Wirus Hazardu. Nowe Obstawienie - Łukasz Rzadkowski - ebook
NOWOŚĆ

Wirus Hazardu. Nowe Obstawienie ebook

Łukasz Rzadkowski

0,0

Opis

Po całkowitym zniszczeniu jednego z warszawskich kasyn, Wirus cudem zdołał uchować swoje istnienie. Za pomocą nowych umiejętności, przedostaje się do nowego, znacznie większego kasyna. Liczniejszy personel oraz niekończący się tłum hazardzistów może zapewnić obfity posiłek, lecz głód Wirusa wciąż rośnie. 

Czy tym razem uda się powstrzymać doświadczony w mordowaniu byt? Odpowiedź może tkwić w człowieku, który spotkał się już kiedyś z podobnym incydentem. 

Żeby zwalczyć olbrzymie niebezpieczeństwo, mężczyzna musi wkroczyć w sam środek kasynowego chaosu i przetrwać. 

W obliczu nowych zdolności Wirusa, wcale nie będzie to proste zadanie.

Fikcyjna historia, oparta na prawdziwych wydarzeniach, spisana przez krupiera z zawodu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 266

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wirus hazardu ® Łukasz Rzadkowski

Wszystkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środowiskach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody twórcy.

Wydanie pierwsze

Warszawa 2025

ISBN: 978-83-973089-2-3

ISBN E-BOOK: 978-83-973089-3-0

Wydane za pośrednictwem EmKa

Redakcja: Dagmara Adwentowska

Korekta: Katarzyna Szewioła-Nagel

Projekt graficzny okładki: Joanna Halerz

Ilustracje: Katarzyna Szewioła-Nagel

Skład: Kinga Mędrzycka

Skład i przygotowanie wersji e-book: Agata Jackiewicz (https://wypisz-wymaluj.eu) Paweł Jackiewicz (https://niemamweny.eu)

Wersja papierowa dostępna na:

www.iminfected.pl

PRZEDMOWA

Być może trzymasz tę książkę w ręku, gdyż moja wizja zawarta w pierwszym tomie cyklu Kasynogeddon przypadła Ci do gustu. Jeżeli tak jest, niezwykle mnie to cieszy i dziękuję, że dajesz mi kolejną szansę. Jeśli zaś sięgasz po ten tom bez znajomości „Pierwszego rozdania” – witam Cię serdecznie i mam nadzieję, że będziesz się dobrze bawił/a. Muszę Cię jednak ostrzec, że w tym tomie, według moich założeń, jest bardziej, mocniej i więcej. Co to oznacza? Mianowicie to, że klimat absurdu został wzniesiony na wyższy poziom, a to, co znajdziesz na dalszych stronach, będzie prawdziwą jazdą bez trzymanki. Nadal trzymam się konwencji horroru ekstremalnego. Czeka Cię więc masa krwawych i brutalnych scen oraz opisów, które mogą wywołać najróżniejsze emocje. Mam nadzieję, że jesteś świadomy/a, że sięgasz po tego typu literaturę.

Nadmienię również, dla informacji nowych Czytelników, że miejsce osadzenia akcji – A więc kasyno, zostało wybrane ze względu na moje doświadczenia zawodowe jako krupiera. Pierwszy tom obejmował wyłącznie sceny rodem wyjęte z mojej pracy i odpowiednio przeze mnie urozmaicone. Tym razem dałem się ponieść wodzy fantazji. Do historii dodałem kilka scen, które odbiegają od prawdy, a przynajmniej ani ja, ani nikt z moich współpracowników i współpracownic nie mieliśmy z takimi styczności. Oczywiście nie zdradzę, o które fragmenty chodzi. Nie chcę zepsuć Ci zabawy. Pokusiłem się jednak o wrzucenie w wir wydarzeń osób, które znam i które wyraziły na to zgodę. Wszyscy inni zostali przeze mnie zmyśleni lub są jedynie wzorowani na prawdziwych personach. Wszystkie imiona, nazwiska oraz pseudonimy (poza osobami, które wyraziły na to zgodę) są fikcyjne.

Z uwagi na wykonywany zawód, wiele z rzeczy branżowych, o których tutaj przeczytasz, mija się z prawdą. Celowo nie przytaczałem lub zmieniałem pewne założenia, które mają miejsce w kasynie. Nie mogę, a nawet nie chcę mówić o wielu z nich. W tej książce nie chodziło o ujawnianie praktyk zawodowych i tego, jak naprawdę funkcjonuje kasyno.

Chciałbym też przypomnieć, że hazard, który jest istotnym elementem tej historii, to problem realny i niezwykle szkodliwy. Z całego serca przestrzegam Cię przed kontaktem z tym toksycznym nałogiem. Nie bagatelizuj też u bliskich i znajomych oznak uzależnienia od hazardu. To choroba, z którą można wygrać, lecz przedtem trzeba stawić jej czoło.

To tyle z mojej strony. Pozostawiam Cię teraz sam na sam z moją książką. Trzymam mocno kciuki, by ta znajomość okazała się intensywna i niezapomniana!

WSTĘP

godzina 20:42

W pogrążonym w mroku kasynie nie rozlegał się żaden dźwięk. Niegdyś stanowiło ono ważny punkt na mapie rozrywek stolicy, migotało światłem automatów i rozbrzmiewało głosami setek gości. Teraz przywodziło na myśl samą śmierć. Ciężkie od zapachu krwi, cuchnące rozkładem powietrze nie nadawało się już do oddychania. Nikomu to jednak nie przeszkadzało, na miejscu nie było żywego ducha. Na podłodze leżały jedynie ciała, pozbawione kończyn i większości organów. Między nimi walały się kilometry kabli i przewodów, odpowiedzialnych za dokonaną tutaj rzeź. Nikt nie uszedł z życiem.

Wirus w końcu zaspokoił swój niewyobrażalny głód. Po odcięciu dopływu prądu uruchomiło się zasilanie awaryjne, co pozwoliło na krótkie podrygi dawnej potęgi. Jednak potrzebna do funkcjonowania energia zniknęła tak samo szybko, jak się pojawiła.

W panującej w pomieszczeniu martwej ciszy delikatne i rytmiczne pikanie wydawało się rozbrzmiewać donośnie niczym uderzenie kościelnego dzwonu. Niewielkie urządzenie przytwierdzone do ciała jednego z zamordowanych krupierów zaczęło działać. Zasilana bateriami pompa insulinowa, mimo śmierci chłopaka, wciąż wprowadzała do jego ciała hormon, który regulował poziom glukozy we krwi. Teraz jej zadaniem było zupełnie co innego.

Przed całkowitą utratą zasilania Wirus wpiął się przewodem do urządzenia medycznego, ratując tym samym swoje istnienie. Przenosząc się do pompy, Wirus przetrwał, ale jego możliwości zostały dramatycznie ograniczone. Zdolny opanować każdą maszynę nie mógł wykorzystać wcześniej zdobytych umiejętności. Źródło zasilania nie zostało z niczym połączone, przez co utknął na dobre w tym maleńkim, bezwartościowym sprzęcie.

Pozbawiony perspektyw na zaspokojenie głodu, Wirus zaczął analizować nowe siedlisko. Czuł, że zasada działania pompy jest zupełnie inna niż dotychczas opanowanych urządzeń, lecz nie potrafił pojąć natury tej różnicy. Podpięty pod obiekt organiczny jeszcze nie wiedział, że może wykorzystać to zespolenie na własną korzyść.

Minęło wiele godzin, nim zrozumiał, że element, do którego przylega pompa, działa na podobnej zasadzie co maszyna. Wirus przekształcił swoją strukturę i przeniknął do zbiornika insuliny, by wraz z kolejną dawką dostać się do ciała zmarłego. Szybko zachwycił się możliwościami, które czekały na niego wewnątrz ludzkiego organizmu. Nie było tutaj zwojów kabli, lecz żyły i tętnice. Brakowało podzespołów, lecz bez problemu zastępowały je dziwne, miękkie tkanki oraz organy wewnętrzne. Wirus przemieszczał się po ciele, odkrywając szanse i zasoby, których nie dostał w przypadku wcześniej opanowanych urządzeń. Główną różnicę stanowiły mięśnie, stawy i nowe, ciekawe perspektywy przemieszczania. Wystarczyło tylko wybudzić system obiektu z uśpienia.

Po odnalezieniu głównego centrum sterowania, Wirus spowodował wyładowanie elektryczne, które aktywowało funkcje mechaniczne.

Ciało Kuby zaczęło się trząść i podrygiwać. Całkowicie pozbawiony własnej woli trup po wielu próbach w końcu zdołał się podnieść. Wirus sterujący nowym obiektem nie był przyzwyczajony do poruszania się. Zwłoki wykonywały serie nieskoordynowanych ruchów. Kontrolowane rozkazami nieznającego pojęć grawitacji i koordynacji Wirusa, ciało Kuby wielokrotnie upadało, lecz uparcie ponawiało próby. Każda nowa umiejętność wymaga praktyki, a ta w końcu przynosi oczekiwany rezultat. Pierwsze dziesięć kroków okazało się dla Wirusa znakomitym osiągnięciem, lecz na tym nie poprzestał.

Krok jedenasty.

Krok dwunasty.

Krok trzydziesty drugi.

Coraz sprawniej władał obiektem, nie tylko nauczył się chodzić, zdołał także opanować zasady poruszania górnymi kończynami. Nie były one tak sprawne i szybkie jak kable, jednak ograniczone funkcje unieruchamiania i zgniatania rekompensowała zupełnie nowa możliwość pokonywania przestrzeni.

Nauka wzmogła głód. Wirus dostrzegł, że obiekt posiada jamę, przez którą można wprowadzić do środka niezbędne do przetrwania ludzkie mięso. Nachylił się więc nad niewielkim fragmentem zwłok i spróbował, za pomocą rąk obiektu, wcisnąć pokarm do otworu, lecz ten okazał się za mały, by pochłonąć ochłap w całości. Nie wiedząc, jak sobie poradzić z napotkaną trudnością, Wirus nakazał zacisnąć otwór. W tym momencie odkrył, że krawędzie jamy uzbrojone są w twarde elementy. Za ich pomocą oderwał kawałek pożywienia. Szybko poczuł dawkę energii dostarczonej wraz z pierwszym kęsem. Kontynuował posilanie się, czując, jak jego utracona moc wraca. Sam proces trwał znacznie dłużej niż w przypadku pochłaniania ofiary przez maszyny, lecz nie sprawiało to teraz większego problemu. Po intensywnej nauce sterowanie nowo przejętym obiektem nie wymagało takich pokładów energii, jak w przypadku automatów.

Wirus szybko zrozumiał, że w zamkniętym kasynie, z ograniczoną ilością pożywienia, nie zdoła przetrwać zbyt długo. Postanowił wyjść, nadal ukryty w ciele Kuby. Kabel oplatający ciasno klamkę okazał się nie lada wyzwaniem dla obiektu, lecz po wielu próbach, w końcu udało mu się wydostać na zewnątrz.

Trwała noc, lecz ciemność rozświetlały liczne latarnie. W powietrzu nie wyczuwało się odoru śmierci. Nie miało to dla Wirusa większego znaczenia, nie potrzebował tlenu, lecz oddychających nim ludzi. W pobliżu nie było jednak nikogo. Należało podjąć poszukiwania. Ograniczenia spowodowane śmiercią sprawiły, że ruchom brakowało szybkości i precyzji, ale mimo wszystko sterowany obiekt brnął przed siebie.

Po chwili do Wirusa dotarł zapach pożywienia, który stawał się silniejszy. Zmysł węchu i słuchu działały prawidłowo, jednak obiekt miał uszkodzony wzrok, który ukazywał jedynie rozmazany obraz. Po chwili do woni potencjalnych ofiar dołączyły wydawane przez nie odgłosy. Śmiech dwóch dziewczyn zbliżał się, rozbrzmiewał coraz intensywniej.

– Ohyda! Co to za oblech!? – Młoda dziewczyna w wyzywającej bluzce z głębokim dekoltem, odsłoniętymi plecami oraz krótkiej, skórzanej spódnicy szybko zapomniała o dobrym nastroju. Spożyty wcześniej alkohol nie zabił w niej całkowicie instynktu samozachowawczego.

– Odejdź od niego, bo jeszcze czymś cię zarazi! – Idąca z nią podobnie ubrana koleżanka szybko zorientowała się, kto wywołał obrzydzenie towarzyszki.

Pożywienie znajdowało się niedaleko. Wirus czuł je, lecz nie zdołał pochwycić. Ofiary poruszały się zbyt szybko. Zdobycie pokarmu w tym ciele wydawało się praktycznie niemożliwe. Wirus momentalnie stracił wcześniejszy entuzjazm związany z obiektem, którym sterował. Powolne ruchy bardzo utrudniały mu realizację celu, lecz postanowił się nie poddawać. Musiał odnaleźć miejsce, w którym pożywienie nie będzie stawiać oporu. Czuł, że nie wszystko jest jeszcze stracone.

Napotkał jeszcze wiele okazji na zdobycie jedzenia, lecz każda próba kończyła się w ten sam sposób: niepowodzeniem. Tylko raz zdołał chwycić zdobycz, lecz ta wyrwała się bez większego problemu. Nie potrafił wykorzystać przewagi rozmiaru nad ofiarami na otwartej przestrzeni, a żaden z mijanych sklepów i obiektów nie był otwarty. Podróż trwała zdecydowanie zbyt długo, a kiełkująca myśl o kapitulacji stawała się coraz mocniejsza.

Chwilę przed utratą nadziei Wirus odnotował silny błysk, który oślepił jego obiekt. Wędrując w ciele martwego krupiera, dotarł do innego kasyna, którego drzwi jako jedyne stały otworem.

Dochodziła siódma rano, a pracująca na recepcji Karolina ledwie trzymała się na nogach. Czwarta nocka z rzędu, i to niebywale intensywna, niemal doszczętnie wypompowała z niej energię. Dziewczyna resztkami sił walczyła z opadającymi powiekami. Próbowała wielu sposobów, by stawić czoła kuszącym wołaniom Morfeusza, lecz każdy działał tylko przez chwilę. Podobno niezawodne i sprawdzone przez wiele osób ochlapanie twarzy zimną wodą nic jej nie dało poza zniszczeniem makijażu. Wypicie trzech puszek energetyka także nie przyniosło oczekiwanego skutku. Karolina poczuła jedynie krótkie skoki energii i ból brzucha, ale nawet on nie przywrócił jej pełnej przytomności. W końcu recepcjonistka uznała, że godzina jest tak wczesna, że i tak nikt ani nie przyjdzie do kasyna, ani z niego nie wyjdzie. Postanowiła więc dosłownie na moment przymknąć oczy. Nie minęła nawet sekunda, a już spała, wspierając się czołem o blat. Wiedząc, że za niespełna godzinę ktoś ją zmieni, Karolina nie musiała się bać, że prześpi godzinę zakończenia zmiany.

Powolne kroki w wąskim korytarzu mógłby stawiać pijany, naćpany lub po prostu zmęczony człowiek, opuszczający dom hazardu lub do niego wchodzący. Nikt nigdy nie pomyślałby, że należeć będą one do osoby od wielu godzin pozbawionej życia. Kuba zmierzał w głąb pomieszczenia, kiedy nagle zatrzymał go zapach znajdującej się w pobliżu zdobyczy. Oddzielające go od pożywienia biurko recepcji ocenił jako zbyt duże wyzwanie nawet dla jego długich kończyn. Nie mogąc łatwo dostać się do ofiary, Wirus postanowił nie tracić resztek energii na bezsensowny akt. W pobliżu i tak czuł znacznie więcej potencjalnych źródeł pokarmu.

Wczorajsze zamknięcie miesiąca należało, jak zawsze, do cudownych przeżyć i najlepszych momentów w tej pracy. Wypraszanie gości od stołów i automatów było wyzwalające, lecz taka sytuacja, niestety, miała miejsce wyłącznie raz na trzydzieści dni.

– Trzynaście. – Krupier wskazał jeden z obstawionych boksów przy stole od Black Jacka, przy którym grał jeden z graczy.

– Panie Piotrze, to bardzo ważna ręka. Będę prosić kartę, ale proszę ją najpierw pokazać mi bardzo, ale to bardzo powoli.

Ten starszy, zadbany i niezwykle kulturalny mężczyzna słynął z ekscentrycznych zachowań, które jednak nie były w żaden sposób szkodliwe dla innych gości. Brzmiał jak dziwak, ale nie był przy tym wulgarny. Zawsze zwracał się z szacunkiem do każdego, zarówno do graczy, jak i obsługi. Po prostu miał w zwyczaju rozmawianie z samym sobą, a jego prośby przy grze przestały już kogokolwiek dziwić.

Piotr wyciągnął powoli kartę z maszynki. Przesuwał ją po powierzchni stołu, miarowo, ale delikatnie odkrywając ją w stronę gracza. Pan Jurek pochylił się w taki sposób, by zrównać wzrok z blatem i ją dostrzec.

– Dwadzieścia jeden, dziękuję, panie Piotrze. – Mimo podeszłego wieku, ruchy pana Jurka były sprawne. Choć rozdanie nie zostało jeszcze zakończone, mężczyzna rzucił w kierunku krupiera jeden z żetonów o najniższym nominale. Był to skromny napiwek, ale miły gest.

Stukanie żetonu o drewniane pudełko dało się słyszeć na drugim końcu niezwykle obszernej sali, na której mieściły się dziesiątki stołów do gier. Tylko przy kilku z nich wciąż przesiadywali gracze – niedobitki po nocy, którzy i tak już przysypiali. Nikt jednak nie zamierzał kończyć pobytu. Każdy chciał odegrać przegraną, choć tak naprawdę te starania tylko ją pogłębiały.

– Dziewięć.

Krupier przy prowadzeniu Black Jacka miał jedną zasadę: na swoim polu do sumy kart wynoszącej szesnaście dobiera, a od siedemnastu w górę się zatrzymuje. Pierwszą i jedyną na ten moment kartą przed nim, była dziewiątka, a więc musiał dobrać kolejną, którą okazała się siódemka. Kolor ani symbol kart się nie liczył, tylko ich wartość.

– Szesnaście.

Kiedy Piotrek sięgnął do maszynki, gracz szybko powstrzymał jego ruch.

– Panie Piotrze, proszę poczekać. Panie Hubercie, proszę, aby pan, jako doświadczony inspektor i pracownik kasyna, zerknął fachowym okiem i powiedział, jaką kartę przewiduje pan w następnej kolejności?

Hubert, mimo ostatniej prostej swojej zmiany, wcale nie wyglądał na zmęczonego. Noc, co prawda, dała mu popalić, jednak pracował w zawodzie tyle lat, że zdążył się już przyzwyczaić. Pytanie gracza dotyczyło sprawy, w której ani doświadczenie, ani nic innego nie było w stanie pomóc. W tej grze, jak w każdej innej, chodziło o łut szczęścia. Jedyne, co Hubert mógł, to zgadywać.

– Panie Jurku, wydaje mi się, że idzie jakaś niska karta. Stawiałbym na dwójkę.

– Tak pan myśli? No dobrze, w takim razie, panie Piotrze, proszę powoli wyłożyć kolejną kartę.

Piotrek nie rozumiał, czemu miały służyć takie zagrania, ale w trakcie swojej pracy zdążył już przywyknąć do wielu dziwniejszych próśb i żądań gości. Pan Jurek był zaś bardzo uprzejmy, więc nigdy nie robił mu na złość.

– Dwadzieścia.

Mimo wysokiego wyniku to i tak pan Jurek zwyciężył, dlatego Piotrek sięgnął po żetony i wypłacił należytą wygraną, stanowiącą równowartość kwoty na boksie u gracza.

– A nie mówiłem, że przyjdzie niska? – Hubert skomentował zajście w rozdaniu ze zdecydowanie zbyt dużym podnieceniem.

– Miał pan rację, panie Hubercie. – Pan Jurek z kolei nigdy się nie ekscytował zwycięstwem ani nie denerwował, kiedy przegrywał. W każdej sytuacji miał jednostajną barwę głosu i niezmienne zachowanie. – Całe szczęście nie przyszła karta z oczkiem wyżej. Chociaż remis to też nie najgorszy wynik.

– Wie pan, jak to mówią? – wtrącił się Piotrek. – W kasynie remis to jak wygrana.

– Zgadza się, panie Piotrze. Ta zasada funkcjonuje dzisiaj tak samo, jak dwadzieścia trzy lata temu, kiedy zacząłem uczęszczać do kasyna. Zabawne, pamiętam swoje pierwsze rozdanie, w którym krupierka…

Pan Jurek słynął z różnych historii, a jego pamięć była naprawdę imponująca. Potrafił przytoczyć większość swoich rozdań, wyników i rezultatów, a także imiona pracowników, którzy mu rozdawali i to, kto kogo zmieniał. Piotrek i Hubert znali już opowieść, którą rozpoczął pan Jurek – ale mimo to słuchali. Gra w Black Jacka nie należała do ekscytujących, ale czasem towarzystwo fajnych graczy znacznie ją urozmaicało.

– Przeproszę panów na chwilę, muszę udać się na stronę. Panie Hubercie, przypilnuje pan mojej torby?

– Oczywiście. Nie spuszczę jej z oka.

Legenda o tej torbie krążyła od dawna. Pan Jurek nigdy się z nią nie rozstawał. Mimo zakazu wnoszenia do kasyna wszelakich plecaków, toreb czy walizek, z wyjątkiem kobiecych torebek, uzyskał wyjątkowe przyzwolenie dyrekcji na trzymanie przy sobie swojego nieodłącznego atrybutu. Nikt nie wiedział, co przechowuje w środku. Wielu graczy i pracowników opowiadało sobie niestworzone historie na temat tajemniczego bagażu. Jedni mówili, że Jerzy nosi w niej narzędzia tortur lub fragmenty ciał ofiar. Inni, że znajduje się tam kolekcja erotycznych zabawek. Jeszcze inni stwierdzali, że to zwykła torba z papierami do pracy. Prawda jednak pozostawała zagadką.

Po powrocie pana Jurka do stołu kasyno w sennej atmosferze toczyło się w stronę poranka. Klimat nocnych szaleństw i zabaw im towarzyszących już dawno wyparował. Wszechobecne przemęczenie wśród graczy i pracowników sprawiło, że nikt nie zauważył podejrzanie wyglądającego człowieka, który właśnie wszedł na salę.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ZMIANA DZIENNA

1.

godzina 07:48

Rozparty wygodnie w miękkim fotelu Arkadiusz Dębski nie mógł wyjść z podziwu. Gorący napój ze stojącego nieopodal stolika nieprzerwanie parował i kusił ziołowym zapachem. Mężczyzna jednak zdawał się nie pamiętać o niedawno przygotowanym napitku. Uwaga pośrednika piekieł koncentrowała się na samoistnej ewolucji bytu, który powołał do życia. Jego plan zakładał coś zupełnie innego, jednak widząc rezultat poczynań Wirusa, postanowił poczekać z realizacją zamierzonych działań. Nieplanowany zwrot akcji wydawał się bardziej niż fascynujący. Arkadiusz nie miał pojęcia, jakie efekty przyniosą nieoczekiwane zmiany, ale był skłonny zaryzykować i obserwować rozwój wydarzeń. Widowisko oferowało mu większą rozrywkę niż klęska kasyna, w którym do niedawna piastował posadę dyrektora.

Choć Martyna powinna właśnie przekazywać zmianę barową rozpoczynającej pracę Olce, nie była w stanie ruszyć się z łazienki. Zażyty ponad kilka godzin temu narkotyk wciąż buzował w jej organizmie. Jeden z graczy zajmował się rozprowadzaniem substancji odurzających wśród osób, które potrzebowały nagłego zastrzyku energii. Martyna nakryła go podczas sprzedaży i obiecała nic nie mówić, pod warunkiem, że czymś ją poczęstuje. Z uśmiechem na ustach mężczyzna ofiarował dziewczynie śnieżnobiałą tabletkę, którą Martyna łyknęła bez popicia. Niestety, przyjemny odlot został już zastąpiony mdłościami i zawrotami głowy.

Barmanka słynęła z przesadzania z używkami, lecz do tej pory nie pozwalała sobie na to w pracy. Okazja jednak była zbyt dobra, by z niej nie skorzystać. Słyszała też same pozytywne opinie o rozprowadzanym przez mężczyznę towarze i miała ochotę sprawdzić na własnej skórze, ile prawdy jest w tych pogłoskach.

Faktycznie odlot okazał się mocny, lecz równolegle umożliwiać zachowanie pozorów trzeźwego funkcjonowania. Doskonałe połączenie nadające się do pracy.

Po kilku godzinach narkotyk przestał jednak działać, a skutki uboczne nie należały do najmilszych.

– Martyna, jesteś tam? – Głos dobiegający zza drzwi należał do Olki, która nieco wcześniej zeszła przejąć zmianę.

Obolała i przemęczona barmanka nie potrafiła wydusić choćby słowa. Każda próba kończyła się kolejnym skurczem żołądka, a zaraz potem – pluciem żółcią i niestrawionymi resztkami prosto w głąb sedesu. Początkowo Martyna pozbywała się zjedzonego w nocy obiadu, lecz teraz nie miała już właściwie czym wymiotować, choć bardzo chciała.

Pukanie stawało się coraz bardziej namolne, lecz możliwości komunikatywne Martyny nie uległy polepszeniu.

– Hej, Martyna, wszystko gra? – dopytywała się zaniepokojona Olka.

– T… Ta-k!

Słowa przeszły przez gardło barmanki z olbrzymim trudem i bólem. Fakt, że udało jej się coś powiedzieć bez zwracania treści żołądkowych, uznała za spory sukces. Nie da rady jeszcze wyjść, ale od tego momentu mogło być już tylko lepiej.

– No dobra – zakomunikowała Ola bez przekonania. – To jak coś, ja już jestem, a ty leć do domu.

Nie usłyszała odpowiedzi. Przygryzła wargi i wybiegła z łazienki. Wiedziała, że bar nie może pozostać bez opieki i ktoś z pewnością już oczekiwał obsługi. Nie myliła się. Jeden z gości właśnie podszedł do lady i poprosił o mocną kawę. Długie godziny spędzone przed maszynami dały o sobie znać. Najwidoczniej mężczyzna nie skończył jeszcze swojej batalii z grami na automatach, a kofeinowy napój miał stać się dla niego niczym mikstura lecznicza dla strudzonego bojem bohatera gier komputerowych.

O tej porze najczęściej zamawianym napojem była właśnie kawa. Ludzie starali się jakoś trzymać na nogach, choć niektórym naprawdę przydałby się sen. Olka nie komentowała ich zachowania. Gracze są dorośli i powinni nad sobą panować. Hazard jednak nie brał jeńców i dla niektórych jego zew okazywał się zbyt silny.

– Proszę bardzo.

Postawiła filiżankę na ladzie, a klient początkowo nawet nie odnotował tego faktu. Dopiero po chwili dostrzegł, że zamówiony napój już na niego czeka. Wziął go ze sobą, a Olka obserwowała tylko, czy nie będzie musiała zaraz zbierać rozbitego naczynia z podłogi. Na szczęście mężczyzna, pomimo chwiejnych ruchów, dał radę donieść kawę do automatu. Straszny widok, do którego pracownica zdążyła już przywyknąć.

W trakcie sprzątania i wycierania blatów, barmanka usłyszała dźwięk przekręcanego zamka w toalecie. Ujrzała wyłaniającą się z łazienki Martynę, która wyglądała gorzej, niż wszyscy wyczerpani gracze razem wzięci.

– Jezu, Martyna, wyglądasz jak gówno – skomentowała bez żadnych oporów Olka.

– Ciebie też miło widzieć, Olu. – Twarz Martyny nadal wykrzywiał grymas bólu. Widać też było na niej ślady zmęczenia. Siły jednak powoli jej wracały, o czym świadczyło zakończone sukcesem wyjście z łazienki. – To ja lecę.

– Jasne, leć.

Olka doskonale wiedziała, co spowodowało fatalne samopoczucie koleżanki. Wolała jednak zachować to dla siebie. Wbrew pozorom, Martyna była dobrą dziewczyną, lecz mocno pogubioną. Młodość, ciekawość świata oraz atrakcji, jakie oferuje, mogły doprowadzić ją wszędzie. Niestety, pech chciał, że droga, którą wybrała, stanowiła najgorszą z możliwych. Narkotyki, nieciekawe towarzystwo i kilka złych decyzji sprawiły, że życie Martyny wywróciło się do góry nogami. Nie jest jeszcze za późno na zmiany, lecz to Martyna musiała wykonać pierwszy krok.

Nagle Olę wyrwał z rozmyślań kolejny klient składający zamówienie. Za nim ustawiał się już następny, za nim jeszcze jeden. Olka zaś była sama na zmianie, więc wiedziała, że w najbliższym czasie nie ma co liczyć na przerwę.

Martyna przebierała się z ogromną trudnością. Służbowa sukienka, która była jej kluczem do wyciągania napiwków od gości, nie chciała z niej zejść. Walczyła dłuższą chwilę z opornym odzieniem i już miała się poddać. Ratunkiem okazała się kończąca zmianę w tym samym czasie Natalia, która zajmowała się obsługą maszyn. Współpracownica pomogła jej rozpiąć suwak i zsunąć obcisły ciuch. Widoki te na pewno wzbudziłyby zainteresowanie niejednego męskiego obserwatora, lecz żaden nie znajdował się akurat w pobliżu.

W szatni zebrały się Martyna, pomagająca jej Natalia, dopiero co przybyła Aneta i Karolina, która co chwilę przysypiała i zdawała się całkowicie nieobecna.

– Ale noc, dobrze, że już koniec. – Aneta zawsze mówiła z troską, jak współczująca matka, którą zresztą była. – Martyna, co ci jest? Wyglądasz na chorą.

– Nic… Wszystko OK… – odpowiadała z trudem zapytana.

Aneta nie zdawała sobie sprawy z ciągot młodszej koleżanki do wyskokowych środków. Naprawdę przejęła się jej stanem, który wskazywał na coś poważnego. Ostatnio często zalewała wszystkich opiekuńczością. Niedawno wyprowadziła się od niej pełnoletnia już córka, dlatego kobieta cierpiała na syndrom pustego gniazda. Zapewne dlatego zaczęła zachowywać się wobec młodszych pracownic i pracowników, jakby ci byli jej dziećmi.

– Podwieźć cię do domu? A może chcesz przenocować u mnie? – Ekscytacja w jej głosie narastała z każdą chwilą. – Zrobię obiad, a potem coś sobie obejrzymy, co tylko będziesz chciała! – Na koniec kobieta niemal skakała w miejscu jak mała dziewczynka.

Mąż Anety parę lat temu porzucił ją dla młodszej kochanki, a od wyprowadzki córki została w mieszkaniu całkiem sama. Bardzo mocno to przeżywała, dlatego nieustannie narzucała się innym, by ją odwiedzili. Z jednej strony było to zabawne, z drugiej strony smutne.

Natalia, słysząc rozmowę dziewczyn, a raczej monolog starszej współpracownicy, zaśmiała się pod nosem. Gdyby tylko Aneta dowiedziała się o przyczynie marnego stanu Martyny, od razu zrobiłaby jej długi wywód o szkodliwości takiego zachowania. Choć zapewne jej wybujały instynkt opiekuńczy kazałby jej równolegle zadbać o samopoczucie dziewczyny.

– Dzięki Aneta, ale… – Nagły atak mdłości uderzył niespodziewanie niczym przybycie hiszpańskiej inkwizycji. Martyna pobiegła do toalety, by dać upust mdłościom. Odgłos gwałtownych torsji poniósł się po całej szatni.

– Jezu, dziecko! Teraz nie masz wyjścia i na pewno jedziesz do mnie!

Aneta stanęła pod drzwiami ubikacji i zaczęła kolejny monolog o zdrowiu i dzisiejszych planach. Natalia szczerze współczuła Martynie – nie tyle mdłości, ile słuchania kazań nachalnej samozwańczej opiekunki. Choć Aneta chciała dobrze, na dłuższą metę była bardzo męcząca. Nic dziwnego, że jej córka się od niej wyprowadziła – pomyślała Natalia.

Po kilku minutach Martynie udało się zwalczyć dolegliwości. Wyszła z łazienki, by ponowić próbę przebrania się w swoje ubrania. Natalii i Karoliny już nie było. Została sama z Anetą, która wciąż stała i czekała na nią. Martyna nie wiedziała, jak przeciwstawić się namolnej koleżance. Nie miała na to siły, a do tego… może faktycznie nie jest to zły pomysł? Ciepły obiad i wygodne łóżko na pewno będą lepsze niż klitka, którą dzieliła z ćpunką odpowiedzialną za rozpoczęcie jej przygody z narkotykami.

– Do-brze… Pojadę z tobą.

– Cudownie! Poczekam na ciebie na zewnątrz!

Po kilku minutach Martynie udało się założyć krótkie jeansy i czarny top. Już miała wychodzić, kiedy jej żołądek znowu się ścisnął i poczuła silną potrzebę udania się do ubikacji. Uczucie dyskomfortu jednak szybko minęło. Odczekała chwilę, by się upewnić, że incydent już się nie powtórzy. Gdy tylko poczuła ulgę i przypływ sił, skierowała się do wyjścia. Nie chciała, by Aneta czekała na nią zbyt długo.

Pomieszczenie socjalne, w którym znajdowały się także szatnie, mieściło się na piętrze. Nie posiadało tylnego wyjścia. Pracownicy, aby do niego dotrzeć, musieli przejść przez część sali. Martyna powolnym krokiem schodziła ze schodów i udała się alejką pomiędzy automatami. Wciąż czuła się wyczerpana. Na szczęście mdłości minęły już całkowicie, a przynajmniej taką miała nadzieję.

Nagle w jej nozdrza uderzył niesamowity smród. W tym samym momencie ktoś chwycił ją za ramię. Kiedy się odwróciła, nie mogła uwierzyć własnym oczom.

– Pani kierownik, poratuje pani dyszką?

To był jeden z graczy. Przyszedł do kasyna, nim Martyna zaczęła wczorajszą zmianę i nadal tu był. Wyglądał źle, otaczała go trudna do wytrzymania, kwaśna woń. Mdłości powróciły, lecz tym razem nie miały nic wspólnego z wcześniejszym zażyciem narkotyku. Dziewczyna zastanawiała się, czy nadal pracuje w kasynie, czy jednak w jakimś podrzędnym monopolowym. Klientela oby przybytków zaczęła się niebezpiecznie pokrywać. W końcu do kasyna mógł wejść każdy. Wystarczył jedynie ważny dowód osobisty lub inny dokument potwierdzający tożsamość.

Nie odpowiadając ani słowem, wyszarpnęła rękę z uchwytu i szybko ruszyła do wyjścia. Nie chciała, by ktokolwiek jeszcze ją zaczepił.

W trakcie ucieczki uderzyła ramieniem jeszcze jednego człowieka. Nie zdążyła go przeprosić. Spieszyła się tak bardzo, że nawet nie odnotowała szczegółów jego wyglądu. Dostrzegła jedynie, że był to ponadprzeciętnie wysoki chłopak.

Łukasz Rzadkowski – bloger, recenzent, muzyk, a przede wszystkim wielki pasjonat motywu żywych trupów w popkulturze. Kolekcjoner wszystkiego, co związane z tą tematyką – od książek i komiksów, poprzez filmy, gry, figurki, na dziwnych rzeczach kończąc. Autor wydanego w 2021 roku „Leksykonu żywej śmierci”. Założyciel portalu iminfected.pl traktującego o horrorze i fantastyce. Z zawodu krupier w kasynie, który nie boi się niczego, co dziwne i niekonwencjonalne. Prywatnie basista i perkusista grający muzykę zbyt ciężką dla większości społeczeństwa oraz czciciel swoich dwóch wyjątkowych kotów. Urodzony w Halloween w roku powstania „Martwicy Mózgu” Petera Jacksona, co już mówi samo za siebie.