Teraz twój ruch - Callihan Kristen - ebook + audiobook + książka

Teraz twój ruch ebook i audiobook

Callihan Kristen

4,6
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 346

Data ważności licencji: 8/31/2026

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 52 min

Lektor: Grzesław Krzyżanowski

Data ważności licencji: 8/31/2026

Oceny
4,6 (1325 ocen)
911
290
103
19
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
maltal

Nie oderwiesz się od lektury

Lekki romans na poprawę nastroju. Podoba mi się motyw prawiczka, jeszcze nie czytałam romansu, w którym te rolę są odwrócone, więc to było pozytywne. Na koniec książki było trochę standardowych dramatów, ale jest słodziutki happyend i o to w tym chodzi.
20
DorotaGB

Całkiem niezła

Fajny romans oczywiście z happy endem. Dobrze się czytało.
10
Renifer5

Nie oderwiesz się od lektury

świetna seria, a tę książkę czytało się rewelacyjnie. polecam i czekam na cd
10
Ulatam

Nie oderwiesz się od lektury

10/10 . Polecam ❤️❤️❤️👏👏👏
10
Stasia1961

Nie oderwiesz się od lektury

przyjemna i godna polecenia
10



Tytuł oryginału: The Game Plan

Projekt okładki: Sarah Hansen, Okay Creations

Adaptacja okładki oryginalnej: Sylwia Rogowska-Kusz

Redakcja: Katarzyna Bury

Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Ewa Bargiel, Martyna Kałan

Fotografia wykorzystana na okładce

© ArtOfPhotos/Shutterstock

Copyright © 2015 THE GAME PLAN by Kristen Callihan

© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Ewa Skórska

ISBN 978-83-287-1763-3

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Dla czytelników, którzy domagali się opowieści o „tym mądrzejszym”. Dziękuję Wam, Dex Wam dziękuje i wiem, że Fiona również.

PROLOG

Dex

Pot spływa mi po plecach, bolą mnie kości, nogi mam jak z waty. Wlokę się właśnie po zielonej darni, teraz zrytej i przeoranej.

Tysiące wiwatujących widzów, czuję drżenie w żołądku. Razem ze mną schodzą inni, brudni od krwi, potu i kredy.

Monday Night Football, sport na żywo w swoim najlepszym wydaniu. I moja drużyna właśnie wygrała. Zrobiłem, co się dało, a teraz schodzi ze mnie adrenalina, opada haj. Potrzebuję gorącego prysznica, dobrej kolacji i paru godzin malowania w moim domowym studiu. Ale mam dzisiaj gościa, który u mnie nocuje, i idziemy razem na tę kolację.

Chłopaki z drużyny klepią mnie po ramionach, mówią „dobra robota”, gdy idę przez boisko. Kilku gości z drużyny przeciwnej podchodzi do mnie, ściska mi dłoń. Ale ja rozglądam się za tym konkretnym.

Widzę go, góruje nad pozostałymi, wyższy od nich o głowę. Też mnie spostrzega i uśmiecha się szeroko. Jednak jest blady i ma ciemne kręgi pod oczami – i to nie z powodu przegranej jego drużyny. Przepychamy się do siebie przez tłum.

– Dex! – Gray Grayson, z którym grałem w drużynie uniwersyteckiej, jeden z moich najlepszych przyjaciół, łapie mnie w objęcia. Musi to zabawnie wyglądać, obaj jesteśmy w pełnym ekwipunku, trzymamy kaski w rękach. – Dobra robota, stary. Ale następnym razem my wam dokopiemy.

– To musisz zapowiedzieć swoim chłopakom, żeby wyjęli oczy z tyłka – odpowiadam, klepiąc go po głowie. – Dobrze cię widzieć, Gray-Gray.

Szlag, stęskniłem się za graniem z nim. Jest najlepszym końcowym, jakiego widziałem od lat. Nasza drużyna w college’u działała jak dobrze naoliwiona maszyna.

NFL to już nie to samo. Ego, pieniądze, wysokie stawki, zupełnie co innego. Praca. Kocham to, ale nie ma w tym beztroskiej radości.

Schodzimy razem w stronę linii bocznej.

– Jak tam Ivy i mały? – pytam. Miesiąc temu urodził im się synek, nazwali go Leo na cześć Leonharda Eulera, ukochanego matematyka Graya.

– O, stary. – Gray kręci powoli głową i uśmiecha się jeszcze szerzej. – W poprzednim życiu musiałem zrobić jakiś naprawdę dobry uczynek.

– Aż tak? – Fajnie to słyszeć. Nawet jeśli jego szczęście przypomina mi, czego nie mam.

– Najlepsza rodzina, jaką mógłbym sobie wymarzyć. – Gray masuje dłonią kark; wbrew deklaracjom szczęścia wygląda na wykończonego.

– Nie żebym ci nie wierzył, ale kiepsko wyglądasz. Co się dzieje?

Posyła mi spięty uśmiech.

– Tylko ty mogłeś to zauważyć.

Prawie zeszliśmy z boiska, ale on ma iść do szatni dla gości, więc zwalniamy.

– Leo nie przesypia jeszcze nocy, co odbija się na mnie i Ivy. – Krzywi się. – Głównie na niej, niestety, bo mnie często nie ma.

Skoro ktoś taki jak Gray narzeka na brak snu, musi być źle.

Ściskam jego ramiona.

– Po tym meczu masz tydzień przerwy, nie?

– Tak.

– Ja też. Co ty na to, żebym do was przyjechał?

Mieszkają teraz z Ivy w San Francisco i chociaż wybierałem się do nich od dawna, wciąż ich nie odwiedziłem. A teraz nadarzała się okazja: po pierwsze, najwyższy czas się zobaczyć i ze sobą pobyć, po drugie – mógłbym trochę pomóc. Tego oczywiście nie mówię, bo upierałby się, że sobie radzą.

Gray uśmiecha się szeroko.

– Pewnie, przyjeżdżaj, Ivy się ucieszy!

– Jesteś pewien? Może nie chce gości od razu po porodzie? – Muszę zadać to pytanie, Gray zwykle najpierw działa, a potem myśli.

– Coś ty, czuje się trochę samotna. – Ściąga brwi. – A żadne z nas za tym nie przepada.

To akurat świetnie wiem. Znowu go ściskam za ramiona.

– Dobra. To idziemy coś zjeść.

– Och, stary, nie mogę się już doczekać! – prawie jęczy. – Idziemy do Cochon, tak? – Aż mu oczy zabłysły na myśl o tym, że będziemy jeść w jednej z najlepszych restauracji w Nowym Orleanie. Ja też jestem głodny.

– Tak jest. Zapowiedziałem im, że przyjdziemy, i szykują nam coś dobrego. Chyba przebąkiwali o całym prosiaku.

Znowu jęk.

– Chyba się rozpłaczę.

Gray często wzrusza się na myśl o dobrym jedzeniu, a ja go świetnie rozumiem.

– Czyli co, przed szatnią za pół godziny?

Gray nocuje dziś u mnie, jutro wraca do domu ze swoją drużyną.

Kiwa głową i już biegnie do szatni, ale zawraca.

– Słuchaj, jeszcze jedno. Fi też planuje przyjechać do nas na ten tydzień. Odpowiada ci to?

Wszystko we mnie zamiera, oddech, serce… A potem znowu rusza, tym razem z kopyta.

Fiona Mackenzie. Mała siostra Ivy. Naprawdę mała. Najwyżej metr sześćdziesiąt, drobna i krągła. Zwróciła moją uwagę, jak tylko zobaczyłem ją dwa lata temu. Myślę o niej od tamtej pory.

Jasne zielone oczy, dzikie blond włosy, pełne usta wiecznie w ruchu i dźwięczny śmiech. Za każdym razem, gdy go słyszę, twardnieję na kamień. Taką ją pamiętam, gdy przywołuję jej obraz w pustych nocnych godzinach.

Nie pozwalałem sobie na to od dawna. Rozmyślanie o Fi to wyrafinowana tortura. Pewnie, że jest piękna, ale to również bardzo bezpośrednia osoba, która niczego nie owija w bawełnę. A ponieważ moja kariera polega na analizowaniu fałszywych zagrywek i zmyłek, przy niej czuję się, jakbym wyszedł z ciemności na światło słonecznego dnia. Oddycham swobodniej i myślę jaśniej. Potrzebuję tego bardziej, niż chcę przyznać.

Mógłbym powiedzieć, że mnie odrzuciła, ale przecież nigdy nie byliśmy blisko – Fi widzi we mnie jedynie kumpla Graya i nigdy nie przekracza linii oddzielającej zwykłą znajomość od… od czegoś więcej.

Będę z Fioną Mackenzie. W tym samym domu. Przez tydzień.

Gray chyba czeka na odpowiedź. Kiwam głową.

– Nie mogę się już doczekać.

I naprawdę tak jest. Czekam na to bardziej niż na cokolwiek w swoim dotychczasowym życiu.

ROZDZIAŁ 1

Fiona

Taka jest prawda: lubię facetów. No dobra – uwielbiam. Ich mocny, głęboki głos, spokój, z jakim podchodzą do problemów. Lojalność. Szerokie nadgarstki i proste, wąskie biodra. Cholera, lubię nawet to, jak jabłko Adama porusza się przy przełykaniu.

Wiadomo, uogólniam – spotkałam w życiu niejednego kiepskiego gościa. Ale generalnie jestem wielką fanką płci męskiej.

Dlatego w tej chwili czuję się trochę dziwnie, że jestem sama. Miałam świetnego chłopaka na studiach; Jake był seksowny i wyluzowany, może nawet trochę za bardzo. Kochał dosłownie wszystkich. Jasne, że poświęcał mi dużo uwagi jako swojej dziewczynie, ale jeśli akurat mnie przy nim nie było, nie stanowiło to problemu – spotykał się po prostu z innymi ludźmi. Nie, nie zdradzał mnie. Zwyczajnie nie zależało mu na mnie aż tak bardzo. Gdy zobaczyłam, co jest między Ivy, moją siostrą, a jej facetem – to wszechogarniające oddanie, przymus bycia ze sobą – zapragnęłam czegoś więcej niż tylko zwykłego randkowania. Chciałam stać się dla kogoś najważniejsza, żeby ten ktoś był wyłącznie mój.

To oczywiste, że nie spodziewam się znaleźć kogoś takiego w tym małym klubie we wtorkowy wieczór. Ale spokojnie, nie wpadłam tutaj szukać facetów nastawionych na szybki podryw. Przyszłam dla muzyki; kapela gra funky trip-hop, jest przyjemnie odprężająco. A ponieważ wypruwałam sobie flaki, żeby skończyć studia i zahaczyć się w firmie, w której teraz współpracowniczka kradnie mi pomysły, czym budzi we mnie mordercze instynkty, potrzebuję tego odprężenia i przyjemności.

Siedzę sobie na ławce przy stoliku w odległym kącie, piję manhattana i cieszę się chwilą. Dochodzę do wniosku, że kocham San Francisco. Przyjechałam tu na krótki urlop do siostry i jej męża; niestety Ivy i Gray nie rwali się do wychodzenia z domu – ich mały synek budzi się co dwie godziny. Malec jest cudny, ale nieprzesypianie nocy nie zachwyca mnie jakoś szczególnie.

Hamuję dreszcz. Może i jestem sfrustrowana i tak jakby samotna, ale przynajmniej nie snuję się po świecie jak zombie. Słucham, jak kobieta śpiewa o gwiazdach; jej głos rozlewa się jak gęsty syrop. Czuję słodki smak drinka w ustach i jego ciepło w żyłach. Jestem tak zadowolona i odprężona, że prawie nie zauważam faceta po mojej prawej.

Naprawdę nie wiem, co mnie podkusiło, żeby odwrócić się i na niego popatrzeć. Czy to dlatego, że kapela zrobiła przerwę i przestałam się skupiać na muzyce? A może poczułam jego spojrzenie, bo nie odrywał ode mnie wzroku…

Też na niego spojrzałam. Bardzo uważnie.

Nie w moim typie.

Po pierwsze, wielki jak góra. Po drugie, szerokie bary, założę się, że mogłabym przycupnąć na jednym ramieniu i jeszcze miałabym luz. Siedzi na krześle, więc nie wiem, ile ma wzrostu, ale co najmniej metr osiemdziesiąt. Czyli sporo wyższy ode mnie. A ja nie cierpię czuć się kurduplem. Doskonale znam swoje niedostatki, nie muszę się dodatkowo dołować, stając obok superwysokiego faceta. No i ma brodę. Nie dziką i rozłożystą, ale gęstą, porastającą kwadratową szczękę. Przystojniak… gdybym leciała na brody. A ja lubię gładką skórę, dołeczki, chłopięcy wygląd.

Gość na pewno nie jest chłopięcy. Seksowny drwal, męskość w czystej postaci. Włosy zebrane w węzeł z tyłu głowy w samurajskim stylu podkreślają wysokie kości policzkowe i prosty nos. Nie w moim typie, ale oczy ma boskie. Nie wiem, w jakim kolorze, ale są głęboko osadzone pod mocnymi, ciemnymi brwiami. Nawet stąd widać gęste rzęsy, długie jak u dziewczyny. Boże, jakie ma piękne oczy… Intensywne. Wystarczy, że na mnie spojrzy, a już czuję rozlewające się między nogami ciepło.

Patrzy na mnie, jakby mnie znał. Jakbym ja znała jego. I, o dziwo, rzeczywiście wygląda znajomo. Jednak musiałam za dużo wypić, bo nie mogę skojarzyć. Chyba to rozumie, bo uśmiecha się kącikiem tych pełnych, seksownych warg, jakbym go rozbawiła. A może to dlatego, że siedzę i się tak gapię?

Bezczelny. Jakby on nie gapił się na mnie!

Dlatego rzucam mu ostre spojrzenie i unoszę jedną brew, jak robi mój ojciec, gdy jest niezadowolony. Wiem, że to działa, bo doświadczyłam takiego wzroku na sobie. W każdym razie działa na większość ludzi. Bo na niego nie – jego rozbawienie tylko narasta. Uśmiecha się samymi oczami i także unosi brew, jakby się drażnił.

Wtedy do mnie dociera. Widziałam to rozbawienie, ten lekko zamyślony wyraz twarzy. Widziałam już tego gościa. Znam go. To przyjaciel Graya, grali razem w drużynie na uniwerku.

Jakby czytał mi w myślach, lekko kiwa głową. „Witaj”.

Śmieję się. Z siebie. Wcale mnie nie wyrywał – czekał, aż go rozpoznam. Mój zamglony mózg szuka imienia.

Dex. Mówili na niego Dex.

Kiwam mu głową, unoszę podbródek. A on zaczyna wstawać. Matko, jaki ten facet wielki.

Ogromny.

Przypominam sobie, że gra jako środkowy w NFL. Wielu środkowych ma wielki brzuch, ale nie Dex. On ma twarde mięśnie – świetnie widoczne pod czarnym podkoszulkiem i wytartymi dżinsami. Porusza się z naturalną gracją zawodowego sportowca – i zmierza do mnie.

– Fiona Mackenzie – mówi niskim, miłym, spokojnym głosem.

Nie wiem, czemu pomyślałam to „miły”, ale teraz tkwi w mojej głowie. I pozwala mi się odprężyć, czego na ogół nie robię, siedząc sama w klubie obok gościa, którego prawie nie znam.

– Cześć, Dex. Przepraszam, że nie od razu cię poznałam. Zwykle jestem mniej rozkojarzona. – Wskazuję mu wolne krzesło przy moim stoliku. – Usiądziesz?

Zerka na moją prawie pustą szklankę.

– Przynieść ci najpierw drinka?

– Tak. Dzięki. – Przynajmniej będę miała czym zająć ręce. Bo chociaż wiem, że Dex nie stanowi zagrożenia, to jego obecność trochę mnie przytłacza.

Kurczy mi się żołądek, gdy się nachyla, jakby chciał mnie objąć, a jego potężna postać rzuca cień na niewielki stolik. Ale on tylko wącha moją szklankę, kiwa głową, prostuje się i odchodzi.

Wcale nie zachwycam się jego tyłkiem, gdy Dex idzie do baru. No dobra, może troszeczkę. No bo, kurde…

Wraca szybko, z manhattanem w jednej ręce i butelką wody w drugiej. Przypominam sobie, że zwykle pił wodę, prawie nigdy nie tykał alkoholu.

Nim zdążył usiąść, podchodzi do nas dziewczyna, patrzy błagalnie.

– Wolne? – Kładzie rękę na oparciu jedynego krzesła przy stole. Jeśli je oddam, Dex będzie musiał usiąść obok mnie, na ławce pod ścianą.

Wszyscy zdajemy sobie z tego sprawę. Dziewczyna patrzy to na Dexa, to na mnie, wyraźnie to sugerując. Niegrzecznie byłoby odmówić, więc kiwam głową, a dziewczyna szybko zabiera krzesło, jakby się bała, że zmienię zdanie.

Rozbawienie nie znika z oczu Dexa, gdy siada przy mnie. Jego udo dotyka mojego, czuję ciepło. Nie sądzę, żeby robił to specjalnie, po prostu to wielki gość, a miejsca przy stoliku jest mało.

Uśmiecham się leciutko i piję drinka.

– Rozpoznałeś manhattana wyłącznie po zapachu?

Dex stawia wodę na stole, a ja dostrzegam tatuaże na jego rękach.

– Mój wujek prowadzi bar, nieraz mu pomagałem. – Zerka na moją szklankę. – Wystarczył zapach, no i wisienka.

Mój mózg musiał się na chwilę wyłączyć, bo wyjęłam wisienkę z drinka, włożyłam do ust i zaczęłam ssać. Jak jakaś cholerna gwiazda porno. Dex od razu spojrzał na moje wargi, zmrużył oczy.

Niech to. Znów poczułam ciepło między nogami. Wystarczyło, że przesunął po mnie wzrokiem, a robiłam się mokra.

Rumienię się, wymyślam sobie od idiotek, a potem wyrywam ogonek, zjadam wiśnię i popijam szybko manhattanem.

– No i co, Dex? – mówię szybko, jakbym wcale nie chciała zwrócić jego uwagi na moje usta. – Kawał czasu.

Mruga oczami, teraz patrzy mi w oczy.

– Ethan.

– Słucham?

– Tak mam na imię – wyjaśnia. – Ethan. – W kącikach oczu pojawiają się zmarszczki. – Ethan Dexter.

– Aha. – Biorę kolejny łyk. – Czyli nie mogę mówić do ciebie Dex? To jest zarezerwowane dla przyjaciół?

Nie śmieje się, nie porusza, tylko patrzy mi w oczy.

– Nie chciałem cię urazić. Możesz mówić mi Dex, jeśli wolisz.

Zanim zdążyłam go spytać, czemu w takim razie wyciągał tego Ethana, skoro to nie jest problem, Dex mówi dalej.

– Nie widziałem cię od wesela.

Ślubu Ivy i Graya. Och, to była popijawa. Stare, dobre czasy.

Nie piję często, przysięgam. Ale jeśli już… no właśnie. Dlatego staram się nie dochodzić do punktu maksymalnego szaleństwa.

Wymaga to pewnego wysiłku, ale przypominam sobie, że tańczyłam z kumplami Graya, więc również z Dexem. Ivy też wywijała, a to zawsze robi wrażenie. Moja siostra, którą kocham najbardziej na świecie, tańczy okropnie. Dlatego skupiałam się na tym, żeby pomóc Grayowi oderwać od niej uwagę gości i zapewnić im bezpieczeństwo, by przypadkiem nie rąbnęła kogoś w głowę w napadzie drgawek, to znaczy w tańcu.

– Pamiętam, że spędziłeś noc, stojąc pod ścianą – mówię Dexowi.

Na pewno kilka razy zatańczył, ale głównie obejmował butelkę wody, podpierał ścianę i przyglądał się innym.

Teraz znowu zaciska dłoń na butelce. Jest zbyt ciemno, żebym mogła dojrzeć szczegóły jego tatuaży, ale widzę, że są kolorowe i w stylu retro. I ma ich więcej niż rok temu.

– Czasem fajniej popatrzeć. – Nie odrywa wzroku od moich oczu. Moje piersi nabrzmiewają w staniku. Jeszcze bardziej, gdy dodaje: – Zerwałaś z siebie sukienkę i rzuciłaś na drzewo.

Zalewam się rumieńcem. To był kurort w tropikach i miałam chęć popływać. Jak wszyscy. Nachylam się do niego.

– Chcesz powiedzieć, że lubisz, jak się rozbieram, Ethanie Dexterze?

Śmieje się cicho.

– Mówię, że to było niezapomniane przeżycie. – Spuszcza wzrok, długie rzęsy rzucają cień na policzki. – Świetnie się bawiłem.

– Polecam się. – Zakładam nogę na nogę i patrzę na niego. Dobrze się bawię, co mnie zaskakuje, bo nigdy nie uważałam Dexa za speca od potyczek słownych. – Co robisz w San Francisco? Nie przypominam sobie, żebyś grał w drużynie Graya.

– Mam tydzień wolnego tak samo jak i on. – Wzrusza szerokimi ramionami. – Uznałem, że warto odwiedzić jego i Ivy.

– Chwila. Co? – Nachylam się ku niemu pełna złych przeczuć. – Też u nich mieszkasz?

Kiwa głową, patrząc na mnie z lekkim niepokojem.

– I przysłali cię tu, żebyś mnie niańczył? – warczę. Nie wierzę, że zupełnym przypadkiem znalazł się akurat w tym klubie. Nie po tym, jak Gray i Ivy tyle jęczeli, że wychodzę sama wieczorem.

– I tak, i nie. – Dex pociąga długi łyk wody. – Tak, powiedzieli mi, że tu jesteś, i owszem, martwili się. Ale tak się akurat składa, że lubię ten zespół i pomyślałem, że przyjdę posłuchać i się z tobą przywitam. Przyjemne z pożytecznym.

– O, co za zbieg okoliczności – mówię przeciągle, opierając się o ścianę.

– Prawda?

Prycham, a pokusa ciśnięcia w niego ogonkiem wiśni sięga zenitu. Chociaż pewnie i tak by się nie przejął. Wygląda na  faceta, na którym fruwające owoce nie robią specjalnego wrażenia.

– Nie musisz tu ze mną siedzieć – informuję go oschle. – Możesz powiadomić zainteresowanych, że mnie widziałeś, wszystko jest w porządku, i spadać.

Ani drgnie.

– Ale ja chcę posiedzieć tu z tobą.

Jasne. Spoko. Wielki futbolista będzie słuchał triphopowej muzyki. Już w to wierzę.

Dex musiał zauważyć ten sceptycyzm, bo uśmiecha się krzywo i podaje mi swój telefon.

– Sprawdź muzykę.

