Cash - Bella Di Corte - ebook + audiobook

Cash ebook i audiobook

Bella Di Corte

4,5
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 439

Data ważności licencji: 7/6/2027

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 8 min

Lektor: Jakub Kamieński

Data ważności licencji: 7/6/2027

Oceny
4,5 (532 oceny)
344
125
50
13
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
katarzynakorczak10

Dobrze spędzony czas

Ciekawa historia, ale nieco rozwleczona i momentami się dłużyła
10
Anna19711

Dobrze spędzony czas

ogólnie podobała mi się, ale czasem nie rozumiałam niektórych tekstów lub dialogów
10
wissienka

Całkiem niezła

całkiem fajna ale niesamowicie chaotycznie napisana powieść.
10
laiagogo

Z braku laku…

jestem na nie. wymeczyłam się
00
e_kul_50

Nie oderwiesz się od lektury

Super 😄
00



Tytuł oryginału: Marauder

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redakcja: Małgorzata Burakiewicz

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Beata Kozieł

Fotografia wykorzystana na okładce

© Nastia11/iStockphoto

Copyright © 2020 by Bella Di Corte

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Kaja Burakiewicz

ISBN 978-83-287-1776-3

Warszawskie Wydawnictwo Literackie

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Dla wszystkich Connolly i Ryanów

„Serca nie można dostać w prezencie,

na serce trzeba sobie zasłużyć.

Zasługują na nie ci,

którzy nie są doskonali”.

W.B. Yeats

WPROWADZENIE

Cash to drugi tom trylogii Gangsterzy Nowego Jorku. Każda część stanowi oddzielną historię, ale wszystkie rozgrywają się w tym samym świecie.

Kolejność:

LUPO

CASH

CORRADO

W Cashu wspominam o kilku klanach mafijnych, które pojawiają się w pozostałych tomach trylogii, ale wiedza o nich nie jest konieczna do lektury tej książki.

We wstępie do Lupo dla porządku zamieściłam pełną listę nazwisk członków wszystkich rodzin wraz z opisem stopnia ich pokrewieństwa.

RODZINA FAUSTICH

Członkowie tej rodziny, którzy pojawiają się w Cashu lub o których wspominam w książce:

Luca Fausti (siedzi w więzieniu) jest najstarszym synem Marzio Faustiego. Jego synowie to: Brando, Rocco, Dario i Romeo.

Rocco Fausti jest mężem Rosarii Fausti.

Tito Sala, lekarz, jest spowinowacony z rodziną. Jest mężem Loli Fausti.

Brando Fausti jest mężem Scarlett Fausti.

Rodzina Faustich jest od lat skonfliktowana z rodziną Stone’ów. Ten wątek spaja wszystkie części sagi rodziny Faustich.

Lupo, Gangsterzy Nowego Jorku, tom pierwszy

Vittorio Lupo Scarpone,czyli Mac Macchiavello,zwany Capo Mariposa Flores,zwana Mari.

RODZINA KELLYCH

Ronan Kelly był głową rodziny Kellych.

Jego synowie to: Cashel Fallon Kelly,zwany Cashem, oraz Killian Patrick Kelly, zwany Killem, obaj z pierwszego małżeństwa, z matki Saoirse.

Był także mężem Molly O’Connor Kelly.

Brat Molly ma syna Rafferty’ego O’Connora, zwanego Raffem, który pracuje dla Casha Kelly’ego.

POZOSTAŁE RODZINY

RODZINA RYANÓW:

Keely Shea Ryan i jej czterech braci: Harrison, Lachlan, Declan i Owen.

RODZINA O’CONNELLÓW:

Maureen O’Connell i jej dwoje wnucząt: Connolly (CeeCee) i Ryan.

Ojciec Patrick Flanagan jest przyjacielem rodziny Kellych.

RODZINA GRADYCH:

Cormick Grady był głową rodziny Gradych.

Brian Grady jest młodszym bratem Cormicka.

Lee Grady jest synem Cormicka Grady’ego i bratankiem Briana Grady’ego.

Rodzina McFirthów:

Susan McFirth pracowała dla Ronana Kelly’ego. Jest babcią Colina McFirtha.

Colin McFirth, wnuk Susan McFirth, pracuje dla Casha Kelly’ego.

Jeśli znane są ci już dzieje rodziny Faustich, wiesz także, że z rodziną Stone’ów łączy ich długa i skomplikowana historia.

Scott Stone mieszka w Nowym Jorku, ale ma krewnych w Luizjanie.

WSTĘP

CASH

Mój ojciec mawiał, że niektórzy ludzie mają naturę bardziej zwierzęcą niż ludzką. Tacy po prostu są, w ich żyłach pulsuje zwierzęca krew.

Twierdził, że źli ludzie nie wiedzą, że są źli, i że najczęściej nie wierzą nikomu, kto im to próbuje uświadomić. Uważają, że wszystko jest względne, a cel uświęca środki. Tak zbudowany jest nasz świat.

A zatem pozwól, że zadam ci kilka pytań.

Czy cel zawsze uświęca środki?

Czy można kraść, by zaspokoić głód?

Kłamać, by uchronić ukochaną osobę?

Oszukiwać, aby ograć śmiertelnego wroga?

Zabić, by uratować czyjeś życie?

Polować, aby uratować czyjeś życie, które cenimy ponad własne?

Widzisz, wszystkie wymienione wyżej scenariusze mają jeden wspólny mianownik.

Zarówno kradzież.

Jak i kłamstwo.

Zdrada.

I zabójstwo.

Wszystkie postrzegane są jako występki, jeden uznawany jest wręcz za grzech śmiertelny.

Jednak zdaniem niektórych są sytuacje, które usprawiedliwiają zarówno występek, jak i grzech.

To, jak postrzegamy rzeczywistość, zależy bowiem od punktu widzenia.

Są tacy, którzy uważają, że Robin Hood był pieprzonym przestępcą.

A ja? Wystarczy, że zapytasz, a powiem ci wszystko.

Świat widzi we mnie rabusia.

Jeśli zajdziesz mi za skórę, odwdzięczę się z nawiązką, najeżdżając na twoją wioskę i rabując wszystko, co mi się, kurwa, spodoba. Dowiem się, bez czego nie możesz żyć, tylko po to, żeby ci to wyszarpać, jak wyszarpuje się niemowlę z ramion matki. A potem zagłodzę to coś na śmierć. Będę patrzył, jak część ciebie umiera w powolnych męczarniach i nic nie będziesz mógł na to poradzić.

Czy Robin Hood jest bohaterem, czy przestępcą? Zależy, kogo zapytasz.

Zapytaj mnie. Chętnie ci odpowiem.

Robin Hood potrafił ustawić się w korzystnym świetle. To wszystko.

A teraz pozwól, że zapytam, co o mnie myślisz. Zapamiętaj to pytanie.

Zanim odpowiesz, przedstawię ci własną wersję wydarzeń.

Zaczynamy.

Do biegu.

Gotowi?

Start, kurwa.

1

CASH

Drzwi do celi otworzyły się z łoskotem i przestąpiłem próg klatki.

– Cash Kelly. Postaraj się, żebyśmy się więcej nie spotkali – powiedział strażnik. – Dostajesz świadectwo z czerwonym paskiem.

Uśmiechnąłem się szeroko, a już po kilku chwilach odetchnąłem świeżym powietrzem po raz pierwszy od trzech tysięcy sześciuset pięćdziesięciu dni.

To zwierzę (czyli ja) wreszcie było wolne, dość już więziennych cel i stalowych krat. Zgodnie z tym, co powiedział strażnik, skończyłem szkołę, co oznaczało, że odbyłem swoją karę i zgodnie z prawem stałem się wolnym człowiekiem.

Ukończenie tej szkoły zajęło mi dziesięć lat. Inspektor Jeremiah Stone zapudłował mnie pod kretyńskim zarzutem ściągania haraczy, choć doskonale wiedział, że powinienem był trafić za kratki za podwójne morderstwo. Zabiłem dwóch ludzi (osobiście uważałem, że marnują tylko cenną przestrzeń życiową). To oni byli w samochodzie, w którym w biały dzień został zamordowany mój ojciec Ronan Kelly.

Gdy inspektor Jeremiah Stone oskarżył mnie o tamten jakże niegodny czyn, chciał w ten sposób wyrazić pogardę wobec syna kogoś, kogo prawdziwie nienawidził – wobec mojego ojca, Ronana Kelly’ego, którego w świecie przestępczym nazywano Maraigh (wymawiane Mara, co w języku irlandzkim oznacza morderstwo lub zabójstwo). Stone ścigał go bez wytchnienia od wielu lat, ale mój ojciec wciąż pozostawał nieuchwytny. Do chwili, aż upadł na chodnik i nigdy więcej już się nie podniósł. Dlatego właśnie Stone postanowił mnie zhańbić, zatajając przed światem, że to ja zabiłem ludzi, którzy zamordowali mojego ojca z zimną krwią.

Rozważania o przyczynach mojej odsiadki przypomniały mi o liście, który właśnie trzymałem w ręku. Dostałem go na tydzień przed odzyskaniem wolności i była to jedyna rzecz, którą zabrałem ze sobą z więzienia. Czytałem go każdego ranka i każdego wieczoru, ucząc się na pamięć każdego zdania jak jakiejś smutnej poetyckiej rapsodii.

Killian, inaczej Kill, jak na niego mówiłem. To on napisał list, którym zniszczył naszą więź, więź braci bliźniaków. W tym liście przepraszał za to, że podczas mojej dziesięcioletniej odsiadki nie odwiedził mnie ani razu, że wyjechał bez słowa, oraz za pożegnanie, które właśnie miało nastąpić.

Mój brat bliźniak, moja krew, moja druga połówka, nie chciał mieć nic wspólnego ze mną grzesznikiem z powodu tego, co wydarzyło się w dniu, kiedy zginął nasz ojciec. Nabój, który był przeznaczony dla mnie, trafił w niego, całkowicie go paraliżując. Na resztę życia został przykuty do wózka. Killian, zamiast się mścić, postanowił przyjąć święcenia kapłańskie w naszej rodzinnej Irlandii. Zdecydował, że będzie ratować dusze, a nie kraść serca.

Nie miałem problemu z tym jego życiowym wyborem. Każdy ma prawo przeżyć życie na własnych zasadach. Nie mogłem jednak znieść jego hipokryzji. Hipokryci zawsze mnie wkurwiali.

Gdy Killian się nawrócił, zaczął ratować zagubione duszyczki w irlandzkich więzieniach, ale najwyraźniej własny brat nie zasłużył na jego łaskę. Wziął sobie do serca słowa naszego ojca, który powiedział kiedyś, że jesteśmy różni jak dzień i noc.

Zajmował się ratowaniem grzeszników, a ja, który byłem mroczną częścią jego życia, nie zasługiwałem nawet na rozmowę. Może uważał, że nie da się mnie zbawić.

Miał rację.

Killian wiedział, że nie pożegnałem się ze światem, do którego kiedyś należałem, a on nie pożegnał się ze mną. Zemściłem się na mordercach mojego ojca, ale nie miałem jeszcze okazji porachować się ze zleceniodawcami tego zabójstwa. Ze sprawcami mojego upadku.

Dwaj mężczyźni.

Jeremiah Stone i jego syn Scott Stone.

Stary Stone przestał mnie interesować. Gdy jego syn awansował na inspektora, on przeszedł na emeryturę. Teraz miałem na oku jego synalka, inspektora Scotta Stone’a. Przyglądałem mu się badawczo jak grasujący w puszczy, zielonooki tygrys. Mój stary mawiał, że w głębi duszy jestem tygrysem. Mieliśmy podobne umaszczenie. Prążki, które pokrywały moją skórę, zdobyłem na wojnie, a tygrys się z nimi urodził.

– Jeśli chcesz zadać cios swojemu przeciwnikowi – powiedział kiedyś mój ojciec, wskazując tygrysa wygrzewającego się w słońcu w zoo w Bronksie – musisz odkryć, co jest dla niego najcenniejsze. Śmierć wcale nie jest najgorsza. – Ponownie wskazał na zwierzę. – Dla zwierzęcia najgorsza jest utrata instynktu, brak wolności. A my, jak inni mężczyźni z naszego środowiska, jesteśmy tylko zwierzętami, niczym innym…

Nadszedł czas, żeby Rabuś z Hell’s Kitchen, czyli ja, odzyskał nasze własne terytorium i ustalił, co porabia inspektor Stone. Pora, żebym się dowiedział, co ten glina skrywa w głębi swego serca.

A gdy się tego dowiem, zamierzam mu to odebrać.

2

KEELY

Tylko ci, którzy zakosztowali gorzkiego smaku prawdziwej rozpaczy, potrafią zrozumieć słodycz jej przeciwieństwa. Jeśli jednak gorycz utrzymuje się zbyt długo, słodycz zawsze smakuje jak ulepek. Chce się od niej rzygać.

Zwykle udawało mi się znaleźć równowagę między jednym a drugim, ale w grudniu… Westchnęłam, a oddech wydobył się z moich ust w postaci obłoczka pary. W grudniu moje rany się otwierały, a na języku czułam tylko smak soli. A sól nie oczyszczała tych ran. Żadna ilość łez nie wystarczy, żeby ukoić żal po tym, co straciłam. Zamiast tego łzy drażniły wrażliwe miejsca, zaogniając tylko rany.

Schyliłam się, usiłując nie zwracać uwagi na ponure otoczenie, i złożyłam bukiet z lilii i gipsówki na wyziębionej ziemi przed płytą nagrobną.

Jej ulubionym kolorem był fiolet. A moim zieleń.

To miało sens zarówno wtedy, jak i dziś. Ona była bliźniaczką, która szła radośnie przez życie, opromieniona pasmem sukcesów. Ja zaś byłam zazdrośnicą. Już w wieku pięciu lat przełykałam tę gorzką pigułę.

– Ciekawe, czy to dotyczy wszystkich bliźniąt – zastanawiałam się na głos. – Czy los nas wszystkich jest z góry przesądzony?

– Wszystko na to wskazuje.

Obróciłam się tak szybko, że pomiędzy mną a mężczyzną, który niespodziewanie stanął obok mnie, zawirował prąd powietrza. Z ust wydobył mi się bełkot brzmiący jak zlepek przekleństw.

– Gówno prawda, skurwielu pierdolony!

Serce podeszło mi do gardła. Szybko zakryłam usta dłonią, na wypadek gdyby miało z nich wyskoczyć.

– Ty… – Już miałam zbluzgać intruza, przekląć go na cmentarzu, ale słowa uwięzły mi w gardle.

Uniosłam wzrok, spoglądając w zielone oczy nieznajomego. Jego twarz zwiastowała niebezpieczeństwo. Dla kontrastu był świetnie ubrany, prezentował się jak zamożny przedsiębiorca. Garnitur miał szyty na miarę, kapelusz wyglądał, jakby pochodził z innej epoki. Dzień był ponury, ale mimo gęstej mgły dostrzegłam chochliki tańczące w jego zielonych oczach. Było w nich coś jeszcze, coś, co przywodziło na myśl groźbę i przemoc.

– Powinnam strzelić cię w pysk za to, że mnie tak wystraszyłeś! – syknęłam wściekła. Był ode mnie większy, ale moja postura i pełne kształty dodawały mi odwagi. Poza tym wychowałam się z czterema braćmi, co na zawsze wyleczyło mnie z nieśmiałości. Byłam twarda, a gdy miałam przy sobie mój łuk i strzały, wiedziałam, że nikt mi nie podskoczy.

Niestety łuk i strzały zostawiłam w moim rozklekotanym gruchocie, który zaparkowałam naprzeciwko cmentarza. Nie miałam wątpliwości, że ten drapieżnik poradziłby sobie ze mną bez większego trudu, nawet jeśli musiałby się trochę ze mną poszarpać.

Zmrużył oczy, ale nic nie odpowiedział. Mój wzrok padł na butelkę whiskey i dwa kieliszki, które trzymał w ręku.

– Roisin Ryan była twoją siostrą?

W jego głosie pobrzmiewał akcent nowojorski i irlandzki. Mówił z lekkim zaśpiewem, a imię Roisin zabrzmiało w jego ustach jak „Ro-szin”. Taka zresztą była poprawna wymowa jej imienia. Nie zdziwił mnie jego akcent, w końcu znajdowaliśmy się na irlandzkim cmentarzu.

Jednak nie spodziewałam się, że spotkam kogoś takiego jak on. W życiu.

– Nie udawaj, że nie słyszałeś, co powiedziałam. – Nie chciałam odpowiadać na jego pytanie, więc zmieniłam temat.

– Chodzi ci o strzelenie mnie w pysk?

– A o co?

Westchnął.

– Skarbie, a zamierzasz to zrobić?

Sposób, w jaki wypowiedział słowo „Skarbie”, przyprawił mnie o nagły dreszcz. Rozejrzałam się wkoło.

– Nie, ale tylko dlatego, że to nie jest ani czas, ani miejsce. Zrobiłabym to w innych okolicznościach…

– Ale nie tu – odparł.

Przyjrzałam mu się uważnie. Odniosłam wrażenie, że on także mnie obserwuje. Byłam ciekawa, jak wygląda, kiedy się uśmiecha. Miałam pewność, że jego uśmiech będzie rozbrajający, w przeciwieństwie do jego niepokojącego spojrzenia. Mężczyzn takich jak on trudno rozszyfrować.

– To nieeleganckie tak straszyć ludzi – powiedziałam po chwili. – Na cmentarzu człowiek szuka spokoju. Zasługuje na to. Powinieneś był się przedstawić albo chociaż chrząknąć. Cokolwiek.

Odchrząknął.

Palant.

– Zapytałeś, czy Roisin Ryan była moją siostrą. Jest moją siostrą.

– Umarła w dzieciństwie – stwierdził.

Przynajmniej miał mózg i nadążał za rozmową. Próbowałam myśleć pozytywnie, zdawałam sobie sprawę, że potrafię być nieprzyjemna. Zwłaszcza wobec mężczyzn. Moja mama często mi to powtarzała. Powiedziała kiedyś, że pewnie zdążyłam już wysłać swoją bratnią duszę do diabła. Albo potulnie zeszła mi z drogi.

Przytaknęłam.

– Miała pięć lat. Zginęła w wypadku samochodowym.

– Była twoją bliźniaczką.

Tym razem to ja zmrużyłam oczy.

Kropelki wilgoci osiadły mu na rzęsach, przez co jego oczy wyglądały jeszcze bardziej magnetycznie. Gdy mgła przesłaniała niebo, wydawały się szmaragdowe, lecz gdy zza chmur wychodziło słońce, mogłabym przysiąc, że stawały się zielonożółte. Kolor był przedziwny, ale szczerze? – w życiu nie widziałam czegoś równie pięknego. Mimo że wypowiedział zaledwie kilka słów, sprawiał wrażenie uroczego. Jego uśmiech z pewnością również był czarujący.

Trudno powiedzieć, czy chciał mnie poderwać, ale sposób, w jaki na mnie patrzył, onieśmielał mnie. Jego badawcze spojrzenie zbijało mnie z tropu i mocno zastanawiało. To było kurewsko dziwne. Musiałam się powstrzymać, żeby go nie uszczypnąć, by sprawdzić, czy przypadkiem nie jest jednym ze starych duchów snujących się po cmentarzu.

A może był posągiem. Był równie imponujący, wyglądał jak piękna kamienna rzeźba.

Mógłby być męczennikiem, ale oczywiste było, że nim nie jest. Ewidentnie nie poświęcał się dla nikogo ani dla niczego, nawet gdy na czymś mu zależało. Wyglądał na kogoś, kto zawsze dostaje to, czego chce.

– Ja też miałem bliźniaka – powiedział nieoczekiwanie.

Te słowa wyrwały mnie z zamyślenia. Spojrzałam na niego.

– Jest tu? – Rozejrzałam się i natychmiast zrobiło mi się głupio, bo zapewne nie zamierzał mi nikogo przedstawiać.

– Nie – odpowiedział. – Mój ojciec tu leży. O tam. – Odwrócił się i wskazał przeciwległą część cmentarza. – Miał na nazwisko Kelly.

– Aha – przytaknęłam i spojrzałam na butelkę whiskey i szklanki, które trzymał w ręku. – Przyszedłeś się z nim napić?

– Można tak powiedzieć. Minęło trochę czasu, odkąd ostatnio gadaliśmy.

– Rozmowy bywają oczyszczające.

– To dlatego przyszłaś odwiedzić Roisin.

Po raz pierwszy od szesnastu lat zrobiło mi się ciepło na sercu, ale już po chwili nagły podmuch zimna przyprawił mnie o dreszcz. Ilekroć przychodziłam na cmentarz, strasznie marzłam, więc to ciepło, które poczułam, było zupełnie niespodziewane. Ponownie spojrzałam na butelkę, którą trzymał w ręku.

– Chyba muszę się napić, jeśli mamy o tym pogadać.

Postawił kieliszki na grobie Roisin i napełnił jeden. Podał mi go, ale pokręciłam głową.

– To trochę nie na miejscu – stwierdziłam. – W końcu miała tylko pięć lat.

Kiwnął głową i wychylił whiskey jednym haustem. Grdyka mu się poruszyła.

– Zawsze byłem diabłem.

Dopiero po chwili zrozumiałam, co ma na myśli.

– Twój bliźniak był aniołkiem?

– Tak – odparł. – Świetnie się złożyło. Nasz ojciec często z tego korzystał. Przed podjęciem każdej ważnej decyzji mógł sobie rozważyć dwa przeciwstawne punkty widzenia.

– Przykro mi, że straciłeś i ojca, i brata – powiedziałam.

– Życie – odparł. – Jest kompletnie nieprzewidywalne, ale i tak niektórzy próbują je kontrolować.

– Życie to dzika bestia – powiedziałam z przekonaniem. – Czasami warto poluzować jej smycz.

– Pozwalasz, żeby życie tobą sterowało? – Jego pytanie zabrzmiało jak stwierdzenie.

– Nie – rzuciłam bez zastanowienia. – Jestem wojowniczką.

– Wiedziałem. – Kąciki ust uniosły mu się w lekkim uśmiechu, który był równie czarujący co arogancki i zaparł mi dech w piersiach.

– Ze śmiercią jest inaczej – stwierdziłam, starając się podtrzymać rozmowę. Poczułam na skórze zimny podmuch powietrza. – Jak pokonać śmierć, skoro to ona ma w ręku wszystkie karty?

– Tysiące osób pokonuje chorobę każdego dnia.

– Zawsze warto walczyć. Jednak w życiu trzeba kierować się intuicją. Gdy sytuacja wymyka się spod kontroli, lepiej się poddać, byle z wdziękiem. Pozwolić, by samo wszystko się działo. Gdy odpuszczamy – wzruszyłam ramionami – otwieramy się na nowe możliwości.

– Będę pamiętał – wymamrotał. Spojrzał na mnie badawczo. – Opowiedz mi o Roisin.

Odwróciłam się i spojrzałam na jej grób i na tabliczkę z moim, ale jednak nie moim zdjęciem. Po prostu byłyśmy do siebie bliźniaczo podobne.

– Tak jak powiedziałam, zginęła w wypadku. To było tak. Wpadłam w histerię, bo Roisin dostała główną rolę w jakimś przedstawieniu na Broadwayu. Byłam wściekła. Wstrzymywałam oddech tak długo, że zemdlałam. Pierwszy raz dostałam takiego amoku. Dziadkowie zaproponowali, że to oni zabiorą Roisin, żeby się nie spóźniła na przedstawienie. Rodzice musieli zawieźć mnie do szpitala, bo bali się, że coś mi się stało. Rozpoznano u mnie histerię. Tamtej nocy nikt z nas nie dotarł do teatru. Po drodze do miasta dziadkowie mieli wypadek.

– Połowa ciebie umarła wraz z nią i już nic nigdy nie było takie samo.

– Ktoś, kto nie doświadczył tego rodzaju więzi, nigdy nie zrozumie. Tobie nie muszę tłumaczyć. – Spojrzałam na niego, a jego oczy złagodniały. Choć nie było w tym nic dziwnego i tak czułam się zaskoczona. Po chwili jego spojrzenie stało się zimne jak lód. Wyglądał, jakby chciał mnie ukamienować swoimi myślami.

Nagle poczułam się bardzo nieswojo. Rozprostowałam palce, potem zacisnęłam dłonie. Na zmianę robiło mi się zimno i gorąco. Początkowo złożyłam to na karb pogody, ale doszłam do wniosku, że to chodzi raczej o jego towarzystwo. Emanował dziwną energią.

– Muszę uciekać, panie Kelly. Życzę udanej pogawędki z ojcem.

– Panno Ryan – powiedział i uchylił kapelusza, odprowadzając mnie wzrokiem.

Oddaliłam się w pośpiechu, a gdy w końcu dotarłam do samochodu, byłam nieźle zdyszana. Wymówił moje nazwisko w taki sposób, jakby chciał powiedzieć: „Proszę dbać o siebie, panno Ryan. Do zobaczenia wkrótce”.

Kurwa, kiedy niby mieliśmy się spotkać, skoro nawet mnie nie znał? Nacisnęłam gaz tak mocno, że mój gruchot jęknął z wysiłku. Chciałam o tym facecie jak najszybciej zapomnieć, ale gdy dotarłam do domu, nadal czułam na sobie jego wzrok. Był w równym stopniu piękny i groźny.

Niech no tylko spróbuje się do mnie zbliżyć, a poczuje w tyłku jedną z moich strzał.

Niespodziewanie zaatakowała mnie kolejna myśl, która sprawiła, że zabrakło mi tchu. Z wrażenia aż usiadłam.

Dlaczego Roisin przysłała mi kogoś takiego jak on?

3

KEELY

Czasami, gdy czułam się całkowicie samotna, prowadziłam w myślach wyimaginowane rozmowy z Roisin. Gdy zginęła w wypadku, płakałam bez przerwy. Miałam tylko pięć lat, a moja najlepsza przyjaciółka zostawiła mnie samą w domu pełnym chłopców.

Z Harrisonem, Lachlanem, Declanem i Owenem.

Przyszłyśmy na świat zaledwie rok po narodzinach Owena. Rodzina mówiła na nas RoKe. Od samego początku Roisin i ja trzymałyśmy sztamę i razem zawsze działałyśmy na nerwy naszym braciom.

Gdy moja siostra umarła, od razu wiedziałam, choć byłam mała, że wraz z nią straciłam część siebie. Z całego serca pragnęłam, żeby do mnie wróciła. Chciałam znowu poczuć się kompletna. Dlatego zaczęłam prowadzić z nią wyimaginowane rozmowy.

Nie mogłam pozwolić, żeby ktoś nas podsłuchał, więc robiłam to w myślach.

Wtedy też mama i ja przestałyśmy rozmawiać ze sobą. Wiem, że tak było, choć w ogóle tego nie pamiętam. Może wystarczały mi rozmowy z Roisin. Pamiętam, że prosiłam ją, żeby przysłała mi siostrę taką jak ona, żeby serce wreszcie przestało mnie boleć.

Wiedziałam, że wysłuchała moich próśb. Od jej śmierci minął rok i nadeszła wiosna. Właśnie bawiłam się na dworze z Harrisonem, gdy zobaczyłam małą dziewczynkę. We włosy miała wpiętą spinkę w kształcie motyla. Stała przed domem sąsiadów. Wydawało mi się, że nie mieli dzieci, ale Harrison powiedział mi, że oni tę dziewczynkę adoptowali. Mieszkała z nimi od grudnia, ale jak dotąd rzadko wychodziła z domu.

Jocelyn, nasza sąsiadka, podeszła do niej i nas sobie przedstawiła. Powiedziała, że dziewczynka ma na imię Mariposa, co po hiszpańsku znaczy motyl.

Mariposa pokręciła głową.

– Mam na imię Mari – powiedziała.

Uparcie milczałam, ale nie spuszczała ze mnie wzroku.

– Kiedy masz urodziny? – zapytała ponownie. Mówiła inaczej niż ja, ale wtedy nie wiedziałam, dlaczego tak jest. Gdy dorosłam, zrozumiałam, że miała włoski akcent, choć próbowała to ukryć. Jocelyn upominała ją, gdy Mari wtrącała włoskie słowa. Twierdziła, że ojczystym językiem Mariposy jest hiszpański, ale nigdy nie słyszałam, żeby go używała.

– We wrześniu – odpowiedział Harrison w moim imieniu. – A ty?

– W październiku – odparła Mari.

– Ach, rzeczywiście! Dzielą was tylko dwa tygodnie! – stwierdziła radośnie Jocelyn, chcąc nas do siebie przekonać.

– Słyszałaś, Kee? – Harrison trącił mnie łokciem. – Daty waszych urodzin dzielą tylko dwa tygodnie.

Harrison powiedział mi później, że w tym momencie spojrzałam na Mari, wzięłam ją za rękę i zaprowadziłam do nas do domu.

Od tamtej chwili zaczęłam traktować Mariposę Flores jak siostrę. Wtedy także weszłam w rolę, jak to mówi Mari, „naprawiacza”. Miałam wewnętrzną potrzebę, wręcz przymus, rozwiązywania wszystkich problemów tego świata. Mówiąc świat, mam na myśli moją rodzinę z Mari włącznie.

Nigdy jej tego nie powiedziałam, ale zdecydowałam się z nią porozmawiać tamtego dnia, bo wierzyłam, że przysłała ją Roisin. Miała zostać moją duchową siostrą. Byłam starsza od Roisin o dwie minuty. Gdy Jocelyn powiedziała, że dzieliły nas dwa tygodnie, serce podpowiedziało mi, że Mari sprowadziła się na Staten Island, bo ja jej potrzebowałam.

Jak się miało później okazać, ona także potrzebowała mnie.

Rodzice Mari zginęli w wypadku samochodowym, gdy miała pięć lat. Zamieszkała więc z Jocelyn i jej ojcem, na którego wszyscy w okolicy mówili Stary Gianelli. Stary Gianelli umarł wkrótce potem, a gdy Mari miała dziesięć lat, odeszła także Jocelyn. Ponieważ została sama, trafiła do opieki społecznej.

Ponownie straciłam swoją drugą połówkę. Znów zaczęłam wstrzymywać oddech. Powiedziałam, że przestanę dopiero wtedy, gdy mama ją odnajdzie.

Dawno temu, gdy wstrzymałam oddech, straciłam siostrę. Miałam nadzieję, że jeśli znowu to zrobię, Mari do mnie wróci.

Wróciła.

Mama ją odnalazła.

Tak naprawdę jednak moja matka próbowała nas rozdzielić. Martwiła się, że chcę kimś zastąpić Roisin, i bardzo jej się to nie podobało. Powiedziała mi, że złamałam jej serce, bo zastąpiłam kimś swoją bliźniaczkę. Mimo upływu lat mama nie przestała trzymać Mari na dystans. Zawsze twierdziła, że ona sprowadzi na nas kłopoty. Wyczytała to z fusów herbacianych.

Mari nigdy nie przestała być moją duchową siostrą, ale moja matka nigdy nie była w stanie tego zrozumieć.

Żadne z nas nigdy nie powiedziało Mari o Roisin. Ja też nie chciałam sama tego zrobić. Mogłaby pomyśleć, że jej kosztem chcę wynagrodzić sobie utratę siostry, i zwątpiłaby w szczerość moich uczuć.

Mari nie lubiła przyjmować pomocy, ale jakimś cudem dla mnie robiła wyjątek. Czułam, że kryje się za tym jakaś historia, że jest jakiś powód, dla którego systematycznie i konsekwentnie odrzucała ludzką życzliwość, jednak piękno naszej przyjaźni polegało na tym, że choć obie miałyśmy przed sobą tajemnice, nigdy nas one nie poróżniły.

Od momentu pojawienia się Mari w moim życiu rozmowy z Roisin ustały na długie lata. Zdarzało mi się nawiązywać z nią kontakt, ale tylko wtedy, gdy życie wyjątkowo dawało mi w kość.

W chwili zwątpienia, gdy moja mama wywróżyła mi coś niepokojącego z herbacianych fusów, poprosiłam Roisin, żeby przysłała mi odpowiedniego mężczyznę. Będę wiedziała, że to on, gdy poczuję, że rozumie mój ból po stracie, gdy będzie potrafił ze mną współodczuwać.

Jeśli to Roisin przysłała mi pana Kelly, trudno mi było zrozumieć, dlaczego to zrobiła. Dlaczego wybrała akurat jego? Po chuj przysłała mi mężczyznę, który wprawiał mnie w takie zakłopotanie? Im dłużej myślałam o błyskawicach, które ciskały jego zielone oczy, tym bardziej go nienawidziłam. Czułam się, jakby mnie oceniał.

Poza tym podejrzewałam, że ma jakieś ukryte zamiary.

Moje problemy nie kończyły się na panu Kelly. Powodem, dla którego poprosiłam Roisin o interwencję, była relacja z pewnym mężczyzną. Wyglądała coraz bardziej poważnie, ale moje serce wciąż było rozdarte. Raz mówiło głosem mojej mamy, innym razem przemawiało moim własnym.

Bywały dni, kiedy sądziłam, że go kocham (to był głos matki).

Zdarzały się też takie, kiedy nie mogłam zrozumieć, gdzie się podziała moja namiętność (a to mój głos).

Dręczyła mnie myśl, że być może byłam zbyt pokiereszowana, żeby przyjmować i okazywać miłość. Czy wraz z utratą mojej siostry straciłam zdolność kochania? A może straciłam serce, w którym mieszka miłość?

Kochałam moich rodziców. Kochałam braci. Kochałam Mari.

A mężczyźni? Gdy nadchodziła pora na włączenie światełka miłości, zawsze okazywało się, że żarówka jest przepalona. Mężczyźni, z którymi się spotykałam, zwykle byli bardzo interesujący, ale na mnie nie robili żadnego wrażenia. A czy nie powinnam czuć, że mnie rozpalają?

O żadnym z moich problemów nie mogłam porozmawiać z Mari. Nie miała pojęcia o Roisin, poza tym sama miała za dużo na głowie. Nie chciałam jej dodatkowo obciążać swoimi pokręconymi przemyśleniami na temat miłości. Sama też powinnam była dać sobie z tym spokój, ale Scott pojawił się w moim życiu zupełnie nieoczekiwanie. Rodzice o niczym nie wiedzieli. Podobnie jak bracia. Mari też nie miała o niczym pojęcia.

Nasza znajomość zaczęła nabierać tempa, a ja czułam się kompletnie zagubiona.

Jeśli Scott był mężczyzną dla mnie, dlaczego w ogóle tego nie czułam?

Próbowałam nieco ostudzić jego zapędy, ale Scott był zakochany i nie uznawał półśrodków. No właśnie, miłość. Poznaliśmy się w maju, a wraz z nadejściem grudnia powiedział, że mnie kocha. Chciał, żebym poznała jego rodzinę. Oczekiwał też, że przedstawię go swoim rodzicom.

Na papierze wszystko się zgadzało. Był ode mnie starszy, ale bez przesady. Miał pracę i choć kompletnie go pochłaniała, szanowałam, że jest ambitny. Dobrze mnie traktował i okazywał mi szacunek. Ilekroć jednak usiłowałam skupić się na jego zaletach, zawsze pojawiało się jakieś „ale”.

Jest przystojny, ale nie w moim typie.

Ma dobrą pracę, ale niekiedy robi wrażenie wyniosłego.

Ładnie pachnie, ale jego woda kolońska przyprawia mnie o ból głowy.

Lubię, gdy mnie dotyka, ale zawsze mam nieodparte wrażenie, że jego dotyk jest mechaniczny.

Nigdy dotąd nie ominęłam żadnej rocznicy śmierci Roisin, ale nigdy tak bardzo nie potrzebowałam pójść na cmentarz jak dziś. Może czułam, że Scott zamierza mi się wkrótce oświadczyć i chciałam się przekonać, czy Roisin podpowie mi, co powinnam zrobić. Kilka miesięcy temu zapytałam ją o radę, ale od tamtej pory milczała.

Najwyraźniej uznała za rozsądne podesłać mi pieprzonego Irlandczyka, którego obecność przyprawiała mnie o dreszcze. Gdy tylko się pojawił, poczułam się nieswojo. Jego bliskość wzbudzała we mnie lęk, ale czułam także podniecenie. Coś mi podpowiadało, że nie będę w stanie o nim zapomnieć.

Może Roisin chciała mi tylko uzmysłowić, kogo na pewno nie powinnam wybierać. To miałoby sens.

Nie mogłam sobie wyobrazić Scotta z moimi braćmi. A z Kellym? Tym bardziej, najpewniej od wejścia doszłoby między nimi do rękoczynów. Określenie „waleczny jak Irlandczyk” nawet w połowie nie oddawało tego, do czego byli zdolni moi bracia i ja. Choć sądząc po słusznej posturze, Kelly też nie gardził dobrą bójką.

Dlaczego nadal myślałam o tym sukinsynu? Powinnam była wysłać go do diabła, ale coś mi podpowiadało, że sam zdążył już tam trafić i wyrobił sobie kartę stałego bywalca.

Rozległo się pukanie do drzwi. Zanim zdążyłam otworzyć, do mojej sypialni zajrzała Sierra. Była moją współlokatorką i choć nie mogłyśmy być bardziej różne, dobrze nam się razem mieszkało. Płaciła na czas. Nie wsadzała nosa w nie swoje sprawy. Wreszcie, co mnie najbardziej cieszyło, bardzo rzadko bywała w domu.

– Masz gościa – powiedziała.

Przytaknęłam i włożyłam zdjęcie z Roisin z naszych ostatnich urodzin do starego pudła na kapelusze. Sierra zwykle nie zadawała pytań, ale w każdej chwili mogła zacząć. Jeśli o Roisin nie rozmawiałam z Mari, tym bardziej nie zamierzałam gadać ze Sierrą.

W samą porę, w drzwiach stanęła Mari. Dziwnym trafem zawsze odwiedzała mnie w rocznicę śmierci Roisin. Choć nie miała o niczym pojęcia, zdawała się wyczuwać, że jest mi smutno, i zawsze dbała, żeby wtedy się ze mną zobaczyć.

Uśmiechnęłam się szeroko i objęłam ją.

– Kee, Kee – powiedziała Mari zduszonym głosem. – Wiem, że się stęskniłaś, ale nie mogę oddychać!

Wypuściłam ją z objęć i odsunęłam się, żeby móc się jej dobrze przyjrzeć. Mari była jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie widziałam w życiu. Miała ciemne włosy, piwne oczy i nieskazitelną cerę. Jednak nigdy nie poradziła sobie z tym, że w dzieciństwie chłopak z sąsiedztwa dokuczał jej z powodu nosa. Miała fiksację na punkcie tego swojego wyimaginowanego feleru, zamiast doceniać to, co było w niej piękne. Czyli wszystko.

Ponieważ nigdy tak naprawdę nie zwierzała mi się ze swoich problemów, wnioski na temat jej aktualnej sytuacji życiowej wyciągałam na podstawie jej wyglądu. Zwykle była tak zabiedzona, że wyglądała, jakby mogła jeść kilka dni bez przerwy.

– Dawno cię nie widziałam – powiedziałam, starając się ukryć swoje zatroskanie. Łatwo było ją spłoszyć. – Gdzie przepadłaś?

Mari poprawiła szelki swojego starego skórzanego plecaka, z którym nigdy się nie rozstawała, i zatknęła za ucho kosmyk włosów.

– Tu i ówdzie. – Uśmiechnęła się.

Zmrużyłam oczy.

– Co ty kombinujesz?

– Nic!

Pogroziłam jej palcem.

– Coś za szybko odpowiedziałaś!

Roześmiała się, a ja uśmiechnęłam się do niej. Miała ciężkie życie, a ponieważ zawsze upierała się, żeby broń Boże od nikogo nie przyjmować pomocy, bardzo rzadko miała powody do radości. Czasami jej upór doprowadzał mnie do łez.

– Nie – odparła powoli. – Nic złego się nie dzieje. Twój czujnik ściemy się rozregulował. Musisz wezwać złotą rączkę, żeby ci go naprawił.

– Nie sądzę – powiedziałam i obiecałam sobie, że nie odpuszczę i wrócę do tematu w bardziej sprzyjających okolicznościach. Czułam ulgę, że ją widzę. Zdarzało się, że znikała, i gdy już byłam bliska obdzwonienia wszystkich szpitali w Nowym Jorku, wypływała na powierzchnię.

– Gdzie byłaś?

– Spryciula – skomentowała i ponownie poprawiła szelki. – Przecież już mnie o to pytałaś. Wiesz dobrze, że robię to, co zawsze. Pracuję, usiłuję przeżyć. Pracuję, usiłuję przeżyć. I tak w kółko.

– Eee tam… – powiedziałam i pokręciłam głową. – Nie wierzę ci, ale prędzej czy później i tak się do wszystkiego przyznasz.

– Prędzej czy później. – Uśmiechnęła się szeroko i wzruszyła ramionami. – Zawsze spotykamy się w tym dniu, dziwne, co? Czuję, jakby przyciągał mnie do ciebie jakiś niewidoczny magnes. Może dlatego, że mniej więcej w tym samym czasie przygarnęli mnie Jocelyn z dziadziusiem.

– Tak – powiedziałam i odwróciłam się, zdejmując pudło na kapelusze ze starej komody, która kiedyś należała do mojej babci. – Może rzeczywiście masz rację.

– Gdzie się wybierasz? – zapytała, wchodząc do pokoju. – Wystroiłaś się.

– Wzięłam dodatkową zmianę w tej eleganckiej knajpie. Przyda mi się…

– Każdy grosz – powiedział Harrison i stanął obok Mari.

Spojrzałam na nich. Harrison nie mógł oderwać od niej wzroku. Oboje poznaliśmy Mari w tym samym czasie i momentami nie mogłyśmy się od mojego brata opędzić. Gdy byliśmy mali, musiałam zamykać drzwi na klucz, żeby nam nie przeszkadzał. Nadał jej beznadziejną ksywkę – Strunka – i traktował tak jak mnie. Czyli jak siostrę.

Czasami był wobec niej nawet bardziej opiekuńczy. Nie miałam do niego żalu, bo zawarliśmy niemy pakt. Oboje wierzyliśmy, że Mari nie bez powodu pojawiła się w naszym życiu po śmierci Roisin, chociaż nasza mama nie podzielała tego zdania. Nienawidziła, gdy Harrison okazywał Mari zainteresowanie, denerwowało ją to jeszcze bardziej niż moja relacja z nią.

– To ty przywiozłeś Mari? – Spojrzałam na niego ze złością, a on w odpowiedzi zmrużył oczy. – Dlaczego?

Wzruszył ramionami.

– Zajrzałem do Home Run, żeby sprawdzić, czy nie trzeba Mari zawieźć do domu, bo jest strasznie zimno. Powiedziała, że idzie do ciebie. Ja też chciałem do ciebie wpaść. To tyle.

– Miałeś ochotę?

– Tak. – Spojrzał na mnie przeciągle, jakby chciał powiedzieć: „Dzisiejszy dzień jest dla mnie równie trudny”.

Pokiwałam głową i zatknęłam kosmyk włosów za ucho.

Mari usiadła na moim łóżku, a Harrison stanął w drzwiach. Odstawiłam pudło na szafę i wyjęłam z niej mój najładniejszy płaszcz. Był w kolorze szmaragdowym i miał już swoje lata, ale bardzo o niego dbałam.

– Wybieramy się z Mari na pizzę do Mamma – powiedział Harrison. – Chcieliśmy cię zabrać ze sobą, ale jeśli musisz iść do pracy, możemy cię podrzucić.

– Podrzucić? – Nakryłam ramiona płaszczem. – Jeśli mnie podrzucisz, kto…

– Mój samochód się rozkraczył – przerwał mi w pół słowa. Zerknął na Mari i spojrzał na mnie.

Zauważyła, że atmosfera robi się napięta, więc stwierdziła, że poczeka na zewnątrz.

– Usiądź na kanapie w salonie – poprosiłam ją. – Nie wychodź sama.

Spojrzała na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu przytaknęła. Nie przepadała za Sierrą. Moja współlokatorka potrafiła być onieśmielająca, a Mari zachowywała się tak, jakby się jej bardzo bała.

– Keely… – Słowa Harrisona wyrwały mnie z zamyślenia. – Mój samochód się zepsuł na podjeździe przed domem i nie mam, kurwa, ani grosza na naprawę. Muszę pożyczyć wóz od ciebie.

Brat wyglądał na wykończonego. Koniunktura na rynku była tak fatalna, że chociaż ukończył studia prawnicze z wyróżnieniem, nie mógł znaleźć pracy. Był w tej samej sytuacji co ja. Ledwo nam starczało na rachunki. Niewiele nam brakowało do fatalnego położenia Mari. Różnica polegała na tym, że Mari raz po raz traciła pracę.

Świadomie podjęłam decyzję, że nie pójdę na studia. Odkąd pamiętam, marzyłam o karierze na Broadwayu.

Intuicyjnie czułam, że moje problemy to zemsta Roisin. Co raz dostawałam jakieś propozycje pracy, ale ta jedna, na której mi naprawdę zależało, pozostawała poza moim zasięgiem. Tamtego wieczoru właśnie z tego powodu wstrzymałam oddech. Chciałam tego samego co ona.

– Dlaczego nie poprosiłeś Lachlana? – zapytałam.

– Pracuje.

– A kto…

– Przyjadę po ciebie – powiedział Harrison. – O której?

Rzuciłam mu kluczyki, a on złapał je jedną ręką.

– Nie musisz po mnie przyjeżdżać. Znajoma z pracy mnie odwiezie. Możesz zawieźć mnie do pracy jutro rano. Mam zmianę w Home Run.

Prawdziwy powód, dla którego chciał pożyczyć ode mnie samochód, miał wypisany na twarzy wielkimi literami. Chciał spędzić czas z Mari. Gdyby nie to, że wszyscy mieliśmy ciężki dzień, na pewno oberwałby ode mnie.

– Keely – powiedział i złapał mnie za rękę, zatrzymując mnie w drzwiach. – Ona co roku przychodzi do ciebie w ten sam dzień.

Spojrzałam na niego.

– Wiem – odparłam. – Chodźmy już.

– Nie. Nie mówię o Mari, mówię o Roisin. Czuję jej obecność. To jest przytłaczające.

Spojrzał na mnie badawczo.

– Martwi się o ciebie. A może o nas wszystkich. Kee, mam na oku pracę, bardzo atrakcyjną. Pojutrze idę na spotkanie. Skontaktował się ze mną jakiś koleś. Powiedział, że szuka prawnika z moimi kwalifikacjami. To wygląda bardzo obiecująco. Może Roisin wreszcie będzie mogła spoczywać w spokoju, gdy zobaczy, że dajemy sobie radę.

Słowa uwięzły mi w gardle, więc tylko przytaknęłam. Zastanawiałam się, czy spotkanie ze Scottem podziała na mnie uspokajająco. Byliśmy umówieni na kolację, bo tak naprawdę nie musiałam iść do pracy.

Wszystko zaczęło się od jednej z herbacianych wróżb mojej matki. Od zawsze twierdziła, że potrafi wróżyć z fusów. Kilka miesięcy wcześniej wyczytała z nich, że czeka mnie ogromna życiowa zmiana. Sądziłam, że chodzi o angaż na Broadwayu.

Nikt stamtąd jednak się do mnie nie odezwał, w przeciwieństwie do mężczyzny, który teraz siedział naprzeciwko mnie.

Pracowałam na strzelnicy na Brooklynie, gdy przyszła do nas grupa gliniarzy na zajęcia z łucznictwa. Wszyscy byli beznadziejni i nie omieszkałam im o tym powiedzieć.

Jeden z nich zebrał się na odwagę.

– Pokaż, że stać cię na więcej – powiedział i wskazał na tarczę.

– Jak masz na imię, łuczniku? – zapytałam.

– Scott – odparł. – Inspektor Scott Stone.

Scott i ja byliśmy mniej więcej tego samego wzrostu, choć on był ode mnie szerszy w barach. Spojrzałam na niego z ukosa i zestrzeliłam kapelusz z głowy z jego kolegi, przyszpilając go do tarczy. Gdy Scott przestał się śmiać, powiedział, że jest mi winien drinka. Uznałam, że po ciężkim tygodniu bezpłatny drink mi się należy, więc przystałam na jego propozycję. Wstyd się przyznać, ale byłam tak spłukana, że czasami umawiałam się na randki tylko po to, żeby się porządnie najeść i napić.

Trzeba przyznać, że dobrze się z nim bawiłam. Cały czas się śmiał, a gdy poszedł do toalety, kelnerka powiedziała mi, że gdy wpatrywał się we mnie, wyglądał jak postać z kreskówek z serduszkami zamiast oczu.

Po miesiącu lub dwóch zadzwoniła do mnie mama i powiedziała, że zobaczyła serce na dnie filiżanki. Serce było przeznaczone dla mnie, a wielka zmiana, którą wieszczyła już wcześniej, oznaczała nową miłość. Był jednak pewien haczyk. Sprawy miały potoczyć się błyskawicznie i dla własnego dobra nie powinnam się przed tym bronić.

– Jeszcze jedno – powiedziała, zanim się rozłączyła. – Twój wybranek kocha swoją pracę.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na Scotta Stone’a. Jego praca była jego kochanką. Oznajmił mi to na pierwszej randce.

Aha. Super. Kurwa. Świetnie.

Miałam własne plany. Chciałam coś osiągnąć, a dopiero później się zakochać. Chciałam śpiewać na Broadwayu. Podróżować po świecie, nie martwić się, że zabraknie mi pieniędzy. Do diabła, pragnęłam zostać królową chociaż na jeden dzień! Okay, z tym akurat przesadziłam, ale naprawdę miałam aspiracje. Moje plany nie przewidywały jednak miłości jako pierwszego punktu programu.

Jeśli miałabym być ze sobą brutalnie szczera, nie miałam nic poza setkami kiepsko płatnych fuch i nadzieją, że kiedyś zaśpiewam na scenie.

A inne aspekty mojego życia? Były godne pożałowania.

Ledwo starczało mi na czynsz. Lodówka zwykle świeciła pustkami. Każdy kolejny dzień był wielką niewiadomą i wiązał się z niepewnością, czy przypadkiem „ledwo” nie zamieni się w „nie starczyło”.

Scott był na innym etapie niż ja.

Odczuwał upływ czasu. Znalazłem już pierwszy siwy włos, to pewnie przez moją stresującą pracę.

Chciał założyć rodzinę. Jestem gotowy na poważny związek. Chcę mieć z tobą dzieci. Myślisz, że będą rude?

Nie przepadał za podróżowaniem. Mam lęk wysokości, a gdy za długo siedzę w samochodzie, zaczynam się irytować.

Gdy uprawialiśmy seks, zawsze informował mnie z wyprzedzeniem, co zamierza zrobić. Wchodzę w ciebie.

Nie lubił tańczyć. Kręci mi się w głowie.

Należał do osób, które nie przepadały za słuchaniem muzyki podczas jazdy samochodem. Cisza pomaga mi się skupić.

Dlatego wolałam prowadzić sama. W odróżnieniu od niego uwielbiałam jeździć samochodem z muzyką nastawioną na cały regulator i otwartymi oknami. Gdy dowiedziałam się, że podczas jazdy nie lubi słuchać muzyki, zaczęłam go podejrzewać, że nie jest policjantem, ale seryjnym mordercą.

Serio, kto nie słucha muzyki w samochodzie? Chociażby cicho.

Lubiłam jednak jego towarzystwo. Bałam się, że moja niechęć do stworzenia z nim związku okaże się największym błędem mojego życia. Wiedziałam, że nieuchronnie zbliża się czas decyzji. Chciał zabrać mnie do Luizjany tuż po Nowym Roku, żebym poznała jego rodzinę. Poza tym ciągle dopytywał o moje ulubione szlify kamieni – owalny, okrągły, a może jednak gruszka?

Ale… Zdusiłam wątpliwość w zarodku. Musiałam zamienić wszystkie moje „ale” na „a co, jeśli?”.

A jeśli ten mężczyzna, który siedział vis-à-vis mnie, delektując się stekiem, był mi pisany, a ja wybrzydzałam, bo za dużo ględził, gdy uprawialiśmy seks?

Patrzyłam na niego ukradkiem, powstrzymując wybuch śmiechu z powodu własnej głupoty. Może gdybym przestała tyle myśleć i pozwoliła, żeby sprawy potoczyły się swoim naturalnym torem, byłoby mi lżej. A może przejmowałam się tylko dlatego, że mama kazała mi natychmiast podjąć decyzję – teraz albo nigdy. Jakbym nie miała wyjścia.

Oczywiście, że je miałam. Moje serce należało do mnie. Mogłam je komuś dać lub go nie dawać.

Scott odłożył widelec i spojrzał mi w oczy.

– Widzę, że ty też jesteś przerażona.

Miałam się napić, ale odstawiłam szklankę.

– Przerażona?

– Tak. – Wskazał na mnie i na siebie. – Nie wiem, dlaczego nazywają to traceniem głowy. Utrata implikuje niekontrolowane działanie, trochę jak upadek z wysokości po tym, jak człowiek szybował w niebiosach. Ja zdążyłem już spaść, ale czuję się wspaniale, Kee.

Uśmiechnęłam się dopiero po chwili. Odwzajemnił mój uśmiech. Zanim zdążyłam się zorientować, samo mi się wymsknęło:

– Jestem gotowa.

Miał rację, to musiało być to. Strach. Dlatego nie czułam tego co Scott.

On mnie rozumiał. Przed chwilą mi to powiedział. Do diabła, nim też z pewnością targały wątpliwości, ale przecież lęk nie powinien stanąć na drodze szczęściu. Nie powinien przeszkodzić wymianie serc. Daj mi swoje serce, a ja ci dam swoje.

A jeśli popełniałam błąd?

To proste.

To będzie cenna lekcja, która pozwoli mi w przyszłości dokonywać lepszych wyborów. Przecież o to właśnie chodzi w randkowaniu. O wolność odkrywania tego, co nam służy, a co nam nie służy.

Scott miał większe doświadczenie w miłości niż ja. Może parł do małżeństwa i deklarował, że mnie kocha, bo wiedział, o czym mówi. Najwyraźniej brakowało mi doświadczenia, żeby to dostrzec. Czas. Potrzebowałam czasu, to wszystko. Wraz z upływem czasu uda mi się odzys­kać tę część mnie, którą zniszczyła śmierć mojej siostry.

Zmienię się.

Będzie łatwiej mnie pokochać.

Stanę się bardziej znośna dla otoczenia.

Będę z siebie zadowolona.

Będę się cieszyć z tego, co mam.

Do moich myśli wdarł się Kelly, ale natychmiast wyprosiłam go na zewnątrz, nie zamierzałam poświęcać mu ani sekundy więcej.

Roisin się myliła, koniec, kropka.

4

CASH

Odkąd pamiętam, umiejętność strategicznego myślenia była moją mocną stroną. Dzięki temu mogłem toczyć trzy wojny jednocześnie. Każda z nich dotyczyła czegoś innego, choć wszystkie zaczęły się w ten sam sposób.

Scott Stone zajmował wysokie miejsce na liście moich wrogów, ale priorytetem było dla mnie odzyskanie terytorium ojca. Scott mógł poczekać, innego wyjścia nie było, musiałem przejąć schedę, która powinna była mi przypaść po śmierci mojego starego.

Chodziło o Hell’s Kitchen.

Pierwszą z wojen wytoczyłem mordercom mojego ojca. Nie miałem wątpliwości, kto za tym stał. Zabił go jeden z ludzi Grady’ego, który pracował dla którejś z włoskich rodzin. Włosi i Irlandczycy często współpracowali, więc sam fakt kooperacji nie budził podejrzeń. Lee Grady, nim zabił mojego ojca, próbował nakłonić go do wejścia w biznes, narkotykowy. I dostał twardą odmowę.

Ojciec nie chciał narkotyków na swoich ulicach. Był staroświecki i większość jego wpływów pochodziła z przemytu. Staruszek zdawał sobie sprawę, że narkotyki to niebezpieczny biznes i nie chciał mieć z nimi nic wspólnego.

Dlatego został zabity.

Jego miejsce zajął Cormick, ojciec Lee Grady’ego. W pełni popierał działania syna, ponieważ wiedział, że świat zmienia się nieuchronnie, a narkotyki oznaczają krociowe zyski.

Wcześniej Cormick i Lee zlecili morderstwo mojego ojca jednemu ze swoich ludzi, któremu towarzyszył żołnierz rodziny Scarpone. Zwabili go pod pozorem niewinnego spotkania, które przerodziło się w krwawą rzeź.

À propos Scarpone. Należeli do jednej z pięciu najpotężniejszych i najgroźniejszych nowojorskich rodzin. Nikt nie mógł im podskoczyć. Na czele rodziny stał Arturo Lupo Scarpone, który nosił przydomek Króla Nowego Jorku. Był niebezpiecznym skurwielem. Plotkowano, że kazał zabić swojego syna Vittorio. Syn zmarł w męczarniach. Podobno poderżnięto mu gardło. Nikt nie mógł tego udowodnić, ale każdy głupi wiedział, kto stał za tą zbrodnią.

Arturo cenił władzę wyżej niż życie swojego syna, co oznaczało, że nie szanował życia jako takiego.

Vittorio był jedną z najgorętszych partii w Nowym Jorku, obracał się w najwyższych kręgach władzy i był nie w ciemię bity, dlatego nazywano go makiawelicznym Księciem Nowego Jorku. Niektórzy twierdzą, że Arturo zlecił zamordowanie go, bo czuł, że syn zagrażał jego pozycji. Wiedziałem jednak, że prawda była inna, chodziło o to, że Vittorio nie wykonał jego rozkazu.

Gdy tylko opuściłem więzienie, dotarło do mnie, że rozgorzała wojna. Ktoś robił w chuja rodzinę Scarpone i obracał syndykaty przeciwko sobie. Do wojny przystąpiła nawet rodzina Faustich, co oznaczało, że na ulicach zrobiło się naprawdę niebezpiecznie. Zwykle nie interesowały ich cudze konflikty, ingerowali tylko w sytuacji, gdy sprawy wymykały się spod kontroli. Wtedy zaprowadzali porządek i wymierzali sprawiedliwość.

Fausti sprawowali rządy nad naszym królestwem. Gdy ktoś pozbawiony litości wyrządzał komuś krzywdę i pozostawał bezkarny, Fausti wkraczali do akcji i wyrównywali rachunki. Nawet szefowie mają swoich zwierzchników.

Fausti byli Królami Nocy. Znajdowali się na początku łańcucha pokarmowego.

Wracając do sedna.

Minęło zaledwie kilka miesięcy, odkąd skończyłem odsiadkę. Musiałem być cierpliwy i działać zakulisowo. Ludzie mojego ojca poprzysięgli lojalność Cormickowi Grady’emu lub wynieśli się z Hell’s Kitchen, pragnąc uszanować wolę mojego starego.

Jego misją była poprawa życia mieszkańców jego dzielnicy.

Ponieważ nie mogłem polegać na bracie, mianowałem swoim zastępcą kuzyna, który nazywał się Rafferty O’Con­­nor. Miał przydomek Raff. Nie łączyły nas więzy krwi. Mój ojciec ożenił się z siostrą jego ojca, Molly, gdy przypłynęliśmy do Ameryki. Miałem wtedy dziesięć lat.

Raff i ja zaczęliśmy odnawiać stare sojusze i nawiązywać nowe kontakty, głosząc wszem wobec, że zamierzam odzyskać to, co pierwotnie należało do Ronana „Maraigh” Kelly’ego, a wraz z jego śmiercią powinno przypaść w udziale jego spadkobiercy.

Czyli mnie.

Sprawy toczyły się bez zakłóceń, dopóki ktoś nie podłożył bomby pod samochód Cormicka Grady’ego. Na ulicy sąsiadującej z gabinetem jego lekarza znaleziono ludzką nogę. Wszyscy konni i wszyscy dworzanie złożyć do kupy Cormicka nie zdołali. Choć to nie ja stałem za zamachem, dałbym, kurwa, wiele, żeby tak było. Moja strategia wojenna nie okazała się jednak aż tak wysublimowana. Na razie zadbałem o to, żeby rozniosła się wieść o tym, że opuściłem więzienie. Zaczęło się robić ciekawie.

Syn Cormicka, Lee, podejrzewał mnie o zaplanowanie zamachu. Do diabła, na jego miejscu sam bym siebie podejrzewał. Mój ojciec był znanym specjalistą od materiałów wybuchowych, których używał, gdy chciał dobitnie dać komuś coś do zrozumienia. Byłem pojętnym uczniem.

Lee postanowił mnie dopaść, tym bardziej że po śmierci Cormicka odzyskałem swoje ulice. Scarpone też domagali się mojej krwi, bo zabiłem jednego z ich ludzi.

Tak naprawdę jednak wszystko sprowadzało się do kasy. Byłem zdeterminowany, żeby walczyć z handlem narkotykami. Zamierzałem się ich pozbyć z mojego terytorium. Dzięki temu drobni przedsiębiorcy znowu będą mogli pracować w spokoju, a dzieci bezpiecznie bawić się na ulicy. W mojej dzielnicy znowu zapanuje spokój.

Rodzina Gradych zasłynęła z tego, że była jedną z najbardziej bezlitosnych rodzin, jakie kiedykolwiek rządziły terytorium Hell’s Kitchen. Z tego powodu bezustannie zgłaszali się do mnie nowi rekruci, którzy chcieli przyczynić się do ukończenia dzieła mojego ojca.

Gładko wszedłem w buty ojca i stanąłem na czele irlandzkiej rodziny, unikając rozlewu krwi. Czułem jednak, że krwawa rzeź jest tylko kwestią czasu.

Po kurewsko długiej zimie w Hell’s Kitchen zaczynało się robić gorąco.

Drugą wojnę wytoczyłem Scottowi Stone’owi, o którym bardzo często rozmyślałem.

Tak naprawdę nigdy nie miałem poważniejszych kłopotów z prawem. Układało nam się całkiem nieźle, zresztą prawo bez bezprawia nie mogłoby istnieć. Potrzebowało takich mężczyzn jak ja.

A Scott Stone chciał mnie dopaść.

Nie miałem z tym problemu, dopóki Scott Stone nie zaczął traktować schwytania mnie jako swojej życiowej misji. Stone i jego ojciec byli znani z tego, że gdy już obrali sobie kogoś za cel, nie odpuszczali dopóty, dopóki nie zmietli człowieka z powierzchni ziemi.

Wiedziałem, że gdy Scott wracał do domu po pracy i odkładał odznakę oraz broń na stół, nadal nie przestawał o mnie myśleć. Podobnie jak jego wujek z Luizjany, który nadal myślał o Luca Faustim, który z czasem stał się jego największym wrogiem.

Choć nie splamiłem rąk krwią jego bliskich, to o mnie myślał, kładąc się do snu. Dlaczego, kurwa? Może dlatego, że jego ojcu nie udało się nigdy pojmać mojego ojca? W każdym razie nie w taki sposób, w jaki sobie to zaplanował. Poza tym Bóg jeden raczy wiedzieć, z jakiego powodu niektórzy ludzie widzą w swoich bliźnich diabła wcielonego.

Wiem, że już dawno powinienem był zrobić dokładniejszy wywiad na temat Stone’ów, ale to, jakim Scott jest kutasem, dotarło do mnie, zanim na jego oczach zabito mojego ojca. Wtedy wpadł na mój trop i do tej pory nim podążał.

Tym sposobem nasz konflikt nabrał bardziej osobistego charakteru. Nie chciał zamknąć mnie na marne dziesięć lat. Dążył do tego, żebym spędził w więzieniu resztę swojego życia.

A ja?

Odebrał mi to, co najcenniejsze, więc zamierzałem go ścigać i sprawić, żeby nikt z jego bliskich nie zaznał spokoju. Ograbię go z tego, co najcenniejsze, i odbiorę mu kobietę, na której zależało mu najbardziej. Gdy wreszcie zobaczy ją u mego boku, spojrzę na niego w ten sam sposób, w jaki on patrzył na mnie, gdy zabijano mojego ojca.

Trzecia wojna, którą zamierzałem stoczyć, była wojną o dziewczynę. Nazywała się Keely Shea Ryan.

Gdy zobaczyłem ją na cmentarzu – później widziałem ją jeszcze kilkakrotnie, ale nie była tego świadoma – nie miałem wątpliwości, że ze wszystkich bitew, które mnie czekały, ta będzie najkrwawsza.

Moja intuicja podpowiadała mi, że jest silną dziewczyną z językiem ostrym jak brzytwa i nie zna znaczenia słowa „kapitulacja”. Choć byłem od niej znacznie wyższy i silniejszy, powiedziała mi bez ogródek, że chce mnie strzelić w pysk. Nie miałem wątpliwości, że gdyby dysponowała łukiem i strzałą, mogłaby mi zrobić krzywdę. Nie przebierała w słowach i nie miała zamiaru trzymać nerwów na wodzy.

Po naszym spotkaniu na cmentarzu śledziłem ją, gdy spotykała się ze Scottem. Chciałem się upewnić, że ich relacja podąża we właściwym kierunku. Bałamucił ją, jak mógł. W końcu przekonała samą siebie, że się w nim zakochała. Zgodziła się nawet odwiedzić tuż po Nowym Roku jego rodzinę w Luizjanie.

Nie chciała mówić swoim bliskim, że oprócz jednego kuzyna, strażaka, którego wszyscy krewni nazywali dziwolągiem (jakie to typowe dla gliniarzy), rodzina Scotta składa się z samych gliniarzy. Swojej rodzinie sprzedała więc jakiś kit, że wyjeżdża, bo szkoła łucznictwa, w której pracuje, wysyła ją na tournée po kraju.

Tuż po powrocie doszło między nimi do jakiejś scysji, więc Keely nie przedstawiła im Scotta. Zafundowała mu bajeczkę o tym, że potrzebuje czasu do namysłu. Scott powoli tracił cierpliwość i wiedziałem, że prędzej czy później weźmie sprawy w swoje ręce i przypadkowo wpadnie na jednego z jej dwóch braci mieszkających w Nowym Jorku. Pozostali dwaj wyjechali z rodzicami do Szkocji.

Scott lubił dostawać to, co chciał.

To nas łączyło. Może dlatego tak bardzo mnie nie znosił. Byliśmy zbyt podobni, choć staliśmy po przeciwnych stronach barykady. Wbrew temu, co myślał Scott, bohater musi czasem podążać drogą złoczyńców, jeśli chce dopiąć swego.

Sytuację znacznie ułatwiło mi zatrudnienie brata Keely, Harrisona, jako osobistego prawnika. Wołałem na niego Chłoptaś Harry. Był łebskim chłopakiem, ale jego przekleństwem było to, że zakochał się w pewnej biednej dziewczynie o imieniu Mari, która była najlepszą przyjaciółką jego siostry. Chociaż dziewczyna nie miała grosza przy duszy, nie chciała nic przyjąć od Chłoptasia Harry’ego. Był tak zaczadzony, że bez większej trudności wyciągnąłem od niego potrzebne mi informacje.

Wiedział, kim jestem, ale mimo to przyjął moją propozycję pracy, ponieważ sądził, że w ten sposób przekona Mari, że jest jej godzien. Gdyby mnie zapytał o radę, powiedziałbym mu, że tylko marnuje czas. Było jasne, że traktowała go jak brata, ale zakochani mężczyźni patrzą na świat przez różowe okulary.

Niemniej było mi to na rękę. Wszystkie fragmenty układanki powoli wskakiwały na swoje miejsce. Każda wioska, którą miałem zamiar ograbić, stała przede mną otworem. Jestem jednak przesądnym skurwielem i wiedziałem, że w życiu nie ma nic za darmo, a jeśli coś wydaje się proste, to należy się mieć na baczności.

W jednej z tych wojen musiałem polec.

Gdybym miał na coś postawić, założyłbym się, że śmiercionośny cios zada mi rudowłosa łuczniczka. Strzała, którą przeszyje mi serce, będzie ostatnią rzeczą, jaką zobaczę, nim trafię prosto do piekła. Zanim jednak zdąży to zrobić, poruszę niebo i ziemię, by zdobyć jej serce, choćby miało mnie to, kurwa, zabić. Zanim wyzionę ducha, prześlę Scottowi ostatni uśmiech.

Nie miałem nic do Chłoptasia Harry’ego ani do Keely, ale nie było wyjścia. Musiała pogodzić się ze swoim losem.

Spotkałem się z nią na cmentarzu, bo chciałem się przekonać, z kim tak naprawdę mam do czynienia. Nabrałem pewności co do dwóch rzeczy: nie jest mazgajem i nie pozwoli się zniszczyć.

Nie miałem zwyczaju ani zamiaru pastwić się nad słabszymi od siebie. Wiedziałem jednak, że będzie wściek­ła, a mnie czeka niezła walka.

Ludzkie ręce mają to do siebie, że podobnie jak stopy można je związać, przez co stają się bezużyteczne. Mężczyzna, który za chwilę miał przekroczyć próg mojego gabinetu, był jak poruszana sznurkiem bezwolna pacynka. Na dziewczynę, za którą łaził, mówił „Strunka”, więc można powiedzieć, że pasowali do siebie.

O umówionej godzinie rozległo się pukanie do drzwi.

– Proszę wejść – powiedziałem, rozsiadając się wygodnie w fotelu.

Nikt nie przekraczał progu mojego gabinetu bez wyraźnego zaproszenia. Ufałem tylko dwóm osobom, to znaczy mojemu ojcu i bratu. Mój ojciec nie żył, a z bratem nie miałem żadnego kontaktu. Poza tym nie ufałem już nikomu. Dotknąłem pistoletu, który był przyklejony do wewnętrznej strony biurka, na wypadek gdybym potrzebował go użyć.

– Szefie – powiedział Chłoptaś Harry, przekraczając próg. – Raff powiedział, że chcesz mnie widzieć.

Popatrzyłem na niego i poprosiłem, żeby usiadł. Pieniądze, które zarabiał, pracując dla mnie, służyły mu. Flanelowe koszule i dżinsy zamienił na szyte na miarę garnitury. Mój biznes był niekonwencjonalny, ale to nie oznaczało, że akceptowałem niechlujstwo. Poleciłem mu dobrego krawca. Chłoptaś Harry był gładko ogolony i pachniał dobrą wodą kolońską, a nie jakimś tanim gównem z drogerii. Od razu było widać, że szanuje swoją pracę. Wymagałem tego od wszystkich moich ludzi.

– Siadaj – powiedziałem, wskazując mu fotel.

Odpiął guzik marynarki i zajął miejsce na wprost mnie. Wymieniliśmy spojrzenia.

– Spotkałeś się z Rocco Faustim? – zapytałem.

– Tak, dzisiaj. Twoje inwestycje mają się dobrze.

Rocco Fausti był synem Luca Faustiego, jednego z najgroźniejszych członków tej rodziny. Rocco i jego bracia byli równie niebezpieczni. On sam był jednak niezastąpiony, jeśli chodziło o pomnażanie zysków. Mój ojciec mawiał, że potrafił zamienić centa w milion dolarów.

Nie bez powodu chciałem, żeby Chłoptaś Harry się z nim spotkał. Choć Fausti nie mieli w zwyczaju wtrącać się w cudze sprawy, zachowywali czujność, gdy wybuchały wojny pomiędzy rodzinami lub gdy dochodziło do walki o władzę.

Wysyłając do Rocco mojego człowieka, przekazałem mu mniej więcej taką wiadomość: „Nie musisz mnie pilnować. Panuję nad wszystkim. Zobacz, mam nawet prawnika, który ogarnia moje interesy”.

Równolegle rozgorzało kilka wojen (a może tylko jedna?), ale nikt nie wiedział, kto tak naprawdę je wywołał. Pięć syndykatów oskarżało się nawzajem. I co? I nic, wszelkie próby dojścia prawdy spełzły na niczym. Z braku nowych poszlak odpowiedzialnością za ten stan rzeczy obarczono człowieka, na którego pierwotnie padło podejrzenie.

Miałem przeczucie, że ktoś celowo rozniecał konflikt. Ktokolwiek stał za zabójstwem Cormicka, prędzej czy później zgłosi się do mnie po zapłatę, wiedząc, że przysługi są cenną walutą. W każdej chwili można było zgłosić się po spłatę długu.