Szeptucha. Trzy księżyce - Bianka Kunicka - ebook + książka
NOWOŚĆ

Szeptucha. Trzy księżyce ebook

Kunicka Bianka

0,0

Opis

Nawoja po latach wygnania, wraca do rodzinnej wsi, chcąc rozprawić się z przeszłością. Schowana przed światem, leczy ludzi, odczynia uroki i pomaga pokonywać demony. Zarówno te snujące się po wsiach i bezdrożach, jak mary, strzygi czy wąbierze, ale także te, często najbardziej niebezpieczne, które zalęgają się w duszy i niszczą człowieka od środka. Posądzona o czary, torturowana jest zmuszona znów uciekać. Ratuje ją tajemnicza grupa kuglarzy, w której poznaje cygański świat. Odkrywa jednak, że to nie jej miejsce i dalej musi iść własną drogą.

Dociera do Prus Królewskich, do Torunia. Tam poznaje zupełnie inną, mroczną krainę, pełną tajemnic i intryg oraz zgłębia tajniki alchemii.

W tej podróży nie wszystko okaże się takim, na jakie wyglądało, a bohaterka odkryje, iż jej moc przybiera na sile.

Nawoja wie, że za nią podąża najsilniejszy z demonów - Śmierć, której złożyła obietnicę, a ta nie znosi porażek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 368

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



RedakcjaAgnieszka Czapczyk
KorektaBeata Gołkowska
Skład i łamanieŁukasz Slotorsz
Projekt graficzny okładkiMariusz Banachowicz
Copyright © by Skarpa Warszawska, Warszawa 2025Copyright © by Bianka Kunicka, Warszawa 2025
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-8329-937-2
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. K. K. Baczyńskiego 1 lok. 2 00-036 Warszawa tel. 22 416 15 [email protected]
Konwersja do formatu ePub 3: eLitera s.c.

Zamknąłem usta i rozmawiałem z tobą w milczeniu na setki innych sposobów.

Dżalal ad-Din Rumi

Śmierć nie lubi porażek, a tym razem przegrała, nie poczuła smaku krwi, błagania o litość, rozpaczy czy chociażby fałszywych obietnic. Przede wszystkim jednak nie wyczuła strachu. Ta zwykła wiejska szeptucha nie bała się jej. Starucha strzeliła głośno kościstymi palcami i zacisnęła pożółkłe, wyszczerbione przez czas zęby. Z daleka obserwowała jadące wozy i grupę ludzi podążających za nimi. W zasadzie mogłaby ich wszystkich uśmiercić, teraz, nagle, szybko, bez zbędnych ceregieli albo długo i powoli, zadając ból aż do utraty zmysłów. Coś ją jednak powstrzymywało, coś przyciągało do tamtej ledwie żywej kobiety. Od dawna nie czuła niczego podobnego, litość nie była w jej naturze. Wiedziała, że także Velnias nie potrafi oprzeć się Nawojce, a to raniło ją jeszcze bardziej. Cmoknęła głośno i uderzając piętami w boki zwierzęcia, ruszyła w ślad za oddalającym się taborem.

Ich myśli się spotkały, powodując niewielki wir powietrza, bo dziewczyna w tym samym czasie, jeszcze wpół przytomna, pomyślała o starej. Choć kostucha zabrała jej spod serca życie, które w niej kiełkowało, Nawoja nie czuła do niej nienawiści. Być może dlatego, że obie wiedziały, czym jest rozpacz, ból i odrzucenie, a może dlatego, że obie znały potęgę miłości, takiej, która wykracza poza ramy ludzkiego pojmowania. Niczym matka i córka, które mieszkając razem, miesiączkują w tym samym czasie, teraz ich martwe serca zabiły w jednakowym rytmie, powodując, że kory pobliskich drzew i krzewów pękły i wychyliły delikatne jeszcze tkanki ku słońcu, pozwalając młodym pędom rozpocząć walkę o nowe życie.

Grupa wędrowców pokonywała z trudem stwardniałe muldy ziemi, popychając niekiedy wozy, które klinowały się pomiędzy większymi wybrzuszeniami. Byli zmęczeni, od wielu dni szli niemal bez przerwy, co dawało im się we znaki. Poranione, zmarznięte stopy oraz ogorzałe od zimnego wiatru twarze piekły i krwawiły. Dodatkowo wszystkim coraz bardziej doskwierał głód. Z daleka było słychać zawodzenie dzieci. Kobiety próbowały uspokoić je śpiewem, choć same opadały z sił.

– Na horyzoncie widać las, znajdziemy tam miejsce na obozowisko, trzeba odpocząć! – zawołał tonem nieznoszącym sprzeciwu młody mężczyzna.

– Durrilu, jesteś pewien, że jesteśmy już bezpieczni? Nie znajdą nas tu? – Czarnowłosa Esma była wyraźnie zaniepokojona.

– Nie znajdą, gdyby mieli, to dogoniliby nas już dawno. Ludzie nie mają siły dalej iść. Małego trzeba obejrzeć i ją też. – Wskazał na śpiącą w wozie jasnowłosą kobietę.

– To wszystko przez nią!

– Przestań! Dziecko ci uratowała, gdyby nie ona, Tobar by nie przeżył.

– Masz rację, w głowie mi się już miesza ze zmęczenia.

– Wszyscy potrzebujemy wypocząć i napełnić żołądki.

– Nie mamy dużych zapasów...

– Ale coś nam jeszcze pozostało. Nabierzemy sił, a potem się będziemy martwić. Jak dojedziemy do miasta, zdobędziemy jedzenie, przecież nigdy nam nie brakowało.

– Nie strach z nią, nieszczęścia na nas nie sprowadzi? – Esma znów wskazała na nieprzytomną kobietę.

– Co komu przeznaczone, to nieuniknione. Na razie samo dobro od niej mamy – powiedział z reprymendą w głosie.

– Niech się więc stanie. Boję się jej – dodała cicho, wiedząc, że rozgniewa go tymi słowami.

– Wiem, ja też. Ludzkimi siłami małego nie uzdrowiła, ale winni jej jesteśmy pomoc. Ona w śmiertelnym niebezpieczeństwie, przez nas o mało życia nie straciła. – Powiedział to łagodnie, bez złości, jakby wyczuwając niepokój siostry.

– Przez nas? To nie przez nas się ukrywała i we wsi ją chcieli na stos wysłać za czary!

– Nie wiemy, jak było, nam dała dobro, a za nie tym samym odpłacić trzeba.

– Zadurzyłeś się w niej. Myślisz, że nie widzę, jak na nią patrzysz? Nieszczęście z tego będzie, ona nie nasza, ona inna i do nas nie pasuje! – Kobieta podniosła głos, ale natychmiast zamilkła, widząc surowe spojrzenie brata.

– Jak źle myślisz, to złe przyciągasz. Zamilknij, głupia! Gdybyś umiała czarować, jej pomoc byłaby niepotrzebna!

– Nie moja wina, że nie umiem. Według tradycji moc we mnie powinna być, ale z jakiegoś powodu nie ma...

– Może jest, tylko czeka na odpowiedni moment, by się odezwać. – Kiedy to powiedział, Esma rozpłakała się, ale zakryła twarz rękami, by ten nie dostrzegł jej łez.

Gdy wjechali do lasu, natrafili na niewielki strumień i ruszyli jego szlakiem. Durril wysłał kilku niziołków1 przodem, by rozejrzeli się za jakimś bezpiecznym miejscem, nadającym się na obóz. Ci żwawo ruszyli przed siebie, bo sami już chcieli odpocząć. Ich brzuchy też coraz natarczywiej upominały się o jakąkolwiek strawę. Znaleźli dogodne miejsce, niewielką polanę otoczoną zagajnikiem młodych świerków, które skutecznie osłaniały je od wiatru. Jednocześnie powierzchni wystarczyło na ulokowanie wozów, dobytku i rozpalenie ogniska. Kiedy się upewnili, że nie ma w pobliżu żadnej leśnej ścieżki2, bo to mogłoby przyciągnąć złe moce, natychmiast zaczęli uprzątać otoczenie z połamanych gałęzi czy zwalonych konarów. Co mniejsze, suche patyki i trawy układali w centralnym miejscu w niewielki stos, grubsze gałęzie kładli obok, a znalezione kamienie wokół paleniska.

Durril, zobaczywszy, że przyjaciele przygotowali chrust na ognisko, zeskoczył z wozu i podbiegł, by pomóc im w rozpałce. Wyciągnął z kieszeni hubkę3 i krzesiwo4, które całe szczęście nie nabrały wilgoci, i kilkoma sprawnymi ruchami wykrzesał delikatne iskierki, które opadając na ułożony kopczyk, wirowały w powietrzu jak maleńkie duszki. Po dłuższej chwili ogień zajął kilka drewienek i radośnie mrugał do przyglądających mu się ludzi, a gdy jedna z kobiet pochyliła się i delikatnie zaczęła dmuchać, roztańczył się jak zaczarowany, porywając coraz większe gałęzie. W końcu, gdy ogień rozpalił się na dobre, kobieta dołożyła do niego solidny kawał drewna, ku uciesze rozkrzyczanych dzieci, szczęśliwych, że w końcu odpoczną i będą się mogły beztrosko bawić przy ognisku. Mężczyźni zaczęli przygotowywać obozowisko, oswobodzili konie i zabrali się do rozkładania prowizorycznych szałasów. Wszystkim udzielił się dobry humor, bo po kilku dniach wędrówki w końcu poczuli się bezpiecznie. Na dworze szarzało, ale nikomu to nie przeszkadzało. Zaprawieni w boju, radzili sobie z przygotowywaniem noclegu niezwykle sprawnie. Kobiety w tym czasie nabrały wody do bukłaków i szykowały kolację. Jedna z nich włożyła zapasy do wydrążonej w drzewie dziupli i zalepiła ją ziemią. Umorusane dzieci podbiegały do nich co chwilę i korzystając z chwili nieuwagi, podkradały kawałki jedzenia.

Esma tuliła synka, rany po ataku strzyg nadal całkiem się nie zagoiły i przy każdym gwałtowniejszym ruchu malec płakał z bólu. Cieszyła się, że pomimo strasznych obrażeń przeżył i w dodatku jego twarz nie została pokiereszowana. Jedynie aż do brody wiła się, pełzająca przez klatkę piersiową, czerwona, poszarpana pręga. Cyganka pocałowała spoconą główkę i odruchowo zerknęła w stronę posłania, na którym spała Nawojka. Wiedziała, jak dużo jej zawdzięcza, a jednocześnie ta słomianowłosa kobieta, tak różna od niej, przerażała ją. Esma bała się, że sprowadzi na nich nieszczęście, a widząc, jak brat patrzy na szeptuchę, czuła, że niczego dobrego z tego nie będzie.

– Martwię się, jest rozpalona, a przecież rany nie ropieją. Goi się na niej jak na psie, więc dlaczego febra nią trzęsie?

– Może to złe z niej wyłazi – powiedział spokojnie Durril.

– A może to naprawdę diablica jaka?

– Znów zaczynasz? Po co by cygańskiego dzieciaka ratowała?

– A kto ją tam wie? Czarciej przebiegłości człowiek nie ogarnie, a widać swój powód miała, skoro własne życie narażała. Obyśmy go za szybko nie poznali...

– Głupia ty, zamilknij w końcu, jęzor niewyparzony trzymaj na uwięzi, bo ci go kto utnie. Lepiej małego nakarm, do zdrowia niech nam jak najszybciej wraca. Brakuje tu jego śmiechu. Wilczek mały, wszystkich umiał rozbawić.

– Cicho – zasyczała Esma, rozglądając się, czy nikt nie podsłuchuje ich rozmowy.

– Nie bój, on tu bezpieczny, tutaj sami swoi.

– Nie bez powodu strzyga go chciała zabić, czuję, że to jeszcze nie koniec problemów.

– Nic nowego, że strzygi porywają dzieci, a że na niego trafiło, to czysty przypadek.

– Ja myślę, że to sam Melalo5 był. Tylko po co mu moje dziecko? – Kobieta rozpłakała się głośno.

– Co ty znowu wymyśliłaś? On nie takich jak my potrzebuje, zwykli z nas wędrowcy, na nic byśmy mu się nie przydali ani my, ani dzieciak tym bardziej.

– Wiem, co mówię. Może i nie mam w sobie daru, jak moja daj6, ale intuicję mam, a coś w środku mi mówi, że jakiś cień za nami podąża...

– Nie radzę mu się zbliżać do Tobara. Drugi raz zaskoczyć się nie dam i jak będzie trzeba, to z samym diabłem do walki stanę i mu jego parszywy łeb do kosmatej dupy wsadzę – powiedział to, a zza pleców dobiegł ich śmiech karlicy, która właśnie podeszła, żeby ich zaprosić do wieczerzy.

– A ty co rechoczesz, Duczajka?7

– Wesoło mi, to rechoczę, tyle mojego, że mi Bozia wzrostu nie dała, ale humoru nie poskąpiła – odpyskowała piegowata dziewczyna, śmiejąc się od ucha do ucha.

– Poszła ty stąd, chochliku jeden – zawołał do niej mężczyzna, a patrząc na jej radosną, umorusaną buzię, także zaczął się śmiać.

– A ta wiedźma to już nigdy się nie obudzi?

– Nie twoja sprawa. Obudzi się, gdy nadejdzie pora – burknął niezadowolony, że młoda wściubia nos w nie swoje sprawy.

– Ja nie ze wścibstwa, tylko polubiłam ją. Ja już ją w mieście widziałam, to ona z naszym niedźwiedziem gadała. Potem wróciła, a ten padł jak martwy, ale jakoś znów ożył i do lasu uciekł.

– Jak to, w Nowogródku?

– A niby gdzie indziej? Najpierw jej nie poznałam, bo w łachmanach chodziła, jak starucha jaka, ale teraz to jestem pewna, że to była ona.

– E, głupoty pleciesz, Duczajko. To drabarni8 ze wsi, niby jak miałaby się w mieście szwendać?

– Jak mówię, to wiem. Widziałam ją tam i już!

– Pewna jesteś?

– Jak tego, że mnie za żonę nie weźmiesz. – Znów się zaśmiała i odwróciwszy się na pięcie, pobiegła w stronę pozostałych.

Ściemniło się, ale trupa zdążyła rozbić obóz i przygotować prowizoryczne posłania. Przyzwyczajeni do trudów podróży i spartańskiego życia, umieli współpracować, każdy miał swoje zadanie do wykonania, więc wszystko poszło bardzo sprawnie. Najważniejszym punktem było oczywiście ognisko, to ono dawało ciepło, przy nim jedli, odpoczywali, siedzieli do późna, snując opowieści o odległych miastach, historie, których doświadczyli. Byli wśród nich głównie Cyganie i Słowianie, ale także kilku Saracenów, którym udało się uciec z targu niewolników, paru Tatarów, wielki jak legendarny wiking Norweg i jeden albinos, który nigdy się nie odzywał, więc nikt nie wiedział, skąd pochodzi. Ta zbieranina dziwolągów, jak nazywano ich w miastach, które odwiedzali, żyła ze sobą jak w rodzinie. Nikt nikogo nie pytał o przeszłość, chyba że któreś samo zaczynało mówić, wtedy wszyscy słuchali z zaciekawieniem. Najczęściej byli to bezdomni, wygnańcy, kalecy, zbiegli niewolnicy, a czasami uciekinierzy ścigani w swoich krajach przez prawo za religię lub poglądy, którzy tutaj znajdowali akceptację. Warunkiem było, że będą pracować na grupę, każde z nich tak, jak potrafi. Większość wyróżniała się wyglądem, jak niziołki, mężczyzna o kobiecych kształtach, biały olbrzym, kobieta z brodą czy panna ze złotymi włosami sięgającymi do ziemi. Inni wykazywali się niezwykłą siłą, zręcznością, sprytem lub urodą, jak Esma. Ona jednak umiała także wróżyć, co w połączeniu z czarem, jaki wokół siebie rozsiewała, przyciągało klientów. W obozowisku było także sporo dzieci, ale i one miały swoje zadanie. Rozśmieszały przechodniów, karmiły małpki i inne zwierzęta i zbierały datki od mieszczan, a czasami wyprosiły od kramarzy kilka obwarzanków, orzechów bądź innych smakołyków. Każde trafiało do grupy przypadkowo, zrządzeniem losu, który najwyraźniej chciał, by tak się stało. Duczajkę na przykład znaleźli wychudzoną i ledwie żywą w maleńkiej norze, zajęczym dołku na skraju lasu. Z daleka przyciągnęła ich błękitna poświata, jakby świetlista łuna otaczała to miejsce. Kobiety myślały, że to niemowlę, ale szybko okazało się, że to karliczka. Od razu skradła serca pozostałych, bo pomimo iż życie jej nie oszczędzało, zawsze wesoła, uśmiechem rozjaśniała ich twarze, gdy ich cokolwiek trapiło. Nie pamiętała, jak się nazywa, a może nie chciała pamiętać, któż to wie. To Durril nadał jej imię od miejsca, gdzie ją znaleźli, które natychmiast do niej przylgnęło. Była malutka i filigranowa. Pomimo niskorosłości, niezwykle proporcjonalna, wyglądała jak porcelanowa laleczka z długimi, lśniącymi, złotymi jak jesienne liście włosami.

– Idź, posil się, ze starszymi okowity się napij, uradźcie, co dalej z nami, a ja zostanę z dzieckiem – powiedziała cicho Esma.

– Mogę go popilnować, ty idź, z kobietami porozmawiaj, potańcz przy ogniu, pośmiej się. – Durril patrzył z czułością na siostrę, która zapadła się w sobie i zniknął ten dawny blask, jaki rozsiewała.

– Nie, nie do śmiechu mi, nie chcę. Póki on nie wyzdrowieje. Moje serce zarosło tarniną, każdy oddech boli.

– Wydobrzeje, zobaczysz, już niedługo znów będziemy się z nim bawić, zbierać piórka i kamyki.

– Niech się stanie, bo brakuje tu jego psot. A ona? Co z nią? Musi jeść i pić, bo całkiem z sił opadnie, a widać, że ją jakieś sprawy po ciemnej stronie zatrzymały.

– Talizman jej dałaś? Może kto na nią jaki urok rzucił.

– Dałam, ale ona za wielka na nasze talizmany, tu raczej prawdziwej wróżki, starej matki trzeba, bo ona sama jak pchury daj9, a może i silniejsza. Musimy jej dać miodu i koziego mleka, bo bez jedzenia nie przeżyje, a złe moce już na nią dzioby ostrzą.

– Co ty też gadasz, kobieto? Zamilknij lepiej.

– Prawdę mówię, od początku wielki kruk za nami leci. Pewnie teraz też na gałęzi gdzieś w pobliżu siedzi, bo jeszcze niedawno jego czarne krakanie słyszałam, aż mnie ciarki przeszły.

– Nie możemy jej stracić, nie godzi się, odkąd nam ją dobry Del10 zesłał, stała się jedną z nas.

– Ona gadzia11, jak kłos jasna i do nas, Cyganów, pasuje jak mąka do węgla – żachnęła się Esma, niezadowolona, że brat tak hołubi tę obcą, jak ją w myślach nazywała.

– Może mąka i węgiel różne, ale potrzebne sobie, bo żeby chleb upiec, muszą się połączyć – powiedział mężczyzna, wbijając wzrok w twarz siostry.

Durril wstał i zbliżył się do Nawoi, żeby sprawdzić, czy nie ma gorącego czoła. Gdy się pochylił, ta niespodziewanie uchyliła powieki.

– Zostawcie mnie, ja nie chcę żyć. Ludzi swoich od złego chroń, ja sprowadzam tylko nieszczęście... – wyszeptała, z trudem artykułując słowa.

– Wiem, co robię. Skoro Del nam ciebie zesłał, to musiał mieć ku temu ważny powód, my widać na siebie skazani.

– Oby to nie był Beng12 – powiedziała w zasadzie do siebie Esma, ale szybko ucichła, czując na sobie spojrzenie brata.

– Nawet on nie ma nad nami mocy, chyba że mu na to pozwolimy.

– Są gorsze potwory... – wyszeptała Nawojka.

– Ciekawe jakie – wtrąciła Esma.

– Ludzie...

– Od nas krzywdy nie zaznasz. Teraz musimy zadbać, żebyś jak najszybciej stanęła na nogi, bo co z ciebie za pożytek, jak leżysz nam tu i tylko miejsce zajmujesz – próbował zażartować.

– Już mi lepiej, tylko w głowie wiruje.

– Pewnie z głodu. Przyniosę coś do jedzenia. A ty, Esmo, trzymaj język za zębami – syknął, wychodząc z wozu.

– Baliśmy się już o ciebie, szczególnie on, jak potłuczony łaził.

– Dziękuję za waszą dobroć, ale niepotrzebnie mnie ratowaliście, kłopot dla was, a ja i tak uciekać nie mam dokąd...

– To nie moja decyzja, ja tu nie miałam nic do gadania – rzuciła czarnowłosa kobieta.

– Ale i tak dziękuję.

– Nie dziękuj, gdyby to ode mnie zależało, nie byłoby cię tutaj.

– Dlaczego mnie tak nie lubisz?

– Nie chodzi o ciebie, tylko o Durrila. Ty gadzia, a on nasz, kodeks13 tego zabrania.

– Nie musisz się martwić, nic się nie wydarzy. A jak mały, lepiej mu?

– Lepiej, słaby jeszcze, ale wyzdrowieje, teraz już jestem pewna. Za to ci się nigdy nie wypłacę.

– Nie musisz, my kwita, nic nie jesteś mi winna. Mogę go zobaczyć?

– Mizerny jeszcze, ale już wraca do żywych. – Esma delikatnie podniosła dziecko i przybliżyła do leżącej.

– Witaj, mały wojowniku – powiedziała cicho Nawoja, a maluch z trudem otworzył powieki i zobaczywszy ją, uśmiechnął się szeroko, jakby czuł, że to ona uratowała mu życie.

.

– klangor –

tylko niebo znało ich ukryte myśli

a tak każde chciało móc poznać drugiego

słowa w głowach wyły choć siedzieli w ciszy

wrzaskiem zagłuszały potrzebę nowego

ich pytania krążą pod czubkami sosen

odpowiedzi wokół niepewnie się kłębią

ile im pisanych jesieni i wiosen

jak wierzyć że razem aż do końca będą

w niej się biją lęki z pragnieniem miłości

on nie wie czy umie w jasyr oddać wolność

jak dzieci w płaszczykach pełnej dojrzałości

niby wszystko mogą a jednak się boją

kłębią się nad nimi chmury wątpliwości

siłują zajadle plusy i minusy

czy przyszłość da radę zadziornej przeszłości

czy strach przed porażką zew serca zagłuszy

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Przypisy

1 Niziołek (stp.) – karzeł. ↩

2 Cyganie wierzyli, że po leśnych ścieżkach nocą chodzą diabły. ↩

3 Hubka – wraz z krzemieniem i krzesiwem stanowiła komplet niezbędny do rozpalenia ognia. Była to huba rosnąca na pniach drzew: brzóz, buków albo jodeł, która po wysuszeniu i sproszkowaniu stanowiła znakomity materiał łatwopalny. ↩

4 Krzesiwo – narzędzie do krzesania ognia, stosowane powszechnie przed wynalezieniem zapałek. Uderzano krzesiwem o twardy kamień, zazwyczaj krzemień, by wywołać iskrę, która zapalała przygotowaną hubkę wykonaną z wymoczonego i wysuszonego kawałka grzyba drzewnego. ↩

5 Melalo (rom.) – meł, brud; to demon, którego Cyganie bali się najbardziej. Miał postać ptaka z dwiema głowami, którego upierzenie było w brudnozielonym kolorze. Ostrymi pazurami wyszarpywał serce i kaleczył ciało, uderzeniami skrzydeł ogłuszał ofiary, te zaś, kiedy oprzytomniały z omdlenia, traciły rozum. Melalo wzbudzał wściekłość i szaleństwo; nakłaniał do gwałtu i morderstw. Jak sam zawdzięczał swoje urodzenie mózgowi sroki, tak ci, którym Melalo zadał szaleństwo, szczebiotali bezmyślnie jak one. ↩

6 Daj – (rom.) – matka; dad – ojciec. ↩

7 Duczaja (stp.) – mały dołek w ziemi. ↩

8 Drabarni – zielarka, ale też kobieta zajmująca się również odczynianiem różnych chorób (rom. drab – ziele, ale także lekarstwo, natomiast draba oznacza urok oraz zaklęcie). Znachorki czy zielarki cygańskie znane były także jako gule romnia (słodkie kobiety) lub ćowali, a także ćowahani (czarownice). ↩

9 Pchury daj (rom.) – mądra, stara matka, znachorka, kobieta znająca się na magii i ziołolecznictwie, ciesząca się w społeczności romskiej wielkim respektem. ↩

10 Del (rom.) – Bóg. ↩

11 Gadzia (rom.) – nie Cygan, ktoś spoza społeczności romskiej. ↩

12 Beng – w mitologii romskiej demon zła, przeciwieństwo Dela, patron czarnej magii, sprawca szaleństwa, identyfikowany z szatanem. ↩

13 Romanipen – niepisany kodeks honorowy, szczegółowo precyzujący prawa i obowiązki, jakich przestrzegają nawet współcześni Cyganie. Jedną z najcięższych kar kodeksu jest mageripen – czyli skalanie albo skazanie na wygnanie poza wspólnotę. ↩