Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Gray nie przyjaźni się z kobietami. Tylko z nimi sypia. Do czasu aż poznaje Ivy.
Gwiazda futbolu Gray Grayson nie ma ochoty prowadzić różowego samochodu córki swojego agenta, ale potrzebuje jakiegoś środka transportu, a ona studiuje za granicą. I tak się właśnie tłumaczy, gdy dziewczyna pisze do niego zirytowana i obrazowo opisuje, co mu zrobi, jeśli rozbije jej ukochane auto. Ivy Mackenzie w mgnieniu oka staje się jego wirtualną przyjaciółką. A potem Ivy wraca do domu i Gray nie może przestać o niej myśleć.
Ivy nie sypia z przyjaciółmi. A już tym bardziej z pewnym futbolistą. Niezależnie od tego, jak bardzo ją podnieca…
Gray doprowadza Ivy do szału. To arogancki typ, który wygląda jak ucieleśnienie seksu, ale jest totalnie zakazany. Ivy ma złotą zasadę: nie spotykać się z klientami ojca. I coraz trudniej się do niej stosować, gdy Gray robi wszystko, by ją uwieść. Jej przyjaciel szybko staje się najbardziej nieodpartym facetem, jakiego spotkała.
To oznacza, że Gray będzie musiał zrobić wszystko, żeby odnaleźć drogę do serca Ivy. Czas, start.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 380
Data ważności licencji: 8/31/2026
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Seria
GAME ON
Na jedną noc
Więcej niż przyjaciel
Teraz twój ruch
Tytuł oryginału: The Friend Zone
Projekt okładki: Sarah Hansen, Okay Creations
Redakcja: Ilona Siwak/Słowne Babki
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lena Kielak, Dorota Marcinkowska/Słowne Babki
Fotografia wykorzystana na okładce
© vishstudio/Shutterstock
Copyright © 2015 THE FRIEND ZONE by Kristen Callihan© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Sylwia Chojnacka
ISBN 978-83-287-1731-2
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Tę książkę dedykuję Tobie, drogi czytelniku.
W drużynie nie ma nic ważniejszego niż lojalność. Celowo w powieści nie podaję nazwy uczelni czy drużyny, wolę to pozostawić wyobraźni czytelników.
Sezon futbolowy NCAA w 2014 roku został zapoczątkowany turniejem czterech drużyn. Jednakże aby opowiedzieć historię Ivy i Graya tak, jak należało, musiałam trochę namieszać w posezonowym harmonogramie.
4.13
Wiadomość do Graya Graysona z nieznanego numeru
Nieznany numer: Panie Grayson, dowiedziałam się, że tata pożyczył panu mój samochód. Tak naprawdę nie interesuje mnie to, czy mój tata podpisze z panem kontrakt, czy nie. Jestem córką agenta, znam futbolistów. Postawię sprawę jasno. Nie będzie żadnego tenteges w moim samochodzie, bo inaczej się policzymy. Jeśli chce się pan zabawić, to proszę robić to w łóżku, a nie w moim samochodzie.
Pozdrawiam, Ivy Mackenzie
GrayG: Cześć, panno Mac. Jesteś świadoma, że twój samochód to jasnoróżowy fiat 500, prawda? Nawet gdyby udało mi się postawić żagiel w otoczeniu tego całego różu, to i tak samochód nadaje się tylko dla liliputów. Więc nie martw się, nie będzie żadnego tenteges (serio? Tenteges? Ile my mamy lat?) w pobliżu twojego samochodu. Nie zamierzam dobrowolnie skazywać się na posuchę.
Przy okazji: łóżka są przereklamowane. Trzeba dbać o różnorodność.
IvyMac: Masz coś do słowa „tenteges”? Serio, panie Lilipucie? Mam się zadławić twoją hipokryzją czy zachwycać, że wiesz, co to liliput?
Nie będę komentować twojej fobii przed różowym i nie obchodzi mnie, gdzie zaliczasz. Po prostu nie rób tego w moim aucie.
GrayG: Bo widzisz, umiem czytać. Szok, co nie? Ale opanuj się, bo chyba za bardzo interesujesz się moimi sprawami.
IvyMac: Okej, niech ci będzie, byłam niemiła. Oczywiście, że potrafisz czytać. W takim razie przeczytaj to: wystarczy jedno zadrapanie i odkupujesz auto.
GrayG: Kusząca oferta. Kto by nie chciał takiej fury? A można płacić galaretkami w cukrze?
IvyMac: Jasne, pączusiu. Ale samochód nie jest na sprzedaż.
GrayG: Widzę, że odkryłaś moje słodkie wnętrze. Poczekaj, aż spróbujesz mojego kremu.
IvyMac: Bleee… zatrzymaj go sobie.
GrayG: Heh. A dlaczego rozmawiamy o tym o czwartej nad ranem? Nie powinnaś spać?
IvyMac: Sorka, jestem w Londynie. Tutaj jest inna godzina. Hej, a ty nie powinieneś spać? Dlaczego w ogóle odpowiadasz na moje wiadomości? ;-)
GrayG: Nie wiem. Bo jakaś masochistka chce się kłócić o cukierkowy samochód?
IvyMac: Zawsze sądziłam, że futboliści kochają ból.
GrayG: Niee, my zadajemy ból, Mac. I mamy zarąbiste tyłki. Wiadomka.
IvyMac: Okej, spadam.
GrayG: Okej. Pa.
IvyMac: Pa.
GrayG: Do zobaczenia.
GrayG: Albo i nie. Bo mieszkasz w Londynie.
IvyMac: Gray?
GrayG: Tak?
IvyMac: Idź już spać.
GrayG: OK. Dobranoc. Albo dzień dobry. Czy coś.
GrayG: Mac? Halo? Aha. Już cię nie ma.
Kilka godzin później…
GrayG: Mac? A co sądzisz o chromowanych kołpakach? Jestem pewien, że gdy je zobaczysz, to się w nich zakochasz.
IvyMac: Co? Ocipiałeś?!
GrayG: Jaki brzydki język, panno Mac. Jestem w szoku. Mów tak dalej, a będę musiał zrobić tenteges w twoim samochodzie.
IvyMac: Gray! Coś ty, kurwa, zrobił z moim autem?
GrayG: Ha! Dałaś się nabrać. Przyznaj, że obleciał cię strach.
IvyMac: Do niczego się nie przyznaję!!! Specjalnie mnie obudziłeś, żeby się zemścić się za wczoraj?
GrayG: Mac, w Londynie jest 20.00. Dlaczego już śpisz?
IvyMac: Bo muszę wstać o 3.30. Pracuję w piekarni mamy.
GrayG: A więc robisz ciasta i tak dalej? O Boże, zaraz się oślinię.
IvyMac: Lubisz słodkie, wielkoludzie?
GrayG: Świntuszymy, Mac?
IvyMac: *przewraca oczami* Czy twoja wiadomość miała jakiś cel?
GrayG: Chyba nie. Przepraszam, że przeszkodziłem. Dobranoc, Mac.
IvyMac: Nie przeszkadzasz mi. Po prostu jestem marudna, bo muszę wcześnie wstać. Ludzie twierdzą, że potrafię być szorstka. Ale nie robię tego celowo.
GrayG: Szorstka? Nie. Jesteś… pikantna jak sos w big macu.
IvyMac: Jeśli nazwiesz mnie sosem specjalnym, to pożegnasz się z jajami.
GrayG: Wiedziałem, że potrafisz świntuszyć! Piszę się na tenteges!
IvyMac: LOL. Pajac.
GrayG: Dla ciebie pączuś, sosie specjalny. Idź spać, Mac. Ja wracam do tych kołpaków.
IvyMac: >:-P
Następnego ranka…
IvyMac: Szłam dzisiaj Jermyn Street. Widziałam faceta w jaskraworóżowym garniturze, bardzo rzucał się w oczy. Myślałam o tym, żeby kupić ci taki do samochodu. W różu siła!
GrayG: Świetnie! Ale musieliby je zrobić na wymiar. Superdługie. Przy okazji: fiuta noszę w lewej nogawce.
IvyMac: Odnoszę wrażenie, że w każdej rozmowie wspominasz o pewnej części swojego ciała.
GrayG: To ty wczoraj wspomniałaś o moich jajach.
IvyMac: Tak, ale to była groźba.
GrayG: Ale myślisz o moich jajach. To najważniejsze. ;-)
IvyMac: Jasne, pączusiu *klepie po policzku*, śnij dalej.
GrayG: Wiedziałem!!! Pragniesz mnie. Ale to nic złego, nie ty jedna.
IvyMac: Oczywiście.
Jakiś czas później…
IvyMac: A przy okazji, dlaczego pożyczasz mój samochód? Jakoś ciężko mi uwierzyć, że nie masz własnego. Jest w naprawie? Od wieków chyba.
GrayG: Mój kumpel Drew (to nasz rozgrywający) złamał nogę. Jego auto ma manualną skrzynię biegów. Moje jest w automacie. Pożyczyłem mu swoje, a sam musiałem wziąć… Różowy Koszmar.
IvyMac: Gray. Jakie to słodkie z twojej strony.
GrayG: Mówiłem ci, że jestem słodki.
IvyMac: Rzeczywiście. Słodki jak cukiereczek.
GrayG: Teraz to mnie zawstydzasz. Skłamałem. Jestem facetem z lodu. Serio.
IvyMac: Ooo, pączusiu…
IvyMac: Gray?
IvyMac: Halo?
IvyMac: Dobra, jesteś zimnokrwistym zabójcą. Zadowolony?
GrayG: Tak. Chociaż wolę być zabójczym przystojniakiem.
IvyMac: A może Sir Ruchalot?
GrayG: Przekomiczne! Serio. Dobranoc, sosie specjalny.
IvyMac: Dobranoc, G-manie. ;-*
Wiele wiadomości później…
GrayG: Nudzę się. Pogadaj ze mną. Znowu. Ha, ha.
IvyMac: Zupa to najlepsza rzecz na świecie. Cały posiłek w jednej misce. Tylko w formie gorącego płynu.
GrayG: Gorącego płynu…? Chyba jesteś moją wymarzoną dziewczyną, Ivy Mac. Czy ktoś ci powiedział, że zupa to mój ulubiony posiłek?
IvyMac: Ty też kochasz zupy?! To żółwik! Co za przypadek!
GrayG: Tak, przypadek! A przy okazji, słońce, robię najlepsze zupy na świecie.
IvyMac: Och, tak mi mów, Grayson. Właśnie tak.
GrayG: Wyjdź za mnie, Mac.
IvyMac: Okej, ale tylko dla tych zup.
Kilka minut później…
GrayG: Co mówi zero do ósemki?
IvyMac: Co?
GrayG: Fajny pasek.
IvyMac: Komiczne. Jak mama budzi ósemkę?
GrayG: Jak?
IvyMac: Wstawaj. Nie możesz tak leżeć w nieskończoność.
GrayG: Ale suchar. Teraz chyba musisz za mnie wyjść. Nikt inny nie lubi moich żartów.
IvyMac: Dobrze wiedzieć, że ktoś docenia moje kiepskie poczucie humoru.
GrayG: To cholernie seksowne. Właściwie to mi stanął.
GrayG: Mac?
GrayG: Ej, tylko żartowałem. Wcale nie próbuję do ciebie uderzać. Serio.
GrayG: Mac?!
IvyMac: Spokojnie, już jestem. Jadę metrem. Straciłam zasięg.
GrayG: Aa. Okej. Już się martwiłem.
IvyMac: Luz. Wiem, że żartowałeś.
GrayG: To właśnie ja, śmieszek heheszek. Spadam na trening. Napiszę potem.
Później…
IvyMac: Przez cały dzień piekłam chleb i myślałam o twoim imieniu.
GrayG: Moim imieniu? Skarbie, jeśli chcesz o mnie myśleć, to lepiej skup się na moich wielkich… dłoniach. Moich magicznych dłoniach, słońce. Nawet nie wiesz, co potrafię nimi zrobić. Mózg rozjebany.
IvyMac: Na przykład całymi dniami sobie trzepiesz?
GrayG: >:-(
IvyMac: Ha, ha, twoje imię jest znacznie ciekawsze niż twoje robótki ręczne.
GrayG: Zabawne. Gray Grayson to metoda torturowania dzieci. Cóż mogę powiedzieć? Moja mama czytała Raport pelikana. Postanowiła nazwać mnie imieniem bohatera Graya Granthama. Nikt nie mógł jej wybić tego z głowy. Kiedyś nienawidziłem swojego imienia. Ale teraz je uwielbiam, bo ona wybrała to, które jej się podobało.
IvyMac: To całkiem spoko nazwisko. Huczy mi w głowie rytmicznie: Gray-Grayson. Gray-Grayson!
GrayG: Ręce, Mac. Myśl o rękach.
IvyMac: Gray-Grayson, łapie się za jaja tymi wielkimi, silnymi dłońmi…!
IvyMac: Halo?
IvyMac: Halo?
IvyMac: Obrażalski.
Po kilku godzinach…
IvyMac: Nie mogę spać. Pogadaj ze mną.
GrayG: Dlaczego nie możesz spać?
IvyMac: Bo jest 21.30, do cholery. Muszę chodzić wcześnie spać, żeby wcześnie wstać. Czy wspominałam, jak bardzo nie znoszę wcześnie wstawać?
GrayG: Coś mi się obiło o uszy. ;-) Kiedy ja nie mogę zasnąć, odtwarzam w głowie rozgrywki.
IvyMac: Tak. Genialny pomysł. Na samą myśl chce mi się spać. Dzięki, pączusiu.
GrayG: Cieszę się, że mogłem pomóc, słońce. Zawsze możesz na mnie liczyć.
IvyMac: Zaczynasz być pierwszą osobą, do której zwracam się z problemem. Jeśli to ci przeszkadza, daj znać. Będę się stopować.
GrayG: Co? Nie. Nie przestrasz się, ale zacząłem się uzależniać od twoich wiadomości.
IvyMac: Ja od twoich też. Rozmawianie z tobą jest jak rozmawianie ze mną. Tylko lepsze.
GrayG: To straszne, że to łapię.
GrayG: Mam wrażenie, że mogę ci powiedzieć o wszystkim.
IvyMac: Jasne. Od tego są przyjaciele.
GrayG: Nigdy nie przyjaźniłem się z dziewczyną.
IvyMac: Cieszę się, że mogę być twoją pierwszą.
Następnego ranka
GrayG: Skoro jesteśmy przyjaciółmi, to czy mogę świntuszyć?
IvyMac: Jasne. Traktuj mnie jak każdego innego faceta. Tylko z pochwą.
GrayG: Po pierwsze: Brrrr. Po drugie: Za nic. Po trzecie: Śniło mi się, że ciągniesz mi 8==>. Ale kiedy spuściłem wzrok, zobaczyłem, że tak naprawdę to… koza. A potem się obudziłem i krzyknąłem tak głośno, że spadłem z łóżka. Teraz cykam się kóz.
IvyMac: Padłam! Koza zrobiła ci laskę!
GrayG: >:-[
IvyMac: Gray i koza! Meeee! *wije się ze śmiechu*
GrayG: Ssiesz, wiesz o tym?
IvyMac: Nie, to koza ci ssie! *znowu się wije* Och, mój brzuch. Mój brzuch!
GrayG: Nie udław się śmiechem, chichotko.
IvyMac: Okej. Już mi lepiej. Ooo, pączusiu, tak się cieszę, że się przyjaźnimy. To wiele dla mnie znaczy. Czuję się przy tobie bezpiecznie. Jakbym mogła być sobą i nie martwić się tym, że seks wszystko popsuje. Czy coś.
IvyMac: Gadam od rzeczy. Zignoruj mnie.
GrayG: Skarbie, twoja przyjaźń to dar. Nigdy w to nie wątp.
Po kilku wiadomościach i długiej przerwie
GrayG: Pożarłem się z Drew. Oskarżył mnie, że chciałem przelecieć jego dziewczynę. NIGDY bym tego, kurwa, nie zrobił. Wbrew temu, co ludzie o mnie myślą, wolałbym umrzeć, niż odwalić coś takiego.
IvyMac: Nigdy bym cię o nic takiego nie podejrzewała, Gray. Przykro mi, że cierpisz. :-(
GrayG: Nie cierpię. Nie podejrzewałabyś mnie? A skąd miałabyś pewność? Ludzie mają mnie za playboya. Kuźwa, może jednak powinienem nazywać się Sir Ruchalot.
IvyMac: Daj spokój. Żaden facet, który wciska się do małego różowego samochodziku i dobrowolnie jeździ nim po mieście, żeby wyświadczyć przysługę swojemu przyjacielowi, nigdy nie wbiłby temu przyjacielowi noża w plecy. Nieważne, czy jest playboyem, czy nie. Liczy się to, że dobry z ciebie facet. I tylko ja mogę nazywać cię Sir Ruchalotem! >:-[
IvyMac: W cierpieniu nie ma nic złego. Na pewno źle bym się czuła, gdyby moja przyjaciółka oskarżyła mnie o coś takiego. Mam przyjechać do domu i skopać mu dupę? Bo wierz mi, potrafię. Jestem w tym świetna.
GrayG: LOL. Nie ma takiej potrzeby. Wiem, że Drew tak naprawdę wcale nie miał tego na myśli. Ostatnio nie ma łatwo, bo złamał nogę. Dobra. Boli mnie, że się tak na mnie wyżył.
IvyMac: :-( Wirtualne uściski.
GrayG: Szkoda, że cię tu nie ma, Ivy. Czy to dziwne, że tak jakby za tobą tęsknię?
IvyMac: Nie. Chciałabym tam teraz być. Ja też za tobą tęsknię.
IvyMac: Okej. Zaraz wjeżdżam do kolejnego tunelu. Napisz do mnie później, pączusiu.
GrayG: Jasne. Dzięki za to, że mnie wysłuchałaś, Mac.
Na drugi dzień…
GrayG: Z Drew już wszystko gra. Przeprosił za to, że zachował się jak ciul. Dzisiaj graliśmy razem na boisku. Dawno nie miał piłki w ręce, więc już mu lepiej.
IvyMac: To dobrze. Cieszy mnie to. Wiem, ile on dla ciebie znaczy.
GrayG: Zaraz wychodzę z nim i jego dziewczyną Anną. Polubiłabyś ją. Ona też jest ostra. Ale wiesz, nie wyjątkowo ostra.
IvyMac: Nazywając mnie „sosem specjalnym”, narażasz swoje jaja. Nie myśl sobie, że nie spełnię groźby, gdy się spotkamy.
GrayG: Widzisz, znowu gadasz o moich jajach. Kiedyś będziemy musieli porozmawiać o twojej fascynacji.
IvyMac: Jasne, możemy pogadać, a potem będziesz cierpiał.
GrayG: Sranie w banię, Mac. Wiem, że nie zrobiłabyś mi krzywdy. Za bardzo mnie kochasz.
IvyMac: Skoro tak twierdzisz, pączusiu. Baw się dzisiaj dobrze. Ale mam radę: nie wspominaj o swoich jajach. Wiesz, podstawowa zasada sztuki konwersacji.
GrayG: Kurde, i dopiero teraz mi o tym mówisz? Temat moich jaj zawsze był sposobem na zagajenie rozmowy. O_o
IvyMac: Cieszę się, że mogłam pomóc, Gray.
GrayG: Co ja bym bez ciebie zrobił?
IvyMac: Lepiej o tym nie myślmy, pączusiu.
GrayG: Racja, straszna perspektywa. Trzymaj się, Ivy. Napiszę do ciebie później. Idziesz spać?
IvyMac: Nie. Pewnie nie zasnę bez rozmowy z tobą, jak co wieczór.
GrayG: Tęsknię za tobą.
IvyMac: Ja za tobą też.
Kilka dni i wiadomości później
Gray
Życie pokazało mi, że powinno się doceniać to, co się ma, bo gdy się do czegoś przywiążesz, stracisz to, nim w ogóle się zorientujesz. Nauczyłem się tego od mamy, chociaż nieustannie tego żałuję. Jednego dnia, jak zazwyczaj, piekła dla mnie szarlotkę i przypominała, żebym po treningu odrobił lekcje, a następnego oznajmiła, że ma raka. Pamiętam każde słowo z tej rozmowy. Każde jedno wbijało się w moje ciało jak gwoździe. Ale bardziej pamiętam jej słowa na koniec: „Żyj pełną piersią, Gray. Doceniaj życie, które masz. Obiecaj mi to”.
I wciąż to robię. Cieszę się każdą chwilą. Zachwycam się. Rozkoszuję się życiem, a wszystko inne pieprzę.
Tak naprawdę to bardzo proste. Imprezuję, bo dobrze się przy tym bawię. Spotykam się z kobietami, bo je uwielbiam – ich słodki zapach, melodyjny śmiech, ponętne ciała. Gram w futbol amerykański, bo to najlepszy sport na świecie. I ogólnie mi to pasowało. Dobrze się bawiłem.
Teraz życie chwilą wydaje mi się trudniejsze. Ciągle zastanawiam się nad przyszłością. Zaczynam jej pragnąć. Chcę jej natychmiast. A to wszystko przez Ivy Mackenzie.
To dziwne. Mam przyjaciół. Z niektórymi chłopakami z drużyny jestem tak blisko, że rzuciłbym się za nimi w ogień. Drew jest dla mnie jak brat. Dlaczego więc nie mogę przestać fiksować na punkcie przyjaźni z Ivy? Nie mam pewności. Piszemy ze sobą nieustannie od ponad tygodnia, ale ona już stała się dla mnie ważna. Jest najjaśniejszym punktem mojego życia.
Może aż za bardzo, bo tęsknię za nią i chcę ją zobaczyć. Taka jest właśnie prawda, chociaż nie brzmi to zbyt dobrze. Nie mam ochoty leżeć na ławce i podnosić ciężarów, aż poczuję palenie w mięśniach, a moje ramiona zmienią się w grube, miękkie kawałki wołowiny. Chcę spotkać się z Mac twarzą w twarz, zabrać ją na piwo i pogadać o dupie Maryni. Mac by się to spodobało; ona jest jak facet, tylko lepsza. Nie wiem, może zabawniejsza? W każdym razie lubię ją. I to bardzo.
Stękam, pot spływa mi po brwi aż do kącika oka. Próbuję się skupić. Ale nie jest łatwo. Płytki na suficie rozmazują się, a ja myślę o telefonie w kieszeni. Mam ochotę go wyciągnąć i napisać do Mac. Powinienem skupić się na treningu, a nie wygłupiać. Dlatego też znowu unoszę sztangę i wypuszczam oddech. Cholera. Straciłem rachubę. Bez znaczenia. I tak wiem, kiedy skończyć.
A po treningu w końcu napiszę do Mac.
Jak na zawołanie komórka w kieszeni wibruje. Waham się, trzymając sztangę nad głową, ramiona mi drżą. Telefon znowu wibruje. Mac. Odkładam ciężary na miejsce z brzdękiem i się podnoszę. Wyciągam komórkę z kieszeni. To nie jest wiadomość, tylko połączenie.
– No?
– Przypomnij mi, żeby popracować nad twoją kulturą, Graysonie – odzywa się burkliwy głos. – Nie możesz się tak zwracać do łowców talentów, którzy się tobą interesują.
To Sean Mackenzie, ojciec Ivy i człowiek, z którym postanowiłem podpisać kontrakt, gdy tylko skończy się sezon.
Przeczesuję ręką mokre od potu włosy.
– Jestem pewien, że będą mnie chcieli pomimo moich manier, Big Macu.
Biorę butelkę z wodą i piję łapczywie.
– Nie byłbym tego taki pewien, młody. Wizerunek też jest ważny.
Oczywiście ma rację. Dlatego też wiem, że wybór Mackenziego to była dobra decyzja.
– Co tam? – pytam, ocierając usta przedramieniem. Wielki błąd: jestem w chuj spocony. Krzywię się i sięgam po ręcznik. – A może dzwonisz, żeby się podlizać?
Mackenzie chichocze.
– Nie wymądrzaj się. – Cisza. A potem: – Mam dla ciebie zadanie.
Zaskoczony zamieram z butelką przy ustach.
– Dawaj.
– Chodzi o Ivy.
Od razu skupiam na nim całą uwagę. Siadam, moje serce bije dziwnie szybko.
– Co z nią?
– Wiem, że korespondujecie – wypowiada ostatnie słowo z ironią – i później jeszcze wrócimy do tego tematu, Grayson. – Agent nie kryje irytacji.
– Eee… – Tak, wiem, błyskotliwa odpowiedź, ale nie winię go za reakcję. W sumie nie dziwię się, że ojcowie chcą trzymać swoje córki z dala ode mnie. – Posłuchaj, Mackenzie. Przyjaźnię się z Ivy. Ona jest…
Urywam, już mam na końcu języka banalne porównanie, które w dodatku nawet obok prawdy nie leżało. Ale Mackenzie i tak kończy za mnie.
– Dla ciebie jak siostra. Tak, tak, już to samo słyszałem od Ivy.
Serio? To chyba dobrze, że Ivy traktuje mnie jak brata. Wbijam palce w napięte mięśnie karku.
– No dobrze, w takim razie wszystko w porządku? Bo mam…
– Utknąłem w Nowym Jorku. Zawodnik został aresztowany za jazdę po pijaku, pieprzony idiota. – Wzdycha. – W każdym razie Ivy wraca do domu z Londynu i wkrótce wyląduje na lotnisku… cholera. Pewnie już tam jest. Posłałbym jej siostrę, ale jest chora.
Zrywam się na równe nogi i przewracam kolanem butelkę z wodą.
– Chcesz powiedzieć, że Ivy siedzi teraz na lotnisku i nikt jej tam nie powitał? Po całym, kurwa, roku z dala od domu?
Dobra, zacząłem krzyczeć, ale ja pierdolę, Ivy zasługuje na lepsze powitanie. A poza tym co to w ogóle ma znaczyć? Przecież rozmawiałem z nią wczoraj wieczorem. Nie wspominała o powrocie. Dlaczego?
Zignorowałem dziwny skurcz w klatce piersiowej i pobiegłem do szatni.
– No dobra, młody – mamrocze Mackenzie. – Nie musisz mi tego wytykać. Czy mógłbyś…
– Już się robi. Jaka linia i bramka? Wiesz chociaż tyle?
Dalej się go czepiam. To cios poniżej pasa, ale kurde… Co ten Mackenzie sobie myślał? Jak mógł nie pamiętać o swojej córce? Ale szybko o nim zapominam, bo Ivy tu jest. W mieście.
Zaraz ją poznam i czuję się totalnie nieprzygotowany. Serce mi wali jak przed meczem, adrenalina płynie w moich żyłach. Już nie myślę o przyszłości, ale o Ivy. W tej chwili liczy się to, by do niej dotrzeć.
Ivy
Większość ludzi nie znosi lotnisk. Rozumiem to. Człowiek się spieszy, ciągnie bagaż, może boi się latać, na pewno jest rozdrażniony masakrycznym stanem linii lotniczych. Według mnie jednak na lotnisku czuć ekscytację. A przynajmniej gdy jestem podróżną. Bo na lotnisku albo się dokądś leci, albo skądś wraca. I właśnie dlatego kocham lotniska. A moim absolutnie ulubionym miejscem jest bramka przylotów międzynarodowych.
Kocham obserwować ludzi, którzy z niecierpliwością wyczekują przylotu ukochanych, patrzeć, jak ich twarze rozświetla uśmiech, jak ludzie krzyczą z radości, śmieją się czy nawet płaczą, gdy widzą tę wyjątkową osobę. Matki, ojcowie, siostry, bracia, przyjaciele, partnerzy… niekończący się ciąg powrotów.
Przez wiele lat po rozwodzie rodziców przychodziłam na lotnisko i po prostu siedziałam na jednym z popękanych skórzanych krzeseł, wchłaniając to wszystko, bo tutaj mogłam popatrzeć na dobrą stronę miłości.
Teraz jestem tu znowu, stoję przy bramce przylotów. I tym razem to ja skądś wróciłam. Ale nikt na mnie nie czeka. Ani siostra, ani tata.
Po niemal ośmiu godzinach lotu mam piasek pod powiekami, kolana bolą mnie od kulenia się w zbyt ciasnej przestrzeni i najpewniej śmierdzę. Ciężko stwierdzić. Towarzysze podróży również capią, więc wszyscy jesteśmy jak wielki opar smrodu. Albo raczej byliśmy. Bo teraz po innych przyjechali bliscy, wszyscy się przytulają. Rozglądam się w poszukiwaniu znajomej twarzy, starając się nie okazać rozczarowania, gdy nikogo nie zauważam.
Szybko dociera do mnie, że o mnie zapomniano. Tłum się przerzedza, zostają tylko ludzie czekający na kolejnych pasażerów.
Ściskam rączki wielkich walizek, podchodzę do pustego krzesła i siadam wygodnie. Rozładowany telefon jest tylko bezużytecznym czarnym ekranem.
– Cholera – mamroczę, mrugając powiekami.
Pocieram twarz ręką. Chciałabym się zastanowić, gdzie jest tata lub siostra, ale jeśli to zrobię, rozpłaczę się. A nie zamierzam tutaj ryczeć.
Jako córka Seana Mackenziego powinnam już przywyknąć do tego, że klienci są ode mnie ważniejsi, że najpierw trzeba zawrzeć umowy i zażegnać kryzysy. Mój ojciec jest jednym z topowych agentów sportowych, dlatego dla mnie praktycznie nie ma czasu. Można by pomyśleć, że niesławny Big Mac, jak określa go branża sportowa, będzie pamiętać, by mnie odebrać. Albo chociaż poprosi o to moją siostrę Fionę.
Na pewno tylko się spóźnili. Utknęli w korku. Nie było mnie cały rok. Nie chcieliby przegapić mojego powrotu.
Zaraz wstanę, żeby znaleźć kontakt i podłączyć telefon do ładowania, bo muszę zadzwonić do taty. Ale w tej chwili nie chce mi się ruszyć. Mimo że siedziałam w jednym miejscu godzinami, nagle czuję się zbyt słabo, żeby zrobić cokolwiek. Co gorsza, bez telefonu nie da się udawać zajętej, więc wyglądam, jakbym serio siedziała tutaj sama. Nie mogę przeglądać Facebooka i sprawiać wrażenia, że muszę zrobić coś pilnego do pracy. Nie mam jak napisać do Graya, co i tak byłoby bezcelowe, bo specjalnie nie powiedziałam mu o przylocie – planowałam go zaskoczyć. Mogę więc tylko siedzieć w ciszy, gdy świat wokół pędzi dalej.
Podróżni mijają mnie w różnym tempie – energicznym krokiem, z ociąganiem lub z pośpiechem – tak zazwyczaj poruszają się rodziny. Gdy patrzy się na to z boku, widok niemal cię hipnotyzuje. Może dlatego zauważam jedyną osobę, która biegnie szerokim korytarzem. To jakiś chłopak.
Obserwuję go bezczynnie. Jest wyższy od wszystkich na lotnisku, a to zwraca uwagę. Nawet z daleka dostrzegam jego górującą nad wszystkimi głowę. Nie widzę dobrze jego miny, ale sprawia wrażenie zdenerwowanego. Pomimo wysokiego wzrostu jego ruchy wśród wolniejszych ludzi wydają się bardzo płynne.
Teraz jest bliżej mnie, więc zauważam jego szerokie ramiona i klatkę piersiową. Z bliska widzę też złote refleksy w jego ciemnych blond włosach, gdy biegnie przy wielkich oknach przepuszczających promienie słoneczne.
Nagle mój oddech przyspiesza, serce bije szybciej. Uśmiecham się i wstaję. Chcę wierzyć, chcę mieć nadzieję. Ale on nie szuka mnie. Jego skupiony, zdeterminowany wzrok skierowany jest na bramkę przylotów.
Boże, jak on się porusza – jak fale obmywające gładkie kamienie. Ludzie zatrzymują się i gapią, gdy ich wymija. Nic dziwnego. Jest umięśniony, ale ma idealne proporcje, porusza się z gracją, więc na pewno jest jakimś sportowcem. W dodatku wygląda bosko – ma silną szczękę, ładnie wyrzeźbione rysy twarzy, złotą skórę i włosy muśnięte słońcem.
Mija mnie pędem i zatrzymuje się przy bramkach. Przez chwilę rozgląda się wokół, ale jego wzrok ani razu nawet się do mnie nie zbliża. Potem pochyla się, kładzie ręce na kolanach i przeklina pod nosem. Nie jest zdenerwowany, tylko zły. To jasne. Potem znowu klnie, prostuje się i szybko zaczyna krążyć, jakby stanie w miejscu było dla niego nie do zniesienia.
Mamrocze do siebie, mocno ściąga brwi, krąży w kółko, z rękami założonymi na karku. Jego bicepsy apetycznie się napinają, teraz są jeszcze większe. Pewnie nie objęłabym ich dłońmi, ale chciałabym spróbować.
Przez cały czas uśmiecham się jak wariatka. Nie mogę się powstrzymać. Wciąż to robię, kiedy jego wzrok w końcu skupia się na mnie.
Jest tak roztargniony, że na początku mnie nie zauważa, ale potem jakby zamiera. Przez chwilę gapimy się na siebie, on powoli opuszcza ramiona i delikatnie rozchyla usta. Jego niebieskie oczy błyskają, jakby mnie rozpoznał, szyja robi się czerwona.
Między nami strzelają iskry, od których włoski na ramionach stają dęba. Wstrzymuję oddech, a potem powoli go wypuszczam. Czuję czystą radość, która uderza mi do głowy, i nie wiem, jak sobie z nią poradzić.
Mięsień na jego policzku drga, jakby on też poczuł przypływ silnych emocji. Robi krok w moją stronę, zamiera, przekrzywia głowę, jakby chciał się upewnić. Uśmiecham się jeszcze szerzej. Jego usta w odpowiedzi rozciągają się nieśmiało.
– Mac?
Stoi jakieś sześć metrów dalej, ale z łatwością odczytuję ruch jego ust. A potem śmieję się jak kretynka.
– Gray!
Słyszy mnie nawet z oddali. Idzie w moją stronę tak szybko, że niemal rozmazuje mi się przed oczami. W mgnieniu oka zostaję otoczona przez twarde mięśnie i ciepłą skórę. Gray tuli mnie i z łatwością obraca dookoła. Po raz pierwszy od roku czuję się taka delikatna i mała. Pachnie słońcem, potem i, co dziwne, domem. Wciskam nos w zagłębienie między jego szyją a ramieniem, a on chichocze i ściska mnie mocno.
Nigdy wcześniej się nie dotykaliśmy, nawet się nie widzieliśmy, a mimo to ten uścisk w ogóle nie jest niezręczny. Wydaje się idealny, moje serce topnieje, całe ciało dosłownie lgnie do tego faceta.
Gray kładzie mi rękę na karku, trzymając mnie blisko.
– Jasna cholera – mówi zduszonym, a jednocześnie lekkim od szczęścia głosem. Pisaliśmy ze sobą tak często, że musiałam zwiększyć sobie abonament w telefonie, jednak nigdy nie słyszałam jego głosu. – To naprawdę ty, Mac.
I to naprawdę Gray. Osoba, z którą rozmawiałam nieustannie, odkąd napisałam do niego pierwszą wiadomość. Szybko stał się moim przyjacielem i codziennie czułam potrzebę, żeby z nim rozmawiać. To dziwne uzależnienie. Ogarnia mnie nieśmiałość, ale nie chcę go puścić.
Gray
Nie mogę uwierzyć w to, że trzymam ją w ramionach. Ivy Mackenzie. Poza Drew nigdy nie poznałem osoby, z którą od razu zacząłbym nadawać na tych samych falach. A teraz w końcu spotkałem się z nią twarzą w twarz.
Boże, to takie cudowne uczucie. Jej ciało jest namacalne, prawdziwe. Ciepłe i miękkie. Pachnie jedzeniem rozdawanym na pokładzie samolotu, stęchłą kawą i podróżą. Niezbyt przyjemny zapach, ale pod spodem wyczuwam coś słodkiego, kobiecego, jak cukier i wanilia. Zaciągam się tym i od razu mnie to niepokoi, bo doznania uderzają mi do głowy – tej drugiej, mniejszej i bardziej chciwej. Nie chcę myśleć w ten sposób o swojej przyjaciółce. Jeśli zauważy moją reakcję, poczuję się jak zbok. Muszę ją puścić. Robię krok w tył.
Nagle ogarnia mnie niepewność. A co, jeśli nie będzie tak jak podczas wymiany wiadomości? Jeśli teraz, twarzą w twarz, zrobi się niezręcznie? Nigdy wcześniej nie miałem przyjaciółki. Nawet nie chciałem mieć.
Z jednej strony nie chcę jej puścić, bo wtedy będziemy musieli rozmawiać, patrzeć sobie w oczy. Z drugiej – chcę ją dalej tulić, bo to takie przyjemne i cudowne. Mimo to nie mogę stać tu wieczność. W końcu będzie chciała mnie puścić. Tylko że ona też trzyma się mnie kurczowo, owijając długimi ramionami. Może ona również się denerwuje. To dodaje mi odwagi i powoli się odsuwam.
Nie odchodzi daleko. Zauważam, że jest wysoka i zbudowana jak amazonka. Tego się nie spodziewałem. Ale podoba mi się to. Sam mam metr dziewięćdziesiąt osiem i ważę sto trzynaście kilogramów, co oznacza, że zazwyczaj wszystkie dziewczyny wyglądają przy mnie jak karzełki. Muszę się pochylać, żeby je przytulić, o pocałunkach nie wspominając. A seks? Zawsze martwię się, że je zgniotę. Dosłownie.
Ale Mac musi mieć około metra osiemdziesięciu. Czubek jej głowy sięga mojego podbródka. Nie jest tęga, ale też nie można jej nazwać chucherkiem. Jej kształty są miękkie, łagodne, a kończyny długie.
Cholera. Gapię się na nią. Robię krok w tył i się uśmiecham. Tak bardzo cieszę się na jej widok, że wali mi na łeb.
– Przepraszam, że cię nie poznałem – mówię lekko zdenerwowany. – Wyglądasz… nieco inaczej niż na zdjęciu, które twój ojciec trzyma na swoim biurku.
Żadnego innego nie widziałem.
Mac z pogardą marszczy zadarty nosek.
– Boże, chyba nie mówisz o tym, na którym mam piętnaście lat?
– Wydaje mi się, że tak.
Staram się nie śmiać, ale łatwo nie jest. Mac to zauważa i ściąga brwi.
– To okropne zdjęcie. Zabiję tatę za to, że trzyma je na wierzchu.
Nie dziwię się jej. Wtedy miała okrągłą twarz i aparat na zębach. Właśnie taki obraz miałem w głowie przez cały czas – pyzate policzki, mały nos i duże, brązowe oczy.
W rzeczywistości wygląda inaczej. Oczy wciąż ma duże i brązowe, brwi proste, ale twarz już nie jest tak dziecięco zaokrąglona. Teraz jej kości policzkowe wydają się wysokie, ładnie zarysowane, szczęka ma łagodny kształt. Oczywiście nie sądziłem, że dalej będzie mieć kędzierzawe włosy ściągnięte w ciasny kucyk. A może tak myślałem, ale tu również nie miałem racji.
Jej błyszczące brązowe włosy są dość krótkie, ledwie sięgają ramion, a gęsta grzywka wpada do oczu. Zawsze pociągały mnie laski z długimi, falującymi włosami, ale Mac wygląda w tej fryzurze uroczo, trochę jak kobiety z lat sześćdziesiątych.
Dociera do mnie, że moja przyjaciółka jest seksowna. Nie w stylu gorącego kociaka, ale dziewczyny z sąsiedztwa. Chcę dobrać się jej do majtek.
Nie. Wykluczone. Po prostu jestem z niej dumny, to wszystko. Mac na pewno nie narzeka na brak zainteresowania.
– Chodź, odwiozę cię do domu.
Idziemy żwawym krokiem, jej długie nogi z łatwością nadążają za moimi. To dla mnie nowość, że mogę chodzić naturalnym dla siebie tempem, bo zazwyczaj musiałem się dostosowywać do niższych kobiet.
Nie mogę przestać się na nią gapić. To dziwne – każda krzywizna jej ciała jest dla mnie nowa, a jednocześnie jakby znajoma. Jak liczby zaprzyjaźnione, których dzielniki mogą się nawzajem sumować.
Kuźwa, przez tę dziewczynę mam papkę zamiast mózgu. Ale i tak jestem szczęśliwy.
– Twój tata nie mógł przyjechać. Kazał przekazać, że przeprasza.
– Nie wątpię – mamrocze. Czuję jej gniew i ból.
Jest mi przykro z tego powodu i sam jestem zły na Big Maca za to, że ona przez niego cierpi.
– Utknął…
– Bo musiał zająć się klientem – kończy za mnie i macha ręką. – Wiem. – Wzdycha cicho. – Już przywykłam, wierz mi.
Wierzę, ale wcale nie czuję się z tego powodu lepiej. Właściwie jestem coraz bardziej wkurzony na jej ojca.
– Przyjechałbym na czas, ale…
Szlag by to, nie chcę jej mówić, że ojciec właśnie zadzwonił do mnie, żebym ją odebrał. Chyba sama się tego domyśliła, bo jej usta unoszą się w drwiącym uśmiechu.
– Czyli pewnie prosił Fionę, ale nie mogła, więc uderzył do ciebie. – Marszczy brwi. – A wiesz, jaką Fi miała wymówkę?
– Najwyraźniej rzyga dalej, niż widzi. Twój ojciec wspomniał, że jest chora.
– Och. – Irytacja Mac wyraźnie wyparowuje. – Biedna Fi.
Jeszcze nie miałem okazji poznać młodszej siostry Mac. Wiem, że chodzi do miejscowego żeńskiego college’u, który lubiłem odwiedzać w trakcie pierwszego i drugiego roku studiów, żeby wyrywać laski. Ale tego Mac nie powiem. Już i tak truje mi dupę o to, że jestem męską dziwką. Co za głupia ksywka. Osobiście wolę „wykorzystujący każdą okazję mistrz seksu”. Tego również nie mogę jej powiedzieć.
– Nie masz nic przeciwko, prawda? – pytam, gdy wychodzimy na zalane słońcem miasto. Powietrze pachnie spalinami. – Że po ciebie przyjechałem?
– Nie – odpowiada szybko, może nawet za szybko. – A dlaczego bym miała?
Wzruszam ramionami, mijając jakąś bizneswoman, która podchodzi do terminala.
– Nie przyznałaś się, że wracasz do domu.
Dopiero teraz, gdy powiedziałem to na głos, poczułem, jak bardzo mnie to boli.
Jest jeszcze gorzej, bo Mac się krzywi.
– Tak, wiem… – Wbija wzrok w czerwone trampki. – Powinnam była ci powiedzieć. Po prostu…
– Ivy – ostrzegam. Po raz pierwszy zwracam się do niej po imieniu.
To dziwnie intymne i sam nie wiem, jak się z tym czuję.
– Okej, okej – odpowiada pospiesznie – to było słabe. Ale… Pieprzyć to. – Spogląda na mnie, w jej oczach błyska determinacja, jakby zbierała się w sobie. – Oczywiście, chciałam to zrobić. Planowałam zaskoczyć cię jutro. Ale, sama nie wiem, chyba się bałam. A co, gdyby zrobiło się…
– Dziwnie? – Uśmiecham się i nieco rozluźniam, tym bardziej że ona również odwzajemnia mój grymas, a jej policzki robią się różowe.
– Też się o to martwiłeś?
– Tak, jasne. Bo co by było, gdybyś nie polubiła mnie osobiście? Przez esemesy zdążyliśmy się do siebie zbliżyć…
Urywam, bo ściska mnie w gardle. Teraz to dopiero jest niezręcznie. Cholernie.
Mac jednak rozwiązuje problem, bo otacza mnie ręką w talii i ściska delikatnie. Żar płynie moimi żyłami i wtulam się w nią.
– Cieszę się, że tu jesteś, Gray. – Wbija palce w moje ciało. – Naprawdę się cieszę.
Właśnie oficjalnie poznałem Ivy Mackenzie i dotarło do mnie, że tęskniłem za nią jak szalony.
– Ja też.
Ivy
Proszę Graya, by prowadził, mimo że to mój samochód. I o dziwo nie zgadza się od razu, jak zrobiłby każdy facet, bo wszyscy myślą, że prowadzenie auta to ich domena.
– Jesteś tego pewna?
Trzyma kluczyki w długich palcach i kołysze nimi, czekając, aż wyciągnę rękę.
– Ja prędzej doprowadzę do jakiegoś wypadku. Proszę mnie zawieźć do domu, sir.
– W takim razie w porządku. – Otwiera drzwi i gestem zaprasza mnie do środka. – Twoja różowa karoca gotowa do drogi, madame.
Och, mój maleńki różowy fiacik. Tak za nim tęskniłam. Gray go nie znosi i rozumiem dlaczego. On jest zbyt duży do tego auta – fotel jest odsunięty najdalej, jak się da, a mimo to Gray i tak przeklina pod nosem, moszcząc się na siedzeniu.
Niejednokrotnie próbowałam sobie wyobrazić Graya prowadzącego ten samochód. Ale wyobrażenia mają się nijak do rzeczywistości – Gray napina wszystkie mięśnie, kuli szerokie ramiona, nogi zgina pod dziwnym kątem. Kierownica w jego wielkich dłoniach wygląda jak zabawka.
– O matko, ale mam bekę – mówię, z trudem powstrzymując rechot.
Gray gromi mnie spojrzeniem, ale w jego niebieskich oczach tańczą rozbawione iskierki.
– Dlatego chciałaś, żebym to ja prowadził?
– Po części tak. Wyglądasz uroczo.
Szczypię go w policzek.
Daje mi po łapach i prycha cicho.
– O ty mendo. Przysięgam na Boga, znajdę sposób, żeby się na tobie odegrać.
– Już się boję. Serio.
Wkrótce potem wjeżdżamy na autostradę. Mimo że Gray siedzi taki skurczony, samochód prowadzi z łatwością. Wyobrażam go sobie na boisku, jak jego ciało pracuje płynnie. To na pewno zachwycający widok. Mogłam obejrzeć nagrania z jego meczów, ale bałam się tego, tak samo jak nie chciałam sprawdzić jego zdjęcia. Jakaś część mnie po prostu wolała żyć w nieświadomości. Gdybym wiedziała, jak wygląda, mogłabym stać się zbyt nieśmiała, zbyt zakochana w jego talencie.
Otwieram okno i wpuszczam do środka chłodne, pachnące asfaltem powietrze.
– Tęskniłam za zapachem Ameryki.
Zerka na mnie.
– To Ameryka ma jakiś zapach?
– Tak, ale nie każ mi go opisywać, bo nie potrafię. Anglia również ma swój zapach. – Odchylam głowę i obserwuję świat przemykający za oknem. – Nawet samochodami po drugiej stronie jeździ się inaczej. Nie masz pojęcia, ile czasu zajęło mi przyzwyczajenie się do tego, w którą stronę patrzeć, gdy przechodzisz przez ulicę. – Wzdycham, coraz bardziej rozkoszując się powrotem do domu. – Pobyt w Anglii mi się podobał, ale teraz dociera do mnie, jak bardzo tęskniłam za domem.
Gray muska ręką moje kolano, gdy sięga po swojego iPhone’a. Przez chwilę przegląda listę piosenek, a potem opiera się o siedzenie. W samochodzie rozlega się American Girl Toma Petty’ego. Gray uśmiecha się do mnie zawadiacko.
– Jestem tylko w połowie Amerykanką – odpowiadam rozbawiona. – Mama jest Brytyjką.
Chichocze.
– Zapamiętam.
Przez całą piosenkę nie rozmawiamy, po prostu skupiamy się na drodze. Z jednej strony wydaje się to dziwne, z drugiej – zupełnie normalne. Mam teraz Grayowi tyle do powiedzenia, gdy nie ogranicza nas pisanie. Ale to może poczekać. Jego kojąca obecność uspokaja mnie na tyle, że teraz chcę się po prostu cieszyć chwilą.
– Mogę o coś zapytać? – odzywa się, gdy piosenka dobiega końca.
Wydymam wargi.
– Kiedy ktoś tak mówi, zazwyczaj chce cię obrazić.
Jego oczy marszczą się w kącikach od śmiechu.
– Trafna uwaga. Moje pytanie może faktycznie zostać tak odebrane.
– Mhm. – Staram się nie uśmiechać. Nic nie mogę na to poradzić; nawet zwykła jazda autostradą z Grayem wprawia mnie w dobry nastrój. – No dalej. Ale ostrzegam, sprowokowana kąsam.
– Obiecanki cacanki. – Zaciska palce na kierownicy, mięśnie napinają się w jego przedramionach. – Dlaczego tata kupił ci taki samochód? Nie zrozum mnie źle, świetna stylówka i ogólnie niezłe auto. Ale ile ty masz? – Jego policzki robią się czerwone, gdy przesuwa wzrokiem po moich nogach. – Metr osiemdziesiąt?
Oczywiście musiał o tym wspomnieć. Jeszcze chyba nigdy nie spotkałam faceta, który nie zwróciłby uwagi na mój wzrost. Ale zachowuję się, jakby mnie to nie ruszało.
– Hej, jestem drobna jak na metr osiemdziesiąt dwa.
Gray kwituje mój żart bananem na twarzy. Do twarzy mu z uśmiechem. Wokół jego ust pojawiają się zmarszczki. Trochę przypominają dołeczki, ale są jakby dłuższe. Nie mogę oderwać od nich wzroku.
– Uroczo – stwierdza, płynnie zmieniając pasy. – To jak, panno wysoka, po co ci ten cukierkowaty samochód?
Wzdycham i rozpieram się na siedzeniu, starając się znaleźć miejsce na nogi.
– Wydaje mi się, że tata wciąż ma mnie za swoją małą córeczkę. I w porównaniu do niego faktycznie jestem drobna.
– W porównaniu do twojego ojca to nawet ja jestem drobny – odpowiada żartobliwie Gray.
Oczywiście przesadza, ale nie do końca. Mój tata jest od niego kilka centymetrów wyższy; zanim został agentem, grał w NBA. Mógł być trenerem, ale zawsze wolał biznesy niż stresujące mecze.
– Okej, ale różowy? Jakoś ten kolor mi do ciebie nie pasuje – mówi Gray, patrząc wymownie na moje ubrania.
Mam na sobie obcisłe czarne spodnie, koszulkę retro z The Cure i czerwone trampki. To prawda, nie przepadam za różem.
– Poza tym tata często myli mnie z moją siostrą. Na przykład w któreś święta dostałam domek dla lalek Barbie, który Fi sobie wymarzyła, a ona dostała zestaw małego kosmity. – Wzruszam ramionami. – A teraz samochody. Ja utknęłam z różowym fiatem, do którego ledwie się wciskam, a moja siostra, metr sześćdziesiąt wzrostu, jeździ czarną acurą MDX.
– O kurde. – Gray kręci głową. – Przekichane, Mac.
– Pociesza mnie tylko to, że Fi jest tym równie zachwycona, co ja.
– W takim razie dlaczego się nie zamieniłyście?
Oto pytanie za milion dolarów. Stukam palcami o ramę okna.
– Po pierwsze to tata kupił nam te samochody. Ile dzieciaków może się tym pochwalić? Obie wiemy, że miałyśmy szczęście. Poza tym nie chciałyśmy zranić uczuć taty. Ma swoje wady, ale zapadłby się pod ziemię, gdyby dotarło do niego, jaki popełnił błąd. On się stara, wiesz? Po prostu… jeśli chodzi o córki, to nie bardzo sobie radzi.
Gray kiwa głową, ale na jego twarzy dostrzegam smutek, jakby nie miał pojęcia, jak to jest radzić sobie z takim troskliwym, ale zagubionym rodzicem. Do tej pory jeszcze nie rozmawialiśmy o rodzinie. Nie wspominałam o tym, bo Gray chce, żeby mój ojciec został jego agentem.
Nie chcę bardziej psuć nam humoru, więc uśmiecham się i mówię:
– Poza tym już przywykłam do swojej małej różowej pianki. I pomyśl tylko… – Szturcham go łokciem w bok. – W życiu nie zobaczyłabym, jak starasz się do niej wcisnąć, gdyby mój ojciec się nie pomylił.
Gray wybucha śmiechem i lekko schyla głowę.
– Taa, jasne, mój ból jest tego warty.
– Wiadomo, skarbie.
W jego oczach błyszczy humor, a potem skupia wzrok na drodze.
– I pewnie byśmy się nie poznali.
Atmosfera między nami robi się przyjemnie ciepła i pluszowa. Ogarnia mnie fala melancholii, bo na samą myśl o tym, że miałabym nie poznać Graya, chce mi się płakać. A może po prostu jestem przemęczona.
Gray odchrząkuje.
– Dokąd mam cię zabrać?
– Do City Diner.
Zaskoczony unosi brwi, a ja rzucam mu spojrzenie, które na pewno kojarzy się z dzikim zwierzęciem.
– Nawet nie masz pojęcia, jaką mam chcicę na kubełek chrupiących kawałków kurczaka.
– O, czyli jesteś żarłokiem – stwierdza. – Swój pozna swego.
– Po prostu jedź, pączusiu.
– Spokojnie, sosiku. Kupię ci tego kurczaka.
Uśmiecha się i opuszcza okno, a potem włącza radio.
Wiatr rozwiewa mi włosy, muzyka dudni. Czuję się szczęśliwa, jakby moimi żyłami płynął lekki, musujący szampan. Dobrze być w domu.
Po liceum wiedziałam dokładnie, dokąd zmierzam. Postanowiłam rozpocząć studia w Sarah Lawrence College. Ta myśl ekscytowała mnie do tego stopnia, że pakowałam się natychmiast po rozdaniu świadectw, jeszcze w birecie i todze. Przez całe studia ryłam jak szalona, wiecznie siedziałam z nosem w książkach i skończyłam rok wcześniej ze względu na ponadprzeciętne wyniki.
A teraz studia się skończyły i czuję się zagubiona. Przyjaciele, których poznałam, rozjechali się po świecie i wszyscy zaczęli nowy etap. Zakończenie studiów to ciężki okres – człowiek czuje się wtedy taki samotny. Nic dziwnego, że większość z automatu zapisuje się na podyplomówki, żeby jeszcze przez chwilę przynależeć do jakiejś grupy. Ja jednak potrzebowałam odpoczynku od nauki. I już nie czuję się samotna. Mam Graya, który jakimś cudem wypełnia wszelkie luki – dosłownie, bo jest taki wielki. Ale odnoszę się również do jego energii – on kojarzy mi się z układem słonecznym, w którym krążą planety, słońca i gwiazdy.
Siedzi rozparty w boksie, który zajmujemy, długą rękę położył na oparciu. Słońce mieni się w jego ciemnych blond włosach, a na ustach gra lekki uśmiech.
– No co? – pytam, biorąc kolejny kęs kurczaka.
Mruczę z rozkoszy. Od wieków nie jadłam prawdziwego smażonego kurczaka, takiego chrupiącego, złocistego, soczystego, pysznego. Niebo w gębie.
Gray szczerzy się do mnie.
– Po prostu obserwuję, jak pożerasz tego kurczaka.
– Mówisz to takim tonem, jakby to było coś nieprzyzwoitego.
Chichocze.
– Bo tak to wygląda.
Chcę mu powiedzieć, by spieprzał, oczywiście w najbardziej uprzejmy sposób, ale Gray podciąga rękawy do łokci i wtedy zauważam coś po wewnętrznej stronie jego przedramienia.
– Hej, a co to?
Łapię go za nadgarstek i delikatnie obracam, żeby zobaczyć tatuaż zdobiący jego skórę od nadgarstka do łokcia. To jakieś matematyczne symbole wykonane ciemnoniebieskim tuszem.
Gray lekko sztywnieje i wstrzymuje oddech. Po chwili jednak wypuszcza go powoli i odpowiada lekkim tonem:
– To tożsamość Eulera. – Wskazuje podbródkiem na fragment, po którym przesuwam palcami, i patrzy mi głęboko w oczy. – Znasz się na matematyce?
Krzywię się.
– Na studiach miałam rachunek różniczkowy, bo był częścią kursu. Ale zdałam tylko dzięki uporowi i mnemotechnikom. Równie dobrze mógłbyś mówić do mnie po chińsku.
Uśmiecha się do mnie wyrozumiale.
– Okej, w takim razie w skrócie: matematycy często nazywają tożsamość Eulera najpiękniejszym matematycznym równaniem na świecie ze względu na jego prostotę, a także dlatego, że łączy pięć uniwersalnych stałych, a raczej ciał, jak to nazywamy.
– Wierzę ci na słowo. – Przesuwam palcem po równaniu, a potem skupiam się na długim ciągu cyfr, z ułamkami, literami i innymi znakami, które wyglądają jak bazgroły. – A to?
– Ach, to podstawowy dowód na równanie Eulera. – Jego oczy błyskają szelmowsko. – Mógłbym ci to wyjaśnić, ale…
– W porządku – odpowiadam szybko, a on prycha. Powoli gładzę dziary. Są ładne, eleganckie, niemal kobiece. Mimo że te wszystkie dowody i równania wyglądają chaotycznie, jest w nich coś płynnego, jakby ktoś pisał je ciągiem, bez zatrzymywania. – Nie wiedziałam, że lubisz matematykę.
Gray drży, złote włoski na przedramionach stają dęba, gdy docieram do wnętrza łokcia.
– Po prostu przychodzi mi z łatwością – odpowiada, wzruszając ramieniem. – Moja mama miała tak samo. Rozumiała fizykę oraz inżynierię, ale lubiła historię i teorię, więc skończyła jako wykładowca historii matematyki. Euler był geniuszem, matematykiem i fizykiem żyjącym w osiemnastym wieku. Można powiedzieć, że mama miała na jego punkcie fioła.
Uśmiecham się.
– To słodkie.
Gray nachyla się w moją stronę, nasze głowy niemal się stykają, gdy oboje przyglądamy się tatuażom.
– Ona… – zaczyna niemal szeptem – …zmarła.
Mój oddech zwalnia.
– Kiedy?
Czuję bolesny skurcz w żołądku na myśl o tym, jak bardzo musiał to przeżywać i że mnie przy nim wtedy nie było.
– Miałem szesnaście lat. Rak piersi. – Przełyka ślinę. – Pod koniec bardzo cierpiała. Ciągle siedziałem przy niej i trzymałem ją za rękę.
Spuszcza wzrok, żeby nie patrzeć mi w oczy.
– Potrzebowała kontaktu z drugim człowiekiem, bo tak bardzo ją bolało, że ktoś musiał odwracać jej uwagę.
Jego klatka piersiowa unosi się i opada gwałtownie, oddech staje się bardziej miarowy, odzyskuje nad nim kontrolę. Przełyka ślinę, a ja kładę mu rękę na ramieniu, żeby pomóc się uspokoić.
– Któregoś dnia wziąłem długopis i poprosiłem ją o wykład. Często tak robiła, zachwycała się pięknem matematycznych teorii, dowodami, funkcjami i równaniami. – Śmieje się chrapliwie. – Dla mnie to były bajki na dobranoc.
Gray zaciska dłoń w pięść, jego mięśnie się napinają.
– Rysowała mi na ręce. Później to ścierałem, a ona zaczynała od początku. Te tatuaże to ostatnie, co napisała… Kazałem wytatuować sobie jej pismo na ręce. Żeby móc to zachować.
– Jest piękny.
Bez namysłu unoszę jego ramię i składam pocałunek na miękkiej skórze.
Gray sztywnieje, widzę, że patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami; jest w nich ból i jakaś tęsknota. Rozpoznaję ją – tę potrzebę, by mieć w życiu kogoś, kto rozumie twoją pustkę i to, że czujesz się samotny we wszechświecie.
Gray patrzy mi w oczy przez sekundę, a potem odchrząkuje.
– Kurde, Mac, zaraz rozbeczę się jak dzieciak. To wszystko przez ciebie. – Posyła mi krzywy uśmiech.
Puszczam go i się odchylam.
– A więc skomplikowana matma to dla ciebie pikuś, co? Nigdy nie powiedziałeś, co studiujesz.
To na pewno nie to, czego bym się po nim spodziewała.
Gray odwraca spojrzenie i bierze wielki kęs kurczaka.
– Mechanika i budowa maszyn oraz nanotechnologia – mamrocze z pełną buzią.
Krztuszę się napojem.
– Ja pierdzielę – stękam, starając się złapać oddech. Gray tylko wzrusza ramieniem. – Jakim cudem masz czas na dwa kierunki i treningi?
Kuli się na kanapie.
– Nanotechnologię studiuję, żeby się nie nudzić.
– Bo na studiach z mechaniki idzie ci jak z płatka? – Prycham.
Bawi się serwetką.
– Tak, cóż… jak już mówiłem, przychodzi mi to z łatwością. Poza tym naprawdę chciałem dowiedzieć się więcej o nanotechnologii. Wiesz, jakie to wszystko jest ciekawe? Gdy się patrzy na hierarchiczną budowę nanostruktur…
Urywa nagle, jego twarz robi się czerwona, jakby złapał się na tym, że zaczął za bardzo wchodzić w szczegóły. To prawda, ale nie przeszkadza mi to.
– Mógłbyś studiować na uczelni z Ligi Bluszczowej, prawda? – pytam.
– Ten uniwersytet ma najlepszy program dla futbolistów w całym kraju i całkiem dobry wydział fizyki – odpowiada, wzruszając ramieniem. – Nie miałem nic przeciwko.
Gapię się, zdziwiona tym, że wstydzi się swojej inteligencji. Chyba myśli, że go oceniam – ściąga brwi, dłonie pod stołem zaciska w pięści.
– Nie zapytasz, dlaczego gram w głupią grę dla mięśniaków, skoro stać mnie na coś więcej?
– Nie. Wiem tyle, że jest cała masa inteligentnych facetów, którzy grają w futbol.
Nieco się rozluźnia, a potem przeczesuje ręką jasne włosy.
– Przepraszam. Jestem trochę drażliwy na tym punkcie. Nie lubię być w centrum uwagi. Mam prawie dwa metry wzrostu, jestem gwiazdą drużyny, która wygrywa w mistrzostwach. Już i tak przyciągam uwagę, nawet jeśli nie mieszam do tego swojego IQ. – Śmieje się, ale nie brzmi, jakby go to bawiło. – W każdym razie kocham futbol. Kocham też matematykę i naukę. W ten sposób mogę mieć jedno i drugie. A jeśli nie wyjdzie mi w sporcie, to zawsze czeka mnie dobra przyszłość w nanotechnologii.
– To mało powiedziane, pączusiu. – Szturcham go nogą pod stołem, a on trochę się rozluźnia.
– To co zamierzasz robić, skoro już jesteś w domu, Ivy Mac?
Rozmawialiśmy na wiele tematów, ale z jakiegoś powodu nie o naszych planach na przyszłość. Jakimś cudem moja relacja z Grayem skupiała się tylko na teraźniejszości. Myślę, że dzięki temu było nam łatwiej cieszyć się sobą nawzajem. Lecz kiedy mam mu wspomnieć o swoich planach na przyszłość, czuję niepokój w żołądku. Już zaplanowałam całe życie, ale w tej chwili nie chcę myśleć o tych rozrysowanych ścieżkach.
Wycieram ręce w serwetkę i biorę spory łyk lemoniady.
– To nie do końca tak. Wiesz, że ostatni rok spędziłam z mamą, ucząc się, jak prowadzić jedną z jej piekarni?
Moja mama jest pierwszorzędną cukierniczką. Prowadzi trzy bardzo znane w Londynie cukiernie. Jej specjalnością są chleby i torty.
Gray kiwa głową, a ja biorę głęboki wdech. Nagle mój żołądek zaciska się w supeł i drży.
– Na wiosnę zamierzam wrócić do Londynu, żeby prowadzić lokal w Notting Hill. To najbardziej dochodowa piekarnia, poza tą w Chelsea. To, że mama oddaje ją w moje ręce, wiąże się z wielką odpowiedzialnością, a także świadczy o jej zaufaniu.
Odpowiada mi cisza. Gray marszczy brwi, jakby mnie nie słyszał, ale nachyla się i odchrząkuje.
– Znowu wyjeżdżasz? Do Londynu?
– Tak.
Obraca głowę do okna, a słońce oświetla bok jego twarzy, uwydatnia mocne rysy nosa i szczękę. Przygryza dolną wargę, potem zaciska usta w cienką linię. I znowu na mnie patrzy.
– Kiedy wracasz?
– W marcu. – Zaciskam palce na tłustej serwetce na kolanie. – Studiowałam zarządzanie. Zawsze lubiłam piec. Wszystko do siebie pasuje. Poza tym dzięki temu mogę spędzić więcej czasu z mamą. Była taka szczęśliwa, kiedy jej towarzyszyłam.
Kiwa głową, nie patrzy na mnie, tylko na stos kości kurczaka w czerwonym pudełku przed nim.
– To dobrze, Mac. To naprawdę… świetnie.
Kręci głową, a potem uśmiecha się szeroko, beztrosko. Możliwe, że z wymuszeniem. Nie wiem. Dręczy mnie poczucie winy i straty. Ale on nie pozwala mi się zadręczać.
– A więc mamy kilka ładnych miesięcy, zanim zawojujesz świat wypieków. Co zamierzasz tutaj robić?
Rozluźniam się.
– Chcę spędzić trochę czasu z Fioną. Studiuje tutaj, tata również na razie tu mieszka. Ma też apartament w Nowym Jorku i dom w Los Angeles, ale on zawsze był nadopiekuńczy w stosunku do Fi i nie pozwalał jej mieszkać samej.
Gray marszczy brwi, a po chwili bierze kolejny kęs kurczaka.
– A o ciebie się nie martwi?
– Nie, jestem odporna jak kamień. To Fi jest krucha. – Wzruszam ramionami. – Zawsze tak było. „Nie martw się o Ivy, ona potrafi o siebie zadbać”. „Uczucia Fi trzeba chronić za wszelką cenę, inaczej się załamie”. Szczerze mówiąc, uważam, że to bzdura. Fi i ja jesteśmy do siebie bardzo podobne. Ale rodzice tak nas postrzegają.
– Rozumiem – odpowiada Gray. – Rodzice już tak mają. Widzą nas takimi, jakimi chcą nas zobaczyć. Tak jak jest im na rękę.
– To z Klubu winowajców? – pytam rozbawiona.
– Brawo. – Uśmiecha się, więc skupiam się na jego ustach. Są takie pełne, idealnie wykrojone, a jednocześnie bardzo męskie. Nawet rozluźnione wydają się uśmiechać. – A więc będziesz mieszkać z Fioną?
– Tak. Fi mieszka w domku gościnnym za domem mojego ojca. Zatrzymam się u niej.
Gray krztusi się napojem.
– Chwila. Twój ojciec ma na tyle duży dom, żeby mieć na podwórku domek dla gości, ale w nim nie mieszkacie?
– Fi nie chce „mieszkać z tatą”. Ale uwielbia ten domek dla gości, więc… – Kręcę głową. – Wiem, że jesteśmy dziwne.
– Ale urocze. – Gray mierzwi mi włosy.
Jego dotyk jest ciepły, znajomy, a jednak nowy. Nie mogę przestać się na niego gapić, tak jak wcześniej, gdy mnie odebrał z lotniska.
Zauważa moje spojrzenie.
– Wiem – rzuca.
– Ale co? – Mój głos staje się dziwnie łagodny, zalewają mnie ciepło i szczęście.
Twarz Graya pokrywa się rumieńcem. Nachyla się i opiera ramiona na blacie. Zauważam, że on nie potrafi usiedzieć w miejscu, ciągle jest w ruchu.
– Okej, to pewnie zabrzmi jak krytyka, ale to wcale nie jest mój zamiar – oznajmia.
– Jasne, totalnie mnie pocieszyłeś – odpowiadam z kamienną miną.