Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Polska szykuje się na piłkarskiemistrzostwa świata, ale na stadionach wrze. Pseudokibice sieją terror, a media poddają w wątpliwość, czy turniej w ogóle powinien się odbyć. Rząd reaguje – powołany zostaje specjalny zespół do walki z bandytami w szalikach.
Sebastian Wierzbicki, doświadczony policjant, wkracza w brutalny świat kibicowskich porachunków, infiltrując gang związany z fanami Czarnych Warszawa. Z pozoru to kolejna misja – rozpracować, aresztować, zamknąć sprawę.
Ale im głębiej wnika w tę zamaskowaną rzeczywistość, tym więcej dostrzega: lojalność, braterstwo, zasady.
W świecie pełnym przemocy i bezprawia znajduje coś, czego brakowało w jego własnym życiu.
„Zamaskowany” to wciągająca opowieść o granicach między dobrem a złem, tożsamości i wyborach, które mogą zmienić wszystko. To historia o tym, jak łatwo się zgubić, kiedy rola staje się rzeczywistością, a maska – nowym „ja”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 216
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Najbliższym.
Copyright © by Dark Boat, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wszystkie podobieństwa do prawdziwych instytucji są przypadkowe. Tekst jest w całości fikcją literacką. Nazwiska prawdziwych osób i nazwy marek nie są wciągnięte w wątek fabularny i ich wykorzystanie nie ma na celu obrażenia tych osób, ani reklamowania lub antyreklamowania marek. Są to nazwiska i nazwy powszechnie znane i występujące w sferze polskiej i zagranicznej popkultury.
Niektóre wydarzenia opisane w książce są prawdziwe. Autor zmienił tylko miejsce i czas.
Wydanie I, Łódź 2025
eISBN: 978-83-972758-7-4
Redakcja i korekta: Anna Drabowicz-Wiśniak
Skład i konwersja do wersji elektronicznej: Karol Łukomiak Projekt okładki: Karol Łukomiak
Wydawnictwo Dark Boat
email: [email protected]
Instagram: @wydawnictwodarkboat
Prolog
Wyrok w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, Sąd Okręgowy w Rzeszowie II Wydział Karny po rozpoznaniu sprawy… – zaczęła czytać sędzia. W tym momencie brzuch skurczył mu się do tego stopnia, że spokojnie zmieściłby się w spodnie w rozmiarze XS, mimo że nosił XL. Żołądek podszedł do gardła, a serce biło, ba! waliło coraz mocniej, jakby domagało się wyjścia z piersi. Przed jego oczami migały obrazki z dotychczasowego życia, klatka po klatce, kilka lub kilkanaście na sekundę. Widział kilkuletniego siebie grającego z ojcem w piłkę na trawniku za blokiem. Podczas pieczenia ciasta z matką. Jak cała klasa w szkole podstawowej śmiała się z niego, kiedy kolejny raz był wyszydzany. Podczas ślubowania według roty, gdy ze wzruszenia drżał mu głos i miał łzy w oczach. Na imprezie w Serocku, Jantar oraz znowu mamę… Przy swojej rodzicielce na chwilę się zatrzymał. Podniósł nieco głowę i spojrzał w lewo, na miejsce dla widowni, gdzie siedziała. Nie w pierwszym, a w drugim rzędzie, jakby chciała się schować za czyimiś plecami. Ich wzrok spotkał się na chwilę, ale w jej spojrzeniu nie widział radości. Jej duże czarne oczy były dzisiaj małe i smutne, przez co poczuł się jeszcze gorzej. Obok niej siedziała Daria, która podobnie jak matka patrzyła na niego smętnym wzrokiem. Obie bliskie mu kobiety jakby nie wierzyły w to, co się właśnie działo. Także to, co rozgrywało się w jego trzewiach, było nie do opisania. Znów się zgarbił i spuścił wzrok. Przed jego oczami ponownie zaczął się niemy film w przyspieszonym tempie. Teraz widział siebie, jak podnosi ciężary na siłowni, na macie i w ringu podczas treningów mieszanych sztuk walk. Kiedy był dumny niczym paw w czasie apelu, na którym dostał awans w pracy. Na pierwszym wyjazdowym meczu piłkarskim, gdzie poczuł na własnej skórze i zobaczył na własne oczy, co to znaczy być kibicem oraz weekendowy wypad na Podkarpacie. Jak został handlarzem… Teraz, w sali bez klimatyzacji, z zamkniętymi oknami, z temperaturą sięgającą zenitu, ważą się jego losy. Jego, czyli kogo? Chuligana? Przestępcy? Czy może policjanta?
Kiedy kilka chwil wcześniej skład sędziowski szedł korytarzem do sali rozpraw, on patrzył na ich twarze, by coś z nich wyczytać. Nie udało mu się, gdyż żaden mięsień na ich gębach nawet nie drgnął. Wyroku słuchał, wpatrując się w stół. Ręce opuścił wzdłuż ciała, a dłonie zacisnął w pięści. Trzymał je tak długo i tak mocno, że każdego innego człowieka zabolałyby kłykcie. Ale czy on czuł jakiś inny ból od tego w przełyku, w żołądku, na sercu oraz w brzuchu? Nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie.
Teraz słowa sędzi zagłuszała w jego głowie mowa końcowa prokuratora, który kwadrans temu dosłownie w pięciu minutach przedstawił go tak, że sam skazałby siebie na kilka lat pozbawienia wolności. Trzeba przyznać, że gość miał gadane i duże doświadczenie w zawodzie.
Winny. Usłyszał to? Czy to tylko jego wyobraźnia? A może niewinny? Zamknął oczy. Krople potu ściekały mu po plecach, a jeszcze większy stres spowodował, że zaczął się dusić… Nagle usłyszał śmiech. Otworzył oczy i zerknął na skład sędziowski. Cała piątka (dwoje sędziów oraz trzech ławników) śmiała się, patrząc na niego. Spojrzał naprzeciwko i zobaczył, że prokurator również się śmieje.
Co się tutaj dzieje, do cholery?, pomyślał. Nie mógł dłużej się nad tym zastanawiać, bo zorientował się, że jego obrońca także ma powód do radości. Z zaciśniętymi zębami odwrócił się w jego stronę i nie mógł uwierzyć w to, co widzi. Adwokat wręcz płakał ze śmiechu, ocierał łzy swoimi dłońmi. Po chwili śmiechem wybuchnęła cała sala. Tego było już za dużo. Bał się odwrócić w stronę publiczności, bał się, że zobaczy uradowaną mamę i Darię. Ciekawość jednak zwyciężyła i spojrzał w tamtą stronę. O dziwo, matka była smutna, a dziewczyny nigdzie nie było. Szukał wzrokiem, ale jej nie dostrzegł…
Rozdział 1
3 MIESIĄCE WCZEŚNIEJ
– Cygan, naczelnik cię wzywa. – Od czytania akt oderwał go głos kolegi, który wszedł do pokoju.
– Czego on ode mnie chce? – zapytał zdziwiony Sebastian.
– A co, jestem jego asystentem? Albo jakimś pieprzonym wróżbitą? – Misiek zrobił zdziwioną minę i rozłożył ręce. – Jak wracałem z kibla, Stary zaczepił mnie na korytarzu i powiedział, bym ci przekazał, żebyś się natychmiast u niego stawił. Więc ci przekazuję i tyle.
„Cygan”. Jak on nienawidził tego słowa. Teraz w firmie nazywają go Cyganem, a wcześniej w szkole był Rumunem. Już sam nie wiedział, co lepsze, a co gorsze. Kiedyś mamusia mówiła mu, że będzie mieć powodzenie u dziewczyn, bo miał ciemną karnację i czarne oczy. Jednak od dziecka wołano na niego Rumun. Był pewny, że gdyby to nie był początek XXI wieku, tylko teraźniejszość, to dostałby pseudonim Arab albo Ciapaty. Tak, ta druga myśl pewnie bardziej by pasowała do sytuacji. Dlaczego, do chuja, nie mogli mu nadać ksywki Hiszpan, Italiano lub Turek? No nie mogli i musieli go nazywać Rumunem, a teraz w pracy wszyscy wołali na niego Cygan.
– Ej, idziesz? Odpowiedź na swoje pytanie znajdziesz w gabinecie naczelnika – powiedział Misiek, przyglądając się z góry nowemu partnerowi z załogi.
– Jakie pytanie? – Zdziwił się Cygan. Czyżby Michał słyszał jego myśli? O właśnie, ksywa Misiek od imienia Michał. Gdzie jest sprawiedliwość? Dlaczego na niego nikt nigdy nie mówił Seba czy Sebek, tylko pieprzony Rumun i Cygan?
– Ty jesteś głupi czy głuchy? Sam przecież przed chwilą spytałeś, czego od ciebie chce Stary. Dowiesz się tego, będąc u niego w gabinecie. Dobra, chuj mi do tego. Ja ci przekazałem rozkaz, a ty zrobisz z nim, co będziesz chciał. – Misiek usiadł za swoim biurkiem i wziął łyk kawy, która już zapewne zdążyła wystygnąć, bo w kiblu spędził dobry kwadrans.
Sebastian wyczuł dziwną atmosferę jak tylko pojawił się w gabinecie naczelnika. Obok Starego stał nieznany mu około czterdziestoletni mężczyzna, ubrany w drogi, bardzo dobrze skrojony garnitur. Fryzurę miał modną. Widać było, że nie chodzi do taniego fryzjera, tylko do drogiego barbera. Nawet oprawki okularów mówiły, że jest z wyższych sfer. Na biurku naczelnika leżała gruba, brązowa teczka, która z pewnością była własnością gościa. Po pierwsze Sebastian nigdy jej tutaj nie widział, a po drugie zdawała mu się niezbyt męska, a ten tajemniczy człowiek wyglądał na „ciepłego”. Pomimo tak sformułowanej myśli, Cygan vel Rumun nie miał nic do homoseksualistów. Gołym okiem widać, że albo zarabia więcej od Seby, albo całą pensję wydaje na ubrania i dodatki. W sumie co mi do tego? Ja przecież większość pensji wydaję na treningi MMA, na siłownię, odżywki oraz dobre i zdrowe żarcie, pomyślał Sebastian.
Seba zapisał się na te zajęcia, będąc jeszcze w liceum, bo był gnębiony przez rówieśników. Do tego stopnia, że żadna dziewczyna nie chciała się z nim umówić, był – jak mówiono – inny. Kiedy poszedł do szkoły policyjnej, mógł z tego zrezygnować, bo nie dałby już sobą pomiatać, ale pokochał te sporty. To już nie było jego pasją czy walką z lękiem. Stało się życiem i nie wyobrażał sobie ani jednego dnia bez ćwiczeń. Miał także małą obsesję na punkcie zdrowego jedzenia. Wieczorem przygotowywał sobie jedzenie na kolejny dzień i dzielił je na trzy porcje. Mógł kupować dietę pudełkową, ale kochał gotować i przynajmniej czas mu się nie dłużył. Sebastian nie miał ani przyjaciół, ani znajomych, więc dysponował dużą ilością czasu, by całe dnie przesiadywać na komendzie, na zajęciach sportowych oraz w kuchni. W pracy nikt mu nie proponował zamawiania jedzenia z fast foodu, bo wszyscy wiedzieli, że i tak by odmówił.
Pewnie to dobry znajomy naczelnika lub jakiś biznesmen, skoro to właśnie tutaj, w gabinecie Starego, toczyć się będzie pierwsza rozmowa, pomyślał Sebastian. Ciekawe, co to za tajemnicza sprawa?
– Cygan, mam dobrą wiadomość. – Usłyszał od razu po zamknięciu drzwi. – Wyjeżdżasz na trzy miesiące do Warszawy, powalczyć o kolejny awans.
Sebastian Wierzbicki miesiąc wcześniej awansował, dołączając do tego Wydziału. Bardzo dobrze się sprawdził podczas ostatniej akcji i góra przerzuciła go do Sabały, dając mu również podwyżkę.
– Wytypowałem cię, bo jestem przekonany, że dasz sobie radę. Jesteś młody, silny, sprytny, więc wstydu nie zrobisz. Liczę na ciebie, bo nie ukrywam, że twój sukces będzie chwałą dla naszej całej jednostki i rzeszowskiej policji. A kto wie, może nawet podkarpackiej? – Parszywy uśmiech pojawił się na grubej twarzy naczelnika. – Ale pamiętaj, jeśli coś ci nie wyjdzie, tylko ty będziesz to mieć w papierach. Z kolei twój sukces będzie naszym wspólnym osiągnięciem, bo przypominam, że gramy w jednej drużynie.
Sebastian w myślach zgodził się ze słowami naczelnika. Miał dwadzieścia osiem lat, szybko potrafił rozwiązywać zagadki i miał krzepę. Mimo tego, co myślała o nim większość, sterydów nie musiał brać.
– W zwycięskim zespole jest również miejsce dla partii rządzącej – wtrącił nieznajomy. Powiedział to z pełnym przekonaniem i z takim spokojem, jakby trzymał najlepsze karty, a na stole leżały miliony do wzięcia. U niego nie było widać żadnej wesołości.
– Panie Sebastianie, od teraz do końca akcji w sprawach służbowych kontaktuje się pan wyłącznie z dwiema osobami – zaczął ważniak. – Ze mną oraz z panem Wiesławem Sabałą. Oczywiście tylko telefonicznie i mailowo. Czy to jasne? – Nie czekając na odpowiedź, dodał:
– Nazywam się Andrzej Grabarczyk i jestem wiceministrem Spraw Wewnętrznych i Administracji. Powołano mnie na szefa zespołu, o którym na wczorajszej konferencji prasowej mówił pan premier. Słyszał pan?
– Nie oglądałem. Nie mam czasu na śledzenie polityki – odparł Sebastian zgodnie z prawdą. Nigdy go to nie interesowało, a po zmianie wydziałów zwyczajnie nie miał na to czasu.
– Nie pytałem, czy pan to widział, tylko czy słyszał. Ale okej, wyjaśnię to panu w trzech zdaniach, bo czas goni, a ja mam jeszcze kilka jednostek do odwiedzenia – mówiąc to, spojrzał na zegarek, który też nie wyglądał na tani.
Sebastian nie znał się na zegarkach, nie znał ich cen, ale nawet laik byłby w stanie stwierdzić, że ten na nadgarstku polityka kosztuje kilkanaście tysięcy złotych.
– Jak pan zapewne wie, na przełomie czerwca i lipca w naszym kraju odbędzie się mundial. Niestety w pierwszej wiosennej kolejce, która miała miejsce w miniony weekend, doszło do kilku awantur na stadionach i niekorzystny dla nas obraz poszedł w świat. Polskie oraz światowe media, pokazując migawki z burdami pseudokibiców, zadają pytania, czy Polska jest gotowa, by przyjąć kibiców z całego świata? Czy w kraju nad Wisłą jest bezpiecznie i czy nie warto, póki jeszcze czas na to pozwala, przenieść imprezę do sąsiadujących i bezpiecznych Niemiec? Wczoraj Prezes Rady Ministrów ogłosił, że powstał zespół do walki ze stadionowymi bandytami i wszyscy chuligani w ciągu trzech miesięcy trafią za kratki. Skoro na Zachodzie sobie z tym problemem poradzono, to dlaczego u nas mamy sobie nie dać z tym rady? Oczywiście, że również i my wygramy wojnę z kibolami, a pan jako młody, inteligentny i wysportowany człowiek nam w tym pomoże. Pod przykrywką wejdzie pan w struktury gangu jednego z warszawskich klubów. Czy to jasne?
Nie rozumiał, dlaczego właśnie on z rzeszowskiego Wydziału Poszukiwań i Identyfikacji Osób ma się zająć warszawskimi kibicami. Nie odpowiadało mu to, więc zamiast odpowiedzieć zarozumialcowi ze stolicy (który skłamał, bo powiedział więcej niż trzy zdania), skierował słowa do swojego przełożonego.
– Panie naczelniku, nie wydaje mi się, by był to najlepszy pomysł. Aktualnie prowadzę trzy sprawy…
– Nikt cię nie prosi o zdanie – przerwał mu Sabała głosem nieznoszącym sprzeciwu. – To rozkaz. Pakuj się, bo jutro masz być w Warszawie. Tu masz klucze od służbowego mieszkania i teczkę najważniejszych osób, które będziesz obserwował. Spokojnie, wierchuszka nie jest duża. To raptem siedem osób, na które musisz znaleźć coś, by w ciągu trzech miesięcy trafili do więzienia przynajmniej na czas Mistrzostw Świata. Ale fajnie by było, gdyby posiedzieli tam dłużej. Wiemy, że mają jakieś nielegalne interesy, ale nie mamy dowodów i ty je znajdziesz. I pamiętaj, że to tajna akcja, nikomu o niej nie możesz powiedzieć. Nikt, nawet ze stołecznej prewencji, nie wie o twoim istnieniu, więc się pilnuj. Jak cię złapią, to akcja będzie skończona. Nie chcemy ryzykować, a dobrze wiesz, że w policji są i krety, i głupie osoby, które mogą coś chlapnąć przy piwie. Jak wrócisz do pokoju, to normalnie pracuj nad swoimi sprawami, a jutro powiem wszystkim, że będziesz przez trzy miesiące na zwolnieniu lekarskim. Z kolei jeśli chodzi o te sprawy, to nie martw się o nie, nie uciekną. Jak wrócisz, to będą na ciebie czekały. – Stary na koniec swej przemowy znowu pozwolił sobie na szyderczy uśmiech.
