Wyższe sfery - Staniszewski Mariusz - ebook

Wyższe sfery ebook

Staniszewski Mariusz

4,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Im głębiej kopiesz, tym bliżej piekła będziesz

Krzysztof Fronisz ma opinię dziennikarza, który się nie poddaje. To właśnie z tego powodu zgłasza się do niego Katarzyna Jędrzejkowska, niegdyś sprawna przedsiębiorczyni prowadząca wraz mężem świetny interes, teraz kobieta na skraju załamania. Rok wcześniej straciła najbliższych. Wersja oficjalna: mąż popełnił samobójstwo. W rzeczywistości: zbyt wiele znaków zapytania, zbyt wiele nieprawidłowości.

Z pozoru wygląda to na kolejną historię o zaginionych ludziach i szemranym biznesie. Wkrótce jednak okazuje się, że zniknięcie męża Katarzyny to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Kiedy zaczynają ginąć dawni klienci tej pary, Fronisz również staje się celem. Z każdym krokiem coraz bardziej zagłębia się w świat zdominowany przez ambicje, mroczne pragnienia i sekrety, świat czerwonych generałów, gruzińskiej mafii i tajnych służb. A w tym niebezpiecznym labiryncie nie wiadomo, kto jest sojusznikiem, a kto wrogiem.

Wyższe sfery – kolejne dziennikarskie śledztwo Krzysztofa Fronisza znanego z Kartelu (2022).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 410

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Mariusz Staniszewski Wyższe sfery ISBN Copyright © Mariusz Staniszewski, 2025All rights reserved Adiustacja Agnieszka Czapczyk, Paulina Jeske-Choińska Projekt okładki Joanna Wasilewska Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

ROZDZIAŁ 1

Kobieta była piękna jak marzenie. Błękitne oczy lśniły niczym szafiry pośród czarnych brwi i rzęs. Pełne, czerwone usta nie potrzebowały szminki, by swą barwą konkurować z soczystymi truskawkami. Zalotnie zadarty nosek powodował, że twarz wydawała się wiecznie roześmiana, a lekko kręcone blond włosy, których niesforne kosmyki w delikatnym nieładzie opadały na czoło i skronie, sprawiały, że wyglądała raczej na nastolatkę niż osobę dojrzałą.

Ta wspaniała uroda była jednak teraz przygaszona przygniatającym smutkiem, który zdawał się tak mocno obciążać barki, że wyprostowana zwykle i dziarska postać poruszała się wolno i lekko zgarbiona. Jakby nie miała trzydziestki, ale dawno już przekroczyła siedemdziesiątkę. Jej stan doskonale pasował do ciąg­nącej się wśród grobów alejki, którą przemierzała w samotności.

Chłodny, przenikliwy, marcowy wiatr powodował, że co jakiś czas dreszcz wstrząsał całym jej ciałem. Z daleka wyglądało to tak, jakby dopadały ją chwilowe niewielkie ataki epilepsji czy innej groźnej choroby. Gdy jednak zbliżyła się do bramy cmentarza Osobowickiego, Krzysztof bez trudu dostrzegł, że powodem drgawek jest zimno.

— Czy pani Katarzyna? — spytał, zachowując dystans.

Nieznajoma podniosła nieobecne oczy i przez kilkanaście sekund przypatrywała się w milczeniu ubranemu w dżinsy i zieloną, wojskową kurtkę mężczyźnie.

— Kim — zaczęła, ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Odkaszlnęła i ponowiła próbę: — Kim pan jest?

— Nazywam się Krzysztof Fronisz, jestem dziennikarzem — odpowiedział nieco urzędowym tonem.

Kobieta z trudem zmusiła swoją twarz do uśmiechu, ale nie było w nim krzty energii.

— Nie spodziewałam się, że pan przyjdzie. — Zawahała się chwilę, po czym wyciągnęła dłoń na przywitanie. — Katarzyna Jędrzejkowska. To ja do pana dzwoniłam.

Krzysztof ujął dłoń. Była zimna jak lód, a drobne palce prawie się nie poruszały.

— Musi się pani ogrzać. Pojedźmy do jakiejś kawiarni, gdzie będzie ciepło — zaproponował ze szczerą troską.

Ona jednak znów zdawała się przebywać w innej rzeczywistości. Świadomość wracała na chwilę i znów odpływała gdzieś daleko.

— Nie — ocknęła się nagle. — Nie chcę iść do kawiarni ani nigdzie, gdzie są ludzie. Nie mogę też wytrzymać w swoim domu. Może to pytanie zabrzmi niewłaściwie, ale czy możemy pojechać do pana?

Propozycja zaskoczyła Krzysztofa tak bardzo, że nie był w stanie od razu odpowiedzieć.

— Nie, nie ma tu żadnego podtekstu. Po prostu nie mam ochoty widzieć uśmiechniętych twarzy, drażnią mnie — dodała chrapliwym głosem.

— Oczywiście, ale musi pani wiedzieć, że to mieszkanie kawalera. Nie jest posprzątane i przytulne — usprawiedliwiał się Krzysztof.

Katarzyna westchnęła, próbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie wydobyć żadnych słów. Machnęła więc tylko ręką na znak, że to wszystko nie ma dla niej znaczenia.

— Ma pani samochód? — spytał.

Potrząsnęła przecząco głową.

— No to zapraszam do swojego.

Poprowadził kobietę do stojącej opodal brudnej terenówki. Choć z zewnątrz auto robiło wrażenie zaniedbanego, wewnątrz było czyste, a wyposażenie luksusowe.

— Ten samochód pasuje do pana — skomentowała, rozsiadając się w fotelu obok kierowcy.

— Swoje przeszedł, ale sprawuje się dobrze. Nigdy jeszcze mnie nie zawiódł — rzucił, próbując podtrzymać konwersację.

Katarzyna znów tylko westchnęła, a jej myśli zdawały się błądzić gdzieś daleko. Dopiero warkot silnika przywołał ją do rzeczywistości.

— Dawno nie siedziałam w samochodzie z mężczyzną. Przepraszam, ale cały świat, całe moje byłe życie wydaje mi się dziś tak odległe, że nawet takie banalne sytuacje wprawiają mnie w zakłopotanie — powiedziała, jakby usprawiedliwiając swój stan.

Krzysztof, choć przyzwyczaił się do dziwnego zachowania swoich rozmówców, czuł się coraz bardziej nieswojo.

— Rozumiem, ale czy może mi pani powiedzieć, po co właściwie się spotkaliśmy? — wypalił nieco zniecierpliwiony.

Dopiero gdy wypowiedział te słowa, zrobiło mu się trochę wstyd, że próbował ją pospieszać.

— Wszystko opowiem, gdy dotrzemy na miejsce. Proszę mi pozwolić posiedzieć w milczeniu w pana obecności. Sprawia pan wrażenie przyzwoitego człowieka, przy którym choć na chwilę mogę czuć się bezpiecznie. — Pierwszy raz od momentu poznania powiedziała płynnie kilka zdań.

— Oczywiście — szepnął dziennikarz.

Uważał teraz, by w żaden sposób nie urazić kobiety, choć sytuacja stawała się coraz bardziej niezręczna. Nie miał jednak szczególnego wyboru — albo mógł się zgodzić na dziwną prośbę, albo zatrzymać się i wysadzić pasażerkę gdzieś po drodze. Drugie rozwiązanie nie wchodziło w grę, gdyż nie chciał jej sprawić przykrości i rosła w nim ciekawość, czy nawet pewien rodzaj fascynacji, poznaną właśnie osobą. Choć może raczej jej smutkiem.

Po kilkunastu minutach Krzysztof zaparkował auto przed kamienicą przy ulicy Sienkiewicza. Po chwili z głośnym zgrzytnięciem przekręcił klucz w drzwiach i oboje weszli do mieszkania. Gospodarz machinalnie zaczął zbierać porozrzucane po różnych meblach części garderoby, ale Katarzyna powstrzymała go.

— Proszę się nie trudzić, jestem niezapowiedzianym gościem, więc nieporządek nie ma prawa mi przeszkadzać.

— No dobrze, w takim razie zrobię kawy — zaproponował.

— Jeśli mogę prosić, to wolę herbatę. Duży kubek, jeśli pan ma… Możemy przejść na ty?

— Będzie mi bardzo miło.

— Jestem Katarzyna, Kasia. Więc jeśli masz, to poprosiłabym także cytrynę lub sok malinowy.

— Mam jedno i drugie.

— To idealnie, poproszę obydwa — rzuciła, siadając na kanapie.

Krzysztof zniknął w kuchni, a gdy wrócił, zastał kobietę zastygłą w tej samej pozycji, w jakiej ją zostawił. Nie zareagowała na jego obecność, znów była gdzieś daleko.

Postawił przed nią duży, okrągły kubek z pachnącą herbatą i usiadł w fotelu naprzeciwko. W milczeniu czekał, aż myśli Katarzyny wrócą do jego mieszkania. Trzymał w dłoni filiżankę kawy i z uwagą przyglądał się oczom kobiety, które zdawały się oglądać jakieś obrazy z nieistniejącego świata. Nagle źrenice zaczęły się zwężać i rozszerzać, jakby łapały ostrość. Twarz kobiety podniosła się i zwróciła w kierunku Krzysztofa.

— Przepraszam za swój stan — próbowała się usprawiedliwiać. — Od dłuższego czasu prawie nie śpię, nie jem, nie kontaktuję się z ludźmi.

— No to proszę mi powiedzieć, co się stało.

W tym momencie jej postać jakby uległa przemianie — nabrała sprężystości i siły. Zdecydowanym ruchem ręki odgarnęła włosy, które niby na rozkaz ułożyły się w foremną fryzurę.

— Jeszcze rok temu byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie — zaczęła z delikatnym uśmiechem. Widać było, że wspominanie przeszłości sprawia jej radość. — Miałam wszystko: wspaniałe, zdolne dzieci, kochającego męża, firmę, którą prowadziliśmy wspólnie. Nie tylko zapewniała nam przyzwoite pieniądze, ale też dużo radości, bo zajmowaliśmy się najprzyjemniejszymi rzeczami. W różnych częściach świata wyszukiwaliśmy dobre wina, koniaki, brandy, sery, szynki, ryby, słodycze i dostarczaliśmy do ekskluzywnych sklepów oraz naszych indywidualnych klientów. Mieliśmy ich całą sieć: bogaci, dyskretni, eleganccy. Właśnie uruchamialiśmy palarnię kawy. Chcieliśmy dawać ludziom wszystko, co smaczne i co sprawia prawdziwą przyjemność. Dzięki temu mogliśmy podróżować, poznawać ludzi, którzy cenią drobne, codzienne przyjemności. Dla których życie, poza wielkimi sprawami, składa się także ze smaków, zapachów i chwil z bliskimi. I nagle to wszystko się skończyło. Jednego dnia zniknął mąż i dwójka naszych dzieci. Od roku odchodzę od zmysłów, bo nie mam pojęcia, co się z nimi dzieje.

Słychać było, że nie opowiada tej historii pierwszy raz. Jej głos zmienił barwę, teraz zrobił się mniej zdecydowany i chrypliwy.

— Ale co się wydarzyło? — spytał Krzysztof.

— Nie wiem, po prostu zniknęli.

— Mieliście jakieś długi? Wrogów? — drążył.

— Mieliśmy na koncie dwa miliony złotych, dom na Sępolnie, trochę ziemi koło Jeleniej Góry. Nie prowadziliśmy lewych interesów, nie szukaliśmy konfliktów, dostarczaliśmy ludziom przyjemności, więc przyjmowali nas z radością. Kontaktowali się tylko ci, którzy mieli pieniądze, więc nie musieliśmy nikogo naciągać czy oszukiwać — opowiadała.

— Co się stało z pieniędzmi?

— Mąż ich nie ruszył. Od chwili jego zniknięcia nie dokonał żadnej operacji bankowej, nie zapłacił kartą, nie wziął gotówki z bankomatu. Zresztą nie jest człowiekiem, dla którego dobra materialne same w sobie mają dużą wartość. Zawsze powtarzał, że one powinny służyć człowiekowi, a nie on im. Większość z tych dwóch milionów wydałam na poszukiwania. Opłaciłam kilku detektywów, adwokatów, dawałam prezenty policjantom, by zachęcić ich do działania.

— I nic?

— Nic, ani śladu — powiedziała cicho. — Uprzedzając kolejne pytania: nie pokłóciliśmy się, nie sądzę, by miał kochankę czy drugie życie. Uwielbiał nasze dzieci, więc by ich nie skrzywdził.

— A mógł je porwać i gdzieś się z nimi ukryć?

— Teoretycznie to możliwe, ale pozostaje pytanie: po co miałby to robić? Byliśmy szczęśliwi.

— Przepraszam za to pytanie, ale muszę je zadać — zaczął z zakłopotaniem Krzysztof.

— Tak, oswoiłam się z myślą, że został zamordowany, ale nie rozumiem, po co ktoś zabijałby dzieci. Mam nadzieję, że one gdzieś są i czekają na pomoc.

— Dlaczego sądzisz, że mogę ci pomóc, skoro nie dali rady policjanci, detektywi i adwokaci?

— Oni wszyscy chcieli zagadkę wyjaśnić, ale wycofywali się w tym samym momencie.

Krzysztof spojrzał na nią pytająco.

— Jakieś trzy tygodnie po zniknięciu Michała, czyli mojego męża, prokuratura w Oławie ogłosiła, że znalazła jego zwłoki. Miał popełnić samobójstwo, powiesić się w lesie, a następnie podpalić. Choć brzmi to absurdalnie, to taką właśnie kolejność wydarzeń opisał patolog. Co z tego, że nic do siebie nie pasowało? Mój mąż miał metr osiemdziesiąt, a znaleziony w lesie mężczyzna ze dwadzieścia centymetrów mniej. Michał był wysportowany, a tamten raczej gruby. I tak dalej. Żadne odwołania i wnioski o ekshumację zwłok oraz ponowne badanie nie przynosiły rezultatu. Sprawa została umorzona.

— To jego grób odwiedzałaś?

— Grób? A, na cmentarzu? Nie, byłam porozmawiać z ma­mą. Ona tego wszystkiego nie wytrzymała i zmarła pół roku temu na zawał serca. Zostałam zupełnie sama.

— A gdzie leży ciało mężczyzny uznawanego za twojego męża?

— Początkowo odmawiałam odebrania ciała, bo identyfikacja nie została przeprowadzona w sposób wiarygodny i należyty, później jednak postanowiłam zapłacić za pogrzeb. Gdybym tego nie zrobiła, ciało pewnie by pochowano na koszt państwa. Najpewniej by je skremowano, wsadzono do urny i nie zostałyby żadne dowody oszustwa. Grób znajduje się na cmentarzu w Oławie. Byłam tam raz. Na płycie wyryte jest nazwisko mojego męża, ale to nie on tam leży. Jakaś rodzina, tak jak ja dzisiaj, próbuje pewnie ustalić, gdzie leży ich mąż, syn, ojciec, ale nie dowiedzą się tego szybko, a może nigdy.

Krzysztof uważnie przyglądał się kobiecie, próbując znaleźć jakieś oznaki szaleństwa, które podważałyby wiarygodność tej historii. Niczego takiego nie mógł dostrzec, choć nadal nie był w stanie uwierzyć, że tak wiele sił sprzysięgło się przeciwko zwykłym, choć dość majętnym ludziom.

— A może twój mąż znalazł się w nieodpowiednim czasie w nieodpowiednim miejscu?

— Tak dałoby się wyjaśnić jego zniknięcie czy śmierć, ale co do tego mają dzieci? Gdyby chcieli zemścić się na rodzinie, to pewnie mnie też by porwali czy zabili. A przecież nikt mi fizycznej krzywdy nie zrobił. Nie zastraszał, nie śledził i nie okradł. Jakbym przestała istnieć.

Dziennikarz szukał w głowie jakichś pomysłów na rozwiązanie zagadki lub choćby tropu, którym można by podążyć, ale nie znalazł.

— No dobrze, to powtórzę jeszcze raz pytanie: dlaczego sądzisz, że będę mógł pomóc?

— Masz opinię dziennikarza, który nie pęka. Wszystko zależy jednak od tego, czy będziesz chciał się w sprawę zaangażować. Czuję… wiem, że tam jest jakieś drugie dno. — Kobieta lekko się ożywiła.

— Czyli?

— Gdybym wiedziała, nie zwracałabym się do ciebie. Ale detektywi i policjanci wycofywali się nie z powodu zagmatwania sprawy. Coś ich przerażało.

— Co?

— Jeden uczciwy, który zwrócił nawet część swojego honorarium, powiedział tylko, że nikt mi nie pomoże, bo ta sprawa otwiera bramy piekieł.

Krzysztof wreszcie znalazł dowód na to, że jego rozmówczyni może mieć nierówno pod sufitem. Już chciał skończyć rozmowę, gdy Katarzyna dodała:

— On dwa dni później został znaleziony w lesie koło Oławy. Podobno także się powiesił i podpalił. Były policjant, który biegał supermaratony, miał popaść w depresję i popełnić samobójstwo? Tak uznała prokuratura, a jego dawni koledzy potwierdzili, że ostatnio zachowywał się dziwnie i był osowiały.

— A był?

— Raczej wściekły na to, że nie będzie mógł wyjaśnić tej sprawy. Mówił, że nie pracuje dla pieniędzy, ale z powodu instynktu psa gończego. No i dodatkowo przygotowywał się do biegu na sto kilometrów, miał już wykupiony bilet na samolot do Hiszpanii, gdzie te zawody miały się odbyć. — Opowieść przywoływała emocje, które sprawiały, że twarz kobiety nabierała kolorów.

— To co miało znaczyć stwierdzenie o bramach piekła?

— Była to jakaś przenośnia, ale pamiętam, że mówił o tym z mieszaniną strachu, obrzydzenia i złości.

Oboje zamilkli. Katarzyna piła chłodną już herbatę i rozglądała się po mieszkaniu, Krzysztof jednym haustem dokończył kawę, odstawił filiżankę na niewielki stolik.

— Widzę, że ostatnio robiłeś tu remont. Masz jakąś dobrą, godną polecenia ekipę? — spytała, zmieniając temat znienacka.

Gospodarz spojrzał na nią i się roześmiał.

— Tak, fachowcy byli nieźli, ale raczej nie są godni polecenia — odpowiedział rozbawiony.

— Dlaczego?

— Nie chcesz wiedzieć. Gdybym opowiedział, kto i dlaczego wyremontował mi mieszkanie, uznałabyś mnie za wariata — próbował uciąć.

— Tak jak ty mnie, gdy przedstawiłam ci swoją historię?

Te słowa były niczym nokaut. Krzysztof nie zdołał ukryć zmieszania. Nawet nie tym, że przed momentem tak właśnie o niej myślał. Poczuł się raczej zażenowany faktem, iż nie potrafił tego ukryć i dał się przyłapać.

— Nie musisz się tłumaczyć. — Przerwała jego męczarnie. — Nie tobie pierwszemu to opowiadam, wiele razy patrzono na mnie jak na osobę niespełna rozumu. Przyzwyczaiłam się trochę.

— Przepraszam, jeśli takie odniosłaś wrażenie. Po prostu historia jest trudna do uwierzenia, bo nagromadziło się w niej wiele niewiadomych. Muszę na to wszystko patrzeć z dystansem, przecież ludzie opowiadają różne rzeczy. Sama wiesz. — Próbował rozładować sytuację.

W oczach Katarzyny pojawiły się nagle ogniki. Jej spojrzenie nabrało blasku, którego Krzysztof jeszcze nie widział. Kobieta przeszywała go teraz wzrokiem, jakby starała się przeniknąć jego myśli.

— Odpowiedz mi teraz, tylko szczerze: czy mi wierzysz? Nie trochę, ale zupełnie. Czy uważasz, że mówię prawdę, czy może z rozpaczy pomieszało mi się w głowie? — spytała śmiertelnie poważnie.

— To nie ma znaczenia. I tak będę musiał to wszystko zweryfikować.

Dziennikarz próbował uniknąć jednoznacznej odpowiedzi, ale Jędrzejkowska nie dawała się zbyć.

— Tak czy nie?

— Dlaczego to takie ważne?

— Bo jeśli uważasz, że choć w najmniejszym stopniu zmyślam, to od razu dajmy sobie spokój. Szkoda twojej i mojej energii. Jeśli będziesz chciał spróbować tę sprawę rozwikłać, musisz być pewny, że nie kłamię. Nie mam nic do ukrycia, odpowiem na wszystkie pytania, nawet najbardziej podłe i intymne, ale tylko wtedy, gdy będę wiedziała, że jesteś po mojej stronie. Po stronie osoby, której z jakiegoś powodu zabrano wszystko, na czym jej zależało. Jeśli dziś nie masz pewności, spotkajmy się, gdy jej nabierzesz lub nigdy. Nie zniosę więcej zwodzenia, oszukiwania i ironicznych uwag.

Gdy skończyła mówić, jej słowa przez chwilę jeszcze brzmiały w pokoju. Dziennikarz przyglądał się teraz jej oczom, ustom, policzkom i nie mógł uwierzyć w tak nagłą metamorfozę. W ciągu kilkunastu sekund miejsce przygnębienia i rezygnacji zajęły energia oraz żar. Z twarzy, którą wcześniej przykrywał smutek i beznadzieja, zaczęła bić duma. Poczuł fascynację tą drobną kobietą, zdolną stawiać czoła przeciwnościom losu i nie załamywać się przy kolejnych porażkach.

— Może porozmawiamy o tym przy obiedzie? — Próbował zyskać na czasie.

— Zjemy razem obiad, gdy powiesz, że mi wierzysz. — Jeszcze silniej przypierała go do muru.

Wstała z kanapy i przeszła się po pokoju. Mężczyzna milczał, więc w pomieszczeniu panowała cisza, która z każdym ułamkiem sekundy gęstniała i stawała się coraz bardziej uciążliwa. Katarzyna skierowała się do stolika z alkoholem, po kolei brała w dłonie każdą butelkę i dokładnie czytała etykiety.

— Znawcą trunków to ty nie jesteś — rzuciła odwrócona do niego tyłem. — Mam wrażenie, że oboje tracimy czas. Nie martw się, nie jestem szczególnie zaskoczona, choć po tym, co o tobie słyszałam, miałam nadzieję, że akurat ty jesteś w stanie uwierzyć w tę straszną historię — dodała, sięgnęła po kurtkę i skierowała się do drzwi.

— Poczekaj — przełamał się wreszcie Krzysztof. — Zasadniczo wierzę w to, co powiedziałaś, ale nauczyłem się nikomu nie ufać. A już na pewno nie w stu procentach. Możesz więc przekroczyć ten próg i nigdy więcej mnie nie oglądać albo pójść ze mną na obiad i opowiedzieć mi więcej szczegółów. I jeszcze jedno, nigdy więcej mnie nie szantażuj. Jeśli to zrobisz, przestanę się zajmować twoją sprawą, bez względu na wszystko. Wybór należy do ciebie.

Teraz to ona znalazła się w defensywie. Zrobiła jeszcze kilka kroków w kierunku wyjścia, po czym zatrzymała się i wolno, dość teatralnie odwróciła się w jego stronę. Lekko zmrużyła powieki i ściągnęła usta, wydawała się powstrzymywać wybuch złości. Nagle jej twarz pojaśniała i wypogodniała. Jakby piękny kwiat rozkwitł pod wpływem nieznanej siły.

— Jestem głodna, co proponujesz?

— Niedaleko jest całkiem niezły Chińczyk — zaproponował niepewnie Krzysztof.

— W porządku. — Uśmiechnęła się. — Choć nie będzie to z pewnością uczta. Ale nie chcę nigdzie iść. Zamówmy dostawę tutaj. — Zawahała się chwilę. — Oczywiście jeśli się zgodzisz — dodała.

Mężczyzna sięgnął po telefon i zamówił kilka dań, nie pytając jej o zdanie. Widać było, że zna dobrze menu i wie, które pozycje są warte uwagi. Katarzyna przyglądała mu się z uwagą, ale nie próbowała składać własnych propozycji. W sumie podobało jej się, że zdecydował za nią. Rzuciła kurtkę na stojące przy biurku obrotowe krzesło i przez chwilę przyglądała się mieszkaniu.

— Dlaczego nie masz kobiety? — spytała, gdy Krzysztof odłożył smartfon na oparcie kanapy.

Ta bezpośredniość wyrwała Krzysztofa z rozmyślań o jedzeniu. Z niedowierzaniem odwrócił głowę w kierunku Katarzyny i przyglądał jej się przez dłuższą chwilę. Na jego ustach pojawił się delikatny, nieco drwiący uśmiech.

— Skąd to pytanie? — odezwał się wreszcie lekko zażenowany.

Kobieta nie wykazywała żadnego zakłopotania. Bezceremonialnie rozglądała się po mieszkaniu, które zdradzało wszelkie objawy kawalerskiego stanu właściciela. Półki pokrywała warstwa kurzu, nieliczne kwiaty miały zbyt przesuszoną ziemię, ściany — poza wiszącymi na jednej z nich krzyżem i szablą — pozostawały gołe.

— Tak tylko zapytałam — odpowiedziała z uśmiechem. — W sumie jesteś całkiem przystojny i miły, nie ma powodu, byś był samotny.

— Kto ci powiedział, że jestem?

— Jeśli nie masz kogoś na stałe, prędzej czy później musisz czuć się samotny. Nawet jeśli miewasz romanse, to przecież one nie zapewniają bliskości, ciepła i prawdziwego uczucia. Im więcej kobiet zaliczysz, tym bardziej będziesz tęsknił za tą jedną.

Zachowywała się tak, jakby byli starymi znajomymi. Zaskoczony jej wywodem Krzysztof wpadł w lekkie zakłopotanie.

— Jakoś się nie złożyło — odpowiedział po dłuższej chwili, ciężko wzdychając.

Wiedział doskonale, że kobieta ma sporo racji, sam przecież wielokrotnie o tym myślał, ale nigdy nie znalazł odpowiedzi na pytanie, dlaczego jest sam.

— Może masz zbyt wysokie wymagania wobec dziewczyn? — drążyła dalej.

— Nie wiem. Może one mają zbyt wygórowane wymagania wobec mnie. Nie wiesz przecież, kim jestem — odrzekł, próbując uciąć temat. — A ty… — zawahał się chwilę — jak poznałaś męża?

Bał się, że sprawi jej ból, ale jej twarz rozpromieniała.

— Na studiach, pracowaliśmy kiedyś razem jako kelnerzy na prywatnym przyjęciu u pewnego biznesmena. Podawaliśmy drinki, zbieraliśmy talerze, roznosiliśmy kanapki, jak to w cateringu. Jeden podpity typ przyczepił się do mnie i składał seksualne propozycje. Wraz z kolejnymi wychylonymi kieliszkami stawał się bardziej natarczywy, ale radziłam sobie. Gdy złapał mnie za tyłek, Michał, mój późniejszy mąż, wykręcił mu rękę i rzucił na ziemię. Zrobiła się awantura, ludzie się zbieg­li i już mieli Michała wyrzucić, ale gospodarz stanął w jego obronie. Przeprosił mnie za zachowanie swojego gościa, zapłacił nam obojgu podwójną dniówkę w ramach zadośćuczynienia i grzecznie poprosił o puszczenie sprawy w niepamięć bez nadawania jej rozgłosu.

— Czyli rycerz. — Dopiero gdy Krzysztof wypowiedział te słowa, dotarło do niego, jak wielkim w obecnej sytuacji mogą być nietaktem. — Przepraszam — dorzucił więc po chwili milczenia.

Ona jednak nie zwróciła uwagi nie niezręczność, jakby ciągle upajała się szczęśliwymi chwilami z przeszłości.

— Ujęło mnie to, że nie tylko stanął w mojej obronie, ale też nie próbował od razu się do mnie przystawiać. Nie oczekiwał nic w zamian, po prostu uważał, że należy się tak zachować i już — dokończyła z uśmiechem.

W pokoju zapanowała cisza. Kobieta myślami ciągle była gdzieś daleko. Krzysztof zastanawiał się, co ona właściwie robi w jego mieszkaniu. Wtedy właśnie rozległ się dźwięk domofonu. W słuchawce odezwał się głos dostawcy, który łamaną polszczyzną informował o przyniesionym jedzeniu. Oboje poczuli, jak bardzo są głodni. Reporter zapłacił, Katarzyna z pośpiechem rozstawiła styropianowe naczynia na stole, odpakowała sosy i rozłożyła pałeczki.

Przez pierwsze kilka minut jedli bez słowa. Wymieniali się daniami, by spróbować wszystkich, które zamówił Krzysztof.

— Rzeczywiście dobre jedzenie — przyznała wreszcie Jędrzejkowska, odkładając na chwilę pałeczki. — Może zrobię herbatę? — zaproponowała.

— Siedź, ja się tym zajmę — zaprotestował. Wstał i spokojnym krokiem skierował się do kuchni. Gdy po kilku minutach wrócił z dwoma parującymi kubkami, Katarzyna pałaszowała pieczonego kurczaka w miodzie.

— To jest szczególnie smaczne. Takie zaskakujące. — Uśmiechała się i zdawało się, że choć na chwilę wszystkie problemy zostawiła za sobą.

W tym momencie Krzysztof dostrzegł, jak jest piękna, gdy nie przytłacza jej tajemnica zniknięcia męża i dzieci. Ona zdawała się rozumieć to spojrzenie i na chwilę przestała jeść.

— Usiądź, bo nic ci nie zostawię — rzuciła żartem, by przerwać ten stan zawieszenia.

— Jasne. — Reporter otrzeźwiał w ułamku sekundy, postawił kubki, chwycił za pałeczki i zabrał się do kaczki pieczonej na chrupko. — To też jest warte grzechu — zachwalał.

Wyciągnęła kawałek ciemnego mięsa, wsunęła do ust i z uznaniem pokiwała głową. Kiedy przełknęła, uśmiechnęła się wesoło.

— Wiesz — zaczęła — od dawna jedzenie nie sprawiło mi takiej przyjemności. Przez ostatnie miesiące nie miało dla mnie znaczenia, czym się żywiłam. Wszystko smakowało tak samo, właściwie nijak. Często zapominałam nawet o posiłkach i zdarzało się, że w środku nocy budził mnie przeszywający ból brzucha. Dopiero wtedy docierało do mnie, że organizm domaga się czegoś. Wygrzebywałam z lodówki jakieś resztki, by zagłuszyć to ssanie. Dziś czuję się inaczej, to twoja zasługa.

Właściwie powinien się ucieszyć z tego komplementu, ale poczuł się nieswojo. Jakby swoim zachowaniem tłumił jej wspomnienia o mężu i dzieciach, którzy zaginęli, a może nawet nie żyją.

— Mam przeczucie, że mi pomożesz i poznam prawdę — rzuciła, gdy dostrzegła jego posępniejące spojrzenie. — Uśmiechnij się, wlewasz we mnie mnóstwo otuchy.

By nie dać po sobie poznać zmieszania, Krzysztof chwycił za kubek i próbował pociągnąć spory łyk herbaty. Zanim się zorientował, że jeszcze nie ostygła, oparzył nieco usta. Grymas bólu wykrzywił jego twarz.

— Niech to szlag — zaklął.

Później w pokoju zapanowała cisza, którą przerywało tylko skrobanie pałeczek o styropianowe naczynia.

— Ten biznesmen, u którego się poznaliście — przełamał milczenie reporter. — Robiliście z nim później interesy?

Katarzyna przerwała jedzenie i spojrzała na niego podejrzliwie.

— Tak — odpowiedziała po kilkunastu sekundach. — Dlaczego pytasz?

— Z ciekawości. W sumie w tym mieście nie ma zbyt wielu ludzi, którzy organizują tak wystawne przyjęcia. Być może nawet go znam — powiedział niby obojętnie.

Katarzyna zatopiła się w myślach, jakby rozważała, czy powinna zdradzić to nazwisko. Dyskrecja była przecież w jej pracy kwestią fundamentalną i nawet teraz, gdy straciła wszystko, czuła rodzaj lojalności wobec dawnych klientów.

— To był Jarosław Płochota — powiedziała, wzdychając.

— O, proszę. — Krzysztof uśmiechnął się krzywo. — Branża ochroniarska i deweloperska. Specjalizował się kiedyś w wykupywaniu nieruchomości wraz lokatorami. Później sprzedawał im mieszkania w cenie trzy razy wyższej od tej, po której kupił, albo wykurzał ich z lokali. Kilka osób popełniło przez niego samobójstwo.

Kobieta się nie odezwała. Na jej twarzy nie zarysowała się jednak ani jedna nutka zaskoczenia czy zdziwienia. Musiała znać biznesową przeszłość tego człowieka. Odłożyła pałeczki i westchnęła ciężko.

— Wiem, że potrafi być ujmujący — kontynuował Krzysztof. — Cytuje Cycerona, do swoich wypowiedzi wplata wyrazy po łacinie i francusku, chwali się kolekcją sztuki. Ciągle powtarza, że nie toleruje chamstwa.

— To wszystko prawda — odpowiedziała Jędrzejkowska. — Ale przecież nie zaglądaliśmy swoim klientom w życiorysy. Prowadziliśmy biznes, a Płochota zamawiał u nas całkiem sporo. Każdy zresztą ma za sobą jakąś przeszłość, nie zawsze świetlaną. To nie jest świat ludzi z Oazy, wszyscy są twardymi zawodnikami, którzy wiedzą, że sukces nie zawsze pięknie pachnie.

Fronisz uśmiechnął się gorzko, ale nie próbował wchodzić w dyskusję. Skupił się na wyławianiu z naczynia resztek kaczki. Po chwili do jedzenia wróciła także Katarzyna. Oboje skończyli niemal równocześnie.

— Zrobię kawę — zaproponował i nie czekając na reakcję kobiety, ruszył do kuchni.

Spędzili razem kilka godzin, a on czuł, jakby znali się od lat. Zwykle nieufny wobec ludzi, tym razem nie czuł żadnych barier, przebywanie w jej towarzystwie sprawiało mu nawet przyjemność. W pewnym momencie poczuł lęk, że staje się w pewien sposób bezbronny wobec osoby, o której przecież w sumie niewiele wiedział. Poznał jej tragedię, ale o jej charakterze, wadach i zaletach nie miał pojęcia.

Wyjrzał ukradkiem z kuchni i zobaczył, jak niczym kotka przeciąga się na kanapie. Podniesione w górę ramiona podciąg­nęły w górę sweter, spod którego wyłonił się fragment jej nagiego brzucha. Skóra wydawała się aksamitna i delikatna, koloru dojrzałej moreli. Na jego twarzy pojawił się mimowolny uśmiech. Gdy jednak zdał sobie sprawę, jak bardzo widok ten sprawia mu przyjemność, natychmiast wycofał się z powrotem do kuchni.

Po kilku minutach wrócił do salonu z dwiema filiżankami i po pomieszczeniu rozszedł się przyjemny aromat boliwijskiej kawy.

— To wyjątkowy gatunek — oznajmił, wskazując wzrokiem na naczynia. — Dostałem je od przyjaciela, który podróżuje po Ameryce Południowej. Ziarna przed wysuszeniem trochę fermentują.

Katarzyna, która siedziała już normalnie, zainteresowała się kawą. Najpierw długo wciągała nosem unoszącą się nad filiżanką parę, potem upiła malutki łyk i długo trzymała w ustach.

— Bardzo smaczna, rzeczywiście unikatowa — oceniła.

Siedzieli teraz naprzeciwko siebie i popijali w milczeniu.

— Zastanawia mnie trochę to, co powiedziałaś o prowadzeniu interesu — wypalił nagle Krzysztof. — To nie jest tak, że można biznes oderwać od przyzwoitości. Pieniądz jednak czasem śmierdzi, nie z każdym warto robić interesy.

Te słowa wyrwały kobietę z błogości, w jaką wpadła po obfitym, niezłym obiedzie, delektując się wyszukanym smakiem kawy.

— Będziesz mi teraz prawił morały? Straciłam wszystko, a ty próbujesz mnie oceniać?

— Być może jedno z drugim nie ma nic wspólnego, ale może jest kluczem do zrozumienia sytuacji, w której się znalazłaś. Nie odbieraj tego jako próby oceny, staram się zrozumieć rodzaj relacji, jakie łączyły was z klientami, oraz podejście do nich — odpowiedział zdecydowanie. — Nie próbuj mnie zbywać w taki sposób.

Rysy jej twarzy nagle się wyostrzyły, a oczy stały się zimne.

— Zawsze jesteś w pracy? Nie ma miejsca na odrobinę ludzkich uczuć? Współczucia? — zapytała jakby z wyrzutem.

Krzysztof tym razem jednak się nie zmieszał. Zdawał sobie sprawę z tego, że im bardziej ich relacje staną się osobiste, tym trudniej będzie mu rozwiązać zagadkę. Miał ogromną ochotę zbliżyć się do niej, ale z drugiej strony obawiał się czegoś, co z pewnością ukrywało się pod tym pięknem.

— Właśnie dlatego, że ci współczuję, chcę spróbować dojść do prawdy. Nie jestem do tego zobowiązany, sam wybieram tematy, którymi się zajmuję. Jeśli więc zamierzam ustalić, co stało się z twoim mężem i dziećmi, to właśnie z powodu ludzkich uczuć — odpowiedział twardo.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Spis treści

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

ROZDZIAŁ 1