Nie ma hasła, co jest niezbyt rozsądne. Szybko zaglądam. Flunk, Goldfrapp, Massive Attack, Portishead, Groove Armada, nawet Morcheeba… Naprawdę imponujący zestaw trip-hopu.

Uśmiecham się.

– Podejrzewałam cię raczej o hard rocka albo bluegrass.

– Z powodu brody?

– I włosów.

Jego śmiech brzmi jak łoskot gromu.

– Mam je rozpuścić?

Tak… Może?

– Nie musisz. Wyglądają seksownie. To pewnie wina Jasona Momoi; wystarczyło kilka scen seksu z Khaleesi, żeby wszystkie kobiety zapragnęły własnego Khala Drogo.

Szlag. Co ja właściwie robię? Flirtuję z nim? Intuicja mi podpowiada, że Ethan Dexter nie jest osobą, z którą można sobie bezkarnie flirtować.

Poza tym nie lecę na sportowców. Zupełnie. Mogą sobie być umięśnieni, pewni siebie i szczupli. Nie lubię sportu. Futbol mnie nudzi. Dobra, wiem o sporcie wszystko, w końcu jestem członkiem swojej rodziny, ale nie zamierzam udawać, że mnie ciekawi, wolę rozmawiać o czymś innym.

Oczy Dexa znowu się uśmiechają, odwraca się do mnie, opiera łokieć na stole.

– Czy Momoa nie miał przypadkiem brody?

Zbywam go machnięciem.

– Kto by patrzył na brodę, mając przed oczami taką muskulaturę?

Stanowczo nie będę patrzeć na fenomenalnie umięśnione ramiona Dextera.

– A twój stosunek do brody to…? – Jego wzrok przewierca mnie na wylot.

– Nie przepadam – mówię, a mój oddech odrobinę przyspiesza.

Taka jest prawda. Ale w tej chwili po prostu muszę spojrzeć na tę ciemną brodę, którą mam przed nosem. Zwracam uwagę na kształt jego ust (które wyraźnie mnie nakręcają), przyciągają oczy. Górna warga jest delikatnie wygięta, dolna pełna, niemal wystająca. Całość daje lubieżny efekt czegoś… zakazanego.

Chrząkam, podnoszę oczy wyżej i widzę, że Dex obserwuje mnie spod spuszczonych powiek. Nie wydaje się urażony moją szczerością.

– Czego nie lubisz w brodach?

Pyta poważnie?

Patrzy na mnie bez słowa.

Czyli poważnie.

Piję szybko drinka, szukam odpowiedzi.

– Wydają się takie… kłujące. Nieprzyjemne.

Przesuwa się, jest teraz na wyciągnięcie ręki, czuję delikatny zapach goździków i pomarańczy. To pewnie woda kolońska, ale już na mnie działa.

Zahipnotyzowana, prawie podskakuję, gdy mówi znowu.

– To doświadczenie czy domniemanie?

Mrużę oczy.

– To pytanie filozoficzne?

– Nie odpowiedziałaś.

– Dobra. Domniemanie.

Wygina wargi.

– Może warto je sprawdzić przed ostatecznym potępieniem zarostu?

– Czy w ten pokrętny sposób próbujesz mnie skłonić, żebym dotknęła twojej brody?

W jego oczach pojawia się błysk. Wyzwanie.

– Jest tu kilku brodaczy, możesz podejść do nich. Pomyślałem jednak, że skoro już się znamy…

– Nie na tyle.

– Czyli wolisz to sprawdzić na kimś obcym?

– Skąd założenie, że w ogóle chcę to sprawdzać, pięknisiu?

Jego białe zęby lśnią w półmroku klubu, gdy się uśmiecha.

– Wiem, że jesteś ciekawska. Aż cię korci, żeby się dowiedzieć.

Kładę dłonie na stole, patrzę twardo na Dexa. Czy tylko mi się wydaje, czy on rzeczywiście jest bliżej? Na tyle blisko, żebym zobaczyła, że jego tęczówki są orzechowe, jaśniejsze na obrzeżach, z jasnymi punkcikami. Żałuję, że nie widzę wyraźnie koloru, ale w tej chwili spowijają go odcienie błękitu i szarości.

Przygląda mi się. Cierpliwie. Wyrachowanie. Wyzywająco.

– Cicha woda brzegi rwie – mruczę pod nosem i biorę głęboki wdech. – Dobra. Poklepię twoją kosmatą twarz.

– Chwila. – Bez wahania sięga po moją szklankę, upija łyk. – Muszę się napić na odwagę.

Zmuszam się do śmiechu.

– Pewnie, przecież jestem taka przerażająca.

– Nie masz nawet pojęcia, wisienko.

Chyba na niego warczę. A na pewno mam ochotę pociągnąć za tę bezcenną brodę. Ale Dex tylko unosi brwi.

– Do dzieła.

Ten arogancki drań totalnie mnie rozgrywa. A ja już wlaz­łam w jego pułapkę – bo nie odrywam wzroku od jego brody. A właściwie od ust, teraz leciutko rozchylonych.

Zaproszenie. Wyzwanie.

Cholera. Nigdy nie byłam dobra w ignorowaniu wyzwań.

Drży mi dłoń, gdy podnoszę ją do jego twarzy. Dex zastyga, potem kładzie rękę na oparciu ławki za mną i odwraca się do mnie całym ciałem. Jest bardzo spokojny, ale widzę, że i jego oddech przyspieszył.

Waham się, dziwnie onieśmielona. Do licha, przecież mam tylko dotknąć owłosienia na czyjejś twarzy! To czemu czuję się tak, jakbyśmy byli dwojgiem dzieciaków wciśniętych w ciemny kąt, bawiących się w „pokaż mi, to ja też ci pokażę”?

Zła na siebie, dotykam jego brody.

Jest miękka. Bardzo. I sprężysta. Nie tego się spodziewałam.

Delikatnie naciskam palcami tę miękką, sprężynującą masę. Głaszczę ją. I widzę, jak Dex wciąga nosem powietrze, jak falują mu nozdrza.

Zerkam na niego, zaglądam w oczy. Ale nie mogę z nich nic wyczytać. Dlatego idę dalej, przesuwam palcami w górę policzka, pod włos. Teraz czuję ukłucia, których się spodziewałam. Tylko że są przyjemne, delikatne mrowienie przebiega po mojej skórze, w górę, po udach.

Przełykam ślinę i mocno przyciskam do siebie nogi. Zauważył? Nie odważę się sprawdzić. Skupiam uwagę na jego twarzy, na ustach, które w porównaniu z brodą wydają się takie gładkie.

Moje własne wargi rozchylają się, nagle wrażliwe. Znalazłam się bliżej niego, jak to się stało? Nie umiem się już powstrzymać – przesuwam kciukiem po krawędzi jego dolnej wargi.

Dobry Boże w technikolorze, ależ to był błąd. Kontrast między miękką wargą i gęstą brodą wysyła strzał pożądania wprost do łechtaczki.

Jak zahipnotyzowana znowu przesuwam palcem po jego wardze, podążając za wypukłością, przez cały czas czując brodę. Szlag, muszę przestać wyobrażać sobie jego usta na mojej skórze. Czy czułabym brodę, gdyby ssał mi sutki?

Dygoczę. Sterczące sutki domagają się ulgi. Ciepło Dexa jest niczym grzejnik przy mojej piersi. Klękam na ławce i wolną ręką chwytam go za ramię, jakby w strachu, że się odsunie.

Ale nie. Jego ciężka, duża dłoń ląduje na moim biodrze, przytrzymuje mnie; palce zaciskają się trochę zaborczo, trochę obronnie.

Muszę przestać. Powtarzam to sobie, nadal sunąc kciukiem po jego wargach, po kącikach ust, po brodzie. Dex szybko oddycha, gdy wypuszcza powietrze, ogarnia mnie leciutki obłoczek ciepła.

Chcę… nie, potrzebuję! − poczuć więcej. I ta potrzeba żyje już własnym życiem. Czuję, jak Dex, zaskoczony, wciąga powietrze, gdy muskam jego wargi swoimi. Boże. Boże, jakie to przyjemne uczucie. Jedwabiste, mocne, kłujące, gładkie. Mus­kam jego usta raz jeszcze, dotykając kącika, broda łaskocze mi skórę.

Cichy jęk rozlega się między nami. Mój? Jego? Nieważne. Zaczynam mieć obsesję na punkcie jego ust, całuję go raz po raz, żeby tylko znowu je poczuć.

Jezu, w brodach musi być coś cholernie sprośnego, perwersyjnego, bo w tej chwili mogę myśleć tylko o seksie. O innych miejscach jego ciała, gdzie też rosną włosy, miękkie i skręcone. Mój mózg wypełniają wizje gęstej brody przesuwającej się po łechtaczce. Drażni. Łaskocze. To mnie rozpala.

Wlizuję się w jego usta, spragniona, łapczywa, kciukami dotykając kącików, żeby poczuć go w chwili, gdy go smakuję.

W ciele Dexa narasta głęboki pomruk. Ciężką rękę kładzie mi z tyłu głowy, długie palce wsuwa we włosy. Przechyla głowę, żeby oddać pocałunek, mocno, dogłębnie, jakbym obudziła go nagle z długiego snu, jakby teraz był głodny.

Pożądanie ogarnia mnie mocno, żarłocznie jak nigdy wcześniej. Zapiera dech i odbiera mi rozum. Mogę tylko gładzić policzki Dexa, przyciskać wrażliwe cycki do jego piersi i dawać mu to, czego oboje tak pragniemy.

Dex smakuje jak whiskey i słodki wermut, jak wiśniowe karmelki, jak coś jeszcze, od czego ślinka cieknie z ust, coś, co jest tylko jego. Przesuwam językiem po jego języku, żeby dostać więcej.

Dexter oddycha ciężko, rozchyla szerzej usta, żeby wpuścić mnie głębiej. Jego duże dłonie są teraz na moim tyłku, czuję, że się unoszę, kręci mi się w głowie i już siedzę na jego kolanach okrakiem; jest taki duży, że muszę szeroko rozchylić nogi. Obejmuję rękami jego głowę i wciskam się w twardą erekcję, która jest naprawdę imponująca. Idealnie.

Reaguje pchnięciem i ściska mi tyłek, rozchylając pośladki w tak lubieżny i seksowny sposób, że znów jęczę i znowu się w niego wbijam.

Praktycznie pieprzymy się na sucho, całujemy bez opamiętania, nic więcej mnie nie obchodzi. Nagle dociera do mnie głośna, chamska zachęta.

– Dajesz, gościu! Rżnij ją!

Zastygamy. Nasze wargi nadal się dotykają. Dudni mi w uszach.

Dex kładzie rękę na moim karku, przekręca głowę i patrzy ostro. Ja też się odwracam – trzech kolesi przy stoliku gapi się na nas z jawną fascynacją.

Jeden z nich woła do mnie.

– Zajebiście, mała!

Szlag. Publiczne popisy to nie mój styl.

Dex się spina. Rany, jaki on jest potężny. Mocna ściana, o którą możesz się oprzeć.

– Wystarczy – mówi mocnym, głębokim głosem.

I tyle. Jedno słowo. A goście przy stoliku posłusznie milkną. W jednej chwili odwracają się, nagle bardzo zajęci swoimi szklankami.

Zerkam na Dexa i widzę jeszcze to groźne, niebezpieczne spojrzenie, nim się rozpłynie w typowej dla niego neutralności.

Niektórzy faceci są jak psy alfa, muszą warczeć i szczekać. Dex bardziej przypomina goryla, spokojnie zajmuje się swoimi sprawami, dopóki ktoś go nie wkurzy, a wtedy udziela mu ostrzeżenia.

Ciekawe, co by się stało, gdyby go naprawdę poniosło. Bez trudu mógłby dać wycisk większości ludzi; ci tutaj chyba to rozumieją.

Więcej o nich nie myślę. Teraz, gdy Dex i ja trochę ochłonęliśmy, jestem przerażona, że na niego wskoczyłam.

Ale on nie patrzy zarozumiale, raczej z namysłem i odrobiną czułości.

– I jak, nadal nie jesteś fanką bród? – pyta z łagodnym zainteresowaniem.

Wpisz mnie na listę, właśnie się nawróciłam.

– Powiedz szczerze. Zrobiłeś to wszystko, żebym cię pocałowała?

– Nie. – Ciągnie mnie leciutko za włosy (nadal trzyma w nich dłoń), odsuwa się na tyle, żeby spojrzeć na moje usta. – Chciałem tylko, żebyś mnie dotknęła.

Znów mnie całuje, tym razem wolno, badawczo. A potem puszcza.

Pozbawiona tchu i oszołomiona, potrzebuję chwili, żeby się pozbierać i z niego zsunąć. Właściwie nie wiem, co ze sobą zrobić. To znaczy, spokojnie, uwielbiam seks i nie dręczą mnie potem wyrzuty sumienia, ale nie robię czegoś takiego: nie całuję się publicznie z facetami, którzy nawet w przybliżeniu nie są w moim typie. A już na pewno nie rzucam się na przyjaciela rodziny; jak coś pójdzie nie tak, obojgu nam będzie niezręcznie.

– Jedźmy do domu – mówi spokojnie.

Zerkam na niego szybko, a on się krzywi.

– Nie mówię, żebyśmy szli do łóżka. Po prostu wracajmy do Ivy i Graya. – Zerka na zegarek, szeroki pasek z czarnej skóry przypomina okowę. – Dochodzi druga, klub wkrótce zamkną.

– Dobra. Jasne. – Powrót do domu to dobry plan. Tylko wolałabym jechać sama i nie widzieć już więcej Dexa. Nawet jeśli to był najlepszy pocałunek mojego życia, nie chcę tego znowu doświadczać.

Bo wygląda na to, że jeśli znowu spróbuję, uzależnię się od Ethana Dextera.

ROZDZIAŁ 2

Ethan

W swoim życiu zrobiłem niejedną głupią rzecz – kto nie zrobił? Ale całowanie się z Fioną Mackenzie mogłem śmiało umieścić w ścisłej czołówce. O ironio, była to również jedna z najlepszych rzeczy, jakie zrobiłem. Boleśnie dobra.

Ból nie przechodzi. Erekcja wypycha dżinsy, mógłbym je poprawić, ale Fiona na pewno i tak już to zauważyła. Nic jej nie umknie.

Chociaż w tej chwili akurat uparcie mnie ignoruje i wygląda przez okno. Wracamy do domu starym pikapem Graya.

Kocham Graysona. Ten gość jest wart dwadzieścia pięć milionów dolarów i nadal jeździ półciężarówką z liceum. I wszystko się we mnie kurczy na myśl, że godzinę temu wsadzałem język w usta jego małej szwagierki.

Nie powinienem był tego robić, ale mózg wziął sobie wolne. Zawsze byłem dobry w manipulowaniu sytuacją i widziałem ciekawość w zielonych oczach Fi. Dlatego namawiałem, przekonywałem, kusiłem, żeby zbliżyła ręce do mojej twarzy. Ale czy spodziewałem się pocałunku? Nie!

Odkąd zobaczyłem ją w tym klubie, chciałem, żeby mnie dotknęła, żeby, kurwa, zwróciła na mnie uwagę. Pragnąłem tego bardziej niż oddychania. Marzyłem o tym od chwili, gdy ujrzałem ją dwa lata temu na gwiazdkowej imprezie jej siostry.

Już wtedy wiedziałem, że Fiona to nie dziewczyna dla mnie. Ja jestem cichy, zamknięty w sobie, ona – w wiecznym ruchu, energetyczna, musująca, kąśliwa. I wszystko to w idealnym mikroopakowaniu.

Często słyszałem, jak Ivy porównuje Fi do Dzwoneczka. I bardzo trafnie, chociaż ta maleńka wróżka z Piotrusia Pana działała mi na nerwy, a Fi mógłbym oglądać przez cały dzień. Już sam melodyjny dźwięk jej głosu wprawia mnie w stan zauroczenia. A widząc ten zmarszczony nosek i gniewny wzrok, robię się twardy jak skała.

Tak, źle to rozegrałem. Przecież świetnie wiem, że zawodowi sportowcy nie mają u niej szans, powiedziała to bardzo wyraźnie na weselu. Dziewczyna, na której zależało mi podczas studiów, rzuciła mnie z tego samego powodu; jakoś się nie palę, żeby ktoś znów złamał mi serce.

Nie powinienem był dotykać Fi, nie mówiąc o całowaniu. Bo teraz nie mogę przestać odtwarzać tego w umyśle. Bo wiem już, jak smakuje. Jak narkotyk.

Ściskam mocno kierownicę, wjeżdżamy na podjazd. Gray i Ivy kupili wielki dom w Pacific Heights i przyznaję, że im zazdroszczę. Bo wygląda jak miejsce, które sam mógłbym nazwać domem. Moje mieszkanie jest przyjemne, ale raczej puste. Uwielbiam jego wysokie sufity, stare podłogi z desek i naturalne światło – ale to nie dom. Może dlatego, że zawsze jestem w nim sam.

W milczeniu wjeżdżamy do garażu, w milczeniu wchodzimy tylnymi schodami do holu – i w sumie nie jestem zaskoczony, gdy widzę, jak Gray człapie z kuchni. W jednej ręce trzyma butelkę, w drugiej rondelek. Wygląda na mało przytomnego, jasne włosy ma przyklepane do czaszki, dresy włożone na lewą stronę, tył na przód. Pod oczami głębokie cienie.

– Hej – mruczy. – Dobrze się bawiliście? – pyta, chociaż widać, że w tej chwili interesuje go tylko sen.

– Po co ci ten rondelek, wielkoludzie? – pyta Fi, wyjmując mu z ręki garnek.

Gray patrzy zaskoczony.

– Racja. Miałem wstawić do zlewu.

Piętro wyżej rozlega się pełen złości płacz dziecka.

– Mały władca domaga się tego, co mu się należy – mówi Gray. Po drodze zatrzymuje się, żeby pocałować Fionę w policzek. Gdy się odsuwa, oczy ma trochę bardziej przytomne. – Pachniesz wodą kolońską, Fi-Fi.

– Pachnę klubem – odpowiada zarumieniona.

– Wodą kolońską – upiera się Gray, idąc w stronę schodów. Zerka na mnie. – Wodą kolońską Dexa. I nie zaprzeczaj. Mieszkałem z tym gościem przez całe studia.

I to by było na tyle, jeśli chodzi o ukrywanie czegoś przed Grayem. Ten gość lubi pożartować, ale jest geniuszem. To oczywiste, że mnie przejrzał.

Ale nie rozwija tematu. Przygarbiony, idzie w stronę schodów.

– Przysięgam na Boga, że oddałbym pięć, nie, dziesięć milionów, żebyśmy z Ivy mogli się raz jeden porządnie wyspać – mamrocze.

Fi i ja wymieniamy współczujące spojrzenia. Może znaleźliśmy się w niezręcznej sytuacji, ale przynajmniej mamy szansę zniknąć w swoich pokojach i pójść spać.

– Mam zamiar zarobić te dziesięć baniek – mówię do niej i zaczynam wchodzić po schodach.

Idzie za mną.

– Muszę to zobaczyć.

Trafiamy do pokoju dziecinnego, który wygląda jak żywcem wyjęty z katalogu projektów. Wiem, że to Fi go urządzała, ta dziewczyna ma talent. Gray pochyla się nad leżaczkiem, próbując nakarmić malca, ale chłopak krzyczy i protestuje.

– Moja kolej karmienia – wyjaśnia Gray, nie patrząc na nas. – W butelce jest mleko ściągnięte z piersi. Nie znosi tego. Wiem, mały – mówi do dziecka. – Też uwielbiam cycki twojej mamy, ale ona musi się przespać.

Z pokoju obok dochodzi stłumiony jęk.

– Poczucie winy nie pozwala mi spać – woła Ivy. – I nie dyskutuj z moim synem o moich cyckach, pączusiu.

Zerkam przez drzwi i widzę jej długie nogi na masywnym łóżku. Fi jest niziutka, ale Ivy ma spokojnie z metr osiemdziesiąt. W tej chwili leży, kompletnie wyczerpana.

– Daj mi go, Grayson – mówię.

Gray patrzy, jakby mi odbiło, kręci z powątpiewaniem głową, jednak podaje mi synka. Jego zaufanie niezmiennie mnie zaskakuje; znów wali we mnie poczucie winy, że w ogóle dotknąłem Fi. Ale w tej chwili mam na rękach wierzgającego krzykacza.

Idę do przewijaka, biorę ze stosu jeden z nieużywanych kocyków. Mały Leo robi się czerwony ze złości, gdy mocno go owijam, przyciskając jego ręce do ciała. W efekcie mamy bezpiecznie zawinięte dziecko, któremu z kocyka wystaje tylko głowa.

Gray i Fi przyglądają się temu z wyraźnym zainteresowaniem. Gdy podnoszę małego i donośnym głosem mówię, żeby się uciszył, oboje się wzdrygają.

– Dex, co ty…

Powstrzymuję Graya spojrzeniem i uciszam płaczącego malucha jeszcze raz, prosto do ucha. Teraz wreszcie mnie słyszy i nagle przestaje płakać. Kołyszę go delikatnie, przez cały czas prosząc, żeby się uspokoił.

Ivy wychyla głowę z sypialni, patrzy wielkimi oczami.

– Co tu się…

Gray macha dramatycznie ręką, żeby ją uciszyć, ale ja kręcę głową i wracam do leżaczka.

– Możecie się nie przejmować hałasem – mówię im. – Ten mały człowiek słyszał hałas przez całe życie, dopóki się nie urodził i nie zaczęliście trzymać go w ciszy.

Daję maluchowi butelkę, on zaczyna ssać, ja go kołyszę.

Fi staje przy mnie.

– Skąd tyle wiesz o dzieciach? – pyta.

– Mój brat urodził się, kiedy miałem siedemnaście lat. Jestem ekspertem – wyjaśniam.

Ivy i Gray gapią się na mnie.

– Jeśli macie generator białego szumu, włączyłbym go teraz i trzymał na wysokim poziomie.

Gray leci po urządzenie, Ivy podchodzi do mnie.

– Dex, jestem gotowa paść ci do stóp. Nigdy mnie nie zostawiaj.

– Możemy się nim podzielić? – pyta Gray, włączając generator.

Wstaję i podaję mu malca.

– Musi być ściśle owinięty. Jak się obudzi, uciszajcie go i kołyszcie. W wolnej chwili wyślę wam kilka linków.

Ivy rzuca mi się na szyję.

– Kocham cię, Dex!

– W połowie należy do mnie – przypomina Gray i patrzy na mnie. – Wyślę ci czek, jak tylko przejrzę na oczy.

– Wystarczy mi twój xbox w moim pokoju.

Graves macha ręką, przytulając synka do piersi.

– Możesz sobie brać to cholerstwo. Chcę cię ucałować…

– Obiecanki cacanki. – Cmokam Ivy w czubek głowy. Pachnie mlekiem i dzieckiem, ale gdzieś w głębi czuję coś jakby zapach Fi. Wprawdzie nikły, odległy, jednak wystarczy, bym sobie przypomniał, że jest jej siostrą.

Wychodzę z pokoju, wiem, że Fi drepcze za mną. Pokonujemy w ciszy kolejną kondygnację schodów, kierując się do pokojów dla gości. Razem. Sami. A w mojej głowie przewija się każdy dotyk, każde muśnięcie warg, palców, języka. Każdy jęk i westchnienie. Wszystko, co robiła. Policzki ma zarumienione, sutki sterczą pod cienką jedwabną bluzką. Chciałbym ich dotknąć. Zdjąć jej bluzkę przez głowę i…

Odchrząkuję, gdy docieramy na miejsce, nasze drzwi znajdują się po obu stronach podestu, naprzeciw siebie. Fi waha się, wyraźnie nie wie, co powiedzieć.

Ja wiem, co chciałbym powiedzieć. „Pocałuj mnie jeszcze raz. Pozwól mi wejść. Po prostu… pozwól”. Nie odzywam się. Fiona Mackanzie nie jest dla mnie. Do diabła, przecież jej nie powiem, że to, co dziś zrobiliśmy, było najbardziej erotycznym doświadczeniem mojego życia. I myślę, że dla niej to też był pierwszy raz z gościem z brodą.

Przesuwam ręką po ustach, dotykam zarostu. Moja broda nagle mnie wkurza. Jakby Fi bardziej pragnęła jej niż mnie. Złości mnie to.

– No to – mówię, nim się odezwie – dobrej nocy.

– Dex – odzywa się, kiedy otwieram drzwi.

Zatrzymuję się, serce wali mi w piersiach. Nie odwracam się. Nie chcę, żeby widziała mój wyraz twarzy.

– No?

– Dziękuję. – Wciąga głośno powietrze. – Że im pomogłeś z dzieckiem. To dla nich tyle znaczy.

Rozczarowanie wali mnie w pierś z siłą liniowego. Udaje mi się skinąć głową.

– To nic takiego.

Co jest chyba cholernie dobrym podsumowaniem tej całej nocy.

ROZDZIAŁ 3

Fiona

Śniadanie u Ivy i Graya zaczyna się o jedenastej. Dla mnie rewelacja. Zwłaszcza po tym, jak pół nocy przekręcałam się z boku na bok, a bolesne sutki i wilgotna, pulsująca łechtaczka domagały się uwagi, których nie chciałam im dać. Bo Dex zajmuje pokój po drugiej stronie holu. Bo wtedy myślałabym o Dexie. Co tylko pogorszyłoby sprawę.

Marudna i niewyspana żuję kromkę pełnoziarnistego chleba z masłem z takim zapałem, jakbym chciała ją unicestwić. A do tego wszystkiego Ivy gapi się na mnie.

Jej ciemne oczy śledzą moje ruchy, gdy podnoszę kubek z kawą i piję.

– Gapisz się na mnie – stwierdzam.

– No raczej.

– Mam rzucić w ciebie chlebem? – pytam, odgryzając kolejny kęs i mówiąc z pełnymi ustami. – Wiesz, że mogę.

Wygląda na nieco bardziej wypoczętą. W każdym razie umyła i uczesała włosy. Teraz prycha znad soku pomarańczowego

– Gray mówi, że pachniałaś, jakbyś się ocierała o Dexa.

– Gray może się wypchać trocinami – warczę. Jezu, co za plotkarze.

Ivy parska w szklankę.

– Jak milutko. Mów prawdę, Fi-Fi. Ocierałaś się wczoraj o Dexa?

Niczym tani garnitur w upalny dzień.

Jakby czytała w myślach, opiera łokieć na stole, uśmiecha się zagadkowo.

– Jest cholernie seksowny. W takim stylu rockowego, niegrzecznego chłopca. Co jest w sumie dziwne, biorąc pod uwagę jego pracę – podpuszcza mnie.

– Polegającą na atakowaniu ludzi? – Śmieję się rozbawiona. – Tak, to faktycznie mylące.

– Z sarkazmem ci nie do twarzy.

Pokazuję jej język.

– Gadaj, Fiono May.

– Kurde… Wyciągnęłaś moje drugie imię. Grasz nie fair.

Krzyżuje ręce na piersi, czeka.

– Nie ma o czym gadać – oznajmiam.

W przeciwieństwie do Ivy umiem zachować pokerową twarz. Tego też nauczyłam się od taty. Nigdy nie okazuj zaskoczenia. Ale Ivy świetnie mnie zna i jej nie oszukam. Jednak chyba postanawia odpuścić, bo w końcu wzrusza ramionami i smaruje kromkę dżemem z czarnych porzeczek.

– Wiesz, Dex jest trochę… – Zastyga z nożem w ręku. – Inny.

– Inny? – Dobra, wiem, że jest milczący. I cholernie bystry, i rozgrywa mnie z przerażającą łatwością. Ale żeby inny?

Ivy schyla głowę i zniża głos.

– Jest wrażliwy. W sensie pozytywnym, ale… Gray myśli, że on może być jak Tom Tebow.

– I co to, kurwa, ma niby znaczyć? – I czemu tak mnie to wkurza? – Że się modli i klęczy?

Nachyla się jeszcze niżej.

– Nie. Że jest prawiczkiem.

Chyba blednę, czuję, że krew odpływa mi z twarzy.

– Co? Niemożliwe. Przecież on… Przecież jest cholernie seksowny. – Ale mi się wyrwało. – No i… – Gryzę się w język, by nie palnąć, że na pewno nie całuje jak prawiczek.

Tylko że od dawna nie całowałam prawiczków i w sumie nie wiem, jak oni to robią. Czy sposób całowania w ogóle jest wyznacznikiem doświadczenia seksualnego? W końcu seks to o wiele więcej niż wsunięcie elementu A w otwór B. W każdym razie powinien być.

Próbuję grać osłonowo.

– Ma dwadzieścia cztery lata. Jak, na litość boską, mógłby wciąż być prawiczkiem? Z powodów religijnych?

Ivy kręci głową.

– Nie sądzę, żeby w ogóle był religijny. I też nie wiem, czemu miałby być prawiczkiem. To nie jest coś, o czym Gray i koledzy z drużyny otwarcie rozmawiają…

– To może i my nie powinnyśmy o tym plotkować. – Zabrzmiało ostro, co z kolei jest nie fair wobec Ivy, z którą plotkujemy zawsze i o wszystkim. Ale czuję się źle, rozmawiając o Dexie w taki sposób.

Ivy mruga oczami, jakbym ją uraziła, a ja czuję się jeszcze gorzej. Ale potem kiwa głową, chyba rozumie.

– Posłuchaj – mówi cicho. – Mówię o tym tylko dlatego… Do licha. Jeśli go wczoraj podrywałaś czy coś, to po prostu… uważaj.

Parskam śmiechem przez ściśnięte gardło.

– Co jest? Nagle stałam się femme fatale?

– Oczywiście, że nie. Ale Dex nie jest materiałem na przelotny romans.

– A może dasz Dexowi zdecydować za siebie, bo zdaje się, że jest dorosły i tak dalej? A zanim znów mnie zaatakujesz: nie mam wobec niego żadnych planów. Jezu. Po prostu spędziliśmy razem może godzinę. – I całowaliśmy się, jakby od tego zależało nasze życie. – I tyle.

Ale łgarstwa.

Ivy wie, że kłamię, widzę to w jej spojrzeniu. Jednak może macierzyństwo złagodziło jej charakter, bo nie naciska, tylko pije kawę.

Przez długą chwilę też siedzę i nic nie mówię. A potem zaczynam bębnić palcami po stole.

– Jak ty możesz z tym żyć? – wypalam w końcu.

– Z czym? Twoim niewinnym wybrykiem? – pyta podstępnie.

Wysuwam język.

– Bardzo zabawne. Jak wytrzymujesz sama, gdy Gray wyjeżdża?

Nasz tata często wyjeżdżał, najpierw był zawodowym koszykarzem, potem agentem sportowym. Każda z nas radziła sobie inaczej.

Ivy była tą, która wszystko naprawiała, wygładzała i wyciszała.

A ja? Ja imprezowałam, szalałam, odwalałam dzikie wygłupy, zrywałam głębsze więzi. Do tej pory działało. Ale gdy widzę, jak Ivy zależy na Grayu, a jednak nadal musi żyć takim życiem, to nie rozumiem.

Smukłe palce Ivy owijają się wokół kubka.

– Było łatwiej, gdy mogłam z nim wyjeżdżać. Jest kiepsko, kiedy zostaję sama, to prawda. – Przygryza wargę. – Ale nie wiem, jak ci to wytłumaczyć… Gray jest jak moje serce. Nie mogę bez niego żyć, więc… – Wzrusza ramionami. – W czasie sezonu po prostu jakoś dajemy radę.

– To wystarcza?

Uśmiecha się tajemniczo, jakby skrywała jakiś sekret.

– Tak – odpowiada łagodnie. – Gray bardziej niż wystarcza.

Mówi to tak, jakby był radością, która zaczyna i kończy jej dzień, a ja się czuję, jakbym otrzymała potężny cios w pierś, brak mi oddechu. Samotność spowija mnie niczym zimna mgła, mam ochotę mocno się objąć.

Jakie to uczucie, gdy jesteś częścią kogoś innego? Gdy on jest częścią ciebie? Gdy będzie przy tobie, choćby nie wiem co?

Przyciskam dłoń do blatu. Nie będę się czuć samotna. Wystarczam sobie. Kurwa. Co się ze mną dzieje, przeżywam jakąś burzę hormonalną czy co?

Na szczęście nie mam czasu pogrążać się w melancholii, bo drzwi wejściowe się otwierają i wchodzą Dex i Gray. Serce mi przyspiesza, gdy widzę potężną postać Dextera.

Gray skupia się na Ivy.

– Śpi?

– Od dwudziestu minut.

Może mały nie przesypia nocy, za to w dzień śpi jak mistrz świata przez dobre dwie godziny. Chyba Gray wie o tym jeszcze lepiej niż ja, bo uśmiecha się szeroko.

– Chodźmy porozrabiać.

Dobra, nie chcę wiedzieć, co to oznacza, choć się domyślam.

Zwłaszcza że Ivy się płoni.

– Poważnie?

– Bardziej niż w Superpucharze. Wstawaj, kobieto. Szkoda czasu.

Ivy mamrocze coś pod nosem o perwersyjnych ciachach (tego też nie chcę wiedzieć), wstaje, a Gray już ciągnie ją za sobą, prowadzi po schodach, przeskakując po dwa naraz.

– Przyznaję – odzywam się do Dexa, który pozostał w kuchni – że jestem pod wrażeniem jego wytrzymałości.

– Motywacja pomaga – odpowiada spokojnie. Rany, jaki ma miły głos. Głęboki, pewny, łagodny. – Poza tym, wiesz, mamy treningi wytrzymałościowe.

W jego oczach pojawia się błysk, który uderza prosto w moją waginę, czuję skurcz.

Podnoszę się z krzesła i dolewam sobie kawy. Nie dam się wkręcić.

– Nalać ci?

Dex nie rusza się z wejścia do kuchni. Stabilny jak zawsze. A ja latam dookoła jak głupia.

Kiwa głową i idzie do ciężkiego drewnianego stołu pod przeszkloną ścianą. Widok tego stołu napawa mnie dumą – ja go zrobiłam. Nigdy nie planowałam robić mebli, ale Jackson i Hal, przyjaciele projektanci, namawiali mnie, żebym spróbowała. Okazało się, że uwielbiam tworzyć coś własnymi rękami – od pomysłu do wykonania.

Ten stół to mój „pierwszy raz” i choć widzę, co można by w nim poprawić, sprawdza się idealnie: równoważy nowoczesne lśniąco białe szafki i pokryte miedzią urządzenia – Ivy twierdzi, że stal jest nudna.

A ponieważ w tym domu mieszkają wielkoludy, krzesła też są potężne. Jednak gdy Dex siada, mebel zdaje się pod nim znikać.

Podaję mu kubek i dopiero wtedy to zauważam – rozpuścił włosy. A niech to. Mocne, brązowe, opadają falami do kołnierzyka. Wpadające przez okno słońce rozjarza w nich złote pasma. I chociaż gęsta broda plus długie włosy to już trochę za dużo, powinno kojarzyć się z Jezusem i tak dalej, to tak nie jest. Wszystko razem sprawia, że Dex wygląda seksownie. Dziko. I chcę go dotknąć.

Siadam i zaciskam palce na swoim kubku.

On też bierze kubek; słońce pada na tatuaże. Czarne i czerwone róże, zegar, cukrowa czaszka, niebieski smok, pancernik z drugiej wojny światowej; jest na co patrzeć. Biegną w górę jego rąk, kryjąc się pod rękawami, a ja się zastanawiam, czy pierś i tors też ma w tatuażach.

– Mają jakieś znaczenie? – pytam, nie uściślając, o co mi chodzi, bo przecież wie, na co patrzę.

– Niektóre tak. – Głęboki głos przeszywa mnie niczym prąd, sam dźwięk rozpala mi zmysły do czerwoności. Ale on chyba tego nie widzi. – Niektóre po prostu wymyśliłem, jak rysowałem.

– Ty je zaprojektowałeś?

Kiwa głową, bierze łyk kawy.

– Uspokaja mnie to.

– Ja też lubię rysować. Teraz głównie projekty pomieszczeń.

– W tym domu zrobiłaś świetną robotę – mówi, nie rozglądając się. Na pewno już się przyjrzał.

– Dziękuję.

Chciałabym myśleć, że po prostu sobie rozmawiamy. Jak zwyczajni znajomi, którzy przypadkiem mieszkają w tym samym domu. Ale tak nie jest. Bo Dex nie odrywa ode mnie wzroku. To mnie wytrąca z równowagi. Rozpala. Jakby tą nic nieznaczącą rozmową chciał przekazać: „Podobało ci się, prawda? Ssanie mojego języka, nabijanie się na mojego fiuta… Chcesz tego znowu, tak?”.

Zalewa mnie żar, staram się nie kręcić na krześle.

Dociera do mnie, że przestaliśmy rozmawiać i już tylko na siebie patrzymy. Każde miejsce, którego nie dotknął wczorajszej nocy, każde miejsce, które chciałabym, żeby dotknął, reaguje bólem.

Biorę głęboki wdech, Dex robi to samo.

Już mam się zerwać i uciec, gdy nachyla się do mnie, a jego umięśnione ramiona przysuwają się trochę bliżej.

– Umów się ze mną. Na randkę.

– Co? – Odpycham się od stołu, ale nie mogę zmusić się do wstania. – Myślałam, że wczorajszy wieczór…

– To pomyłka? – Kręci powoli głową. – Nie dla mnie.

Gapię się na niego. Nie mogę przestać.

– Ale… ale…

Znowu ten uśmiech w oczach. W pełnym słońcu widzę, że mienią się mieszanką kolorów, są niebieskie, zielone, złote, brązowe – jak oszlifowany agat.

– Brak ci słów? – pyta. – Podoba mi się.

Zamykam usta i znowu szybko otwieram.

– Aha, lubisz, kiedy brak mi słów – stwierdzam. – Bardzo motywujące, żeby pójść z tobą na randkę.