Wspaniała śmierć - Emma Ångström - ebook + książka

Wspaniała śmierć ebook

Ångström Emma

4,1

Opis

Pewnego dnia Julii rozpada się cały świat. Ułożone małżeństwo, troje dzieci, harmonijny dom – wszystko zostaje przekreślone nagłym zniknięciem jej męża, Henrika. Julia pozostaje bez żadnego wytłumaczenia, wskazówek ani przypuszczeń. Podobnie zaangażowana w śledztwo policja, która pozbawiona wszelkich poszlak wkrótce utyka w martwym punkcie dochodzenia. Wkrótce wychodzi na jaw, że perfekcyjne życie Julii było zbudowane na bardzo niestabilnych fundamentach, a jej zaginiony mąż mógł być kimś innym, niż przez wszystkie lata zakładała. Co więcej, kobieta zaczyna podejrzewać, że życiu jej i jej dzieci może grozić bardzo poważne niebezpieczeństwo… Trzymający w napięciu od pierwszej do ostatniej strony thriller psychologiczny Emmy Ångström pokazuje, jak łatwo można dać się zwieść iluzji, a także jak bolesna bywa konfrontacja z niewygodną prawdą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 253

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (11 ocen)
5
3
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malwi68

Całkiem niezła

Emma Angström w swoim thrillerze psychologicznym "Wspaniała śmierć" mistrzowsko konstruuje napięcie od pierwszej do ostatniej strony. Główna bohaterka, Julia, odkrywa nagłe zniknięcie męża, Henryka, co sprawia, że jej świat rozpada się na kawałki. Angström zgrabnie przedstawia rozpadające się iluzje harmonii rodziny, ukazując, że nawet najbardziej perfekcyjne życie może kryć w sobie mroczne tajemnice. Angström sprawnie wplata elementy psychologiczne, ukazując, jak łatwo można dać się zwieść iluzji perfekcyjnego życia. Odkrycia o prawdziwej tożsamości Henryka oraz tajemnicach ukrytych przed Julią składają się na intrygującą fabułę, pełną zwrotów akcji. Autorka błyskotliwie prowadzi nas przez labirynt kłamstw i niepewności, podważając fundamenty, na których zbudowane było życie Julii. Zaginięcie męża staje się punktem wyjścia do przemyśleń nad własnymi wyborami i konsekwencjami ukrytych prawd. Policja, mimo zaangażowania, boryka się z brakiem poszlak, co dodatkowo pogłębia tajemnicę. ...
00
Ringil

Dobrze spędzony czas

Czy według was niewierność to czyn, który zasługuje na karę ? Czy zastanawialiście się kiedykolwiek czy dobrze znacie swoich partnerów, partnerki, kochanki, mężów, żony ? Historia oparta częściowo na prawdziwych wydarzeniach, w której dominujący motyw to traumatyczne dzieciństwo oraz niewierność i jej konsekwencję. Julia i Hernik to na pozór szczęśliwe małżeństwo - trójka dzieci, wymarzony dom nad jeziorem, rozwój zawodowy. Śmiało można stwierdzić idealny model rodzinny godny do naśladowania. Jednak w życiu przychodzi moment kiedy chwila słabości bierze górę, daje to chwilowe pozorne szczęście. Jednak po tym przychodzi moment rozczarowania, moment kiedy opadną emocje i przyjdzie czas by stanąć twardo na ziemi, zapłacić rachunek za swoje czyny. To jednak nie jedyny problem głównej bohaterki. Pewnego ranka budząc się rano nie zastaje w łóżku swojego męża. Hernik przepada jak kamfora, bez żadnej wiadomości, beż żadnych śladów, informacji. Julia składa zawiadomienie o zaginięciu męża...
00
jans1961

Dobrze spędzony czas

Książka dobra ale nie bardzo dobra. Moim zdaniem zabrało głębi bohaterów ich konstrukcja jest powierzchowna. Byłam zaskoczona ze część jest oparta na prawdziwych zdarzeniach.
00
washingtoniene

Nie oderwiesz się od lektury

Autorka zaprowadza nas do świata pełnego kłamstwa i obłudy, a na takich fundamentach nasza bohaterka ulokowała swoje życie. Nietrwałe podstawy nie będą w stanie utrzymać nawet najstabilniejszej konstrukcji. Nieśpiesznie i z nasyceniem budowana akcja, która z każdą kolejną stroną przyciąga czytelnika, zaskakując momentami obrotem sprawy. Kiedy już zaczynamy wraz z bohaterką prowadzić prywatne śledztwo, zaskoczeni wyciekającymi wątkami, coraz głębiej wnikamy w tę intrygę i chęć zemsty. Całość dostępna na ig: @mania.ksiazkowaniaa
00
natiszon

Nie oderwiesz się od lektury

Wyobraź sobie, że spełniłaś swoje wszystkie marzenia. Masz wspaniałego, kochającego męża, który troszczy się o Ciebie i Wasze cudowne dzieci. Dom, do którego z przyjemnością wracasz z pracy w której się spełniasz. Z czasem jednak, masz uczucie, że chcesz czegoś więcej. Masz mały sekrecik o którym wie tylko Twoja najlepsza przyjaciółka. Pewnego dnia budzisz się rano, sama w łóżku zaspanym wzrokiem szukając męża. Po chwili uspokaja się myśl, że napewno szykuje śniadanie dla całej rodziny. Jednak w domu jest dziwnie cicho. Nie słychać codziennej krzątaniny, tak częstej przy trójce dzieci, radosnych śmiechów i głośnych rozmów. Ze zdziwieniem odkrywasz, że maluchy nadal śpią, a Twojego partnera nigdzie nie ma. Może poszedł pobiegać, albo wezwano go pilnie do pracy...a może ...nie , napewno nie odkrył Twojego sekretu... Nie spodziewasz się, że to ostatnie Twoje beztroskie chwile... Że za moment Twoje życie rozpadnie się na drobne kawałeczki.. Że wszystko, w co do tej chwili wierzyłaś okazuje...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: En un­der­bar död
Co­py­ri­ght © 2019 by Emma Ång­ström, 2019 ac­cor­ding to Agre­ement with Bo­okLab Agen­cy, Po­land and En­berg Agen­cy, Swe­den
Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion © Wy­daw­nic­two AR­KA­DY Sp. z o.o., War­sza­wa 2022
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie ani po­wie­la­na gra­ficz­nie, elek­tro­nicz­nie czy me­cha­nicz­nie, w tym za po­mo­cą ko­pio­wa­nia, na­gry­wa­nia, ani prze­cho­wy­wa­na w in­for­ma­tycz­nej ba­zie da­nych bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy. Pro­si­my o prze­strze­ga­nie praw twór­ców do ich wła­sno­ści in­te­lek­tu­al­nej i nie­udo­stęp­nia­nie tre­ści ksi­ążki w sie­ci.
Tłu­ma­cze­nie: Ma­ciej Li­gu­zi­ński
Re­dak­cja: Alek­san­der Kmak
Ko­rek­ta: Aga­ta Ża­bow­ska
Pro­jekt okład­ki: 3oko Krzysz­tof Kie­łba­si­ński
Skład i ła­ma­nie: Wy­daw­nic­two AR­KA­DY
ISBN 978-83-213-5250-3
Wy­da­nie I, 2022. Sym­bol 5316/R
CIP - Bi­blio­te­ka Na­ro­do­wa
Ång­ström, Emma
Wspa­nia­ła śmie­rć / Emma Ång­ström ; prze­kład
Ma­ciej Li­gu­zi­ński. Wy­da­nie I. - War­sza­wa : Le­Tra, 2022
Wy­daw­nic­two AR­KA­DY Sp. z o.o. ul. Do­bra 28, 00-344 War­sza­wa tel. 22 444 86 50/51info@ar­ka­dy.eu, www.ar­ka­dy.eu Fa­ce­bo­ok: @Wy­daw­nic­two.Ar­ka­dy, In­sta­gram: @wy­daw­nic­two.ar­ka­dy Fa­ce­bo­ok: @Wy­daw­nic­two.Le­Tra, In­sta­gram: @wy­daw­nic­two­_le­tra ksi­ęgar­nia fir­mo­wa tel. 22 444 86 61, e-mail: ksie­gar­nia@ar­ka­dy.eu
Wy­łącz­ny dys­try­bu­tor: DO­BRA 28 Sp. z o.o. ul. Do­bra 28, 00-344 War­sza­wa tel. 22 444 86 94 e-mail: biu­ro@do­bra­28.pl, www.do­bra­28.pl ksi­ęgar­nia wy­sy­łko­wa: www.ar­ka­dy.info tel. 22 444 86 97, e-mail: sklep@ar­ka­dy.info
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

VAL­TER

Coś gni­je. Wi­dzę to po nich. Te ich małe, wod­ni­ste oczka, spierzch­ni­ęte po­licz­ki, kle­iste rącz­ki. Wszędzie zo­sta­wia­ją za sobą śla­dy, przy­po­mi­na­ją mi o tym, że ist­nie­ją, gdzie­kol­wiek bym się ru­szył.

Gni­ją ich du­sze. Nie ma dla nich już ra­tun­ku, już daw­no to do mnie do­ta­rło. Ale wci­ąż się ro­dzi­ły nowe, jed­no po dru­gim, mimo że ona nie po­win­na być już płod­na.

Ona, moja żona. Ta jej wstręt­na, śmier­dząca rybą bu­zia plu­jąca żó­łcią na wszyst­ko wo­kół. Te jej wło­sy, któ­re zo­sta­wia na fo­te­lu, któ­re blo­ku­ją od­pływ prysz­ni­ca, któ­re znaj­du­ję w zu­pie mi­ęsnej. Brzy­dzę się nią.

No­ca­mi, gdy nie mogę za­snąć, leżę i fan­ta­zju­ję o tym, że ich za­bi­jam. Wbi­jam nóż w ich cia­ła, pod­rzy­nam gar­dła. Pa­trzę, jak bul­go­cze ich krew, jak się nią du­szą.

Jesz­cze nie czas na to. Przyj­dzie mo­ment, gdy wy­mie­rzę im karę.

JU­LIA

Za­trzy­mu­ję się z dło­nią na klam­ce. Sły­szę, jak bu­szu­ją tam w środ­ku, ocza­mi wy­obra­źni wi­dzę, co ro­bią. Til­de w swo­im wóz­ku maże ogór­kiem po sto­li­ku, Vin­cent stoi na ta­bo­re­cie obok ku­chen­ki, Ru­ben z iPa­dem sie­dzi za­nu­rzo­ny w ka­na­pie. Prze­ci­ągam tę chwi­lę, ale w ko­ńcu otwie­ram drzwi i wcho­dzę wprost w chmu­rę opa­rów sma­że­nia, któ­re wy­pe­łnia­ją całą kuch­nię i ja­dal­nię.

– Cze­ść, ko­cha­nie – mó­wię.

Hen­rik prze­wra­ca sma­żące się na pa­tel­ni kie­łba­ski, a ja zdej­mu­ję Vin­cen­ta ze sto­łka i daję mu ca­łu­sa w czo­ło. Mały chwy­ta się mo­ich nóg, a ja piesz­czę Til­de po szyi i czo­chram po wło­sach Ru­be­na, któ­ry le­d­wo pod­no­si wzrok znad ta­ble­tu. Til­de pisz­czy z za­chwy­tu, roz­gnia­ta­jąc ka­wa­łek man­da­ryn­ki, aż sok spły­wa jej pod rękaw.

Hen­rik ma na so­bie far­tuch, któ­ry dzie­ci zro­bi­ły dla nie­go w przed­szko­lu i dały w pre­zen­cie świ­ątecz­nym. Po­ma­lo­wa­ły go ra­zem, ma­te­riał jest więc pe­łen kre­sek we wszyst­kich ko­lo­rach tęczy, a w jed­nym miej­scu Ru­ben na­ry­so­wał na­szą ro­dzi­nę, któ­rą oto­czył sło­ńcem. Jest prze­ra­źli­wie brzyd­ki, ale Hen­rik nosi go za­wsze, kie­dy go­tu­je. To jed­na z tych rze­czy, któ­re bar­dzo u nie­go lu­bię. Hen­rik wra­ca do pa­tel­ni i pod­kręca wy­wietrz­nik w oka­pie. Jak w ka­żdy po­nie­dzia­łek jemy kie­łba­ski. Usta­la­my to na ze­bra­niach ro­dzin­nych, któ­re or­ga­ni­zu­je­my raz w mie­si­ącu. Dzie­ci mogą wy­brać swo­je ulu­bio­ne da­nia, a ja i Hen­rik do­pi­su­je­my kil­ka po­traw, któ­rych, jak uwa­ża­my, po­win­ny spró­bo­wać – na przy­kład su­shi, oliw­ki czy ostre sery. Oka­za­ło się, że Til­de uwiel­bia brie, a Hen­rik nie­na­wi­dzi kim­chi, ale i tak je zja­da, bo nie chce, żeby dzie­ci się ogra­ni­cza­ły.

Sta­ję za mężem i obej­mu­ję go wo­kół pasa. Czu­ję, że jest go­rący od ku­chen­ki, kie­dy wkła­dam zim­ne dło­nie pod jego ko­szu­lę. Pod­ska­ku­je, ale po­tem ocie­ra się o moją skó­rę, aby po­móc mi się roz­grzać.

Jak ten czas leci, już je­sień. Pó­źne lato pry­sło, za­nim w ogó­le zdąży­li­śmy po­my­śleć o scho­wa­niu me­bli ogro­do­wych. Noce są już zim­ne, a rano traw­nik i po­most nad je­zio­rem po­kry­wa cien­ka war­stwa szro­nu. Za oknem już zmierz­cha. Je­zio­ro mi­go­cze mi­ędzy brzo­za­mi, któ­rych li­ście w ostat­nich dniach zro­bi­ły się zło­ci­sto­żó­łte. Ci­ągnąca się do pla­ży tra­wa bar­dzo uro­sła i zro­bi­ła się gąb­cza­sta od je­sien­nych desz­czy. „Po­win­ni­śmy zro­bić po­rządek w ogro­dzie przed zimą. Może w week­end, je­śli Hen­rik tro­chę wy­zdro­wie­je. Jego prze­zi­ębie­nie nie może się sko­ńczyć. To pew­nie przez za­raz­ki z przed­szko­la” – mó­wię so­bie w gło­wie.

– Mo­gła­byś na­kryć do sto­łu? – pyta Hen­rik.

Otwie­ram szaf­ki, po czym wyj­mu­ję ta­le­rze, szklan­ki i sztu­ćce. Po­mi­mo po­cząt­ko­wej nie­chęci Ru­ben jed­nak po­ma­ga mi po­za­gi­nać ser­wet­ki. W kuch­ni pach­nie do­mo­wo i przy­jem­nie, aro­mat je­dze­nia mie­sza się z cie­płym za­pa­chem drze­wa trza­ska­jące­go w ko­min­ku, a cza­sa­mi do­cie­ra­jąca do nas znad je­zio­ra mgła przy­no­si woń si­to­wia i pia­sku.

Nie­dłu­go miną trzy lata, od­kąd miesz­ka­my w tym domu. Zo­ba­czy­li­śmy ogło­sze­nie w ga­ze­cie i od razu zde­cy­do­wa­li­śmy, że chce­my się tu wpro­wa­dzić, mimo że to kil­ka­dzie­si­ąt ki­lo­me­trów za mia­stem. Dzie­ci mogą ba­wić się w ogro­dzie bez obaw o sa­mo­cho­dy, Hen­rik – maj­ster­ko­wać w warsz­ta­cie znaj­du­jącym się w od­dziel­nym bu­dyn­ku na dzia­łce, a ja – grze­bać w ra­bat­kach i dbać o ogród, o ja­kim za­wsze ma­rzy­łam. Nie uda­ło mi się jesz­cze na­go­spo­da­rzyć tyle, ile za­mie­rza­łam, ale ze­bra­łam już plon z kil­ku grządek. Ho­du­je­my też krze­wy z ma­li­na­mi i czar­ny­mi po­rzecz­ka­mi, któ­re go­tu­ję i ro­bię ga­la­ret­ki, a w ze­szłym roku przez całe lato je­dli­śmy na­szą wła­sną sa­ła­tę i po­mi­do­ry. Te wszyst­kie małe rze­czy dają mi sa­tys­fak­cję, ja­kiej wcze­śniej w ogó­le so­bie nie wy­obra­ża­łam. Oto­cze­nie domu jest wprost nie­sa­mo­wi­te. Za­wsze chcia­łam miesz­kać nad je­zio­rem, ale od­kąd po­ja­wi­ły się dzie­ci, zro­bi­łam się bar­dziej nie­spo­koj­na. Na po­cząt­ku mia­łam kosz­ma­ry, że mo­gły­by tam ze­jść we śnie i się uto­pić.

Za­sia­da­my przy sto­le. Hen­rik sta­wia na środ­ku pa­tel­nię i garn­ki, po czym dzie­ci rzu­ca­ją się na je­dze­nie i za­czy­na­ją łap­czy­wie jeść. Po­ło­wa przy­go­to­wa­nych rze­czy lądu­je na sto­le i podło­dze, a na do­da­tek wszyst­kie mó­wią z je­dze­niem w buzi. Robi się okrop­ny roz­gar­diasz, na co Hen­rik i ja spo­gląda­my na sie­bie roz­ba­wie­ni. Cały czas go ko­cham. Nie mam co do tego żad­nych wąt­pli­wo­ści. Ko­cham go od sied­miu lat i wiem, że on od­wza­jem­nia moje uczu­cie. Sprze­cza­li­śmy się, mie­li­śmy kry­zy­sy, ale roz­sta­nie ni­g­dy nie było opcją, mimo że kie­dy się po­zna­li­śmy, by­li­śmy jesz­cze bar­dzo mło­dzi.

Spo­tka­li­śmy się na uni­wer­sy­te­cie, na któ­rym ra­zem stu­dio­wa­li­śmy. On był na me­dy­cy­nie, a ja za­pi­sa­łam się na kil­ka przy­pad­ko­wych przed­mio­tów, by ja­koś wy­pe­łnić czas przed po­cząt­kiem stu­diów dzien­ni­kar­skich. Za­pro­sił mnie na piwo do pubu. Po­szło tak ła­two. Roz­ma­wia­li­śmy cały wie­czór, nocą spa­ce­ro­wa­li­śmy wzdłuż rze­ki, a gdy sło­ńce wsta­wa­ło, je­dli­śmy śnia­da­nie w ka­wiar­ni nie­da­le­ko mo­je­go aka­de­mi­ka. Od tam­tej chwi­li wi­dzie­li­śmy się ka­żde­go dnia, przez ty­go­dnie, mie­si­ące, lata.

Ide­al­ne ży­cie. Do­kład­nie tak je so­bie wy­obra­ża­łam, gdy by­łam na­sto­lat­ką snu­jącą pla­ny na przy­szło­ść. Mia­łam za­miesz­kać w domu ta­kim jak ten – sta­rym, z wi­do­kiem na je­zio­ro, na wsi, ale nie­da­le­ko mia­sta. Naj­lep­sza mo­żli­wa kom­bi­na­cja. A mój mąż miał być wła­śnie taki jak Hen­rik: miły, opie­ku­ńczy, przy­stoj­ny, in­te­li­gent­ny, za­baw­ny i tro­skli­wy jako oj­ciec. Do­cze­ka­li­śmy się trój­ki dzie­ci. Od za­wsze wie­dzia­łam, że chcę mieć przy­naj­mniej dwój­kę. Je­stem je­dy­nacz­ką i ni­g­dy nie lu­bi­łam, kie­dy jako je­dy­ne dziec­ko mu­sia­łam słu­chać po­wa­żnych roz­mów do­ro­słych przy sto­le. Lu­bię, gdy wo­kół mnie jest wie­le osób, i bar­dzo źle się czu­ję, gdy robi się ci­cho, a te­ma­ty do roz­mów się wy­czer­pu­ją.

Wie­dzia­łam też, że chcę zo­stać dzien­ni­kar­ką. Zde­cy­do­wa­łam się, gdy tyl­ko zro­zu­mia­łam, na czym po­le­ga ten za­wód. Chcia­łam pi­sać, a przy oka­zji mieć po­wód, by pu­kać do drzwi lu­dzi, któ­rych nie znam, i py­tać ich, o co tyl­ko chcę. Z na­tu­ry je­stem cie­kaw­ska, nie­śmia­ło­ść to coś zu­pe­łnie mi ob­ce­go, a do tego in­te­re­su­je mnie wie­le rze­czy: po­li­ty­ka, zmia­ny kli­ma­tu, sy­tu­acja ucho­dźców, imi­gran­tów i ich in­te­gra­cja w Szwe­cji. Ten za­wód do mnie pa­su­je i ni­g­dy nie ża­ło­wa­łam swo­je­go wy­bo­ru.

– Jak po­szło spo­tka­nie? – pyta Hen­rik.

– Prze­nie­śli je na pó­źniej – od­po­wia­dam. – Wy­da­je się, że w re­dak­cji dzie­je się coś po­wa­żne­go. Lu­dzie coś ga­da­ją, ale nikt nic nie wie. Pew­nie do­wie­my się, gdy już będą ja­kieś de­cy­zje.

Til­de wy­ci­ągnęła rącz­kę po szklan­kę, ale źle oce­ni­ła od­le­gło­ść i mle­ko roz­la­ło się po po­wierzch­ni sto­łu. Hen­rik szyb­ko zja­wia się z ręcz­ni­kiem pa­pie­ro­wym, przy oka­zji po­ma­ga­jąc Vin­cen­to­wi wy­smar­kać nos.

– Jak ci się wy­da­je: co jest gra­ne? – ci­ągnie da­lej Hen­rik.

– Pew­nie szy­ku­je się re­duk­cja eta­tów – mó­wię.

– Nie mu­sisz się ra­czej nie­po­ko­ić. Po­trze­bu­ją cię prze­cież, bo je­steś naj­lep­sza – mówi prze­ko­nu­jąco.

Wy­ci­ąga się w stro­nę mo­jej dło­ni i przy­ci­ska ją do sie­bie. Jego cie­pło zo­sta­je jesz­cze na mo­jej skó­rze, gdy on już sprząta ze sto­łu.

Wie­czór roz­pły­wa się w zgie­łku co­dzien­nych obo­wi­ąz­ków: ła­do­wa­nie brud­nych na­czyń do zmy­war­ki, pra­nie i pla­no­wa­nie za­jęć dzie­ci. Ru­ben za­czął nie­daw­no ćwi­czyć ka­ra­te, a Vin­cent chce już grać w pi­łkę no­żną, mimo że jest na to za mały. Gdy wy­bi­ja siód­ma, wcho­dzę do po­ko­ju Til­de, za­ko­pu­ję się obok niej w łó­żku i czy­tam jej ksi­ążecz­kę, któ­rą po­le­co­no mi w bi­blio­te­ce. Til­de od razu ła­pie za moje ucho, z roz­tar­gnie­niem po­cie­ra­jąc ma­łżo­wi­nę. Do­pie­ro co sko­ńczy­ła ssać smo­czek, ale za­stąpi­ła go przy­tu­lan­ką i kie­dy otwie­ram ksi­ążkę i znaj­du­ję miej­sce, gdzie czy­ta­ły­śmy ostat­nio, przy­su­wa się bli­żej mnie. Jej cia­ło jest cie­płe, czu­ję, jak pod pi­żam­ką bije jej ser­ce. Wska­zu­je w ksi­ążecz­ce pal­cem na ró­żne rze­czy, o któ­re ją py­tam, mimo że jesz­cze nie po­tra­fi do­brze mó­wić. Je­stem z niej dum­na, cho­ciaż wiem, że nie po­win­nam chwa­lić ka­żdej ma­łej rze­czy, jaką ro­bią dzie­ci. Chcę, by swo­ją war­to­ść po­czu­ły na inne spo­so­by.

Ksi­ążecz­kę od­kła­dam na podło­gę, ga­szę lam­pę i ra­zem le­ży­my bli­sko sie­bie. Sły­szę, jak po dru­giej stro­nie ścia­ny Ru­ben i Vin­cent roz­ra­bia­ją i jak Hen­rik mówi do nich spo­koj­nym gło­sem, by po­ło­ży­li się do łó­żek. Gdy od­dech Til­de sta­je się ci­ęższy, leżę przy niej jesz­cze tro­chę i pa­trzę na lamp­kę noc­ną, któ­ra kręci się w jed­nym z okien. Roz­rzu­ca wo­kół sie­bie wzo­ry serc, a jej ró­żo­wy blask ko­lo­ru­je ścia­ny. Gło­sy w sąsied­nim po­ko­ju z cza­sem cich­ną. Dom ogar­nia spo­kój. Roz­le­ni­wiam się, czu­ję ci­ężar w cie­le, gdy głasz­czę Til­de po czo­le. W ko­ńcu jej od­dech sta­je się rów­ny, a rącz­ka opa­da na po­dusz­kę. Pa­trzę na jej drżące rzęsy i czu­ję ogar­nia­jącą mnie falę cie­pła. Wy­da­je się, jak­by do­pie­ro kil­ka ty­go­dni temu Ru­ben był taki ma­lut­ki. Cza­sa­mi mam wra­że­nie, że upływ cza­su jest złow­ro­gi.

Czu­ję zmęcze­nie. Gdy­by tak móc so­bie za­snąć, po­le­żeć tu­taj go­dzi­nę, aż Hen­rik przyj­dzie i szturch­nie mnie w ra­mię. Pod­no­szę się jed­nak ostro­żnie i prze­cie­ram oczy, by tro­chę się roz­bu­dzić. Nie­wie­le to po­ma­ga.

Gdy wcho­dzę do du­że­go po­ko­ju, Hen­rik sie­dzi już na ka­na­pie. Kła­dę się z gło­wą na jego ko­la­nach, a on gła­dzi mnie po wło­sach, ogląda­jąc wia­do­mo­ści w te­le­wi­zji.

– Zmęczo­na je­steś, skar­bie? – pyta.

– Mhm. Ale chy­ba pój­dę na tre­ning na dzie­wi­ątą – od­po­wia­dam.

– Będziesz ćwi­czy­ła o tej po­rze?

– Mu­szę. Nie mogę so­bie od­pusz­czać te­raz, kie­dy wła­śnie wy­ro­bi­łam so­bie do­bre na­wy­ki.

Sia­dam na ka­na­pie i tulę twarz do jego szyi. Blond wło­sy Hen­ri­ka ła­sko­czą mnie w czo­ło. Wdy­cham jego za­pach i ca­łu­ję go na chwi­lę przed tym, za­nim się pod­nio­sę. On pró­bu­je mnie za­trzy­mać, ci­ągnie z po­wro­tem na mi­ęk­kie po­dusz­ki sofy.

– No zo­stań. Otwo­rzy­my bu­tel­kę wina – mówi pro­szącym gło­sem.

– W po­nie­dzia­łek? To do cie­bie nie­po­dob­ne... – od­po­wia­dam i ude­rzam go lek­ko w ra­mię.

– Nie? No niech ci będzie. Wspie­ram cię. Do­brze, że o sie­bie dbasz.

Uśmie­cham się i zdej­mu­ję ubra­nia tre­nin­go­we z su­szar­ki na pra­nie.

– A kto dzi­siaj pro­wa­dzi ten tre­ning? – do­py­tu­je.

Za­sta­na­wiam się, ale nic nie przy­cho­dzi mi do gło­wy.

– Nie ta bab­ka, co ska­cze zu­pe­łnie bez tak­tu? – ci­ągnie.

– Tak, do­kład­nie – od­po­wia­dam, skła­da­jąc ręcz­nik na pół.

– Dużo lu­dzi przy­cho­dzi o tej go­dzi­nie? – pyta Hen­rik.

– Ró­żnie – od­po­wia­dam. – Nie cze­kaj, aż wró­cę. Prysz­nic we­zmę już na si­łow­ni.

Obie­ma dło­ńmi chwy­ta moją twarz i daje mi bu­zia­ka. Wi­dzę błysk w jego oczach. O czy­mś mi to przy­po­mi­na, o czy­mś bez­kszta­łt­nym i ulot­nym, co jesz­cze do mnie nie do­ta­rło.

– Ko­cham cię – mówi Hen­rik.

Wsia­dam do sa­mo­cho­du i pod­kręcam ogrze­wa­nie, by z przed­niej szy­by znik­nęła wil­goć. Po­wo­li, naj­bli­żej wy­lo­tu dmu­chaw po­wi­ęk­sza­ją się pla­my przej­rzy­ste­go szkła. Przez okno wi­dzę, jak z mgły wy­ła­nia się dom. To dość dziw­ny bu­dy­nek, wie­le w nim kątów i za­ka­mar­ków, ale mimo to jest pi­ęk­ny. Pa­ne­le fa­sa­dy są z sza­ra­we­go drew­na, a ta­ras wy­ra­źnie wy­sta­je przed przed­nią część. Wo­kół domu po­przed­ni wła­ści­ciel zbu­do­wał ba­lu­stra­dę ozdo­bio­ną ja­ki­miś dziw­ny­mi zna­ka­mi. Wy­gląda­ją jak coś ma­gicz­ne­go, może ja­kieś za­klęcia: gwiaz­dy i pó­łk­si­ęży­ce pod­trzy­mu­ją po­przecz­kę, a sym­bo­le są prze­pla­ta­ne czy­mś w ro­dza­ju zna­ków ru­nicz­nych. Kie­dy ku­pi­li­śmy dom, za­py­ta­li­śmy sąsia­dów i agen­ta nie­ru­cho­mo­ści, co to wszyst­ko ozna­cza, ale nikt nie po­tra­fił nam po­wie­dzieć. W ogó­le nie wie­my tak na­praw­dę zbyt wie­le o hi­sto­rii domu ani o jego po­przed­nich wła­ści­cie­lach. Agent wie­dział je­dy­nie, że zo­stał on wy­bu­do­wa­ny na po­cząt­ku dwu­dzie­ste­go wie­ku i że wcze­śniej miesz­ka­ła tu ja­kaś ro­dzi­na. Po­tem stał pu­sty, za­nim zo­stał znów wy­sta­wio­ny na sprze­daż. Gdy tyl­ko zo­ba­czy­łam jego zdjęcia w ogło­sze­niu, wie­dzia­łam, że mu­si­my go ku­pić – to wła­śnie my mie­li­śmy tu za­miesz­kać. Od­no­wi­li­śmy ła­zien­ki i kuch­nię, ale sta­ra­li­śmy się za­cho­wać ory­gi­nal­ną at­mos­fe­rę domu. Uwa­żam, że się uda­ło.

Szy­ba sa­mo­cho­du już cała od­ta­ja­ła, co­fam więc sa­mo­chód, wy­mi­ja­jąc ra­bat­ki, na któ­rych ho­du­ję chry­zan­te­my. Hen­rik po­cząt­ko­wo za­sta­na­wiał się, czy chcę za­opa­try­wać całe mia­sto w kwia­ty na gro­by, ale te­raz przy­zna­je, że są prze­pi­ęk­ne. Wy­mie­sza­łam je z bia­ły­mi mie­czy­ka­mi, in­ny­mi ro­śli­na­mi okry­wo­wy­mi i sto­krot­ka­mi. O tej po­rze roku wszyst­ko jed­nak jest już su­che i brązo­we.

Wy­je­żdżam na dro­gę szu­tro­wą. Na pierw­szym od­cin­ku prze­dzie­ram się przez gęsty las, gdzie ko­ro­ny drzew za­sła­nia­ją nie­bo, a po­tem wje­żdżam na głów­ną szo­sę pro­wa­dzącą pro­sto do mia­sta. Jezd­nię po­kry­wa cien­ka war­stwa szro­nu, a w świe­tle bi­jącym z la­tar­ni błysz­czą się krysz­ta­łki. Wi­dok wpra­wia mnie w stan ocza­ro­wa­nia, aż pra­wie za­po­mi­nam, że sie­dzę za kie­row­ni­cą, więc gdy przez dro­gę prze­bie­ga sar­na, nie mam już cza­su, by za­ha­mo­wać. Uda­je mi się ją ide­al­nie wy­mi­nąć, a ona zni­ka w le­sie. Sie­dzę na­dal za kie­row­ni­cą i mru­gam ocza­mi. Mu­szę się sku­pić, prze­stać bu­jać w obło­kach. To nie­bez­piecz­ne, wiem o tym.

Na miej­sce do­cie­ram po kwa­dran­sie. Par­ku­ję sa­mo­chód w pew­nej od­le­gło­ści, po­zo­sta­łe kil­ka­set me­trów po­ko­nu­ję pie­szo. Świa­tła w bu­dyn­ku są w wi­ęk­szo­ści zga­szo­ne, po­nad po­dwór­kiem uno­si się nie­bie­ska po­świa­ta. W mie­ście nie robi się tak ciem­no, jak do tego je­stem przy­zwy­cza­jo­na na wsi: nad na­szym do­mem mo­żna zo­ba­czyć gwiaz­dy, a tu­taj nie­bo jest za­nie­czysz­czo­ne świa­tłem z cen­trum. Wcho­dzę po­wo­li po scho­dach i de­li­kat­nie pu­kam w drzwi. Otwie­ra­ją się po za­le­d­wie kil­ku chwi­lach. Wiem, że cze­kał na mnie, sie­dział w kuch­ni i od­li­czał se­kun­dy, za­nim znów mnie zo­ba­czy. Czu­ję, że mo­ty­le w brzu­chu ło­po­czą jesz­cze bar­dziej. Coś jak mdło­ści. To wła­śnie to uczu­cie spra­wi­ło, że w ostat­nich mie­si­ącach stra­ci­łam wie­le ki­lo­gra­mów. Nie mogę jeść, gdy je­stem za­ko­cha­na.

On spo­gląda przez chwi­lę, za­nim wci­ąga mnie do holu, za­my­ka­jąc gwa­łtow­nie drzwi. Robi to wszyst­ko jed­nym ru­chem: jego ra­mię na mo­jej ta­lii, dłoń pod moją ko­szul­ką, trza­ska­jące drzwi i jego mi­ęk­kie usta, któ­re przy­ci­ska­ją się do mo­ich.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki