Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
108 osób interesuje się tą książką
Elena i Liam. Dwoje ludzi, których los połączył w najtrudniejszym momencie, a trauma z przeszłości próbowała rozdzielić na zawsze. Po latach ucieczki od własnych uczuć i bolesnych kłamstw, ich drogi ponownie się krzyżują, gdy życie ich córki staje pod znakiem zapytania. Czy miłość, która przetrwała piekło, będzie w stanie ocalić to, co dla nich najważniejsze?
"Wszystko, czego potrzebuję" to poruszający finał trylogii "Efekt motyla" — historia o odwadze, przebaczeniu i sile rodziny, która tworzy się tam, gdzie serce odnajduje swój dom. Opowieść o tym, że czasem jedynym sposobem na szczęście jest zmierzenie się z prawdą, która boli.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 351
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja i korekta tekstuEmil Malanowski
© Patrycja Zdanowska, 2025
Powieść obyczajowa z elementami dramatu psychologicznego, osadzona w realiach współczesnej Polski i Londynu. Opowiada historię Eleny i Liama, których łączy tajemnica z przeszłości, chora córka i uczucia wystawione na próbę. W tle — rodzinne sekrety, miłość, poczucie winy oraz walka o drugą szansę i odzyskanie siebie.
ISBN 978-83-8414-835-8
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Jestem tutaj…
Przesypuję piasek z dłoni do dłoni, spoglądając na bezkres nieba. Wsłuchuję się w szum fal, które na krótką chwilę przynoszą ukojenie mojej strapionej duszy. Chłodna bryza otula twarz, zostawiając we mnie cień inspiracji i świeże spojrzenie na rozdział, którego nigdy nie zamknęłam i nie zamknę… Tryby zegara zastygły w chwili, gdy stanęłam twarzą w twarz z prawdą. Prawdą gorszą niż mityczne tortury. To ona wyżłobiła szczeliny, przez które bezpowrotnie ulatują chwile.
Jestem tutaj…
Niby taka sama, a jednak zupełnie inna.
Polska. Dwa lata później.
Szkocja, Londyn, a teraz Polska. Tyle miejsc, a wciąż ta sama historia — niczym zdarta płyta odtwarzana raz po raz na gramofonie. Przyjechałam z polecenia rektora, ale życie napisało dla mnie inny scenariusz, który ostatecznie przywiódł mnie do małej miejscowości na Wzniesieniach Łódzkich, nad rzeką Moszczenicą, na północny wschód od Łodzi. Zaszyłam się w niej z nadzieją, że wszystko się ułoży. Ale nie ułożyło się.
Muszę sama zmagać się z ciężarem zmartwień.
Przemierzam wąskie uliczki, licząc, że to, co mnie spotyka, w końcu przeminie. Wiem jednak, że ta potyczka może być trudna do wygrania. Ale damy radę. Musimy.
Spoglądam na zabiegane twarze mieszkańców. Smutne, szare, pozbawione wyrazu. Każdy pogrążony w swoich problemach, niewidomy na innych. Posępne sylwetki współgrają z dzisiejszą pogodą: deszczową, zimną, jesienną. Końcówka roku…
Trzymam telefon w zziębniętych dłoniach i wpatruję się w godzinę, jakby od niej mogło zależeć czyjeś życie. Nagle pojawia się połączenie od mamy na portalu społecznościowym. Odbieram. Jak dobrze usłyszeć jej głos.
— Cześć, mamo. Już po dyżurze?
— Tak, dlatego dzwonię. A ty gdzie jesteś?
— Łażę bez celu…
— Słyszę w twoim głosie przygnębienie.
— Tak wiele spadło na mnie w ostatnich miesiącach.
— Jak się czujecie?
— Walczymy. Tak bardzo się boję…
— Wiem, kochanie. Może powinnaś wrócić do nas?
— Nie, mamo. Nie wrócę do Londynu. Po pierwsze — to mogłoby tylko pogorszyć sprawę, a po drugie…
— Domyślam się. Boisz się spotkać Liama… To moja wina. Nigdy nie chciałam, żebyś przez moje wybory musiała podejmować tak trudne decyzje.
— Daj spokój. Ten temat jest zamknięty. Póki jesteśmy daleko od siebie, dam radę wytrwać w tym postanowieniu. Mamo?
— Tak, kochanie?
— Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna za pomoc finansową. Gdyby nie ta pożyczka…
— Każdy rodzic zrobiłby to samo.
— Nie każdy.
— Ale każdy, który kocha swoje dziecko. Ona jest najważniejsza. Nie możemy jej znowu stracić.
— Zapomniałaś dodać, że tym razem na zawsze. Nie przeżyłabym tego. Obiecuję, oddam każdy funt.
— Daj spokój. A jak w pracy?
— Na szczęście układa się nieźle. Bałam się, że brak znajomości polskiego będzie problemem, ale te języki, którymi posługuję się na co dzień, wystarczają.
— Zuch dziewczyna. Choć stać cię na więcej.
— Wiem, ale nie mam siły szukać czegoś innego. Praca w magazynowym biurze, jako przedstawiciel dla zagranicznych firm, nie jest taka zła.
— Kochanie, muszę kończyć. Zdzwonimy się wieczorem, wtedy mi wszystko opowiesz.
— Dobrze, mamuś. Trzymajcie się i ucałuj Chrisa.
— Ty też się trzymaj. I masz być silna!
— Mhm.
— To wszystko minie, zobaczysz. Pa, skarbie.
Rozłącza się. Jeszcze chwilę wpatruję się w ekran, rozważając jej słowa. Promyk nadziei mógłby pojawić się już dziś, bo naprawdę sytuacja nie wygląda najlepiej.
Brr, zimno. Wrócę do mieszkania, które udało mi się wynająć po kosztach od przyjaciela. Wezmę prysznic i…
Dwa lata temu zatrzymałem się w miejscu. Nie potrafiłem przez długi czas pogodzić się z odrzuceniem, którego doświadczyłem. Po wielu nieudanych próbach w końcu przewartościowałem swoje życie i, zamiast gonić za niezdecydowanym króliczkiem, postanowiłem iść naprzód. Bez względu na to, co miało to oznaczać.
Myślami uciekam w inne zakamarki swojej popieprzonej świadomości, by móc zapomnieć. I wcale nie przychodzi mi to łatwo, ani z ulgą. Nadal wracam do tamtych dni i do słów, które wtedy wypowiedziałem.
Muszę przyznać, że były one mówione zdecydowanie na wyrost. Jak mogłem „nigdy nie pozwolić jej odejść”, skoro sama zadecydowała o naszej przyszłości? Odkąd jej nie ma, wszystko, co robię, to próba ucieczki od faktu, że wciąż oddycham, choć nie powinienem.
Interesy przywiodły mnie aż ‘do kraju, w którym i ona gdzieś jest. Nie łudzę się i wcale nie chcę burzyć czegoś, co w chory sposób udało mi się zbudować bez niej — nawet jeśli to tylko namiastka uciszenia prawdziwych pragnień. Lepiej, byśmy już nigdy nie stanęli na swojej drodze.
Jestem Liam. Po prostu Liam, choć dla wielu — Black. Liam Black.
Wysoki, rudowłosy mężczyzna spogląda na mnie i odchrząkuje łamaną angielszczyzną:
— Panie Black, jest pan tu ze mną?
Czytając z ruchu jego warg, odpowiadam po chwili:
— Ciałem, na pewno.
— Słucham?
— Mówię, że jestem ciałem i duchem. W końcu jesteśmy w szpitalu.
— Widzę, że żarty się pana trzymają. Dobrze. Omówiliśmy szczegółowo warunki współpracy.
— Mnie interesują cyferki, a szpital zapewne terminowe wykonanie zlecenia, dlatego wybraliście moją ofertę — w gruncie rzeczy przystępną finansowo.
— To placówka państwowa. Niestety mamy ograniczone zasoby.
— Będę jeszcze przez kilka tygodni w kraju, więc w razie pytań proszę się ze mną kontaktować. To filia międzynarodowa, dlatego chcę osobiście dopilnować kwestii pierwszych umów.
— Naturalnie. Dziękuję za poświęcony czas.
Mężczyzna wyciąga dłoń. Wstając, ściskam ją stanowczo, ale nie zbyt mocno. W końcu zabieram swoją aktówkę z krzesła i opuszczam ponury gabinet dyrektora.
Idę długim, wąskim korytarzem, czując narastające pragnienie. Przy dystrybutorze z wodą schylam się po kubeczek. Nagle ktoś wpada na mnie. Prostuję się i widzę kobiece dłonie zbierające dokumenty z podłogi. Schylam się odruchowo, by pomóc w tym bałaganie. Gdy moja głowa unosi się, a wzrok przesuwa po jej ubraniu, szyi, ustach, zamieram w bezruchu. Dopiero po chwili patrzę wyżej. Oczy. Te same oczy, w których nie raz utonąłem, nie tracąc przy tym powietrza. Tylko że teraz są inne — puste i zimne.
— Liam?
— Eleno…
Podaję jej plik kartek, które wyrywa i przyciska do siebie.
— Co ty tutaj robisz?
— Otwieram nową filię. Padło na Polskę. A ty? Jak się masz? — Ciekawość zwycięża, choć wiem, że nie powinienem.
— I mam uwierzyć, że to zbieg okoliczności?
— Właściwie tak. Nie zamierzałem cię szukać, jeśli to masz na myśli.
— I bardzo dobrze. Nie jesteś już dla mnie nikim ważnym.
Te słowa kłują, ale jakby nigdy nic, odpowiadam:
— Chorujesz? — wzrok kieruję na stos dokumentów.
— Nie. To znaczy… nie ja.
— A kto?
— Nie muszę się tłumaczyć.
— Masz rację. Ani z tego ani z tamtego wieczoru, kiedy mnie odtrąciłaś.
Odwracam się, gotów odejść. Zamiast odpowiedzi słyszę tylko jej ciężkie westchnienie. Tylko tyle. Głupie westchnienie.
Nie oglądając się, ruszam w stronę wyjścia. Przełykam ślinę, nabieram powietrza i uspokajam puls.
Przy drzwiach dostrzegam podjeżdżające czarne BMW. Wsiadam, nie odwracając się. Staram się uwierzyć, że to zamknięty rozdział.
— Jedź — mówię do kierowcy.
— Dokąd, panie Black?
— Na razie, po prostu jedź.
Samochód rusza. Przesuwam dłonią po twarzy i spoglądam na złoty zegarek. Czas płynie, a ja przemieszczam się z punktu w punkt, szukając tego, co ukryto przed laty. Gdzie jesteś? No, gdzie?
Ta podróż ma drugie dno.
Wyciągam z teczki plik kartek i znajduję zdjęcie. Czy w ogóle będziesz chciał mnie poznać? A może znienawidzisz za decyzje sprzed lat?
Gniotąc papier w dłoni, wracam pamięcią do dzieciństwa…
„Schodzę po schodach w rezydencji, w ręku trzymam czarny plecak z firmowym emblematem. Kątem oka dostrzegam matkę krzątającą się w salonie. Nie zauważa mnie. Wsłuchuję się w jej rozmowę telefoniczną. Jest wzburzona.
— Nie chcę o nim słyszeć! Rozumiesz? To największa porażka mojego życia. Nie… Nie obchodzi mnie, co się z nim dzieje. Liam jest moim synem… I nigdy więcej nie poruszaj tego tematu.
Odwraca się. Zamiera, widząc mnie na schodach.
— Muszę kończyć. Odzwonię — urywa rozmowę, chowając telefon do torebki.
Nie pytam. Ruszam za nią w stronę drzwi, wiedząc, że i tak nie usłyszę odpowiedzi. Tylko naganę za podsłuchiwanie.”
Wspomnienie blednie. Wracam do teraźniejszości. Zaciskam pięść, zastanawiając się, czemu nasza rodzina kryje tyle przerażających tajemnic. Dlaczego jest tak dysfunkcyjna.
— Zawieź mnie do biura — mówię, patrząc przez okno.
Łódź. W centrum jeszcze znośnie, ale na obrzeżach szarość i dziurawe drogi.
Polska… Czasem pytam siebie, po co tu naprawdę jestem. Czy tylko z powodu firmy i rodzinnego sekretu? Czy naprawdę tylko dlatego?
Opieram się o ścianę przed oddziałem onkologicznym, próbując uspokoić kołatanie serca. Nie spodziewałam się go zobaczyć. Spojrzał na mnie tak, jakby w jednej chwili runęło w nim wszystko, co mnie dotyczyło. A potem… jakby to była jedyna rzecz, która wciąż trzyma go przy życiu. Muszę przestać. To nie może odżyć na nowo. A on… on nie powinien nigdy poznać prawdy. Musi pozostać głęboko zaszufladkowany w mojej podświadomości. Tam jest jego miejsce. Nasze miejsce.
Uciekłam aż tutaj w nadziei, że zapomnę. I choć jakoś ułożyłam to wszystko od nowa, to…
— Weź się w garść! — mówię sama do siebie.
Przyciskając do siebie teczkę z dokumentacją, stawiam kilka kroków i przechodzę przez drzwi, za którymi codziennie rozgrywa się walka, dramaty, strach, ale też iskierki nadziei. Nie mogę pozwolić sobie na słabość.
Przemierzam długi korytarz, szukając wzrokiem pokoju lekarskiego. Stopy zdają się wrastać w podłogę. Boję się. Ale nie jestem z tym sama. Damy radę. Musimy.
Staję przed drzwiami, modląc się, by to wszystko okazało się pomyłką. Drżącą dłonią sięgam do klamki, ale drzwi otwierają się same. W progu staje lekarz prowadzący.
— Dzień dobry — mówię po angielsku.
— Dzień dobry. Miałem iść do pacjentów, ale znajdę chwilę, żeby omówić wyniki badań.
Wskazuje ręką na krzesło. Siadam, odkładam teczkę i czekam, aż zajmie miejsce. Zerka na mnie, potem na dokumenty.
— I co, panie doktorze?
— Cóż, chciałbym mieć lepsze wiadomości. Chemioterapia nie przynosi rezultatów. Blasty białaczkowe nie ustępują. Choroba postępuje.
— Ale… jak to? Mieliście ją wyleczyć! Obiecaliście mi to! Ja wam zaufałam, a pan mówi, że się nie da? Że nic nie możecie? Przecież miała dostać szansę!
— Rozumiem, co pani czuje.
— Tak? Serio pan rozumie?
— Niczego nie obiecywaliśmy, ale to nie znaczy, że się poddajemy. Wszystko wskazuje na konieczność przeszczepu szpiku. Czas ucieka. Dobrze by było, gdyby skontaktowała się pani z najbliższą rodziną.
Znam już odpowiedź, zanim kończy zdanie.
— Spróbuję…
— Proszę się przełamać. To może przyspieszyć znalezienie dawcy.
— Panie doktorze… czy to naprawdę konieczność?
— Gdyby było inne wyjście, powiedziałbym pani. Proszę zrobić wszystko, by przekonać ojca dziecka do badań.
Otępiała wstaję razem z nim.
— Proszę być silną i myśleć pozytywnie. Może pani już do niej iść.
Kiwam głową i wychodzę bez słowa. W głowie dudni jedno: dla mojego dziecka ratunkiem jest tylko przeszczep. A żeby do niego doszło, potrzebny będzie dawca. Boże…
Kilka kroków dalej siadam na krześle. Chowam twarz w dłoniach i zaczynam cicho łkać. Umysł pęka od natłoku myśli. Dlaczego, mimo ucieczki na drugi koniec świata, muszę ponownie stawić czoła przeszłości? Dlaczego muszę powiedzieć Liamowi prawdę?
Nagle czuję dłoń na ramieniu. Podnoszę wzrok. Buty, potem wózek inwalidzki. Oscar. Jego oczy — znajome, choć należą do kogoś innego. Przysuwa się i obejmuje mnie.
— Już dobrze. Wszystko się ułoży, zobaczysz.
— Nic się nie ułoży. Ona umrze, jeśli nie znajdzie się dawca. Wiesz, jak to jest patrzeć na dziecko i nie widzieć przyszłości? Widzieć godzinę, która może być tą ostatnią i uczyć się modlitwy bez słów? — Łzy spadają na jego dłoń.
— Poruszę niebo i ziemię, żeby wam pomóc. Nie jesteś sama.
— Jesteś dla nas taki dobry, ale obawiam się, że będę zmuszona…
— Nie kończ. Wiem, co chcesz powiedzieć. Eleno, spójrz na mnie.
Odsuwam się, a on zamyka moje dłonie w swoich.
— Jeśli tak musi być, powiesz mu, a ja będę przy tobie. Tak jak ty byłaś przy mnie, gdy wszystko straciło sens. Odzyskałem go dzięki wam.
— Nigdy wcześniej nie znałam tak dobrego człowieka. Podniosłeś się sam. Z dumą patrzyłam, jak dzień po dniu wraca ci uśmiech.
— I tobie też wróci. Bo nawet ugrzęzły w błocie, chwytasz się czegokolwiek, by utrzymać się na powierzchni. Czekasz na linę, która stanie się twoim przyjacielem.
— Heh…
— Widzisz? Już lepiej.
— Odkąd jesteś w moim życiu, mam wrażenie, że przy mnie stoi anioł stróż.
— Dwie samotne dusze musiały się odnaleźć. Mówię ci to ja, człowiek przykuty do żelastwa od urodzenia, który zajrzał w bramy piekła, by zrozumieć, że życie to nie sama słodycz. A póki się oddycha, trzeba walczyć. Jeśli mogę pomóc komuś innemu, nie będę się wzbraniał. Ten czas wegetacji musiał się skończyć.
— Oni na pewno są z ciebie dumni.
— Wierzę w to. Ale koniec łez. Pora odwiedzić naszą dzielną pacjentkę.
Wstaję i chwytam za rączki wózka.
— Daj spokój, wiesz, jak tego nie znoszę.
— Nie tym razem — popycham wózek.
— Cała ty. Uparta jak zawsze.
— Niezmiernie mi miło.
Przemierzamy resztę korytarza, a ja czuję się lżej niż kilka minut temu. Nie wiem, co się dzieje między nami, ale przy nim odzyskuję poczucie bezpieczeństwa.
Z impetem zatrzaskuję za sobą drzwi biura. Od miesięcy tak wygląda cała moja egzystencja: płacę, wymagam, zadaję ból sobie i innym, pozwalając dniu niechlujnie przechodzić w noc, a nocy w dzień. Wiem, że przez ten czas wiele się zmieniło i nie mogę już się wycofać. Wściekłość miesza się z rozczarowaniem. Dzisiejsza sytuacja doprowadza mnie do szału. Zmysły zamiast się wyciszyć, walczą. Pchają się przed szereg, zasłaniając to, co nazywam zdrowym rozsądkiem.
Serio? „Bądź, stary, chociaż ze sobą szczery.” Urażone męskie ego nie pozwala mi znowu ingerować. Jestem chory. Wszystko, czego pragnąłem, było przesiąknięte nią, a ona rozproszyła to w gęstej mgle. Z dnia na dzień stałem się ślepcem.
I co ta przeszłość zmieniła? Uwikłałem się w relację z nadzieją na szczęśliwe zakończenie? Na zapomnienie? Przebaczenie? To dla mnie układ PR-owy i seksualny.
Niedbale rzucam marynarkę na blat czarnego biurka. Rozwiązując krawat, podchodzę do ogromnego okna na centrum Łodzi.
Kim jesteś, Eleno, że znowu perfidnie zakradasz się w moje cierniste życie? Kim jestem ja, by dyktować warunki sercu i kazać mu zawalczyć o to, co wciąż tli się gdzieś we mnie?
Wyciągam paczkę papierosów i zapalniczkę. Rzuciłem to w cholerę, ale teraz to silniejsze ode mnie.
Przeszłość… Narkotyki, swingers party… Pokonałem te demony. Albo zamieniłem na inne. Mówią: możesz wszystko, masz władzę, jesteś panem. Nieprawda. Och, jak bardzo się mylą. Gdyby tylko wiedzieli jak mały i niespokojny czuję się w jej obecności, jak tęsknota potrafi dusić od środka.
Co tu robisz, Eleno? Co robiłaś w tym parszywym szpitalu? Chorujesz?
Jesteś tutaj. Dowiem się, co się dzieje. Jesteś częścią mojej przeszłości i teraźniejszości. To wszystko, czego potrzebuję.
Kto powiedział, że mam być normalny? Ci „normalni” bywają najbardziej nienormalni.
Nie wiem, czy tego chcesz, ale znowu pojawiam się na twojej drodze. To musi coś znaczyć. Wewnątrz wariuję.
Skrzypią drzwi. Odwracam się i widzę znajomą sylwetkę.
— Nicolas? Co ty tutaj robisz?
— To tak się wita starego druha? Już zapomniałeś, że to tutaj pochowano miłość mojego życia? Często gadaliśmy, gdzie będziemy chcieli spocząć. Nie przypuszczałem, że jedno z nas odejdzie za wcześnie. Stary, nie chcę i nie mogę dziś być sam. To byłaby nasza rocznica. Zamiast świętować, tonę w morzu wzburzonych wspomnień. Pięknych, a jednocześnie czarnych jak moja dusza bez niej.
— Nico, piłeś?
— Odrobinę. Ale samotność to kiepski kompan, zatem… — wyciąga zza pleców pełną butelkę Jim Beama.
— Rozgość się. — Podchodzę do przeszklonej wnęki w ścianie i kładę dłoń na panelu, a szyba unosi się samoistnie. Sięgam po dwie szklanki. Siadam naprzeciw niego na ciemnozielonej kanapie i stawiam trunek na stoliku.
— Obaj żyjemy, nie żyjąc — mówię.
— Klara… Izabell… Przez moment byłem szczęściarzem. Mogłem być z obiema. Zwykła dziewczyna wywróciła wszystko do góry nogami, dając mi coś, o czym mogłem tylko marzyć. Obdarowała mnie szczerą, choć lekkomyślną miłością.
— Dlaczego „lekkomyślną”?
Uśmiecha się od niechcenia, ale w oczach ma tylko smutek.
— Ja, Liam… z miłości byłem w stanie zabić. Ona przez nią — a może dla niej — straciła życie. Po co to zrobiła? Dlaczego stanęła między mną a moim wrogiem, osłaniając mnie własnym ciałem?
— To wypijmy za głupią miłość: w jednej chwili rozpala, w następnej spopiela, odbierając złudzenia o wspólnej przyszłości. Nie jestem najlepszym pocieszycielem, ale wiem, o czym mówisz.
— Na zdrowie! — Unosi szklankę i upija łyk. — A ty? Co ty, do kurwy, odwalasz?
— Co masz na myśli?
— Doskonale wiesz. Żebym z portali dowiadywał się, że się zaręczyłeś? Naprawdę jesteś na to gotów?
— Byłem. A teraz cóż… to tylko zagrywka marketingowa — uśmiecham się krzywo.
— Tylko twoją wybranką miała być miłość życia, a nie…
— A nie co? — przerywam.
— A nie wikłanie się z inną osobą w układ dla zminimalizowania strat wizerunkowych. Ona wie, że jest jedną z figur na twojej planszy?
— Dlaczego tak o niej mówisz?
— A nie jest tak? Przed światem i przed nią możesz udawać, ale ja cię znam. Nie ukryjesz, kto wciąż siedzi w twoim sercu.
— Pieprzysz bzdury. Jestem gotowy.
— I dlatego się zaręczyłeś?
— Przestań robić mi papkę z mózgu. Podjąłem decyzję. Ożenię się z Agathą.
— Unieszczęśliwisz siebie, ją i swojego syna. Znam cię. To musi mieć drugie dno. Co jesteś taki skwaszony? Nie podoba ci się to, co ode mnie słyszysz?
— Nie o to chodzi… — palcem krążę po krawędzi szkła.
— A o co?
— Byłem dziś dopinać umowę w jednym ze szpitali…
— I to ci popsuło nastrój?
— Widziałem ją. Po tych wszystkich latach. I wszystko we mnie zapomniało, że miałem jej nienawidzić.
— Kogo? Nie mów półsłówkami… Elenę?
Kiwam głową i wstaję z rękami w kieszeniach. Przechadzam się po gabinecie.
— Wiedziałeś, że ryzykujesz, przyjeżdżając tu.
— Spotkanie jej wydawało się mało prawdopodobne. Zaskoczył mnie przede wszystkim jej chłód. Zmieniła się.
— Każdy się zmienia. Może była tak samo zaskoczona jak ty.
— To nie to. Odniosłem wrażenie, że moje pojawienie się ją przestraszyło. Jakby… Sam nie wiem.
— Cały czas się zastanawiam, dlaczego odeszła. Szczęśliwy człowiek nie rezygnuje z godziny na godzinę z marzeń i instynktów. Coś się musiało stać. Dlaczego nie drążyłeś?
— A ty byś się płaszczył, gdyby Klara tak zagrała na twoich uczuciach, a potem cię odrzuciła?
— Fakt, jestem zdołowany, ale nie musisz chodzić koło mnie jak wokół jajka. Ty ją wciąż kochasz, tylko odpychasz to od siebie.
— Myślisz, że to był stracony czas? Tak musiało być?
— Znasz moje zdanie. Walczyłbym do końca. Albo przynajmniej dowiedział się, dlaczego tak postąpiła.
— Gryzie mnie to.
— Masz szansę uzyskać odpowiedź.
— Nie. Nie będę jej nachodził. To skończone — siadam i dolewam nam alkoholu.
— Skoro tak twierdzisz. Jak dopijemy, będę leciał, ale wieczorem wychodzimy na miasto.
— Nie wiem, czy to dobry moment.
— Najlepszy i kropka. Nie zostawisz kumpla w potrzebie.
— Wiesz, że nie.
— To za Elenę, za ciebie, za mnie i za moją ukochaną Klarę! Córki w to nie mieszam. Na zdrowie — i ahoj, wieczorne pląsy! — Mówi, biorąc spory łyk bursztynu.
Wiem, że Nicolas ma rację co do mnie i Eleny, ale oboje podjęliśmy decyzje. Poranki spędzamy już pewnie przy kimś innym.
Szpital im. Maurycego Madurowicza
Po dezynfekcji i ubraniu się w niebieski kaftan wchodzę do małej sali, w której leży moje dziecko. Automatycznie przybieram uśmiech na twarzy. Widzę drobne ciałko na szpitalnym łóżku. Rączki dziewczynki pokryte są ogromnymi krwiakami po wkłuciach. Zaciskam pięść, a łzy napływają mi do oczu. Ocieram je ukradkiem, puszczając rączki od wózka.
— Mamusiu, to boli. Boli…
Podchodzę, siadam przy niej i zamykam jej małą dłoń.
— Wiem, skarbie. Przysięgam, zrobię wszystko, byś jak najszybciej wyszła z tego. Pójdziemy wtedy na twoje ulubione smerfowe lody… — mówię łamiącym się głosem.
Czuję ciepłą dłoń na ramieniu. To daje mi otuchę. W tej chwili wiem, co powinnam zrobić. Tylko czy znajdę w sobie siłę, by przeciwstawić się jego wściekłości? Boję się reakcji. Ale wyniki nie pozostawiają złudzeń. Przeszczep to ostatnia deska ratunku. Mnie już przebadano — brak zgodności. Czas ucieka, zostało go coraz mniej. Muszę działać. Muszę ją ratować.
Motyle w brzuchu mieszają się z igłami w sercu.
— Zostanę dziś z tobą do wieczora. Co byś chciała robić? — pytam.
Widzę, jaka jest markotna i bez życia.
— Boli… — powtarza cichutko.
— Może obejrzymy twoją ulubioną bajkę?
Kręci główką.
Nie powinnam, ale kładę się obok niej i przytulam jej chore ciałko.
— Lepiej?
— Nie. Spać.
— Jesteś zmęczona? To śpij. Zamknij oczka. Mama cały czas będzie przy tobie.
Głaszczę ją po głowie i zerkam na Oscara. On dobrze wie, co chodzi mi po głowie.
— Dzisiaj czy jutro? — Pyta.
— Nie mogę już zwlekać. Jutro. Jutro obnażę swój największy sekret. Jutro wszystko się skończy. Sieć kłamstw zostanie przerwana.
— Nie ma prawa cię oceniać. Wiesz o tym?
— Zostawiłam go bez słowa. Jest zraniony. A jutro, przeze mnie, stanie na minie. Może nie ma prawa, ale na pewno będzie. Idziemy już różnymi ścieżkami. Jedź do firmy, ja zostaję.
— Nie przejmuj się pracą. Masz płatny urlop.
— Wiem, dziękuję. Ale zdajesz sobie sprawę, jak nas tam postrzegają?
— Plotek nie słucham i nie zamierzam. Robię swoje. Nie będę trzymał się przez to z dala.
— Czuję déjà vu.
— Dlaczego?
— Jakbym już słyszała podobne słowa od kogoś innego. Wybacz…
— Nie mam czego wybaczać. Zajrzę do ciebie wieczorem. Tymczasem jadę. — Chwyta za koła wózka.
— Oscar, czemu nie kupisz elektrycznego?
— Mam sentyment do klasyków — uśmiecha się. — To do zobaczenia, Eleno. Chciałbym zostać, ale ktoś musi zarządzać tym syfem.
Składam usta w nieme „dziękuję”.
— Nie ma za co — odpowiada tak samo i wychodzi.
Odgarniając włosy Lizzy z twarzy, całuję ją w czoło.
— Jesteś taka dzielna. I ja też będę. Obiecuję.
Czasem myślę, że Bóg się pomylił. Że to ja powinnam leżeć w tym łóżku, a nie ona. Ona jeszcze nie zdążyła złamać serca — ani swojego, ani cudzego.
Słysząc jej spokojny oddech, wyswobadzam się z objęć i sięgam po torebkę. Wyciągam telefon i otwieram edytor tekstowy.
„Chciałabym…” — piszę, ale nie wiedząc, jak zacząć, odkładam urządzenie.
Vienna Hause by Wyndham Andel’s — Hotel czterogwiazdkowy
Przykładam kartę hotelową do czytnika i jednocześnie sięgam do kieszeni po dzwoniący telefon. Na ekranie wyświetla się zdjęcie mojej matki. Odbieram.
— Wszystko w porządku? Z Henrym wszystko dobrze?
— Nie martw się. Twój syn tylko tęskni za tobą.
— Wiem. Postaram się wrócić jak najszybciej.
— Odnalazłeś go?
— Skąd ty…
— Myślałeś, że nie domyślę się, że twoja podróż tutaj ma jeszcze inny cel?
— No tak. Cała ty. Nie, jeszcze nie. Mam już kilka faktów, ale muszę je sprawdzić.
— Mam prośbę.
— To coś nowego… — rzucam sucho.
— Kiedy uda ci się do niego dotrzeć, spróbuj przekonać go, by ze mną porozmawiał.
— Nagle odżyła w tobie miłość rodzicielska?
— Miałam dużo czasu na przemyślenia. Przeszłości nie zmienię, ale…
— Masz rację. Nie zmienisz. Nie zmienisz tego, jak postępowałaś i jak traktowałaś wszystkich wokół. Mógłbym długo wymieniać.
— Wiem, że na twoje przebaczenie będę musiała jeszcze pracować, ale przynajmniej byłam przy tobie. Czy to nic nie znaczy?
Otwieram drzwi i zatrzaskuję je nogą.
— Przy mnie byłaś, owszem. Niszcząc wszystkie cząstki dobra we mnie. Zostałaś, bo urodziłem się zdrowy? A co, gdybym był niepełnosprawny? Też byś mnie oddała?
— Nigdy. Już o tym rozmawialiśmy. Kochałam tylko raz w życiu.
— To cud, że byłaś w stanie poczuć coś do kogokolwiek. Szkoda mi człowieka, którego nazywałem ojcem. Dziwię się, że zgodził się na twój plan, i mimo to, się z tobą ożenił. Małżeństwo i tak nie trwało długo, bo nie potrafiłaś dać mu ciepła. Krzywdziłaś go do końca. Teraz wiem, dlaczego trzymał mnie na dystans. Wiedział, że nie jestem jego dzieckiem.
— Nie wiesz, jak było. To była transakcja wiązana. On też zdradzał. Nie był święty.
— Nie chcę znów w to brnąć. A wracając — jak to sobie wyobrażasz? Spotkam się z nim, może nawet mnie zaakceptuje, i nagle wyskoczę z tekstem: „Margaret, nasza matka, chce z tobą rozmawiać”?
— Domyślam się, że mną gardzi.
— Jeśli w ogóle wie, że był adoptowany.
— Zrób, co możesz. Proszę.
— Muszę kończyć. Przekaż mojemu synowi, że wrócę niebawem. I że…
— Tak?
— Że tata bardzo go kocha. — Rozłączam się.
Nie mam siły ciągnąć tej farsy. Pomogłem jej — tak, jak obiecałem. Wyciągnąłem ją z więzienia, bo dała mi odpowiedzi na wszystkie pytania. Ale to nie zmienia faktu, kim jest.
Teraz wiem, dlaczego jestem takim egoistycznym draniem. Wyssałem to z mlekiem matki.
Czy ja i on jesteśmy podobni? A może jest lepszym człowiekiem ode mnie?
Jestem ciekaw jego drogi.
Dlaczego musimy płacić za grzechy rodziców? Za ich występki i złe wybory…
Walczę odkąd pamiętam. Najpierw, żeby, jako nastolatek, nie zwariować. Później, żeby kochać. Nie mam pretensji… a może jednak mam? Wspomnienia wciąż uwierają. Człowiek zastanawia się, jak wygląda normalność. Jak to jest być częścią zwyczajnej rodziny.
Ten dzień wytrącił mnie z równowagi. Za chwilę mam spotkać się z Nicolasem pod jednym z klubów. Potrzebuję odświeżenia i zmiany garderoby. Dzisiejszej nocy zapomnę o wszystkim. Ktoś powie: „zły Liam, oj zły”. Jeśli ktoś tak myśli, to pora, żebym takim właśnie się stał.
Godziny umykają tak szybko, że nie spostrzegam nawet, gdy zapada noc. Spędzanie czasu z córką, to wszystko, czego mogłam pragnąć, a jednak nie tak wyobrażałam sobie ten stan.
Od początku naznaczona piętnem potężnego wroga, zadaję sobie pytanie: czemu właśnie my? Dlaczego mała Lizzy?
— Pani White?
— Tak, wiem. Już kończymy.
— Mami, ładnie?
— Śliczny rysunek, skarbie. A powiesz, kto na nim jest?
— To ciocia i wujek, babcia, Chris, a tutaj to ty, mamo.
— A ta zamazana postać bez twarzy? — dotykam palcem miejsca na kartce.
— To tatuś, mamusiu. Ty tu jesteś, a gdzie jest tatuś? Dlaczego go tutaj nie ma? Nie wiem, jak wygląda. A ty wiesz?
Czuję ścisk w żołądku. Przełykam ślinę.
— Musisz już iść? — pyta ze smutną miną.
— Niestety, godziny odwiedzin dobiegają końca, ale obiecuję, że jutro z samego rana znów tu będę. Teraz połóż się wygodnie i śpij. Sen jest lekarstwem na wszystko.
— Nawet na to, co mam ja?
— Nawet. Zamknij oczka i śpij. Dzięki temu szybciej się zobaczymy.
Całuję ją w czółko, podnoszę torebkę i, spoglądając na nią przez ramię, opuszczam salę.
Zmęczenie fizyczne daje o sobie znać. Zawroty głowy stają się coraz częstsze. Nie mam czasu na sen. Nigdy nie ceniłam każdej minuty tak, jak dziś.
Docieram do srebrnej windy, zjeżdżam na parter i opuszczam to przytłaczające miejsce. Na parkingu wsiadam do czarnego forda, którego podarował mi Oscar, kiedy dowiedzieliśmy się o chorobie. Ustaliliśmy, że spłacę go w ratach. On, oczywiście, nie chciał o tym słyszeć, ale w końcu przystał na moje warunki. Nie miał wielkiego wyboru. Nie chcę być zależna od żadnego mężczyzny. Łatwo to powiedzieć, trudniej zrealizować. Wiem, że w pewnym sensie zawsze będę.
Drogę z tej placówki do mojej miejscowości znam już na pamięć, więc nawigacja jest niepotrzebna. Mały progres. Wreszcie opuszczam zakorkowane miasto z jego dziwnymi skrzyżowaniami. Wjeżdżam na prostą trasę prowadzącą do mieszkania, które wynajmuję — również od szefa. Nic dziwnego, że w pracy szepczą o nas po kątach. Z perspektywy innych to wygląda tak, jakby coś nas łączyło. Ale prawda jest inna. On nigdy niczego ode mnie nie chciał. Ani wtedy, gdy zaproponował mieszkanie ani dziś. Jest naprawdę dobrym człowiekiem. W swoim życiu rzadko spotykałam ludzi bezinteresownych. Doświadczenie nauczyło mnie, że za wszystko trzeba zapłacić — prędzej czy później.
Cały czas wracam myślami do rozmowy z lekarzem. Gdyby Lizzy była w londyńskim szpitalu, czy usłyszałabym to samo? Czy naprawdę jedynym sposobem, by ją uratować, jest całkowite zburzenie naszego kruchego spokoju?
Eleno… nie bądź egoistką. Przyznaj przed sobą, jak cholernie boisz się znów stanąć przed nim, poprosić go… i błagać o pomoc. Zrobię to, co konieczne, by ocalić to, co kocham. Podjęłam decyzję. Jutro rano wszystko runie. Po raz kolejny. Jak domek z kart.
Gdybym tylko mogła przewidzieć jego reakcję. Gdyby potrafił zrozumieć. Gdyby wiedział, jak trudno było odejść i zachować przy tym odrobinę rozsądku.
Jego spojrzenie w szpitalu zdradzało więcej, niż mówiły słowa. A jednak w wypowiedziach brzmiała troska. Czy tylko mi się wydaje? Czy naprawdę troszczył się o mnie?
Nie. To nie ma sensu. Nie wolno nam. Sama myśl o tym, że jesteśmy dla siebie tym, kim jesteśmy, przyprawia mnie o mdłości. Dlaczego wszechświat tak perfidnie z nas drwi, wiążąc niewidzialną nicią i skazując na samotność?
Jesteśmy niewolnikami cudzych decyzji. Dziećmi czekającymi na pętlę cierniowych zdarzeń.
Jak walczyć samemu ze sobą? Czy to ma sens? Każdy ruch jest odbiciem poprzedniego. Nowa rysa powstaje na starej, tworząc pęknięcia, które z czasem roztrzaskają się na milion kawałków. A my spłoniemy, niezdolni się odrodzić, niczym Feniks z popiołów.
Leżę, wpatrując się w sufit. Dłonią przesuwam po pustej stronie łóżka, przypominając sobie jej zapach, kształty ciała, rumiane policzki i wargi słodkie jak kajmak. Nie wiem, kto i dlaczego, ale znowu ktoś wystawia mnie na pokuszenie. Pragnę kobiety, która zadała mi tyle bólu, a teraz ośmiela się ponownie stanąć przede mną. Przypadek? Zrządzenie losu?
Przymykam oczy, gdy rozlega się pukanie do drzwi. Spoglądam na zegarek, upewniając się, że mam jeszcze chwilę przed wyjściem. Leniwie podnoszę się z łóżka, podchodzę do drzwi i otwieram.
— Agatho? Skąd się tu wzięłaś?
— Jak to skąd, głuptasku? Spakowałam się i przyleciałam pierwszym możliwym lotem. Tak bardzo się stęskniłam.
Nie zdążam odpowiedzieć, gdy rzuca się na mnie i zaczyna rozpinać moją czarną koszulę.
— Poczekaj, a bagaż? — wyswobadzam usta.
— Nóg nie dostanie i nie zwieje. Teraz powinieneś myśleć tylko o mnie.
Rozpina mi pas i popycha na łóżko. Siada na mnie i liże tors.
— Powiedz, że też się stęskniłeś. — Wyciąga z torebki skórzane kajdanki. — Dziś to ty mi ulegniesz. Ja będę dominą.
— Agatho… — przetaczam się i teraz to ja jestem nad nią. — Moja kocico, wszystko, czego zechcesz. Ale musisz się wstrzymać. Jestem umówiony. Powinienem już wychodzić.
— Dokąd o tej porze? — Jej twarz tężeje.
— Kolacja… z klientem.
— Jakoś ci nie wierzę.
— Agatho… Umawialiśmy się, że damy sobie przestrzeń. Jesteś młodziutka…
— Jestem. Ale jestem też niebezpieczna, nie zapominaj o tym.
— A ty nie zapominaj, że podpisałaś umowę. Zgodziłaś się na wszystkie warunki tego układu.
— Dla mnie to coś więcej, Liam. Jak możesz tego nie widzieć?
— Doskonale to widzę, kociaku. Ale dla mnie układ, to układ. Nic więcej.
— Chcesz powiedzieć, że kiedy szum wokół twojej osoby ucichnie, rozstaniesz się ze mną?
— Ty to powiedziałaś. Ja na razie o tym nie myślę. Dobrze się bawimy. Prawda?
— Jesteś zaślepionym egoistą.
— I to ci się we mnie podoba. — Rzuca we mnie kajdankami.
— Wszystko spieprzyłeś. — Uśmiecha się przewrotnie.
— Mów tak dalej, a nie zostawię ci wyboru. Dostaniesz lanie.
— To mi się podoba.
— Ale nie teraz. Spieszę się. Zostawiam ci cały pokój. A jak na uczelni?
— Dobrze. Nie musisz martwić się o swoje pieniądze.
— To dobrze. — Uśmiecham się przez ramię i wychodzę.
Idąc korytarzem w stronę windy, myślę o tym, co dalej. Zerwę z nią, kiedy media odpuszczą? Seks mamy nieziemski, ale nic poza tym mnie z nią nie łączy. Wiem, że postępuję niemoralnie, ale odkąd zamknąłem serce, odnalazłem tę część siebie, którą dawniej gardziłem. Taki właśnie jestem. Albo ktoś mnie kocha albo nienawidzi. Oko za oko, pieniądze za układ. Układ, który jest przyjemną odskocznią dla nas obojga. Więc niech nie marudzi. Sama może robić, co chce i z kim chce, byle nikt jej nie przyłapał. W końcu udajemy szczęśliwie zakochanych.
Stryków, blok mieszkalny.
Nie mając siły wspinać się po schodach, wjeżdżam windą na pierwsze piętro, odpisując na wiadomość od Oscara. Tak bardzo troszczy się o mnie i o nas. Czasami przeraża mnie to, że chwilami widzę w nim Liama, a przecież to dwaj zupełnie różni i obcy sobie mężczyźni. Oscar, mimo swojej pozycji, nie szuka poklasku.
Zawsze stoi, a raczej siedzi w cieniu, obserwując wydarzenia. Może to poczucie straty, które w sobie nosi, tak go ukształtowało? Dlaczego dobrych ludzi dotykają tak niesprawiedliwe rzeczy? Pomimo tego, że jest więźniem tego przeklętego żelastwa, potrafi doceniać drobiazgi. Ma w sobie coś, czego niejeden mógłby mu pozazdrościć — niezłomną wiarę w ludzi.
Czy mogłabym spróbować jeszcze raz, ale z kimś innym? Z kimś, z kim nie łączy mnie mroczna historia i sekret? Czy to w ogóle możliwe? Czy istnieje szansa na szczęśliwe zakończenie?
Czuję lęk przed nieznanym, ale jeszcze bardziej boję się utracić to, co tak niedawno odzyskałam.
Przekręcam klucz w górnym zamku brązowych, masywnych drzwi i naciskam srebrną klamkę. Moje mieszkanie… jakie jest? Skromne, bez zbędnych luksusów. Ale czy potrzebowałabym czegoś więcej? Zupełnie nie.
Przedpokój pomalowany jest na biało, z elementami czarnych listew po lewej stronie. Tam też znajduje się wieszak i szafka na buty. Kawałek dalej — wejście do kuchni. Niewielka, ale przytulna, mieści wszystko, co potrzebne do zabawy w kucharza. Najważniejsze, że jest w niej zmywarka. Nigdy nie lubiłam ręcznie myć naczyń.
Obok kuchni znajduje się pokój. Niewielki, lecz po przyjeździe służył nam za pokój dziecięcy. Spędzam tam sporo czasu, przytulając pluszaki Lizzy. To głupie, ale czuję w nich jej zapach.
Środkowe drzwi prowadzą do łazienki. Zwyczajne pomieszczenie, nic szczególnego. Kremowe płytki zdobią ściany i podłogę.
Po prawej stronie, ostatnie wcięcie w ścianie, otwiera prostokątny pokój. To tutaj wegetuję. Pomalowany w odcienie mięty. Jego największą zaletą jest balkon, choć muszę przyznać, że rzadko z niego korzystam. Zwyczajnie nie mam kiedy. Rozrywam się między pracą, a szpitalem. Teraz wreszcie jestem na urlopie i już wyobrażam sobie szydercze rozmowy moich „kolegów”.
Niech myślą, co chcą. Dla mnie liczy się tylko jedno. Dziękuję niebiosom, że postawiły na mojej drodze Oscara. Nie wiem, jak dałabym sama radę po otrzymaniu tak druzgocących wiadomości.
Czując ogólne wyczerpanie, kładę się na kanapie i przymykam oczy.
Jutrzejszy dzień zmieni wszystko. Wywróci moją rzeczywistość ponownie do góry nogami… Jutro… Czas zatrzyma się dla nas. Piekło zamarznie, a niebiosa zapłaczą.
Klub „Lordis”
Płacąc za bilet, przekraczam próg klubu. Pierwsze pomieszczenie, przez które trzeba przejść, przypomina szatnię. Za murowaną ladą stoi kobieta, odbierając od ludzi płaszcze i kurtki. Ja żadnego nie wziąłem, więc od razu kieruję się w stronę, z której dobiega głośna muzyka.
Przekraczam próg i moim oczom ukazuje się masa tańczących ludzi. Po bokach ustawione są stoły, a na części z nich widnieje tabliczka „VIP”. Rozglądam się, szukając Nicolasa. Po chwili podchodzi do mnie wysoki, opalony mężczyzna.
— Panie Black, szef oczekuje pana w loży na piętrze. Proszę za mną.
— Zatem prowadź — odpowiadam, stawiając nogę na pierwszy stopień.
Wchodząc po schodach, zastanawiam się, co ja właściwie robię w takim miejscu. Ale czego nie robi się dla przyjaźni? Gdyby tylko cała reszta była tak prosta jak moja relacja z Lomelim.
Na szczycie skręcamy w prawo i nieopodal baru dostrzegam przyjaciela. Podnosi się.
— No, już myślałem, że mnie wystawisz.
Siadam obok niego, a on serdecznie poklepuje mnie po ramieniu.
— Jak się umawiam, to dotrzymuję słowa, Nicolasie.
— No już, już. Zdejmij tę maskę surowego biznesmena i dołącz do zabawy.
Wskazuję na dwie ocierające się przed nim dziewczyny.
— Po towarzystwie wnioskuję, że humor masz lepszy.
— Wcale. — Przełyka ślinę po wypitym szocie i kontynuuje: — Wiesz, mówią, że Polki są najpiękniejsze. Słowiańska uroda. Ale patrząc na to, co tu się przede mną wygina, muszę ci, brachu, powiedzieć, że żadna, ale to żadna, nie dorasta mojej Klarze do pięt. Sam nie wiem, kiedy się w niej zakochałem. Może już wtedy, gdy zbierałem o niej informacje, a może podczas naszego pierwszego spotkania na stacji benzynowej. Dwoje ludzi z trudną przeszłością, dzięki której nasze drogi się przecięły. Jestem panem świata — uśmiecha się, po czym jego twarz przechodzi w grymas bólu. — Panem świata, a nie potrafiłem jej ocalić. Nigdy nie zapomnę o mojej jedynej miłości. Liamie, nie pozwól sobie utracić swojej. Nie wiem, co się dzieje, skąd takie decyzje, ale mnie nie oszukasz. Doskonale wiemy obaj, że nie zapomniałeś o Elenie.
— Ja o niej nie, ale ona o mnie tak. Widziałem ją. To zupełnie inna kobieta.
— Tak uważasz? A jeśli tak samo jak ty, ukrywa wszystko pod skorupą?
— Bronisz jej? Przypominam ci, że to ona mnie zostawiła. — Rozsiada się wygodniej, rozkładając ręce na oparciu lateksowej kanapy.
— Nic nie musi być tylko białe albo tylko czarne. Wiem, że nie chcesz tego rozgrzebywać, ale…
— Ale co?
— Już nic, Liamie. Już nic.
Wyciąga z kieszeni torebkę białego proszku, wysypuje go na tacę i zwija banknot w rulon.
— Skoro jesteś tu dla mnie, to bądź dla mnie. Dołącz.
Waham się chwilę, przypominając sobie imprezę sprzed dziesięciu lat.
„ — Liam, druhu, twoje imprezy są zawsze kozackie. I tyle pysznego towaru masz na skosztowanie. — Zlizuję resztki z obojczyka Kelly, a ona po chwili siada na mnie okrakiem, całując z języczkiem naszego towarzysza. Czuję się wspaniale. Przyciągam ją do siebie, łapiąc mocno za upięte włosy, tak by mężczyzna obok wiedział, kto tu jest najważniejszy. Brutalnie molestuję jej dolną wargę, aż pojawia się krew. Po chwili dołącza do nas przyjaciel uciech, a jego język wędruje w moje usta.”
Obraz znika, a ja znów siedzę przed Nicolasem. Pieprzyć wybory. Wyciągam banknot i idę w jego ślady. Jedno wciągnięcie, potem kolejne. Czas płynie, twarze przed nami zmieniają się co chwilę, a ekstaza przykrywa napięcie.
Rozluźniony, rozsiadam się na kanapie i pozwalam jednej z dziewczyn usiąść obok. Ma piękne, czarne oczy i zadbane włosy. Przymykam powieki, przyciągam ją do siebie, sadzając na swoich kolanach. Moje ręce błądzą po jej talii i piersiach, a palcami ściskam jej policzki.
Po bokach dosiadają się dwie kolejne tancerki. Ich dłonie suną po moich kolanach. Pozwalam na to i szepczę do ucha tej, która obejmuje mnie udami:
— Masz majteczki?
Nie wiem, czy rozumie, więc ściskam jej udo mocniej, aż do bólu. Dziewczyna krzywi się lekko, po czym odpowiada:
— Mam. — Wpatruje się w moją twarz.
— Jaki krój, laleczko? — Czuję, jak puszczają hamulce, a moje mroczne „ja” dochodzi do głosu.
— Stringi. A kolor też ma znaczenie? — Uśmiecha się, ocierając się o mnie.
— Jesteś odważna, żeby poczuć mój dotyk w sobie?
Nie czekając na odpowiedź, odsuwam koronki i wślizguję palce w jej wilgotne wnętrze. Dziewczyna cicho jęczy, opierając twarz o moje ramię.
— Chcę więcej…
— Starczy. — Stanowczo zabieram rękę, unoszę się i podchodzę do Nico.
— Wstawaj. Nie tak powinieneś spędzać tę noc.
— O czym ty gadasz?
— Pora, byś z nią porozmawiał.
— Odwaliło ci, stary. Przestań.
— Nie, Nicolasie. Zbieramy się. Wstawaj.
— Dokąd w takim stanie chcesz nas zaciągnąć? I po co?
— Podnieś dupsko, to się przekonasz.
Moje słowa rozśmieszają go, ale wstaje.
— Myślałem, że z tej kanapy zbierzemy się dopiero nad ranem.
— Taki był plan, ale plany często się zmieniają.
— To dokąd mnie zabierasz?
— Odpowiem ci, gdy wsiądziemy do samochodu.
— Ufać czy nie ufać, oto jest pytanie. — Podnosi płaszcz z sofy i rusza za mną w stronę wyjścia.
— Wszedłeś tu z nim?
— Ja nigdy nie zostawiam swojej własności pod opieką innych, Liamie — mówi po chwili.
Kilka chwil później.
Wsiadamy do mercedesa na tylne siedzenie, a kierowca pyta o trasę.
— Panie Lomeli, dokąd mam panów zawieźć?
— Mnie się nie pytaj, tylko mojego przyjaciela.
— Ty mi to powiedz, Nicolasie.
— Jak to?
— Nie patrz tak na mnie. Obaj jesteśmy w kraju twojej żony. Wiesz doskonale, na którym cmentarzu została pochowana.
— No chyba żartujesz… Ja nie mogę… Nie byłem tam od czasu jej pogrzebu, choć zlecałem innym ludziom dbanie o jej pamięć.
— Czego się boisz?
— Tego, jak ta tęsknota bardzo dusi. Tego… Ja… Nie wiem, co jej powiedzieć. Przeze mnie, przez moją rodzinę, przez pochodzenie, straciła życie.
— Powiedz to, co gniotło cię przez te wszystkie lata. To, co czujesz.
— Ech… czy to ma sens?
— Dowiesz się tylko wtedy, gdy to zrobisz.
— Dobrze, zatem jedźmy. Została pochowana w swoich rodzinnych stronach. Mała miejscowość… Stryków, jeśli dobrze pamiętam. Jak zamierzamy w tych ciemnościach trafić na cmentarz? To szaleństwo.
— Widziałem ostatnio, że na jednej ze stacji mieli latarki.
— To zaczyna mnie ekscytować. Ruszajmy zatem. Po drodze zatrzymaj się jeszcze na stacji. — Zwraca się do kierowcy, a potem jedziemy w ciemną noc.
Czy może ona załatać nasze poszarpane serca? Przekształcić stratę i ból w coś pozytywnego? Dokąd ta czarna noc nas zaprowadzi?
Myślałam, że ze zmęczenia prześpię choć kilka godzin jednym ciągiem. Ale tak jak mogłam przewidzieć — to się nie wydarzyło od wielu nocy. Może będę musiała sięgnąć po jakieś środki nasenne.
Szukam dłonią telefonu, lecz w kieszeni go nie ma. Podnoszę się i dostrzegam go wciśniętego między poduszki. Oczywiście, rozładowany. A gdyby coś złego wydarzyło się w szpitalu, a ja spałabym nieświadoma?
Podłączam końcówkę ładowarki. Gdy tylko pojawia się symbol baterii, włączam urządzenie i czekam w napięciu. Powiadomienia zaczynają spływać. Mama. Oscar. Szybko odpisuję mamie, jak wygląda sytuacja, a potem piszę przyjacielowi, że wszystko u mnie w porządku.
Przydałby się prysznic i czyste ubranie. Już mam iść do łazienki, gdy słyszę dzwonek do drzwi. Kto to może być o drugiej w nocy? Spoglądam przez wizjer. Oscar. Szybko przekręcam zamek i otwieram.
— Co ty tu robisz o tak późnej porze?
— Martwiłem się o ciebie. Widzę, że nawet się jeszcze nie przebrałaś. Jadłaś coś w ogóle?
— No, nie bardzo.
— Tak sądziłem. O tej porze nie było wielkiego wyboru, więc wziąłem nam zestaw z drwalem.
— I jechałeś do mnie spod Łodzi…?
— Będziemy rozmawiać na klatce schodowej? Mogę wejść?
— Tak, pewnie. Pomogę ci.
— Daj spokój. Aż takim kaleką nie jestem.
— Nie miałam tego na myśli.
— Ach, ten mój czarny humor.
— Odnoszę wrażenie, że coś cię trapi.
— Eleno, wszystko jest skomplikowane.
— Wjedź do pokoju, przyniosę talerze.
Sięgam do zmywarki, wyjmuję dwa talerze i zastanawiam się, co ma na myśli. Znam go na tyle dobrze, że dawno nie widziałam go w takim stanie. Wracam, stawiam naczynia i siadam obok na sofie.
— Pewnie chciałabyś wiedzieć, co się dzieje. Ale nawet ja sam nie wiem do końca.
— Spokojnie. Powiesz, kiedy będziesz gotów.
— Nie wiem, czy kiedykolwiek będę…
— Ty na mnie też nigdy nie naciskasz. Dlatego ta przyjaźń jest tak wyjątkowa.
— To prawda. Ale nie zmienia faktu, że naprawdę się o ciebie martwiłem przez cały dzień. Dzwoniłem kilka razy, ale zawsze zgłaszała się poczta głosowa.
— Telefon mi padł. Już się ładuje.
— Chcesz, żebym pojechał z tobą do niego jutro? Mogę zabezpieczać tyły.
— Nawet nie wiem, czy mnie wpuszczą. Przecież nie jestem umówiona.
— Wierz mi, wejdziesz tam.
— Właściwie to już dziś. Skąd ta pewność?
— Gdy tylko usłyszy twoje imię, będzie chciał się z tobą spotkać. Ja na jego miejscu bym chciał.
— Nie znasz go. Jest twoim przeciwieństwem.
— To prawda. Ale czasami męskie ego nie jest aż tak istotne, jeśli naprawdę darzyło się kogoś uczuciem i chce się znać odpowiedzi na nurtujące pytania.
— Sądzisz, że on chce?
— Eleno, jesteś jeszcze taka młoda. Nie znasz męskiego toku myślenia. I nie ma w tym nic złego.
— Dobrze wiesz, że byłam tylko jego.
— Wiem. I wiem też, że to, co was połączyło, zaczęło się w najgorszy z możliwych sposobów. Znasz moje zdanie o nim i o waszej chorej relacji.
— To nigdy się nie powtórzy.
— Wasza historia jest jak z książki. Gdzie na końcu okazuje się, że on jest twoim bratem.
— Daj spokój, sama myśl mnie obrzydza.
— To nie ty jesteś za to odpowiedzialna. Nie ty.
— On też nie.
— To akurat jedyna rzecz, za którą nie odpowiada. Jedyna, Eleno. Dla mnie to niezrozumiałe, jak możesz go kochać po tym wszystkim.
— Sama nie potrafię tego wyjaśnić. U terapeuty miałam wrażenie, że kręcę się w kółko.
— Tylko że on nie wiedział o każdym aspekcie waszej relacji.
— Właśnie. Bo jak wyznać, że chłopak, który cię zgwałcił i zrobił dziecko, po latach znowu pojawia się w twoim życiu, a ty — nieświadoma kim jest — brniesz w tę relację? A potem matka oznajmia ci, że próbowała mnie od niego odciągnąć, bo jesteśmy spokrewnieni.
— Jest już bardzo późno. Pojadę.
— Nie ma mowy. Pościelę ci na kanapie, a ja pójdę do pokoju Lizzy.
— Nie będę odmawiał, skoro proponujesz. Jedziemy rano razem?
— Możemy, ale poczekasz na mnie w aucie. Zgoda?
— Dobrze, skoro tak wolisz.
— Dziękuję za posiłek. Teraz pójdę się wykąpać. Pomóc ci?
— Nie trzeba. Umiem się sobą zająć. — Uśmiecha się. Robię to samo, po czym wychodzę, zastanawiając się, ile czasu zajęło mu dojście do takiej samoakceptacji i samodzielności.
Parafialny cmentarz Starokatolicki Mariawitów w Strykowie.
— Liamie, ona tam leży… W ciemnym i zimnym grobie, a ja marnuję życie na braniu i oddawaniu się seksualnym perwersjom. To ja tam powinienem gnić. Ha, ha, ha! Ten cmentarz jest taki piękny. Mógłbym tu zamieszkać.
— Zdecydowanie za dużo wziąłeś. Pamiętasz drogę?
— Od bramy cały czas prościutko i drugi rząd po prawej.
— Kurwa, zamknięte. Ojczulku, sorki, już tutaj nie będę. Wybacz mi też to, co zaraz zrobimy. — Składam ręce jak do modlitwy i unoszę je nad głowę.
— Mówisz, że ja się za dużo nawciągałem, a ty co odwalasz? Zaraz pęknę ze śmiechu.
— Dasz radę? — Wskazuję na bramę.
— Autem? Pewnie. Staranujmy ją. Juhuuu!
— Zgłupiałeś? Ciszej. Pobudzisz ludzi mieszkających przy tej ulicy. Przeskakujemy!
— No, szkoda. Moja propozycja byłaby bardziej efektowna.
— Będę trzymał się z tyłu, a ty idź do niej.
— Nie dam rady…
— Nico, ona ciebie kochała. Macie śliczną córeczkę. Idź i powiedz jej to, co mówiłeś mi. To cię oczyści.
— Pieprzyć to! Masz rację. Muszę ruszyć z miejsca… muszę… chcę… Idę.
— Idź. Ja będę z tyłu. Jakby co, dam ci sygnał.
Przeskakując przez bramę, rozdzieram kawałek marynarki, ale jakby nigdy nic zeskakuję na kostkę brukową. Już po chwili podświetlam drogę idącemu przede mną przyjacielowi.
Doszliśmy. Trzymając się na uboczu, zostawiłem go sam na sam z tym, co ukuło go w serce i zatrzymało, odbierając sens życia.
Upadając na kolana, dotykam dłońmi zimnego kamienia nagrobka. Moja twarz przez moment nie wyraża zupełnie nic. Kładę latarkę na pomniku, przesuwając po nim dłońmi, jak gdyby to miała być ona.
— Moja miłości. Moja jedyna, ukochana dziewczynko. Tak bardzo chciałbym usłyszeć twój głos, spojrzeć jeszcze raz w twoje piękne, niebieskie oczy. Poczuć twój zapach i zapomnieć o tym, co wydarzyło się przed laty. Byłaś lekarstwem, którego tak bardzo potrzebowałem. Byłaś wszystkim, czego pragnąłem. Niczym latarnia rozjaśniałaś mroki mojego pochodzenia. Wiedziałem, że akceptujesz mnie takim, jaki jestem. Nie oczekiwałaś, a tyle mi dawałaś. Nie byłem w stanie przyjechać tutaj po pogrzebie. Spojrzeć na tę tablicę z naszym wspólnym nazwiskiem. Mam do ciebie, ukochana, taki żal… Dlaczego? Dlaczego osłoniłaś mnie tamtego dnia? Ta kula była przeznaczona dla mnie. Tamtego dnia, gdy trzymałem cię zakrwawioną w objęciach… Tamtego dnia kula przeszyła nas oboje, a ja umarłem wraz z tobą. Przeklinałem dzień, w którym pojawiłem się w twoim życiu. Tak bardzo cię kocham… Tak bardzo tęsknię… Nie wiem, jak sam mam wychowywać Izabell. Klaro, moja ukochana… Odpowiedz mi… Łzy spływają po mojej twarzy, a krople uderzają o kamień. Zawsze byłaś… jesteś i będziesz w moim sercu. Moja piękna. Tej miłości płynącej ze mnie nie zatrzyma ani upływ czasu, ani tym bardziej śmierć. Śmierć to dopiero początek, a nie koniec drogi. Czekaj na mnie cierpliwie. Przyjdzie chwila, gdy znów się połączymy. Gdy znowu razem zatańczymy. Tak. Czuję cię. Wiem, że jesteś obok. Nie widzę cię, lecz czuję.
— Nico, Nico. Nie chcę ci przeszkadzać, ale musimy się zbierać. Ktoś może wezwać policję.
— Niech wzywają. Wszystko mi jedno.
— Chodź, stary. Za dnia też możesz tu przyjechać.
— Nie chcę odchodzić, skoro w końcu zdołałem się przełamać.
— Wiem, rozumiem, ale…
— No właśnie, zawsze musi być jakieś „ale”… Dobrze. Zbierajmy się. Klara jest przy mnie.
— Musisz się porządnie wyspać — mówię, pomagając mu wstać.
— Dziękuję ci, przyjacielu.
— Daj spokój. Ty dla mnie też byś to zrobił.
— To prawda — odpowiada, docierając do bramy. — Powiem tylko jedno: walcz o swoją miłość, Liam. Bez względu na wszystko — walcz.
— Jeszcze dokończymy tę rozmowę, a teraz wchodź do samochodu.
Po chwili siedzimy już w kabinie. Kierowca zdezorientowany spogląda na nas pytająco.
— Do mojego biura.
— Nicolas, u mnie w biurze jest pomieszczenie, gdzie możesz się przespać i odświeżyć. Ja zdrzemnę się na kanapie.
— Nie wracamy do hotelu?
— Nie. Zapomniałem ci powiedzieć. Agatha przyleciała.
— Ach, i to wszystko wyjaśnia.
— Niby co takiego?
— Sam dobrze wiesz. A może nie wiesz, ale prędzej czy później dojdziesz do tego.
— Mieszasz mi w głowie tymi półsłówkami.
— Taka moja rola, przyjacielu. Taka rola. — Uśmiecha się, sięgając po Bourbon.
— Może już wystarczy?
— Jeszcze szklaneczka i do zimnego łóżeczka. — Śmieje się do mnie, upijając łyk.
— Jesteś niemożliwy. No to siup! Na zdrowie.
Nowy dzień. Godzina dwunasta.
Stoję przed oddziałem należącym do Liama Blacka już od dobrych trzydziestu minut. Przed budynkiem człowieka, do którego nigdy więcej nie chciałam się zwrócić, ale sytuacja nie pozostawiła mi innego wyboru. Upadnę przed nim na kolana, jeśli będzie to konieczne, byleby uratował to, co kocham. Znienawidzi mnie jeszcze bardziej, gdy usłyszy, co mam mu do powiedzenia, ale to nie ma znaczenia. Liczy się tylko ona. Moja córeczka.
Wdychając po raz ostatni chłodne powietrze, pełna determinacji ruszam naprzód. Przechodzę przez szklane drzwi i podchodzę do windy, wciskając numer osiem na panelu. Osiem pięter — tyle dzieli mnie od niego.
Czy zostanę wpuszczona? Co mi powie?
Przejażdżka trwa zaledwie chwilę. Drzwi rozsuwają się, a ja podchodzę do recepcji.
— Dzień dobry, chciałabym pomówić z panem Black.
— Była pani umówiona? — Kobieta ściąga okulary i świdruje mnie spojrzeniem od góry do dołu.
— Nie, nie byłam, ale to bardzo ważna sprawa. Muszę się z nim zobaczyć.
— Przykro mi, nie mogę pani wpuścić. Pan Black jest dzisiaj niedysponowany i prosił, by nikogo nie przyjmować.
— Nie odejdę stąd, dopóki go pani nie poinformuje!
— Proszę się uspokoić, bo będę zmuszona wezwać ochronę.
— Nie! Nie przestanę! Liam! Liam!
— Proszę przestać! Wzywam ochronę.
— Liam!
— Ta pani zakłóca porządek, proszę ją wyprowadzić.
— Proszę mnie zostawić! Muszę z nim porozmawiać! Liam! — Szamoczę się z ochroniarzem, gdy nagle słyszę za sobą:
— Co tu się dzieje? Prosiłem przecież o…