Wojna w Zatoce Perskiej - Żernik Władysław - ebook + książka

Wojna w Zatoce Perskiej ebook

Żernik Władysław

5,0

Opis

Fascynująca powieść szpiegowska z wojną w Zatoce Perskiej w tle

Gdy po raz kolejny ścierają się interesy Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego, a CIA i KGB walczą o wpływy na świecie, agenci służb specjalnych postanawiają wciągnąć w konflikt handlarzy bronią. John Pulawski i jego przyjaciele zostają wmieszani w wydarzenia, których konsekwencje mogą zaważyć na losach świata. Bezkompromisowe negocjacje, krwawe strzelaniny i nieustanne zagrożenie ze strony terrorystów… Kto mówi prawdę, a komu pod żadnym pozorem nie można ufać? Ilu potrzeba ofiar, by poznać odpowiedź na to pytanie?
Gra toczy się o więcej niż wygranie wojny i sukcesy dwóch największych mocarstw. Stawką jest miłość, rodzina i przyjaźń. Czy uda się je ocalić w świecie, gdzie na każdym kroku czyha nowe zagrożenie?

Znalezienie jego adresu okazało się jednak dosyć trudne, gdyż teczka Pulawskiego była wypchana dokumentami, a przede wszystkim odręcznymi notatkami, prawdopodobnie sporządzonymi przez niego. Równe rzędy liter wskazywały, że był on mężczyzną o silnej osobowości, o jakim kobiety zwykły mawiać: „facet z charakterem”. Z lektury dokumentów, szczególnie odręcznych notatek, wyłaniały się fascynujące losy Johna Pulawskiego. Postanowiłem prześledzić je od początku do końca, mimo pewnych trudności w ustaleniu ich chronologii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 409

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
seman

Nie oderwiesz się od lektury

dobrze się czyta, ale to nie czytadlo
00

Popularność




Natalii i Pawłowi

1.

Przez uchylone okno do pokoju wpadła mucha. Na moment zawisła w powietrzu, jakby lustrowała miejsce, w którym się znalazła, a potem poleciała w stronę drzwi i wróciła do okna, szukając drogi ku wolności. Spojrzałem na leżący za oknem śnieg i pokręciłem z niedowierzaniem głową. Fenomen natury? Mucha w środku zimy? – przeleciało mi przez głowę.

Zsunąłem się z łóżka i usiadłem przed telewizorem. Na ekranie zobaczyłem zadowoloną twarz prezydenta USA George’a Busha. Wygłaszał pełne pychy przemówienie, wychwalając bohaterów zakończonej wojny z reżimem Saddama Husajna. Skrzywiłem się z niesmakiem. Raził mnie patos, z jakim mówił o skutecznym niszczeniu celów wroga, całkowicie bagatelizując ofiary wśród irackiej ludności cywilnej. Wojna to dla niego tylko okazja do zademonstrowania światu nowoczesnej techniki służącej do szybkiego i masowego uśmiercania ludzi. Chyba starał się udowodnić truizm, że mózgi amerykańskich uczonych zostały wciągnięte w doskonalenie sztuki zabijania na całym świecie. Dzisiaj w Afryce, jutro znowu w Azji, a może kiedyś przyjdzie czas na Amerykę Południową, Europę i Australię?

Do konfliktu w Zatoce Perskiej miałem stosunek typowy dla większości bezdusznych zjadaczy chleba. Widoczne na szklanym ekranie obrazy z udanych nalotów na Bagdad, a przede wszystkim ciał ludności cywilnej, nie odbierały mi apetytu podczas posiłku ani też nie zmuszały do głębszej refleksji nad ludzką egzystencją czy filozofią zabijania. Zasmucał jedynie entuzjazm, z jakim sąsiad reagował na relacje specjalistów o lotach samolotów i trafieniach wystrzeliwanych przez nich rakiet i zrzucanych bomb.

Taki jest widocznie koszt rozwoju ludzkości, która już dawno i z dużą precyzją zabiła własne sumienie, przez co dobro i zło traktowane są jedynie jako infantylny wymysł filozofów lub uciążliwe dziedzictwo religii i cywilizacji. Natomiast kondycja moralna została zabezpieczona zabiegiem językowym, w którym słowo „człowiek” zastąpiono słowem „wróg”. Dla wroga zaś żadnego współczucia, żadnej litości, jedynie pogarda i nienawiść. A wskazują go wielcy tego świata: prezydent USA, a także dupki mniejszego formatu, frustraci i degeneraci, chowający swoje wybujałe żądze za banałami w rodzaju zapewnienia ludzkości pokoju i bezpieczeństwa oraz prawa do wolności i demokracji. W cieniu tych napuszonych idei załatwiają brudne interesy, nabijając kieszenie bogaczy, żeby mogli być jeszcze bogatsi.

Te banalne refleksje skłoniły mnie do wyłączenia telewizora i wybrania się na któryś ze stoków narciarskich. Włożyłem narty do samochodu i pomknąłem w stronę Davos. Ośnieżone szczyty gór kusiły jak nagie piersi kobiety. Szybko więc zapomniałem o Zatoce Perskiej i prezydencie Bushu. Przypiąłem narty do butów i ruszyłem w dół stromego stoku. Mijani ludzie wirowali jak pokraczne manekiny. Upadając, poczułem silny ból w prawym kolanie. Starałem się podnieść, ale przy każdym, najmniejszym nawet ruchu ból stawał się nie do zniesienia. Zacząłem wzywać pomocy. Chwilę później pochyliła się nade mną jakaś kobieta w czerwonej kurtce.

Od tego dnia minęły dwa tygodnie. Usztywniona noga przykuła mnie do łóżka i tylko dwukołowy wózek umożliwiał poruszanie się po szpitalnych korytarzach. Podczas porannej wizyty pozwolono mi na popołudniowy spacer po ośnieżonym parku, dlatego z niecierpliwością czekałem na podanie obiadu. Zjadłem go i natychmiast ruszyłem w stronę windy. Przejeżdżając obok sąsiedniej sali, usłyszałem ciche jęki oraz słabe nawoływanie. Bez namysłu wjechałem do środka. Na jedynym łóżku leżało czyjeś ciało, szczelnie owinięte bandażami. Czarny zarost na policzkach pozwalał przypuszczać, że ciało należy do mężczyzny. Zwilżyłem mu kilka razy wargi, a następnie wlałem kilka kropel wody do lekko rozwartych ust.

– Co z moją żoną?

Usłyszałem, a raczej odczytałem te słowa z ruchu jego warg. Wzruszyłem bezradnie ramionami, a wtedy powiedział głośniej, więc usłyszałem wyraźnie:

– Co z moją żoną?

Ponownie wzruszyłem ramionami, spoglądając w stronę drzwi, w których stała pielęgniarka i groziła mi palcem. Po wejściu do środka wskazała na łóżko i szepnęła, poruszając wyraźnie ustami:

– Jemu nie wolno mówić.

– Ale ja…

– Spokój może mu uratować życie – przerwała zdecydowanie.

– On chce wiedzieć, co z jego żoną. – Nie dawałem za wygraną.

– Wszystko we właściwym czasie.

Zdecydowanymi ruchami wypchnęła mój wózek na korytarz, a kiedy ustawiła go obok windy, wyjaśniła z palcem przyciśniętym do warg:

– Każde wzruszenie jest dla niego wyrokiem śmierci.

– Ale mnie może pani powiedzieć – rzuciłem bez przekonania.

– Wszytko we właściwym czasie.

Odchodziła szybko, jakby się dokądś spieszyła, lecz kiedy dochodziła do dyżurki, odwróciła się, mrugnęła porozumiewawczo i zachęciła do skorzystania z windy. Mnie jednak odeszła ochota na wędrówkę po parku. Wróciłem do sali z postanowieniem, że pomogę szpitalnemu sąsiadowi zaspokoić ciekawość. Górę nad dobrymi chęciami wziął jednak rozsądek, który nakazywał uznać rację pielęgniarki. Przez kilka następnych dni spędzałem większość czasu przy drzwiach jego pokoju szpitalnego. Za nimi panowała jednak niezmącona cisza, lekarze zaś na mój pytający wzrok kręcili głowami lub wzruszali ramionami.

Zegar na ścianie wskazywał dwudziestą drugą. Rozglądnąłem się po pustym korytarzu i skierowałem wózek w stronę swojej sali. Skrzypienie kół zmieszało się jednak z cichym nawoływaniem, przypominającym miauczenie małego kota. Zawróciłem i bez namysłu wjechałem do sąsiedniego pomieszczenia. Na łóżku siedział obandażowany mężczyzna, z głową uniesioną ku sufitowi. Ruszyłem w jego stronę.

– Co pan wyrabia? – Od drzwi doszedł zagniewany głos pielęgniarki.

Odwróciłem głowę, gdyż nie wiedziałem, do kogo kierowała to pytanie. Lecz ona już znajdowała się przy chorym. Chwyciła go za ramiona i usiłowała położyć na plecy. Ten bronił się, ale było widać, że z każdą chwilą tracił siły.

– Gdzie ja jestem? – zapytał, wskazując głową na sufit.

– W szpitalu – odpowiedziała z zaskakującym spokojem.

– W szpitalu?

Powtórzył te słowa jeszcze dwa razy. Tarł przy tym dłonią czoło, a właściwie bandaże okrywające jego głowę, szyję i piersi. Jego oczy wyrażały natomiast zdziwienie. Niespodziewanie złapał rękę pielęgniarki, po czym rozejrzał się gorączkowo po sali, jakby czegoś szukał. Wreszcie wyszeptał zbolałym głosem:

– Gdzie jest moja żona?

– Panu nie wolno mówić – zbyła pytanie, udając troskę o jego zdrowie.

– Chcę wiedzieć, co z moją żoną!

Jego twardy ton wprawił ją w zakłopotanie. Otwierała usta jak ryba wyjęta z wody. Wzrok przeniosła z chorego na mnie, a po chwili odwróciła głowę w stronę okna. Milczała, zagryzając wargi.

– Chcę wiedzieć, co z moją żoną! – powtórzył nerwowo.

– Jest w ciężkim stanie, ale… – Zastanawiała się nad jakimś kłamstwem, które mogłoby zaspokoić jego ciekawość i nie zdradziłoby tragicznej prawdy.

– A kierowca?

– Czy to ktoś z rodziny?

– Taksówkarz.

– Zginął na miejscu.

Tym razem odpowiedziała bez żadnego wahania. Widocznie miała nadzieję, że chory nie wróci do pytania o żonę. Ten przyjrzał się jej uważnie, a po chwili opuścił głowę i schował twarz w dłonie. Ona położyła go na łóżku i zgasiła światło.

W drzwiach zatrzymało nas jego pytanie:

– Gdzie są nasze rzeczy?

– Na policji – odpowiedziała, nie odwracając głowy.

– Żona miała przy sobie skórzaną teczkę?

– Rzeczy osobiste znajdują się w szpitalnym depozycie.

– Proszę przynieść mi teczkę.

– Niech pan lepiej myśli o zdrowiu – warknęła opryskliwie.

– Proszę mi przynieść teczkę. Natychmiast.

Stanowczość, z jaką wypowiedział te słowa, odebrała pielęgniarce ochotę do dalszej dyskusji. Zamknęła drzwi, wzięła głęboki oddech, a potem spojrzała na mnie tak wrogo, że po moim ciele przeszły ciarki. Skurczyłem się, jakby w obawie przed uderzeniem, mamrocząc bezwiednie, palcem wskazując na drzwi do sali chorego.

– Chętnie pani pomogę.

– Niech pan pilnuje swojego nosa – sapnęła ze złością.

Przez chwilę stała, niezdecydowana, spoglądając kątem oka na dyżurkę. Niespodziewanie popchnęła mój wózek w stronę windy.

Przechowalnia rzeczy pacjentów znajdowała się w piwnicy. Odebranie teczki okazało się jednak zabiegiem nieco skomplikowanym, wymagającym wypełnienia stronicowego kwestionariusza i podpisu odbierającego.

Widok teczki wyraźnie ożywił chorego. Po sprawdzeniu masywnego zapięcia podniósł rękę i wskazał wymownie na szafę. Położyłem teczkę na jednej z półek, zamknąłem szafę i wcisnąłem klucz pod poduszkę. Kiedy zwilżałem mu popękane usta, złapał mnie za rękę, jednocześnie usiłując usiąść na łóżku. Wskazał na szafę i wolno poruszył wargami:

– Gdyby się ze mną coś stało… Pan rozumie?

– Tak. – Skinąłem głową.

– Niech pan odszuka Boba Shortona i odda mu teczkę. Adres znajdzie pan… – Kaszel przerwał dalsze słowa. Palcem wskazał na szafę.

– Lekarz powiedział, że za kilka tygodni będzie pan zdrowy jak ryba – skłamałem, aby dodać mu otuchy.

– Nazywam się John Pulawski.

Nim dotknąłem jego wyciągniętej ręki, zamknął oczy. Sprawiał wrażenie pogrążonego w głębokim śnie. Ponownie zwilżyłem mu wargi, a potem niechętnie opuściłem salę. Kiedy zasypiałem, usłyszałem z korytarza krzyk pielęgniarki. Wiedziony złymi przeczuciami, ruszyłem do sali Pulawskiego. Jego łóżko stało przed windą, a pielęgniarka i dyżurny lekarz na przemian wykonywali masaż serca.

– Co z nim? – krzyknąłem do pielęgniarki.

– Zapaść.

Szpital opuszczałem ze skórzaną teczką na kolanach. Wózek pchała żona, powtarzając co chwilę, że popełniam poważne przestępstwo, zabierając ze szpitala cudzą własność. Wieczorem zadzwoniłem do pielęgniarki, która obwieściła ponuro, że odliczają ostatnie godziny życia Pulawskiego. Wpadłem w popłoch. Muszę koniecznie sprowadzić Boba Shortona – kołatało mi w głowie.

Znalezienie jego adresu okazało się jednak dosyć trudne, gdyż teczka Pulawskiego była wypchana dokumentami, a przede wszystkim odręcznymi notatkami, prawdopodobnie sporządzonymi przez niego. Równe rzędy liter wskazywały, że był on mężczyzną o silnej osobowości, o jakim kobiety zwykły mawiać: „facet z charakterem”. Z lektury dokumentów, szczególnie odręcznych notatek, wyłaniały się jego fascynujące losy. Postanowiłem prześledzić je od początku do końca, mimo pewnych trudności w ustaleniu ich chronologii.

2.

Z panującego na plaży tumultu wyłowił trzy słowa, podane w wiadomościach radiowych: „Kuwejt” i „Saddam Husajn”. Założył okulary i wpatrywał się w wiszące nad głową chmury. Całą siłą woli starał się nie puszczać wodzy fantazji, do czego prowokowały te słowa. Usiadł z podkurczonymi nogami i przesypywał piasek między palcami rąk. W pewnym momencie zobaczył, a właściwie poczuł cień padający na twarz. Przed nim stała smukła kobieta. Lekko zaokrąglone biodra oraz długie i proste włosy sugerowały młody wiek. Podniosła z gracją ręce i szybkim ruchem spięła jasne włosy w gruby kok. Przyglądał się długiej szyi, łagodnym liniom ramion i wydatnym piersiom.

Dostrzegł to wszystko mimochodem, bo jego myśli cały czas wracały uporczywie do małego państwa nad Zatoką Perską, które stawało się kolejną prowincją Iraku. Imię i nazwisko Saddam Husajn wywoływało zaś na przemian obawy i dziwne podniecenie.

Stojąca przed nim kobieta odwróciła się, ukazując oblicze. Dojrzałe rysy, nieliczne zmarszczki pod oczami i spokojne spojrzenie nie zrobiły na nim żadnego wrażenia, chociaż jej twarz, zakończona lekko szpiczastą brodą, a także pełne, zmysłowe usta tworzyły coś odrębnego i niezależnego od reszty dziewczęcego ciała. Rejestrował to wszystko bez emocji, jakby od niechcenia.

– Coś nie tak? – Usłyszał jej głos.

– Proszę…? – bąknął, gdyż nie był pewny, czy te słowa zostały skierowane do niego.

Wzruszyła ramionami, wykrzywiła usta w beztroskim uśmiechu i pobiegła w stronę dryfujących fal. Nie zwalniając tempa, rzuciła się do wody. Nieświadomie zaczął się zastanawiać nad jej pytaniem. I dopiero po chwili uświadomił sobie, że mówiąc, wskazała kilka razy na swoją twarz. Miała widocznie pełną świadomość kontrastu między dziewczęcą sylwetką a obliczem dojrzałej kobiety. Uśmiechnął się na to spóźnione odkrycie.

Jego myśli wróciły do informacji radiowej. Zdawał sobie sprawę z tego, co ona oznacza dla świata, a przede wszystkim dla niezliczonej gromady ludzkich sępów, zlatujących się już nad Zatokę Perską. Wszelkie konflikty międzynarodowe, szczególnie zbrojne, są bowiem wymarzoną okazją do robienia szemranych interesów.

Od tygodnia nękano go telefonami, że to już się stało albo stanie w każdej chwili. Nie miał ochoty ani cierpliwości wsłuchiwać się w słowa swoich rozmówców o islamskiej świętej wojnie i nienawiści świata arabskiego do Amerykanów. Sam wiedział doskonale, że w tej części świata nikomu nie chodzi o uczucia i moralność, lecz wyłącznie o dominację polityczną i militarną, a także – a może przede wszystkim – o ropę naftową. Jej posiadanie pozwalało bowiem na uzyskanie przewagi nad innymi i na składanie propozycji nie do odrzucenia. Saddam Husajn potrzebował ponadto jakiegoś spektakularnego sukcesu, który ugruntowałby jego pozycję współczesnego mesjasza i twórcy nowego ładu na kuli ziemskiej.

Myśląc o tym wszystkim, poczuł znużenie. W podobnym stanie był po raz pierwszy podczas wojny w Afganistanie. Przypomniał sobie twarz i słowa agenta KGB, który dopadł go w Kabulu i w przypływie bezsilnej złości wysyczał przez zęby: – Tym razem, gnoju, jesteś górą, ale następna runda będzie należała do nas. I ty wiesz, że my nie rzucamy słów na wiatr.

Miał przeczucie, że radiowa informacja o aneksji Kuwejtu była dla niego zapowiedzią tej rundy.

Od dwóch lat myślał o powrocie do rodzinnego domu. Każda próba kończyła się jednak fiaskiem, a spędzenie reszty życia na fermie ojca przy hodowli koni stawało się coraz mniej realne. Na przeszkodzie stały w szczególności bezwzględne i bezduszne reguły gry, którym podporządkował swoje życie na początku wojny w Wietnamie. Tam zrozumiał, że zaprzedał duszę demonowi zła i śmierci. Stał się jednym z sępów żerujących na zgniliźnie moralnej współczesnego świata.

Ponownie padł na niego cień. Podniósł głowę i zobaczył tę samą kobietę, ścierającą z ciała krople wody. Chwilę machała niebieskim ręcznikiem, jakby usiłowała wzbić się w powietrze, a potem przykucnęła na kocu, obserwując ukradkiem jego twarz. Kilka razy pokręciła z niepokojem głową, po czym usłyszał jej zatroskany głos:

– Mogę panu w czymś pomóc?

– Dziękuję.

Spojrzał w jej stronę, aby upewnić się, czy pytanie naprawdę było skierowane do niego. Patrzyła spod przymrużonych powiek. Wcisnął jej do ręki ciemne okulary i poradził z równą troską:

– Niech pani założy.

– Mam swoje. – Odrzuciła okulary na jego ręcznik. – Źle pan wygląda. Proszę się schować pod parasol.

Uśmiechnęła się i wskazała na miejsce obok siebie. Nie miał ochoty na kontynuowanie rozmowy. Podświadomie odezwała się w nim zawodowa nieufność – żył przecież w świecie, w którym nic nie działo się przypadkowo, a podobne spotkania były precyzyjnie reżyserowane. Na jej twarzy pojawiły się oznaki irytacji. By je ukryć, odwróciła się do niego plecami, wystawiając twarz do słońca. Długi czas siedziała bez ruchu. Wiedział, że jej spokój jest pozorny, że rozgrywała swoją partię szachów i że czeka na jego ruch.

Niespodziewanie dla siebie postanowił wziąć udział w tej grze. Przez moment starał się przewidzieć jej reakcję na próbę podjęcia przerwanej rozmowy. Nie było to trudne, gdyż już wielokrotnie znajdował się w podobnej sytuacji. Wyciągnął rękę z papierosem i starał się nadać swemu głosowi ciepłe brzmienie.

– Jednak może mi pani pomóc.

Zachowała się dokładnie tak, jak przypuszczał. Nie odwróciła głowy, tylko spojrzała kątem oka w jego stronę, a potem podkurczyła obojętnie nogi i zakryła twarz słomianym kapeluszem. Czekała na kolejny ruch. Podniósł się, a zasłaniając słońce, rzucił na nią długi cień. Zareagowała dopiero po dłuższej chwili. Odsłoniła twarz i spojrzała w jego stronę. Wskazał na leżącą paczkę z papierosami.

– Zapali pani?

– Nie palę.

– Zgubiłem zapalniczkę. – Uniósł rękę z papierosem.

Sięgnęła do torebki, bez słowa podała mu metalową zapalniczkę i odwróciła niedbale głowę. Sięgając po nią, dotknął delikatnie palców jej ręki, w przekonaniu, że kobieta ich nie cofnie. I tak się rzeczywiście stało. Stali tak dłuższą chwilę, a potem uśmiechnęła się, pokazując dwa rzędy równych, białych zębów. A zatem – pomyślał – nie może być mowy o żadnym przypadku. Podczas zapalania papierosa obserwował jej twarz. Kiedy to zauważyła, sięgnęła po grzebień i zajęła się rozczesywaniem mokrych jeszcze włosów. Oddając zapalniczkę, uniknął umiejętnie dotknięcia jej palców, co przyjęła ze zdziwieniem.

– Dziękuję. – Skłonił przed nią głowę.

– Jeszcze coś? – zapytała z uśmiechem.

– Nie. Dziękuję.

Wrócił na swoje miejsce. Położył się na rozgrzanym piasku i podłożył ręce pod głowę. Jego myśli ponownie wróciły do radiowego komunikatu. Wyobrażał sobie konsekwencje, jakie wynikną z przyłączenia Kuwejtu do Iraku. Każda dyktatura wymaga nieustannego uzasadniania swego istnienia. Najskuteczniej osiąga się to przez wytwarzanie atmosfery stałego zagrożenia z zewnątrz i prowokowanie konfliktów zbrojnych, najlepiej z zaciekłymi wrogami. Świat stanął zatem u progu islamskiej świętej wojny, a głównym jej celem będą Amerykanie. Prezydent Bush od dawna przekonywał świat o moralnym prawie USA do obrony demokracji, sprawiedliwości i pokoju w regionie Zatoki Perskiej. Teraz dojdzie do tego także konieczność przeciwstawienia się dyktatorskim zakusom Saddama Husajna. Wojnę poprzedzi wartki i demagogiczny potok słów, który podzieli świat na co najmniej dwie części. I każda będzie powoływała się na te same wartości moralne i religijne, broniąc swoich ideałów. Rację będą mieli jak zwykle tylko zwycięzcy. Przerabiał już to wszystko w Wietnamie, a później w Afganistanie. Tam oglądał prawdziwe sumienie świata i tam zrozumiał, że te wszystkie humanitarne ideały to jedynie przykrywka dla brudnych interesów światowego establishmentu.

Jego pamięć pracowała przez chwilę jak taśma filmowa na przyspieszonych obrotach. Strzępki obrazów z Wietnamu i Afganistanu z głębokich zakamarków wspomnień nakładały się na siebie, wywołując falę emocji – od szlachetnych wzruszeń do obłędnego strachu. Nagle obraz zatrzymał się i przez chwilę widział twarz mrukliwego agenta CIA, w towarzystwie którego odbywał podróż z Wietnamu do Waszyngtonu, a konkretnie do Białego Domu. Wspomnienie pomieszczenia przylegającego do gabinetu prezydenta Nixona wywołało gorzki uśmiech. Spędził w nim osiem godzin w oczekiwaniu na przyjęcie przez prezydenta, który wpadł na pomysł, aby porozmawiać o wojnie wietnamskiej bezpośrednio z jakimś jej uczestnikiem. Nigdy nie dowiedział się, dlaczego padło akurat na niego. Ponownie zobaczył wyszperany z pamięci obraz gabinetu i twarzy agenta CIA, który przez całą podróż i kilka godzin spędzonych w Białym Domu nie powiedział ani jednego słowa. Nagle agent stanął z nim twarzą w twarz i syknął chrapliwym głosem: „Jesteś jednym z najbardziej nieprzyjemnych gnojków, jakich poznałem. Wydaje ci się, że jesteś plastrem miodu, wokół którego gromadzą się wszystkie niedźwiedzie świata, ale ja sram na ciebie. Wiele razy miałem ochotę wpakować ci w brzuch trochę ołowiu. I ktoś kiedyś na pewno to zrobi, kiedy nie będziesz już odwalał za nas czarnej roboty, od której śmierdzisz na odległość. I żaden podobny śmierdziel nie zatroszczy się o to, by cię godnie pochować”.

Przez dobrych kilka miesięcy słowa te brzmiały mu w uszach przed każdym zaśnięciem, a świt podsycał jedynie wewnętrzne emocje. Nie dlatego, że bał się śmierci, ale z powodu potrzeby zrozumienia ich sensu. Niestety, do dzisiaj pozostawały one niewyjaśnioną zagadką. Ostatecznie zaś spotkanie zostało odwołane. Jeden z doradców wyjaśnił wtedy, że „powodem są okoliczności, które staną się skandalem politycznym na skalę światową”. Następnego dnia najczęściej powtarzanym słowem było „Watergate”. Pod tym określeniem kryła się afera związana z podsłuchem osobistości politycznych, która wysadziła Nixona z fotela prezydenta Stanów Zjednoczonych.

Od morza wiało chłodem. Otworzył oczy i zobaczył prawie wyludnioną plażę. Miejsce, na którym leżała jego nieznajoma, było puste. Spakował rzeczy i ruszył do hotelu. Na ulicy kątem oka zauważył podjeżdżający od tyłu samochód. Aby go przepuścić, zatrzymał się przed sklepową witryną. Samochód zwolnił i stanął tuż za jego plecami. Za kierownicą siedział młody mężczyzna o jasnych włosach, z tyłu widać zaś było jedynie duży kapelusz i jeszcze większy brzuch. Odwrócił się w stronę samochodu, wołając radośnie:

– Brown.

– Gratuluję dobrej pamięci. – Doleciało z wnętrza samochodu.

– Zje pan z nami kolację? – zagadał blondyn.

Nie odpowiedział. Przyglądał się mężczyźnie tkwiącemu na tylnym siedzeniu. Znał faceta, który w środku lata nosił podobny kapelusz i uginał się pod ciężarem olbrzymiego brzucha, ale on dawno wygramoliłby się z samochodu i rzucił mu na szyję.

– Znam restaurację, w której podają znakomite ryby – usłyszał głos z wnętrza auta.

– A obsługa? – Blondyn cmoknął, by podkreślić swój zachwyt.

– Właśnie zamierzałem coś zjeść, ale…? – Zawiesił głos.

– Jakaś przeszkoda? – Blondyn się zaniepokoił.

Obszedł samochód dookoła, kilka razy poklepał z uznaniem czerwoną karoserię, a potem nachylił się nad blondynem, wyrażając swoje uznanie:

– Piękny samochód. I chyba bardzo szybki?

– Zgadł pan. Szybki jak błyskawica – entuzjazmował się.

– Mógłbym spróbować?

– Oczywiście – odpowiedział mężczyzna z tylnego siedzenia.

Młodzieniec przesiadł się na prawą stronę, zachęcając Johna do zajęcia miejsca za kierownicą. Siadając na wskazanym miejscu, John spojrzał ukradkiem w lusterko, aby zobaczyć twarz siedzącego z tyłu mężczyzny; kapelusz zakrywał ją jednak bardzo szczelnie, więc zagadnął:

– Pan Brown dawno już zapytałby o moje interesy, a następnie opowiedziałby kilka pikantnych dowcipów o pruderii dziewic.

– Co chce pan przez to powiedzieć? – Padło spod kapelusza.

– Że nie jest pan Brownem. – I poprawił się: – Przynajmniej nie tym, o którym myślę.

– Ale mój ojciec naprawdę nazywa się Brown – zapewnił młodzieniec.

– Poznaliśmy się w Kabulu – wyjaśnił głos spod kapelusza – a właściwie otarliśmy się tylko o siebie. Pana reakcja na mój widok bardzo mnie zaskoczyła. Przypisałem ją pana znakomitej pamięci.

– Brown, o którym myślałem, chętnie pokazywał twarz – rzucił uszczypliwie w stronę kapelusznika i nacisnął na pedał gazu. Musiał przyznać młodzieńcowi rację co do zalet samochodu. Zachowywał się jak kobieta wrażliwa na dotyk męskiej dłoni.

Po zatrzymaniu się przed wejściem do hotelu spojrzał ponownie w lusterko. Grubas siedział jak manekin. John wyjął kluczyk ze stacyjki, a kiedy blondyn wyciągnął po niego rękę, powiedział przekornie:

– Za godzinę odbierze go pan w recepcji.

– Czy pan zwariował?

– Samochód jest jak kobieta, a tej nie odstępuje się nieznajomemu mężczyźnie – wyjaśnił z sarkazmem.

***

Wczesnym popołudniem ulice były zazwyczaj puste. Zaludniały się dopiero późnym wieczorem, kiedy to przeradzały się w wybiegi dla modelek i modeli oraz służyły za miejsce spotkań towarzyskich. Tym razem jednak w pobliżu hotelu kręciło się paru mężczyzn. Na pierwszy rzut oka sprawiali wrażenie znużonych całodziennym upałem. Ale to były jedynie pozory, gdyż wszyscy z uwagą obserwowali wejście do hotelu. Widok Johna wysiadającego z samochodu wyraźnie ich ożywił. Dwóch z nich pobiegło do telefonu, reszta zaś szeptała do mikrofonów ukrytych w gazetach. Johna nie dziwił ich widok, a także ich zachowanie. Z reguły byli to pospolici awanturnicy lub amatorzy mocnych przygód na usługach różnej maści bossów zajmujących się brudnymi interesami. Właściwe podchody zaczną się nieco później, kiedy do akcji wkroczą ci drudzy, ze znakomitymi pomysłami zarobienia dużej forsy na wojnie w Zatoce Perskiej. Z reguły brakowało im tylko kogoś, kto potrafiłby tym pomysłom nadać realne kształty i wypchać ich kieszenie brudnymi pieniędzmi. Sprowadziła ich tutaj nadzieja, że tego kogoś znajdą w Johnie.

Recepcjonista nie reagował na dzwoniący telefon. Ogłupiała twarz i rozbiegane oczy wskazywały na ciężkie załamanie. Na widok Johna wybiegł z recepcji, machając na wszystkie strony rękami.

– Ja zgłupieję przez pana – wykrzykiwał płaczliwym głosem. – Nieustannie dzwoni telefon i wszyscy pytają tylko o pana.

– Ja przecież wyjechałem. – John zrobił niewinną minę i mrugnął porozumiewawczo okiem.

– I pan myśli, że ktoś w to uwierzył?

– Niech się pan uspokoi. – Wcisnął mu do ręki zielony banknot.

– Grozili, że oberwą mi… – Wskazał wymownie na rozporek.

– To taka pusta gadanina. – Wcisnął mu jeszcze jeden banknot.

Recepcjonista schował banknoty do kieszeni i skierował się do recepcji. W połowie drogi zatrzymał się i, waląc otwartą dłonią w czoło, zwrócił się do Johna:

– Ale to nie wszystko.

Spojrzał na recepcjonistę wyczekująco. Ten patrzył ponuro przed siebie, po czym wskazał na pusty hak, pod którym widniał numer jego apartamentu.

– Domyśla się pan…?

John zaprzeczył ruchem głowy, a wtedy recepcjonista wskazał w górę, strzelił z lubością palcami i złapał się demonstracyjnie za serce.

– Piękna.

– Kto? – John nie krył zdziwienia.

– Pana żona.

– Żooonaaa?

Chciał zaprzeczyć, ale górę wzięły zawodowa nieufność i rutyna. Zawsze starał się panować nad emocjami. W jego profesji okazywanie uczuć kończyło się zwykle nieszczęściem. Wieloletnie doświadczenie nauczyło go ponadto nie odrzucać rzeczy z pozoru nieprawdopodobnych czy niemożliwych. Poklepał więc recepcjonistę po ramieniu i bardziej stwierdził, niż zapytał:

– I dał jej pan klucz od apartamentu?!

– Nie miałem wyboru – przyznał, robiąc zawstydzoną minę.

– A powiedział jej pan o nocnych telefonach?

– Nie.

– A o tym, że wróciłem do palenia?

– Nie.

– Szkoda, bo ona nie znosi dymu z papierosa, a na dźwięk telefonu wpada w furię.

– Co pan proponuje? – Recepcjonista zatroskał się.

– Niech pan do niej zadzwoni i powie jej to wszystko.

– Jaaaaa…? – Nie potrafił ukryć zdziwienia.

– Żony nie słuchają własnych mężów, a pan ma duży dar perswazji. Proszę jej zaproponować odrębny apartament, a ja tymczasem zamówię kolację.

– Może pan na mnie liczyć.

Usatysfakcjonowany recepcjonista pomaszerował w stronę wymyślnie zdobionej barierki oddzielającej hol od recepcji. Kiedy podniósł słuchawkę telefonu, John był już w drzwiach hotelowej restauracji. Skręcił w stronę kuchni, skąd wyjściem ewakuacyjnym dostał się na pierwsze piętro. Zatrzymał się pod drzwiami pokoju sąsiadującego z jego apartamentem. Kiedy usłyszał dźwięk telefonu i kobiecy głos, nacisnął klamkę. Drzwi nie ustąpiły. Spojrzał przez dziurkę do środka i zobaczył tkwiący w zamku klucz. Kątem oka dostrzegł niebieski czepek na głowie wychylającej się z sąsiedniego pomieszczenia pokojówki. Nie znosił wścibskich kobiet, toteż wyprostował się i przesłał idącej w jego stronę kobiecie pełne irytacji spojrzenie.

– Przestraszyłam pana? – Przekręciła zabawnie głowę.

Chociaż widywał ją od dwóch tygodni, po raz pierwszy przypatrzył się jej z większym zainteresowaniem. Wysoka, szczupła i nieprzeciętnie zgrabna. Miała na sobie fartuszek w kolorze czepka. Uśmiechała się niewinnie, ale ruchy jej rąk zdradzały zmieszanie. John wlepił wzrok w jej twarz, lecz kobieta nie zmieniła jej wyrazu. Wskazała w stronę jego apartamentu.

– José nie powiedział panu o wizycie żony? – zapytała, niezrażona zimnym spojrzeniem Johna.

Jej głos brzmiał spokojnie, wyraźnie dało się wyczuć w nim ironię, którą dostrzegł także w jej dużych oczach. Niczym nie przypomina pokojówki – przeleciało mu przez głowę – ani urodą, ani zachowaniem.

– Mogę panu w czymś pomóc?

Pytanie zabrzmiało jak żart, może dlatego, że to samo słyszał już na plaży. To nie przypadek, że druga kobieta zwracała się do niego z taką samą propozycją. A trzecia…? – Zastanawiał się, spoglądając ponad głowę pokojówki. Co go czeka w apartamencie?

– Saddam Husajn narobił niemałego bigosu? – Słowa pokojówki zakończył cichy chichot.

Nie miał ochoty wdawać się w rozważania o skutkach aneksji Kuwejtu. Jego zamiarem było wykorzystanie rozmowy recepcjonisty z rzekomą żoną na wślizgnięcie się do apartamentu, by obserwować ją z ukrycia, a następnie zaskoczyć nagłym pojawieniem. Reakcje ludzi, szczególnie kobiet, na takie niespodzianki stanowiły niewyczerpane możliwości poznawania ich cech charakteru, ich temperamentu, a przede wszystkim – ich inteligencji.

– Chce pan zrobić żonie niespodziankę?

Pokojówka sprawiała wrażenie, jakby odgadywała jego myśli. Na moment opuściła pokój, a kiedy ponownie ukazała się w drzwiach, trzymała w ręce bukiet kwiatów, który wcisnęła mu do ręki.

– Mężatki lubią otrzymywać kwiaty od swoich mężów, przynajmniej Francuzki – zapewniła z sarkazmem.

– Przepraszam. Nie pomyślałem o tym.

Podziękował wymuszonym uśmiechem i skinięciem głowy, ona odpowiedziała tym samym, po czym wzruszyła ramionami i rzuciła jakby od niechcenia:

– Po takiej niespodziance trudno się panu dziwić.

Mówiła z dużą swobodą, a w jej głosie nie było już poprzedniej złośliwości, raczej niepokój. To samo zobaczył w jej oczach. Odnosił wrażenie, że pojawienie się jego rzekomej żony było dla niej taką samą niespodzianką jak dla niego. Wskazała na drzwi do jego apartamentu.

– Jeżeli w dalszym ciągu chce pan zrobić żonie niespodziankę, może się pan dostać do środka od strony balkonu.

– Ale…

– Może pan przejść przez sąsiedni apartament, jest wolny – uprzedziła pytanie o sposób dostania się na balkon.

Drzwi balkonowe były otwarte. Przystanął obok nich i nasłuchiwał. Z drugiego pokoju dochodził kobiecy głos. Zostawił kwiaty na balkonie, wszedł na palcach do środka, usiadł w fotelu i zapalił papierosa. Niski, lekko chrypliwy głos o łagodnym, ciepłym tembrze był miły dla ucha. Wziął leżącą na stoliku książkę, położył na kolanach i czekał.

Kiedy podniósł głowę, zobaczył stojącą przed nim młodą kobietę. Porusza się jak cień – pomyślał niejako automatycznie. Miała nie więcej niż dwadzieścia kilka lat, była nie za wysoka i nie za szczupła, ubrana w ciasne dżinsowe spodnie oraz turkusowy sweterek. Brak biustonosza podkreślał krągłość piersi. Zauważył ciemne włosy luźno okalające głowę, owalną twarz z lekko zadartym nosem, duże, piwne oczy i wyraźny kształt ust. Rejestrował to jak obiektyw aparatu fotograficznego. Spokojne, a nawet chłodne i badające spojrzenie oraz drwiący uśmiech znamionowały pewność siebie i opanowanie. Na pierwszy rzut oka jej wygląd budził sympatię i zaufanie.

Udał zdziwienie i zakłopotanie. Teraz to jej oczy pracowały jak obiektyw. Prawdopodobnie konfrontowały jego wygląd znany ze zdjęć lub filmu z oryginałem. Dłużej zatrzymały się na jego papierosie i na moment zapaliło się w nich zdziwienie. Ten ułamek sekundy wystarczył Johnowi, by skonstatować, że informacje, które o nim miała, pochodzą sprzed trzech miesięcy, kiedy na krótki okres rzucił palenie.

Odłożył książkę i zgasił papierosa, nie spuszczając oczu z jej twarzy. Milczał. Cisza była jego sprzymierzeńcem. Zmuszała stojącą przed nim kobietę do okazania małżeńskiej wylewności, nie wiedząc, jak zostanie przyjęta.

– Jesteś wreszcie – wybuchnęła, udając spontaniczność, po czym wyrzuciła w jego stronę ramiona i ułożyła usta do pocałunku.

– Kim pani jest?

Umiejętnie uniknął wylewnego powitania, co jednak nie odebrało jej pewności siebie. Uśmiechnęła się i szepnęła zjadliwie:

– Zapewniałeś, że nigdy nie zapomnisz naszej nocy poślubnej.

Podniósł się z fotela, obojętnie minął jej rozwarte ramiona, a stając przed drzwiami do sypialni, zapytał sucho:

– Czy pan Pulawski jeszcze odpoczywa?

– Kim pan…?

Urwała, mocno spłoszona i odwróciła głowę. Miała poczucie klęski. Jedna niekontrolowana chwila zniweczyła misterny plan. Ale nie zamierzała się poddawać. Usiłowała zachować chłodny umysł i pewność siebie. Tylko oczy zdradzały niepokój. Tymczasem mózg Johna analizował całe wydarzenie jak komputer. Ich drogi nigdy się nie przecięły. Zna go tylko ze zdjęć i filmów. Głos? Także nie jest go pewna – myśl ścigała się z myślą. Jego ciemna opalenizna, silnie wypłowiałe włosy oraz nabrzmiała od słonej wody i słońca twarz odbiegały zapewne od obrazu zakodowanego w jej pamięci. Uzyskał chwilową przewagę, którą zamierzał wykorzystać. Uśmiechnął się do tych myśli, spoglądając kolejny raz w stronę sypialni. Cofnęła się do drzwi wyjściowych, opuszczając rękę do biodra, gdzie zwykle wisi damska torebka, a ponieważ ręka trafiła w pustkę, rozejrzała się po pokoju. Nagle stało się coś nieoczekiwanego. Wykonała dwa skoki i wylądowała w jego ramionach, a kiedy otwierał usta, by wyartykułować sprzeciw, przylgnęła do jego warg. Uderzył go zapach delikatnych perfum i ciepłego ciała.

Dalszy wylew czułości przerwało głośne pukanie. Wymknęła się zręcznie z jego ramion i ruszyła do drzwi. Tymczasem jego wzrok przyciągnął kobiecy cień na zasłonie. Bez trudu skojarzył go z pokojówką. To on z pewnością był przyczyną miłosnego uniesienia rzekomej żony – pomyślał o jej zaskakującej eksplozji uczuć.

Na progu stał José. Był wzburzony i machał rękami. John przyłożył palec do ust, nakazując mu milczenie.

– Jakiś mężczyzna twierdzi, że pan zabrał mu kluczyk od samochodu – terkotał niezrażony, usiłując jednocześnie zajrzeć do wnętrza.

– Zgadza się – przyznał John.

Sięgnął do kieszeni i włożył kluczyk do ręki Joségo. Ten nachylił się do jego ucha, szepcząc z ręką przyłożoną do ust:

– Pana żona nauczyła się palić, a telefon kazała wyrzucić przez okno. – Rozłożył ręce, dodając przepraszająco: – I nie chciała słyszeć o drugim apartamencie.

John cofnął się do pokoju, zostawiając na progu zdezorientowanego Joségo. Przez szparę w drzwiach do sypialni zobaczył, jak jego rzekoma żona przyglądała się zdjęciom stojącym na nocnym stoliku. Odległość i lekki półmrok nie pozwalały mu rozpoznać widniejących na nich osób, dostrzegł tylko, że była to para młoda stojąca na schodach jakiegoś kościoła. Ten widok upewnił go, że nigdy osobiście się nie spotkali. Wrócił do Joségo i wcisnął mu do ręki kolejny banknot, a potem szybkim krokiem przemierzył korytarz, kilkoma skokami pokonał pokój wskazany mu przez pokojówkę i bez trudu znalazł się na balkonie. Zabrał kwiaty i przeszedł z nimi do łazienki. Przez uchylone drzwi słyszał głosy rzekomej żony i Joségo. W kwiatach znalazł miniaturowy mikrofon. Zawinął go w ręcznik i wrzucił do plastikowego kubła.

– Jakie piękne kwiaty!

Te pełne zachwytu słowa zatrzymały go w drzwiach łazienki. Rzekoma żona zmierzała w jego kierunku z ręką wyciągniętą ku bukietowi. Skąd wiedziała, że jest Francuzką i że lubi kwiaty? I skąd miała je w pokoju? Myślał o niedawnej rozmowie z pokojówką. Są w zmowie – odpowiedź nasuwała się sama.

– Piękne! – Przycisnęła bukiet do piersi. – Pamiętałeś, że bardzo lubię kwiaty!

Wcisnęła mu do ręki papierosa, który przeszkadzał jej we wkładaniu kwiatów do flakonu. W jej zachowaniu nie było już śladu po niedawnym niezdecydowaniu podczas powitania. Sprawiała wrażenie pochłoniętej kwiatami, a wdzięk, z jakim to robiła, wzbudzał sympatię.

– Proszę coś powiedzieć o sobie – poprosił.

– Nie wiem, co cię interesuje?

– Wszystko, co mąż powinien wiedzieć o żonie.

Odwróciła głowę w stronę balkonu, a następnie przyłożyła palec do warg i nasłuchiwała. Teraz także do jego uszu doszły szmery z balkonu. Podszedł do drzwi i odsłonił zasłonę. Za nią stała, tak jak przypuszczał, pokojówka. Na jego widok wypuściła z ręki miotłę i powiedziała z oburzeniem:

– Przestraszył mnie pan!

– Interesują panią małżeńskie rozmowy?

– O czym pan mówi? – burknęła z urażoną miną.

– O drobiazgu, który znajdzie pani w koszu na śmieci.

– Kwiaty były od Joségo.

– To znaczy, że pani wie, o jaki drobiazg chodzi?

– Nie – zaprzeczyła bez przekonania.

Wracając do pokoju, zobaczył uchylone drzwi do łazienki. Zbliżył się do nich na palcach. Usłyszał otwierany kubeł na śmieci. Uśmiechnął się, kiwając ze zrozumieniem głową. Przeszedł do sypialni, wykręcił numer telefonu do recepcji, a czekając na połączenie, zajrzał do torebki rzekomej żony. Na samym wierzchu leżała jego fotografia. Rzucił okiem na stolik nocny, ale zdjęć już na nim nie było. Po usłyszeniu głosu recepcjonisty zasłonił usta ręką i szepnął:

– Zapomniałem podziękować panu za kwiaty.

– Jakie kwiaty? – jęknął zdziwiony José.

– Przepraszam, to pomyłka.

Odłożył słuchawkę. Przypuszczał, że pokojówka kłamała, a teraz miał już całkowitą pewność. Sięgnął ręką do torebki i wyjął z niej zdjęcia, które widział na stoliku. Bez trudu rozpoznał na nich siebie, stojącego obok kobiety w ślubnej sukience, z głową zakrytą gęstą woalką. Słysząc odgłos skradających się kroków, podniósł rękę ze zdjęciami.

– Nigdy nie nosiłem niebieskiej koszuli i białego krawata.

– To moje ulubione kolory. – Jej słowa zwieńczył wymuszony śmiech.

– Nigdy też nie nosiłem obrączki.

– Po ceremonii ślubnej trudno nie mieć obrączki na palcu.

– Gdzie odbył się ślub?

– W Paryżu.

– W katedrze Notre-Dame?

– To miejsce dla snobów, tak mnie przynajmniej przekonywałeś.

– I dalej tak myślę. Więc gdzie?

– W merostwie na przedmieściach Paryża. Mieszkaliśmy jakiś czas w letnim domku mojej mamy.

– Często nas odwiedzała?

– Przecież nie życzyłeś sobie żadnych wizyt.

– Nie ma zatem żadnych świadków? Zapewne nie ma także żadnych dokumentów potwierdzających zawarcie tego związku małżeńskiego?

– Mylisz się w obydwu przypadkach.

Zastanawiał się chwilę, po czym odłożył zdjęcia, wziął do ręki jej torebkę, a podnosząc ją w górę, zadrwił:

– Czy te dokumenty znajdują się tutaj?

– Nie radzę przeszukiwać mojej torebki, a gdy odwrócisz głowę, zobaczysz, że nie żartuję!

Stała w odległości dwóch metrów, celując do niego z pistoletu. Zimny i stanowczy wzrok potwierdzał jej determinację. Ta z pozoru groźna sytuacja sprowokowała go do głośnego i serdecznego śmiechu. Widok skierowanej w jego stronę lufy pistoletu od dawna już nie wywoływał w nim żadnego lęku. Mordercy nie tracą czasu na wywoływanie strachu w swoich ofiarach, chyba że są maniakami. O taki zaś chorobliwy stan psychiczny trudno było podejrzewać celującą do niego kobietę. Gdy zobaczył w jej oczach rosnące zakłopotanie, odłożył torebkę, nie przestając się śmiać. Opuściła z ulgą rękę, przejrzała zawartość torebki, po czym wskazała na leżące zdjęcia.

– One także należą do mnie – stwierdziła stanowczo.

Pomachał zdjęciem z małżeńską parą, sugerując chęć jego zatrzymania. Skrzywiła usta, wskazując ręką na drzwi do drugiego pokoju.

– Chyba jesteś mało spostrzegawczy. Identyczne zdjęcie stoi od kilku dni na twoim biurku. Myślałam, że się już przyzwyczaiłeś do roli męża.

– A jeżeli nie zechcę jej zagrać?

– Jesteś rozsądnym mężczyzną. Nie będziesz postępował na przekór faktom.

– Myśli pani…? – Spojrzeniem zamierzał zachęcić ją do mówienia.

– O świadkach i o dokumentach. Potrafisz sobie wyobrazić faceta, który zaślubiny i noc poślubną traktuje jak baśń tysiąca i jednej nocy?

– Dlaczego nie…? – Parsknął śmiechem. – Jeżeli na noc poślubną składały się przemyślne tortury?

***

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Karta redakcyjna

Wojna w Zatoce Perskiej

ISBN: 978-83-8219-836-2

© Władysław Żernik i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Kinga Kosiba

Korekta: Konrad Witkowski

Okładka: Artur Rostocki

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek