Druga Wojna w Zatoce Perskiej - Władysław Żernik - ebook + książka

Druga Wojna w Zatoce Perskiej ebook

Żernik Władysław

0,0

Opis

Druga część porywającej opowieści o Johnie Pulawskim i jego przygodach na wojennym froncie w Iraku!

John Pulawski i Bob Shorton po kilku latach wracają do Iraku – tym razem nie jako handlarze bronią, ale wysłannicy CIA. Jednak sytuacja w kraju zmieniła się od czasów pierwszego konfliktu w Zatoce Perskiej – Stany Zjednoczone za wszelką cenę starają się obalić reżim Saddama Husajna, a na terenie Iraku wybucha wojna, której przygląda się cały świat. John, Bob i ich nowy współpracownik z Polski, Janusz Lipiński, mają za zadanie odnaleźć ośrodki szkolenia bojowników Al-Kaidy oraz miejsce, gdzie ukryta jest broń masowego rażenia. Wkrótce przekonają się, że przy wykonywaniu tej niebezpiecznej misji nikomu nie mogą ufać – zwłaszcza swoim przełożonym…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1.

Poziom wody w rzece podnosił się gwałtownie – zbyt gwałtownie – co groziło przerwaniem wału ochronnego i zalaniem niżej położonej części miasta. Garstka mężczyzn próbowała uszczelniać wał, ale ich trud nie dawał nadziei na zatrzymanie rwącej wody. Natomiast znacznie większe grupy ludzi gapiły się tylko z rezygnacją w nurt rzeki. A niszczycielska siła wody wydawała się nie do poskromienia.

Od strony osiedla nadjechał samochód i zatrzymał się w pobliżu grupy gapiów, a z jego wnętrza wyszło trzech mężczyzn. Kierowca dołączył do ludzi pracujących na wale, a dwaj pozostali stanęli pod rozłożystym drzewem i podobnie jak grupa gapiów wpatrywali się biernie w kotłującą się wodę. Ich twarze nie wyrażały żadnych emocji, a szczególnie obaw o skutki ewentualnej powodzi. Po krótkiej chwili oderwali wzrok od rzeki i rozejrzeli się dyskretnie na wszystkie strony. Uwagę skupili na mężczyźnie w mundurze, wysokiej rangi oficerze policji, który okrzykami starał się zachęcić gapiów do aktywnego uczestnictwa w ratowaniu wału. Wbił nawet łopatę w piasek i zachęcał do napełniania worków. Nikt jednak nie ulegał jego perswazji.

Pracujący na wale kierowca rzucił łopatę, wyprostował kręgosłup i dołączył do pozostałej dwójki. Po wymianie spojrzeń ze swymi kompanami podszedł do policjanta i sprowokował go do rozmowy, a po ożywionej wymianie zdań zaczął głośno wykrzykiwać:

– To skandal! Za chwilę miasto zaleje woda, a pan twierdzi, że jest tu od pilnowania porządku i mienia społecznego. Jakiego porządku? Jakiego mienia? Ludzie starają się ratować swój dobytek przed powodzią, a pan stoi i patrzy im na ręce, aby nie napełniali piaskiem swoich kieszeni! Gdzie jest władza odpowiedzialna za bezpieczeństwo mieszkańców? Za ochronę ich mieszkań i dobytku? To skandal! Gdzie są ludzie odpowiedzialni za ochronę wału i przeciwdziałanie powodzi? Piją kawę w swoich gabinetach i opowiadają dowcipy o blondynkach. Co ma pan do powiedzenia tym wszystkim ludziom? Uważa pan, że ochrona miasta przed powodzią to wyłącznie ich zasrany obowiązek?

Reakcja ludzi była łatwa do przewidzenia. Do kierowcy zaczęło dołączać coraz więcej niezadowolonych, aż w końcu rozległ się potężny krzyk oburzenia. Mężczyźni wykrzykiwali swoje pretensje pod adresem władz miasta, a zapłakane kobiety – obawy o dzieci, mieszkania i zgromadzony dobytek.

– Dlaczego nie ma tu prezydenta miasta? – Rozległ się czyjś donośny głos.

– I tych dupków ze sztabu antykryzysowego? – wtórował mu inny.

– Chcemy tu prezydenta! – wykrzykiwał młodzian z pięścią w górze.

– Prezydenta! – podchwyciła reszta ludzi. – Prezydenta! Prezydenta!

– Niech zainteresuje się wałami – krzyczała kobieta z dzieckiem. – I nie pozwoli nas zalać!

– Zalać! Zalać! Zalać! – skandowały inne kobiety.

– Gdzie prezydent? Gdzie prezydent?

– Pije w biurze kawę, a sekretarka siedzi mu na kolanach! – Mężczyzna z samochodu starał się przekrzyczeć rozhisteryzowany tłum.

Mężczyzna w policyjnym mundurze wyjął komórkę, wybrał numer i przyłożył ją do ucha. Prowadzona rozmowa była pełna ekspresji, o czym świadczyły zamaszysta gestykulacja i widoczna na jego twarzy irytacja. Pasażerowie samochodu wymienili spojrzenia i uśmiechnęli się porozumiewawczo.

– Nieźle pan nakręcił tych ludzi – pochwalił najstarszy z tej trójki.

– Niech się władza wytłumaczy ze swego zaniechania – tłumaczył kierowca, a po odwróceniu się w stronę policjanta, dodał: – Chyba przekonanie władzy idzie mu opornie.

– Bez wątpienia przyjadą…

Dalsze słowa zagłuszyły krzyki trwogi i wściekłości zebranego tłumu, gdyż woda przerwała wał i zaczęła spływać w kierunku niżej położonych budynków. Mężczyźni, którzy zabezpieczali wał, rozpierzchli się i ratowali ucieczką na różne strony. Uczucie grozy było tak silne, że na długą chwilę zapadło milczenie, a większość zgromadzonych zaciskała z bezsilności dłonie.

Rwąca woda zbliżyła się do budynków, a chwilę później wdzierała się do klatek schodowych i zalewała piwnice. Odezwały się pojedyncze głosy oburzenia, których raptownie przybywało, aż zamieniły się w kolejny krzyk rozpaczy, a także bezsilności. Zagłuszył on warkot trzech samochodów, które zatrzymały się z piskiem opon przed uciekającymi ludźmi. Upłynęła jednak długa chwila, nim zaczęli z nich wysiadać pasażerowie.

– Wojewoda i prezydent miasta – padło ze strony policjanta.

– Co za zaszczyt! – krzyknął ktoś ironicznie.

– Musztarda po obiedzie! – wykrzykiwali uciekający z wałów.

– Na co nam taki prezydent? – drwił siwy staruszek. – I na co nam taki wojewoda?

– Wywieziemy ich na taczkach!

Atmosfera stawała się coraz gorętsza. Zdenerwowani ludzie nacierali na nowo przybyłych z uniesionymi pięściami i głośnymi okrzykami. W obawie o bezpieczeństwo prezydenta i wojewody towarzyszący im urzędnicy oddzielili ich od nacierającego tłumu i umożliwili im dostanie się do samochodów. Niespodziewanie z broni policjanta padł strzał, a potem rozległo się jego nawoływanie:

– Ludzie, opamiętajcie się! Natychmiast do tyłu. Do tyłu, mówię, prezydent nie ma czym oddychać!

– Pozwólmy im mówić – zażądał wysoki i chudy mężczyzna, wskazując na urzędników.

– Co nam po ich gadaniu, kiedy woda wdarła się już do naszych domów! – sprzeciwiła się jakaś kobieta.

– Niech wytłumaczą, dlaczego doszło do zalania.

Trójka mężczyzn wróciła do samochodu. Kierowca sprawdził, czy pasażerowie zapięli pasy, po czym ruszył z rykiem silnika.

– Spokojnie – poprosił siedzący z tyłu John. – Bo zwrócimy uwagę policjantów, a to nie leży w naszym interesie.

– Ludzie są tak nabuzowani, że skoczą prezydentowi do gardła – podsumował sytuację Janusz.

Samochód mknął prawie pustymi ulicami. Minął plac Jana Pawła II i skierował się w stronę trasy W-Z. Po minięciu gmachu Poczty Głównej pomknął w kierunku mostu Pokoju i zatrzymał się dopiero na czerwonych światłach.

– Dobrze jedziemy? – zainteresował się John.

– Jesteśmy prawie na miejscu. Widzi pan to olbrzymie gmaszysko? – Janusz wskazał w prawo. – Stoi między mostem Grunwaldzkim a Muzeum Narodowym i mostem Pokoju. Za budynkiem płynie zaś Odra.

– Dobrze zna pan miasto?

– Jestem absolwentem Politechniki Wrocławskiej. Jeżeli istnieje miłość od pierwszego wejrzenia, to moja miłość do Wrocławia jest taką miłością.

– To jak znalazł się pan w Szwajcarii?

– Lubię góry, a właściwie jazdę na nartach. Jako zawodnik klubu studenckiego byłem na zgrupowaniu w jednym ze szwajcarskich ośrodków narciarskich i tam poznałem drugą miłość życia, a tak mi się przynajmniej przez długi czas wydawało.

– I dla niej wybrał pan Szwajcarię?

– Miłość dla miłości. Zdradziłem Wrocław i wyjechałem do Allgäu w południowych Niemczech, skąd pochodzi moja żona.

– Z reguły to kobiety idą za mężczyznami.

– Pół roku spędziliśmy we Wrocławiu. Ale kto się nie urodził i nie wychowywał w Polsce, ten ma niewielkie szanse na integrację w świecie powszechnej wrogości, nienawiści jednych do drugich. W świecie, w którym celem życia jest bezinteresowne taplanie ludzi w gównie.

– Nazywają to polskim piekiełkiem – wyjaśnił kierowca.

– Opuściła pana?

– Wyjechaliśmy razem. Politechnika Wrocławska ma renomę w świecie, więc jako absolwent informatyki na tej uczelni nie miałem trudności ze znalezieniem pracy. Mieszkamy w Lindau, a jej rodzice mają piękny domek w okolicach St. Moritz, niedaleko szpitala, w którym leżał pan po wypadku i w którym się poznaliśmy.

– I mimo to zgodził się pan na moją propozycję?

– Otrzymałem ją we właściwym momencie. – Janusz patrzył melancholijnie na maskę samochodu. – Nasze małżeństwo przechodzi kryzys. Wspólne życie zamieniło się z sielanki w obóz przymusowy. Prowadzone rozmowy nie zmniejszały napięć, raczej pogłębiały frustracje. Postanowiliśmy nie rujnować pięknych wspomnień o początkach naszej miłości i nie dodawać do nich piołunu.

– Opuścił ją pan? – zainteresował się kierowca.

– Sam nie wiem. Umówiliśmy się, że jak odnajdziemy utracony sens życia w związku dwojga ludzi… – Urwał, gdyż samochód stanął przed gmachem urzędu wojewódzkiego.

Marcowe powietrze pachniało zgnilizną. Chmury wisiały nisko i sprawiały wrażenie, jakby zamierzały przytulić się do ziemi. Kierowca odwrócił głowę do tyłu i wymownym spojrzeniem zachęcił obydwu mężczyzn do opuszczenia samochodu. Kiedy to zrobili, ruszył w kierunku Muzeum Narodowego.

– Niech pan prowadzi – poprosił swego towarzysza John.

Zza jednego z ośmiu filarów stojących przed wejściem do gmachu wyszła wysoka, szczupła kobieta z puklem jasnych włosów założonych za prawe ucho. Zeszła ze schodów i machała ręką do zbliżających się mężczyzn. Kiedy stanęli obok niej, przywitała ich pretensjami.

– Już się niepokoiłam. Ale cieszę się, że jesteście. – Wyciągnęła rękę do Johna.

– John Pulawski – przedstawił go Janusz, po czym wskazał na kobietę. – Maria Graca. Obiecała nam pomóc.

– Miło mi panią poznać. – John pochylił się i cmoknął ją w rękę.

– Dużo o panu słyszałam – zapewniła bez emocji. – Dla pana Janusza jest pan niezwykłym bohaterem. Kiedy opowiada o panu, sprawia wrażenie, jakby delektował się pana burzliwym życiem, a ze szczególnym pietyzmem przedstawia pana przygody z kobietami.

– Myślę, że powinniśmy wejść do środka – przerwał jej Janusz i wskazał na widoczne z tyłu drzwi. – Rozmowa na widoku to szukanie guza.

Błądzenie po piętrach i korytarzach zajęło parę minut. Idąca przodem Maria stanęła wreszcie przed niepozornymi drzwiami, przekręciła klucz w zamku i pchnęła je do środka. Znaleźli się w pomieszczeniu, którego dwie trzecie powierzchni zajmowały nieznane Johnowi urządzenia. Do komunikowania się ze światem wystarczał mu laptop z Internetem i Skype’em.

– Czy Maria wie, jakie zadanie ją czeka?

– Przygotowałam już wszystko – zapewniła.

– I zdoła pani ominąć wszystkie blokady i zabezpieczenia CIA?

– To, co z pozoru wydaje się niezwykle skomplikowane lub wręcz niewykonalne, w praktyce daje się czasami pokonać.

– Maria cieszy się w Polsce opinią dobrego specjalisty, chociaż sprawia wrażenie osoby skromnej – wychwalał jej umiejętności zawodowe Janusz.

– Janusz zawsze przesadzał w wygłaszaniu pochwał.

– Ale ja wcale nie przesadziłem – bronił się Janusz.

– Pozwolicie, że zajmę się swoją robotą – zwróciła się do obydwu mężczyzn. – Nie mamy zbyt dużo czasu, aby go marnować na bezsensowne przekomarzanie się.

– Nie zwracaj na nas uwagi – usprawiedliwiał się Janusz.

– Chciałby pan poszperać w sieci CIA?

– Tak – zapewnił John.

– Złamanie wszystkich blokad zajęło mi prawie cały dzień. Teraz czeka mnie tylko drobna kosmetyka.

– CIA będzie się starała znaleźć intruza, który buszuje w ich systemach – ostrzegł.

– Proszę się nie martwić. Będą go szukać w Chinach lub Indiach.

Jeden z monitorów zajaśniał niebieskawym światłem. Maria usiadła przed nim i zaczęła błądzić palcami po klawiaturze. Sporadycznie zaglądała do notatnika, po czym korygowała wcześniejsze polecenia. W pewnym momencie odwróciła głowę, uśmiechnęła się do mężczyzn i poprosiła:

– Usiądźcie. Nie lubię, jak ktoś stoi za moimi plecami i patrzy mi na ręce.

Bez sprzeciwu pomaszerowali do stojących pod ścianą krzeseł. Po zajęciu miejsca Janusz spojrzał dyskretnie na zegarek. Zauważył to John, także uniósł rękę z zegarkiem i zapytał z niepokojem w głosie:

– Boi się pan, że zaczyna brakować czasu?

– Nasza władza przyzwyczaiła się do rządzenia zza biurka. Do ludzi wychodzi tylko pod przymusem, a wtedy oni wykorzystują takie rzadkie przypadki do wylania nagromadzonej żółci. A mają jej bez wątpienia dużo. Poza tym na wałach jest nasz człowiek. Nakręca ludzi, aby dialog szybko się nie skończył i miał odpowiednią temperaturę.

– Zdążymy? – zwrócił się do Marii John.

– Bez wątpienia – zapewniła. – Jestem już prawie u celu.

– Nie poradzi sobie pani bez mojej pomocy. – John stanął obok Marii z wyjętym z kieszeni notesem w ręce.

Na monitorze widniało logo CIA. John pokręcił z niedowierzania głową i spojrzeniem wyraził jej swoje uznanie.

– Chcę pan zająć moje miejsce?

– Jeżeli pani pozwoli.

– A zna pan kody do poszczególnych komórek?

– Do jednej.

– Mogę panu pomóc.

– Nie ma potrzeby. – John uniósł rękę z notatkami. – Dam sobie radę z dotarciem do niej, bo mam właściwe kody i hasła.

– Proszę.

Ustąpiła mu miejsca, usiadła obok Janusza i rozpoczęli rozmowę szeptem. Tymczasem John podawał kolejne kody, których domagał się system, i pokonywał kolejne zabezpieczenia przed niepowołanymi użytkownikami. Zaskoczyło go dopiero ostatnie żądanie: „Podaj imię swego brata”. Starał przypomnieć sobie rozmowę z przedstawicielem CIA, podczas której ustalali dokładnie procedurę wejścia do jego komputera, ale o takim poleceniu nie było mowy. W pierwszej chwili zamierzał podać swoje imię, lecz po zastanowieniu odrzucił ten pomysł. CIA wiedziała, że nie ma rodzeństwa płci męskiej, zatem polecenie miało drugie dno. Zdecydował się na odpowiedź negatywną. Po wpisaniu słowa „brak” ekran ściemniał, a gdy ponownie się rozjaśnił, John zobaczył interesujący go plik. Uśmiechnął się, a kiedy skopiował go na pendrive, skłonił przed Marią głowę.

– Udało się panu? – Nie dowierzała.

– Jemu nie może się nie udać – zapewnił Janusz.

– Komputer jest pani. – John zachęcił Marię do powrotu na swoje miejsce.

– Mamy jeszcze dużo czasu – uspokajał Janusz.

– Im prędzej opuścimy budynek, tym lepiej – stwierdził John.

– Ma pan rację – przyznała Maria. – Ja potrzebuję tylko paru minut.

***

Samochód zatrzymał się na placu Solnym. Gdy z niego wysiadali, Janusz podał dłoń Marii, a następnie wziął ją pod rękę. John chwilę rozmawiał z kierowcą, po czym pomaszerował za idącą wolno parą. Przystanęli na styku placu Solnego i rynku, a John zaczął kiwać z podziwem głową. Przed nim roztaczał się widok na olbrzymi plac w kształcie prostokąta i na kamieniczki z różnych epok historycznych. Centralną część placu zajmowała grupa budynków, spośród których wyróżniał się okazały ratusz. Z lewej strony w oczy rzucała się fontanna z wodą w kolorze późnojesiennej zieleni – przynajmniej takie sprawiała wrażenie. Spojrzał ponownie na ratusz i rozkoszował się widokiem wieży i kilku przybudówek.

– Podoba się panu? – Usłyszał głos Janusza.

– Rzadko bywam w tej części Europy i nie mam odpowiedniego porównania, ale to, co tu zobaczyłem, zwala mnie z nóg. Te rzędy pięknych kamienic i ratusz pośrodku placu robią wrażenie. Ale władze, które pozwoliły wybudować to paskudztwo – wskazał głową w kierunku wysokiego budynku biurowego – to bym powiesił za…

– Domyślam się, którą część ciała ma pan na myśli – śmiała się Maria. – Podobnie uważa wielu turystów, a także mieszkańców miasta.

Południową częścią rynku skierowali się w stronę ratusza. John przystawał co parę kroków i z oczami uniesionymi w górę podziwiał urokliwe elewacje budynków. Nie mniej interesowały go mijane kobiety, szczególnie młode, poruszające się z wdziękiem i elegancją. Urzekały go urodą, którą zapamiętał ze zdjęć matki z okresu jej młodości.

– Niech się pan przyjrzy tej kamienicy – zaproponował Janusz, wskazując na parter zajmowany przez aptekę. – Podczas restauracji zadbano o zachowanie jej barokowego stylu.

Wyrwany z zadumy John spojrzał za ręką Janusza i po chwili skinął z uznaniem głową. Miał mgliste pojęcie o stylach w architekturze, toteż dzielił je w bardzo prosty sposób: na te, które wpadały mu w oko, i resztę niegodną uwagi. Kamienica wskazana przez Janusza wyróżniała się bogatą dekoracją fasady i portalem, ale inne także przykuwały wzrok swoją urodą. Ponieważ mijali pomnik, wskazał na niego i zapytał:

– Kto to?

– Aleksander Fredro – pospieszyła z odpowiedzią Maria.

– Aleksander Fredro? – John nie dowierzał. – Moja matka miała tylko kilka książek w języku polskim. Ich czytanie pozwalało jej nie zapomnieć ojczystej mowy. Czasami czytała na głos, a wtedy słyszałem szum lasu i wyobrażałem sobie kołysanie łąk. Pamiętam, że autor jednej z nich nazywał się Aleksander Fredro. Myślałem, że był Polakiem?

– Nie myli się pan – pochwaliła Maria. – To znany polski komediopisarz.

– I Niemcy postawili mu pomnik we Wrocławiu?

– W tym miejscu – Janusz wskazał w stronę południowej pierzei rynku – stał kiedyś pomnik króla Fryderyka Wilhelma III. W tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym szóstym roku zastąpiono go pomnikiem Aleksandra Fredry, dziełem rzeźbiarza Leonarda Marconiego, pierwotnie stojącym we Lwowie.

– Znajomość Wrocławia to efekt studenckich zainteresowań Janusza historią tego miasta – pochwaliła Maria.

– Nie tylko studenckiego – wtrącił Janusz. – Już mieszkając w Niemczech, zgromadziłem w komputerze wszystkie wzmianki o dziejach tego miasta. No, może… – zastanawiał się chwilę – prawie wszystkie.

Schody prowadziły do piwnicy. John spojrzał nieufnie w głąb i odwrócił głowę w stronę Janusza. Ten zachęcał go przesadnymi gestami do pokonania stromego zejścia. Maria wzięła Johna pod rękę i poprowadziła do podziemnych pomieszczeń.

– Jesteśmy w Piwnicy Świdnickiej, jednej z najstarszych restauracji Europy – wyjaśniał idący z tyłu Janusz. – Już siedem wieków podaje się w niej piwo i wino. A atmosfera jej wnętrza pozwala utrwalać sympatie do Wrocławia.

– Chce pan te właściwości wypróbować na mnie? – zażartował John.

– Przyprowadza tu każdego, kogo stara się zarazić miłością do Wrocławia. – Maria odwróciła się do Janusza. – Chyba nie zamieniłeś tego uczucia na Algäu i Jezioro Bodeńskie?

– Stara miłość nie rdzewieje – odpowiedział przysłowiem.

Usiedli przy stoliku w kącie sali i na dłuższy czas zajęli się studiowaniem menu. Po złożeniu zamówienia John mrugnął dyskretnie do Janusza, po czym podniósł się i skierował do drugiej sali.

– Spróbuję zarazić się atmosferą tej piwnicy i miasta. – Ręką zrobił koło obejmujące Piwnicę, a następnie wskazał w stronę schodów.

Odprowadzali go wzrokiem, a kiedy zniknął w drugiej sali, unikali swoich spojrzeń. Sprawiali wrażenie zakłopotanej pary na pierwszej randce. Milczenie szczególnie dokuczało Januszowi.

– Mam wrażenie, że on – Maria wskazała na miejsce, w którym zniknął John – specjalnie zostawił nas samych. Chyba sądzi, że coś nas łączy.

– I słusznie dedukujesz – przyznał Janusz, wyraźnie się ożywiając. – Ale on wie, że łączy nas tylko przyjaźń. Zostawił nas samych, bym mógł uregulować jego zobowiązanie względem ciebie.

– Nie rozumiem? – Maria podniosła brwi. – Nie macie żadnych zobowiązań.

– Nie prosiłem cię o wysłanie wyrazów uwielbienia dla CIA. Ryzykowałaś bardzo dużo! Utratę pracy, reputację odpowiedzialnego i uczciwego pracownika. A przede wszystkim naraziłabyś się na poważne konsekwencje, gdyby służby specjalne zainteresowały się tobą i twoim komputerem.

– Sam wiesz, że mój komputer jest czysty. Program, który mi dostarczyłeś, sprawdzałam wiele razy. Z dobrym skutkiem. CIA nie będzie szukało śladów ingerencji w ich systemy we Wrocławiu.

– Mimo wszystko. – Janusz wyjął z kieszeni marynarki kopertę i położył ją przed Marią. – Ryzyko było duże, a twoja decyzja wymagała odwagi.

– Od dawna jestem twoją dłużniczką. Kiedyś ty dużo dla mnie ryzykowałeś. Teraz jesteśmy kwita. – Odsunęła od siebie kopertę. – Jeżeli przyjmę wyrazy waszej wdzięczności, poczuję się jak Judasz w spódnicy. Myślę, że mnie rozumiesz?

– Żaden rachunek nie został wyrównany. Nie ryzykowałaś dla mnie, tylko dla Johna, a to jest człowiek interesu, który płaci za wszystko, co się dla niego robi. W jego świecie nie ma miejsca na sentymenty i fałszywe ambicje. Moja rola była w tym przypadku jedynie marginalna.

– Mówisz o nim jak o kimś dobrze znanym, ale przez telefon twierdziłeś, że to wasza pierwsza wspólna podróż.

– Poznaliśmy się w szpitalu. Leżałem w nim ze złamaną nogą, a jego przywieziono po wypadku samochodowym, w którym zginęli jego żona i nienarodzone dziecko. Lekarze nie dawali mu szans na przeżycie. Kiedy na chwilę odzyskał przytomność, przekazał mi teczkę z adresem swego przyjaciela. Śmierć żony i syna odebrała mu sens życia. Chciał podążyć za nimi. – Spojrzał badawczo na Marię, jakby w celu upewnienia się, że wzbudził jej zainteresowanie. – To była druga kobieta, którą utracił w okresie, kiedy w Zatoce Perskiej trwała wojna. Przeżył na złość lekarzom i wbrew swej woli.

– Nie pytałam cię o jego związki z kobietami.

– I nie zamierzam o nich mówić. – Uśmiechnął się nieporadnie. – W teczce znalazłem dokumenty dotyczące jego interesów w dziedzinie handlu bronią, ale przede wszystkim sylwetkę prawego człowieka. Odważnego i szlachetnego, a jednocześnie niezwykle przebiegłego i nieufnego.

– Trudno mi pogodzić handel bronią z uczciwością i szlachetnością. Chyba że handel bronią i zabijanie ludzi uznamy za cnotę.

– Mylisz profesję z cechami ludzkiego charakteru. Uważasz, że człowiek taplający się w gównie musi być ubabrany w nim po czubek głowy?

Przez chwilę przypatrywała się twarzy Janusza. Nie zamierzała dłużej rozmawiać o ludzkich charakterach i moralności. Widocznie miał powody, dla których wychwalał przymioty Johna. Zresztą ona sama pozostawała pod wpływem jego wyglądu, sposobu bycia, a szczególnie stanowczości i zdecydowania. Biła od niego jakaś trudna do zdefiniowania siła połączona z delikatnością i wrażliwością. Im dłużej o nim myślała, tym silniej ulegała jego urokowi. W obawie, że Janusz wyczyta z jej zmieniającej się twarzy słabość do Johna, zagadnęła:

– Mówiłeś, że wybieracie się do Iraku?

– Groźba drugiej wojny w Zatoce Perskiej wydaje się nieunikniona. John ma tam do spełnienia specjalną misję.

– Zleconą przez CIA? – zgadywała Maria.

– Kontaktu z nim szukało wiele służb specjalnych, a nawet rządów. Nie znam jednak szczegółów. Na pewno jedną ze służb była CIA. Dlatego poprosiłem cię o pomoc.

– Tym razem wojna w Iraku może potrwać wiele miesięcy, a nawet lat?

– John przypuszcza, że los Saddama Husajna jest już przesądzony. To napuszony paw bez zdolności zjednywania sobie sojuszników, zwłaszcza Amerykanów. A Irak bez pomocy z zewnątrz nie zdoła się obronić.

– Twoja żona nie zgłaszała sprzeciwu? – zmieniła nieco temat rozmowy.

Długo milczał. Chyba zastanawiał się nad odpowiedzią, co sugerowały zmarszczone czoło i nos. Maria zamierzała wycofać swoje pytanie, ale powstrzymała ją uniesiona ręka Janusza.

– Nie przypuszczałem, że odpowiedź będzie taka trudna – zaczął, wpatrując się w swoje ręce. – Moja żona i ja znaleźliśmy się na etapie, kiedy na jedno słowo odpowiada się dwoma, a na cztery ośmioma. A wypowiadane słowa rozgrzewają emocje, nad którymi straciliśmy kontrolę. Wzajemnie się raniliśmy, a to rodziło niezadowolenie i rozczarowanie. Szukaliśmy sposobu na powstrzymanie tej lawiny nieporozumień i wtedy przyszła propozycja Johna. Chwyciłem się jej jak koła ratunkowego. Myślę, że przerwa, którą sobie zrobiliśmy, pozwoli uspokoić nasze serca i umysły, a może także odnaleźć na nowo drogę do siebie.

– Myślisz, że się uda?

– Mam taką nadzieję.

– Mnie się nie udało. Pół roku temu Robert przeniósł się na stałe do Warszawy. Ostatni raz spotkaliśmy się na sali sądowej.

– Zawsze był próżny i samolubny.

– Znowu jestem wolną kobietą i często wracam myślami do czasów naszej młodości, kiedy byliśmy razem bardzo szczęśliwi.

Położyła dłoń na jego rękach, zacisnęła silniej palce i uśmiechnęła się z wdzięczności, że ich nie cofnął. Bijące od niej ciepło sprawiło, że wróciła do niego fala młodzieńczych wspomnień, kiedy mieszkali w małym pokoiku i gnietli się w wąskim łóżku. Kątem oka zauważył, że wyprostowała się na krześle i cofnęła dłoń. Zbliżali się kelnerzy, a wraz z nimi pojawił się John z olbrzymim bukietem czerwonych róż. Stanął przed Marią, skłonił nisko głowę i, uśmiechając się szarmancko, wyciągnął rękę z kwiatami. Ten gest widocznie połechtał jej kobiecą próżność, co zademonstrowała, całując jedną z róż.

– Dziękuję. Tylko raz otrzymałam podobny bukiet – szepnęła i spojrzała na Janusza.

– To był gest desperacji – tłumaczył się z zażenowaniem Janusz. – Wierzyłem naiwnie, że kwiatami zdołam cię zatrzymać przy sobie.

– Dzisiaj żałuję, że nie uległam wtedy temu szczeremu gestowi.

– Mój ojciec uważał – wtrącił John – że nie należy żałować podjętych decyzji, bo wybór innych nie daje żadnej gwarancji uniknięcia gorszych konsekwencji.

– Życzę smacznego. – Usłyszeli słowa kelnera. – Mam nadzieję, że posiłek nie będzie odbiegał jakością od pięknego wnętrza.

– À propos – zwrócił się do Janusza John. – Twoja miłość do Wrocławia jest całkowicie uzasadniona. Panuje w tym mieście jakaś niezwykła atmosfera, która zniewala serca jego gości.

Uniesione kieliszki z winem połyskiwały krwistoczerwoną barwą. Na widok tego koloru John kiwnął z zadowolenia głową. Ręka Marii zastygła i wino w kieliszku przestało się kołysać.

– Wygląda jak uśpione – skonstatował Janusz, wskazując na nieruchomy kieliszek w jej ręku.

– Nic się nie zmieniłeś – rozmarzyła się Maria.

– Mój ojciec mawiał: „Czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci” – skomentował jej słowa John.

– Przysłowia są mądrością… – wypalił Janusz i zawstydził się tego banału.

Po odstawieniu pustego kieliszka Maria wyciągnęła rękę z zegarkiem w stronę Janusza i spojrzała wymownie na Johna. Obaj panowie kiwnęli głowami i podnieśli się z krzeseł.

– Zapłacę rachunek. – Janusz zamierzał skierować się w głąb sali.

– Należności są już uregulowane. – John go zatrzymał i podał rękę Marii.

– Dziękuję – szepnęła Maria i wsparła się na jego ramieniu.

– Czegoś pan zapomniał? – John spojrzał z wyrzutem na Janusza i wskazał na kopertę.

– To nie jego wina. Odmówiłam przyjęcia pana wyrazów wdzięczności. – Wskazała na Janusza. – Mieliśmy nieuregulowane długi z przeszłości.

– Należę do świata – słowa Johna brzmiały twardo i dobitnie – w którym nie ma niedomówień i grzecznościowej wdzięczności.

– Kobiety patrzą na świat innymi oczami – przekomarzała się Maria.

– W interesach nie ma płci, są jedynie partnerzy. Ci, którzy dawali się nabierać na kobiece wdzięki, płacili z reguły najwyższą cenę.

– Stara się pan zepsuć moje dobre samopoczucie – upierała się Maria. – Nie jest mi pan nic winien.

– Nie ceni pani swojej pracy. – Spojrzał na nią z wyraźną przyganą. – Dotarcie do bazy danych CIA było tytaniczną pracą. Odebranie zapłaty za ten trud nie powinno zatem wprawiać pani w zakłopotanie czy krępować. Altruizm jest, co prawda, dobrą stroną ludzkiego charakteru, ale w interesach utrudnia porozumienie.

Maria opuszczała Piwnicę Świdnicką niezadowolona i rozczarowana. Myślała, że Janusz weźmie jej stronę i zdoła odwieść Johna od pomysłu wręczenia jej pieniędzy. Ten jednak wsunął jej bezceremonialnie kopertę do kieszeni płaszcza. Miała także żal do Johna o prezentowaną stanowczość – chociaż z drugiej strony ceniła taką męską postawę. Wszystko to sprawiało, że wzbudzał w niej coraz większe zainteresowanie.

– Opuszcza nas pan? – zwrócił się do Janusza John, żeby przerwać krępującą ciszę.

– Za około godzinę będę w domu – potwierdził Janusz i zwrócił się do Johna: – Spotkamy się dopiero pojutrze na lotnisku.

– Rozmawiałam wczoraj z twoją mamą – wtrąciła Maria. – Jest przekonana, że przyjedziesz do niej z żoną.

– Na mnie czas – zbył jej uwagę i skierował się w stronę placu Solnego.

Spoglądali za nim, jak oddalał się szybkim krokiem. Maria zastanawiała się, czy John orientuje się w meandrach jego życia małżeńskiego, i zamierzała go o to zapytać. John chyba rozmyślał o czymś podobnym, gdyż zagadnął:

– Pani zna jego małżonkę?

– Kiedy mieszkała we Wrocławiu, uważałyśmy się za przyjaciółki.

– Darzyła go miłością?

– Dlaczego pyta pan o relacje między nimi?

– Zastanawiam się, czy prawie każdy związek dwojga ludzi jest skazany na wiele niechcianych prób? Także tych najtrudniejszych?

Twarz Johna zmieniała się z każdym słowem, a w końcu zastygła; wyglądała, jakby została wyciosana z kamienia. Widać było na niej wszystkie odmiany bólu i rozpaczy. Maria domyśliła się bez trudu, że przeżywa utratę żony. Postanowiła się jednak upewnić.

– Zadał pan te pytania pod wpływem wspomnienia o żonie?

– Nie rozumiem?

– Ma pan to wypisane na twarzy.

– Myślałem o nieprzychylności losu i ludzkich ułomnościach. Jak daleko człowiek potrafi posunąć się pod ich wpływem?

– Myśli pan o żonie – powtórzyła Maria łagodniejszym tonem.

– Zabił ją człowiek, który nie potrafił się pogodzić z porażką. Credo jego życia to niski odwet z nienawiści. Jego ofiarą padły niewinne istoty.

– Istoty?

– Żona i syn.

W przypływie empatii objęła go bezwiednie ramionami i położyła głowę na jego ramieniu. Czuła, jak jego mięśnie zaczęły sztywnieć, więc zawstydziła się swej reakcji i cofnęła ramiona.

– Przepraszam – szepnęła. – Kierowały mną emocje.

– Późno już. – Wskazał na stojące taksówki. – Odwiozę panią do domu.

– Nie ma potrzeby. Mieszkam w pobliżu.

– To chodźmy. – Wziął ją pod rękę. – Niech pani prowadzi.

Przycisnął do siebie jej rękę i ruszył zdecydowanym krokiem. Miała wrażenie, że przeskakuje z nogi na nogę, a wisząc przez chwilę nad ziemią, oddycha całym ciałem. Spojrzała na jego twarz. Sprawiał wrażenie spokojnego, jednak drżące kąciki ust zdradzały jakieś wewnętrzne emocje. Ponownie miała ochotę wcisnąć się w jego ramiona. Bez wątpienia coraz mocniej ulegała jego urokowi i bijącej od niego sile objawiającej się w zdecydowanym zachowaniu.

– Jesteśmy już prawie u celu. – Wskazała na szereg niskich budynków, widocznych na prawo od biblioteki uniwersyteckiej na Szajnochy.

– Przepraszam. – Cofnął rękę, którą ją podtrzymywał. – Zupełnie zapomniałem, że ma pani męża, mógłby źle zrozumieć naszą bliskość.

Zatrzymała się i spojrzała w jego oczy. Zaskoczył ją ich widok. Zawieszony ponad jej głową wzrok, jakby spał z podniesionymi powiekami. Poczuła potrzebę mówienia.

– Pana żonę zabrała śmierć, a mego męża… – Dopiero teraz zastanowiła się nad dalszym sensem opowiadania o mężu, więc dokończyła krótko: – Rozwiódł się ze mną.

Jego wzrok dalej błądził nad jej głową. Widocznie użyte przez nią słowa nie miały dla niego żadnego znaczenia. Z każdą chwilą czuła się podlej, jakby rozwiewały się jej nadzieje. Na co? – zastanawiała się intensywnie, lecz nie znajdowała odpowiedzi. Chyba bała się ubrać swoje oczekiwania w słowa.

– Co pan będzie robił do powrotu Janusza? – zmieniła temat rozmowy.

– Otrzymałem od niego polecenie poznania Wrocławia.

– To potrzebuje pan przewodnika?

– Myśli pani o sobie?

– Przeraziła pana taka perspektywa?

– Nie śmiałem pani tego proponować.

– A zatem do jutra.

***

Gdy zadzwonił telefon, spłukiwała ciało z pachnącego żelu. Natychmiast zakręciła wodę i sięgnęła po ręcznik, jednak w obawie, że nie zdąży go odebrać przed ustaniem terkotania, rzuciła ręcznik na podłogę i w podskokach popędziła do przedpokoju. Stopy zostawiały na podłodze mokre ślady.

– Słucham – rzuciła pospiesznie do słuchawki.

– John Pulawski. – Usłyszała w odpowiedzi ciepły głos. – Zbudziłem panią?

– Gorzej – wyjaśniła zdyszanym głosem. – Dzwonek telefonu wyrwał mnie spod prysznica.

– I ocieka pani wodą?

– Kałuża obok mnie jest już tak duża, że prawdopodobnie zaleje sąsiada.

– Jadła już pani śniadanie?

– Niestety, lodówka jest pusta.

– Zapraszam panią do hotelowej restauracji. Właśnie studiuję menu.

– Ale… – Zamierzała wyliczyć czynności, które miała do wykonania przed wyjściem z domu, jednak ograniczyła się jedynie do prośby: – Niech pan zamówi dla mnie mocną kawę z odrobiną cynamonu.

Nie lubiła Monopolu. Przypominał jej ostatnie dwa lata pożycia małżeńskiego. Ministerialna ranga męża, a przede wszystkim jego snobizm sprawiały, że spędzał w nim wiele czasu. Uczestniczyła zatem we wszelkiego rodzaju rautach odbywających się w tym hotelu. Po rozwodzie przyrzekła sobie, że jej noga nigdy już tam nie stanie. Ale decydując się pójść na spotkanie z Johnem, zignorowała to postanowienie.

Na jej widok John podniósł się z krzesła i ruszył w jej kierunku. Przy powitaniu uważała, żeby jakimś nieroztropnym gestem nie wprawić go w zakłopotanie, jak to uczyniła poprzedniego dnia. Po zajęciu miejsca przy stole rozglądnęła się za kawą.

– Szuka pani kawy? – domyślił się John.

– Lubię zaczynać dzień od łyka tego napoju.

– Już idzie. – Wskazał na kelnera i dwoma palcami naśladował na blacie stołu ruch jego nóg. – Zapewne lubi pani kawę nie tylko mocną, lecz także gorącą?

– Prawie wrzącą – potwierdziła.

Zachowanie Johna w niczym nie przypominało jego samopoczucia z wczorajszego wieczoru. Rozweselona twarz i śmiejące się oczy, żartobliwe słowa, a szczególnie żywe gesty.

– Jest pan dzisiaj w dobrym nastroju – palnęła bez namysłu.

Patrzył na nią długą chwilę, potem spuścił głowę i milczał. Natychmiast pożałowała swej uwagi, a niepokój sparaliżował jej umysł. Prysła bowiem nadzieja na spędzenie dnia w przyjemnej atmosferze. Odetchnęła z ulgą, kiedy na powrót zobaczyła jego roześmiane oczy.

– Nie wracajmy do wczoraj – poprosił. – Wspomnienie śmierci żony i nienarodzonego syna paraliżuje mnie jak gaz bojowy.

– Zgoda. Wykreślam przeszłość z dzisiejszego programu dnia – zgodziła się bez sprzeciwu.

– To co w nim pozostało?

– Mam ułatwione zadanie, bo wiem, co Janusz bezwzględnie chciałby panu pokazać we Wrocławiu.

– Podejdźmy do okna. – Wskazał na budynek po drugiej stronie i wyjaśnił z satysfakcją: – Gmach opery! Rano obszedłem go dookoła, podobnie jak dwa pobliskie kościoły.

– Wieczorem, mam nadzieję, że po dniu pełnym wrażeń, zaproszę pana na spektakl operowy. – Głową wskazała na żółty budynek.

Marcowe słońce chyliło się ku zachodowi. Mimo całego dnia spędzonego na wędrówce po urokliwych zakątkach Wrocławia John nie okazywał zmęczenia. Zachwycał się przy tym wszystkim, co oglądał, a Aulę Leopoldina i Panoramę Racławicką podziwiał z otwartą buzią i błyszczącymi oczami. Kiedy wracali w stronę rynku, John wyciągnął rękę z zegarkiem do jej oczu i zakomunikował:

– Czas na jedzenie.

– Znam urokliwą restaurację w rynku. Ma dwa albo trzy poziomy pod ziemią i serwują w niej wyśmienite potrawy.

– Zamówiłem kolację w Monopolu.

– Nie lubię tego obiektu, wzbudza we mnie wstręt.

– Dlaczego? – zdziwił się, wzruszając ramionami.

– Umówiliśmy się, że nie będziemy wracać do przeszłości.

– Niech pani prowadzi do tej swojej restauracji.

Jedli w milczeniu, chociaż – wbrew temu, co powiedziała – poszczególne dania nie zachwycały wyglądem, a tym bardziej smakiem. Po dziesięciu minutach oczekiwania na deser Maria podniosła się z krzesła, wskazała na wyjście i poinformowała:

– Spóźnimy się na spektakl!

John włożył pod szklankę dwa banknoty i podążył za Marią. Po wyjściu z restauracji szli szybkim krokiem, a zwolnili, dopiero kiedy zobaczyli charakterystyczny budynek opery. Gdy oddawali okrycia wierzchnie, zadzwonił pierwszy dzwonek, zapraszający gości do zajmowania miejsc na widowni. W czasie spektaklu nie spuszczała oczu z Johna. Chciała wiedzieć, czy piękna muzyka trafi do jego duszy i zmusi go do zadumy. Jego twarz nie zdradzała jednak żadnych uczuć. To był głupi pomysł i stracony czas – pomyślała, zawiedziona jego twarzą bez wyrazu.

Po opuszczeniu opery wypadki potoczyły się jakby na przekór jej minorowemu nastrojowi. John zaproponował spacer po skwerku przyległym do budynku opery, a kiedy doszli do nieruchomego lustra fosy, zatrzymał się i wyznał w zamyśleniu:

– Nigdy do tej pory nie było mi dane przeżywać takiej porcji wrażeń w ciągu jednego dnia. Momentami czułem się jak dziecko w świecie bajek. Jest pani – ujął jej ręce – wcieleniem cudownej czarodziejki.

– A przedstawienie operowe? – Nie zapomniała widoku jego twarzy.

– Nie jestem smakoszem takiej muzyki, ale silnie rozpalała moją wyobraźnię najpiękniejszymi wspomnieniami chwil spędzonych z Nancy. – Popatrzył na jej twarz. – Z moją żoną.

– Ale tam – wskazała na budynek opery – pana twarz była jakby wyciosana z kamienia, bez uczuć i emocji.

– W mojej profesji twarz jest największym zdrajcą. Jej wygląd decyduje o sukcesach lub klęskach.

Po raz kolejny dała się ponieść emocjom. Cmoknęła Johna w policzek i wcisnęła się w jego ramiona, ale czując jego niezdecydowanie, cofnęła się o krok. Ze wstydu opuściła głowę i zastanawiała się nad formą przeprosin.

– Pani obecność i to miasto – zatoczył nad głową szerokie koło – oderwały mnie od mrocznych myśli. Do tej pory nikomu się to nie udało. Bardzo pani dziękuję.

– Nie wierzę, że można oddzielić twarz od… – Zabrakło jej słów, więc palnęła bez zastanowienia: – Mogę mówić panu po imieniu?

***

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3

Druga Wojna w Zatoce Perskiej

ISBN: 978-83-8219-941-3

© Władysław Żernik i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Kinga Kosiba

Korekta: Konrad Witkowski

Okładka: Artur Rostocki

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek