Otuleni syberyjskim wiatrem. Skradziona miłość - Wioletta Piasecka - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Otuleni syberyjskim wiatrem. Skradziona miłość ebook i audiobook

Wioletta Piasecka

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

118 osób interesuje się tą książką

Opis

Gdy serce krwawi, a los nie zna litości – rodzi się siła, której nie sposób złamać.

Prześladowania po upadku zrywu niepodległościowego wciąż zbierają krwawe żniwo. Surowe wyroki Imperium Rosyjskiego nie oszczędzają nikogo – nawet kobiet.

Dwie siostry Józefa i Zofia pragnęły kochać, marzyć, bawić się, gdy tymczasem rzucone w wir historycznych zdarzeń próbują ratować resztki przerwanej młodości. Józefa Rzążewska zostaje skazana na dożywotnią zsyłkę w głąb Rosji. Mordercza podróż w najodleglejsze syberyjskie gubernie ma zostać poprzedzona publiczną chłostą. Tęsknota za bliskimi i strach przed tym, co ją czeka odbierają Józi resztki odwagi.

Czy znajdzie w sobie siłę, by przetrwać i zawalczyć o własną godność?

 

Zofia Wielowiejska, porzuca dom, męża tyrana i zaszywa się w leśnej głuszy. Wśród prostych ludzi odnajduje nie tylko schronienie, ale i sens w codziennych obowiązkach, w niesieniu pomocy i w cichym oddechu lasu. Czy to wystarczy, by uleczyć zranioną duszę i jeszcze raz pokochać?

 

"Skradziona miłość". to prawdziwa opowieść o tęsknocie, miłości wystawionej na próbę i odwadze, która nie zna granic.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 352

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 30 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Klaudia Bełcik

Oceny
5,0 (10 ocen)
10
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MariaW1953

Nie oderwiesz się od lektury

Skradziona miłość, to ostatnia część sagi "Otuleni syberyjskim wiatrem". Piękna opowieść o prawdziwej miłości, walce o wolność i patriotyzmie. Autorka wspaniałe przedstawiła atmosferę czasów zaboru rosyjskiego, zdrady, więzi rodzinne, zsyłki na daleką Syberię i nadzieję na odzyskanie niepodległości. Cała trylogia zawiera wiele autentycznych zdarzeń i postaci z tamtych czasów. POLECAM, a nie będziecie zawiedzeni.
20
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała , emocjonująca, nieodkladalna. Dziękuję autorce za całą serię OTULENI SYBERYJSKIM WIATREM. Tą seria na bardzo długo pozostanie w moim sercu i w pamięci.
20
reduch1

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka.
20
Anmanika

Nie oderwiesz się od lektury

fantastyczna trylogia od której trudno się oderwać.
10
Ewelina2611

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykła historia 💜🩷🩷🩷
10



RedakcjaAgnieszka Czapczyk
KorektaDorota Honek-Sac
Skład i łamanieŁukasz Slotorsz
Projekt graficzny okładkiAnna Slotorsz
Zdjęcia wykorzystane na okładce©AdobeStock
Copyright © by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025Copyright © by Wioletta Piasecka, Warszawa 2025
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-8329-941-9
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. K. K. Baczyńskiego 1 lok. 2 00-036 Warszawa tel. 22 416 15 [email protected]
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Miłość jest pierwszą wśród nieśmiertelnych rzeczy

Dante Alighieri

Wielki, mosiężny, poruszany sznurem dzwon zadźwięczał w uszach wychodzących z sali sądowej. Młody mężczyzna w szarobłękitnym mundurze otworzył potężne dwuskrzydłowe drzwi, a potem okno, ale nim zaduch i papierosowy dym wywietrzały, zamknął je z trzaskiem, bo do wewnątrz wdarł się lodowaty wiatr, a wraz z nim biały puch. Choć jeszcze wczoraj zdawało się, że idzie ku wiośnie, w ciągu zaledwie kilku godzin rozszalała się śnieżyca.

Rozprawa dobiegła końca. Pismacy notowali jeszcze coś pospiesznie w sztambuchach, co i rusz zerkając na trzy skazane kobiety. Ekscytowali się ich rozpaczą i zacierali ręce na nie lada sensację. Gorliwie kreślili popołudniowe nagłówki gazet i przeliczali zarobioną wierszówkę. Oto po raz pierwszy za działalność spiskową przeciwko Imperium Rosyjskiemu skazano kobiety. Trzy Polki, którym zamarzyła się wolna Rzeczpospolita. Jedna z nich, hrabina Paulina Wilczopolska, płakała rozpaczliwie i wycierając rękawem czarnej sukni twarz, wyklinała ludzką niewdzięczność. Druga z nich, prowadzona przez strażnika blada niczym płótno Ewa Felińska, wdowa i matka sześciorga dzieci, szła z uniesioną głową, patrząc przed siebie wypełnionymi smutkiem oczyma.

Trzecią, Józefę Rzążewską, dwóch żandarmów siłą próbowało powstrzymać, bo dziewczyna wyrywała się, by ostatni raz w życiu przytulić się do bliskich. Nie potrafiła znieść myśli, że tatko tuż po ogłoszeniu wyroku stracił przytomność, a ona nie może sprawdzić, czy tylko zemdlał, czy wydarzyło się najgorsze. Już podczas ostatniego widzenia, jeszcze w Wilnie, nie wyglądał najlepiej. Ciągniona teraz w stronę długiego korytarza, z wysiłkiem obróciła głowę, kątem oka dostrzegła brata i przez ułamki sekund z bólem serca obserwowała, jak z pomocą wysokiego młodziana niesie nieprzytomnego ojca do wyjścia. Półprzytomna matka, podpierana przez Zofię, ledwo trzymała się na nogach. Siostra uniosła wzrok i popatrzyła na Józię mokrymi od łez oczyma, ale tamta była zbyt daleko, by wyczytać w nich miłość, żal, szacunek, a także bezgraniczny smutek.

Na tę i poprzednią rozprawę dotyczącą działalności Stowarzyszenia Ludu Polskiego przybyło sporo mieszkańców Krzemieńca. Każdy z nich żegnał dziś kogoś bliskiego skazanego na powieszenie, na katorgę lub na zesłanie. Nieutuleni w żalu, pozbawieni nadziei, popychani przez zniecierpliwionych żandarmów, szlochali cicho, żałośnie.

Wspierająca matkę Zofia po wyjściu z gmachu zmrużyła oczy przed hulającym wiatrem pomieszanym ze śniegiem i dziękowała Niebiosom, że przez kurtynę śnieżną nie widać szykowanych przez żandarmów szubienic. Zewsząd rozlegały się lamenty i modlitwy. Woźnica Rzążewskich otworzył drzwi karety, wraz z Krzysztofem i Janem wciągnął nieprzytomnego Władysława do środka, by położyć go na kanapie, następnie pomógł zająć miejsce Aldonie, potem Zofii, wreszcie spojrzał pytająco na panicza. Ten jednak obejrzał się za przyjacielem.

– Jedź za nami – polecił Jankowi, po czym wskoczył na kozioł.

– Paniczu, do karczmy? – upewnił się stangret. – Tam zatrzymali się jaśniepaństwo – dopowiedział.

Krzysztof skinął głową, dalszą drogę pokonali w ciszy. Śnieg oblepiał im twarze, utrudniał widzenie i oddychanie. Drogę zawiało, każdy nieopatrzny ruch groził wjechaniem do rynsztoka albo najechaniem na kamień i urwaniem koła lub dyszla. Woźnica kilka razy, gdy wpadli w głębszą koleinę, mełł pod nosem przekleństwa. Rzążewski milczał, w jego oczach czaił się mrok, zwarta szczęka i ściśnięte pięści zdradzały tłumione emocje.

Na zazwyczaj gwarnym placu przed karczmą nie było żywego ducha. Hulający wiatr i śnieg skutecznie zniechęciły amatorów machorki i plotek. Powóz Rzążewskich zatrzymał się przed zasypanymi białym puchem drewnianymi schodami. Po chwili zza budynku stacji przeprzęgowej wybiegł chłopak stajenny, by pomóc przy koniach. Opatulony w za duży kożuch, kulił głowę przed wiatrem.

– Wyprzęgać?! – krzyknął, wpatrując się w siedzących na koźle woźnicę i Krzysztofa.

– Wyprzęgaj! – Krzysztof zeskoczył w śnieg i popatrzył na nadjeżdżającego tarantasem Janka. – Ale najpierw pomóż nam wyciągnąć chorego. Będzie potrzebny lekarz.

– Oj, panie, trudno w tę śnieżycę o lekarza... Doktor mieszka...

– Wiesz gdzie? – przerwał mu Rzążewski.

– Tak, panie, wiem, ale...

– To pojedziesz z moim przyjacielem po lekarza, dobrze zapłacę, a teraz pomóż nam – zadysponował, nie słuchając dalszego wywodu stajennego ani jego protestów.

Kobiety podtrzymywane przez stangreta wysiadły z powozu, a gdy tylko opuściły karetę, mężczyźni wynieśli nieprzytomnego Władysława. Aldona słaniała się na nogach, gdyby nie pomocne ramię córki, byłaby się przewróciła na nieodśnieżonych drewnianych schodach. Przerażona, otępiała nie panowała nad kołowrotkiem myśli i zdarzeń.

– Mateczko, prowadź do waszej izby. My zamówimy nocleg w zbiorowym pokoju, mamy kufer z najpotrzebniejszymi rzeczami dla Józefy, pewnie Krzysztof spróbuje jeszcze dziś dostarczyć go do więzienia. Najważniejsze jednak, by do tatki sprowadzić lekarza. – Zofia przemawiała łagodnym głosem jak do wylęknionego dziecka.

Aldona potakiwała ruchem głowy, ale Zofia nie miała pewności, czy rozumie, co się do niej mówi. Wciąż tylko oglądała się, czy małżonek jest bezpieczny. Mężczyźni właśnie nieśli go na górę. Karczmarz odprowadził ten dziwaczny korowód niechętnym spojrzeniem. Owszem, współczuł Rzążewskim fatalnego położenia i cieszył się, że być może ich pobyt się przedłuży, jednak paraliżował go strach, że gość za chwilę wyzionie ducha, a jego lokal okryje się złą sławą. Ludzie bywają okropnie przesądni, nie chcą spać w łóżku, w którym ktoś dokończył żywota. – Westchnął głośno i wrócił do przecierania kufli.

W pokoju zajmowanym przez Rzążewskich zdążyło się wychłodzić. Nikt nie podłożył ognia do kominka. Podróżowali bez służby, a ani Aldona, ani Władysław rankiem nie mieli głowy do tego, by wydać dyspozycje pokojówce. Janek ze stangretem i z chłopcem stajennym, który im pomagał wnieść Władysława na górę i ułożyć na łóżku, udali się po lekarza. Krzysztof ściągnął ojcu buty i podszedł do kominka, chwycił ożóg i rozgrzebał popiół, chcąc uratować resztki żaru.

Zosia uruchomiła maszynkę spirytusową i skostniałymi z zimna dłońmi nastawiła wodę na herbatę. Kątem oka zerkała na matkę. Niepokoiła się o nią. Nie widziały się zaledwie kilka miesięcy, a matuchna wyglądała niczym staruszka. Przygarbiona, ze zwieszonymi ramionami, ubrana w czarną suknię, wzbudzała w córce tkliwość, ale i niepokój. Zosia miała ochotę podbiec do niej i wtulić się w jej ramiona. Podczas podróży do Kijowa wyobrażała sobie, że zwierzy się mateczce z niechlubnych czynów, a ona jej wybaczy, zrozumie, otoczy miłością, tymczasem to mateczka wymagała opieki i wsparcia. W dodatku Zofia cierpiała katusze, bo matka nie zamieniła z nią ani słowa. Usprawiedliwiała ten dziwny stan tragicznym wyrokiem Józi, a także chorobą ojca, ale bolało ją to, że razem z zamążpójściem przestała być ważna i zauważalna dla rodziny, zupełnie jakby stała się przeźroczysta.

