Zrozumieć millenialkę, czyli jak znaleźć prawdziwą miłość - Aleksandra Sajda - ebook

Zrozumieć millenialkę, czyli jak znaleźć prawdziwą miłość ebook

Aleksandra Sajda

0,0

Opis

Nie szukaj daleko! To, czego potrzebujesz, jest na wyciągnięcie ręki.

Droga do prawdziwego szczęścia wiedzie przez miłość do siebie – pewnie nie raz to słyszeliście. Matylda też. Ale nikt nie powiedział jej, jak ją przebyć. Postanawia więc odkryć to na własną rękę.

Podczas pobytu w Lizbonie zaczyna spisywać swoje doświadczenia – te dobre i te złe – z nadzieją, że pewnego dnia z tych zapisków powstanie książka. Nie spodziewa się, że życie szybko dostarczy jej kolejnych materiałów na rozdziały.

W ogrodzie Principe Real Matylda spotka Janka, charyzmatycznego muzyka, który wciągnie ją do świata pełnego inspirujących ludzi, głębokich rozmów o życiu i beztroskich przygód. Dzięki tej relacji upewni się, że prawdziwe szczęście nie czeka gdzieś tam – ono kryje się w nas samych.

„Zrozumieć millenialkę” to ciepła opowieść, z jaką można się utożsamić – zwłaszcza jeśli należy się do pokolenia, które sztuki dialogu uczyło się z „Rozmów w toku”, a miłości – z bajek Disneya.

Droga poszukiwania siebie nie należy do najłatwiejszych. Często bywa bardzo kręta i wiedzie nas po zupełnie nieznanych nam dotąd ścieżkach. Jaka by jednak nie była, zawsze warto nią kroczyć. Każdy jeden gest w kierunku poznania prawdziwego siebie przybliża nas do pełni szczęścia.

Jako millenialsi próbujemy poskładać swój świat z tych samych komponentów i odnaleźć się w czasach, które zupełnie nie przypominają tych, w których dorastaliśmy. Jako dzieci, miłości uczyliśmy się z filmów i bajek Disney’a, a sztuki dialogu z „Rozmów w toku”. Dziś omawiamy to wszystko na sesjach u terapeuty…

Myślimy, że bardzo się od siebie różnimy, jednak tylko do czasu, aż ktoś na Instagramie w jednej rolce przedstawi kwintesencję całego naszego życia. Matylda też to widzi, jednak postanawia iść własną drogą. Zamiast terapii wybiera rozwój osobisty i to jemu poświęca całe swoje życie.

Czy chcesz zobaczyć, jak przez lata poszukiwań odnalazła siebie i poznać świat jej oczami? Dowiedzieć się, czy po wielu zmaganiach odnalazła w końcu i ukochała każdą najdrobniejszą cząstkę siebie na tyle, by rozpocząć nowy, szczęśliwy związek? Czy w jej doświadczeniach dostrzegasz także siebie? Czy wydają Ci się one bliskie? Przekonasz się o tym czytając moją książkę.


Aleksandra Sajda,
autorka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 432

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Aleksandra Sajda

Zrozumieć millenialkę

czyli jak znaleźć prawdziwą miłość

Odwaga zrodzona w chaosie

Postanowiłam, że te wakacje będą inne niż zazwyczaj. Skoro już zaczęłam zmieniać swoje życie, chcę, aby teraz również i moja praca wyglądała tak, jak zawsze o tym marzyłam. Żeby sprawiała mi czystą radość. Wierzę, a wręcz wiem, że jest to realne. Dlatego koniec z wiecznym poświęcaniem się w imię jakiegoś wyższego dobra. Stanę się żywym przykładem na to, że niemożliwe jest możliwe. Nieraz słyszałam, że wszystko jest tylko w naszych głowach. Nadszedł czas, żeby przekonać się o sile swoich własnych manifestacji.

Dwa lata temu napisałam bajkę dla dzieci i przez te dwa lata zupełnie nic z nią nie zrobiłam. Nie odważyłam się pokazać jej światu. Jakby jakaś wewnętrzna siła powstrzymywała mnie przed działaniem. Nie wiem, co ją wzmacniało. Strach przed oceną? Niedostateczna wiara w siebie? Brak przekonania, że coś może w ogóle z tego wyjść? Pewnie wszystko to i jeszcze więcej. Długo zajęło mi zebranie się na odwagę, ale w końcu to zrobiłam. Wysłałam. Do trzynastu wydawnictw. Mailem. Chociaż nie wiem, czy tak się robi. Może powinnam ją wydrukować i przesłać pocztą? Nie mam pojęcia. Nie znam się na wydawaniu. Ba! Dopiero próbuję uwierzyć, że znam się jakkolwiek na pisaniu. Świat wydawniczy stanowi dla mnie absolutną nowość. Pisarką nigdy nie byłam i chociaż wydawało mi się to niezwykle ciekawe, wręcz intrygujące, bałam się kiedykolwiek pomyśleć, że ja też tak mogę.

Nigdy nie miałam w swoim otoczeniu osoby, która pracowałaby w jakiejkolwiek branży artystycznej. Może dlatego to wszystko wydawało mi się tak nierealne, a wręcz całkowicie poza moim zasięgiem? Bo tym właśnie jest dla mnie pisanie. Nową dziedziną sztuki, na pole której chcę wkroczyć. Chcę, chociaż wciąż bardzo się boję. Mimo to zamierzam podjąć się tego wyzwania i przez słowa zacząć kreować własne obrazy i historie, które niekontrolowanie pojawiają się w mojej głowie. Przysięgłam sobie, że przynajmniej spróbuję.

Zawsze byłam „tą inną”. Gdy na początku swojej drogi zawodowej mówiłam, w czym się widzę, słyszałam w odpowiedzi: „To co, chcesz tak studiować sztukę dla sztuki?”. Nie raz. I nie dwa. Tak właśnie gaszono moje nastoletnie zapędy. Do szkoły plastycznej nigdy nie poszłam.

Ale co było, to było, a teraz jest teraz. Spróbuję w innej dziedzinie, może nie plastycznej, ale wciąż twórczej. Fakt, będę przecierać szlaki trochę na oślep, ale jak się nie przekonam, to nie będę wiedziała. Za mną ponad trzydzieści lat życia. Czuję, że to już najwyższy czas. Późno? Może tak. Ale w końcu jestem na tyle silna, aby stanąć do walki o siebie. O przyszłość, jakiej pragnę. To jest mój największy jak dotąd życiowy wyczyn i jestem z niego dumna.

Dlatego wakacje spędzam sama. Przyjechałam do Lizbony tylko po to, żeby pisać. Siedzę na ławce w Principe Real Garden i żyję życiem, jakiego pragnęłam. Czuję się wolna, mogąc robić to, o czym od dawna marzyłam. Dokładnie tam, gdzie chcę. Mogę do woli oddawać się rozmyślaniom i przelewać je na papier.

Wymyśliłam sobie, że przyjadę do Portugalii nie tylko po inspirację, lecz także by poczuć radość z samego aktu tworzenia. Kreuję życie, w którym nie liczy się cel, a droga. Chcę więc, aby każda godzina spędzona na pracy była dla mnie przyjemnością. Zrobię wszystko, aby tak się stało. Tak sobie obiecałam. A ja obietnic zawsze dotrzymuję. Obecnie uczę się dotrzymywać tych danych samej sobie. Dzięki temu czuję, że to ja kreuję w końcu własną rzeczywistość. Zaklinam ją.

Jak każdy pisarz i pisarka muszę jakoś zacząć. Chociaż boję się jak cholera, to mimo strachu robię to. Nie mam nic do stracenia. Mogę jedynie zyskać.

Piszę. A w zasadzie staram się pisać, bo od kilku minut siedzę nad laptopem i nie jestem w stanie stworzyć nawet jednego sensownego zdania. Zamiast tego rozmyślam. Co nie jest czymś wyjątkowym, bo mój mózg codziennie wyrabia trzysta procent normy. Tak już ma. W zasadzie od zawsze.

Pomysł na książkę zrodził się jeszcze przed wylotem z Polski, dlatego nie wiem, skąd ta czarna dziura. Mam gotową koncepcję, jak rozpocząć, a mimo to biała kartka na monitorze wciąż pozostaje niezapisana. Może to przez to gorąco? Wiedziałam, że będzie dziś ciepło, ale nie spodziewałam się, że aż tak. A jeszcze nie ma południa. Może mogłam zostać w klimatyzowanym, komfortowym hotelu i tam zabrać się do pisania… Tylko że w hotelowych warunkach nie doświadczę tego „czegoś”. Klimatu i energii Lizbony. Jej inspiracji. A po to tu przecież jestem.

Pamiętam, jak usłyszałam, że miejsca mają energię, a czas ma pamięć. Jeśli robimy coś w tym samym miejscu każdego dnia, wchłania ono tę energię. Portugalia zawsze wydawała mi się bardzo romantyczna. Dlatego stanie się idealną scenerią do mojej opowieści. Ciekawe, ilu artystów tworzyło właśnie w tym miejscu. Ilu z nich siedziało w tym parku i tak jak ja obmyślało tu koncepcje swoich dzieł. Bo nie wierzę, że jestem pierwsza. Gdzie jak nie tutaj może zacząć się coś pięknego?

Rozglądając się wokół, widzę samo piękno. Zieleń drzew, krzewów, traw i kwiatów. Urocze ławeczki, latarnie, ogrodzenia i zadaszenia. Ludzie spacerują niespiesznie alejkami i myślę, że podobnie jak ja witają dzień pełni nadziei, że będzie on dobry. Bo wciąż w to wierzę – chociaż nie wiem, skąd wzięła się we mnie ta blokada przed napisaniem pierwszego zdania. I zupełnie nie wiem też, jak ją pokonać. Pozostaje mi oddech. Pooddycham głęboko, świadomie przez kilka minut i zobaczę, co z tego wyjdzie.

No nie. Telefon. To by było na tyle, jeśli chodzi o pracę z oddechem. Dzwoni Kalina. Lina. Moja najlepsza przyjaciółka, a w zasadzie jedna z dwóch. Dziewczyna, którą podziwiam za tak wiele rzeczy. Niezwykła. Odważna. Pełna najpiękniejszego na świecie chaosu. Chodząca iskra radości. Jak ja się cieszę, że mam ją w swoim życiu. Teraz, zupełnie jak ja, jest sama w podróży, ale dla niej to żadna nowość. Ja wyjechałam za granicę w pojedynkę pierwszy raz, ona robi to regularnie. Podróżuje przez dobrą połowę roku. Nigdzie nie zagrzeje miejsca. Taka jej natura. Wolny duch. Podobnie jak ja, dlatego wiele z tych podróży odbyłyśmy razem.

Tym razem jednak obie wybrałyśmy się samodzielnie. Ja do Portugalii, ona do Hiszpanii. Jestem ciekawa, co u niej. Nie przedłużam więc i odbieram.

– Halo! Hej! No i jak tam? – rzucam ucieszona.

– No hej, Matylda! – wita mnie radośnie. – A raczej „Hola amiga! ” – dodaje i już wiem, że ma się dobrze.

– Hola! Rozumiem, że u ciebie wszystko w porządku. Humorek jest?

– Jest, jest – odpowiada niemalże z dumą.

– To opowiadaj. Jak tam ci idzie zdobywanie kolejnych miast? Są przygody? – pytam, chociaż wiem, że będą, bo u Kaliny zawsze są.

– No ba! Jak mogłoby nie być? Przecież to ja! – mówi niewzruszona. – Wczoraj na lotnisku kobieta z obsługi kazała mi włożyć plecak do tego… no wiesz, stojaka, żeby sprawdzić, czy spełnia wymiary. Więc wsadziłam. A w zasadzie wepchnęłam. Tylko potem nie mogłam go wyjąć. Zrobiła się scena jak z TikToka. Babeczka trzymała stojak, a ja ciągnęłam za plecak. Mówię ci, parodia. A, i przez to szarpanie rozerwałam go trochę przy klapie. Nie mocno, ale za to mocno się poirytowałam. Co najlepsze, wiedziałam przecież, że mogą być problemy, więc kombinowałam, żeby wejść na pokład jako jedna z ostatnich. Myślałam, że wtedy będą się spieszyli i nie sprawdzą dokładnie. Okazało się, że to nie najlepsza strategia. Było na odwrót. Breszka. Taka lekcja na przyszłość.

– Boże, Kalina! Współczuję, to musiało być dla ciebie bardzo stresujące, ale jednocześnie wyobrażam sobie, jak zabawnie z boku musiało wyglądać – mówię, nie potrafiąc ukryć rozbawienia. – Tragikomedia. Już widzę, jak szarpiesz się z tym plecakiem, ciągniesz go z całych sił, zaparta o stojak, a kobieta z obsługi stoi z drugiej strony i stara się go utrzymać przy podłodze. Jak z tą rzepką w Familiadzie – kontynuuję, ocierając łzy. – Gdybym była tam z tobą, to ze śmiechu chyba niewiele bym pomogła. Rety, aż się popłakałam. Przepraszam cię, ale ty wiesz, że ja nie z ciebie się śmieję, tylko z tej całej akcji.

Dzięki szalonej wyobraźni łatwo mi się tam przenieść. Nie wiem dlaczego, ale takie sytuacje zawsze mnie bawią. Nie jestem z tych, co się irytują i złoszczą na przeciwności losu. To taki chichot losu. Więc i ja chichoczę. A w zasadzie zwijam się ze śmiechu tak, że lecą mi łzy. W tym momencie śmieję się tak głośno, że chyba wszyscy ludzie siedzący naokoło się na mnie patrzą. Zapomniałam, że inni mogą chcieć odpoczywać w ciszy. Ups. Spróbuję się ogarnąć. Ale inaczej nie umiem… Sorki, ludzie.

– Luz, nie gniewam się – uspokaja mnie Kalina. – Ja wiem… No cała ja po prostu. Mnie się zawsze zdarzają jakieś przypały.

– Ale przeszło?

– Tak. Przepuściła mnie. Ale to był dopiero początek… – wzdycha. – Bo potem jeszcze przecież akcja w samolocie z przedziwnym typem koło sześćdziesiątki, który siedział na fotelu koło mnie. Najpierw tylko na mnie zerkał, ale jak wystartowaliśmy, to już się we mnie po prostu wgapiał. A potem zagadał i się zaczęło. Klasyk. Jakbym miała na plecach transparent: „Punkt obsługi ludzi z problemami wszelakimi”. Tak że przez cały lot nasłuchałam się o byłej żonie i córce gościa, którego kompletnie nie znam i z pewnością nigdy więcej nie spotkam. Przypominałam mu z wyglądu jego córkę i od tego właśnie się zaczęła ta długa i jakże ciekawa opowieść – wtrąca sarkastycznie. – Trajkotał jak katarynka, a ja totalnie nie potrafiłam mu przerwać. Tylko przytakiwałam. Znowu cała ja. No, ale co tam u ciebie? Jak pisanie? Zaczęłaś czy dopiero się przymierzasz?

– No właśnie zadzwoniłaś w idealnym momencie. Przerwałaś moją męczarnię. – Tym razem to ja wzdycham tak głośno, że nie da się nie zauważyć, jak mi ciężko. – Siedzę już nie wiem ile czasu na tej pięknej ławeczce, w pięknym parku, ze swoim pięknym, nowym laptopem i nie mogę totalnie nic napisać. Miał być piękny początek, a jest piękna klapa. Po prostu pustka. Piszę i zaraz to kasuję. Miałam tyle pomysłów, a teraz nic. Nie wiem, czy to nie mój dzień, czy jest za gorąco, czy… cokolwiek innego – wyrzucam z siebie w coraz szybszym tempie. – Zaczynam już wątpić, czy to był dobry pomysł, żeby tu przyjechać. Ale staram się nie nakręcać, bo to dopiero pierwsze podejście. Może muszę tu poprzychodzić kilka razy, zanim coś we mnie zaskoczy? Boże, Lina, nie wiem sama. Ale czuję się z tym do dupy. Wracają jakieś stare myśli, że to się pewnie i tak nie uda. Chociaż wiem, że to nawet nie są moje myśli, tylko czyjeś słowa, które mi zapakowano do głowy. Myślałam, że już całkowicie je przepracowałam, a one znowu wracają. Masakra jakaś!

– Mati, nie załamuj się. – Kalina, w przeciwieństwie do mnie, jest bardzo spokojna. – Może weź dzisiaj odpuść. Wiem, że ta książka powstanie i będzie zajebista, ale może to po prostu nie twój dzień na pisanie. Może musisz najpierw po prostu nacieszyć się chwilą i tym, że jesteś po raz pierwszy w Lizbonie? Skorzystaj z tego, że znalazłaś się w tak pięknym miejscu. Masz słońce, pogodę, cudowne rzeczy do zobaczenia. Naciesz się tym. A jak przyjdzie wena, to usiądziesz i napiszesz. Na razie pozwól sobie skorzystać z wakacji. Cały rok zapierdzielałaś i może to zmęczenie z ciebie wychodzi. – Lina mówi to, co sama bym sobie powiedziała, gdyby nie krążące we mnie emocje.

– Może masz rację. Dam sobie czas. Ale muszę się wygadać – stwierdzam, licząc na jej zrozumienie.

– No pewnie, dawaj!

– Czuję, że blokuje mnie też to, że już sama nie wiem, co do końca chcę napisać. A może bardziej… jak chcę to napisać – wyrzucam z siebie pospiesznie wszystkie myśli, które zaprzątają mi głowę od dłuższego czasu. – Niby wiem, ale nie wiem. W samolocie zaczęłam się znowu wahać z tym, co już ci wcześniej mówiłam. Czy iść w taki jakby pamiętnik czy w poradnik. Chcę przekazać tyle rzeczy. I bardzo nie chcę, żeby to było płytkie. Strasznie się boję, że przez pamiętnik zanudzę i zasmucę odbiorcę tymi swoimi grubymi przemyśleniami. Jak zacznę przedstawiać etapy wychodzenia z traum, stawiania ludziom granic, budowania pewności siebie, odzyskiwania wiary w to, że jestem ważna, to albo będę przynudzać, albo napiszę najsmutniejszą opowieść świata. Nie będzie to ani przyjemne dla czytelnika, ani dla mnie, bo znowu będę musiała babrać się w bagnie, z którego wyszłam. Tylko wiem, że to ma wartość i może komuś pomóc zmienić swoje życie. W jakiś sposób kogoś zainspirować. No ale nie mam pojęcia, czy to dobry kierunek. Więc może jednak klasyczny poradnik? Ale co do poradnika to też nie czuję, że jestem do tego właściwą osobą. Dla mnie największą wartość mają poradniki psychologów, terapeutów, generalnie specjalistów. Moje doświadczenia mogą być dla kogoś cenne, ale nie chcę być pseudoguru od samorozwoju. Jezu, nie wiem, jak mam przekazać w lekki i przystępny sposób to, co dla mnie ważne i co myślę, że może być ważne dla innych… A może nie musi być wcale lekki? Czy sama siebie nie ograniczam?

– Okej – wtrąca Kalina. Tylko tyle jest w stanie powiedzieć, bo już kontynuuję:

– Nie chcę też, żeby spod moich rąk wyszła płytka opowieść, w której górę weźmie moja romantyczna i niepraktyczna strona – mówię. – Jak w pamiętniku dobrze pokazać, że miłość jest najważniejsza? Ale miłość do siebie. I jak tego nie spłycić? Zostawić interpretację odbiorcy? A jak tego sam nie wyciągnie? I powstanie kolejna opowiastka o kobiecie, która była nieszczęśliwa, aż zjawił się rycerz na białym koniu i ją uratował od złego i groźnego świata, a potem żyli długo i szczęśliwie? Historie miłosne są piękne, ale nie chcę dołożyć swojej cegiełki do przekonania, że szczęście jest gdzieś na zewnątrz. Czy to w facecie, pracy czy w czymkolwiek innym. Jak pokazać, że trzeba do niego dojść przez akceptację i miłość do siebie? Borze szumiący. Mam w głowie sraczkę. Ni mniej, ni więcej. Jeżeli komuś udałoby się podzielić włos na czworo, to z pewnością byłabym to ja. Robię to już zawodowo. Lina, przepraszam. Zagadałam cię na śmierć. Ale musiałam to z siebie wyrzucić.

– Cieszę się, że mi to powiedziałaś – przyznaje Kalina wciąż z ogromnym spokojem. – To nie jest łatwy temat. I ja nie pomogę ci podjąć decyzji, bo nie wiem. Myślę, że odpowiedź musi przyjść do ciebie sama. Ale nie myśl teraz za dużo. Zrób, jak mówiłyśmy. Daj sobie na luz i pozwiedzaj okolicę. Idź zjedz coś lokalnego. Zaraz wyślę ci link do strony knajpy, w której ostatnio jadłam zajebisty lunch. Przez żołądek do serca. A jutro będzie nowy dzień.

– Dzięki, Lina. Tak zrobię – obiecuję i jej, i sobie. – Z życzliwością do samej siebie. Like always. Nic na siłę. Przykazałam sobie w końcu, że pisanie to ma być przyjemność. Muszę się skupić na procesie, a nie na efekcie. Więc będę czekała na moment, aż samo popłynie. Dziś to się nie uda. I dobrze. Tak ma widocznie być.

– Najwyraźniej.

– Zaraz uspokoję myśli i otworzę się na to, co po prostu ma się wydarzyć. A teraz uroczyście zamykam laptop, „pyk, pyk”, i włączam w głowie tryb chill. Zaraz zapodam sobie na słuchawkach jakąś muzę i już pełen relaks. Rzeczywistość zweryfikowała moje dzisiejsze plany, ale widocznie tak będzie lepiej.

– I o to chodzi – dodaje Kalina wesołym tonem. – Zapodaj sobie Harry’ego i od razu poczujesz się lepiej – rzuca rozbawiona.

– Jak ty mnie dobrze znasz! Harry zawsze jak plasterek – przyznaję i po raz kolejny wybucham głośnym śmiechem. – Tylko muszę się pilnować, żeby nie śpiewać, bo ludzie mnie zaraz zjedzą. Chyba w ogóle za głośno się śmieję, bo wszyscy na mnie patrzą i w tym momencie czuję się jak nieproszony gość. Jeszcze zaraz będę musiała opuścić tę strefę ciszy, bo mnie ktoś pogoni. Ale to będzie idealne miejsce do pisania. Tylko nie dziś.

– Olej to – mówi z pewnością w głosie. – Baw się, śmiej i odpoczywaj, jakby jutra miało nie być! Jak coś, to pisz. O każdej porze dnia i nocy. I z czymkolwiek.

– Dzięki, kochana. Ty tak samo – dodaję na koniec. – I podsyłaj więcej fotek! Może złapię jakąś inspirację?

– Będę! Obiecuję! – odpowiada. – Trzymaj się! W kontakcie.

– Ściskam. Pa, pa.

– No, pa – mówi, po czym obie się rozłączamy.

To by było na tyle. Jejku, ach, ta moja Lina. Nikt tak jak ona nie potrafi podnieść mnie na duchu. Ma w sobie tyle pozytywnej energii, że skutecznie nią zaraża. Zawsze jest po mojej stronie. Nawet gdy mamy odmienne zdanie, działa dla mojego dobra. Teraz też. Parę słów, a od razu jakoś mi lżej. Nigdy mnie nie ocenia, dzięki czemu przy niej zawsze mogę być naprawdę sobą. Do tego nieustannie wspiera mnie w moich pomysłach i kibicuje mi, kiedy do czegoś dążę. Od lat odgrywa ważną rolę w przywracaniu mojej wiary w to, że da się mnie zaakceptować i polubić w pełni taką, jaką jestem.

Tylko dalej nie wiem, czy to wszystko, co sobie wymyśliłam, nie jest nad wyraz. Czy serio mogę zostać pisarką? Jakoś nigdy nikt mi nie mówił, że mam talent do pisania. A gdybym miała, to chyba ktoś by zauważył? Nauczyciele, rodzice albo ktoś z rodziny? Chociaż… Czego ja się próbuję tam doszukać? Nie mam im już tego za złe, ale prawda jest taka, że od osób z mojego otoczenia przez lata dostałam krytykę, a nie wsparcie. It is what it is. Nie powinnam szukać u nich informacji o sobie. O tej prawdziwej mnie. Przyczynili się do tego, że skutecznie zablokowałam się twórczo na lata. Stopniowo przestałam malować, rzeźbić, głośno śpiewać, grać na instrumentach. Chociaż od najmłodszych lat o tym wszystkim marzyłam. Chciałam być artystką. Bo byłam nią i w głębi duszy dalej jestem, tylko dałam się uciszyć. Zagłuszyłam swoje prawdziwe ja.

Temat pisania nigdy nie był mi ani bliski, ani daleki. Pisanie wypracowań, potem prac na studiach zawsze przychodziło mi z łatwością. Może nie były bezbłędne, ale jako niezdiagnozowana dyslektyczka i tak samodzielnie wypracowałam cholernie dużo. A przy tym naprawdę zawsze lubiłam pisać. Dlatego nie zrażałam się trudnościami. Nikt się nie zorientował, że coś jest „nie tak”. Ja w sumie też. Skąd mogłam wiedzieć, że skaczące litery w czytanych tekstach to nie moja wina i to nie jest normą? Myślałam, że po prostu muszę się bardziej skupić. Więc to robiłam. Uparcie pokonywałam wszystkie przeszkody. Może to i dobrze, że nikt wcześniej tego nie zauważył. Czy z łatką dyslektyczki pomyślałabym o tym, żeby zacząć pisać książki? Mogłaby mnie ominąć ta niesamowita przygoda, którą właśnie rozpoczynam. Co prawda na razie mam tylko intuicyjnie gromadzone przez lata zapiski, ale już niedługo powstanie moja książka. Wiem to. W końcu się uda. Zaczynałam wiele razy, ale wcześniej nie byłam na to wewnętrznie gotowa. A teraz jestem. Tak samo jak na to, by całkowicie zmienić swoje dotychczasowe życie. Pragnę zostać pisarką z prawdziwego zdarzenia.

Pamiętam, jak nauczycielka polskiego w liceum ganiła mnie za zbyt długie zdania. Ale jak zamienić moje pokręcone, niejednoznaczne myśli w coś prostego i zwięzłego? Kwieciste myśli, to i kwiecisty styl. Moja polonistka była straszną żyłą. Wiele nas nauczyła, jednak wspierała jedynie przez krytykę. Zawdzięczam jej dobrze zdaną maturę, ale jednocześnie brak wiary we własne umiejętności.

Od najwcześniejszych lat szkolnych za wypracowania zgarniałam czwórki i piątki, lecz nigdy nie usłyszałam pochwały. Prawda jest jednak taka, że dorastałam w latach dziewięćdziesiątych… Kto wtedy dostawał pochwały i wsparcie, jakiego potrzebował?

Ale dobra. Co było, to było. Zdecydowałam, że odmienię swoje życie, więc nie wpadnę znowu w ten tok myślenia. Kończymy dłubanie w przeszłości. Przepracowałam to i idę dalej. Bez rozczulania. Koniec z byciem ofiarą. Jako dziecko oberwałam z wielu stron, ale wyszłam z tego silniejsza i teraz idę przez życie na swoich zasadach. Dam radę. You can do it, Matylda! You can do it!

Zdejmuję z siebie obowiązek napisania tej książki tu i teraz. Nie miałam tworzyć jej w bólu i męce. Obiecałam sobie przecież, że będzie to dla mnie przyjemność, a nie powinność. Więc słowa dotrzymam. Takiego życia dla siebie chcę. Twórczego. Lekkiego. Pełnego spokoju nawet w momentach totalnego chaosu. I takie życie sama sobie dam. Jutro też jest dzień. Jako swoja najlepsza przyjaciółka mówię sobie, że czas na radość, spełnienie i szczęście. Zrobimy to, chociaż miałabym się przez całą drogę prowadzić za rączkę. Pójdziemy po to razem. Znajdziemy je w sobie. Jesteśmy w cudownym miejscu i nie zmarnujemy tego czasu. Będzie zabawa, pisanie i mnóstwo radości! Jedyne, co teraz musimy…

– Hej – słyszę nagle nad swoją głową.

To do mnie? Zrywam się i otwieram oczy, które zamknęłam, rozmyślając. Serce bije mi tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Przestraszyłam się jak cholera. On mnie przestraszył! Stoi nade mną chłopak, a w zasadzie mężczyzna. Ale młody. Na oko w moim wieku. Uśmiecha się i ewidentnie patrzy na mnie. A więc to „hej” było do mnie. Chyba nie mam innego wyjścia, więc odpowiadam mu tym samym.

– Hej – rzucam niepewnie i kontynuuję bezkarne wgapianie się w niego.

Dzięki ci, losie, że na nosie mam okulary. Jego twarz również przysłaniają ciemne szkła, a do tego na głowie ma czarną czapkę z daszkiem, przez co nie widzę zbyt wiele. Ubrany jest w ciemną koszulę z wywiniętymi za łokieć rękawami i długie ciemne spodnie. Pełna nonszalancja. Materiały wyglądają na przewiewne, ale przy tej temperaturze i tak musi mu być strasznie gorąco. Kto wkłada praktycznie czarne ubrania w taki skwar? Może był na jakimś spotkaniu i wymagała tego okazja? Ale co tam. Muszę przyznać, że ma styl. I ten uśmiech…

Wydaje się sympatyczny i… bardzo przystojny. Patrzę na dosyć mocno zarysowaną, pozbawioną zarostu szczękę. Muszę przyznać, że mi się podoba. Brwi i wystające spod czapki włosy są zdecydowanie ciemne. Ciekawe, jak wygląda bez niej. O matko. Dołeczki. Gdy się uśmiecha, w obu policzkach pojawiają mu się dołeczki. Nigdy nie potrafiłam pozostać wobec nich obojętna.

– Przepraszam, mogę się przysiąść? – pyta, jak gdyby nigdy nic.

Polak? To niespodzianka. Nie powiedziałabym. Zdecydowanie nie ma słowiańskich rysów twarzy. Jego pytanie zaskakuje mnie tak bardzo, że braknie mi języka w gębie. Chyba to rozumie, bo po prostu siada koło mnie i kontynuuje:

– Siedziałem sobie na tamtej ławce – mówi, wskazując znajdującą się nieopodal ławeczkę. – Relaksowałem się, popijałem kawkę. Było naprawdę przyjemnie. Ale usłyszałem czyjś głośny śmiech. Chciałem odszukać jego właścicielkę albo właściciela, bo wtedy jeszcze nie byłem pewien, do kogo należy – dodaje z uśmiechem. – Chociaż miałem nadzieję, że to będzie kobieta. Zdecydowanie bardziej pasował mi do kobiety. Jesteś jedyną osobą, która w ogóle się tutaj odzywała, więc nietrudno było zgadnąć. W zasadzie wszyscy pozostali patrzyli na ciebie, co też bardzo mi pomogło.

Pod koniec uśmiecha się już inaczej, jakby bardziej… łobuzersko, unosząc jedynie kącik ust. Dżizas Krajst. Nie wiem, co mnie bardziej szokuje. To, że mówi po polsku, czy że w ogóle tu podszedł i tak po prostu mnie zagaduje. Czyli jednak istnieją faceci, którzy nie boją się podejść do przypadkowej kobiety i zacząć rozmowy? Myślałam, że to możliwe już tylko w filmach.

Dobrze, ale skąd ja znam ten głos? Boże. Jestem tak spięta, że nie mogę zebrać myśli. Lubię poznawać nowe osoby, ale jednocześnie trochę mnie to stresuje. A teraz to nawet bardziej niż zazwyczaj. Odnoszę wrażenie, że już go gdzieś słyszałam. Wydaje się znajomy. Przyjemna, zachrypnięta barwa i jakaś taka melodyjność, płynność w głosie. Boże, to ja chyba właśnie płynę. Myślami odpływam sama nie wiem w jakim kierunku. Matyldo, wróć na ziemię. I zacznij mówić.

– Przyznam, wyglądało to dosyć zabawnie – kontynuuje po chwili ciszy, której nie potrafiłam przerwać. – Później dotarło do mnie, że mówisz po polsku, więc trochę podsłuchałem – przyznaje, jednocześnie gładzi się nerwowo po karku. – W zasadzie nie mogłem nie słyszeć twojej rozmowy – tłumaczy się, a ja odnoszę wrażenie, że robi to też przed samym sobą. – Trochę mi głupio, ale niezbyt mocno. Bo dzięki temu mam pretekst, żeby zagadać. Sam też tworzę i chyba wiem, jak ci pomóc. – Teraz już nie zerka, tylko patrzy bezpośrednio na mnie. – Tylko nie weź mnie, proszę, za jakiegoś szaleńca, bo będę mówił prosto z mostu. Wynajmuję domek w okolicy. Tak się składa, że przyjechałem z przyjaciółmi, żeby odpocząć, ale i trochę popracować. Mój najlepszy przyjaciel też właśnie pisze książkę, jego żona nagrywa podcasty, a ja siedzę nad tekstami i komponuję. To tak w skrócie.

Jestem jednocześnie zaskoczona, jak i zaciekawiona jego słowami.

– Kręci się jeszcze kilka osób. Generalnie wszyscy to świetni ludzie. Mówimy, że stworzyliśmy tu swoje Atelier. Chociaż zdaniem niektórych to po prostu Kunsthaus. Co powiesz na to, żeby do nas dołączyć? – wyrzuca z siebie kolejne słowa, a ja, chociaż nie wiedziałam, że to jeszcze możliwe, z każdą chwilą jestem coraz bardziej zdumiona. – Możesz pracować w znacznie wygodniejszych warunkach niż ta ławka, a daję słowo, że równie pięknych.

Zamurowało mnie. Co tu się w ogóle dzieje? Nie znam tego człowieka, chociaż jego głos wydaje się dziwnie znajomy. Proponuje mi, żebym poszła do niego do domu? W obcym kraju? Zresztą o czym on mówi? Jakie „atelier”, jakie coś tam „haus”? W mojej głowie palą się wszystkie lampki ostrzegawcze, ale najbardziej zaskakuje mnie to, że mam ochotę powiedzieć „tak!”. Zgodzić się na tę niecodzienną propozycję i zobaczyć, co się stanie. Czuję, jak toczy się we mnie walka serca i rozumu. Jest niemalże namacalna.

Zaskoczył mnie zupełnie, bo takiej propozycji od obcego mężczyzny w życiu bym się nie spodziewała, ale przecież chciałam przygody. Chyba Wszechświat sam się o nią zatroszczył. Sama lepiej bym tego nie wymyśliła. Jestem naiwna. Zawsze byłam. Tylko teraz to w sobie lubię. Wierzę ludziom, bo mierzę ich własną miarą. Później jest różnie. Nie wiem dlaczego, ale intuicja mówi mi, żebym zaryzykowała. Podszeptuje, że nie muszę się bać. Wciąż jednak nie mam odwagi się odezwać. Boże, co ze mną? To nie jestem ja.

– Chyba cię przestraszyłem – odzywa się po raz kolejny. – Nic nie mówisz. Albo po prostu cię zagadałem. Przepraszam. Nawet się nie przedstawiłem. Jestem Jan. Janek.

Wyciąga rękę i czeka, aż ją uścisnę. A ja tylko patrzę i nie wiem, co zrobić. To znaczy wiem, ale po raz chyba pierwszy w życiu mój „uprzejmy autopilot” się zepsuł. Gdzie moje gotowe teksty, które w miły sposób szybko zakończyłyby zarówno tę rozmowę, jak i mój niebywały stres? Mam przecież mistrzowski tytuł w odstraszaniu ludzi przy pierwszym spotkaniu. Takie już robię pierwsze wrażenie. Długo walczyłam z tą częścią siebie, a teraz, gdy w końcu ją zaakceptowałam i nawet by mi się przydała, to już jej w sobie nie czuję. Przewrotność losu. Dziękuję ci!

Żołądek ścisnął mi się do granic wytrzymałości. Wiem, że to nie tylko stres, ale i ekscytacja. Te narwane motyle w brzuchu, które zawsze powodowały, że się wycofywałam. Jakby zwiastowały zagrożenie. Czy powinnam odwrócić się na pięcie i odejść? Tylko że coś ciągnie mnie do niego i do jego wizji. Jakaś wewnętrzna siła mówi, żebym spróbowała. A niech mnie! Przecież miałam żyć inaczej! Oh what the heck, go for it anyway!, jak głosi moja nowa mantra!

– Matylda – przedstawiam się z zaskakującą pewnością siebie i chwytam jego dłoń. Sama nie poznaję własnego głosu. – Miło mi cię poznać, Janek.

Wymawiając jego imię, przeciągam głoski, jakbym to nie była ja. Czy ja flirtuję? Moja podświadomość chyba postanowiła do spółki z Wszechświatem wziąć sprawy w swoje ręce. Czas na zmiany, mówiłam…

Fuck! Albo sobie coś uroiłam przez klimat tego miejsca i doszukuję się znaków rodem z komedii romantycznych, albo na serio coś poczułam. Jakby rozchodzący się prąd, strzał energii. Od ręki mknie do każdej części mojego ciała. Wibracja pełna radości, a zarazem spokoju i dobra. Ja pierdzielę.

Podobnego przepływu doświadczyłam jedynie podczas medytacji, gdy pracowałam z własną energią, ale wtedy można powiedzieć, że byłam w innym stanie świadomości. No i wyczuwałam swoją energię. Poza tym udało mi się to osiągnąć tylko jeden raz. Teraz czuję to od drugiej osoby i sama nie wierzę w to, co się dzieje.

– Matylda – powtarza, jakby badał to słowo. – Bardzo oryginalnie. Nigdy nie słyszałem takiego imienia.

Nie potrafię się nie zaśmiać. Wiem, a raczej czuję, że się zgrywa. Moje imię nie jest jakoś bardzo popularne, ale na pewno je słyszał. Nie ma to jak banalny podryw „na imię”. Od czegoś trzeba zacząć.

– Też nigdy nie poznałam osoby o takim samym imieniu – odpowiadam, wchodząc w tę grę. – A już na pewno żadna nie spadała ze mną z nieba.

– Oj. A bolało?

– W ogóle – dodaję z uśmiechem.

No to chyba lody przełamane. Obydwoje chichoczemy jak małe dzieci, a gdy już się uspokajamy, po raz kolejny słyszę swój głos.

– No to chodźmy – mówię.

– Tak po prostu? – pyta, unosząc ze zdziwienia brwi.

– Tak po prostu – potwierdzam, wprawiając go tym w jeszcze większe osłupienie.

Droga do celu

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

OKŁADKA
STRONA TYTUŁOWA
Odwaga zrodzona w chaosie
Droga do celu
Bajka w bajce
Nieoczekiwane procesy
Czujesz i wiesz
Tajemnica przyjaźni
Prawda o sobie w sobie
Powroty
Odzyskane przyzwolenie na zabawę
Wymiary bliskości
Mierzenie swoją miarą
Słabość ukryta w sile, siła odnaleziona w słabości
Nowy wymiar wdzięczności
Siła rutyny, moc medytacji
Zaległy bunt wewnętrznego dziecka
Bycie widzialną
Zatrzymanie
Zmiana poprzez akceptację
Spotkanie światów

Zrozumieć millenialkę, czyli jak znaleźć prawdziwą miłość

ISBN: 978-83-8373-784-3

© Aleksandra Sajda i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Beata Kostrzewska

KOREKTA: Anna Miotke

OKŁADKA: Julia Krawiec

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek