59,90 zł
Opowieści, które przetrwały wieki, powracają w pełnym blasku. Księga tysiąca i jednej nocy ożywa na nowo, odsłaniając zmysłowy i tajemniczy świat Orientu
Ponadczasowy zbiór bliskowschodnich baśni i legend misternie snutych przez Szeherezadę, z każdą historią wciągający coraz głębiej do świata, który hipnotyzuje, uwodzi i zapiera dech.
Splatają się tu namiętność i intryga, miłość i zdrada, pasja i wyrachowanie, mądrość i magia, a wszystko to w cieniu przeznaczenia, oparach herbaty z kardamonem i przy pucharach pełnych wina.
Za zamkniętymi wrotami sułtańskich pałaców, na wonnych bazarach czy pełnych niebezpieczeństw szlakach karawan poznajemy zależności i relacje rządzące średniowiecznym światem muzułmańskim, z których wyłania się głębsza refleksja na temat ludzkiej natury. Jakże w wielu aspektach nam znajomej.
Ta książka to klucz do skarbca, w którym kryje się kulturowe bogactwo Bliskiego Wschodu – w jego najbardziej autentycznej i nieocenzurowanej formie.
Bartek Gil, Radio 357
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 503
Nieliczne dzieła literatury światowej wywarły tak znaczący wpływ na wyobraźnię czytelników jak Arabskie noce (znane również jako Księga tysiąca i jednej nocy). Sir Richard Francis Burton (1821–1890) – brytyjski pisarz, podróżnik i odkrywca – jako jeden z pierwszych opracował i przełożył ten zbiór, który w nadanej przez niego formie na zawsze odmienił europejskie postrzeganie kultury Bliskiego Wschodu.
Na przestrzeni lat pojawiło się wiele wersji całej kolekcji opowieści, ponieważ ich konstrukcja pozwalała autorom i tłumaczom zmieniać zawartość wedle upodobań. Pierwsze tłumaczenie na język francuski zawdzięczamy Antoine’owi Gallandowi, który na początku XVIII wieku zaprezentował Europie te niezwykłe historie. Z biegiem lat czytelnicy zaczęli jednak poszukiwać bardziej kompletnych i dokładniejszych interpretacji oryginalnego tekstu. W 1882 roku John Payne stworzył najwcześniejszą angielską wersję dzieła, ale to tłumaczenie Richarda Burtona z 1885 roku zyskało największą sławę – i jednocześnie wywołało liczne kontrowersje. W przeciwieństwie do innych wydań nie zostało bowiem ocenzurowane i zachowało elementy, które wcześniejsi tłumacze celowo pomijali, takie jak śmiałe opisy erotyczne, wątki homoerotyczne czy brutalne sceny przemocy, pozostające w sprzeczności ze sztywną moralnością czasów wiktoriańskich. W rezultacie jego dziesięciotomowy zbiór został opublikowany jako edycja prywatna, udostępniona jedynie wąskiemu gronu odbiorców. W latach 1886–1888 wydano sześć kolejnych tomów uzupełniających w przekładzie Burtona. Tłumaczenia jego autorstwa do dziś uważa się za najbardziej kompletne.
Wyjątkowy charakter Arabskich nocy przejawia się nie tylko w bogactwie fabularnym, lecz także w specyficznej konstrukcji narracyjnej, od wieków urzekającej odbiorców. Centralną postacią całego zbioru jest Szeherezada, wykorzystująca swój spryt, inteligencję i talent do snucia opowieści, by ocalić życie. Legenda opowiada o królu Szahrijarze, który, przekonany o niewierności kobiet, po każdej nocy poślubnej skazywał swoje żony na śmierć, aby te nie miały okazji zhańbić go zdradą. Szeherezada, chcąc przerwać ten krwawy cykl, każdego wieczoru opowiadała władcy fascynującą historię, ale zawsze przerywała ją o świcie – w najbardziej intrygującym momencie. Zaciekawiony król odkładał egzekucję z dnia na dzień, bo pragnął usłyszeć ciąg dalszy. Tak minęły tysiąc i jedna noc, aż w końcu Szahrijar porzucił zamiar zgładzenia Szeherezady i uczynił ją swoją jedyną, ukochaną małżonką.
W naszym wydaniu dokonaliśmy starannego wyboru opowieści; skoncentrowaliśmy się na historiach najlepiej oddających charakter i różnorodność tak obszernego zbioru. Celem tej publikacji jest nie tylko dostarczenie czytelnikom wartościowej lektury, lecz także przybliżenie tekstu, który przez wieki kształtował obraz Orientu, stał się literackim skarbem Bliskiego Wschodu i do dziś pozostaje ważnym elementem dziedzictwa literackiego, także w naszym kręgu kulturowym.
Chwała Allahowi
Dobroczynnemu Królowi,
Stwórcy Świata,
Panu Trzech Światów,
który stworzył sklepienia niebieskie
i który rozpostarł ziemię pod stopami niczym łoże,
a łaska i modlitwa niechaj spłyną na naszego błogosławionego
Pana Mahometa,
Pana Apostołów,
i na jego rodzinę i współtowarzyszy.
Niechaj niezmierzone błogosławieństwa
zostaną przy nim aż po dzień ostateczny.
Amen!
Zaprawdę, powiadam wam, że dzieła i słowa tych, którzy byli przed nami, stały się świadectwem i przykładem dla nam współczesnych. Ludzie świadomi tego, jakim pouczającym doświadczeniom musieli sprostać ich poprzednicy, zrozumieją przestrogi płynące z historii. Niech zatem zapoznają się z kronikami starożytnych ludów, by czerpać z nich mądrość i postępować roztropniej. Chwała Temu, który uczynił z opowieści o przeszłości lekcję dla teraźniejszości!
Te oto nauki tworzą fundament opowieści Tysiąca i jednej nocy ze słynnymi legendami i zawartymi w nich osobliwościami. Głoszono w nich (lecz tylko Allah jest Wszechwiedzący – zna istotę wszelkich rzeczy, jest Wszechwładny, Błogosławiony, Wszechobecny, Łaskawy i Litościwy!), że w odległych czasach, w tych dawno minionych, na terenach Indii i Chin żył król z Sasanidów, władca armii, straży, służby i osób mu podległych. Pozostawił po sobie jedynie dwóch synów – jednego w kwiecie wieku, drugiego zaś jeszcze młodzieńca. Choć obaj byli mężnymi rycerzami, starszy był wytrawniejszym jeźdźcem niż młodszy. Zatem to właśnie on objął panowanie w imperium: władał krajem i rządził podwładnymi sprawiedliwie, więc kochali go wszyscy mieszkańcy stolicy i całego królestwa.
Nazywał się król Szahrijar i mianował młodszego brata, Szaha Zamana, królem Samarkandy w Krainie Barbarzyńców. Każdy z nich przebywał we własnym królestwie i pilnował przestrzegania w nim obowiązującego prawa. Każdy też sprawiedliwie i uczciwie traktował poddanych, żyli zatem w niezwykłej równowadze i radości. Taki stan rzeczy trwał nieprzerwanie przez dwadzieścia lat. Ale pod koniec dwudziestego roku starszy król zatęsknił za młodszym bratem i poczuł, że musi go ponownie zobaczyć. Naradził się zatem ze swoim wezyrem w sprawie odwiedzenia krewnego, lecz urzędnik uznał owo przedsięwzięcie za niewskazane; zalecił miast tego napisanie listu i przesłanie za jego osobistym pośrednictwem prezentu dla młodszego brata z zaproszeniem do odwiedzin. Posłuchawszy rady, król natychmiast nakazał przygotować wspaniałe podarki – znalazły się pośród nich konie z siodłami wysadzanymi klejnotami i złotem, mamelucy, czyli biali niewolnicy, piękne służebnice, dziewice z jędrnymi piersiami oraz wspaniałe i drogie kosztowności.
Następnie napisał list do Szaha Zamana, w którym wyraził swoją gorącą miłość i ogromne pragnienie spotkania się z nim, kończący się słowami: Mam zatem nadzieję na pozytywne rozpatrzenie mojej prośby i łagodność uczuć ukochanego brata. Liczę na to, że raczy się przychylić do prośby i zwróci twarz w moją stronę. Co więcej, wysyłam swego wezyra – odbędzie on zgodną z tradycją podróż, zachowując wszelkie obrzędy, aby Cię przekonać, że mym jedynym pragnieniem jest to, by jeszcze przed śmiercią ponownie się z Tobą spotkać. Jeśli jednak będziesz zwlekał lub odmówisz, nie przeżyję takiego ciosu. Niechaj pokój będzie z Tobą!
Król Szahrijar zapieczętował list i przekazał go na ręce wezyra wraz ze wspomnianymi już darami, po czym nakazał mu rychło wyruszyć w drogę i wytężyć siły, by jak najszybciej powrócić do domu.
– Jako twój uniżony sługa! – odrzekł wezyr i bez zbędnej zwłoki zaczął przygotowania do wyprawy.
Spakował bagaże i bez ociągania naszykował wszystkie niezbędne przybory. Zajęło mu to trzy dni, czwartego zaś o świcie pożegnał swego króla i pomaszerował przez pustynie i wzgórza, kamieniste pustkowia i urokliwe polany. Nie zatrzymywał się ani w dzień, ani w nocy.
Ilekroć jednak przekraczał granice krainy, której władca podlegał jego suwerenowi, witano go wspaniałymi darami ze złota i srebra oraz wszelkiego rodzaju pięknymi i rzadkimi prezentami, więc pozostawał tam przez trzy dni – tyleż to trwały obrzędy, których wymagała gościnność. A kiedy czwartego dnia wyruszał w dalszą drogę, przez dzień marszu towarzyszyła mu honorowa eskorta. Gdy zbliżył się do dworu Szaha Zamana w Samarkandzie, wysłał jednego ze sług do króla z informacją o swym rychłym przybyciu. Ów, pozdrowiwszy władcę serdecznie, przekazał wiadomość. Usłyszawszy ją, król Szah Zaman rozkazał swoim włodarzom i wielmożnym panom wyruszyć i spotkać się z wezyrem brata dzień podróży od miasta. Uczynili, co nakazał, przywitali przybysza z szacunkiem i życzyli mu wszelkiej pomyślności, a następnie utworzyli eskortę i we wspólnym orszaku dotarli do miasta.
Wszedłszy na jego obszar, wezyr udał się od razu do pałacu, gdzie stawił się przed obliczem króla. Złożył mu wszystkie należne honory, odmówił modlitwy w intencji zdrowia i dobrostanu władcy, jego zwycięstw nad wszelkimi wrogami, po czym poinformował, że brat pragnie go zobaczyć, a także pomodlił się o pomyślny przebieg całej wizyty. Następnie podał mu list, który Szah Zaman przyjął i przeczytał. Ów zawierał najróżniejsze wskazówki i aluzje wymagające przemyślenia, a kiedy król w pełni pojął jego znaczenie, powiedział:
– Zrozumiałem i respektuję życzenia mego umiłowanego brata! – I zwrócił się do wezyra: – Ale wyruszymy dopiero po trzech dniach, byśmy mogli właściwie was ugościć.
Wyznaczył wysłannikowi pomieszczenia mieszkalne w pałacu. Polecił rozbicie namiotów dla żołnierzy i zapewnił im wszystko, czego potrzebowali: mięso, trunki i inne niezbędne artykuły. Czwartego dnia wyszykował się do podróży i zebrał wystawne prezenty godne majestatu starszego brata, a swego wezyra mianował namiestnikiem podczas swojej nieobecności. Następnie kazał wyprowadzić namioty, wielbłądy i muły i rozbić obóz z całym ekwipunkiem, służbą i strażą w zasięgu wzroku, jednak w pewnej odległości od miasta, aby następnego ranka wyruszyć do królestwa brata.
Ale po północy przypomniał sobie, że zostawił w pałacu coś, co powinien był zabrać ze sobą, więc wrócił potajemnie i wszedł do swych apartamentów, gdzie zastał królową, swoją żonę, śpiącą w jego łożu, obejmującą ramionami czarnego, odrażającego kucharza o wstrętnym wyglądzie, pokrytego tłuszczem i brudem. Kiedy władca to zobaczył, pociemniało mu przed oczyma i powiedział:
– Skoro takie rzeczy się dzieją, kiedy jestem jeszcze w mieście, co będzie robić ta przeklęta ladacznica podczas mego długiego pobytu na dworze brata?
Wyciągnął więc bułat i jednym zwinnym ruchem przeciął śpiących na cztery części i tak oto pozostawił ich w łożu, by wkrótce powrócić do swego obozu, nie informując nikogo o tym, co się stało. Potem wydał rozkaz natychmiastowego wyjazdu. Wyruszył bezzwłocznie i w ten sposób rozpoczął swą podróż. Nie mógł jednak przestać myśleć o zdradzie żony. Ciągle zadawał sobie te same pytania: jak ona mogła mi coś takiego zrobić? Jak mogła ściągnąć na siebie śmierć?
Aż ogarnął go nadmierny smutek, a jego skóra zrobiła się bladożółta, ciało osłabło i groziła mu niebezpieczna choroba, taka, która prowadzi do zguby. Zatem wezyr skracał poszczególne etapy podróży i dłużej przebywał przy wodopojach. I robił wszystko, co w jego mocy, aby pocieszyć króla.
W czasie gdy Szah Zaman zbliżał się do stolicy królestwa swego brata, wysłał delegatów i posłańców z dobrą nowiną, aby ci obwieścili jego przybycie, a Szahrijar wyruszył mu na spotkanie z wezyrami, emirami i dostojnikami ze swego królestwa. Oczekiwał go przepełniony wielką radością i rozkazał, żeby miasto udekorowano na jego cześć. Kiedy jednak bracia się spotkali, starszy nie mógł nie zauważyć zmiany na twarzy młodszego i zapytał go, co się wydarzyło, na co ten odpowiedział:
– Na mej twarzy rysują się trudy podróży, potrzeba mi troskliwej opieki, gdyż zaszkodziły mi zmiana wody i powietrza! Ale niech będzie pochwalony Allah za to, że ponownie zjednoczył mnie z bratem tak drogim i dawno niewidzianym!
Tak oto ukrył swe czyny i zataił zmartwienia, po czym dodał:
– O królu wszech czasów i wszechwładny kalifie, to blaski i cienie podróży odcisnęły swe piętno na mej bladej twarzy i sprawiły, że moje oczy zapadły się głęboko w czaszkę.
Następnie obaj przekroczyli bramy stolicy witani z wszelkimi honorami, a starszy brat zakwaterował młodszego w pałacu wznoszącym się nad przepięknym ogrodem. Po pewnym czasie dostrzegł, że stan jego brata nadal się nie poprawił, jednak przypisał to rozłące z jego krajem. Pozwolił mu zatem chadzać własnymi drogami i nie zadawał żadnych pytań, aż pewnego dnia zwrócił się do niego tymi słowy:
– Bracie mój, widzę, żeś słaby na ciele, a twa skóra wciąż ma żółty odcień.
– O, mój bracie – odpowiedział Szah Zaman – mam w sobie ogromną ranę.
Lecz nie chciał mu powiedzieć, czego doświadczył ze strony małżonki.
Następnie Szahrijar wezwał medyków i znachorów, nakazując im leczenie brata zgodnie z zasadami sztuki, co czynili przez cały następny miesiąc, ale ich medykamenty i mikstury na nic się zdały, gdyż król Szah rozpamiętywał czyn swej żony, a jego przygnębienie miast słabnąć przybierało na sile, przez co wszelkie próby leczenia zawiodły. Któregoś dnia starszy brat zwrócił się do niego następującymi słowy:
– Wyruszam na polowanie, dla swej przyjemności i rozrywki. Może to ukoiłoby twe serce?
Szah Zaman jednak odmówił.
– O bracie mój, dusza ma nie pragnie takiego ukojenia. Bądź łaskaw i pozwól mi spokojnie pozostać w miejscu, w którym się teraz znajduję, bym mógł całkowicie oddać się leczeniu choroby.
Tak więc król Szah Zaman spędził noc w pałacu, a następnego ranka, kiedy tylko jego brat wyjechał, wyszedł z komnaty i zasiadł przy jednym z okien z widokiem na ogrody rozkoszy. Tam przebywał zatopiony w najsmutniejszych myślach o zdradzie żony, a gorzkie westchnienia wydobywały się z jego umęczonej piersi. I gdy tak trwał w zamyśleniu, tylne wejście do pałacu, starannie utrzymywane w tajemnicy, otworzyło się i przeszło przez nie dwadzieścia niewolnic otaczających żonę jego brata, cudownie urodziwą, prawdziwy ideał piękna i wdzięku, symetrii i doskonałej cnoty. Poruszała się z wdziękiem gazeli zmierzającej ku chłodnemu wodopojowi.
Niepostrzeżenie Szah Zaman cofnął się od okna, ale nie spuszczał grupki z oczu – obserwował ją z miejsca, skąd nie mógł zostać zauważony. Niewiasty przeszły pod samymi oknami i ruszyły w głąb ogrodu, aż dotarły do wielkiego zbiornika wodnego, pośrodku którego tryskała wodą fontanna. Potem zdjęły odzienie i okazało się, że dziesięć spośród nich było kobietami – nałożnicami króla, a pozostałe dziesięć – białymi niewolnikami. Potem dobrali się w pary, a królowa, która została sama, zawołała donośnym głosem:
– Przybądź do mnie! Mój panie Saidzie!
Po tych słowach z jednego z drzew zeskoczył wielki, śliniący się, przewracający oczyma czarnoskóry – był wprost odrażający. Podszedł do niej śmiało i zarzucił jej ramiona na szyję, a ona objęła go równie gorąco. Potem pocałował królową, owinął nogi wokół jej nóg niczym pętelka otaczająca guzik, rzucił ją na ziemię i czerpał z niej rozkosz.
Podobnie uczynili pozostali niewolnicy z niewiastami, zaspokajając swoje żądze. Nie przestawali całować się, obejmować i łączyć w miłosnym uniesieniu aż do zmierzchu. Wówczas mamelucy powstali z łon kobiet, a czarnoskóry niewolnik odsunął się od piersi królowej. Mężczyźni ponownie się przebrali i wszyscy, z wyjątkiem ciemnoskórego, który wspiął się na drzewo, poszli tam, skąd przyszli, i zamknęli za sobą ukryte drzwi. Kiedy Szah Zaman zobaczył występek swojej bratowej, powiedział sam do siebie:
– Na Allaha, to, czego doświadczyłem, nie było równie straszne! Mój brat jest znamienitszym królem ode mnie, a jednak w jego pałacu dzieją się rzeczy haniebne, a jego żona pokochała jednego z najbrudniejszych i najobrzydliwszych niewolników. Ale świadczy to tylko o tym, że wszystkie tak czynią i że nie ma kobiety, która nie zdradzałaby swego męża. Niechaj przekleństwo Allaha spłynie na nie wszystkie i na głupców, którzy poddają się im, łaknąc wsparcia, lub którzy pozwalają im decydować, oddając władzę w ich ręce.
Porzucił więc swoją melancholię i przygnębienie, żal i gorycz i uśmierzył swój ból, ustawicznie powtarzając te słowa:
– Jestem przekonany, że żaden człowiek na tym świecie nie może się uchronić przed ich nikczemnością!
Kiedy nadeszła pora kolacji, przyniesiono mu tace i jadł z żarłocznym apetytem, gdyż od dawna stronił od jedzenia, nie mogąc dotknąć żadnego dania, nawet najdelikatniejszego.
Potem podziękował Wszechmogącemu Allahowi, wychwalając Go i błogosławiąc, i spędził bardzo spokojną noc, ponieważ dawno nie zaznał słodyczy błogiego snu. Następnego dnia zjadł śniadanie z apetytem i zaczął odzyskiwać zdrowie oraz siły, aż wkrótce wrócił do doskonałej kondycji. Kiedy jego brat powrócił z polowania dziesięć dni później, Szah wyjechał mu na spotkanie i przywitali się serdecznie. A kiedy król Szahrijar spojrzał na króla Zamana, zobaczył, że ten wracał do zdrowia, a jego twarz się zarumieniła. Jadł z apetytem, porzuciwszy dotychczasową skąpą dietę. Władcę to zastanowiło, więc powiedział:
– O bracie mój, tak bardzo chciałem, abyś dołączył do mnie na polowaniu i abyś czerpał przyjemność i zaznał rozrywki podczas pobytu na mym dworze.
Młodszy brat podziękował mu i przeprosił za swe zachowanie. Potem obydwaj dosiedli koni i wrócili do miasta, a kiedy już rozgościli się w pałacu, postawiono przed nimi tace z jedzeniem i najedli się do syta. Gdy stoły zostały uprzątnięte, a obaj umyli ręce po posiłku, król Szahrijar zwrócił się do swego brata:
– Ogarnęło mnie zdumienie, gdy zobaczyłem, w jakim jesteś stanie. Chciałem cię zabrać ze sobą na łowy, lecz widziałem, że wyglądasz blado i sprawiasz wrażenie słabego oraz że jesteś szalenie zatroskany. Ale teraz, chwała Allahowi!, dostrzegam, że twoja twarz odzyskała naturalny kolor i że znowu jesteś w znakomitej kondycji. Wierzyłem, że twoja choroba wynika z rozłąki z rodziną i przyjaciółmi oraz nieobecności w stolicy i kraju, więc powstrzymałem się od zadawania dalszych pytań. Ale teraz proszę cię, abyś wyjawił mi przyczynę swej niedyspozycji oraz nagłej poprawy i powrotu rumianej, zdrowej cery, którą zapamiętałem. Więc mów i nie ukrywaj niczego!
Kiedy Szah Zaman usłyszał jego słowa, na chwilę skłonił głowę ku ziemi, po czym podniósł ją i odparł:
– Powiem ci, bracie, co było przyczyną mojej zgryzoty i bladości, ale wybacz, że nie zdradzę, co przyczyniło się do odzyskania sił i mego całkowitego wyzdrowienia. Proszę cię, nie nalegaj, abym ci to wyznał.
Szahrijar, bardzo zaskoczony tymi słowami, odrzekł:
– Pozwól mi najpierw usłyszeć, co wywołało bladość twego lica i doprowadziło cię do tak złego stanu.
– Wiedz zatem, mój bracie ponownie odzyskany – odparł Szah Zaman – że kiedy wysłałeś swojego wezyra z zaproszeniem, abym stanął ponownie przed twoim obliczem, bez zbędnej zwłoki przygotowałem się do podróży i wymaszerowałem ze swojego miasta. Ale po pewnym czasie przypomniało mi się, że zostawiłem w pałacu sznur klejnotów, który miałem ci podarować. Wróciłem zatem po niego sam i zastałem żonę w łożu w ramionach okropnego czarnego kucharza. Więc zabiłem tych dwoje i przybyłem do ciebie, ale moje myśli krążyły wokół tej sprawy, straciłem chęć życia i osłabłem. Jednak wybacz, że nie wyjawię, co było przyczyną mojego powrotu do zdrowia.
Zdumiony Szahrijar potrząsnął głową i przepełniony gniewem buzującym w sercu zawołał:
– Zaiste, kobiety są na wskroś okrutne! – Następnie popatrzył w niebo, szukając odpowiedzi u Allaha, i dodał: – Bracie mój, rzeczywiście uniknąłeś wielkiego zła, zabijając jedynie swoją żonę, a twój gniew i żal z powodu nieszczęścia, które nigdy jeszcze nie dotknęło tak łaskawego króla jak ty, były usprawiedliwione. Na Allaha, gdyby ta sprawa dotyczyła mnie, nie znalazłbym ukojenia, póki nie zabiłbym tysiąca kobiet, a to jest w istocie szaleństwo! Ale teraz chwała niech będzie Allahowi, który złagodził twoje cierpienie i przyniósł ci ulgę. Musisz mi wyznać, co tak nagle przywróciło ci zdrowie i jasność lica, i wyjaśnić, dlaczego skrywasz przyczynę poprawy swego samopoczucia.
– Królu nad królami, ponownie proszę cię, daruj mi to!
– Nie, musisz mi powiedzieć.
– Obawiam się, mój bracie, że moje wyznanie wywoła u ciebie jeszcze większą złość i smutek niż to, czego doświadczyłem.
– Tym bardziej powinieneś opowiedzieć mi całą historię i błagam cię na Allaha, nie ukrywaj przede mną niczego!
Następnie Szah Zaman opowiedział mu wszystko, co widział, kończąc następującymi słowy:
– Kiedy ujrzałem twoje nieszczęście i zdradę twojej żony, o mój bracie, pomyślałem, że jesteś o wiele lat starszy ode mnie i wyżej w hierarchii. Mój smutek zmalał w obliczu twej tragedii, umysł odzyskał jasność, a ciało wigor. Więc pozbywszy się melancholii i przygnębienia, mogłem jeść, pić i spać, dzięki czemu szybko odzyskałem zdrowie i siły. Taka właśnie jest prawda i cała tylko prawda.
Kiedy król Szahrijar usłyszał wyznanie brata, ogarnęła go tak ogromna wściekłość, że ledwie mógł oddychać, ale wkrótce otrząsnął się i powiedział:
– O bracie mój, wiem, że w tej sprawie nie kłamiesz, ale nie uwierzę, póki nie zobaczę tego na własne oczy.
– Jeśli chcesz oglądać swoje nieszczęście – odparł Szah Zaman – nie zwlekając, wstań i przygotuj się ponownie do łowów, a następnie ukryj się ze mną, żebyś osobiście zobaczył, czego ja sam byłem już świadkiem.
– Tak uczynię.
Po czym król polecił ogłosić, że zamierza wybrać się w kolejną podróż. Wojska i namioty opuściły stolicę, rozbito obóz, mając jednak miasto w zasięgu wzroku, a Szahrijar wyruszył z nimi i zajął miejsce pośród grupy, rozkazawszy niewolnikom nie dopuszczać do siebie nikogo. Gdy zapadła noc, przywołał wezyra i zwrócił się do niego następującymi słowami:
– Zajmij moje miejsce i niech nikt się nie dowie o mej nieobecności przez kolejne trzy dni.
Następnie bracia przebrali się i pod osłoną nocy, w największej tajemnicy, powrócili do pałacu, gdzie w całkowitej ciemności spędzili kolejne godziny. O świcie usiedli pod oknem z widokiem na ogrody rozkoszy, a po chwili królowa i jej służebnice wyszły, jak poprzednio, i przeszły pod oknami w stronę fontanny. Doszedłszy na miejsce, dziesięciu mężczyzn i tyleż samo kobiet rozebrali się, a żona króla zawołała:
– Gdzie jesteś, Saidzie?
Ohydny czarnoskóry natychmiast zeskoczył z drzewa i rzucając się w jej ramiona bez wahania i zwłoki, zawołał:
– Jestem Said al-Din Saood!
Kobieta roześmiała się serdecznie i wszyscy oddali się zaspokajaniu swoich żądz; zajmowali się sobą przez kilka kolejnych godzin. Następnie biali niewolnicy odstąpili od piersi kobiet, a czarnoskóry od łona królowej, weszli do wody i dokonawszy pełnej ablucji, przywdziali szaty i oddalili się jak poprzednim razem. Kiedy król Szahrijar zobaczył haniebne zachowanie żony i konkubin, zrozpaczony wykrzyknął:
– Tylko żyjąc w samotności, człowiek może uchronić się od podobnych czynów tego podłego świata! Na Allaha, życie jest niczym innym jak tylko jednym wielkim złem. – Po chwili dodał: – Nie próbuj mnie odwieść, bracie mój, od tego, co zamiaruję.
Na co ów odpowiedział:
– Nie zrobię tego.
– Wstańmy ze swego miejsca i tak, jak jesteśmy, natychmiast odjedźmy stąd, nie myśląc o królestwie, i przemierzajmy ziemię Allaha, oddając cześć Wszechmogącemu, aż znajdziemy kogoś, kogo spotkało podobne nieszczęście. A jeśli nie znajdziemy nikogo, wówczas śmierć będzie dla nas lepszym wyjściem niż dalsze życie.
Zatem obaj bracia opuścili pałac drugim, prywatnym wyjściem. Wędrowali dniem i nocą, aż dotarli do drzewa rosnącego pośrodku łąki, niedaleko źródła słodkiej wody na brzegu słonego morza. Obaj zaspokoili pragnienie i usiedli, aby odpocząć. A gdy dzień dobiegł końca, usłyszeli przed sobą potężny ryk i huk, jak gdyby niebieski firmament spadł wprost na ziemię. Morze rozdarła ogromna fala, a z głębin wyłonił się czarny słup, który rósł i rósł, aż wzniósł się ku niebu i zaczął kierować się w stronę łąki.
Widząc to, bracia bardzo się przestraszyli, więc wspięli się na szczyt wysokiego drzewa. Z góry próbowali dostrzec, co się dzieje. Ich oczom ukazał się krzepki czarnoskóry dżin ogromnej postury, który miał szerokie czoło i niósł na głowie kryształową skrzynię. Wyszedł na ląd, brodząc przez głębinę, i dotarłszy do drzewa, usiadł pod nim. Następnie położył skrzynię na ziemi i wyciągnął z niej szkatułę z siedmioma stalowymi kłódkami, które otworzył siedmioma stalowymi kluczami trzymanymi za pasem. Okazało się, że w środku znajdowała się młoda dama. Miała białą skórę i delikatne rysy twarzy, drobną i szczupłą sylwetkę. Jej jasne lico przypominało księżyc w pełni bądź słońce przesłonięte deszczowymi chmurami. Poeta Utajja opisał podobne zjawisko w następujący sposób:
Jaśnieje niczym poranek, co promieniami
przez noc się przedziera, gaj swymi spojrzeniami
ozłaca łaskawie, słońce blaskiem zawstydza.
Przyćmiewa i góruje nad księżyca jasną poświatą.
Przed jej obliczem na kolana padają
wszelkie stworzenia urzeczone jej wdziękiem.
I zalewa miasta potokiem łez zachwytu,
gdy tylko rzuci na nie choć jedno spojrzenie1.
Dżin posadził ją przy sobie pod drzewem i patrząc na nią, powiedział:
– O najwspanialsza miłości serca mego! O damo najszlachetniejszego rodu, którą porwałem nocą, gdy była panną młodą, aby nikt nie przeszkodził mi odebrać jej dziewictwa ani nie posiadł jej przede mną i której nikt poza mną nie kochał ani się nią nie cieszył. O moja ukochana! Muszę zaznać nieco snu.
Następnie położył głowę na kolanach dziewczyny i wyciągnął nogi, które sięgały aż do samego morza. Spał głęboko, chrapał i charczał, a jego oddech był niczym grzmoty przeszywające niebo.
Po chwili dziewczyna podniosła głowę w stronę wierzchołka drzewa i ujrzała siedzących na nim dwóch braci. Delikatnie odsunęła z kolan głowę dżina, gdyż była zmęczona podtrzymywaniem jej, i ułożyła ją na ziemi. Stanęła wyprostowana przy pniu i zwróciła się do królów:
– Zejdźcie, wy dwaj, i nie obawiajcie się tego ifryta2.
Przestraszyli się niezmiernie, gdy zrozumieli, że ich dostrzegła, i odpowiedzieli jej następującymi słowami:
– Niech Allah będzie z tobą, o pani, uznaj naszą skromność i nie nalegaj, byśmy zeszli!
Ale ona przerwała im, mówiąc:
– Niech Allah będzie i z wami. Zejdźcie natychmiast, a jeśli nie przybędziecie do mnie, obudzę swego męża, tego ifryta, a on sprawi, że umrzecie najgorszą ze śmierci.
Nie przestawała przywoływać ich gestami, przestraszeni więc zeszli do niej, a ona stanęła przed nimi i powiedziała:
– Weźcie mnie tu i teraz, od razu i bez zwłoki, w przeciwnym razie obudzę i naślę na was tego złego ducha, który od razu was zabije.
Odpowiedzieli jej:
– O pani, wzywamy cię, w imię Allaha, nie wymagaj od nas takiego czynu, gdyż przepełniają nas przerażenie i strach przed twoim mężem. Jak zatem możemy zrobić to, czego od nas oczekujesz?
– Nie ma tu o czym prawić. Musi się dokonać, czego sobie życzę – powiedziała i przysięgła im na Tego, który wzniósł niebiosa bez podpór i filarów, że jeśli nie spełnią jej woli, sprawi, że zostaną zabici i wrzuceni do morza.
Usłyszawszy te słowa, przeszyty lękiem król Szahrijar powiedział do króla Szaha Zamana:
– O bracie mój, uczyń to, co ci każe!
Lecz on odpowiedział:
– Nie uczynię tego, dopóki ty nie zrobisz tego przede mną.
I zaczęli się spierać ze sobą. Wówczas dziewczyna rzekła do nich:
– Widzę, że dyskutujecie i sprzeciwiacie się mojej woli. Jeśli nie ustąpicie i nie zachowacie się, jak przystało na mężczyzn, zaraz obudzę ifryta.
Z powodu głębokiego strachu przed dżinem obaj po kolei zrobili, co im kazała, a kiedy skończyli, powiedziała:
– Dobrze żeście się sprawili! – Następnie wyjęła z kieszeni sakiewkę, a z niej sznurek, na który nawleczonych było pięćset siedemdziesiąt pierścieni z pieczęciami, i zapytała: – Czy wiecie, co to jest?
Odpowiedzieli jej na to:
– Nie wiemy!
Wtedy niewiasta odrzekła:
– To są sygnety pięciuset siedemdziesięciu mężczyzn, którzy przyprawili rogi temu obrzydliwemu, głupiemu i odrażającemu ifrytowi. Dajcie mi więc także swoje dwa pierścienie, bracia.
A gdy zdjęli z palców sygnety i dali jej, rzekła:
– Prawda jest taka, że ifryt porwał mnie w noc poślubną, włożył do szkatuły i umieścił ją w skrzyni. Do szkatułki przytwierdził siedem mocnych, stalowych kłódek, a następnie złożył wszystko na dnie głębokiego morza, które zachwyca wzburzonymi i zderzającymi się ze sobą falami. Strzegł mnie, abym pozostała czysta i nieskalana, dobre sobie! Aby nikt poza nim samym nie miał ze mną kontaktu. Ale posiadłam tylu mężczyzn, ilu chciałam, i ten nieszczęsny dżin nie ma pojęcia, że przeznaczenia nie sposób oszukać ani uniknąć i że kobieta osiągnie wszystko, czego chce, niezależnie od tego, czego mężczyzna jej zakaże. Tak o tym niegdyś powiedział poeta:
Nie wierz nigdy kobietom,
nie wierz w czystość ich serc,
które swych przyjemności i trosk
niczym skarbu będą strzec.
Kłamliwie wyznają ci miłość,
lecz podstępem cię karmią, mało by rzec:
Jusuf jest dobrym przykładem
ich sztuczek i knowania.
Adam z raju wydalony,
(Nie widzisz?) – takie są skutki ich działania.
A inny na to rzekł:
To twoja wina, człowiecze!
Jeśli namiętność przesłoni twe oczy,
moja przewina nie taka wielka
jak wina, co za twoimi czynami kroczy.
Jeśli prawdziwą miłością płonie me serce,
podzielę los tych, co dawniej kochali.
Lecz co spotkało wielu,
niechaj odejdzie w zapomnienie,
gdyż miłość czysta i prawa
warta jest najwyższej ceny.
Wielki jest mąż, co na pochwałę zasługuje,
który przed kobiecym urokiem rozsądek zachowuje.
Usłyszawszy te słowa, bracia zdumieli się niezmiernie, a ona odeszła od nich wprost do ifryta i położywszy jego głowę na swoich udach, jak poprzednio, powiedziała cicho:
– Teraz idźcie swoją drogą i szczyćcie się tym, co uczyniliście, w miejscach, gdzie jego złość was nie dosięgnie.
Poszli więc i powiedzieli jeden do drugiego:
– Allahu! Allahu! Nie ma majestatu i nie ma potęgi nad Allahem Wielkim. U Niego szukamy schronienia przed złośliwością i podstępem kobiet, miejsca, gdzie prawda nie traci swej mocy.
– Rozważ, o mój bracie, jakże osobliwie ta dama postępowała z ifrytem, który jest o wiele potężniejszy od nas. Teraz, skoro przydarzyło mu się nieszczęście większe niż to, które nas spotkało, powinno nas to pocieszyć, wracajmy więc do naszych krajów i stolic. Ustalmy, że nigdy nie będziemy się żenić z kobietami; wkrótce objawimy dalszą część naszych zamiarów.
Następnie wrócili do namiotów króla Szahrijara, gdzie dotarli rankiem trzeciego dnia. Król po zebraniu wezyrów i emirów, szambelanów i wysokich urzędników wręczył swemu namiestnikowi szatę honorową i wydał rozkaz natychmiastowego powrotu do miasta. Tam zasiadł na tronie i posławszy po naczelnego wezyra, powiedział:
– Rozkazuję ci, abyś zabrał moją żonę i zabił ją, ponieważ złamała swoje przyrzeczenie i zdradziła mnie.
Wezyr doprowadził ją zatem na miejsce egzekucji i dokonał dzieła. Król Szahrijar wziął w rękę miecz, udał się do haremu i zabił wszystkie konkubiny oraz ich niewolników. Złożył sobie również wieczystą przysięgę, że każdą kolejną żonę, którą poślubi, pozbawi dziewictwa w noc poślubną, a następnego ranka ją zgładzi, aby nie mogła splamić jego honoru. Bo powiedział, że po ziemi nigdy nie chodziła ani jedna cnotliwa kobieta.
Musisz wiedzieć, o mój panie, że niegdyś mój ojciec był królem tego miasta, a jego imię brzmiało Mahmud. Władał czterema wyspami i panował nad ziemiami, na których obecnie znajdują się te cztery góry. Rządził sześćdziesiąt i dziesięć lat, po czym odszedł na łono Pana, a ja zająłem jego miejsce i zostałem księciem. Pojąłem za żonę swą kuzynkę, córkę wuja ze strony ojca3, i obdarzyła mnie ona tak wielką miłością, że gdy mnie nie było, nie jadła i nie piła, dopóki mnie znów nie zobaczyła. Byłem przekonany o jej oddaniu przez pięć lat, do dnia, kiedy poszła do łaźni. Poprosiłem wówczas kucharza, aby pośpieszył przygotować dania na naszą kolację. Wszedłem do pałacu, położyłem się na łożu, na którym zwykle sypiałem, i poprosiłem dwie niewolnice, aby wachlowały moją twarz – jedna zasiadła przy mojej głowie, a druga u mych stóp.
Ale byłem zmartwiony i niespokojny z powodu nieobecności żony i nie mogłem spać – chociaż miałem zamknięte oczy, mój umysł i myśli były całkowicie rozbudzone. Wkrótce usłyszałem niewolnicę stojącą przy mojej głowie mówiącą do tej, która znajdowała się u moich stóp:
– O Masudo, jakaż niedola spotkała naszego pana, marnuje swą młodość. Żałować go trzeba, skoro nasza pani zdradziła go tak haniebnie, przeklęta ladacznica!
Na te słowa druga służka odpowiedziała:
– Masz rację, Bóg przeklina wszystkie niewierne kobiety, te cudzołożnice. Ale ktoś taki jak nasz pan, z tak cudownymi przymiotami, zasługuje na lepszą żonę niż ta ladacznica, która każdej nocy oddaje się innemu.
Ta, która znajdowała się przy mej głowie, odrzekła:
– Czy nasz pan jest aż tak ślepy lub ma zupełnie przesłonięte oczy, że jej od siebie jeszcze nie odsunął?
Rzekła na to druga:
– Gdyby nasz pan wiedział, dokąd ona chadza, czy zezwoliłby jej na to? Co więcej, czyż ona nie dorzuca czegoś co wieczór do szklanicy, którą mu daje do picia przed porą snu, i czy nie podaje mu bhang4? Śpi więc pan nasz smacznie i nie wie, dokąd ona idzie i co czyni. Ale my wiemy, że podawszy mu wino, pani przywdziewa swe najstrojniejsze szaty i perfumuje się, a następnie oddala od pana i wraca dopiero przed świtem. Wtedy podchodzi do niego i podsuwa mu pod nos rozpalone kadzidło, a ten budzi się z kamiennego snu.
Kiedy usłyszałem słowa niewolnicy, pociemniało mi przed oczyma, a noc wydała mi się nieskończenie długa. W tej właśnie chwili z łaźni powróciła córka mojego wuja. Nakryto dla nas stół, zjedliśmy i siedzieliśmy razem przez dobre pół godziny, popijając wino, jak to mieliśmy w zwyczaju. Poprosiła o trunek, który zawsze pijałem przed snem, i podała mi kielich. Udałem, że piję, jak to codziennie czyniłem, i wlałem całą zawartość za pazuchę, po czym zległem na łożu, pozwalając jej uwierzyć, że śpię. Wtedy oto zawołała:
– Prześpij noc i nigdy więcej się nie budź. Na Allaha, brzydzę się tobą i brzydzę się twym ciałem, a moja dusza odwraca się ze wstrętem od życia u twego boku. I wyczekuję chwili, w której Allah zawoła cię do siebie!
Potem wstała, włożyła najpiękniejszą suknię, poperfumowała ciało, przerzuciła mój miecz przez ramię i otworzywszy wrota, poszła swoją niecną drogą. Wstałem i podążyłem za nią, gdy opuszczała pałac. Przemykała ulicami, aż dotarła do bramy miasta, gdzie wypowiedziała słowa, których nie rozumiałem, a kłódki same opadły, jakby połamane, po czym skrzydła wrót się otwarły. Poszła dalej (a ja za nią, niedostrzeżony), aż w końcu dotarła do odległego wysypiska5 i płotu z trzciny, zbudowanego wokół chaty z mułowych cegieł pokrytej zaokrąglonym dachem.
Gdy przekroczyła próg, wspiąłem się na dach, z którego dobrze widziałem całe wnętrze. Jak się okazało, moja piękna kuzynka poszła do odrażającego czarnego niewolnika, którego górna warga przypominała pokrywkę garnka, a dolna otwarty garnek; mógłby nimi zamiatać piasek ze żwirowej podłogi chaty. W dodatku był trędowaty i częściowo sparaliżowany, leżał na stercie z odpadków trzciny cukrowej, owinięty w stary koc i najohydniejsze szmaty i łachy. Ona uniżyła się przed nim na powitanie, a on podniósł głowę, aby na nią spojrzeć, i powiedział:
– Biada tobie! Cóż się wydarzyło, żeś tak długo tu nie zachodziła? Byli ze mną różni czarni bracia, którzy pili wino, i każdy miał przy sobie młodą towarzyszkę, mnie jednak trunki podejść nie chciały, gdyż ciebie zabrakło u mojego boku.
Na to ona odparła:
– O mój panie, miłości mego serca, spokojności lica, czyż nie wiesz, że jestem żoną swego kuzyna, którego wyglądem się brzydzę, i nienawidzę siebie, gdy jestem obok niego? Zaklinam się na wszystkie świętości, że gdybym mogła, nie pozwoliłabym, aby wzeszło choć jedno słońce, zanim jego miasto nie popadłoby w ruinę, nad którą rozlegałoby się krakanie i skrzeczenie kruków, gdzie szakale i wilki znalazłyby schronienie i mogły wszystko złupić. Gdybym mogła, wyniosłabym kamień po kamieniu za zbocza góry Kaf.
Na co gniewnie odrzekł niewolnik:
– Kłamiesz, nieszczęsna! Teraz przysięgam na męstwo i honor czarnoskórych mężczyzn (i nie myśl, że ustępują one cnotom białych mężczyzn), że od dzisiaj, jeśli nie przybędziesz do mnie o właściwej porze, nie znajdziesz u mnie towarzystwa, nasze ciała nie splotą się w jedno i więcej nie zatopimy się w sobie. Czy pogrywasz ze mną, dziewko niespełna rozumu, żeby zaspokoić swe brudne żądze? Parszywa ladacznico, najgorsza pośród białych!
Kiedy usłyszałem jego słowa i na własne oczy zobaczyłem, co zaszło między tymi nikczemnikami, ogarnęła mnie ciemność, a moja dusza nie wiedziała, gdzie się znajduje. Tymczasem moja żona uklękła przed nim, płacząc i błagając niewolnika o przebaczenie, i zwróciła się do niego tymi słowy:
– O mój umiłowany, jasny promyku w mym sercu, nie pozostał mi nikt prócz ciebie. Kto mnie pocieszy? Jeśli mnie odrzucisz, kto mnie przyjmie, miły mój, światło moich oczu?
Nie przestawała płakać i poniżać się przed nim, dopóki nie raczył się z nią pojednać. Wtedy bardzo się ucieszyła, wstała, zdjęła swe szaty, nawet szarawary, i powiedziała:
– O mój panie, czy znajdzie się jakaś strawa dla twej służebnicy?
– Odkryj misę – odrzekł – a na dnie znajdziesz pieczone kości szczurów, których mięso jedliśmy. Oskub je, a następnie podejdź do tego naczynia, gdzie znajdziesz resztki piwa, które możesz wypić.
Zjadła więc, zaspokoiła pragnienie, umyła ręce, po czym podeszła i położyła się obok niewolnika na resztkach trzciny cukrowej, a rozebrawszy się zupełnie do naga, wśliznęła się pod jego brudną derkę; otuliły ich poszarpane szmaty.
Kiedy zobaczyłem, co czyni moja żona, kuzynka, córka mego wuja, zupełnie straciłem rozum i zszedłszy z dachu, wtargnąłem do izby, wziąłem miecz, który przyniosła ze sobą, i wyciągnąłem go z pochwy, zdecydowany zabić obydwoje. Pierwsze uderzenie dosięgło niewolnika, raniąc go w szyję. Byłem pewien – gdyż usłyszałem głośny jęk – że spadł na niego wyrok śmierci, choć przeciąłem tylko skórę i mięso na gardle oraz dwie tętnice. Zbudziło to córkę mego wuja, więc schowałem miecz i skierowałem się do miasta. Wszedłszy do pałacu, położyłem się na swym łożu i spałem aż do rana. Wówczas zbudziła mnie moja żona; zobaczyłem, że ścięła włosy i przywdziała żałobne szaty. Rzekła do mnie:
– Synu mojego wuja, nie karz mnie za to, co uczyniłam. Właśnie otrzymałam wiadomość, że moja matka zmarła, ojciec zginął w świętej wojnie, a z moich braci jeden stracił życie ukąszony przez węża, drugi zaś spadł w przepaść. I nie mogę, i nie powinnam robić nic innego, jak tylko płakać i lamentować.
Kiedy usłyszałem jej słowa, powstrzymałem się od wszelkich wyrzutów i powiedziałem tylko:
– Rób, jak uważasz. Ja na pewno nie będę wchodzić ci w drogę.
Trwała w swym smutku, łkając i zawodząc od świtu do zmierzchu przez rok cały, a gdy ten dobiegł końca, powiedziała do mnie:
– Pragnę zbudować w twoim pałacu grobowiec z kopułą, w którym będę przeżywać żałobę, i nadam mu nazwę Dom Lamentowania.
Powtórzyłem jej:
– Rób, jak uważasz!
Zbudowała sobie grobowiec, gdzie mogła rozpaczać, i umieściła na jego środku kopułę, pod którą widniała mogiła przypominająca grób santona6. Tam sprowadziła ranionego przeze mnie niewolnika i umieściła go w nim, lecz ten z powodu odniesionej rany był zbyt słaby i niezdolny, by zaspokajać jej żądze. Mógł tylko pić wino i od dnia, kiedy doznał krzywdy, nie odezwał się ani słowem, a mimo to żył dalej, gdyż nie nadeszła jeszcze jego godzina. Codziennie rano i wieczorem przychodziła do niego moja żona, płakała i czuwała przy nim, podawała mu wino i treściwe zupy. Tak czyniła przez kolejny rok, a ja znosiłem to cierpliwie i nie zwracałem na nią uwagi. Któregoś dnia jednak niespodziewanie wszedłem do niej i zastałem ją lamentującą, bijącą się po twarzy i zawodzącą:
– Dlaczego jesteś wciąż nieobecny, rozkoszy mego serca? Odezwij się do mnie, o życie moje, porozmawiaj ze mną, kochanie moje!
Potem wyrecytowała następujące wersety:
Tęskno mi do miłości twej,
chociaż sam zapomniałeś,
ja w pamięci mam cię.
Przed żadnym innym uczuciem
me serce nie otworzy drzwi.
Weź moje ciało, zabierz również duszę strapioną.
Gdziekolwiek znajdziesz miejsce swe,
pozwól, by nieopodal do grobu
od razu złożono ciało me.
Wypowiedz moje imię nad grobem tym,
a ja ci odpowiem na wołanie
delikatnym ciałem swym –
usłyszysz wnet mych kości gruchotanie.
Po tych słowach gorzko zapłakała i zaczęła dalej deklamować:
Największe szczęście to chwila,
gdy twoja bliskość serce umila.
Lecz czas trwogi przeżyłam wnet,
gdy ode mnie odwróciłeś się.
Nawet gdy pośród nocy w strachu
przed śmiercią się zatracam,
w twoich ramionach
do zdrowych zmysłów powracam.
Po chwili milczenia kontynuowała recytację:
W pełni szczęśliwa o świcie
budzę się, a świat cały
leży u mych stóp,
zaś jam jest jego królową.
Lecz to wszystko
niewarte nic,
jeśli ciebie przy mnie brak,
gdy po próżnicy wypatruję cię.
Kiedy po pewnym czasie zamilkła i przestała płakać, powiedziałem do niej:
– O kuzynko moja, niech już kres znajdzie żałoba twa, bo wylewanie łez niewiele ci da!
– Nie zniechęcaj mnie, mój panie – odpowiedziała. – Robię tylko to, co powinnam, w przeciwnym razie zacisnę obręcz z dłoni na swym gardle!
Więc zamilkłem i zostawiłem ją, aby poszła własną drogą. Nie przestała płakać, rozpaczać i pogrążać się w cierpieniu przez kolejny rok. Pod koniec trzeciego roku znudziła mi się ta długotrwała żałoba i pewnego dnia wszedłem do grobowca, zirytowany i zły z powodu jakiejś sprawy, i nagle usłyszałem:
– O panie, nie słyszałam od ciebie żadnej odpowiedzi! Dlaczego wciąż milczysz, mój drogi?
Po tych słowach zaczęła recytować:
O grobowcu! O grobowcu! Czyś przyćmił
jego piękne lico?
Czyś położył się cieniem na jego obliczu
jasnym niczym słońce?
O grobowcu! Nie mogę znaleźć dla siebie
ani na ziemi miejsca, ani w niebie.
Bo jakże miałabym odnaleźć je,
skoro tyś mym słońcem i księżycem.
Kiedy usłyszałem wygłoszone pod mym dachem strofy, wykrzyknąłem:
– Ach, to tak! Jak jeszcze długo potrwa twa żałoba?
Po czym zacząłem improwizować poniższe wersety:
O grobowcu! O grobowcu! Czyś na niego rzucił
złowrogi urok swój?
Czyś okrył cieniem lico jego,
który mrokiem objął i duszę straconego?
O grobowcu! O grobowcu! Nic tu dla mnie
nie ma większego znaczenia,
skoro ten łączy w sobie
wszystko, co najczarniejsze, w każdej dobie.
Usłyszawszy moje słowa, zerwała się na równe nogi i zawołała:
– Niechaj cię piekło pochłonie, niegodziwcze! To wszystko jest dziełem rąk twoich. Zraniłeś miłego memu sercu i w ten sposób sprowadziłeś na mnie cierpienie, a także zmarnowałeś jego młodość. Minione trzy lata spędził, leżąc w łożu, bardziej martwy niż żywy!
Rozgniewany wykrzyknąłem:
– O, najohydniejsza z nierządnic i najobrzydliwsza z ladacznic, jaką kiedykolwiek posiedli czarni niewolnicy, najemnicy, co mieli jej służyć! Tak, to jam dokonał tego dobrego uczynku.
Chwyciłem za miecz, dobyłem go, by ją przepołowić. Ale ona śmiała się z mych słów i z mego zamiaru, a okazując mi pogardę, dodała przez łzy:
– Do licha, rób, co zamierzasz! Biada przeszłości, która już nie powróci, gdyż nikt nie pomoże umarłym zmartwychwstać. Zaprawdę, Allah postawił przede mną tego, kto mi to zło sprawił. Dokonał czynu, który rozniecił w mym sercu żywy ogień, płomień nieugaszony! – Potem wstała i wypowiedziawszy niezrozumiałe dla mnie słowa, dodała: – Za sprawą mej klątwy stań się pół kamieniem, pół człowiekiem!
I tak oto zostałem tym, czym jestem, niezdolny do stania ani siedzenia, ani martwy, ani żywy. Co więcej, rzuciła czar na miasto, wszystkie ulice, wirydarze i za sprawą klątwy zmieniła cztery wyspy w cztery góry wokół stawu. A obywateli czterech różnych wyznań: muzułmanów, nazarejczyków, żydów i magów za pomocą swych zaklęć przemieniła w ryby o różnych kolorach; muzułmanie są biali, magowie czerwoni, chrześcijanie niebiescy, a żydzi żółci. I każdego dnia torturuje mnie setką razów, rani mnie aż do krwi, rozcina mą skórę, a na koniec przyodziewa mnie we włosiennicę i zarzuca na nią obdarte szaty.
Po tych słowach ów młodzian zalał się łzami i zaczął recytować:
Cierpliwie, dobry Boże, znoszę swój los i przeznaczenie,
wytrzymam każde, jakie na mnie ześlesz, cierpienie.
Uciemiężyli mnie, torturowali, uczynili piekło z życia.
Lecz jeśli niebiosa pozwolą, czekają na mnie chwile szczęścia.
Choć mój los jest naznaczony wygnaniem i cierpieniem,
Mustafa i Murtaza za niebieską bramą dadzą mi wytchnienie.
Usłyszawszy te słowa, sułtan, do którego młody książę kierował swoją opowieść, rzekł:
– Młody człowieku, zastąpiłeś jeden smutek kolejnym. Ale teraz, przyjacielu mój, powiedzże, gdzie ona jest i gdzie jest grobowiec, w którym leży ranny niewolnik?
– Niewolnik leży pod tą kopułą – odparł młodzieniec – a ona siedzi w komnacie naprzeciwko tych drzwi. Każdego dnia o wschodzie słońca wychodzi i najpierw mnie rozbiera, chłoszcze setkami uderzeń skórzanego bicza, a ja płaczę i wrzeszczę, ale nie mam na tyle sił, by móc się poruszyć i żeby utrzymać ją z dala od siebie. Gdy kończy mnie dręczyć, odwiedza niewolnika, przynosząc mu wino i gotowane mięso. Jutro również o bardzo wczesnej porze przybędzie tu do nas.
Sułtan odrzekł na to:
– Na Allaha, młodzieńcze, dla ciebie dokonam dobrego uczynku, którego świat nie zapomni, i czynu karkołomnego, który będzie wspominany jeszcze długo po mej śmierci.
Następnie zasiadł u boku młodego księcia i rozmawiał z nim aż do zapadnięcia nocy. Wówczas położył się i zasnął, ale gdy tylko zaczęło świtać, wstał i zdjąwszy wierzchnie okrycie, dobył miecza i pośpieszył do miejsca, w którym leżał niewolnik. Zastał tam zapalone świece i lampy oraz poczuł woń kadzideł. Idąc ich śladem, znalazł niewolnika i rzucił się na niego, zadając mu jeden cios, który zabił go na miejscu, po czym wziął mężczyznę na plecy i wrzucił do studni w pałacu.
Wkrótce powrócił i przywdział strój niewolnika, położył się w grobowcu z mieczem ułożonym blisko, wzdłuż swego boku. Po jakiejś godzinie przyszła przeklęta wiedźma i udawszy się najpierw do męża, rozebrała go z szat i chłostała okrutnie biczem, podczas gdy on krzyczał jak opętany:
– Ach! Dość już tej katorgi, którą muszę znosić! Zlituj się nade mną, kuzynko!
Odpowiedziała:
– A czy ty zlitowałeś się nade mną i oszczędziłeś życie mojej prawdziwej miłości, którą zawiodłam?
Następnie naciągnęła włosiennicę na jego poszarzałą i krwawiącą skórę, narzuciła na wszystko szatę i udała się do niewolnika z kielichem wina i miską rosołu w rękach. Weszła pod kopułę, płacząc i zawodząc:
– Biada! Panie mój! Powiedz do mnie choć słowo! O mój mistrzu! Porozmawiaj ze mną chwilę!
Zaczęła recytować następujące wersety:
Ile jeszcze obojętności twej i złości będzie mi dane?
Czyż nie pocieszyło cię morze łez wylane?
Dlaczegóż przedłużasz nasze oddalenie,
może niczym wrogowi daje ci ono zadowolenie?
Potem znowu zapłakała i powiedziała:
– O panie mój! Powiedz coś do mnie, porozmawiaj ze mną!
Sułtan zniżył głos i naśladując sposób mówienia czarnoskórego, rzekł:
– Biada, nie ma majestatu ani potęgi nad Allahem Wielkim!
Usłyszawszy te słowa, krzyknęła z radości i upadła na ziemię zemdlona, ale kiedy powróciły jej zmysły, zapytała:
– O panie mój, czy to prawda? Ty znów mówisz?
A sułtan cichym i słabym głosem odpowiedział:
– O ty, co jesteś mym przekleństwem! Czy zasługujesz, by słyszeć me słowa i bym z tobą rozmawiał?
– Czemuż to? – zapytała, a on odparł:
– Dlaczego przez cały dzień dręczysz swego męża? Ów wznosi od zmierzchu do świtu błagania do nieba o pomoc, spędzając sen z mych powiek, i modli się, i złorzeczy, przeklinając nas oboje, mnie i ciebie. Wywołuje u mnie niepokój i powoduje wiele zmartwień. Gdyby tak nie było, dawno temu powróciłbym do zdrowia, i to właśnie dlatego nie rozmawiałem z tobą.
Odpowiedziała na to:
– Za twoim pozwoleniem uwolnię go od ciążącego na nim czaru.
A władca na to odrzekł:
– Uczyń to, byśmy wreszcie zaznali spokoju.
Łkając, dodała:
– Dokona się, co rozkazałeś!
W drodze z grobowca do pałacu wzięła metalową misę, napełniła ją wodą i wypowiedziała nad nią tajemne zaklęcia, od których zawartość zawrzała i zagotowała się niczym w kotle umieszczonym nad ogniem. Polała nią swego męża, mówiąc:
– Niechaj me słowa zabiorą moc tym, które wcześniej wypowiedziałam. Dzięki mym zaklęciom staniesz się taki, jakim byłeś; porzuć obecną formę i przybierz swoją dawną postać.
I oto się dokonało! Młodzieniec zatrząsł się i zadrżał, potem wstał i radując się ze swego wybawienia, zawołał głośno:
– Niechaj świat usłyszy me świadectwo: istnieje tylko jeden Bóg i zaprawdę, powiadam wam, Mahomet jest jego Apostołem, którego Allah błogosławi i strzeże!
Wtedy niewiasta krzyknęła mu prosto w twarz:
– Odejdź i nie wracaj tu więcej, bo jeśli to zrobisz, na pewno cię zabiję.
Zszedł jej zatem z oczu.
Kobieta wróciła do grobowca i zawołała:
– O mój panie, pozwól mi cię ujrzeć, bym mogła podziwiać twoje piękno!
Sułtan, udając osłabienie, odparł cicho:
– Cóż uczyniłaś? Zerwałaś jedynie gałąź, lecz nie pozbyłaś się korzenia.
– O mój ukochany! – odparła. – Co jest tym korzeniem?
– Biada ci, albowiem mieszkańcy tego miasta, których przemieniłaś w ryby, każdej nocy wynurzają głowy z wody i błagają niebiosa, by wymierzyły sprawiedliwość mnie i tobie. To ich gniew nie pozwala mi odzyskać zdrowia. Idź natychmiast i odmień ich los, a potem przyjdź do mnie, chwyć moją dłoń i pomóż mi wstać, bo czuję, że siły zaczynają do mnie wracać.
Usłyszawszy to, wciąż przekonana, że mówi do niej niewolnik, wykrzyknęła radośnie:
– O mój panie! Twe słowa są dla mnie rozkazem!
Zerwała się na równe nogi, przepełniona szczęściem, i pobiegła nad staw.
Nabrała nieco wody w dłonie i wyszeptała niezrozumiałe słowa. Wkrótce potem ryby uniosły głowy i w jednej chwili odzyskały ludzką postać. Czar rzucony na mieszkańców został zdjęty, a staw znów przemienił się w tętniące życiem miasto; bazary zapełniły się kupcami i sprzedawcami, każdy obywatel powrócił do swojego rzemiosła, a cztery góry ponownie stały się wyspami, jak kiedyś.
Wtedy czarodziejka wróciła do sułtana, wciąż przekonana, że jest on jej czarnoskórym kochankiem, i rzekła:
– O, mój ukochany! Wyciągnij swoją szlachetną dłoń, abym mogła pomóc ci wstać.
– Podejdź bliżej – wyszeptał król słabym głosem.
Gdy nachyliła się, by go objąć, chwycił miecz ukryty przy boku i przeszył jej pierś, aż ostrze wyszło na wylot przez plecy. Następnie zadał kolejny cios i rozciął ją na pół, tak że jej ciało opadło na ziemię w dwóch częściach.
Jeszcze tego dnia odnalazł młodzieńca, który, uwolniony od zaklęcia, czekał na niego. Sułtan uśmiechnął się serdecznie i rzekł:
– Cieszę się z twojego wyzwolenia!
Młodzieniec padł na kolana, ucałował królewską dłoń i podziękował mu ze wzruszeniem.
– Czy chcesz pozostać w tym mieście, a może wolisz wyruszyć ze mną do mojego królestwa? – zapytał władca.
– O panie, czy nie wiesz, jak długa droga dzieli cię od twojego domu?
– Dwa i pół dnia marszu – odparł król.
– Jeśli śpisz, o panie, to obudź się! Do twojego królestwa jest rok drogi dla wprawnego piechura. Gdyby nie to, że miasto było pod wpływem czaru, nigdy nie dotarłbyś tu w dwa i pół dnia. Wiedz jednak, że nigdy cię nie opuszczę, ani na krótką chwilę!
Władca ucieszył się na te słowa i rzekł:
– Chwała Allahowi, który zesłał mi ciebie! Od tej chwili będziesz moim synem, tym jedynym, gdyż nie było mi dane mieć potomstwa.
Obaj objęli się i radowali z całego serca. Gdy dotarli do pałacu, młody książę, niegdyś zaklęty, ogłosił swoim dostojnikom, że wyrusza na pielgrzymkę do świętych miejsc, i nakazał przygotować wszystko, co konieczne. Przygotowania trwały dziesięć dni, po czym wyruszył wraz z sułtanem, którego serce płonęło tęsknotą za domem, w którym był nieobecny przez cały rok.
Podróżowali z orszakiem mameluków, wioząc rozmaite cenne dary. Nie szczędzili wysiłku, wędrując dniem i nocą przez cały rok, aż w końcu zbliżyli się do królestwa sułtana i wysłali posłańców, by obwieścić swoje przybycie.
Wezyr i cała armia wyszli im na spotkanie z radością, gdyż już dawno stracili nadzieję na ponowne ujrzenie swego władcy. Żołnierze padali przed nim na ziemię, witając go z szacunkiem i wdzięcznością.
Gdy sułtan wkroczył do pałacu i zasiadł na tronie, hojnie obdarował poddanych, a wezyra mianował sułtanem miasta na czterech wyspach, które niegdyś należało do młodego księcia, i wysłał go tam z orszakiem pięćdziesięciu uzbrojonych wojowników oraz darami dla emirów i dostojników.
Wezyr ucałował królewskie dłonie i wyruszył w drogę, podczas gdy sułtan i książę pozostali w pałacu, ciesząc się wszelkimi radościami życia.
Dawno, dawno temu w Bagdadzie żył pewien tragarz, który był kawalerem i nie zamierzał się żenić. Jednak pewnego dnia, gdy bezczynnie stał na ulicy, oparty o swój kosz, zatrzymała się przed nim majętna kobieta w mantylce z mosulskiego jedwabiu, haftowanej złotem i obszytej brokatową nicią; buty na jej stopach były również ozdobione złotem, a włosy splecione w długie warkocze. Podniosła woalkę przesłaniającą jej twarz i ukazała dwoje czarnych oczu skrytych pod wachlarzem rzęs. Jej spojrzenie było miękkie i pełne tęsknoty, a jej doskonałe piękno zniewalało.
Zwróciła się do tragarza dźwięcznym głosem i wypowiedziała nieskalane błędem słowa:
– Weź kosz i chodź za mną.
Mężczyzna był tak oszołomiony, że ledwie mógł uwierzyć w to, co słyszy, ale bez zbędnej zwłoki zarzucił kosz na plecy, powtarzając sobie:
– Cóż za szczęśliwy dzień! Allah był dla mnie łaskawy!
Poszedł za kobietą, aż zatrzymała się u drzwi pewnego domu.
Zapukała doń i wkrótce wyszedł do niej starzec, Nazarejczyk, któremu dała złotą monetę, otrzymując w zamian to, czego potrzebowała: klarowne wino przejrzyste niczym oliwa z oliwek. Włożyła je bezpiecznie do kosza, mówiąc do tragarza:
– Weź to i podążaj za mną.
Na co ten odpowiedział:
– To, na Allaha, jest naprawdę pomyślny dzień, sprzyjający spełnieniu wszystkiego, czego człowiek pragnie.
Znowu podniósł kosz i poszedł za nią, aż zatrzymała się przy straganie z owocami, gdzie zakupiła jabłka i pigwy, omańskie brzoskwinie i ogórki oraz limonki egipskie, pomarańcze sułtańskie i cytryny; ponadto jaśmin z Aleppo, pachnące jagody mirtu, nenufary damasceńskie, kwiaty ligustru i rumianek, krwistoczerwone zawilce, fiołki i kwiaty granatu, dzikiej róży i narcyza. Włożyła wszystko do kosza tragarza, mówiąc:
– Ruszajmy w dalszą drogę.
Szedł więc za nią, aż zatrzymała się przy straganie rzeźniczym i poleciła sprzedawcy:
– Odetnij mi dziesięć funtów baraniny.
Zapłaciła za towar, a gdy mężczyzna owinął go w liść bananowca, włożyła mięso do kosza i powiedziała:
– W drogę, tragarzu.
Ruszyła przed siebie, a on podążył za nią, aż zatrzymała się przy kolejnym straganie, na którym kupiła suszone owoce i pistacje, rodzynki z Tihamy, łuskane migdały i wszystko, co chciała na deser, po czym powiedziała do tragarza:
– Chodź za mną.
Więc on wstał z koszem na plecach i poszedł za nią, aż dotarła do cukierni. Tam kupiła glinianą misę i nałożyła na nią wszelkiego rodzaju słodycze: tarty i placki pachnące piżmem, ciasta z pianką, cytrynowe chlebki z konfiturą z melona, biszkopty oraz wszelkiego rodzaju smakołyki. Umieściła misę w koszu tragarza. Był z niego pogodny człowiek, więc gdy zobaczył, co robi niewiasta, rzekł do niej:
– Powinnaś mnie była uprzedzić, a zabrałbym ze sobą muła czy wielbłąda, żeby na swym grzbiecie niósł twoje sprawunki.
Uśmiechnęła się i dała mu delikatny pstryczek w kark ze słowami:
– Chodź i nie trać sił na zbędne gadanie, a z pomocą Allaha krzepy ci nie braknie.
Potem zatrzymała się u perfumiarza i wzięła od niego dziesięć rodzajów wód różanych zmieszanych z piżmem, pomarańczą, kwiatami wodnymi, lilią, wierzbą oraz fiołkiem; kupiła też butelkę do rozpylania perfum, świece z wosku aleksandryjskiego, bryłkę męskiego kadzidła, aloesowej ambry i piżma. Włożyła wszystko do koszyka, mówiąc:
– Podnieś go i chodź za mną.
Co rzekła, uczynił i poszedł za nią, aż stanęła przed straganem warzywnym, gdzie kupiła szafran oraz oliwki w zalewie, estragon i ser śmietankowy, a także twardy ser syryjski. Wszystko złożyła do kosza, po czym zwróciła się do tragarza:
– Weź kosz i pójdź za mną.
Uczynił to i poszedł za nią, aż dotarła do okazałej posiadłości, przed którą rozciągał się obszerny dziedziniec; kolumny dodawały szyku i powagi wysokiemu budynkowi, a brama prowadząca do niego miała dwa hebanowe skrzydła inkrustowane płytkami z czerwonego złota. Kobieta zatrzymała się w progu, przesłoniła woalką twarz i zastukała delikatnie w drzwi, podczas gdy tragarz stał tuż za nią i nie myślał o niczym innym, jak tylko o jej pięknie i wdzięku. Po chwili odrzwia rozwarły się szeroko, a mężczyzna ujrzał, kto stał tuż za nimi. I oto jego oczom ukazała się bardzo wysoka niewiasta mająca około pięciu stóp wzrostu; była prawdziwą pięknością pełną powabu, blasku i doskonałej symetrii.
Jej czoło było śnieżnobiałe, policzki niczym pąki róż, rumiane i jasne. Oczy przypominały oczy dzikiej jałówki lub gazeli, okolone brwiami niby półksiężycem zwiastującym koniec szabanu i początek ramadanu. Jej usta przywodziły na myśl pierścień Sulejmana – były koralowo czerwone, a zęby niczym rząd nawleczonych pereł lub płatków rumianku. Miała szyję smukłą jak antylopa, a jej piersi były jak dwa równej wielkości granaty, naprężone na wzór pary wartowników; jej ciało poruszało się pod suknią z naturalną gracją, a pępek mógłby pomieścić uncję maści żywicznej. W istocie była podobna do tej, o której pewien poeta powiedział:
Niczym słońce i księżyc lico twoje,
twarz niby pachnących kwiatów dwoje.
Twe oczy ciemniejsze niż najczarniejsza smoła
pod brwiami jasnymi jak skrzydło anioła.
Różane policzki noszą twych pragnień ślad,
jednak twego imienia wśród znanych piękności brak.
Gdy się poruszasz, uśmiech gości na mej twarzy
i więcej powabnego ciała zobaczyć mi się marzy.
Kiedy tragarz na nią spojrzał, niemal postradał rozum, a jego zmysły oszalały tak, że kosz prawie spadł mu z głowy, więc powiedział do siebie:
– Zaiste, nigdy wcześniej nie przeżyłem bardziej błogosławionego dnia niż ten!
Następnie jedna niewiasta zwróciła się do drugiej:
– Wejdź do środka i uwolnij tego biednego człowieka od ciężaru, który niesie na swych barkach.
Wszedł więc tragarz, a za nim niewiasty. Podążyli dalej, aż dotarli do przestronnej sali na parterze, zbudowanej z godną podziwu dbałością i ozdobionej najróżniejszymi kolorami i rzeźbami; z balkonami i ryflowanymi łukami, galeriami, szafami i wnękami, w których wisiały zasłony. Pośrodku stał pokaźny zbiornik z wodą otaczający piękną fontannę, a na końcu sali na podwyższeniu znajdowało się łoże z drewna jałowca, wysadzane klejnotami i perłami, z baldachimem przypominającym moskitierę z czerwonego jedwabiu. Przypięto do niego perły wielkości orzechów laskowych i większe. Tamże siedziała pani domu, od której bił niebiański blask, z promienną cerą – marzenie wszelkich filozofów. Oczy kobiety były przesycone magiczną czernią, a brwi wygięte w łuk. Jej oddech pachniał ambrą i perfumami, a usta były słodkie jak cukier i lśniły niczym karneol.
Była wyprostowana jak struna, a jej twarz swym blaskiem przyćmiłaby południowe słońce; dostojna niczym gwiazdy czy kopuła ze złotą mozaiką lub panna młoda w najwspanialszym stroju albo szlachetnie urodzona dama z arabskiego domu. To właśnie ją wychwalał bard w pieśni:
Jej usta ukazują dwa pereł rzędy,
pączki rumianków, pokryte szadzią pędy.
Jej włosy spływają jak noc aksamitna,
a blask rozświetla niebo błękitne.
Trzecia dama wstała z łoża i podeszła do nich wdzięcznym krokiem, kołysząc się delikatnie na boki. Dotarłszy na środek sali, zwróciła się do swych sióstr:
– Dlaczego tak stoicie? Zdejmijcie ciężki pakunek z głowy tego biednego człowieka!
Usłyszawszy te słowa, niewiasta, która zajmowała się zaopatrzeniem, podeszła i stanęła przed nim, obok niej ta, która otworzyła im drzwi, i wraz z trzecią wspólnie zdjęły ciężar z głowy tragarza. Opróżniły kosz ze wszystkiego, co się w nim znajdowało, i odłożyły poszczególne produkty na należne im miejsca. Gdy skończyły, podały mężczyźnie dwie złote monety i rzekły:
– Możesz już odejść, tragarzu.
Ale ten nawet nie drgnął – stał, patrząc na damy i podziwiając ich niezwykłą urodę, nienaganne maniery i życzliwe usposobienie (nigdy wcześniej nie widział niczego piękniejszego), i z tęsknotą w oczach obserwował naczynia z winem, słodko pachnące kwiaty, owoce oraz pozostałe dobra. Dziwiło go również niezmiernie, że w pobliżu nie było żadnego mężczyzny, zatem zwlekał z wyjściem.
W pewnej chwili jedna z dam powiedziała:
– Dlaczego nie odchodzisz? Może nie zadowala cię zapłata, którą otrzymałeś? – I zwracając się do swojej siostry, która zajmowała się zaopatrzeniem, rzekła: – Daj mu jeszcze jednego dinara!
Ale tragarz odparł:
– Na Allaha, moja pani, to nie o zapłatę chodzi. Nie zarabiam nigdy więcej niż zaledwie dwa dirhamy. Ale w tym wielkim pokoju moje serce i dusza nie mogą się oderwać od was i tego, co jawi się przed mymi oczyma. Dziwię się, że widzę was same, bez mężczyzny czy nikogo, kto dotrzymywałby wam towarzystwa. Dobrze wiecie, że minaret się przewróci, jeśli zabraknie mu czwartej podpory, i wy również tego potrzebujecie. A to właśnie mężczyzna jest dla kobiety źródłem największej radości, o czym tymi słowy prawił poeta:
Czy nie wiesz, że cztery dźwięki radują serce?
Harfa, lutnia, flet i piszczałki zmysły czarują.
A wśród nich cztery zapachy wirują,
w powietrzu tańczą róża, mirt, fiołek i zawilce.
Dołączy jeszcze czwórka do ich podróży:
dobre wino, czułość, złoto i młode ciało,
nigdy nie będzie nam tego mało.
– Waszej grupie brakuje czwartej osoby, roztropnej i pełnej zdrowego rozsądku, bystrej i skłonnej do udzielania wyważonych rad – dodał.
Jego słowa bardzo je ucieszyły i rozbawiły zarazem; damy roześmiały się i powiedziały do niego:
– A kto nam to może zapewnić? Jesteśmy niewiastami i boimy się powierzyć nasze tajemnice tym, którzy mogą ich nie dochować. W pewnej księdze przeczytałyśmy wersety niejakiego Ibn al-Sumama:
Strzeż swych sekretów, nie zdradzaj nikomu;
tajemnica niech ukryta pozostanie w domu.
A kto sam dla siebie sekretu zatrzymać nie zdoła,
jak może wierzyć, że ktoś inny temu podoła?
Ale Abu Nuwas tak o tym powiedział:
Kto drugiemu niczym skarb swój sekret powierzy,
niech wie, że piętno na nim odciśnie – tak oto mu wierzy.
Kiedy niewiasty skończyły recytować, powiedziały:
– Tutaj mieści się wszystko, co posiadamy. A teraz powiedz, czy możesz nam coś zaoferować w zamian za nasze gościnne przyjęcie? Wszak nie pozwolimy na to, abyś spędzał czas w naszym towarzystwie, zaspokajał tu swoje pragnienie i wpatrywał się w nasze twarze tak piękne i tak niespotykane, nie płacąc za to żadnej ceny. Czyż nie znasz tego powiedzenia: „Jeśli nie niesie ze sobą spełnienia, / miłość nie ma żadnego znaczenia”?
Jedna z kobiet dodała:
– Jeśli coś z siebie dajesz, jesteś tego wart. Jeśli niczego ofiarować nie możesz, jesteś niczym.
Usłyszawszy te słowa, niewiasta, która przywiodła tragarza w to miejsce, wtrąciła:
– Dość już, moje siostry, przestańcie wodzić go za nos, bo, na Allaha, nie zawiódł nas dziś ani razu, a gdyby był inny, nie miałby dla mnie tyle cierpliwości. Niezależnie od tego, jak sobie poradzi, ja wezmę koszty na siebie.
Uradowany tragarz ucałował ziemię u jej stóp i podziękował, mówiąc:
– Na Allaha, oto pierwsze owoce, jakie dał mi dzisiejszy dzień!
Usłyszawszy to, kobiety powiedziały:
– Spocznij i skorzystaj z naszej gościny.
A najstarsza dodała:
– Na Allaha, pozwolimy ci z nami ucztować tylko pod jednym warunkiem: nie wolno ci zadawać pytań o rzeczy, które ciebie nie dotyczą. A za zuchwałość czeka surowa kara!
Tragarz odpowiedział tymi słowy:
– Zgadzam się na to, moja pani, zaklinając się na wszelkie świętości! Spójrzcie same, jestem niemy i zapominam języka w gębie.
Wtedy niewiasta od sprawunków wstała i zapiąwszy mocniej pas, nakryła stół przy fontannie, włożyła do wazonów kwiaty i słodkie zioła, ułożyła flakony z winem w rzędach i przygotowała wszystko, co było potrzebne.
Następnie usiadła wraz z siostrami, sadzając pośród nich tragarza, który ciągle miał wrażenie, że śni. I wzięła dzban z winem, nalała pierwszy kielich i wypiła go, a także drugi i trzeci. Potem napełniła czwarty puchar i podała jednej z sióstr. Po chwili nalała wina do kolejnego kielicha i wręczyła go tragarzowi, mówiąc:
Pij, mój drogi, pij, ugaś swe pragnienie,
niechaj to wino zmyje z ciebie każde utrapienie.
Ten wziął kielich do ręki i niskim głosem, starając się podziękować w najlepszych możliwych słowach, zaimprowizował następująco:
Nie opróżniaj kielicha, chyba że z przyjacielem,
człowiekiem wartościowym, którego dobrze znasz.
Bo wino, niczym wiatr, swą woń ci ofiaruje,
lecz gdy źle je pijesz, goryczą cię struć może w czas.
Po czym dodał:
Nie opróżniaj kielicha, chyba że droga ci ręka go poda,
kielich to dar od ciebie, a w środku wino, nie woda.
Powtórzywszy ten dwuwiersz, ucałował ich dłonie i pił aż do upojenia, kołysząc się z boku na bok, i recytował:
Prawo mówi, że trunki, co kolor krwi mają,
nieczystością naznaczone – winogrona krew przelewają.
Napełnij kielich! Napełnij, a oddam ci wszystko, co moje,
by nacieszyć tym widokiem spragnione oczy twoje.
Wtedy pani od sprawunków wzięła w dłonie puchar i podała go tej, która otwierała drzwi; ta wzięła go i podziękowawszy, wypiła do dna. Następnie ponownie napełniła i wręczyła najstarszej damie, która wcześniej siedziała na łożu, po czym nalała jeszcze jedną miarę i podsunęła tragarzowi. Ten całował ziemię pod ich stopami, a gdy już opróżnił kielich i podziękował im ponownie za hojną gościnę, zaczął recytować:
Tutaj! Tutaj! Na Allaha, tutaj!
Nalej do mojego kielicha aż po brzegi!
Wypełnij wszelkie zabiegi,
by koło życia mogło się potoczyć.
Powiedziawszy to, tragarz stanął przed panią domu i rzekł:
– Jestem twoim niewolnikiem, twoim mamelukiem, twoim białym poddanym, twoim sługą. – I wznowił deklamację:
Niewolnik nad niewolnikami u drzwi stoi,
niesie garść prezentów, by je złożyć w domu twoim.
O najpiękniejsza, pozwól mu przejść przez próg,
by u twego boku, w twym uroku i miłości trwać mógł.
Odpowiedziała mu:
– Pij za zdrowie i szczęście!
Więc wziął kielich, pocałował ją w rękę i śpiewnie wyrecytował kolejne wersety:
Dałem jej zacne wino, jak jej policzki rumiane,
niczym płomienie pieca do czerwoności rozgrzane.
Od ust kielich odsunęła i z uśmiechem rzekła:
„Jakże możesz winem kusić, stawiając mnie u bram piekła?”.
„Pij!” (odparłem na to). „Toć to łzy me przelane,
wprost z serca mego, w kielichu twym zagotowane”.
A ona odpowiedziała mi tymi słowy:
„W kielichu krwiste łzy mi podałeś, przyjacielu,
bym się nimi raczyła w obliczu serc wielu”.
Wówczas pani domu wzięła kielich i wypiła całą jego zawartość za zdrowie swych sióstr. I tak oto piły (tragarz był pośród nich) i tańczyły, śmiały się, recytowały wiersze, śpiewały ballady i powtarzały za sobą refreny. Przez cały ten czas tragarz im towarzyszył, całował je, zabawiał się z nimi, kąsał je, pieścił, dotykał i sprawiał im rozkosz. Podczas gdy jedna z nich wkładała mu do ust delikatny kąsek, druga wymierzała mu figlarnie policzek; od tych razów jego twarz się zaczerwieniła. Znalazł się w krainie rozkoszy, jak gdyby siedział wśród niebiańskich hurys.
I tak oto cieszyli się sobą, dopóki wino nie pomieszało im w głowach i nie odjęło zmysłów. A gdy stracili resztki rozwagi, odźwierna wstała i zaczęła zdejmować odzienie, aż stanęła naga, jak ją Bóg stworzył. Rozpuściła włosy, które przesłoniły część ciała, i wskoczyła do wody. Zanurzyła się po czubek głowy i nurkowała niczym kaczka, pływała w górę i w dół, nabierała wody w usta i oblewała nią tragarza od stóp do głów. Po wodnych figlach obmyła swe ciało: kończyny, piersi, wnętrza ud i brzuch.
Gdy wyszła z wody, usiadła na kolanach tragarza i zawołała:
– O mój panie, moja miłości, jak nazywasz to miejsce? – Wskazała na swoje łono.
Tragarz odparł:
– Nazywam to szczeliną.
Na to ona wykrzyknęła:
– Nie wstyd ci używać takiego słowa?
Chwyciła go za kołnierz i mocno spoliczkowała.
Po chwili spróbował ponownie:
– Twoje łono, twoja wulwa.
Lecz ona uderzyła go znowu, mówiąc:
– Fuj! To kolejne obrzydliwe słowa. Nie masz w sobie za grosz wstydu?
Tragarz, coraz bardziej zdesperowany, rzekł:
– Twój srom.
– O ty! – krzyknęła, wymierzając mu kolejny cios. – Jesteś całkiem bezwstydny!
Mężczyzna wymieniał kolejne nazwy, ale cokolwiek powiedział, one biły go coraz mocniej. Stał się ich pośmiewiskiem i przedmiotem drwin.
W końcu, obolały, zapytał:
– Więc jak wy, kobiety, nazywacie to miejsce?
Niewiasta odparła ze śmiechem:
– Bazylia nad brzegiem wody.
Na to tragarz z ulgą uniósł ręce ku niebu i zawołał:
– Dzięki Allahowi za moje ocalenie! O bazylio nad brzegiem wody, bądź mi łaskawa!
Gdy wszyscy wychylili swe czary, druga kobieta wstała, zrzuciła z siebie szaty i wskoczyła do wody, postępując dokładnie tak, jak jej poprzedniczka. Kiedy już się obmyła, opadła nago na kolana tragarza, wskazała na swoją intymną część i zapytała:
– O świetle mych oczu, wyjaw mi, jak nazywasz to miejsce?
On odpowiedział jak poprzednio:
– Twoja szczelina.
– Hańba! Jak możesz mówić coś tak bezwstydnego? – zawołała, po czym zaczęła go bić, aż komnata rozbrzmiała dźwiękami uderzeń.
On poprawił się i rzekł:
– Bazylia nad brzegiem wody.
Ale ona pokręciła głową i stanowczo odparła:
– Nie! Nie!
Wymierzyła mu kolejny policzek i uderzyła w kark. Wtedy tragarz, nie poddając się, zaczął wymieniać wszystkie określenia, jakie znał:
– Twoja szczelina, twoje łono, twój srom, twoja łechtaczka.
Lecz kobiety za każdym razem protestowały, powtarzając z rozbawieniem:
– Nie! Nie!
W końcu, zirytowany, oznajmił:
– Bazylia nad brzegiem wody to moje ostatnie słowo!
Usłyszawszy to, wszystkie trzy wybuchły śmiechem, aż przewróciły się na plecy.
– Nie! Nie! To nie jest właściwa nazwa!
Wreszcie tragarz, zrezygnowany, zapytał:
– Moje siostry, to jak właściwie nazywacie tę część?
Z figlarnym uśmiechem odpowiedziały mu:
– A co powiesz na łuskane ziarno sezamu?
I rozbawione kobiety wróciły do biesiady, delektując się winem i atmosferą wieczoru, który zdawał się nie mieć końca.
Po pewnym czasie najstarsza i najpiękniejsza z sióstr wstała i rozebrała się, po czym wskoczyła do wody. Pływała i z gracją obmywała jedwabistą skórę. Tragarz patrzył na jej kobiece wdzięki, jakby były księżycem w pełni, i podziwiał jej dostojną sylwetkę, wspaniałe kształty i ciało, które lekko drżało, gdy się poruszała. Wówczas krzyknął:
– Biada mi! Oj biada! – I zwrócił się do niej, recytując następujące wersy:
Gdybym porównał twe kształty do gałęzi zielonych,
daleki byłbym od prawdy, srodze bym się pomylił.
Gałąź najpiękniejsza, gdy w liście przyodziana,
tyś najurodziwsza, gdyś wcale nieubrana.
Kiedy dama usłyszała jego wersy, wyszła z wody, usiadła na jego kolanach i wskazując na swoje łono, zapytała z figlarnym uśmiechem:
– O mój panie, jak się to nazywa?
Tragarz, nieco zakłopotany, odparł:
– Bazylia nad brzegiem wody.
Ale ona pokręciła głową i rzekła:
– Bah, bah!
Spróbował więc ponownie:
– Łuskane ziarno sezamu.
Ona jednak znów zaprzeczyła:
– Phi, phi!
Rozgoryczony mężczyzna, chcąc zakończyć tę grę, powiedział:
– Twoje łono.
Lecz kobieta udała oburzenie, klasnęła w dłonie i zawołała:
– Fe! Nie wstyd ci?
Po czym z rozbawieniem pacnęła go w kark.
Za każdym razem, gdy podawał kolejną nazwę, ona zaprzeczała i droczyła się z nim, aż wreszcie poddał się i zapytał:
– No dobrze, więc jak to właściwie się nazywa?
Z uśmiechem odpowiedziała:
– To się nazywa chan Abu Mansura.
Na te słowa tragarz odetchnął teatralnie i zawołał:
– Ha! Ha! Chwała Allahowi za wybawienie! Zatem chan Abu Mansura!
Po kąpieli i przekomarzankach dama przywdziała szaty, a dzban wina nieprzerwanie krążył wśród biesiadników przez kolejną godzinę.
W pewnym momencie tragarz wstał, zrzucił z siebie całe ubranie i wskoczył do wody. Pływał, nurkował i starannie obmywał wszelkie zakamarki ciała, tak jak wcześniej czyniły to kobiety.
Gdy wyszedł z wody, opadł na kolana pierwszej niewiasty, oparł ramiona na udach odźwiernej, a nogi położył na kolanach pani domu. Wtedy, wskazując na swoje przyrodzenie, zapytał:
– Moje panie, jak nazywa się to miejsce?
Jego słowa wywołały gwałtowną salwę śmiechu.
Jedna z dam odparła:
– Twój członek!
On jednak pokręcił głową i powiedział:
– Nie!
Po czym każdą z nich lekko ugryzł w ramach kary.
Wtedy kolejna zasugerowała:
– Twój fallus!
Ale on znów zaprzeczył:
– Nie!
Tym razem każdą z nich mocno objął.
Damy nie ustawały w żartach, raz po raz powtarzając tragarzowi:
– Twoje przyrodzenie, twój członek, twój fallus!
A on obdarzał je pocałunkami, drobnymi ugryzieniami i uściskami, dopóki jego serce nie zaznało sytości, one zaś śmiały się tak długo, aż zabrakło im tchu.
W końcu jedna z nich zapytała:
– O, nasz bracie, a jak właściwie się to nazywa?
On odparł:
– Naprawdę nie wiecie?
– Nie! – wykrzyczały zgodnie.