Z ponurych myśli wyrwało ją nagłe rzężenie ojca, odwróciła się gwałtownie, mało nie parząc sobie palców. Ojciec leżał na wznak i dusił się własnym oddechem. Półprzytomna Aldona osunęła się na kolana i półgłosem zaczęła odmawiać modlitwy. Krzysztof rzucił trzymane w ręku polano i podbiegł do ojca, by przekręcić go na bok. Zofia spojrzała na brata z wdzięcznością, lecz przestraszyła się jego ponurych oczu i w jednej chwili poczuła się winna, że przysporzyła rodzinie kłopotów. Przez nią tatko teraz cierpiał, była tego pewna. Zaciążyła jej samotność. Nawet po rozstaniu z Kajetanem, gdy jej świat się zawalił, nie czuła aż takiej pustki. Zatęskniła za Jagną i za jej maleńkim leśnym światem. Tam czuła się potrzebna i przede wszystkim chciana.

Gdy oddech ojca się uspokoił, matka przestała się modlić, lecz wciąż z dłońmi splecionymi jak do pacierza klęczała przy łóżku, oparta łokciami o krawędź. Pierwsze nieśmiałe płomyki zatańczyły na wyschniętych szczapach i w pokoju zrobiło się nieco cieplej. Ogień trzaskał wesoło, nieco łagodząc dołującą ciszę. Zofia dopiero teraz w pełni zrozumiała Józię, gdy ta tuż po śmierci Eugenii wymykała się z domu, by pomagać chorym i potrzebującym. Chciała zagłuszyć ogromną pustkę, z którą zapewne nie potrafiła sobie poradzić. Dziewczyna westchnęła. Jakże pragnęła cofnąć czas, otworzyć się na potrzeby młodszej siostry, otoczyć ją opieką i miłością. Gdybym wtedy nie okazała się tak samolubna, pogrążona w swojej nieszczęśliwej miłości, Józia miałaby we mnie oparcie i może nie angażowałaby się w działalność konspiracyjną. Wszystko wyglądałoby inaczej. Tak, to moja wina – rozmyślała z goryczą.

Rozległo się pukanie. Krzysztof jednym susem doskoczył do drzwi i otworzył je szeroko, wpuszczając sędziwego, odzianego w czarne futro mężczyznę z torbą lekarską w ręku. Jan dyskretnie się wycofał i zszedł do izby biesiadnej, by dać rodzinie Rzążewskich nieco intymności.

Aldona, podtrzymywana przez syna, podniosła się z podłogi i wpatrzyła w medyka z tak ogromną nadzieją i ufnością, że ten chrząknął zakłopotany i nieco zniecierpliwiony pokładanymi w nim zbyt wielkimi nadziejami.

– Ocknął się? – skierował pytanie do Krzysztofa, jakby obawiając się zwrócić do kobiet.

– Niestety, nie. Już dobre dwie godziny jest nieprzytomny. Otrzymał bardzo złą wiadomość, to go z pewnością mocno przygnębiło – dopowiedział Krzysztof.

– Tak, wiem, bardzo jaśniepaństwu współczuję. Słyszałem, jakiego okrucieństwa dopuścili się carscy. – Lekarz chrząknął, ściągnął futro, które Zosia natychmiast odebrała od niego i przewiesiła przez poręcz krzesła. – Proszę rozebrać pacjenta – polecił.

– Panie doktorze, może mateczce również zaordynuje pan coś na uspokojenie, bardzo pana proszę – powiedziała półgłosem Zofia, podczas gdy Krzysztof ściągał ojcu kożuch i rozpinał surdut.

Mężczyzna skinął głową, a potem wyciągnął z czarnej skórzanej torby fiolkę, z której odmierzył kilka kropli i gestem wskazał Aldonie, by przełknęła. Zrobiła to bez protestów, o nic nie pytając.

– Zostawię wielmożnej pani również krople na sen, proszę tylko uważać, by nie przedawkować – zwrócił się do młodej kobiety.

– Dziękuję – szepnęła z wdzięcznością, ale lekarz już się obrócił w stronę chorego. Jego oględziny trwały dość długo i rozpaliły w zebranych w pokoju nadzieję, lecz wyrok bardzo ich zasmucił.

– Szanowna pani – zwrócił się do Aldony – nie będę pani zwodził. Z małżonkiem jest bardzo źle. – Westchnął, ściągnął usta i przybrał poważny, wyuczony przez lata praktyki grzecznościowy ton, po czym oznajmił: – Myślę, że pacjentowi zostało kilka dni, może kilka godzin życia. Bardzo mi przykro.

Aldona załkała, Zofia przysłoniła dłonią usta, by nie krzyczeć z rozpaczy, Krzysztof pobladł, ale jego głos zabrzmiał nad wyraz spokojnie:

– Czy ojciec przetrzyma podróż do Krzemieńca?

– Kategorycznie nie może w takim stanie wyruszać w drogę, bo zwyczajnie tej podróży nie przeżyje. Nacierpi się tylko. Ależ, szanowna pani, proszę... – Nie dokończył, bo Aldona wybuchła rozdzierającym płaczem. Nie potrafiła zapanować nad rozpaczą. Całe jej życie się rozsypało. Wyszła za mąż w wieku siedemnastu lat, a Władysław okazał się nie tylko wspaniałym mężem, ale również najlepszym przyjacielem, dobrym, kochanym, zaradnym i mądrym. Nie wyobrażała sobie dalszego życia bez jego bliskości, uśmiechu i otuchy, którą niósł w najtrudniejszych chwilach.

Lekarz mówił coś jeszcze, ale do zrozpaczonej rodziny nie docierały słowa pocieszenia. Po jego wyjściu Aldona, tak jak stała, położyła się przy mężu, nie bacząc na prośby dzieci, by coś zjadła lub choć napiła się nalewki czy gorącej herbaty.

– Bądź przy niej, ja spróbuję przekazać Józi kufer z rzeczami – rzucił Krzysztof i nim Zofia zdążyła o cokolwiek zapytać, wyszedł.

Zofia usiadła przy stole, oparła łokcie o blat i ukryła twarz w dłoniach. Nie tak wyobrażała sobie ten dzień. Po długiej i uciążliwej podróży, po nieprzespanych nocach, bez kąpieli, bez choćby odświeżenia się. Nie pamiętała, kiedy ostatnio jadła. Znużenie boleśnie dawało o sobie znać. Podczas podróży przeprowadzała z rodzicami w myślach rozmowy. Tłumaczyła im, dlaczego uciekła od męża, dlaczego ukrywa się w lesie, a także szukała rozgrzeszenia dla pozamałżeńskiej ciąży. W wyobraźni i snutych wizjach otrzymywała zrozumienie i wsparcie, po czym wspólnie z rodzicami, bratem i z Józią szczęśliwi wracali do domu.

Rzeczywistość zmiażdżyła ich wszystkich swoją bezwzględnością. Nie docierało do niej, że już nigdy nie zobaczy siostry. Nie zamieni z nią choćby jednego słowa. Nie przeprosi za swoją obojętność względem niej, gdy dusza Józi cierpiała katusze po zdradzie Franciszka Orlińskiego. Serce Zosi krwawiło, lecz oczy pozostały boleśnie suche. Piekły od niewylanych łez goryczy, zawodu, rozczarowania.

Trzaskający ogień i ciepło roznoszące się od kominka wzmogło zmęczenie. Zosia skrzyżowała ręce na stole i położyła na nich głowę, powieki jej opadły i nawet nie spostrzegła, kiedy zapadła w niespokojny, pełen widziadeł i koszmarów, nieprzynoszący ulgi sen.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki