Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Brutalność, z jaką scenografka Tamara Meyer podcięła sobie żyły, nie wzbudza podejrzeń śledczych, którzy kwalifikują jej śmierć jako samobójstwo. Nie wydaje im się dziwne nawet to, że jej mąż, Oskar Meyer, znany twórca teatru eksperymentalnego, nie przerywa pracy. Uznany za ekscentryka Meyer nadal prowadzi warsztaty dla studentów w swoim ośrodku w Tatarach koło Lublina.
Jednak w samobójstwo kobiety nie wierzą Lena i Tobiasz Komorniccy, dziennikarze, których interesuje też tajemnicze zniknięcie jednej ze studentek, Laury Brzeskiej. Krótko przed śmiercią żony Meyera Laura oskarżyła go o gwałt. Potem słuch o niej zaginął. Chcąc zbliżyć się do Meyera, Komorniccy namawiają go na wydanie książki o jego metodach pracy w teatrze. Łaknący sławy twórca zgadza się i para przyjeżdża do ośrodka w Tatarach. Już pierwszej nocy wydarzenia przybierają dramatyczny obrót. Pod murem ośrodka zostaje znaleziona skatowana nastolatka Julia, wcześniej blisko związana z Tamarą.
Trzy kobiety, jeden podejrzany.
Czy tylko jeden?
No i najważniejsze… kim tak naprawdę jest Lena Komornicka?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 491
Rok wydania: 2025
Projekt okładki i ilustracja na okładce: Mariusz Banachowicz
Redaktor prowadząca
Alicja Oczko
Opieka redakcyjna
Jakub Sosnowski
Korekta
Magdalena Jabłonowska – Przecinek i spółka
© 2025 by Malwina Chojnacka
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2025
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Bez ograniczania wyłącznych praw autora i wydawcy, jakiekolwiek nieautoryzowane wykorzystanie tej publikacji do szkolenia generatywnych technologii sztucznej inteligencji (AI) jest wyraźnie zabronione. HarperCollins korzysta również ze swoich praw na mocy artykułu 4(3) Dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym 2019/790 i jednoznacznie wyłącza tę publikację z wyjątku dotyczącego eksploracji tekstu i danych.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-291-0056-4
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Pójdę za tobą. Z piekła niebo zrobię[1].
[1] William Shakespeare, Sen nocy letniej, akt II, scena 1. Wszystkie cytaty pochodzące z tego utworu w tłumaczeniu Stanisława Egberta Koźmiana.
Moim Rodzicom w podziękowaniu za wspaniałe dzieciństwo, miłość i wsparcie
Wszystkie przedstawione w powieści postaci są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do istniejących osób jest przypadkowe. Miejscowość Tatary jest fikcyjna i nie ma nic wspólnego z istniejącą miejscowością o tej nazwie.
13 sierpnia, godz. 3.23WARSZAWA – BULWARY WIŚLANE
Gdy w cienkim dresie lepiącym się od potu przysiadam zdyszany na ławce z widokiem na Wisłę, uświadamiam sobie, że jogging o trzeciej w nocy to kiepski pomysł. Obserwuję odbijające się w rzece światła okolicznych mostów. Coraz bliżej słyszę rechoty i pijackie wrzaski.
Rozglądam się zdenerwowany. Jestem wykończony bieganiem i ledwo mam siłę zrobić kilka kroków. Przeceniłem swoje możliwości. Od roku choruję na cukrzycę. Robię sobie zastrzyki z insuliny cztery razy dziennie. I zapominam o chorobie od czasu do czasu. Jak teraz. Drżą mi kolana. Mój organizm jest nieprzewidywalny. Dwa dni temu przebiegłem tę trasę i czułem się fantastycznie. Teraz zaczynam widzieć podwójnie. Mosty wokół mnie są raz bliżej, raz dalej, czarna tafla Wisły pulsuje, czuję potworną słabość. Nie mam przy sobie nic oprócz portfela. Próbuję sobie przypomnieć, czy gdzieś niedaleko nie ma monopolowego? Wystarczy mi cokolwiek, byle tylko było słodkie.
Odwracam głowę, bo słyszę rechoty tuż za plecami. Nie mam siły odpowiadać na ich wulgarne zaczepki. Gdy jeden z nich mnie popycha, bezwładnie osuwam się na chodnik. Już wiedzą, że nie będę się bronił. Serce łomocze mi coraz mocniej. Nie dlatego, że mogę stracić parę stów, karty kredytowe, a może nawet życie. Oddech i puls przyspieszają. W moim ciele trwa alarm. Mój organizm szuka glukozy wszędzie, dlatego trzęsę się, jakbym miał padaczkę. Coś w moim umyśle uparcie mi powtarza, żebym osłonił głowę. Ale ramiona są za słabe. Czuję mocne kopnięcie w brzuch i na moment tracę oddech z bólu. To stan na granicy życia i śmierci. Wiem, że za chwilę zapadnę w śpiączkę. Drugie kopnięcie. Zero bólu. Tylko ślina razem z krwią wypływa mi z ust…
– Wypierdalać! Zostawcie go! Patrol jedzie!
Jakiś inny głos przebija się przez ich chrapliwe rechoty. I głośne szczekanie psa. Nic nie widzę, tylko słyszę odgłosy szamotaniny. Leżę z twarzą przylepioną do płyty chodnikowej. Czuję, jak drętwieje mi język, a metaliczny smak rozlewa się na podniebieniu. Teraz ten cień kuca nade mną i sprawdza puls, a potem pomaga mi usiąść na chodniku. Czarny wielki wilczur kręci się koło ławki.
– Lepiej się czujesz? Wezwać karetkę? Dasz radę wstać?
Jego twarz wydaje mi się znajoma. Chudy, żylasty, nieogolony, półdługie brązowe włosy. Ostre rysy, wymięty T-shirt, przybrudzone ziemią dżinsy. I słomkowy, kowbojski podniszczony kapelusz. Nie wiem, skąd go znam. Moja świadomość z trudem łapie się skrawków wspomnień. Nie protestuję, gdy chwyta mnie za ramiona i pomaga usiąść na ławce. Widzę, że jego wilczur wącha porzuconą na chodniku puszkę z piwem. Pewnie jeden z tych gówniarzy zgubił ją, gdy uciekał.
– Daj… podaj mi… – odzywam się cicho.
– Jeszcze chcesz chlać? Nie masz dość?
– W piwie jest całe morze cukru. Jestem chory na…
Język mi drętwieje, więc słowa brzmią dziwnie. Ale ten facet po sekundzie wpycha mi do ręki puszkę z piwem i pomaga pić, bo nie jestem w stanie utrzymać jej w pionie.
– Nie miałem pojęcia, że jesteś chory! Chujowy pomysł, żeby tak…
Wewnętrzny dygot powoli ustaje. Czuję już nie drętwienie, ale ból na języku. Przygryzłem go sobie mocno. Stąd ta krew. Piwo o smaku mojej krwi. Piękna noc. Mogłem stracić życie, a uratowało mnie najtańsze piwo z dyskontu i on…
– Lepiej się czujesz?
Jestem pewien, że go już gdzieś widziałem. Kim jest? Skąd się tu wziął?
– Dzięki… gdyby nie ty, to…
– Na szczęście nie zdążyli zabrać ci portfela i komórki. Następnym razem, jak będziesz chciał pobiegać w nocy, to weź batony i gaz pieprzowy.
Wciąż mi zimno, ale zaczynam myśleć jaśniej. Rozglądam się, bo nagle zniknął w ciemnościach. Jednak nie. Po prostu dostrzegł porzuconą jeszcze jedną puszkę i wkłada mi ją w dłoń.
– Pij!
– Jak wypiję drugie piwo w tym stanie, to się mocno nawalę. Ale na szczęście mieszkam kilometr stąd. Jakoś dojdę do domu.
– Odprowadzę cię, jeżeli będziesz w stanie iść. A jeśli nie, to wzywamy pogotowie.
Znowu świdruje mnie ponurym wzrokiem. Jego pies chyba ugryzł jednego z napastników, a teraz łasi się do mnie jakby nigdy nic.
– Nie wzywamy pogotowia. – Powoli próbuję wstać z ławki.
Trochę kręci mi się w głowie, ale i tak czuję niesamowity napływ sił. Ta choroba właśnie taka jest. Po hipoglikemii dochodzisz do siebie w miarę szybko. Albo tak ci się przynajmniej wydaje.
– Oprzyj się o mnie, bo się obalisz, człowieku. – Chwyta mnie w pasie i robimy kilka kroków.
Jego pies krąży wokół nas i poszczekuje.
– Już wiem, skąd cię znam – mówię, gdy powoli dochodzimy do przejścia dla pieszych.
Jedną ręką chwyta wilczura za obrożę, żeby nie wbiegł na jezdnię. Czuję zapach jego potu, fajek i czegoś jeszcze. Kleju? Farby?
– Widziałem cię raz, ale cię zapamiętałem.
– Myślałem, że nie rzucam się w oczy.
– To było tydzień temu. Tu, nad Wisłą, w knajpie Szklana Pułapka. Mieliśmy taki melanż… cała ekipa filmowa i o północy przyszedłeś po nią… po Monikę… z tym psem. Rzuciłeś wszystkim cześć i zniknęliście w ciemnościach.
– Co za pamięć!
– Jestem aktorem.
– Wiem, że jesteś aktorem. Przypomniałeś sobie, gdzie mieszkasz?
– Skręćmy w lewo. To dwie ulice stąd. Sam mogę…
– Ledwo trzymasz się na nogach. Znowu dostaniesz wpierdol, bo zachciało ci się…
Wleczemy się pustą, słabo oświetloną ulicą, mijając kamienice pomazane graffiti.
– Nie lubisz aktorów? – pytam go po chwili.
– Nie przepadam.
– Przecież twoja dziewczyna jest aktorką.
– No właśnie. Zdążyłem już poznać kilku. W tym ciebie. Nieodpowiedzialnego idiotę, który ukrywa przed wszystkimi, że jest poważnie chory i…
– Nie rozumiesz, jaki mam zawód?
Próbuję mu się wyrwać, ale mocno trzyma mnie w pasie. Jest wyższy, chudy, żylasty i pewnie koło czterdziestki, czyli z dziesięć lat ode mnie starszy. Ale jego siła mnie zadziwia. Jego uścisk jest jak z żelaza.
– Nie drzyj się. Idziemy! – syczy do mnie i przyzywa psa, który obsikuje kolejną latarnię.
– Nie pojmujesz, że jak się rozejdzie w branży, na co jestem chory, to przestanę dostawać role? I tak rzadko zapraszają mnie na zdjęcia próbne, bo takich jak ja są tysiące. Skończyłem szkołę teatralną pięć lat temu i dopiero teraz dostałem główną rolę w filmie… niszowym… artystycznym… festiwalowym, ale zawsze.
– Za dużo gadasz. Ale oni tak mają. Wydaje im się, że świat się wokół nich kręci, a jak się pokażą w jakimś serialu, to… słyszałem nieraz ich rozmowy. Jesteś identyczny. Wszystko taki zrobi dla kariery, nawet będzie narażał zdrowie i życie.
– Księdzem jesteś, że prawisz mi kazania? Albo moją matką?
– Lałem się z trzema gnojami, bo czułem, że skatują cię na śmierć. I gdyby nie mój pies…
– Przepraszam… Wiem, że bredzę. To ta kamienica. Sam wejdę na górę.
– Które piętro? No, na którym jest ten twój apartament?
– Na czwartym.
– Nie ma windy?
– Nie ma.
Znowu przyzywa psa i chwyta go za obrożę.
– Za słaby jesteś. Pomogę ci wejść po schodach. Sam mieszkasz, więc…
– Skąd wiesz?
– Wiem.
– Przypomnij mi chociaż, jak masz na imię.
– Mat Szymczak. Masz klucz do bramy?
Kiwam głową, nerwowo przeszukując kieszenie. Jestem cały mokry od potu. Ale cholernie szczęśliwy, że dowlokłem się do domu. On ma rację, że ta dzisiejsza noc mogła skończyć się dla mnie dużo gorzej. Jak pomoże mi wdrapać się na czwarte piętro, to zaproponuję coś do żarcia i picia. Muszę mu się jakoś odwdzięczyć. Gdyby nie on…
Popycha zardzewiałą bramę, która otwiera się ze zgrzytem. Od dwóch miesięcy mieszkam sam, dziewczyna mnie rzuciła. Może stąd te destrukcyjne skłonności? I w tym samym czasie dostałem rolę w filmie. Życie prywatne mi się zjebało, a w zawodowym się pofarciło. Taki lajf. Mat znowu podtrzymuje mnie ramieniem. Wyglądamy jak dwóch pijanych gości, którzy się prowadzą. Zwyczajny obrazek w tę sobotnią, sierpniową noc. Mat ucisza psa, który poszczekuje i ewidentnie nas popędza.
– Fajny jest. Jak się wabi?
– Castro. Gorzej ci?
– Nie. Tylko po hipoglikemii to jest taki stan, jakbyś był totalnie wypluty z sił.
– Igrasz z ogniem, stary. – Wyjmuje papierosa z kieszeni dżinsów. – Ale dobra… koniec kazań. Jak powiedziałeś, nie jestem ani księdzem, ani twoją matką. Można u ciebie palić?
– Można.
– To zajebiście. Bo chciałbym pogadać.
Unoszę brwi, ale nic nie mówię. Nie chcę go drażnić. Gdy stajemy przed drzwiami mojego mieszkania, Castro znowu szczeka. Mat wyjmuje mi klucze z dłoni, bo moje palce wciąż drżą. Wiem, że powinienem szybko zjeść węglowodany, czyli coś porządnego.
Już jest w mojej kuchni. Otwiera szeroko okno. Powiew letniego wiatru sprawia, że dostaję gęsiej skórki. Jego pies kręci się po przedpokoju i wpycha nos między niedomknięte drzwi szafy. Dawno tu nikogo nie zapraszałem. Gdy Dominika odeszła, zapadłem się w sobie. Przestało mi zależeć na czymkolwiek oprócz pracy. Teraz robią tyle hałasu, on i jego wielki pies. Zaglądam do małej, zagraconej kuchni. Mat z papierosem w zębach i w kapeluszu zsuniętym na tył głowy buszuje w mojej lodówce.
– Najpierw coś zjemy. A potem pogadamy. Zmierz sobie poziom cukru. Masz glukometr?
– Gdzieś mam. Chyba.
16 sierpnia, godz. 19.23WARSZAWA MOKOTÓW KAWIARNIA KARMA
– Zostało pół godziny. – Bębnię paznokciami w blat stolika.
Jesteśmy sami w kawiarni, bo reszta gości rozwaliła się na leżakach w ogródku. Wnętrze urządzone przytulnie i ze smakiem. Nowoczesne obrazy na ścianach, wiązanki polnych kwiatów w wazonach. Nalewam nam wody do szklanek z wielkiego dzbanka. Tobiasz wierci się nerwowo. Wąskie krzesełko jest ewidentnie dla niego niewygodne. Mój mąż to wielki facet. Dziś wcisnął się w lniany garnitur, w którym jest mu za gorąco.
– To nie jest dobry pomysł, że siedzimy w środku. Zwracamy na siebie uwagę – mówi do mnie półgłosem.
– Chcę, żeby zwrócił na mnie uwagę. Za chwilę cały ten tłumek z ogródka rozsiądzie się w środku. Byliśmy pierwsi, więc mamy najlepsze miejsca. Chcę, żeby od razu poczuł, jak bardzo pragnę poznać jego metody… jak bardzo…
Nie kończę. Znowu wpatruję się w ogromny, kolorowy baner ustawiony pod ścianą. Twarz mężczyzny na plakacie promienieje. Uśmiecha się szeroko. Orzechowe oczy, drobne zmarszczki. Ogolona czaszka. Muszę przyznać, że łysina go nie szpeci. Wręcz przeciwnie. Ogromne litery nad jego zdjęciem skaczą mi przed oczami. Staram się opanować emocje, bo mnie zdradzą. A ten wieczór jest ogromnie dla mnie ważny.
Oskar Meyer – spotkanie z tajemnicami duszy i ciała. Teatralna podróż do siebie. Warsztaty dla aktorskich par. Teatrum i Joga. Oczyszczenie. Wieś Tatary koło Lublina.
– Po twojej minie widać, co naprawdę myślisz o tym człowieku. Miałaś odgrywać jego zagorzałą fankę, a tymczasem… – Tobiasz kładzie ciepłą dłoń na mojej.
– Jak Meyer tu się pojawi, to będę chodzącym zachwytem.
Czuję łzy w gardle. Przełykam je szybko razem z wodą. Oskar Meyer dwadzieścia lat temu nazywał się inaczej, dlatego nigdzie nie mogłam go znaleźć. Ani w mediach społecznościowych czy na portalach właścicieli firm. Mat mi pomógł. Udało mu się namierzyć młodszą siostrę Meyera, którą potem „przypadkowo” spotkał na radomskim osiedlu, na którym oboje się wychowaliśmy. Nie jestem w stanie tam jeździć. Nie jestem w stanie patrzeć na ludzi, którzy tam mieszkają. Mam wrażenie, że oni wszyscy zaraz domyślą się, co planuję, jaką krucjatę zaczęłam kilka lat temu.
Oskar Meyer, gdy go znałam, nazywał się Łukasz Mejer. I nie był łysy. Pamiętam, że miał gęste, rude włosy. Co jeszcze? Siedem lat ode mnie starszy. Teraz dobiega czterdziestki. Był wtedy z nimi, z całą watahą gówniarzy, którzy zwabili mnie i moją starszą siostrę nad osiedlowe jezioro. Z tej wyprawy wrócili wszyscy oprócz niej… oprócz Mariki… Patrzyli, jak tonęła… Meyer także… Zamykam oczy i widzę go, jak się śmieje. Aż kuli się z tego śmiechu, bo tak bolą go mięśnie brzucha. A ona znika pod lodowatą taflą… tonie, krzyczy, zachłystuje się wodą…
– Jest! – Tobiasz delikatnie ściska mi ramię i budzę się z zalewu bolesnych wspomnień.
Spoglądam na mężczyznę, który wszedł właśnie do niemal pustej kawiarni. Łysy. Biała tunika i białe spodnie. Starannie ogolony. Rzuca serdeczny uśmiech w stronę właścicielki kawiarni, śniadej brunetki. Gawędząc, podchodzą do niewielkiego podestu. Sprawdzają mikrofony. Zaczynam wiercić się na krześle.
– Nie jestem pewna, czy to on…
– Minęło dwadzieścia lat. Byłaś wtedy dziewczynką, dzieckiem. Mat dokładnie go sprawdził. To Łukasz Mejer. Wyjechał z Radomia do Warszawy zaraz po maturze. Jestem pewien, że ścigało go sumienie.
– Sumienie? Nie mierz ludzi swoją miarą. Już ci to kiedyś mówiłam.
– Ta… – Tobiasz pociera nieogoloną szczękę. – Mówiłaś mi wiele razy, że jestem naiwnym idiotą, życiową pierdołą i…
– Tak było, zanim się w tobie zakochałam. – Kładę mu dłoń na kolanie.
– Rozumiem, że teraz grasz, bo on się na nas gapi, co nie?
Tobiasz mruga do mnie, bo to oczywiście nieprawda. Meyer w ogóle na nas nie patrzy, tylko dyskutuje z właścicielką kawiarni wciąż z tym serdecznym uśmiechem przylepionym do warg. Obserwuję dziewczynę, która z nim przyjechała i uczestniczy w tej rozmowie. Ciemne włosy związane w koński ogon, lekko skośne oczy, bardzo wysoka.
– Ładna. – Tobiasz wciąż się na nią gapi zapewne po to, żeby wzbudzić we mnie zazdrość.
Meyer obejmuje dziewczynę ramieniem. Widzę, jak ona patrzy na niego zakochanym wzrokiem. A po chwili siada w pierwszym rzędzie przy niewielkim stoliku. Tuż obok nas.
– Przyszliście na wieczór Oskara Meyera? – Uśmiecha się do mnie.
– Oczywiście. Jestem Lena. A to mój mąż Tobiasz.
– Bardzo mi miło. Przejdźmy na ty. Jestem Kalina Strzemińska. Pracuję jako asystentka Oskara. Za chwilę zaczniemy, jak tylko to całe towarzystwo, które jest na zewnątrz, przeniesie się do środka.
Przez wielkie okna kawiarni widzę, że część gości wstaje z leżaków. Biorą drinki i niespiesznie wchodzą do środka. Kalina wciąż do nas mówi, a ja słucham z uśmiechem przyklejonym do ust. Zaczynam czuć ogromną, wręcz paraliżującą tremę.
Czuję na sobie wzrok Meyera, który siedzi kilka metrów dalej przy stoliku na podeście. Niemożliwe, żeby mnie rozpoznał! Minęło dwadzieścia lat. Wtedy byłam dzieckiem, chudą, jasnowłosą dwunastolatką. Teraz mam włosy ufarbowane na ciemny mahoń, nazywam się inaczej. Już nie Helena Lewińska, tylko Lena Komornicka. Zrobiłam sobie dziś mocny makijaż, który dodał mi kilka lat.
Nie domyślisz się, dlaczego tu jestem… nie wiesz, kim jestem i co chcę zrobić… Mam listę, skurwielu… listę tych, którzy byli nad jeziorem, gdy tonęła moja siostra… ty na niej jesteś… kolejny na mojej liście…
– Zaczynamy? – rzuca Meyer do Kaliny.
Stuka dłonią w mikrofon. Sala się zapełnia. Słyszę szmer rozmów i cichą muzykę. Ale jakby tych ludzi tu nie było. Jesteśmy tylko my. Ja i on. Skupiam się na moim zadaniu. Na tym, kim mam być i kogo mam grać. Muszę zapomnieć o strachu, który mnie wtedy paraliżował. Nikomu nie powiedziałam, co się naprawdę stało. Zastraszyli mnie! On także!
– Oskar to niezwykły człowiek. Od lat pracuje z aktorami, pomagając im się otworzyć i wydobyć to, co ukryte w ich duszy. Prowadzi teatralne i jogiczne warsztaty dla aktorskich par, ale także…
Mój telefon w torebce pulsuje. Gdy tu weszliśmy, wyciszyłam dźwięk, włączyłam tylko wibracje. Rzucam okiem na ekran. To wiadomość od Mata:
Spóźnię się, ale działamy według planu. Odkryłem coś na temat Meyera, co cię zainteresuje. Jego żona w styczniu podcięła sobie żyły w ośrodku w Tatarach. Pamiętasz, do jakich informacji dokopaliśmy się wcześniej? Jeden nekrolog. Zero informacji o przyczynach śmierci Tamary Meyer. Sprawdzam szczegóły…
16 sierpnia, godz. 22.11WARSZAWA POWIŚLE/MOKOTÓW KAWIARNIA KARMA
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Jeżeli masz podobne problemy jak bohaterowie tej powieści, tu znajdziesz pomoc:
La Strada – Fundacja przeciwko handlowi ludźmi i niewolnictwu
+48 22 628 01 20 (całodobowo)
Czas Wolności – Fundacja (pomoc kobietom w trudnych sytuacjach życiowych)
+48 515 192 292
Masz problem z narkotykami? Stowarzyszenie MONAR
+48 22 635 94 37
e-mail: [email protected]
Polskie Stowarzyszenie Diabetyków
+48 22 668 47 19
e-mail: [email protected]
Związek Zawodowy Aktorów Polskich
+48 605 763 812
e-mail: [email protected]
POLECAMY RÓWNIEŻ
www.harpercollins.pl
POLECAMY RÓWNIEŻ
www.harpercollins.pl