– Panie naczelniku, przecież to są zaginione osoby. Jak pan dobrze wie, w tej sytuacji liczy się każda godzina. Jakie trzy miesiące? A po drugie, skoro ci kibice mają trafić za kratki choćby na czas imprezy, czyli pewnie na miesiąc, to dlaczego nie można zastosować wobec nich środka zapobiegawczego w postaci tymczasowego aresztowania?
– Skoro tak bardzo martwisz się zaginionymi osobami, to zrób wszystko, by warszawscy kibice szybko znaleźli nowe miejsce zamieszkania, byś mógł jak najszybciej wrócić do Rzeszowa. To po primo – odpowiedział naczelnik, pokazując wyprostowany środkowy palec. – A po drugie – Tym razem pokazał dwa palce, bo dołożył wskazujący. – dołek to opcja awaryjna, gdybyś nie dał rady. Jednak jak wspomniałem, liczymy na ciebie i lepiej byś nas nie zawiódł. Przypomnę jeszcze raz. Porażka idzie wyłącznie na twoje konto, a sukces na nasze wspólne.
Chciał odpyskować, ale tylko zacisnął usta. Po chwili namysłu powiedział:
– Ale jak ja mam w tak krótkim czasie wejść wewnątrz grupy? I to jeszcze w obcym mieście. Nigdy nie byłem w Warszawie, a mecze oglądam tylko w telewizji. I nie są to spotkania polskiej ekstraklasy, tylko europejska Liga Mistrzów. Jak mam do nich zagadać, nie mówiąc o przekonaniu ich, że jestem jednym z nich? – bronił się Sebastian.
– Cygan. – Gość z ministerstwa bardzo powoli wypowiedział jego ksywę, skracając dystans i jednocześnie pokazując, kto tu rządzi. – To są kibole, czyli prawie jak małpy. Ubierzesz się jak oni, krzykniesz te same durne przyśpiewki, a jak zobaczysz w ich towarzystwie jakąś fajną dupę, to złapiesz się za krocze i powiesz, że byś ją przeleciał, śmiejąc się z tego głośno i donośnie. Jakbyś powiedział najlepszy dowcip na świecie. Wymyśl coś, bo pan premier na ciebie liczy i będzie lepiej, jak go nie zawiedziesz. Nie będę pytać, czy rozumiesz, bo wiem, że bystry jesteś.
Policjant powstrzymał się od przekleństwa i przytaknął. Wziął klucze, teczkę i wyszedł z gabinetu. Marzył o trzaśnięciu drzwiami, ale na wyobraźni się skończyło. Zamknął za sobą drzwi tak cichutko, jakby wychodził z pokoju niemowlaka, którego zdołał jakimś cudem uśpić. Kiedy mijał sekretarkę, zauważył, że niesie ona na tacy dwa kubki z kawą.
No faktycznie się spieszył ten Grabowski, czy jak mu tam, na kolejną komendę, pomyślał wkurzony Sebastian.
Wszedł do pokoju i walnął drzwiami z całych sił.
– Oho, czyżby pierwszy opierdol od Starego? – zapytał Misiek, śmiejąc się przy tym bardzo głośno.
– Sorry, przeciąg był.
– I tak się dowiem. Nawet nie wiesz, jak tutaj się szybko plotki rozchodzą. To co, powiesz mi, czy mam się dowiedzieć od innych? – dopytywał Michał.
– Nic się nie dzieje. Nie szukaj dziury w całym. I zamiast na plotkach, skup się lepiej na sprawach, bo za to masz płacone. – Usiadł przy swoim biurku, nie patrząc na kolegę z pokoju. Uznał, że to zakończy rozmowę i miał rację. Misiek nie drążył już tematu. Pokazał jednak młodszemu koledze, że ten chciał mu sprzedać bajkę słabej jakości. Rozłożył się więc na krześle, wyprostował nogi, które skrzyżował w kostkach, ręce założył na tył głowy i, patrząc w sufit, zaczął sobie pogwizdywać piosenkę „Kłamstwo” Muńka Staszczyka. Sebastian wstał od swojego biurka, otworzył okno i ponownie usiadł przed komputerem. Po chwili znowu wstał, wziął czajnik elektryczny i wyszedł z nim.
Jego starszy partner z pokoju skończył gwizdać, kiedy tylko został sam. Był pewien, że młody dostał reprymendę od naczelnika. Nie interesowało go nawet za co, ale ucieszył się z tego, nawet bardzo. Miał już dosyć wysłuchiwania pochwał dla nowego. Po dziurki w nosie.
– Ten dzień zaczął się wspaniale – powiedział Misiek sam do siebie.
Rozdział 2
Droga do stolicy wyjątkowo mu się dłużyła. Po godzinie wyjął smartfona i zaczął przeglądać różne strony kibicowskie. Zarówno te, które były w mediach społecznościowych, jak i te na innych serwerach ze swoimi własnymi domenami, a było ich naprawdę sporo. Sebastian zapoznał się z różnymi relacjami z minionego weekendu, ale najbardziej interesowały go wydarzenia, które miały miejsce w Płocku. Bo właśnie tam, w mieście położonym na północny zachód od stolicy, kibice Czarnych Warszawa pobili się z ochroną i z miejscowymi fanatykami. Cygan wyczytał, że pojechało tam dwustu warszawskich kiboli. Rzucali w ochronę kostką brukową, krzesełkami oraz koszami na śmieci, a z kibicami miejscowego klubu pobili się pod kasami stadionu „nie używając sprzętu”.
Na wielu opublikowanych zdjęciach oraz filmikach widać było, że jednak nie cała grupa wojowała, lecz maksymalnie pięćdziesiąt osób.
Zastanawiał się, jak to możliwe, że na tych wszystkich nowoczesnych stadionach, gdzie na każdym słupie jest dobrej jakości monitoring, można bezkarnie łamać prawo? Bardzo go zdziwiło, że nikogo nie zatrzymano, mimo że po stronie agencji ochroniarskiej było, jak napisano: „kilka nokautów oraz rozciętych głów”. I on ma dołączyć do tej grupy? Cały czas zastanawiał się, w jaki sposób ma do nich dotrzeć? Przecież to nie jest takie proste. Co prawda ułożył sobie w głowie kilka wariantów, ale po godzinie każdy z nich upadał, bo wiedział, że nie było szans na wdrożenie ani jednego. Nawet w takiej grupie, w której są kibice lub małpy, jak ich nazwał Grabarczyk. Jechał w nieznane i bez żadnego rozsądnego planu działania. Nic zatem dziwnego, że był zestresowany. Jednak właśnie po to został policjantem, by służyć. Skoro jest taka potrzeba, to musiał zacisnąć zęby i zrobić porządek w stolicy.
Na miejsce dojechał po zachodzie słońca. Pierwotnie myślał, by wziąć swój samochód, ale bał się, że nie będzie umiał poruszać się autem po niespełna dwumilionowym mieście, więc wybrał pociąg. Po pięciogodzinnej podróży dotarł na dworzec Warszawa Centralna, by w dalszą drogę udać się tańszą wersją taksówki, czyli przejazdem na aplikację. Mógł wybrać komunikację publiczną, ale nie potrafił się odnaleźć w tych podziemnych przejściach, gdzie zdążył się już kilkukrotnie zgubić. Był młody, wykształcony, a jednak nie umiał odczytać internetowego rozkładu jazdy i obawiał się, że może pojechać w inny rejon miasta. Tłumaczył to sobie stresem oraz bardzo słabą jakością portalu. Nie wiedział, ile ma dokładnie funduszy przeznaczonych na ten cel, bo z nikim tego nie ustalał, ale uznał, że na to go jednak stać.
Dostał mieszkanie w policyjnym bloku na Pradze-Północ, w bardzo bliskiej odległości od komendy rejonowej. Zdołał wyczytać, że z nowego domu na stadion Czarnych ma doskonały dojazd (kilka przystanków bez przesiadek). Kawalerka była dobrze wyposażona. W przedpokoju o rozmiarze metr na metr był wieszak na ubrania. W ślepej kuchni znajdowały się lodówka, czajnik elektryczny, kuchenka mikrofalowa, stół oraz dwa krzesła. W łazienko-ubikacji był prysznic, zlew, sedes oraz pralka, a w pokoju dziennym, czy jak kto woli – w sypialni – stała wersalka, szafka nocna z lampką oraz telewizor na komodzie. Czego chcieć więcej? Poszedł do kuchni, wstawił wodę na kawę i wrócił do pokoju, by przejrzeć jeszcze raz akta kibiców Czarnych Warszawa. Znał je na pamięć, bo czytał je, będąc jeszcze w Rzeszowie, a na dodatek były bardzo ubogie. Chciał się jednak czymś zająć, zanim zagotuje się woda w czajniku. Obok zdjęć widniały ksywy, daty urodzenia, adresy zamieszkania, miejsca pracy/szkół i kilka innych szczegółów. Chwilę później zorientował się, że nie kupił sobie nic do jedzenia, a w szafkach nie było ani kawy, ani herbaty. Zbliżała się godzina kolacji, a Sebastian ostatni posiłek zjadł w pociągu. Ubrał się i zszedł na dół do osiedlowego sklepu, przed którym stało kilku małolatów. Wiedząc, że jest na osiedlu policyjnym w sąsiedztwie komendy, był pewny, że nic złego mu się tutaj nie stanie. Kiedy chłopaki poprosiły go o pożyczenie pięciu złotych, mocno się zdziwił, że takie rzeczy dzieją się pod nosem policji – no cóż, jak to mówią, najciemniej pod latarnią.
Jego pierwszym posiłkiem w delegacji był hot dog z energetykiem. Na śniadanie kupił sobie gotowe danie do podgrzania i drugiego energetyka, gdyż kupując dwa zaoszczędził kilka złotych. Większe zakupy, takie jak cukier, kawa, herbata czy papier toaletowy kupi sobie w dyskoncie, do którego miał dziesięć minut spacerkiem. Zauważył, że ogólnie musiała to być przyjemna okolica, ponieważ obok marketu było centrum rozrywki, gdzie można było potańczyć, pograć w bilard czy kręgle. Osiedle kilku bloków od zachodu graniczyło z Wisłą, a na południu znajdowały się zabytkowe kamienice Pragi-Północ. Na wielu z nich widać było ślady po II wojnie światowej, ale równie dużo zostało wyremontowanych, co wyglądało jak zderzenie dwóch światów. Bardzo lubił zapoznawać się z miejscami, w których przebywał, i tym razem zrobił to samo. Przeczytał na Wikipedii historię Pragi i dowiedział się, że przy ulicy Targowej, czyli głównej arterii komunikacyjnej dzielnicy, znajduje się Muzeum Warszawskiej Pragi, które będzie musiał w wolnej chwili odwiedzić. Był przekonany, że nie będzie mieć dużo roboty, więc umili sobie czas w stolicy zwiedzaniem większości placówek kulturalnych. Na jutro zaplanował już wyprawę do sklepu Czarnych, by kupić czapkę, szalik, bluzę i koszulki, po to, by wtopić się w tłum podczas sobotniego meczu. Przyjrzał się dokładnie młodym spod sklepu, bo przypuszczał, że spotka ich na stadionie.
Poranek przywitał go niespodzianką. Okazało się, że kuchenka mikrofalowa jest zepsuta, więc kupioną w osiedlowym tajską zupę z kurczakiem zjadł na zimno. Zanim jednak poszedł po inne produkty, sprawdził pozostałe sprzęty. Na szczęście tylko kuchenka była atrapą. Tym razem osiedlowe sebiksy (jak to brzmi? Czyżby to słowo pochodziło od Sebastiana?) poprosili go o papierosa, a on znowu grzecznie im odmówił.
Po powrocie z klubowego sklepiku był wymęczony, głodny i zły. Droga mu się wydłużyła, bo były roboty drogowe i przystanek został przeniesiony w inne miejsce, musiał więc jechać objazdem, a gdy wysiadł, nie wiedział, gdzie się dokładnie znajduje. I tak właśnie zakupy modowe zamiast godziny zajęły mu trzy, zgubił się, a padający deszcz nie pomagał mu w odnalezieniu się w nowym miejscu i rzeczywistości. Przemoknięty wrócił do domu i przypomniał sobie, że nie ma niczego na obiad. Po raz kolejny poszedł do najbliższego sklepu, gdzie kupił na wynos kawę oraz kilka produktów, które pozwoliłyby mu w szybkim czasie zapomnieć o głodzie. Na obiad postanowił przygotować proteinową sałatkę z pomidorkami koktajlowymi i sałatą rzymską.
Wrócił do domu i po posiłku zadzwonił do swojego naczelnika, by dowiedzieć się, ile ma pieniędzy, bo na same ubrania wydał niecałe pięćset złotych.
Naczelnik nie wiedział, ile pieniędzy przeznaczyło na ten cel ministerstwo, więc Sebastian zadzwonił do Grabarczyka. Od szefa zespołu do walki ze stadionowymi bandytami usłyszał kwotę, która go nie zadowalała, bo pokrywała tylko koszty, a młody policjant myślał, że uda mu się coś z tej akcji zaoszczędzić.
– Dobrze, że taksówka też się zwróci – powiedział sam do siebie Sebastian. – Ale ile mnie będzie kosztował ten awans? – zapytał, rozglądając się po pustym mieszkaniu.
Rozdział 3
Znał już na pamięć zarówno drogę, jak i rozkład jazdy, bo oprócz zrobienia zakupów, pojechał wczoraj jeszcze raz pod stadion, by dobrze zapamiętać trasę. Nie mógł się przecież spóźnić. Wyszedł z domu godzinę przed meczem i wsiadł do tramwaju. Kiedy przekraczał Wisłę, spojrzał w lewo na panoramę miasta. Widok z mostu był piękny. Obiecał sobie, że jak tylko zrobi się cieplej, to przyjdzie tu, by podziwiać krajobraz stolicy Polski. Na dole starówka, a w tle wysokie wieżowce (doliczył się dwunastu sztuk). Poczuł się jakby był w Ameryce i przypomniał sobie „Kryminalne Zagadki Nowego Jorku”, które oglądał za dzieciaka ze swoją mamusią. Nieoczekiwanie z zamyślenia wyrwało go uderzenie w głowę, a chwilę później kopniak w bark, aż uderzył twarzą w szybę. Wydawało mu się, że spadł mu szalik, który miał na szyi. Kiedy się odwrócił, zobaczył dwóch młodych mężczyzn, którzy, śmiejąc się z tej sytuacji, wyzywali go od żydów. Jeden z nich jego szalem czyścił sobie but. Nie rozumiał, dlaczego go zaczepili, ale od razu skojarzył, że szalik mu nie wypadł, tylko został skradziony. Szybko podniósł się z podłogi, złapał się poręczy i z dwóch nóg przywalił temu z szalikiem. Była to błyskawiczna reakcja i napastnicy się tego nie spodziewali. Złodziej dostał w klatkę piersiową i przewrócił się na plecy. Zanim jego towarzysz zorientował się, co się stało, dostał serię trzech prostych – lewy, lewy, prawy – w twarz. W normalnej sytuacji zatrzymałby ich, ale teraz nie miał na to ani czasu, ani ochoty. Spojrzał na tego z szalem, by mu odebrać swoją własność, ale w tym momencie tramwaj się zatrzymał, drzwi się otworzyły i napastnicy uciekli. Jak tylko znaleźli się na zewnątrz pojazdu, a drzwi zdążyły się już zamknąć, pokazali mu środkowy palec. Następnie jeden z nich rzucił szalik na chodnik i obaj zaczęli go deptać. Jak tylko tramwaj ruszył, podszedł do niego mężczyzna.
– Dobrze się spisałeś. Nie zdążyłem ci pomóc, za późno zauważyłem zadymę.
Sebastian od razu go rozpoznał. Był nim Żółwik, jeden z siedmiu do rozpracowania. Dwudziestotrzyletni Karol Żółwikowski, kawaler mieszkający z konkubiną i jej kilkuletnim synkiem. Chłopak był wysoki i widać było, że lubił dobrze zjeść. Wsiadł na tym samym przystanku co Sebastian, mimo że nie mieszkał po tej stronie Wisły. Żółwik po chwili wyjął spod kurtki szalik i założył go na kark. Powiedział, że tak jest bezpieczniej, bo często są naloty i lepiej dmuchać na zimne, a barwy należy wyjmować dopiero przystanek przed wyjściem. Okazało się, że miał rację, bo po chwili jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki widać już było sporo osób z czarnymi szalikami.
– Na jakim sektorze jesteś? – zapytał Żółwik po wyjściu z pojazdu, zapalając papierosa. Podał paczkę Sebastianowi, ale policjant pokręcił głową i grzecznie odmówił.
Seba nie wiedział, co odpowiedzieć, bo jeszcze nie kupił biletu. Poczytał trochę w Internecie i dowiedział się, że najważniejsze miejsce dla kiboli to młyn i właśnie na ten młyn chciał kupić bilet. Zaryzykował i powiedział: