Casandra - Malwina Chojnacka - ebook + książka

Casandra ebook

Chojnacka Malwina

4,3

Opis

Gdy nastoletnie uczennice opalają się nago, kusząc młodych rybaków, nie wiedzą, że czeka je brutalna kara. Ktoś z mieszkańców nadmorskiej miejscowości chce walczyć ze złem niszczącym ich dusze, tworząc religijną wspólnotę. Ceremonie na wydmach zmieniają się w obrzędy pełne seksualnej i fizycznej przemocy. W upalną czerwcową noc dochodzi do tragedii.

Trzydzieści lat później w bloku na warszawskich Bielanach policja znajduje zwłoki emerytowanego doktora psychiatrii. Opiekująca się nim sąsiadka znika. Okazuje się, że wspólnota religijna wciąż działa... Jest jak pajęczyna oplatająca ludzi, którzy kiedykolwiek się z nią zetknęli. Co łączy ekscentryczną poetkę Igę Bernard, pełną kompleksów nauczycielkę Ksenię Dembską i właściciela firmy Maksa Hoffmana? Co się działo w liceum w nadmorskim Janiszewie? Dlaczego szkołę nagle zamknięto, podobnie jak szpital psychiatryczny znajdujący się tuż obok? Czy ktoś nadal organizuje czerwcowe ceremonie?

Senna miejscowość. Okrutne obrzędy na wydmach. Sekta, której ofiary chcą mówić i… płacą za to najwyższą cenę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 521

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (70 ocen)
38
18
10
3
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

świetna fabuła, fajnie się rozwija akcja. polecam, warto sięgnąć po ta pozycję
10
Prosiaczki77

Nie polecam

tragiczna bzdura
00
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna!Polecam!
00
Besiag

Nie oderwiesz się od lektury

Niesamowita historia, dobrze napisane !
00
Paula010161

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągając fabuła już od pierwszych stron. Każdy rozdział gmatwa historię coraz bardziej, każdy bohater ma coś na sumieniu. Świetnie się czytało.
00

Popularność




© Copyright by Lira Publishing Sp. z o.o., Warszawa 2023

© Copyright by Malwina Chojnacka, 2023

Redaktor inicjujący: Paweł Pokora

Redakcja: Dagmara Ślęk-Paw

Korekta: Joanna Dzik

Skład: Klara Perepłyś-Pająk

Projekt okładki: Grzegorz Araszewski/garasz.pl

Zdjęcia na okładce: © BestPhotoStudio/depositphotos.com;

domena publiczna

Zdjęcie Malwiny Chojnackiej: © archiwum własne

Producenci wydawniczy:

Anna Laskowska, Magdalena Wójcik, Wojciech Jannasz

Wydawca: Marek Jannasz

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Lira Publishing Sp. z o.o.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2023

ISBN: 978-83-67654-12-8 (EPUB); 978-83-67654-13-5 (MOBI)

Lira Publishing Sp. z o.o.

al. J.Ch. Szucha 11 lok. 30, 00-580 Warszawa

www.wydawnictwolira.pl

Wydawnictwa Lira szukaj też na:

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Moim Rodzicom Elżbiecie i Tadeuszowi Chojnackim

w podziękowaniu za ogrom miłości i wsparcia

Wszystkie przedstawione w powieści postaci są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do istniejących osób jest przypadkowe. Miejscowość Janiszewo jest fikcyjna i nie ma nic wspólnego z istniejącą miejscowością o tej nazwie.

Wybaczanie to ulga dla serca.

Człowieczeństwo składa się z wybaczania.

MAKS22 MAJA – BIELANY (WARSZAWA)

Sygnał pędzącej karetki jest już potwornie głośny. Przepycham się przez tłum otaczający stary, dziesięciopiętrowy blok, w którym mieszka mój ojciec. Gula w gardle rozsadza mi grdykę. Tłum z psami, dziećmi i zakupami w wypchanych reklamówkach obserwuje, jak strażacy na wysięgniku próbują dostać się na balkon na trzecim piętrze. Mój ojciec od kilku dni nie odbiera telefonów. To ja rozpętałem aferę ze ściągnięciem karetki i straży miejskiej. A policja wezwała straż pożarną. Przez smród, na który od dwóch dni skarżyli się sąsiedzi. Coś jak rozkładające się śmieci, odór gnijącego na słońcu mięsa. Nie mam kluczy do mieszkania ojca, bo zmienił zamki rok temu. Już wtedy zaczął się dziwacznie zachowywać, ale zauważyłem to dużo później. Starość zmienia ludzi. Rzadko wychodzą z domu, gromadzą drobne przedmioty, jakby miały przydać się na tamtym świecie.

Huczą mi w głowie wyrzuty sumienia. Ale to on powinien je mieć. Rozwiódł się z moją matką, gdy miałem kilkanaście lat. Związał się z pielęgniarką, którą poznał na jednym ze wspólnych dyżurów. Po latach został sam jak palec. Druga żona odeszła, a ja miałem już swoje życie, mozolnie budowane na luksusowym osiedlu pod Warszawą. Nie chciał ze mną zamieszkać. I ja tego nie chciałem. Został w swoim ciasnym mieszkaniu w bloku na Bielanach. Teraz z zapartym tchem obserwuję, jak strażacy dostają się na jego balkon. Wciąż mam nadzieję, że znajdą go żywego, że może nie ma go w mieszkaniu, może wyszedł gdzieś w nocy, zgubił telefon i, do jasnej cholery, stracił pamięć?! Strażak wybija szybę drzwi balkonowych. Czuję, jak elegancka, droga koszula lepi mi się do ciała. Zaciskam w dłoniach kluczyki do samochodu. Zaparkowałem dwie ulice dalej, bo pod blokiem zebrał się tłum, ludzie mają widowisko. Smród z coraz większą siłą zalewa ulicę. Powietrze stoi. Ludzka ciekawość jest obrzydliwie lepka, natarczywa. Mam wrażenie, że gapią się także na mnie.

Dociera do mnie, że ojciec mógł leżeć martwy w mieszkaniu kilka dni. Byłem na urlopie z żoną i dziećmi. Polecieliśmy na Kanary, nie miałem pojęcia, że coś się stało. Przecież kobieta, która miała się nim opiekować, twierdziła kilka dni temu, że wszystko jest w porządku. Teraz do niej również nie mogłem się dodzwonić. Przyjechałem na miejsce prosto z lotniska, żonę i dzieci wsadziłem do taksówki i wysłałem do domu. Wanda Bielenda mieszka na tym samym piętrze co ojciec. Płacę jej co miesiąc ładną sumkę za robienie mu większych zakupów, sprzątanie i gotowanie. Sama to zaproponowała, gdy spotkałem ją kiedyś obok windy. Jest koło siedemdziesiątki, konkretna i sympatyczna. Ojciec nie miał nic przeciwko, żeby wpadała do niego i ogarniała mieszkanie. Przez rok był spokój. Odwiedzałem go raz w tygodniu. Zawsze było czysto, lodówka pełna. Czasem zastawałem Wandę. Ona mówiła dużo, ojciec bardzo mało. Wpatrywał się tępo w ekran wyciszonego telewizora. Ale na miliony moich pytań zawsze odpowiadał tak samo. Niczego nie potrzebuje. Jest wszystko w porządku. A na koniec prawie szeptem: „Daj mi spokój. Idź już. Nie przychodź tu tak często. Ona tego nie lubi”. Osiemdziesiąt siedem lat to nie jest wiek, gdy zawsze mówi się superlogicznie i z sensem. Potem przychodziłem coraz rzadziej. Mam miliony spraw na głowie. Dwoje dzieci. Kredyt we frankach na dwupoziomowy apartament z ogródkiem. Myśli o ojcu gdzieś tam były w tyle w głowy, ale ulatywały. Teraz serce łomocze mi w piersiach i wciąż modlę się w myślach, żeby znaleźli go żywego.

Policyjna taśma broni wejścia na klatkę schodową. Kilka osób na sąsiednich balkonach obserwuje, co się dzieje na balkonie mojego ojca. Spoglądam w okna mieszkania jego sąsiadki. Zasłonięte, pozamykane, mimo że na zewnątrz ponad trzydzieści stopni. Może jej także coś się stało? Może dlatego od wczoraj nie odbierała moich telefonów? I nie otworzyła mi godzinę temu, chociaż waliłem pięściami w jej drzwi i krzyczałem, powodując spore zamieszanie na klatce schodowej? Gdzie jest ta kobieta?! Dlaczego nie dała mi znać, że z ojcem nie jest dobrze?! Przecież płaciłem jej tyle kasy, za opiekę, za zakupy dla niego, za sprzątanie! Mój telefon brzęczy wepchnięty w tylną kieszeń lnianych spodni. To facet z administracji osiedla, do którego telefonowałem ponad godzinę temu.

– Pan Maksymilian Hoffman? Chyba pana widzę. Stoję po drugiej stronie ulicy. Mam złe wiadomości... niestety... znaleźli go...

– Mogę wejść do mieszkania? Muszę zobaczyć ojca, zanim...

– Policja mówi, że absolutnie nie może pan tam wejść. Naprawdę lepiej, żeby pan tego nie oglądał...

IGA20 STYCZNIA – ŻOLIBORZ (WARSZAWA)

Andrzej właśnie bierze prysznic. Jesteśmy razem niecałe dwa miesiące. Wciąż go poznaję i wciąż jest dla mnie zagadką. Lubię jego zapach, zwłaszcza rano, gdy przeciąga się i drapie moje ciało nieogolonymi policzkami. Pierwszy raz jestem w związku, w którym kompletnie się zatracam, w którym obecność mężczyzny jest jak tlen, bez którego nie da się oddychać. Nigdy wcześniej nie przeżywałam czegoś takiego. Mam trzydzieści sześć lat i ani jednego dobrego związku w przeszłości. Moja siostra Olga twierdzi, że dojrzałam i wiję gniazdko. Wciąż szaleją we mnie wątpliwości, wciąż pojawia się strach, że coś zepsuję, zniszczę, tak jak wcześniej.

– Dopiero niedawno uświadomiłem sobie, że jestem DDA. Boję się, że wszystko... rozwalę... mów mi... Od razu dawaj mi znać, gdy będzie ci źle ze mną... obiecujesz? Obiecaj mi... obiecaj... – Szeptał mi dziś rano, wsuwając język w moje ucho. Lizał je powoli, zmysłowo.

Całował zagłębienie pomiędzy moimi piersiami. Smakował skórę wokół mojego pępka. Przeciągał każdą sekundę, robiąc mi językiem kółka na podbrzuszu. Wszedł we mnie, gdy nie byłam już w stanie myśleć. Gdy ściany naszej sypialni zaczęły falować. Po kilkunastu minutach zasnął.

Otwieram szafę. Moje sukienki rozwieszone kolorystycznie, swetry ułożone jak pod linijkę. Andrzej zagląda do sypialni, wycierając włosy granatowym ręcznikiem. Ociekający wodą, uśmiechnięty. Bardzo wysoki blondyn o sylwetce pływaka i zielonych oczach. Rok ode mnie młodszy. Mała blizna na brzuchu po zagojonej niedawno ranie, tatuaż ważki pod lewym żebrem.

– Zrobiłem ci porządek w szafie, chyba jesteś zła?

– Przyzwyczajam się, że mój facet to pan porządnicki.

Wtulam się w niego. Pachnie migdałowym płynem do kąpieli. Gdy wsuwa dłonie pod mój jedwabny szlafrok, słyszymy dzwonek do drzwi.

– Udawajmy, że nas nie ma... – Andrzej nie chce wypuścić mnie z rąk, ale jestem szybsza.

Spoglądam przez wizjer, ale nie widzę nikogo na korytarzu. Uchylam drzwi. Dostrzegam duże pudełko owinięte w brązowy papier i szczelnie oklejone taśmą.

– Co to jest? – słyszę jego głos za plecami.

– Chyba do ciebie? Dziwne, że kurier nie chciał, żeby coś mu podpisać.

Próbuję unieść pudełko, ale jest dość ciężkie. Widzę z boku odrobinę rozmazane litery: „ANDRZEJ BIELENDA – ulica Krasińskiego... Warszawa”. Błyskawicznie wyjmuje mi paczkę z rąk i zanosi ją do gabinetu. Czekam na niego w kuchni, próbując skupić się na drobnych czynnościach. Wydaje mi się, że rozmawia z kimś przez telefon, ale mówi tak cicho, że nie rozpoznaję słów. Kręcę się po przedpokoju, udając przed sobą, że nie staram się podsłuchiwać. W końcu Andrzej otwiera drzwi gabinetu i widzi mnie z pustą filiżanką po kawie w ręku, rozczochraną i przejętą. Patrzy na mnie nieprzytomnym wzrokiem, bez uśmiechu. Już ubrany w ulubione dżinsy i trochę pogniecioną koszulę.

– Co się stało? Co jest w tym pudełku? Kto ci to przysłał?

Idzie do kuchni i nalewa sobie do szklanki wodę z kranu.

– Powiedz coś! Od kogo ta paczka?!

– Chyba od mojej matki.

– Prezent?

– To nie prezent. To jeszcze jeden problem, który muszę rozwiązać i nie wiem jak, Iga... Po prostu nie wiem jak...

KSENIA 18 STYCZNIA – BIELANY (WARSZAWA)

Przez sypiący mi w oczy śnieg prawie nic nie widzę. Czuję, że przemokły mi zamszowe kozaki i łzy zbierają mi się w kącikach oczu. Cały ostatni tydzień rozwalił mnie emocjonalnie, więc teraz nawet drobiazg sprawia, że rozpadam się na kawałki. W windzie próbuję zmusić twarz do uśmiechu. Przeglądam się w małym, pomazanym czarnym markerem lustrze i widzę przemęczoną twarz przedwcześnie postarzałej trzydziestolatki. Mam nadzieję, że tym razem mi się uda i nie będę musiała szukać kolejnego ogłoszenia o wynajęciu pokoju. Jestem pewna, że mają mnóstwo chętnych, więc muszę wypaść jak najlepiej. Chcę wyglądać jak spokojna lokatorka bez nałogów. Mam stałą pracę. Nie piję, nie palę. Nie mam zwierząt. I nie imprezuję w domu. W ogóle nie imprezuję, mogę dodać, ale może to zabrzmi podejrzanie. Wysiadam na trzecim piętrze i rozglądam się nerwowo. Mieszkanie jest tuż obok windy. Po pierwszym dzwonku otwiera mi siwa kobieta. Elegancka, niemodna bluzka, granatowe dżinsy, serdeczny uśmiech. Dała ogłoszenie w internecie, że szuka lokatorki do mniejszego pokoju. Niski czynsz. Bez kaucji. Tylko jeden przystanek od liceum, w którym pracuję.

– Proszę wejść. Czekałam na panią. – Wanda Bielenda uśmiecha się szeroko. – Gdy mi pani napisała, że uczy w szkole, to niech pani sobie wyobrazi, odwołałam inne chętne na ten pokój.

Przedpokój jest ciasny i zagracony. Z dużego pokoju dobiega dźwięk rozkręconego na cały regulator telewizora. A mały pokój, ten, który chce wynająć ta kobieta, jest cudowny! Spodziewałam się meblościanki i obrzydliwych tapet, a tymczasem jest urządzony przytulnie i nowocześnie. Białe ściany. Granatowa kanapa i nowoczesny fotel w podobnym kolorze. Białe biurko i biała szafa. Mały, nowiutki telewizor zawieszony na ścianie. W oknach żaluzje.

– Chciałam upewnić się co do ceny... Naprawdę tak tanio i bez kaucji?

– Naprawdę. Zrobiłam tu niedawno mały remont. Mój kot uwielbiał tu zaglądać i trochę zniszczył poprzednie meble. Teraz już tego problemu nie będzie. Musiałam go uśpić. Bardzo chorował. Mogę mówić ci na ty? Masz piękne imię.

– Oczywiście! Czyli już się pani zdecydowała?

– Możesz się wprowadzić w każdej chwili, jak podpiszesz umowę i zapłacisz mi za pierwszy miesiąc. Gotówką. A potem już przelewy na konto.

– Oczywiście! – powtarzam, nie wierząc w swoje szczęście.

Zaczynam mieć nadzieję, że to nowy początek lepszego etapu w moim życiu! W sylwestra przypadkowo odkryłam, że facet, z którym od niedawna randkowałam, jest żonaty. Tydzień później właściciel kawalerki, w której mieszkałam od pół roku, próbował mnie zgwałcić. Wparował do mnie wieczorem bez uprzedzenia, otwierając drzwi własnym kluczem, akurat gdy brałam prysznic. Zorientowałam się, że jest w mieszkaniu, gdy owinięta kusym ręcznikiem wyszłam z łazienki. Jestem pewna, że mnie podglądał i dlatego tak szybko miał erekcję i tak obrzydliwie się ślinił. Przydusił mnie swoim ciałem, które śmierdziało tanimi fajkami, i zaczął obrzydliwie obmacywać. Na szczęście był tak pijany, że szybko osłabł. Cudem mu się wyrwałam i półnaga zaczęłam szukać telefonu w torebce. Gdy jakoś się pozbierał, zwymiotował mi na dywan i wytoczył się z powrotem na klatkę, mamrocząc coś pod nosem. Nigdy nie przypuszczałam, że coś takiego może mi się przytrafić! Nie wyglądał na zboczeńca, gdy podpisywaliśmy umowę najmu. Trzęsłam się od płaczu, próbując usunąć jego wymiociny z podłogi. W końcu wybrałam numer telefonu Magdy, o kilka lat ode mnie starszej koleżanki z pracy, wuefistki. Przyjechała w ciągu godziny. Przeniosłam się na kilka dni do niej, ale jej partnerka nie była zachwycona. Kursując po mieście od jednego mieszkania do drugiego, bo udzielam korepetycji z języka angielskiego, intensywnie szukałam ogłoszeń o pokoju do wynajęcia. I wreszcie się udało, gdy byłam już totalnie załamana albo cenami wynajmu, albo standardem.

Wanda Bielenda zaprasza mnie do swojego pokoju. Salon jest zagracony, ale bardzo czyściutki. Podoba mi się, że jest tu mnóstwo książek, obrazów. Drapak dla kota, którego już nie ma.

– I już przez jakiś czas żadnego nie będzie – odzywa się, widząc moje spojrzenie. – Za dużo mnie to kosztowało. Za bardzo się do niego przywiązałam, a on robił, co chciał.

Zastanawiam się, czy ma rodzinę, ale głupio mi pytać. Najważniejsze, że oprócz niej nikt tu nie mieszka. Pokazuje mi łazienkę, w której remont na pewno by się przydał, ale przecież mam płacić takie grosze, że nie powinnam narzekać. W kuchni stara boazeria wygląda dość przygnębiająco, a kuchenka gazowa ma wyłączony jeden palnik.

– Jak widzisz, nie ma luksusów. Ale cena wynajmu dopasowana jest do standardu mieszkania. Chodzę wcześnie spać. Więc raczej po dwudziestej drugiej nie hałasujemy i nie robimy sobie na złość. Jeżeli chodzi o odwiedziny, to nie mam z tym problemu. Nawet jak będziesz chciała przenocować raz na jakiś czas... mężczyznę... znajomego...

– Nie będę chciała. Właśnie zakończyłam związek i mam zamiar od tego wszystkiego odpocząć.

– Od czego?

– Od mężczyzn.

– Rozumiem. Ale skończyłaś trzydzieści lat. Wpisałam przed chwilą do naszej umowy twój PESEL. Ten odpoczynek nie powinien trwać długo... Przepraszam. To tylko głupie gadanie starej baby.

Tego samego dnia wieczorem rozpakowuję rzeczy w moim pokoju. Jestem tak podekscytowana, że w ogóle nie chce mi się spać. Meble pachną nowością, mają jeszcze nieodklejone sklepowe metki. Nawet jasnobrązowe panele wyglądają jak położone całkiem niedawno. Gdy klękam na podłodze, żeby ułożyć na dolnej półce w szafie pudełka z butami, dostrzegam coś pomiędzy listwą podłogową a szafką nocną. Zapalam nowoczesną lampkę przy łóżku. Sięgam w zagłębienie listwy i próbuję to coś wyjąć, wydłubać. Gdy mi się udaje, zamieram ze strachu. To duży paznokieć, złamany w kilku miejscach, z ciemnoczerwoną smugą i resztką perłowego lakieru. Obracam go z obrzydzeniem w dłoniach, wciąż nie wierząc, że jest realny. Mam nadzieję, że to tylko tips. Kiedyś miałam tipsy, ale zakładanie ich i zdejmowanie w gabinecie kosmetycznym było męczarnią. Jednak to coś nie wygląda jak tips. Wygląda jak poszarpany, ludzki paznokieć! Zastanawiam się, kto tu wcześniej mieszkał? Dlaczego właścicielka, zamiast wyremontować kuchnię czy łazienkę, zainwestowała w remont tylko tego pokoju? Wyrzucam paznokieć do kosza na śmieci w kuchni. Za oknami śnieżna zadymka. Temperatura w Warszawie spadła do minus piętnastu stopni. Zakopuję się pod kołdrą. Na pewno jest jakieś racjonalne wytłumaczenie, może mi się coś wydawało, może to nie był ludzki paznokieć, tylko... Zasypiam... Wykończona całym cholernym stresem ostatnich tygodni. Zasypiam, wciąż mając wrażenie, że ktoś mnie obserwuje.

MAKS24 MAJA – BIELANY (WARSZAWA)

Siedzę na ławce na wprost bloku, w którym zmarł mój ojciec. Daria stoi nade mną. Odwracam głowę, żeby nie widzieć jej zatroskanego spojrzenia.

– Chodźmy już! Proszę cię... Dziś już nic nie możemy zrobić...

Coś przyciąga mnie do tego bloku, chociaż wcześniej nie znosiłem tu przyjeżdżać. Wpatruję się w rozbitą szybę drzwi balkonowych na trzecim piętrze. Nie mogę tam wejść, nie mogę wezwać szklarza. Na drzwiach wejściowych taśmy policyjne. Wyniki sekcji będą za kilka dni. Wygląda na to, że mój ojciec zamknął drzwi mieszkania od środka, zanim zmarł, a to wyklucza pewnie udział osób trzecich. Był starym człowiekiem, którego organizm przypominał tykającą bombę zegarową. Ale przecież nie wyleciałem sobie na Kanary, zostawiając go na pastwę losu! Darłem się na policjantów, a potem zacząłem płakać. Patrzyli na mnie bez zbytniego zainteresowania. To się zdarza. Umiera stary człowiek i znajdują go dopiero po kilku dniach, bo rodzina ma go w dupie. Tłumaczyłem im, że płaciłem jego sąsiadce za opiekę nad nim i powinni ją znaleźć. Przecież ona ma klucze do mieszkania, które teraz należy do mnie! Dlaczego jej telefon jest poza zasięgiem?! Wyjechała?!

– Poczekajmy na wyniki sekcji zwłok – odezwał się aspirant Sobiecha. – Nikt nie zgłosił zaginięcia Wandy Bielendy. Z tego, co wiemy od administratora budynku, mieszkała sama. Na razie nie mamy powodu, żeby jej szukać.

– Jak to nie macie powodu! Płaciłem tej kobiecie za opiekę nad ojcem! Zostawiła go, chociaż potrzebował pomocy! Kurwa mać!

– Po pierwsze, proszę uważać na słowa, a po drugie, nie wiemy, jaka jest prawda. Zlecił pan opiekę nad ojcem kobiecie, która skończyła siedemdziesiąt lat. Sprawdzimy oczywiście szpitale, popytamy sąsiadów. Może musiała nagle wyjechać?

Nie wierzyłem, że cokolwiek zrobią, choć absurd całej sytuacji był widoczny gołym okiem! Mój ojciec zmarł ze starości, a ja, idiota, po prostu zleciłem opiekę nad nim osobie, która się do tego absolutnie nie nadawała! Chciałem tylko z nią porozmawiać, żeby uciszyć wyrzuty sumienia.

– Maks, to nie ma sensu. Za godzinę odbieram dzieci ze szkoły.

– To jedź, a ja tu zostanę.

– Nie zostawię cię. Przeżyłeś szok i...

Urywa, bo z klatki bloku, w którym zmarł mój ojciec, wytacza się monstrualnie gruba kobieta. Nigdy wcześniej jej tu nie widziałem, ale przecież nie znam wszystkich sąsiadów. Trzyma w ramionach popiskującego ratlerka.

– Ja pana znam! – Idzie prosto w moją stronę, uśmiechając się serdecznie i pokazując żółte, niezbyt proste zęby. – Zofia Zawiślak. Pan jest synem pana Jakuba z trzeciego piętra?

– Tak...

– Straszna tragedia! Wszyscy tu nie możemy uwierzyć w to, co się stało! Często widywałam pana Jakuba, jeszcze zanim...

– Zanim co?

– Zanim ona... Nie powinien pan... Powinien pan wynająć profesjonalną opiekunkę do ojca, a nie ją!

Daria zsuwa okulary przeciwsłoneczne. Patrzy na monstrualnie otyłą kobietę, jakby spadła z księżyca.

– Chciałam pana ostrzec. Wiele razy chciałam powiedzieć, że nie powinien pan pozwolić, żeby ona zajmowała się pana ojcem.

– To dlaczego pani mi tego nie powiedziała?!

– Bo nigdy nie mieliśmy okazji porozmawiać. Mówiłam panu „dzień dobry” z dziesięć razy, ale pan nigdy nie odpowiedział. Mijaliśmy się tu wiele razy, na korytarzu, jechaliśmy razem windą...

Mam wrażenie, że zwariowałem, że blok, przed którym siedzimy, wybrzusza się, że jest jak kurewski statek kosmiczny wypełniony obcymi organizmami, których nie rozumiem i których się boję.

– O czym pani mówi! Nigdy wcześniej pani nie widziałem!

– Przepraszam za męża. – Daria zaciska paznokcie na moim ramieniu. – Przeżył szok, stracił ojca... Sama pani widziała, co tu się działo...

– Stałam tuż przy taśmie policyjnej... w pierwszym rzędzie. – Zofia Zawiślak wzdycha, a krople potu na jej czole lśnią i spływają maleńkimi kanalikami wzdłuż wielkiego, garbatego nosa.

Nigdy w życiu nie spotkałem tak brzydkiej kobiety, więc gdybym ją widział wcześniej, na pewno bym to zapamiętał!

– Czy pan wie, że mój balkon sąsiaduje z balkonem tej kobiety? To zaledwie pół metra... Gdyby pan zrobił duży... tak... duży krok... bo pan jest wysoki... to mógłby pan tam wejść i sprawdzić... – zaczyna szeptać mi do ucha.

– Nie rozumiem, co miałbym sprawdzić?!

– Mógłby pan sprawdzić, czy Wanda Bielenda żyje! Przecież nie otwiera drzwi i nie odbiera telefonów! Może ona... tak jak pana ojciec... Wie pan... jest gorąco... upał... Na jutro zapowiadają trzydzieści pięć stopni.

– Przed chwilą oskarżała ją pani, że przyczyniła się do śmierci mojego ojca, a teraz sugeruje, że ona też nie żyje?!

– Po prostu nie wiem... Nie rozumiem, co tu się dzieje. Nikt nas nie słucha... Pisaliśmy do administracji skargi na tę kobietę. Nikt nie zareagował! Olali nas, proszę pana, a teraz...

– Nie wejdę przez pani balkon do jej mieszkania! Zresztą tam wszystko jest pozamykane na cztery spusty, a szyby jej nie rozbiję! Wezwijcie sobie straż pożarną!

– Maks, chodźmy już. Musimy po dzieci... – Daria mruga do mnie.

– Niech pan spojrzy... Niech pan uniesie głowę i spojrzy na jej balkon. – Zofia Zawiślak zaczyna znowu szeptać mi do ucha. – Drzwi balkonowe są odrobinę uchylone. Wejdzie pan na ten balkon i lekko je popchnie. Nie trzeba rozbijać szyby. Wejdzie pan do jej mieszkania i sprawdzi, czy wszystko jest w porządku. Może znajdzie pan jakiś ślad? Przecież ta kobieta przyczyniła się do śmierci pana ojca! Pan Jakub mógł żyć jeszcze długie lata! I ja wiem, i pan wie, że to nieludzkie, żeby zostawić starszego człowieka potrzebującego pomocy! Zajmie to panu z dziesięć minut. Wróci pan tak samo... przez mój balkon. To tylko trzecie piętro. Wystarczy nie patrzeć w dół...

Szept tej kobiety jest coraz cichszy. Daria już jej nie słyszy, bo idzie w stronę naszego samochodu, rozmawiając przez telefon.

– Przecież nie ma pan lęku wysokości. Jest pan wysportowany. Wystarczy męska, konkretna decyzja. To jest pan winien swojemu ojcu, prawda?

Spoglądam w górę. Drzwi balkonowe rzeczywiście wyglądają na minimalnie uchylone. Wystarczy nie patrzeć w dół. Muszę się dowiedzieć, co się stało! Muszę, bo wyrzuty sumienia zniszczą mi mózg!

IGA 21 STYCZNIA – SADY ŻOLIBORSKIE (WARSZAWA)

Lodowaty wiatr wdziera mi się pod puchowy płaszcz i zrywa kaptur. Rozwiewa włosy, które dawno powinnam podciąć, bo sięgają prawie do pasa. Andrzej spóźnia się prawie pół godziny i nie przysłał mi jeszcze żadnej wiadomości. Posiedziałam chwilę w zaparowanej od ludzkich oddechów kafejce przy Krasińskiego i idę na spacer do parku Sady Żoliborskie. Żeby za dużo nie myśleć, żeby zmarznąć i w ten sposób zyskać rozsądną perspektywę. Chcę, żeby mój związek był normalny. Po raz pierwszy w życiu zależy mi, żeby czegoś nie spieprzyć, nie zniszczyć własnym egoizmem i własnymi schizami. To ja zaproponowałam wspólną terapię dla par i Andrzej natychmiast się zgodził. Znalazłam terapeutkę z ogromnym doświadczeniem i mam nadzieję, że ona podpowie nam, o czym pamiętać, co pielęgnować i kiedy odpuszczać. Zmarzniętymi palcami piszę mu wiadomość, że jestem w parku.

Po dziesięciu minutach dostrzegam jego sylwetkę na końcu alejki. Macha do mnie, uśmiechnięty, zrelaksowany, w granatowej puchówce i jasnych dżinsach.

– Przepraszam! Pomyliły mi się godziny! Jesteś na mnie zła?

– Nie. – Parskam śmiechem, bo robi minę chłopca, który nabroił i wie, że jego czarujący uśmiech naprawi wszystko.

– Spóźnimy się na terapię? Może ją przełożymy?

– Nie spóźnimy się i nie przełożymy. Chyba że zmieniłeś zdanie?

– Skąd! Złapałem taksówkę i właśnie na nas czeka. Przepraszam... Byłem na spotkaniu, na prezentacji... Urwałem się... I więcej ci nie powiem, bo jeszcze nie zdecydowałem, czy wejdę w ten biznes, czy nie...

– Czyli chcesz mieć przede mną tajemnice? Powiesz pani psycholog od razu na wejściu, że są sprawy, o których nie chcesz mi mówić. – Z uśmiechem grożę mu palcem.

– Uznałem, że za wcześnie jeszcze, żeby analizować, czy wchodzić w ten biznes, czy nie. I pomyślałem, że to może być dla ciebie nudne. Nie mam przed tobą żadnych tajemnic. Sama wiesz.

– A paczka od twojej matki? Powiesz mi w końcu, co w niej było?

– Jakieś zdjęcia z mojego dzieciństwa. Nie wiem, po co mi to przysłała. Potem o tym porozmawiamy.

Wzrusza ramionami, udając obojętność. Jednak widzę, że coś jest nie tak. Zrobił się nagle spięty i ewidentnie stracił humor.

Terapeutka to miła, siwa, obcięta na jeża kobieta. Jej gabinet jest nowoczesny i przytulny. Słucha mnie uważnie, gdy opowiadam o naszym związku.

– Czyli są państwo ze sobą od sześciu tygodni. Poznaliście się podczas pracy w hotelu na Mazurach. Pani była wtedy związana z żonatym wspólnikiem pana Andrzeja, tak?

– Ukrywaliśmy nasz związek z wielu powodów. Teraz w końcu możemy być razem bez zatajania, kręcenia.

– Czy podniecało was, że kradniecie godziny dla siebie? Czy kręciło was niebezpieczeństwo z tym związane?

– Pani żartuje, prawda?!

– Iga... – Andrzej ściska mi rękę, wygląda jak zbudzony z głębokiego snu.

– Nie żartuję. Niektóre pary uwielbiają to ryzyko, ryzyko nakrycia, wyjścia na jaw ich romansu... Przez to ich pożycie seksualne jest barwniejsze...

– Nasze pożycie seksualne jest idealne! – mówię szybko. – Jest idealne właśnie teraz, gdy nie musimy się niczego bać. Uprawiamy seks kilka razy w tygodniu, i to nie to jest problemem.

– A co jest problemem? – Kobieta uśmiecha się do mnie ciepło.

– Gdy byłam nastolatką, lekarze sugerowali, że mam borderline. To się stało po mojej próbie samobójczej, chociaż niedawno do mnie dotarło, że tak naprawdę wcale nie chciałam się wtedy zabić. Weszłam na dach bloku. Stałam tam godzinę i nie skoczyłam. To był mój krzyk o pomoc. Nic więcej. Zawieźli mnie do psychiatryka. Nie chciałam brać leków. Gdy pielęgniarki dawały mi jakieś tabletki, to wyrzucałam je do kibla, gdy nikt nie widział. Uważałam, że sama sobie poradzę. Wypuścili mnie w końcu, bo widzieli, że funkcjonuję normalnie. Jadłam, dobrze spałam i mnóstwo czytałam. Tylko nie chciałam z nikim gadać, ani z lekarzami, ani z dziewczynami z mojej sali. Może to wszystko się stało, bo miałam koszmarne dzieciństwo. Andrzej tak samo. Straciłam rodziców, gdy miałam dwanaście lat. Wypadek w górach. Trochę mi potem odbiło. Krewni się mną zajęli, ale... Urodziłam dziecko jako piętnastolatka. Rodzina mnie zmusiła, żebym oddała córkę do adopcji. Odnalazłam ją cudem kilka tygodni temu i...

Nie mogę już mówić dalej. Zrywam się z obitego brązowym pluszem krzesła i rozpaczliwie szukam drzwi, bo zaczynam się dusić.

– Iga... – Andrzej przytula mnie z całej siły.

Myślałam, że jestem silna, a jestem krucha jak lalka z porcelany. Dlaczego rozpadam się na kawałki, gdy wszystko w moim życiu się układa?! Mam wspaniałego faceta, który szaleje na moim punkcie, moja odnaleziona córka cały czas łaknie kontaktu ze mną... A ja histeryzuję...

– Zróbmy dziesięć minut przerwy. – Terapeutka podaje mi pudełko z chusteczkami.

Andrzej zamyka się ze mną w małej toalecie.

– Schodzi z ciebie cały stres ostatnich tygodni. Teraz widzę, że ta terapia to dobry pomysł, chociaż wcześniej nie byłem przekonany.

Wracamy do gabinetu i siadamy przed tą kobietą, trzymając się za ręce.

– Zacznijmy od pana – zwraca się do Andrzeja z uśmiechem. – Pani Iga wspomniała, że pana dzieciństwo było trudne.

– To za mało powiedziane. Nie znam mojego ojca. Moja matka była alkoholiczką. W wieku dwunastu lat trafiłem do domu dziecka, a potem do rodzin zastępczych.

– Czy ma pan kontakt z matką?

– Sporadyczny. Nic nie czuję do tej kobiety. Od czasu do czasu pomagam jej finansowo, ale mam wrażenie, że interesują ją tylko moje pieniądze. Nie chcę analizować moich przeżyć z domu dziecka i opowiadać, jak bardzo...

– Jak bardzo co?

Palce Andrzeja zaciskają się na mojej dłoni.

– Jak bardzo za nią wtedy tęskniłem. I jak bardzo jej nienawidzę.

KSENIA 19 STYCZNIA – BIELANY (WARSZAWA)

W pokoju nauczycielskim jest taki tłum, że tylko cudem udaje mi się znaleźć wolne krzesło przy oknie i przycupnąć na nim z kubkiem kawy w dłoni. Bardzo źle spałam w nocy, a następne godziny będą długie i męczące. Staram się jednak znajdować jakieś pozytywy tego gównianego dnia. Plusem na pewno jest kasa, bo dziś dostanę wypłatę w szkole językowej na Ursynowie, w której dorabiam sobie popołudniami.

– Która to kawa? – Jakaś męska dłoń dotyka mojej zaciśniętej na kubku.

To Olgierd. Jest wuefistą i rzadko wpada do pokoju nauczycielskiego, bo ma swój kantorek tuż obok sali gimnastycznej. Ale dziś jest rada pedagogiczna. Potężny i bardzo pewny siebie facet, którego staram się unikać, bo mi się po prostu strasznie podoba.

– Czwarta.

– Podobno się przeprowadziłaś.

Ma na sobie dres w kolorze zgniłej zieleni. Słyszałam, że codziennie rano biega i znowu przygotowuje się do jakiegoś maratonu. Miałam odpocząć od mężczyzn, nie myśleć o nich, nie zaprzątać sobie głowy randkami, seksem i całym tym cholernym targowiskiem próżności, uwodzeniem i byciem uwodzoną, Tinderem, randkami w ciemno, randkami ze znajomymi koleżanek i ciągłym zastanawianiem się, co jest ze mną nie tak. Bo musi być coś nie tak, skoro zawsze trafiam źle.

– Znalazłam pokój do wynajęcia przystanek od naszej szkoły. Za grosze. To prawdziwy cud!

– Szczęściara. Ja wynajmuję kawalerkę w Ząbkach. Wiesz, jak wygląda rano dojazd na Bielany?

– Sam wynajmujesz?

– Odkąd dziewczyna mnie rzuciła, siedzę tam sam jak palec.

Gdybym wiedziała, że usiądzie obok mnie na radzie pedagogicznej, ubrałabym się bardziej seksownie. Ale wczoraj nie zdążyłam rozpakować wszystkich ciuchów. Przypomina mi się kobiecy paznokieć, który znalazłam wbity między framugę a panel podłogowy. Może to jednak tips, a moja bogata wyobraźnia stworzyła coś, czego nie było? Olgierd dotyka mojej dłoni, żeby wyjąć mi z niej mały długopis.

– Mogę? Muszę chociaż udawać, że zapisuję coś w kalendarzu, bo dyrektorka właśnie się na mnie gapi.

Szepczemy jak dwójka niesfornych uczniów. Robię głupią minę, gdy Olgierd kładzie mi rękę na kolanie i nachyla do mojego ucha. Próbuję nie chichotać, bo właśnie omawiany jest poważny problem z jedną z naszych najlepszych uczennic.

– Beata Sokolnicka była wizytówką naszego liceum. Jeżeli uczennicę można nazwać wizytówką. Laureatka olimpiad językowych, świetna z angielskiego... prawda, pani Kseniu?

– Tak.

– Niestety, od jakiegoś czasu bardzo się zmieniła. Opuszcza lekcje, nie przynosi zwolnień lekarskich... a jej wychowawczyni, nasza pani Ula, jest właśnie na zwolnieniu lekarskim z powodu zagrożonej ciąży. Skierowałam ją na rozmowę do pani pedagog, ale...

– Ona nie powiedziała ani jednego słowa... – Anna Kołacz, drobna brunetka w okularach, wzdycha teatralnie. – Naprawdę mnie to zdumiało, bo Beata zawsze była gadułą. Taką naszą iskierką, przecież pamiętacie państwo... Sami mówiliście, że zawsze pierwsza zgłasza się na lekcjach, że gra główne role w szkolnych przedstawieniach.

– Już nie. – Polonistka unosi głowę znad dziennika. – Zrezygnowała z kółka teatralnego tuż przed świętami Bożego Narodzenia.

– Powiedziała dlaczego? I dlaczego ja o tym nie wiem? – Dyrektorka marszczy brwi.

– To są zajęcia nieobowiązkowe, więc nie sądziłam, że należy to zgłosić.

– Wszystko, co dotyczy naszych uczniów, jest ważne! Zwłaszcza takich uczennic jak Beata Sokolnicka! To głównie dzięki jej międzyszkolnym osiągnięciom nasze liceum było w czołówce rankingów! O tak zdolnych i pracowitych uczniów należy dbać w szczególny sposób! Czy wiedzą państwo, że ona w ogóle nie zjawiła się w szkole po przerwie świątecznej?! A dziś jest dziewiętnasty stycznia! Nie przychodzi na lekcje od ponad dwóch tygodni!

– Ja próbowałam... – odzywam się niepewnie. – Mnie to zaniepokoiło jakiś tydzień temu. Dzwoniłam do niej i się nagrałam. Do jej mamy także.

– Oddzwoniła do pani?

– Nie. Wypytywałam jej koleżanki. Jedna mówiła, że pewnie Beata źle się czuje, bo nie pisze do nich i nie dzwoni.

– Ja także dzwoniłam do Wioletty Sokolnickiej. I także zostawiłam kilka wiadomości. Powinna nam donieść lub przesłać zwolnienie lekarskie, jeżeli Beata jest chora. A tu cisza... Zresztą z tą panią zawsze był dość utrudniony kontakt.

– Podobno jest bardzo zapracowana. Sama wychowuje córkę. – Olgierd wchodzi jej w słowo, czego dyrektorka nie znosi. – Mnie także zmartwiło, że Beata przestała zjawiać się na zumbie, ale pomyślałem, że ma na głowie maturę i nie ma już na to czasu.

– Wszyscy się zgadzamy, że zachowanie Beaty jest absolutnie niepokojące, zwłaszcza że nasza uczennica ma w tym roku zdawać maturę. Niestety, jak wspomniałam, jej wychowawczyni jest na dłuższym zwolnieniu lekarskim. Nie wyznaczyłam jeszcze zastępcy, ale ktoś powinien sprawdzić, czy Beata rzeczywiście jest chora, czy jej matka wie, że dziewczyna od ponad dwóch tygodni nie pojawia się w szkole i co się w ogóle dzieje w tym domu.

Dyrektorka zsuwa okulary w niemodnych oprawkach na czubek nosa. Przegląda dziennik.

– Ulica Wrzeciono... Kto z państwa niedaleko mieszka? Kto mógłby tam podjechać dziś lub najpóźniej jutro i sprawdzić, co się dzieje?

– Ja chyba mieszkam najbliżej. Mogę sprawdzić, popytać... Beata zawsze mnie lubiła, miałyśmy świetny kontakt. Pożyczałam jej powieści w języku angielskim – mówię cicho.

– Też mieszkam niedaleko – odzywa się Olgierd, a ja spoglądam na niego osłupiała. – Jeżeli pani dyrektor zwolni nas dziś z rady pedagogicznej, to możemy jechać tam już teraz. Jest paskudna pogoda, pani Ksenia nie ma samochodu, a ja mam. Sprawdzimy, co się dzieje, i damy znać.

– Dobrze. Jest siedemnasta, a my mamy jeszcze sporo spraw do omówienia. W takim razie zwalniam dziś z rady pedagogicznej panią Ksenię i pana Olgierda, którzy udadzą się do miejsca zamieszkania uczennicy klasy czwartej C w celu sprawdzenia jej niepokojących nieobecności. Proszę zaprotokołować. A państwa zapraszam jutro do mnie rano przed lekcjami z informacją na piśmie, czego się państwo dowiedzieliście i jakie kroki powinniśmy podjąć.

Zapinam sweter i staram się nie patrzeć w stronę Olgierda. Nie wiem, dlaczego skłamał, że mieszka na Bielanach, ale sprawił mi ogromną przyjemność. Czuję, że mu się podobam i nie mam mu nawet za złe, że położył mi rękę na kolanie. To był raczej przyjacielski gest, a nie chamskie obmacywanie. Przynajmniej tak sobie wmawiam, wsiadając do jego starego volvo zaparkowanego na tyłach szkoły.

MAKS24 MAJA – BIELANY (WARSZAWA)

Koszula lepi mi się do pleców, dłonie drżą jak w delirium. Przeceniłem siłę własnych mięśni. Wprawdzie mam ponad metr osiemdziesiąt wzrostu i na studiach trenowałem dżudo, ale teraz jestem facetem po czterdziestce z niewielkim brzuchem. Balkon Zofii Zawiślak zagracony jest tak, że ledwo się na nim mieszczę. Ona obserwuje mnie ze swojego pokoju, dłubiąc sobie w zębach zapałką. Gdy wszedłem do jej mieszkania, uderzył mnie zapach gotowanego kalafiora. Przez zagracony salon poprowadziła mnie na balkon, na którym stoję teraz, trzęsąc się ze strachu. Odległość z jej balkonu do balkonu Wandy Bielendy to więcej niż pół metra! Słońce świeci mi prosto w kark. Mam wrażenie, że jestem idiotą, potwornie zagubionym po śmierci ojca. Jego ciało nie powinno gnić w upale kilka dni w zamkniętym na cztery spusty mieszkaniu! To moja wina, że umarł samotnie! To moja wina, że nikt mu nie pomógł, gdy umierał!

– Proszę nie patrzeć w dół. Niech pan patrzy na poręcz i balustradę!

Oczywiście, że natychmiast spoglądam w dół i zalewa mnie lodowata fala strachu. Dzieciaki bawią się w piaskownicy. Leniwe, majowe, upalne przedpołudnie. Idealny moment, żeby przeleźć przez barierkę na balkon tej kobiety i wejść do jej mieszkania. Jeżeli nie spadnę. Jak spadnę, to się zabiję! Pode mną betonowy chodnik i wejście na klatkę. Moja żona jest już w samochodzie i wciąż gada przez telefon. Nie przyznałem się jej, co zamierzam zrobić. Powiedziałem jedynie, że chcę chwilę pogadać z sąsiadką ojca. Teraz odechciewa mi się wariackich popisów akrobatycznych grożących śmiercią. Odwracam się. Widzę oczy tej kobiety. Z uśmiechem patrzy prosto na mnie. Wachluje się programem telewizyjnym.

– Musi się pan dowiedzieć, co się naprawdę stało! A jeżeli ona go zabiła?! Sam pan mówił, że pana okłamała! Wmawiała panu przez telefon, że wszystko jest w porządku, a tymczasem pana ojciec umierał w samotności! Chociaż tyle może pan dla niego zrobić... Po prostu odkryć prawdę i znaleźć winnego tej sytuacji... Bo nie pan jest tu winny. Przecież pan jej płacił za opiekę nad ojcem, i to niemało!

– Rozmawiała pani z nią przed jej zniknięciem?

– Z nią się nie dało normalnie rozmawiać! Ignorowała wszystkich sąsiadów! Nie odpowiadała nawet na „dzień dobry”. Widziałam ją może z tydzień temu przez chwilę, gdy wyszłam z psem. Chciałam wsiąść z nią do windy, ale nie przytrzymała mi drzwi. Zatrzasnęła mi je przed nosem. Miło, prawda?

– Miło. – Zaciskam dłonie na balustradzie.

Przypomina mi się moja matka. Jej krótkie siwe włosy, pomarszczone dłonie, lekko skośne oczy za grubymi szkłami okularów. Gdy zmarła, byłem na stypendium w Belgii. Udawała przede mną, że wszystko jest w porządku, że narośl na jelicie grubym to nic groźnego. Łykałem te opowieści przez telefon z naiwnością siedmiolatka. Powinienem jeździć z nią po lekarzach, szukać najlepszej terapii, być z nią po prostu i jej słuchać. Znowu zbiera mi się na płacz. Dałem dupy już dwa razy. A teraz jeszcze histeryzuję, bo muszę przedostać się z jednego balkonu na drugi.

– Niech mi pani da jakieś rękawiczki. Najlepiej jednorazowe, gumowe. Nie chciałbym zostawić śladów. Mam nadzieję, że to wszystko zostanie między nami.

– Oczywiście!

Przynosi mi zafoliowane opakowanie z gumowymi rękawicami w środku. Znowu opieram dłonie o balustradę balkonu. Teraz w rękawicach ślizgają mi się i ogarnia mnie strach. Pełznie po karku i rozlewa się pod pachami.

– Wszystko w porządku? – Kobieta patrzy na mnie pełna napięcia.

Przekładam nogę przez balustradę. Wpatruję się w balkon przede mną. Jakiś gołąb tuż przed moim nosem zrywa się do lotu. Wychylam się jeszcze bardziej. Wiatr rozwiewa mi włosy. Modlę się, żeby nikt nie zobaczył, co robię, bo może pomyślą, że chcę skoczyć, że jestem samobójcą. Udaje mi się złapać za balustradę balkonu Wandy Bielendy za pierwszym razem. Wszystko okazuje się dziecinnie proste, a ja wciąż mam pewnie ciśnienie z dwieście na sto. Zofia Zawiślak wtacza się na swój balkon i nie spuszcza ze mnie wzroku. Uśmiecha się szeroko.

– Wiedziałam, że się panu uda! Ojciec byłby z pana dumny! Przecież robi pan to dla niego. Niech pan teraz popchnie drzwi balkonowe i zajrzy do środka. I niech pan się stara niczego nie dotykać!

Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Gdy popycham drzwi balkonowe i nieporadnie wchodzę do środka, o mało nie tracę równowagi, bo wpadam na potężny drapak dla kotów z jakiegoś cholernego filcu i drewna. Zaplątany w długą firankę, mam wrażenie, że walczę z jakimś cieniem. Znowu serce łomocze mi jak oszalałe. Próbuję cokolwiek wyczuć, ale w pokoju nie śmierdzi, tak jak w mieszkaniu mojego ojca, chociaż jest duszno, bo wszystkie okna są zamknięte. Na stole przykrytym kremowym obrusem stoi więdnący i gnijący bukiet róż, na fotelu leżą robótka i druty, jakby ktoś rzucił je w pośpiechu.

– Pani Wando?

Jestem pewien, że ktoś jest w mieszkaniu, chociaż nie słyszę tu żadnego dźwięku, tylko hałas z ulicy. Idę do kuchni i widzę garnek z jakąś zupą na kuchence. Mam ochotę otworzyć okno, bo zaduch tutaj jest o wiele silniejszy i ciężko mi się oddycha. Ale wiem, że nie mogę. Muszę sprawdzić wszystkie pomieszczenia i znowu wrócić przez balkon. Ta zupa mnie niepokoi. Gdyby wyjechała na dłużej, nie zostawiłaby żarcia na wierzchu w taki upał. Zawsze wydawała mi się racjonalna i konkretna. Pamiętam, jak rozmrażała ojcu lodówkę, jak sprawdzała daty ważności na jogurtach, które lubił.

– Pani Wando? Jest pani tutaj?!

Wiem, że zrobiłem głupio. Posłuchałem tej tłustej wariatki. Dałem się podpuścić, a ona ma zabawę, jakąś rozrywkę w swoim nudnym życiu. Gdy brzęczy mój telefon, prawie dostaję zawału ze strachu. To Daria. Piszę jej krótką wiadomość, żeby dała mi piętnaście minut.

– Pani Wando?!

Uchylam drzwi do mniejszego pokoju. Zdumiewa mnie, że jest tak nowocześnie urządzony. Białe ściany, granatowe meble, drogie żaluzje. I wtedy ją dostrzegam. Serce skacze mi do gardła. To nie jest sąsiadka mojego ojca. To młoda, naga dziewczyna nienaturalnie skulona na podłodze. Mokre włosy, zamknięte oczy, wymiociny tuż obok jej policzka. Błyskawicznie sprawdzam jej puls, ale w gumowych rękawiczkach trudno cokolwiek wyczuć. Jej ciało jest sinoblade, pełne pieprzyków, ciężkie, chociaż jest mała i chuda. Gdy wyszarpuję telefon z kieszeni spodni, upada na podłogę tuż obok jej stóp z paznokciami pomalowanymi na jaskrawy pomarańcz. Wygląda jak dziewczynka. Chryste, nie wiem, co robić, bo wydaje mi się, że jeszcze żyje! Jąkam się i plączę, gdy wzywam pogotowie. Nie jestem pewien, jaki tu jest numer mieszkania. Klęczę z jej głową na kolanach, modląc się, żeby otworzyła oczy. Jakiś kobiecy głos pyta mnie przez telefon o szczegóły, czy jest z dziewczyną kontakt, czy oddycha. Nic nie wiem, nic nie potrafię sprecyzować, bo wydaje mi się, że świat oszalał! Rozglądam się po pokoju, widzę stertę jej ubrań na kanapie, otwartą szafę i dużo opakowań po lekach na szafce nocnej. Kim ona jest, do cholery?! Przecież Wanda Bielenda zawsze twierdziła, że mieszka sama, i nie wspominała, że ma wnuczkę! Odgarniam dziewczynie włosy z czoła, bardzo długie, czymś zlepione, i to na pewno nie wodą. To jej wymiociny tworzą dziwaczną maź na jej ramionach. Nałykała się czegoś?! Taka młoda?! Zdejmuję rękawiczki i znowu sprawdzam jej puls. Słyszę sygnał karetki pogotowia. Wiem, że powinienem wstać i otworzyć drzwi, ale ogarnia mnie potworna niemoc. Wydaje mi się, że się duszę, a ten mały, nowocześnie urządzony pokój staje się śmiertelną pułapką. Jedna z powiek dziewczyny drży i z kącika oka wypływa łza. Modlę się, żeby przeżyła!

IGA 22 STYCZNIA – ŻOLIBORZ (WARSZAWA)

Gabinet Andrzeja w wynajmowanym przez nas mieszkaniu na placu Wilsona to najmniejszy pokój, urządzony niemal ascetycznie. Ozdobne, dębowe biurko, na którym teczki z dokumentami ułożone są z matematyczną precyzją. Czarny, nowoczesny fotel, na którym teraz Andrzej kręci się, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nieogolony, tylko w dżinsach, rozczochrany. Wiem, że pochłania go koncepcja nowego biznesu, codziennie przeprowadza kilkanaście rozmów telefonicznych po polsku i angielsku. Jest świetnym specjalistą w dziedzinie hotelarstwa i marketingu, studiował w Polsce i w Holandii. Teraz, oderwany od laptopa, patrzy na mnie trochę nieprzytomnym wzrokiem. Mam na sobie tylko kusy, jedwabny szlafrok z wyhaftowanym chińskim smokiem. Przesuwam dłonią po jego klatce piersiowej, lubię czuć pod palcami jego muskuły. Natychmiast chwyta mnie za przegub i wsuwa moją dłoń w swoje spodnie. Przywieram do niego całym ciałem.

– Chcę wiedzieć, co się dzieje – mówię cicho.

– Nie rozumiem?

– Chcę wiedzieć, co nie daje ci spać, bo wiem, że w środku nocy znikasz w swoim gabinecie, czasem na kilka godzin.

– W nocy mam najlepsze pomysły.

– Tu nie chodzi o biznesowe pomysły. Dlaczego do niej nie zadzwonisz albo jej po prostu nie odwiedzisz i nie zapytasz, o co chodzi?

– Musimy o niej rozmawiać?

– To jest twoja matka...

– To jest kobieta, która tylko mnie urodziła! Nie zrobiła i nie robi nic z tego, co powinna robić matka!

– Skoro coś ci przysłała, to może szuka z tobą kontaktu?

– Ma mój numer telefonu i wie, że zawsze może do mnie zatelefonować. A robi to co kilka tygodni, gdy kończy się jej kasa. Być może znowu tak jest, ale daje mi znać w mniej subtelny sposób niż zawsze!

– Nie rozumiem?

– Nie rozumiesz?

Andrzej sięga po jedno z pudełek leżące pod biurkiem. To paczka, którą przyniósł kurier kilka dni temu. Wysypuje jej zawartość na podłogę. Stosy zdjęć, kolorowych fotografii sprzed mniej więcej trzydziestu i dwudziestu kilku lat. Kucam na podłodze i szybko je przeglądam. Kręcone blond loki, śmieszne sztruksowe spodnie na szelkach... mały Andrzej karmiący wiewiórkę w parku, mały Andrzej na plaży, mały Andrzej siedzący pod stołem i obłożony książkami dla dzieci, mały Andrzej w indiańskim pióropuszu wychylający się z wanny. Wyrwane z albumu zdjęcia z resztkami taśmy klejącej w rogach i co najgorsze, co uderza mnie natychmiast, na każdym zdjęciu Andrzej ma przekute oczy. Prawdopodobnie małymi nożyczkami.

Siada obok mnie na podłodze i opiera się plecami o ścianę.

– Teraz rozumiesz? Bardzo się napracowała, musiała je powyrywać z kilku albumów. Mogła napisać mi wiadomość, że chce kasy, zamiast bawić się w takie rzeczy. Chciała mi dowalić i jej się udało.

– Był do tego dołączony jakiś list? Co ona chciała ci przekazać? Może się starzeje i po prostu...

– Nie było żadnego listu. Tylko pudło z moimi zdjęciami wyrwanymi z albumów. Na każdym mam wydłubane oczy. Miło.

– Skąd wiesz, że to paczka od niej?

– A od kogo?! U niej w mieszkaniu były te albumy! A z tego, co wiem, mieszka sama. Nie mam tylko pojęcia, skąd miała mój nowy adres. Nie kontaktowałem się z nią chyba od Bożego Narodzenia.

Wstaje i idzie w stronę drzwi, depcząc rozrzucone zdjęcia. Jedno z nich przylepia mu się do bosej stopy. Legitymacyjne, malutkie, Andrzej z grzywką zaczesaną na bok, biała koszula. Ma na nim jakieś jedenaście lat. Też nie ma na nim oczu. Wydłubane, przedziurawione szpilką na wylot z jakąś chorą zawziętością.

– Muszę iść do łazienki. Zaraz wrócę.

Wychodzi z gabinetu, zostawiając mnie osłupiałą i pełną współczucia. Wiem, że mieszkał z matką do dwunastego roku życia, ale wciąż piła i urządzała libacje. Jak mi opowiadał, im był starszy, tym bardziej wstydził się jej zachowania, zwłaszcza że zdarzało się jej leżeć na trawniku przed ich blokiem i rzygać. W końcu sam, z wypchanym książkami tornistrem, pojechał do Domu Dziecka im. Maryny Falskiej kilka przystanków od jego osiedla. Powiedział, że nie może się uczyć w domu, i zapytał, czy może tam zostać. Był małym kujonem, zamkniętym w sobie chłopczykiem, który bardzo długo udawał, że w jego domu nie dzieje się nic złego. Oczywiście opieka społeczna bardzo się przejęła, ograniczono tej kobiecie prawa rodzicielskie, ale jak mi mówił, niewiele ją to obeszło. Zaliczył kilka rodzin zastępczych, a w końcu rewelacyjnie napisał maturę i zdał na studia, sporadycznie odwiedzając matkę, która, gdy zorientowała się, że syn robi karierę, zaczęła wymuszać na nim pomoc finansową. Słyszę szum wody w łazience. Biorę do ręki pudełko, do którego zapakowano zdjęcia. Spoglądam na adres nadawcy, ale nie ma nigdzie żadnej naklejki. Czy tej kobiecie na starość kompletnie odbiło?! Andrzej jest bardzo wrażliwy, chociaż starannie to ukrywa. Zrywam się z klęczek i biegnę do przedpokoju. Pukam w drzwi łazienki.

– Mogę wejść? Co się dzieje?

– Nic się nie dzieje.

– Nie wygłupiaj się! Otwórz! Proszę cię! Dlaczego się zamknąłeś?!

Po dłuższej chwili otwiera. Wyciera się kąpielowym ręcznikiem, nie patrząc mi w oczy. Spoglądam na jego rozgrzane po kąpieli ciało.

– Twoja matka się starzeje... Nie warto się tym przejmować.

Nie jestem w stanie powiedzieć nic więcej, bo zaczyna całować mnie z zachłannością, która przez sekundę mnie przeraża. Boleśnie gryzie mi wargi. Tak głęboko wsuwa mi język, penetrując moje podniebienie, że nie mogę złapać tchu.

– Przestań!

Jest przerażony bardziej ode mnie. Nerwowo mruga powiekami, delikatnie dotyka mojej twarzy.

– Przepraszam, Iga... Przepraszam... Chryste, leci ci krew, przepraszam... Nie wiem, co mi odbiło...

Skrzywiona oglądam się w lustrze. Andrzej delikatnie, mokrym ręcznikiem zmywa mi krew z brody.

– Przepraszam... Nie wiem... nie wiem, co się ze mną dzieje...

– Ale ja wiem! Związałam się z wampirem. Wszystko się zgadza.

– Co się zgadza? Tylko to się zgadza, że kręcisz mnie tak jak żadna kobieta... nigdy...

– Drogo to cię będzie kosztowało.

Przytulam się do jego nagiego ciała. Wciąż jest bardzo podniecony. Widzę, że oczy mu błyszczą, uspokoił się, rozluźnił.

– Jestem twoim niewolnikiem. Jaka będzie pokuta?

– Dowiesz się w sypialni.

Po chwili zapominamy o zdjęciach z dzieciństwa rozrzuconych na podłodze w jego gabinecie, o mojej spuchniętej wardze, o naszych traumach, sekretach, koszmarach. Przywiązuję jego muskularne ramiona do ramy łóżka moim jedwabnym paskiem od szlafroka. Naga siadam na nim okrakiem. Wodzi za mną wzrokiem, uśmiechając się szeroko.

– Dlaczego się śmiejesz? Powinieneś się mnie bać, bo teraz będzie kara!

– Bardzo czekam na tę karę. Jeżeli nie mogę używać rąk, to czy mogę użyć języka?

– Jeszcze nie wiem. Pomyślę...

Gdy jego penis jest już we mnie i zaczynam kołysać się w rytmie, który kocham, Andrzej jęczy cicho. Widzę, jak naprężają mu się ramiona. Jeden z pasków pęka. Jego uwolniona prawa dłoń zaczyna pieścić moje piersi, sunie wokół talii, mocno ugniata moje pośladki. Odchylam się do tyłu, wyginam ciało w napięty łuk, unoszę się na udach i opadam. Po chwili krzyczymy oboje, w tym samym momencie, w tej samej sekundzie. Spleceni ze sobą, mokrzy od potu. Znowu szczęśliwi.

KSENIA 19 STYCZNIA – BIELANY (WARSZAWA)

Wioletta Sokolnicka z telefonem w dłoni rzuca nam uważne spojrzenia. Przysiedliśmy na skórzanej kanapie w jej salonie i oboje zaczynamy czuć się trochę głupio. Ta kobieta już prawie dwadzieścia minut monologuje przez telefon, rzucając terminami bankowymi. Gdy na chwilę odwraca się w stronę okna, Olgierd wznosi oczy do nieba. Zastanawiam się, czy jej córka jest w mieszkaniu, czy usłyszała w przedpokoju, jak się przedstawiamy? Ale oprócz monologu matki Beaty słychać tylko tykanie zegara w kuchni. Gdy zniecierpliwiony Olgierd chce w końcu coś powiedzieć, Wioletta Sokolnicka kończy rozmowę przez telefon.

– Państwo jesteście z liceum mojej córki, tak?

– W szkole właśnie odbywa się rada pedagogiczna i martwią nas wszystkich nieobecności Beaty. Chcieliśmy zapytać, co się dzieje. Czy jest chora?

– Nie jest chora. Miałam państwa zawiadomić, ale jakoś wyleciało mi to z głowy.

– Zawiadomić o czym?

– Beata nie będzie jeszcze przez jakiś czas chodzić do szkoły, ale oczywiście potem nadrobi wszystkie zaległości.

– W takim razie poprosimy o przesłanie do szkoły zwolnienia lekarskiego, i to jak najszybciej. – Wchodzę jej w słowo.

– No cóż... Może uda się takie zwolnienie załatwić u psychologa lub psychiatry, ale nie wiem... Spróbuję...

Wymieniamy z Olgierdem spojrzenia. Także wstajemy, nie za bardzo wiedząc, co powiedzieć.

– Czy możemy przez chwilę porozmawiać z Beatą? Może to po prostu stres przed maturą? Może to wszystko ją zwyczajnie przerosło... skoro wspomniała pani o wizycie u psychologa.

– Ona nic wam nie powie, więc żadna rozmowa z nią nie ma sensu. Myślicie, że nie próbowałam przemówić jej do rozsądku?! Zainwestowałam w nią mnóstwo pieniędzy! Zajęcia dodatkowe, korepetycje, treningi...

– Treningi? – Olgierd szybko wchodzi jej w słowo. – Beata jest świetna z wuefu, ale nie miałem pojęcia, że coś trenuje?

– Ona jest ze wszystkiego świetna... była...

– Czy to załamanie nerwowe? Depresja? – zasypuję ją pytaniami, ale kobieta kręci głową.

– Przestała się do mnie odzywać dwa tygodnie temu... Właściwie nie tylko do mnie, bo nie wiem, czy do kogokolwiek wypowiedziała chociaż jedno słowo... Nie wychodzi z mieszkania, prawie nic nie je. Ja muszę pracować, nie mogę być z nią non stop... Myślałam, że chłopak ją rzucił i dlatego wciąż leży w łóżku i patrzy w sufit... Ale to trwa za długo...

– Czyli jest w swoim pokoju? – Zaczynam mieć nadzieję, że jednak uda mi się z nią porozmawiać.

– Cały czas jest w swoim pokoju. Gdy czegoś ode mnie chce, to nie mówi, tylko pisze na kartkach i zostawia w widocznych miejscach.

– Czy córka wytłumaczyła pani, dlaczego tak dziwnie się zachowuje?

– Napisała na kartce...

– Może nam pani powiedzieć, co napisała? Co jej jest?

– Opętał ją diabeł. Tak napisała...

– Na pewno jest jej potrzebna profesjonalna pomoc... Dobry psychiatra...

– Ona nie chce psychiatry! Chce pomocy, ale nie od psychiatry! Uważa, że może jej pomóc tylko jedna osoba!

– Kto taki? – Gwałtownie przełykam ślinę.

Zaczynam czuć się dziwnie w tym mieszkaniu, z moją uczennicą zamkniętą w drugim pokoju. Dlaczego ta kobieta, skoro tak świetnie zarabia i jest kierowniczką oddziału banku, mieszka z córką w tym starym bloku w takiej ciasnocie?

– Kto jej zdaniem może jej pomóc? – Olgierd nie daje za wygraną.

– Egzorcysta. Tak mi powiedziała. Nie wiem, gdzie ich szukać. Podobno niektóre Kościoły udostępniają listy tych ludzi, ale... Nie jestem wierząca, nie wiem, jak pytać, kogo pytać... Sprawdzałam w internecie, ale...

W sąsiednim pokoju rozlega się jakiś hałas. Jakby ktoś gwałtownie przesuwał meble. Po chwili słychać mocne uderzenie o ścianę. Cichy jęk.

– Co to jest?! Co tam się dzieje?! – Olgierd natychmiast otwiera drzwi do przedpokoju.

Uderzenia o ścianę stają się głośniejsze. I znowu jęk. Wybiegamy do przedpokoju. Zaczynam szarpać za klamkę drzwi do pokoju Beaty. Zatarasowała je czymś, prawdopodobnie biurkiem. Olgierd błyskawicznie mnie odsuwa i uderza w drzwi ramieniem. Raz za razem.

MAKS25 MAJA – BIAŁOŁĘKA (WARSZAWA)

– Potrzebujesz dobrego adwokata! – Daria kręci się po naszej łazience, starając się nie patrzeć w moją stronę. Rzygam kolejną godzinę, a ona wciąż monologuje.

Kilka godzin zeznawałem w komisariacie. Tak. Wszedłem do mieszkania tej kobiety przez balkon. Nie włamałem się! Wszedłem! Proszę zaprotokołować, że wszedłem! Przecież płaciłem tej kobiecie za opiekę nad moim ojcem, który sam umierał w mieszkaniu, a ona zniknęła! Nie chciałem zrobić jej krzywdy! Chciałem sprawdzić, co się dzieje! Nie miałem pojęcia, że będzie tam jakaś dziewczyna, która nałykała się tabletek! Skąd wiem, że to tabletki? Widziałem jakieś opakowania na szafce nocnej w jej pokoju!

– Myślisz, że ona przeżyje? – Rozsiadam się wykończony na wykafelkowanej podłodze. Mam na sobie tylko spodnie od piżamy. Moja żona patrzy na mnie z odrazą.

– Kto?!

– Ta dziewczyna, którą uratowałem.

Daria gasi papierosa w umywalce i zaczyna zmywać makijaż.

– Wiesz co... Ja się przede wszystkim zastanawiam, co będzie z tobą, a nie z nią! Z twoją karierą! Z naszym życiem! Odbija ci po śmierci ojca! Włamałeś się do mieszkania tej kobiety, przechodząc jeszcze tam przez balkon i ryzykując życie! Dlaczego nie powiedziałeś mi ani słowa o tym, co zamierzasz zrobić?! Jaki to miało sens?!

– To miało jakiś sens... Będzie miało, jeżeli ta samobójczyni przeżyje... To przeznaczenie! Jakaś siła pchała mnie do tego mieszkania...

– Przestań opowiadać takie idiotyzmy!

Jej twarz bez makijażu wygląda staro. Wąskie usta, zmarszczki w kącikach oczu. Opadające powieki.

– Przepraszam. Przeżywasz żałobę, straciłeś ojca... Powinieneś może pójść do psychologa, żeby takie sytuacje się nie powtarzały.

Daria nie przestaje mówić, ale wciąż rzuca okiem na telefon. Stara się być troskliwą żoną, ale przecież w każdej chwili może zadzwonić ważny klient, gotowy zapłacić miliony za apartament w centrum Warszawy.

– Nie potrzebuję ani adwokata, ani psychologa! Uratowałem dziewczynę, która chciała popełnić samobójstwo!

– Włamałeś się do mieszkania obcej kobiety! Mogłeś się zabić! Mogłeś spaść z trzeciego piętra! W dodatku przecież nie miałeś pojęcia, że ta samobójczyni tam jest! Naprawdę nie pomyślałeś, co by było, gdybyś spadł?! Przecież masz dzieci! Rodzinę!

Zauważyłem, że od jakiegoś czasu kłócimy się coraz częściej. Nawet podczas pobytu na Kanarach mieliśmy ciche dni, bo awanturowałem się, gdy Daria prowadziła na plaży długie rozmowy przez telefon, zostawiając mnie z dzieciakami na leżakach. Bo przecież przeszkadzały jej nasze wrzaski i chichoty. Szła wzdłuż oceanu z telefonem przy uchu kompletnie obojętna na cudowny krajobraz dookoła. Teraz wpycha mi coś do ręki. To wizytówka.

– Tu jest numer do dobrej pani psycholog. Zadzwoń do niej i umów się na wizytę. Może nie będziesz musiał brać żadnych antydepresantów.

– Nie mam zamiaru nic brać, ja...

– Adwokata sama ci znajdę. Mam nadzieję, że policja weźmie pod uwagę fakt, że przeżyłeś szok w związku ze śmiercią ojca i stąd to twoje dziwne zachowanie.

– Daria... – Próbuję spojrzeć jej w oczy, ale unika mojego spojrzenia. – Czy ty...?

– Tak?

Znowu stara się dyskretnie spojrzeć na telefon. Obraca go w dłoniach. Denerwują mnie jej czerwone szpony, które zrobiła sobie niedawno.

– Masz kogoś?

Nie wiem, dlaczego nagle przyszło mi do głowy, że żona, z którą jestem od dwudziestu lat, zaczęła mnie zdradzać. Ostatnio różne myśli przychodzą mi do głowy. I nie mogę spać. Odkąd znaleziono ciało mojego ojca, nie przespałem całej nocy. A jak już udaje mi się zapaść w niespokojną drzemkę, to dręczą mnie koszmary.

– Zwariowałeś?!

Teraz już wiem, że kłamie. Boi się moich pytań.

IGA 23 STYCZNIA – ŻOLIBORZ (WARSZAWA)

Moja córka Irenka kręci się po kuchni naszego żoliborskiego mieszkania i nie przestaje gadać. Ma niesamowity wdzięk, uroku dodaje jej pieprzyk nad górną wargą. Dokładnie w tym samym miejscu co mój.

– Chcę studiować historię sztuki jak ty, mamo. Głupio nie mieć studiów... Muszę się wziąć za siebie, bo wcześniej to sama wiesz, jak ja żyłam...

– Jak? – Uśmiecham się, stawiając przed nią talerz z odgrzanymi pierogami.

To oczywiście dzieło mojej siostry Olgi, która co jakiś czas podrzuca nam swoje kulinarne cudowności. Ja nie gotuję. Nie umiem. Żaden mężczyzna, z którym byłam, nie żądał ode mnie, żebym gotowała. Andrzej czasem próbuje coś upichcić, ale zabiera się do tego tak metodycznie i z taką skrupulatnością, że często skręca mnie z głodu, gdy on godzinami nie chce wpuścić mnie do kuchni. Ale trzeba przyznać, że zaczyna być kulinarnym mistrzem, zwłaszcza w kuchni śródziemnomorskiej.

– Mamo, słuchasz mnie?

– Słucham cały czas. Uważam, że studia to świetny pomysł. Gdybyś potrzebowała pieniędzy...

Wciąż ciężko mi uwierzyć, że ją znalazłam, że istnieje, że jest tak realna, że swoją energią zajmuje całą przytulną kuchnię. Odkrywam ją każdego dnia. Jej poglądy na świat, na życie, na mężczyzn. Urodziłam w wieku piętnastu lat. Krewni podpisali papiery adopcyjne, a ja nie do końca wierzyłam, że ją stracę. Ale straciłam na wiele lat. Tak długo jej szukałam! To stało się moim jedynym życiowym celem. Szukałam córki, która została adoptowana przez inną rodzinę i jak się okazało, mieszkała całkiem niedaleko. Nie miała świadomości, że rodzona matka jej szuka, że jest gotowa poruszyć niebo i ziemię, żeby ją znaleźć. Pokłóciłyśmy się do tej pory tylko raz. Gdy zaczęła się lekceważąco wypowiadać o swoich adopcyjnych rodzicach. Uświadomiłam jej, że ci ludzie ją kochają. Chociaż być może jej nie rozumieją i nigdy nie rozumieli. Obraziła się. Wyszła bez słowa z mojego mieszkania. Ale po kilku godzinach zadzwoniła, szczebiocząc, jak gdyby nigdy nic. Po tygodniu przyznała mi rację.

– Mogę dać ci moje książki. Historia sztuki, antropologii kulturowej...

– Czego? – śmieje się teraz, dojadając pierogi. – Jezu... wiem, że jestem tępa i mam braki. Ale chcę być taka jak ty...

– Bądź po prostu sobą. Naprawdę nie jestem dobrym wzorem do naśladowania.

– Mam zajebistą mamę... mamo. Jak patrzę, jak ty się ubierasz, jak mówisz, jak poprawiasz włosy... Nie dziwię się, że faceci za tobą szaleją.

– Kto ci naopowiadał takich głupot?

– Ciocia Olga.

Będę musiała pogadać z moją siostrą w cztery oczy. Jej nadgorliwość czasem mnie przeraża. Dzwoni do mnie kilka razy dziennie, podobnie jak do mojej córki. Wypytuje, czy wszystko jest w porządku, przywozi nam jedzenie, które gotuje w ilościach hurtowych. Tak jakby nadrabiała lata, gdy byłyśmy sobie bardzo obce.

Kilka godzin później oglądam swoją twarz w łazienkowym lustrze. Drobne zmarszczki w kącikach oczu, piegi, spierzchnięte wargi. Kim teraz jestem? Kim chcę być? Jak ma wyglądać moje życie? Mam trzydzieści sześć lat i jestem w związku, który pierwszy raz w życiu zaczyna mnie obchodzić. Wcześniej faceci pojawiali się i znikali. Porzucałam, a nawet raz czy dwa razy byłam porzucana. Bałam się przywiązywać do mężczyzn, raniłam, żeby nie być zranioną.

Słyszę Andrzeja w przedpokoju. Dopiero wrócił z kilku biznesowych spotkań. Uśmiechnięta wychodzę z łazienki. Obserwuję go, jak strząsa śnieg z granatowej, puchowej kurtki. Bez słowa obejmuję go w pasie i przywieram do niego całym ciałem.

– Koszmarnie zmarzłem...

– Jesteś lodowaty... Kolacja prawie czeka...

– Cudownie! Zrobiłaś?

– Nie zrobiłam, ale popatrzę, jak ty ją szykujesz. Lodówka jest pełna. Za to zrobię ci grzańca... takiego jak...

Głos zamiera mi w gardle. Zaskoczona obserwuję Andrzeja, który marszczy brwi i opiera się o ścianę, zamiast zdjąć kurtkę i buty.

– Byłem u niej. U matki. Bałem się do niej zadzwonić, więc poszedłem.

– Dlaczego się bałeś?!

– Nie wiesz, co się z nią kiedyś działo. W jakie wpadała stany.

– Wytłumaczyła ci, dlaczego zniszczyła twoje zdjęcia z dzieciństwa? Co jej odbiło?!

– To nie ona.

Andrzej idzie do kuchni i otwiera wielką lodówkę. Wyrzuca jakieś produkty na blat, prawie nie patrząc.

– Właśnie się dowiedziałem, że zaczęła wynajmować mniejszy pokój jakimś sublokatorkom. Uważa, że to jedna z nich. Nie zapłaciła czynszu za ostatni miesiąc i ukradła mojej matce parę drobiazgów, zanim się wyprowadziła. W tym stary album z moimi zdjęciami.

– Rozumiem, że ta dziewczyna mogła zwinąć jakąś biżuterię, ale zdjęcia... wątpię. Mam nadzieję, że twoja matka ma numer dowodu osobistego tej złodziejki i że zgłosiła kradzież na policji.

– Nie zgłosiła.

Obserwuję go, jak z jakąś niezrozumiałą zawziętością kroi chleb, smaruje masłem kromki i metodycznie układa na nich plasterki sera.

– Nie słucha mnie! Robi, co chce! Nie wiem, czy ma numer dowodu tej sublokatorki! Nie mam pojęcia, co jej strzeliło do głowy, żeby wynajmować jeden pokój! Ma emeryturę, co jakiś czas przelewam jej spore kwoty...

– Może jednak nie starcza jej na opłaty, na czynsz... Teraz wszystko podrożało...

– Nie rozumiesz jednego. – Andrzej podsuwa mi talerz z kanapkami. – Płacę jej czynsz, prąd, za kablówkę i internet. Wszystko przepisałem na mnie, bo wiecznie była zadłużona. Cztery lata temu narobiła długów w spółdzielni. Nie miałem o tym pojęcia! Raz przypadkowo otworzyłem skrzynkę na listy, bo tak była zapchana. Chcieli zrobić licytację komorniczą mieszkania, bo przestała płacić czynsz. Wisiała im jakieś czterdzieści tysięcy. Nie pisnęła mi o tym ani słowem... Co pół roku przelewam jej duże kwoty... od lat. A ona narobiła takich długów! Zapłaciłem to w ostatniej chwili...

– Przecież przez wiele lat była uzależniona od alkoholu. Teraz pije?

– Pewnie zdrowie jej siadło i dlatego mniej chla. Wydawało mi się przez jakiś czas, że jest z nią lepiej... zaczęła dbać o siebie...

Nagle wychodzi z kuchni i idzie do sypialni. Rozpina koszulę. Zdejmuje ją powoli i wiesza w szafie. Obserwuję grę mięśni na jego brzuchu, szerokie ramiona, smukłe dłonie. Śmiałam się kiedyś, że ma dłonie pianisty, a jego palce potrafią doprowadzić mnie do orgazmów, od których jestem uzależniona. Kładzie się na łóżku i splata dłonie pod głową. Zamyka oczy.

– Jeżeli chcesz być teraz sam...

– Nie chcę być sam. Chodź tu do mnie, Iga... Po prostu mnie przytul... i nic nie mów.

Przywieram do niego na naszym wielkim, rustykalnym łóżku. Gładzi mnie po włosach.

– Ciągle mam wyrzuty sumienia, ciągle wydaje mi się, że robię coś źle. Staram się pomóc tej kobiecie...

– Matce...

– Matce... chociaż nie zasługuje, żeby tak ją nazywać.

– Nie przeprosiła cię nigdy, że przez nią trafiłeś do domu dziecka?

– Nie. Kiedyś stwierdziła, że to dobrze mi zrobiło, bo gdybym został z nią, tobym się stoczył. Jak ona. W sumie ma rację.

Milczymy przez chwilę.

– Może ja powinnam z nią porozmawiać? Może ktoś z zewnątrz powinien uświadomić jej, co ci zrobiła. Chciałabym ją poznać...

– Nie chcę, żebyś ją poznała! To zły pomysł!

– Ale posłuchaj... Przecież to w końcu twoja rodzina. Jeżeli traktujesz poważnie nasz związek...

– Właśnie dlatego, że traktuję go poważnie, chcę ci tego oszczędzić! Nie chcę, żebyś myślała, że jestem podobny do tej kobiety, że mogę skończyć jak ona, że mam coś z nią wspólnego, że mam jej osobowość, charakter, jej cechy, jej...

Głos załamuje mu się na chwilę. Zaczynam rozumieć, jak bardzo matka, której podobno nienawidzi, jest dla niego ważna. I jest do niej podobny! Czuję to. Muszę ją poznać i muszę uświadomić jej, co mu zrobiła, co zrobiła z jego życiem i wciąż robi! Nawet ten głupi dowcip ze zdjęciami z jego dzieciństwa! Ktoś inny olałby to i zapomniał. Ale nie Andrzej. Cholernie go to zabolało... Ma wspaniałego syna, któremu o mało nie zniszczyła życia, i nie potrafi tego docenić! Ale ja jej uświadomię, co mu robi! Przywieram do niego całym ciałem. Mam wrażenie, że muszę go bronić przed tą kobietą i przed toksycznymi myślami o niej.

KSENIA 19 STYCZNIA – BIELANY (WARSZAWA)

Beata ma rozciętą wargę i guza na czole. Spocona, skulona na podłodze, w przepoconej piżamie uderza głową o ścianę raz za razem. Przerażona chwytam ją za ramiona.

– Olgierd, wezwij pogotowie!

Jej matka klęka przy niej zapłakana.

– Zaraz jej przejdzie. Robiła tak wcześniej.

– Robiła wcześniej i pani nic nie zrobiła?! – wrzeszczę do niej, wciąż obejmując Beatę za ramiona.

Słyszę w przedpokoju Olgierda, który wzywa pogotowie. Wciąż tulę do siebie moją uczennicę i staram się ją uspokoić. Sterty książek na biurku pomazane flamastrami. Zerwane żaluzje, uschnięte kwiaty w doniczkach. Beata uspokaja się w moich ramionach. Jej ciało się rozluźnia. Olgierd pochyla się nad nami. Podaje mi zmoczony ręcznik.

– Wytrzyj jej usta. A pani niech spakuje jej najpotrzebniejsze rzeczy. Piżamę, bieliznę, kosmetyki. Na pewno zostanie tam na noc.

– Gdzie zostanie na noc?! – Sokolnicka spogląda na niego oszołomiona. – Nie pozwolę, żeby gdzieś ją zabrali! Niech tylko dadzą jej coś na uspokojenie!

– Przecież to poważna sprawa – tłumaczę. – Pani sobie nie radzi z opieką nad córką! Skoro takie ataki zdarzały się wcześniej, a pani nic nie zrobiła! Beata od dwóch tygodni nie pojawia się w szkole! Gdybyśmy tylko wiedzieli, co się dzieje! Przecież mamy dobrego psychologa!

Odsuwa mnie i wyciera córce zakrwawione usta. Przykłada jej ręcznik do czoła. Słychać dźwięk domofonu.

– Pogotowie przyjechało – rzuca Sokolnicka. – Zajmą się moją córką, więc chciałabym już państwa pożegnać. Miło, że się o nią martwiliście, ale nie życzę sobie, żebyście byli przy jej badaniu. I ona także sobie tego nie życzy. Prawda, kochanie?

Dziewczyna kiwa głową, wciąż wpatrzona w jeden punkt na ścianie. Posłusznie wychodzimy, mijając na korytarzu sanitariuszy w czerwonych kombinezonach. W windzie chce mi się płakać. Nie mogę uwierzyć, że jedna z moich uczennic jest w takim stanie! Co się z nią stało?!

– Albo stres, albo dragi – mówi cicho Olgierd, uruchamiając samochód. – Mogła się od czegoś uzależnić. Nie wyobrażasz sobie, co gówniarze potrafią zażywać. Są w stanie uzależnić się nawet od tabletek na katar czy na alergię. Niejedno już widziałem.

Patrzę na ledwo widoczny w zadymce śnieżnej bielański blok, w którym mieszka, i migające światła karetki tuż przy wejściu do budynku. Ogarnia mnie potworne przygnębienie. Jedna z moich najzdolniejszych uczennic... Nie wiem, czy szybko dojdzie do siebie, czy da radę zdać maturę? Chciała studiować anglistykę... Taka zdolna i inteligentna. Wyjątkowa.

– To wszystko jest tak nierealne... aż trudno w to uwierzyć! Dlaczego powiedziała swojej matce, że jest opętana przez diabła?

– Pewnie mówiła jej różne bzdury. To dragi. Postawią ją na nogi. Nie martw się. Musimy jeszcze napisać sprawozdanie dla dyrektorki. Słyszałaś, że jutro rano ma być na jej biurku. Ona nie uznaje maili. Proponuję, żebyśmy zrobili to u mnie. A potem cię oczywiście odwiozę do domu. Co ty na to?

– Dobrze.

Dojeżdżamy pod apartamentowiec, w którym Olgierd wynajmuje kawalerkę. Jego mieszkanie mieści się na parterze. Nowocześnie urządzone, ale widać, że mieszka tu facet, który nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego. Parskam śmiechem, gdy zestresowany błyskawicznie zgarnia rozrzucone dresy z kanapy i upycha je w szafie.

– Sorry... nie wiedziałem, że będę miał gości.

Białe ściany z kostką imitującą cegłę, wielki telewizor, rowerek treningowy, jakieś puchary i dyplomy na szafkach i na parapecie.

– Chcesz wina? Piwo też mam.

– Sobie też nalej. Wezwiesz mi taksówkę. Usiądź i zostaw już te ubrania. Wiem, że większość facetów nie uznaje szafy i lubi mieć ciuchy pod ręką.

– Tak się znasz na facetach? Jesteś z kimś teraz?

– Nie jestem. Mieliśmy napisać coś na temat Beaty. Nasze wnioski i przemyślenia. Ale przecież nic nie wiemy. Nie mamy pojęcia, czy to narkotyki, czy choroba?

Olgierd kładzie laptop na kuchennym stole. Przysuwa mi kieliszek. Sobie także nalał do pełna.

– Może najpierw coś napiszemy, a potem będziemy pić? Mam okropnie słabą głowę.

– To dobrze. – Znowu obejmuje mnie ramieniem. – Musisz najpierw się zrelaksować po bardzo ciężkim dniu.

Ma gorące dłonie, które zaczynają wpełzać mi pod sweter. Powinnam się bronić, ale nie mogę i nie chcę. Całuje mnie żarłocznie, mocno, namiętnie. Językiem penetruje moje podniebienie. Wsuwa mi dłoń między nogi. Odsuwa stół i bierze mnie na ręce. Nigdy nie byłam z tak potężnym facetem. Bez słowa kładzie mnie na kanapie i zaczyna się rozbierać. Obserwuję go w milczeniu. Jego białe, potężne ciało, muskularne ramiona, spory brzuch. Gdy staje przede mną całkiem nagi, widzę, że natura obdarowała go naprawdę hojnie.

– Teraz ty. Rozbieraj się.

– Najpierw wino.

Znika na moment. Nieporadnie ściągam sweter przez głowę. Wiem, że jeszcze mogę się wycofać, zbyć wszystko żartem, wyśmiać go. Ale nie chcę. Myślałam, że teraz długo będę sama, a tymczasem kolega z pracy, który w moim mniemaniu jest prawdziwym ciachem, ma na mnie ochotę. Jest zabawny i seksowny. Słyszę, że włączył jakieś rockowe ballady. Gdy wraca do mnie z dwoma kieliszkami wina w ręku, leżę na kanapie już tylko w majtkach i staniku. Cieszę się, że włożyłam czerwoną bieliznę. Po kilkunastu minutach jest we mnie. Metodyczny i brutalny. Mocno się poci. Przewraca mnie na brzuch, nie pytając, czy mam ochotę na tego typu seks, czy nie. Ściany jego mieszkania wirują mi przed oczami. Nie podoba mi się, że zaczyna coraz mocniej klepać moje pośladki. Moje pożądanie wyparowało.

– Przestań!

Nie przestaje. Czuję jego dłonie między nogami. Czuję, że chciałby penetrować mnie wszędzie. Panicznie boję się bólu. Zalewa mnie strach. Próbuję się wyrwać i Olgierd nieruchomieje na moment.

– Przestań! Puść mnie! Przestań! Zostaw mnie, do cholery!

MAKS27 MAJA – BIAŁOŁĘKA (WARSZAWA)

Kręcę się po naszym dwupoziomowym mieszkaniu niezdolny do skupienia się na czymkolwiek, nieogolony, w podkoszulku i spodniach od piżamy. Włączam ogromny telewizor zawieszony na ścianie i natychmiast ściszam dźwięk. Powinienem zająć się organizacją pogrzebu, ale przecież nie mam pojęcia, kiedy wydadzą ciało ojca. Daria zostawiła na stole mnóstwo wizytówek. Psycholog, adwokat, firma pogrzebowa i firma sprzątająca. Przecież trzeba będzie posprzątać mieszkanie. Jego zwłoki rozkładały się kilka dni. Zamiast dzwonić i cokolwiek załatwiać, myślę o dziewczynie, której uratowałem życie. O jej chudym, drobnym nagim ciele. O długich rzęsach rzucających cienie na blade policzki. Lekarka, która ją cuciła, zanim przyjechała policja, powiedziała mi, że to był ostatni moment. Jeszcze godzina lub dwie i znalazłbym trupa. Miotam się po salonie, przypominając sobie strzępy rozmowy lekarki z policjantami. Jeden z nich otworzył torebkę rzuconą na łóżko. Znalazł jej dowód osobisty. Drugi coś zapisywał w notatniku. Czy wymówił jej imię? Nazwisko? Pamięć mi szwankuje. Byłem wtedy przerażony, bo bałem się, że ona umrze, że już umiera... Klęczałem przy niej, obserwując lekarkę i dwóch sanitariuszy. Gdy się zachłysnęła i zaczęła kaszleć, zrozumiałem, że się udało. Nagle doznaję olśnienia. Alina... tak... jeden z policjantów wymówił półgłosem jej imię, spoglądając na dowód osobisty... Alina... nazwisko... teraz nazwisko... przypomnij sobie jej nazwisko! Nalewam sobie wody do szklanki i piję łapczywie. Ten mały pokój, jej nagie ciało na podłodze, które przed przyjazdem pogotowia przykryłem narzutą ściągniętą z łóżka, i ten tłum... bo pokój taki mały, ciasny, wąski. Dwóch policjantów stojących przy oknie, lekarka, sanitariusze i ona... próbująca coś powiedzieć... załzawione oczy, resztki wymiocin w kącikach warg. Alina Galner! Moja pamięć mnie nie myli. Muszę wiedzieć, jak się czuje! Może wie coś o kobiecie, która opiekowała się moim ojcem i zniknęła! Przecież u niej mieszkała! Podekscytowany sięgam po telefon. Staram się zignorować ból znowu rozsadzający mi klatkę piersiową. Staram się skupić na działaniu, a nie na użalaniu się nad sobą. Właśnie straciłem ojca i odkryłem, że żona mnie zdradza. Prawdziwi faceci, którzy mają jaja, nie płaczą. Ojciec powtarzał mi to kiedyś, gdy przy nim spadłem na placu zabaw z rozpędzonej karuzeli. Miałem siedem lat. Rana na kolanie rwała jak cholera. Ale nie płakałem przy nim. Zabrał mnie na spacer do parku i poczułem się ważny, bo przecież rzadko miał czas. Poczułem w sobie jakąś euforię i rozpędziłem się sam na tej karuzeli, tak kurewsko szczęśliwy. I spadłem. Nie płakałem przy nim. Bo przecież rzucił gazetę na ławkę i podbiegł do mnie przerażony. Przecież prawdziwi faceci, co mają jaja, to nie płaczą. Dobrze, tato. Tak,tato. Widziałeś, żeby piłkarz, który przewraca się na boisku, płakał? Nie, tato! Płaczesz? Nie, tato! Masz jaja? Tak, tato! W domu, przy matce, w łazience, gdy przemywała mi ranę na kolanie, oczywiście szlochałem z bólu. Przy ojcu nie. Teraz też nie będę płakał. Ostatni frajer, którego robiąca karierę żona zdradza i okłamuje. W sumie nie dziwię się, że sobie kogoś znalazła. Prawie ze sobą nie sypiamy... Ostatni seks? Pół roku temu? Zamyślam się, logując się na jednym z portali społecznościowych. Szukam Aliny Galner. Chcę wysłać jej wiadomość. Takie panienki jak ona wrzucają pewnie do sieci wystylizowane zdjęcia z mocnym makijażem. A ja widziałem ją zarzyganą, zapłakaną, umierającą. Robi mi się jej żal. Skoro mieszkała u tej starej wariatki, może próbowała zaczepić się w stolicy? A może to jej rodzina? Ale gdyby tak było, to raczej nie zniknęłaby bez śladu? Nigdy mi nie mówiła o dzieciach, wnukach. Ta jej gruba sąsiadka także nie miała pojęcia, że ktoś jeszcze jest w mieszkaniu. Gdy przerażony wychodziłem z bloku mojego ojca, dogoniła mnie przy piaskownicy. Zapewniała, że nie miała pojęcia, że w mieszkaniu jej sąsiadki jakaś dziewczyna próbowała popełnić samobójstwo. Była pewna, że to jakaś sublokatorka, bo ktoś jej mówił, że Wanda Bielenda wynajmuje mniejszy pokój.

Wreszcie jest! Poznaję ją! Alina Galner uśmiecha się do mnie na profilowym zdjęciu. Bez makijażu, krzywy ząb z przodu, czapka z daszkiem na bakier, jamnik w ramionach. Studentka historii. Coraz bardziej podekscytowany przeglądam jej zdjęcia. Czasem z koleżankami na piwie na Starym Mieście. Zawsze uśmiechnięta. Dwadzieścia cztery lata. Oddycham głęboko. Zaczynam pisać do niej wiadomość na czacie. Nie wiem, czy nie wpadnie do spamu, ale trudno. Jestem pewien, że to ona! Chcę tylko wiedzieć, jak się czuje i co wie na temat kobiety, u której mieszka. Przez chwilę myślę, co napisać, żeby jej nie przestraszyć. Nie jestem pewien, czy mnie pamięta. Przecież była półprzytomna i minęły trzy dni. Czy jest wciąż w szpitalu, czy już w domu? Może wróciła do tego mieszkania, w którym ją znalazłem? Nie mogę jej przestraszyć, bo niczego się nie dowiem. Zaczynam pisać.

Cześć. Nazywam się Maksymilian Hoffman. Mam nadzieję, że czujesz się lepiej, bo gdy cię znalazłem w mieszkaniu pani Wandy, byłaś nieprzytomna. To ja wezwałem pogotowie. Daj koniecznie znać, czy wszystko u Ciebie w porządku. Martwię się także o panią Wandę, bo zniknęła, a opiekowała się moim ojcem, który mieszkał na tym samym piętrze. Niestety, mój tata zmarł pięć dni temu. A z nią wciąż nie ma kontaktu. Jej numer jest ciągle poza zasięgiem. Dlatego wszedłem do jej mieszkania. Może wiesz, co się z nią dzieje? Ona ma wciąż klucze do mieszkania mojego ojca.

Grzecznie i bez wielkich emocji. Nie chcę jej wystraszyć. Wysyłam. Wpatruję się jeszcze chwilę w telefon. Oglądam zdjęcia Aliny. Na jednym z nich w białej sukience na ramiączkach i w wianku z polnych kwiatów pozuje na łące. Widzę zarys jej dziewczęcych piersi. Wydaje mi się, że nie ma stanika. Czuję, jak mój penis twardnieje, a dziewczyna na zdjęciu zaczyna uśmiechać się prowokująco. Idę do łazienki. Zdejmuję podkoszulek i spodnie od piżamy. Jestem już tak podniecony, że nie myślę o niczym innym, tylko o niej. Po kilku minutach jest po wszystkim. Odpływa ze mnie całe napięcie, cały ból. Wycieram ciało szorstkim ręcznikiem nerwowymi ruchami. Wracam do salonu. Spoglądam na telefon. I serce zaczyna łomotać mi jak oszalałe. Jest jedna wiadomość.

Cześć. Wyszłam już ze szpitala. Dzięki za pomoc. Byłam na imprezie i pomieszałam trochę drinki. No i się masakrycznie strułam! Też się martwię o panią Wandę. Jak chcesz, to do mnie zadzwoń.

I jej numer telefonu. Dzwonię natychmiast, czując radość, ekscytację... i podniecenie.

IGA 28 STYCZNIA – ŻOLIBORZ (WARSZAWA)

Moje wiersze trafiają do ludzi. Pisałam je w momentach bardzo trudnych i bardzo radosnych. Nie wiem, czy poetka to zawód? Ale dlaczego nie może stać się moim zawodem to, co wypływa ze mnie, z mojego wnętrza, z mojej duszy? Dwa tygodnie temu Andrzej zrobił mi profesjonalną stronę w internecie. Opłacił nawet pozycjonowanie, wynajął grafika. Iga Bernard Poezje.