Zabójczy tandem - Jacek Galiński - ebook + książka

Zabójczy tandem ebook

Jacek Galiński

0,0
37,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

JAK WIELE NIESZCZĘŚĆ MOŻE SPAŚĆ NA GŁOWĘ JEDNEJ STARUSZKI?

Pociąg dopiero rusza ze stacji w Legionowie, a Sabina już czuje, że zaczynają się kłopoty. W jej przedziale siedzi najbardziej gadatliwy eksprzestępca świata. I ma ochotę opowiedzieć wszystkim historię swojego życia.

Idzie mu całkiem nieźle, dopóki nagle nie milknie… i tak po prostu pada trupem. Zostaje po nim tylko pusty kubek po herbacie. Tej, którą miała wypić Sabina…

Istnieją jednak większe problemy od opóźnionego pociągu!

Zręczny unik przed morderczym napojem i szybka ewakuacja z wagonu to dopiero początek przygód staruszki. Do odysei Sabinki dołącza szarmancki, ale nieco flegmatyczny Antoni, co niczego nie ułatwia. Na dodatek po piętach depczą im prawdziwe typy spod ciemnej gwiazdy…

Ale czemu uwzięły się akurat na dwójkę emerytów?

I dlaczego sądzą, że czymś ich jeszcze w życiu zaskoczą?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 265

Data ważności licencji: 7/30/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



1Sabina

Stanęłam na peronie i od razu zrobiło mi się przyjemnie, gdy wzięłam głęboki oddech i poczułam smród zbutwiałych podkładów kolejowych. Kojarzył mi się z wakacyjnymi podróżami. Było tak jak dawniej. Na szczęście nie wszystko na świecie się zmieniło, a już na pewno nie PKP. Nasze koleje państwowe zdawały się coraz lepsze. W cenie normalnego biletu oferowały pociąg retro stylizowany w najdrobniejszym szczególe na lata siedemdziesiąte. Kto by pomyślał, że pięćdziesiąt lat później ktoś będzie w stanie odtworzyć tamten zaduch, niedomykające się okno, brudne zagłówki. Stopień dopracowania detalu był wręcz niewiarygodny, kunszt godny arcymistrzów. Mówią, że na Zachodzie mają interaktywne muzea, że wszędzie można wejść, dotykać eksponatów, przeprowadzać eksperymenty. Gdzie im tam do nas! W Polsce można wsiąść do muzeum i pojechać nim nad morze!

– Przepraszam – zwróciła się do mnie całkiem ładna dziewczyna, ale z brzydkim pypciem na brodzie. – Mogłaby mnie pani poratować?

– A skąd? Oczywiście, że nie. Co też pani sobie wyobraża? – fuknęłam i się odwróciłam.

– Nie chodzi o pieniądze. – Zaśmiała się. – Może chce pani herbatę? Automat przez pomyłkę wydał mi dwie. Sama dwóch nie wypiję, a teraz nie mam jak nawet walizki pociągnąć.

Spojrzałam na nią z ukosa. Faktycznie miała bagaż, a w rękach dwa kubki.

– Bardzo dobra, aromatyczna, niech się pani nie da prosić.

Westchnęłam ciężko.

– No daj, już daj. Biedne dziecko. – Pokręciłam głową, widząc, jaka jest niezdarna. – Kiedyś kobieta po pracy z torbami zakupów wróciła, obiad ugotowała, mieszkanie posprzątała i jeszcze się dziećmi zajęła. Jak to było możliwe? Z pewnością musiałyśmy mieć wtedy więcej rąk.

– Jeżeli pani nie chce, to jakoś sobie poradzę.

– Daj, daj. Już ci, dziecino, pomagam.

Chwyciłam herbatę, bo jeszcze chwila i dziewczyna by się obraziła. Taka jest ta dzisiejsza młodzież. Jedyne, co potrafi, to się obrażać.

Zaraz potem głos z megafonów, niezrozumiały i zagłuszany przez odgłosy remontu sąsiedniego torowiska, oznajmił, które wagony zatrzymają się w sektorze pierwszym, drugim i trzecim. Nieliczni podróżni oczekujący wraz ze mną, spojrzawszy na swoje bilety, ruszyli to w jedną, to w drugą stronę. Liczyli na to, że ustawią się jako pierwsi w kolejce do wejścia. Nie po to jednak tęgie głowy pracują u naszego krajowego przewoźnika, żeby posługiwać się tak prostą, by nie powiedzieć prostacką, logiką. Skąd bowiem wiadomo, z której strony podczepili lokomotywę i co za tym idzie – gdzie jest początek składu, a gdzie koniec? A jest on zawsze po przeciwnej stronie, niż zakładaliśmy. Dlatego ja wolałam się nie ruszać. I miałam rację. Bo gdy pociąg nadjechał i wszyscy, niczym fani tenisa, machaliśmy głowami w lewo i w prawo, próbując dostrzec mknące przed naszymi oczyma małe cyferki z numerami wagonów, okazało się, że skład przyjechał w odwrotnej kolejności. Niemożliwe? Możliwe. Fizyka kwantowa się kłania: ciało obserwowane zmienia swoje właściwości pod wpływem obserwującego.

Teraz dopiero się zaczęło. Ci, którzy poszli na koniec, biegli na początek, ci zaś, którzy stali na początku, biegli na koniec. Tylko ja podążałam dostojnie i bez pośpiechu ku drzwiom swojego wagonu. Tamci złorzeczyli i utyskiwali na koleje państwowe. Niesłusznie. Według WHO sześćdziesiąt, siedemdziesiąt procent dorosłych Polaków cierpi na nadwagę lub otyłość. Na podstawie bardzo pobieżnej obserwacji można było wnioskować, że akurat tego dnia na peronie w Legionowie zjawiło się ich nawet osiemdziesiąt. A według NFZ około czterdziestu, pięćdziesięciu procent dorosłej populacji może cierpieć na choroby układu sercowonaczyniowego lub mieć problemy związane z krążeniem. Kto o nich zadba? A cóż to jest przebiec jeden peron z walizką? Nic. Pasażerowie powinni robić takich kursów ze cztery, pięć, i to regularnie, każdego tygodnia, żeby był jakiś efekt. Zwłaszcza że po wejściu do pociągu czekało ich kilka godzin bezczynnego siedzenia.

– Szlag by to trafił – wymsknęło się i mnie, kiedy się okazało, że klamka jest zepsuta i muszę przejść całą długość wagonu, żeby wejść drugimi drzwiami. No żeby w dwudziestym pierwszym wieku nie można było sprawnie wsiąść do pociągu, tylko zasuwać taki kawał peronem?! Nie do pomyślenia. Barbarzyństwo. Kto w tym PKP pracuje?! Kto za to odpowiada?!

Przemaszerowałam dobre dziesięć metrów, wściekła do granic możliwości i całkiem spocona. Chwila, a pociąg odjechałby beze mnie. Jeszcze tylko kilka bezcennych sekund poświęconych na szarpanie się z klamką i już dziarsko wdrapywałam się po niebotycznie stromych schodkach wagonu. Całe szczęście, bo z megafonów popłynął właśnie niezrozumiały i zagłuszany przez odgłosy remontu sąsiedniego torowiska komunikat:

– Opóźniony pociąg relacji Warszawa Wschodnia–Gdańsk przez Legionowo… (i tak dalej) odjedzie z toru pierwszego przy peronie pierwszym.

Ponownie spojrzałam, czy wsiadam do właściwego składu, choć był tu tylko jeden tor, jeden peron i jeden pociąg, ale takie miałam przyzwyczajenie. Na szczęście wszystko się zgadzało z wyjątkiem drobnego szczegółu w nazwie, bo na tabliczce widniało: „Jan III Sobieski”, a przez megafon tytułowali go „Opóźniony pociąg Jan III Sobieski”, ale to na kolei normalne. Taki wyraz zwyczajowo dodaje się do każdej nazwy pociągu. Podobnie zresztą jest później. Konduktor nie wita się zwykłym „dzień dobry”, lecz tradycyjnym kolejarskim pozdrowieniem: „Przepraszamy za opóźnienie pociągu”, a żegna słowami: „Opóźnienie może ulec zmianie”.

Tak było i tym razem, gdy onieśmielona czarem i urokiem wnętrza wagonu szukałam swojego miejsca. Numer przedziału nie był trudny do odnalezienia. Wystarczyło się przecisnąć wąskim korytarzykiem pomiędzy ludźmi, którzy wyszli na powitanie nowym pasażerom, żeby ocierać się o ich wystające brzuchy i chuchać sobie prosto w twarz kanapkami z jajkiem.

Dotarłam do swojego przedziału. Pociągnęłam przesuwane drzwi, odsłoniłam gustowną, brązową zasłonkę, poczułam zapach skarpetek i zaczęłam szukać numeru siedzenia. Oczywiście numeracja siedzeń w PKP to temat na pracę doktorską z zakresu teorii chaosu. Wodziłam wzrokiem po tabliczkach z numerkami jak Indiana Jones szukający Arki Przymierza. W końcu znalazłam. Opadłam na fotel z uczuciem triumfu i popatrzyłam na nadąsane twarze osób, z którymi miałam spędzić kilka najbliższych godzin życia.

Usiadłam, uśmiechnęłam się i spojrzałam w okno. Przez niedomytą szybę niewiele było widać, co akurat w polskich warunkach mogło być zaletą, bo nie każdy podczas podróży chciał oglądać brudne i zarośnięte chaszczami podwórka. Chyba że z bliskiej odległości podczas postoju pociągu. Ale co tu obserwować? Lokalnych pijaczków kłócących się o to, kto ile wypił ze wspólnej butelki? Kogoś śpiącego na ławce, odwróconego plecami w stronę pociągu i pokazującego w połowie odsłonięty goły tyłek? Czy może jakiegoś chudego łamagę wymachującego rozpaczliwie nędznym bukietem, chcącego, zdaje się, dać do zrozumienia zawiadowcy stacji, że i on ma jeszcze zamiar wsiąść? Żadnych szans.

Znudzony pracownik kolei ziewnął, po czym sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej gwizdek, w który zapewne miał zamiar dmuchnąć, machając chorągiewką w stronę konduktora. Swoją drogą, przy wszystkich niedostatkach polskiej kolei to zadziwiające, jak szybko i skutecznie wdrożyli tak doskonałe zabezpieczenia przed atakami z cyberprzestrzeni. Sto procent bezpieczeństwa, bo na stacji nie ma żadnej elektroniki, a i w trasie zero zasięgu. No i co na to białoruscy czy chińscy hakerzy? Kopary im opadają, gdy chcą zaatakować Polskie Koleje Państwowe. Z czego jak z czego, ale z tego to naprawdę możemy być dumni.

Tymczasem chudy łamaga z bukietem, zobaczywszy gwizdek w ustach zawiadowcy, rzucił się w pogoń za mającym zaraz odjechać pociągiem. Przez moment wydawało się, że mógłby nawet zdążyć, ale gdy zaczął biec nieco szybciej, natychmiast się potknął i wyrżnął. Gdy się pozbierał, z trzymanych w ręku kwiatów, które już wcześniej wyglądały, jakby ich właściciel przebiegł z nimi maraton, zostały tylko trzy liche gałązki z kilkoma czerwonymi płatkami.

Niemniej jednak im żałośniej biedak wyglądał, tym większe wzbudzał zainteresowanie podróżnych. O ile początkowo niemal nikt nie zwrócił na niego uwagi, o tyle teraz w naszym przedziale wszyscy już sterczeli przy otwartym oknie, wołając:

– Dawaj pan, dawaj!

– Podnieś się! Walcz, człowieku! Walcz!

– Upadnij jeszcze raz, bo mi się nie nagrało! – zawołał facet wychylający się przez okno z telefonem w ręku.

Musiałam i ja wyjrzeć. Nie żeby mnie takie tanie sensacje cokolwiek interesowały, ale nie mogłam przecież pozostać jedyną osobą w przedziale, która niczego by nie zobaczyła. Wtedy chudy łamaga zawołał:

– Pani Sabino! Pani Sabino, ja nie chcę żyć bez pani!

O mój Boże! Aż mnie zmroziło. Spełnił się mój najgorszy sen, najstraszniejszy horror. No może poza tym, jak podczas studiów idę na ostatni egzamin, a okazuje się, że w indeksie brakuje mi jednego wpisu z pierwszego roku, ale taki sen miewa przecież każdy. I może oprócz tego, jak chodzę po osiedlowych parkingach i szukam swojego samochodu, mimo że nigdy samochodu nie miałam, ani nawet prawa jazdy. Nie wspominając o lataniu nad blokami, kiedy frunę i uważam, żeby nie zahaczyć o trakcję elektryczną, czy o tym, że wychodzę na miasto i nagle odkrywam, że nie jestem ubrana. No dobrze, może nie był to mój największy koszmar, ale na pewno jest w pierwszej piątce.

W każdym razie biegł. Biegł, żałosny łamaga, wymachując połamanym wiechciem, a zachwyceni pasażerowie wychylali się przez okna i mu kibicowali. Boże, jaki wstyd.

Gdyby upadł jeszcze raz, pociąg z pewnością by mu odjechał, ale nic z tego. Niesiony dopingiem oraz naiwną wiarą, że jest w stanie dobiec do ruszającego lada chwila składu, kontynuował żenującą pogoń. Zbliżył się do drzwi, ale całkowicie wyczerpany, za nic nie był w stanie wspiąć się po stromych stopniach do wagonu. Wtedy dopiero zobaczyliśmy, że po schodkach wchodził jeszcze jakiś mężczyzna, który najwyraźniej też wsiadł w ostatnim momencie. Antoni zdołał chwycić się jego płaszcza i podciągnąć. Tamten, mimo że postawny i wydawałoby się silny, nie utrzymał się poręczy i Antoni zrzucił jegomościa na peron, zajął jego miejsce na schodkach, a następnie wskoczył do wagonu.

Po tym zwycięstwie euforia wśród pasażerów nie miała końca. Ludzie krzyczeli, gwizdali i pozdrawiali Antoniego. Ja się jednak z nimi nie cieszyłam. Choć Antoni to nieszkodliwy wariat, nie mogłam uwierzyć, że znowu go spotykam. Moją obawę natomiast wzbudził mężczyzna, który upadł na peron. Choć widziałam go przez ułamek sekundy, wydał mi się do kogoś podobny. Mianowicie do rosłego pielęgniarza z naszego domu spokojnej starości, prowadzącego pod przykrywką zajęć terapeutycznych nielegalną działalność, którą odkryliśmy z Antonim. Czyżby to był on? Czyżby podążał naszym śladem?

2Antoni

– Nie uwierzy pani, ale jeszcze chwila, a moglibyśmy się już nigdy nie spotkać! – zawołałem, gdy słaniając się na nogach, ale z uśmiechem od ucha do ucha, zameldowałem się w drzwiach przedziału Sabiny. – Wyobraża to sobie pani?

Uśmiechnęła się w jakiś osobliwy sposób.

– Nie trzeba było tak gonić jak wariat. Jeszcze pana przewieje. – Pokręciła głową.

Może i spodziewałem się cieplejszego powitania, ale miałem też na tyle doświadczenia z kobietami, żeby wiedzieć, że oziębłość to tylko pozory, a to, co one mówią, jest odwrotnością tego, co myślą. Nawet jeżeli była zaskoczona i przez to chwilowo niezbyt mi przychylna, to i tak chciałem odbyć tę podróż razem z nią. Zwłaszcza że nie musiała to być wyprawa przesadnie długa. Dobrze wiedziałem, że Sabina tak naprawdę nie jedzie do swojego domu nad morzem, bo go tam zwyczajnie nie ma, ale i tak wolałem być tu razem z nią, niż pożegnać się i więcej jej nie zobaczyć. Choć było bardzo prawdopodobne, że jeszcze pożałuję tej decyzji, to teraz tak właśnie myślałem i tak uczyniłem.

– Co pan tu robi? – spytała ponownie. – Chyba nie ma pan miejsca w tym samym przedziale?

– Nie, skąd. Oczywiście, że nie. Ale może ktoś się zechce zamienić.

– A, to życzę szczęścia. – Popatrzyła na mnie z powątpiewaniem.

Spojrzałem na pasażerów w przedziale.

Przy oknie siedział młodzieniec o kruczoczarnych włosach i ledwo widocznej zza opadającej grzywki pyzatej twarzy zasłoniętej prawie w całości przez ekran smartfona. Naprzeciwko Sabiny zobaczyłem piękną kobietę w kwiecie wieku o wysportowanej sylwetce i wręcz widowiskowo umięśnionych nogach. Obok niej, a właściwie przyklejony do niej siedział łysy kurdupel z wielkim brzuchem. Miejsce przy drzwiach zajmowała nierzucająca się w oczy chuda staruszka.

– Może ktoś z państwa chciałby się zamienić na miejsca? – spytałem entuzjastycznie.

Nikt nie zareagował.

Sabina uśmiechnęła się z subtelną złośliwością.

– Nie było już miejsc w drugiej klasie, więc kupiłem w pierwszej – dodałem.

Tym razem oczy niemal wszystkich zwróciły się ku mnie, a spojrzenia nie były już tak niechętne.

– W którym wagonie? – spytał łysy kurdupel z wielkim brzuchem. – Blisko warsu?

– A czemu cię to interesuje? – oburzyła się kobieta w kwiecie wieku o wysportowanej sylwetce i umięśnionych nogach. – Masz zamiar się przesiąść? – Spojrzała na niego takim wzrokiem, że nawet jeżeli łysy miał taki zamiar, to na pewno zmienił zdanie.

– Z ciekawości pytam – bąknął, po czym zajął się śledzeniem zmieniającego się za oknem krajobrazu.

Chwilę trwała niezręczna cisza, podczas której niemal straciłem nadzieję na podróż w tym przedziale.

– Ja się chętnie zamienię – oznajmił chudy facet przy oknie, na którego wcześniej nawet nie zwróciłem uwagi.

Nie pomyślałem o nim, bo czekając na ofertę, zdawało mi się, że z radością przyjąłbym każdą, ale teraz pomyślałem, że jeżeli usiadłbym przy oknie, to od Sabiny dzieliłoby mnie jedno miejsce zajmowane przez niezwykle grubego jegomościa o długich, gęstych, kręconych włosach i takiej samej brodzie. Dopiero co ruszyliśmy, a on już spał, przechylając głowę na stronę faceta przy oknie. Nie zdążymy nawet dojechać do Działdowa, a gruby uwali się na mnie, przygniecie mnie zwalistym cielskiem i będzie chrapał i sapał mi prosto do ucha. Nie tego oczekiwałem po naszej wspólnej podróży z Sabiną.

– Proszę pana… – zwróciłem się zatem bezpośrednio do grubego, pomijając tego przy oknie.

Nie zareagował.

– Halo, panie kolego. – Położyłem mu rękę na ramieniu i delikatnie nim potrząsnąłem.

– Czego? – burknął nieprzyjemnym tonem, a po przedziale rozszedł się obrzydliwy zapach przetrawionego alkoholu z nutą kiełbasy z czosnkiem i śledzia.

Od razu pożałowałem, że go obudziłem. A nuż przespałby do samego Gdańska. Podrapałby mnie tą brodą. Co z tego? Wielkie halo, broda. Też mi coś. A teraz musiałem pertraktować z kompletnie zalanym i obleśnym facetem.

– Zamieni się pan na miejsca? – zacząłem uprzejmie. – Oferuję bilet w pierwszej klasie w czystym, przestronnym przedziale, z wygodnymi fotelami, w miłym towarzystwie, niedaleko łazienki i wagonu restauracyjnego. Jeżeli jest pan głodny, to dorzucę kanapkę i kawę.

– Dobrze – odpowiedział krótko.

– Zgadza się pan? – ucieszyłem się.

– Zgadzam się. – Wstał z trudem, trzymając się oparcia. – To dla mnie, tak? – upewnił się, chwytając mój bilet.

– Tak, to bilet dla pana.

Zaraz potem odebrał mi kanapkę i kawę.

– Bardzo dziękuję.

– Nie ma sprawy. To ja dziękuję.

Minęliśmy się w wąskim przejściu pomiędzy siedzeniami.

– A pański bilet? – spytałem, gdy wychodził z przedziału.

– Nie mam.

– Jak to? Chwileczkę.

– Nic się przecież nie stało. Kupi pan u konduktora – poradził mi, po czym wyszedł na korytarz, zasuwając za sobą drzwi.

Chwilę stałem zaskoczony nieoczekiwanym obrotem spraw, mierząc się z pełnymi politowania spojrzeniami osób z przedziału. Biedacy nie wiedzieli, ile jest warte miejsce obok Sabiny.

Usiadłem zadowolony. Spojrzałem na Sabinę. Wydawała się nie podzielać mojego entuzjazmu, ale byłem dobrej myśli.

– Widać, że ma pan smykałkę do interesów – zwróciła się do mnie. – To pana powinni wybrać na prezesa Orlenu.

To nic. Warto było. W końcu mieliśmy czas dla siebie i mogliśmy się bliżej poznać, a prawda jest taka, że jak się człowieka lepiej pozna, jego motywacje, historię, sukcesy i porażki, to tak czy inaczej, nabiera się do niego sympatii. Polubi mnie, polubi, jestem tego więcej niż pewien. Choćby ze względu na syndrom sztokholmski.

Uśmiechnąłem się i już miałem spytać, czy lubi jeździć pociągiem, gdy dokładnie w tym samym momencie odezwał się chudy przy oknie:

– Lubi pani jeździć pociągiem?

– Ja? – zdziwiła się Sabina. – Lubię. Dlaczego miałabym nie lubić?

– Ja nie lubię – odpowiedział.

– Ja też lubię – wtrąciłem się, ale nie zwrócili na mnie uwagi.

– A dlaczego pan nie lubi? – spytała Sabina chudego przy oknie.

– Wie pani, jak to jest. Ludzie przeważnie spędzają większość czasu wśród osób podobnych do siebie pod względem wychowania, wykształcenia, majętności. Przeważnie każdy się wtedy względnie dobrze czuje. Pociąg natomiast jest jednym z takich miejsc, gdzie na małej przestrzeni na długie godziny zamyka się ze sobą ludzi zupełnie przypadkowych, często całkowicie różnych.

Sabina pokiwała głową ze zrozumieniem.

– Nie myślałam o tym w ten sposób, ale coś w tym jest. Wydaje mi się jednak, że jadą z nami same kulturalne osoby – orzekła, rozejrzawszy się po współpasażerach.

– Też mi się tak wydaje – przytaknął jej rozmówca.

Wszyscy w przedziale wymienili kurtuazyjne uśmiechy w odpowiedzi na bądź co bądź komplement ze strony Sabiny.

– Najgorzej jest, jak się trafi na kogoś, kto nie daje człowiekowi odpocząć – kontynuował chudy przy oknie.

– O tak – zgodziła się Sabina.

– Tylko cały czas gada i gada. Nie pozwoli w spokoju posiedzieć, przespać się, bo po prostu musi gadać.

Sabina pokiwała głową, ale jednocześnie przyglądała się mężczyźnie uważnie.

– Gęba się takiemu nie zamyka – ciągnął tamten.

Sabina westchnęła.

– To chyba dużo pan nie podróżuje?

– No ba! Teraz oczywiście mniej, ale w latach aktywności zawodowej jeździłem sporo. Latem nad morze, zimą w góry, poza sezonem po większych miastach. Bywało, że jednego dnia odwiedzało się dwa, a czasami nawet i trzy.

– Wygląda na to, że miał pan ciekawą pracę. Jest pan artystą?

Rozparł się w fotelu, wyraźnie z siebie dumny.

– Nie w takim typowym znaczeniu, ale fakt, że w pewnych zawodach trzeba być wirtuozem.

– A gdzie pan pracował?

– O proszę pani, raczej gdzie nie pracowałem: w bankach, na wielkich imprezach muzycznych, sportowych, ale też nie wstydziłem się pracować na stacjach benzynowych, w komunikacji miejskiej czy na ulicy.

Sabina patrzyła na niego z coraz większym zaciekawieniem.

– To kim pan jest z zawodu, jeżeli można wiedzieć? – spytała. – Niech pan w końcu powie.

– Nie, wolałbym nie mówić. – Machnął ręką. – Zajmowałem się, czym się zajmowałem. Nieważne. Teraz jestem na emeryturze, a to, co było, to przeszłość.

Sabina prawie położyła się na mnie, chcąc jak najbardziej zbliżyć się do swojego interlokutora. Obserwowałem to z oczywistą niechęcią, ale wiedziałem nadto dobrze, że jeżeli tylko spróbowałbym się wtrącić, zostałbym pokazowo zrugany. Nie dałem się zatem podpuścić i czekałem, aż minie jej ta ekscytacja, choć póki co wszystko wskazywało na to, że nie nastąpi to szybko, skoro chudy przy oknie najpewniej był podstarzałym muzykiem grającym jakieś darmowe, a nie daj Boże, charytatywne koncerty.

– Niech pan nie da się prosić. Czego pan się obawia? Jak mówią, żadna praca nie hańbi. Rozbudził pan naszą ciekawość. Tak interesująco pan o sobie mówi, niech więc pan kontynuuje. Niech się pan tak nie ukrywa, nie asekuruje.

– Wolałbym nie. – Uśmiechnął się krzywo.

– A to dlaczego?

– Wie pani, ludzie nierzadko patrzą na innych przez pryzmat stereotypów, często krzywdzących, bardzo krzywdzących. Każdy czuje się upoważniony do oceniania, do przyklejania łatek.

– Co też pan mówi? My tu nie zamierzamy nikogo oceniać. – Sabina spojrzała na pozostałych, szukając u nich poparcia dla swoich słów. – Jesteśmy ludźmi otwartymi, o szerokich poglądach, a nie małostkowymi drobnomieszczanami o ciasnych umysłach.

– No dobrze – rzekł w końcu, poprawiając się na siedzeniu. Spojrzał na współpasażerów, wzruszył ramionami i oznajmił: – Jestem emerytowanym przestępcą.

Sabina aż prychnęła.

– Co…?! – Spojrzała na niego znad okularów szeroko otwartymi oczami.

– Ha! A nie mówiłem?! – krzyknął tamten. – Otwarci ludzie o szerokich poglądach?! Od razu uprzedzenia!

– Co…?! Tak mało oryginalne zajęcie?! – poprawiła się niezwłocznie Sabina. – I taka wielka tajemnica? Myślałam, że może był pan, bo ja wiem, sędzią w zawodach psów zaprzęgowych, konserwatorem zabytkowych zegarów, prezesem koła wędkarskiego albo chociaż instruktorem jogi, ale przestępcą? Phi, też mi coś – powiedziała, a zaraz potem spojrzała na mnie wzrokiem dającym do zrozumienia, że to, co tamten oznajmił, to jednak całkiem spore zaskoczenie.

Chwilę trwała cisza i już miałem zainteresować Sabinę moją osobą i ciekawą historią własnego życia, ale najwyraźniej emerytowany przestępca raz poproszony o kontynuowanie historii na tyle skutecznie przełamał swoją nieśmiałość, że teraz nie zamierzał przestać mówić.

– Skoro nie jesteście państwo negatywnie nastawieni, to może macie jakieś pytania? – spytał z taką nadzieją w oczach, że mimo oczywistej niechęci do tego człowieka każdy chyba się zastanowił, czy nie byłby w stanie jakiegoś pytania jednak zadać.

– No to może… – Sabina się zamyśliła, wodząc wzrokiem po suficie i gładząc się po twarzy. – Jakiej pan był specjalizacji? – rzuciła zadowolona z siebie.

– No cóż. – Emerytowany przestępca najwyraźniej ucieszył się z choć wymuszonego, to jednak okazanego mu zainteresowania. – Muszę się pochwalić, że ja akurat swoją profesję traktowałem bardzo poważnie, długofalowo i od początku wiedziałem, że aby odnieść sukces w trudnej i wymagającej branży, trzeba się stale rozwijać. Zaczynałem od zwykłego wyrywania damskich torebek, w trakcie kilkuletniej praktyki jako kieszonkowiec parę razy bezskutecznie aplikowałem do dużego gangu, aż za którymś razem się wreszcie dostałem. Wytrwałość się opłaciła, bo to otworzyło przede mną kolejne możliwości, między innymi zagranicznych wyjazdów, a wiadomo, że to jest rozwój wręcz skokowy: kontakt z językiem, spotykanie nowych osób, obcowanie z nieznaną kulturą. Wie pani, w ilu ja językach potrafię się sprawnie komunikować?

– Nie mam pojęcia.

– No niech pani zgadnie, śmiało.

– Nie wiem, w trzech?

– Ha! Nie docenia mnie pani. Wyglądam pani pewnie na nieuka. No to się pani zdziwi. Proszę zgadywać, śmiało. – Dumnie rozejrzał się po współpasażerach, poprawił na siedzeniu i oblizał usta.

– Pięciu?

– Mało.

– Dziesięciu?

– Więcej.

– Piętnastu?

– Posługuję się siedemnastoma językami na poziomie komunikatywnym. Wie pani, co to znaczy? Że potrafię się skutecznie porozumiewać.

– Zadziwiające – zauważyła wysportowana kobieta. – Niech pan coś powie w takim razie w jakimś egzotycznym języku.

– Egzotycznym… – Zastanowił się, drapiąc po brodzie. – To może po albańsku.

– Był pan w Albanii?

– No ba! Oczywiście, że byłem. – Uśmiechnął się wyniośle. – Më jep paratë ose do të të godas.

Wysportowana kobieta aż podskoczyła na siedzeniu i z ekscytacji klasnęła w dłonie.

– To po albańsku? – spytała zafascynowana.

– Tak.

– A w jeszcze jakimś?

– To może… po estońsku: Anna mulle raha või ma löön sind.

– Niesamowite! – Rozbawiona, podskakiwała jak dziecko.

– Albo po serbsku: Daj mi novac ili cu te udariti.

– Fantastycznie. Niech pan powie, co to znaczy.

– Jak to co? „Dawaj pieniądze, bo ci jebnę”. Potrafię to powiedzieć w siedemnastu językach.

Uśmiech bardzo szybko zniknął z twarzy pięknej kobiety w kwiecie wieku o wysportowanej sylwetce i umięśnionych nogach. Spojrzała kilka razy na emerytowanego przestępcę, lecz już tylko ukradkiem i bez ekscytacji.

– Ale w więzieniu chyba pan nie siedział? – spytała Sabina z nadzieją, że może, tak jak to często w życiu bywa, te jego historie są w znacznym stopniu wyolbrzymione, wymyślone i w rzeczywistości nie był tak poważnym przestępcą, na jakiego się kreował.

– No ba! Droga pani, oczywiście, że byłem – stwierdził stanowczo. – Na samym wstępie powiedziałem, że od początku stawiałem na nieustanny rozwój i doskonalenie zawodowe, a jak inaczej podnosić kwalifikacje, jeżeli nie przez szkolenia? Fakt, że w Polsce więziennictwo jest jeszcze bardziej niedofinansowane niż system edukacji. Zakwaterowanie słabe, ciasno, zimno, wyżywienie marne, ale coś za coś. Za to kadra wykwalifikowana, zajęcia bardzo intensywne: wykłady, ćwiczenia, teoria i praktyka. Ja, przykładając się bardziej niż inni, podczas trzech względnie krótkich pobytów zrobiłem cztery fakultety. Wyobraża sobie pani?

– Faktycznie, trudno to sobie wyobrazić.

– Dokładnie tak. Niektórzy, a w zasadzie można powiedzieć, że spora grupa, traktowali takie pobyty jako zwykły wyjazd wypoczynkowo-rekreacyjny. Oczywiście, tak też można, ale tacy, proszę pani, kariery nie zrobią. – Ściągnął brwi i wydął usta w teatralny sposób, podkreślając wagę sformułowanego właśnie wniosku. – A ja, proszę szanownej pani, na zajęciach zostawałem, dopytywałem o szczegóły, jeżeli coś było skomplikowane, prosiłem o wyjaśnienie i notowałem. Właśnie dzięki temu osiągnąłem to wszystko, co osiągnąłem, i jestem, kim jestem. Żyję sobie spokojnie na emeryturze, podczas gdy znaczna część moich znajomych już odeszła. Ale nie ma się co dziwić. To trudny i ryzykowny zawód.

– Wydawało mi się, że to raczej ofiarom jest trudniej – z przekąsem zauważyła wysportowana kobieta.

– A skąd! O czym pani mówi? Wie pani, w jakich my pracujemy warunkach? Nienormowany czas pracy, stres, niewykwalifikowana kadra, mobbing i przemoc słowna ze strony pracodawcy, ale najważniejsze, że nie pracujemy nawet na śmieciówkach, tylko w ogóle bez umowy, czyli nie mamy ubezpieczenia ani żadnych świadczeń, a wie pani, ile w tym zawodzie jest wypadków? Upadki z wysokości, zwichnięcia stawów podczas ucieczek, nawet postrzały. Nie wiem, czy pani się orientuje, jak kiepsko strzelają polscy policjanci. Pierwszy strzał mają oddać w powietrze, to akurat potrafią, ale drugi w nogi, a z tym już znacznie gorzej. Nie wiem, z czego to wynika. Może nogi są zbyt wąskim i ruchomym celem, w plecy nie mogą, więc gdzie celują? – Popatrzył znacząco. – W tyłek celują. Wiecie państwo, ile dostałem postrzałów w tyłek? Mogę pokazać.

Podniósł się na fotelu, ale wszyscy zaprotestowali tak zdecydowanie, że odpuścił.

– Nie, nie, w żadnym razie! – zawołała Sabina.

– Absolutnie nie! – wniosłem i ja swój protest. – Żadnego pokazywania!

– Proszę pana… – Sabina chrząknęła wymownie. – Może byśmy teraz trochę odpoczęli? Bardzo ciekawe jest to, co pan mówi, ale chyba wszyscy jesteśmy trochę zmęczeni.

– Oczywiście, nie ma sprawy – odpowiedział. – Państwo odpoczywajcie, ja będę opowiadał.

– Ja może bym się pouczył – wtrącił się pyzaty młodzieniec.

– Właśnie – zabrałem głos. – Młody człowiek niech się uczy.

– No ba! – zgodził się emerytowany przestępca. – Nauka jest ważna, bardzo ważna.

– Cieszymy się, że się pan z nami zgadza – podsumowała dyskusję Sabina.

– Ja zawsze się uczyłem – ciągnął emerytowany przestępca, zaskakując tym wszystkich w przedziale. – Całe życie. Gdzie tylko mogłem znaleźć jakieś warsztaty czy szkolenia.

– A czego za przeproszeniem można się na takich szkoleniach nauczyć? – spytała z przekąsem Sabina.

– Ha! Droga pani, nawet sobie pani nie wyobraża, jakich ważnych rzeczy, bardzo ważnych.

– Z pewnością.

– Ważnych i przydatnych. Proszę sobie wyobrazić, że najwięcej osób zatrudnionych w branży przestępczej ulega wypadkom w miejscu pracy w pierwszych miesiącach od momentu zatrudnienia. Wszystko przez brak kwalifikacji oczywiście. Wielu tragedii dałoby się uniknąć, gdyby były przeprowadzane obowiązkowe szkolenia. Weźmy taką sytuację, kiedy początkujący, niewykwalifikowani przestępcy dokonują porwania. Pierwsze, co im przychodzi do głowy, to wrzucić ofiarę do bagażnika, prawda?

Emerytowany przestępca spojrzał po współpasażerach, ale mimo że ci wpatrywali się w niego z wielkim napięciem, a w przedziale czuło się atmosferę ogromnego skupienia, to nikt mu nie odpowiedział. Najwyraźniej każdemu przychodziły do głowy najróżniejsze rzeczy, ale akurat nie to, co zrobić z ofiarą porwania.

– Nie wrzuca się człowieka do bagażnika. To oczywiste. Chyba że ma się specjalnie dostosowany samochód. Inaczej delikwent wymaca blokadę oparcia, tę koło zagłówka, złoży fotel i wlezie do środka. Były takie przypadki. Sam znałem człowieka, niewinnego kierowcę, który został w ten sposób uduszony stanikiem. Najgorsza śmierć. Prawie niewinny człowiek. Dobry chłopak był, sąsiadom „dzień dobry” mówił.

– Dramat – westchnęła Sabina.

– No ba! To jeszcze nic.

– Może niech pan już nie opowiada.

– Dlaczego? Mogę mówić. Nie ma problemu. Najwyżej poproszę później szklankę wody, jakby mi w gardle zaschło. Lub kanapkę, gdy zabraknie mi energii.

Sabina bezradnie opuściła wzrok.

– Ale jeszcze zanim kolejna anegdota, to mała rzecz porządkowa… – Chwycił za swój but, po czym rozejrzał się po współpasażerach. – Skoro już się poznaliśmy, to może zdejmiemy buty?

– O nie!

– Nie, nie, nie…

– W żadnym wypadku.

– Zdecydowanie nie.

Takiego odzewu nie wzbudziła nawet najbrutalniejsza z dotąd opowiedzianych historii.

– A to dlaczego? – spytał zaskoczony.

– No jak to tak…? – odpowiedziała chyba odruchowo Sabina, ale najwyraźniej zabrakło jej bezczelności albo inwencji.

– …żeby snuć opowieści bez butów? – dokończyłem. – Nie przystoi. Z szacunku dla słuchaczy.

Emerytowany przestępca spojrzał zaskoczony, trzymając w ręku na wpół zdjęty z lewej stopy but.

– Może to i racja. – Wsunął go z powrotem. – Niezły wam wieczorek autorski urządziłem. A z początku nie wydawaliście się aż tak zainteresowani. Wciągnęliście się.

– O tak, zdecydowanie, niech pan mówi dalej.

Uśmiechnął się i zawiązał sznurówki, na co wszyscy w przedziale wyraźnie odetchnęli z ulgą.

– Nie chcę państwa zanudzać, ale skoro prosicie… Bywa, że w życiu szkodliwe są powszechnie funkcjonujące stereotypy. Ludziom się wydaje, że każdy może być przestępcą. Otóż nie. To, że ktoś lubi przemoc, nie oznacza, że będzie dobrym przestępcą. Tak samo jak to, że ktoś lubi wkładać rękę w majtki młodym chłopcom, nie oznacza, że będzie dobrym księdzem.

– O matko. – Sabina skryła twarz w dłoniach.

– Nie wystarczy obejrzeć kilka filmów, żeby wywozić ludzi do lasu i kazać im kopać groby. To niebywałe, jak szkodliwa jest telewizja. Chyba się państwo ze mną zgodzicie? Telewizja zniekształca obraz rzeczywistości, zakłamuje go. Ludzie oglądają na filmach, jak gangsterzy wywożą ofiary do lasu, dają im szpadel i każą kopać dla siebie grób. Mój Boże, co za tragedia – mówiąc to, złapał się za głowę. – Jak często młody chłopak stracił niepotrzebnie życie po tym, jak dał szpadel przyszłej ofierze, żeby wykopała sobie grób, a ta się zamachnęła i rozwaliła mu łeb tym szpadlem. Sam znałem jednego takiego. Miał na utrzymaniu dwie kochanki. Zostawił je w żałobie bez środków do życia – oznajmił, po czym spojrzał w okno i na dłuższą chwilę zamilkł.

Z czasem zauważyłem, że monotonny głos emery­towanego przestępcy przestał mi aż tak bardzo przesz­kadzać. W dodatku zdawał się coraz bardziej odległy, cichy, spokojny, kojący… A ja czułem, jak płynie. Potem nagle wstałem i lekki jak nigdy wyszedłem na korytarz. Szedłem i szedłem, aż skończył się wagon. Później szedłem chodnikiem, który niepostrzeżenie zamienił się w szosę, więc dalej maszerowałem poboczem. Słońce świe­ciło mi w oczy, ale mimo to dosyć dobrze widziałem przed sobą stojący przy drodze samochód. Mrugał światłami awaryjnymi i ktoś uwijał się dookoła niego, rozmawiając przez telefon i wymachując nerwowo ręką. Szedłem i szedłem, ale się w ogóle nie zbliżałem. Byłem coraz cięższy i wolniejszy.

– Rusz się pan wreszcie! – zawołał znajomy kobiecy głos.

Zupełnie nie wiem jak, ale niemal natychmiast znalazłem się przy samochodzie. Był to luksusowy bentley continental GT. Dopiero z bliska dostrzegłem, że stoi lekko przechylony na lewy bok, a tuż przy tylnym kole leżą lewarek i nierozłożony trójkąt ostrzegawczy.

– Długo jeszcze mam czekać? Bierz się pan do roboty.

Spojrzałem na nią. Bujne blond loki falowały na wietrze podświetlane promieniami zachodzącego słońca. Gdy ujrzałem ją pierwszy raz, od razu wiedziałem, że nie jest zwykłym człowiekiem, ale teraz byłem już pewien, że jest boginią.

– Ale widzi pani – zacząłem. – Mam dyskopatię kręgów szyjnych, chondromalację trzeciego stopnia w obu rzepkach, które mnie bolą, dłoń po złamaniu kości śródręcza dopiero się goi, a w dodatku zacząłem miewać dziwne zawroty głowy. Już nawet nie wspomnę, że strasznie jestem zmęczony, bo dziś nie miałem ani jednej drzemki.

– To niby jak mam się z tym uporać? Co mnie naszło, żeby jechać samotnie! – Przewróciła oczami w charakterystyczny dla siebie sposób. – Łap się pan za narzędzia.

– Nie mogę.

Popatrzyła na mnie wielkimi oczami.

– Zmień pan to koło, bo mi się spieszy, a wynagrodzę to panu.

Rozejrzała się. Droga była pusta. Nie mijał nas żaden samochód. Wokół żywego ducha.

– W tamtym lasku – wskazała na nieodległy zagajnik – spełnię pańskie najskrytsze męskie marzenia. Zrobię panu tak dobrze, że żadna kobieta jeszcze panu tak nie zrobiła i nie zrobi. Do końca życia będzie pan wspominał.

Kim ja byłem, zwykły śmiertelnik, żeby odmówić takiej propozycji?

Schylając się po lewarek, kątem oka zauważyłem, że bogini wyjmuje z bagażnika koc piknikowy i jakieś pakunki. Wsunąłem lewarek pod samochód, zamontowałem korbę i pospiesznie podniosłem auto, kręcąc tak żwawo, że aż się zdziwiłem, że tak potrafię. Odkręciłem śruby, zdjąłem koło, założyłem zapasowe, dokręciłem, opuściłem lewarek.

– Jest pan już gotowy? Bo ja tak! – zawołała.

Obszedłem samochód.

Spojrzeliśmy po sobie zaskoczeni.

Ona przy grillu, nalewając do szklanki zimne piwo.

Ja z opuszczonymi spodniami…

*

Obrzydliwe, amoralne i odpychające były te historie emerytowanego przestępcy. Dobrze, że w końcu przestał mówić, bo każdy w przedziale miał już serdecznie dosyć żenujących wynurzeń tego mitomana.

Dalsza część w wersji pełnej

Copyright © by Jacek Galiński

Copyright © for the Polish edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025

Projekt okładki

Tomasz Majewski

Wydawczyni

Olga Orzeł-Wargskog

Redaktorka prowadząca

Adrianna Kapelak

Redakcja

Anna Kopeć-Śledzikowska

Opieka redakcyjna

Sabina Wojtasiak

Opracowanie redakcyjne

Słowa na Warsztat

Opieka produkcyjna

Maria Gromek, Dawid Kwoka

Opieka promocyjna

Wiktoria Liana

ISBN 978-83-8427-340-1

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Spis treści

1. Sabina

2. Antoni

Karta redakcyjna

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Spis treści

Meritum publikacji

Strona redakcyjna