Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Co mogę powiedzieć na temat Chess Copper? Ta kobieta rzuca mnie na kolana. Wiem to po jakichś pięciu minutach od momentu, gdy się dla niej rozebrałem.
Chyba nikt nie jest tym zaskoczony bardziej niż ja. Złośliwa fotografka, którą mój zespół zatrudnił, aby zrobiła zdjęcia do naszego dorocznego kalendarza charytatywnego, kompletnie nie jest w moim typie. Broni się przed moimi atakami, na każdym kroku stanowi wyzwanie. Ale kiedy z nią jestem, znikają wszystkie smutki i zmartwienia. Ta dziewczyna sprawia, że życie staje się zabawne.
Chcę poznać Chess, być blisko niej. To kiepski pomysł. Bo Chess nie szuka związku. Nigdy nie poświęciłem kobiecie więcej niż jedną noc. Ale kiedy Chess traci swoje mieszkanie, ofiaruję jej pomoc i proponuję mój dom. Teraz jesteśmy współlokatorami. Przyjaciółmi bez seksu. Chociaż coraz trudniej jest nam trzymać ręce przy sobie. Im dłużej razem mieszkamy, tym bardziej zdaję sobie sprawę z tego, że ona jest dla mnie wszystkim.
Teraz chcę czegoś więcej…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 433
Data ważności licencji: 3/30/2026
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: The Hot Shot
Projekt okładki: Sarah Hansen, Okay Creations
Adaptacja okładki oryginalnej: Sylwia Rogowska-Kusz
Redakcja: Ilona Siwak/Słowne Babki
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Anna Banaszczyk-Susłowicz, Ewa Bargiel/Słowne Babki
Fotografia wykorzystana na okładce
© Norbert Buduczki/Unsplash
Copyright © 2017 THE HOT SHOT by Kristen Callihan© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Emilia Skowrońska
ISBN 978-83-287-1811-1
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Chess
Skoro perspektywa spędzenia wielu godzin w obecności seksownych, wysportowanych, sławnych nagich mężczyzn nie jest w stanie mnie podniecić, pora przyznać, że osiągnęłam nowy poziom obojętności.
W zeszłym roku byłam w podobnej sytuacji – wśród nagich mężczyzn, seksownych ciał do uwiecznienia na zdjęciach – i wtedy niemal wychodziłam z siebie ze zniecierpliwienia. Tak jak teraz mój przyjaciel James.
– Chyba będziesz musiała ciągle mi powtarzać: „luzuj szelki” – mówi James, powoli wydmuchując w powietrze kłąb dymu.
Siedzę skulona na rattanowej kanapie po przeciwnej stronie balkonu, żeby nie musieć wdychać dymu, i nie umiem powstrzymać się od śmiechu.
– A to dlaczego?
James przewraca oczami. Wygląda olśniewająco w limonkowym garniturze, do którego dobrał żarówiastą żółtą muchę.
– Nie bądź fałszywie skromna, Chess. To do ciebie nie pasuje.
Zastanawiam się, jak wygląda moja „fałszywa skromność”, ale nie pytam i się nie odgryzam; doskonale wiem, dlaczego James szaleje. To urocze, choć gdybym mu o tym powiedziała, mógłby tego nie znieść.
Zamiast tego wzruszam ramionami i zrzucam z poduszki fotela zwiędły liść paproci.
– Naprawdę aż tak się cieszysz, że będziemy fotografować grupę nagich futbolistów? – Kręcę głową, jakbym zupełnie nie wiedziała, o co chodzi. – Pracujemy z najpiękniejszymi ludźmi na świecie. Ciało jest dla mnie w tym momencie niczym więcej jak tylko kształtami i cieniami.
Ale dla Jamesa nie ma to większego znaczenia. W chwili, w której powiedziałam mu, że robimy sesję do kalendarza dla nowoorleańskiej drużyny NFL i nie dość, że w akcji będą uczestniczyć wszyscy najlepsi gracze, to jeszcze będą oni nago, James przeszedł w tryb sfoszonego fanboya. W jego przypadku zazwyczaj oznacza to palenie papierosów i ciągłe gadanie.
W tym momencie James jest tak zdenerwowany, że nawet nie zauważa, że to ja kieruję rozmową. Prycha, bierze kolejnego macha i patrzy na mnie spod przymrużonych powiek przez kłęby dymu.
– Z nagością jakoś sobie poradzę. Cholera, trzymałem się całkiem nieźle, kiedy musiałem przykleić dżety na piersiach Gianny, na te jej wpatrujące się we mnie sutki.
– To były fantastyczne piersi – przyznaję na wspomnienie oszałamiającej modelki i tego, jak James oblał się szkarłatem aż po nasadę kasztanowych włosów.
James jest odpowiedzialny za makijaż i stylizację naszych modelek i modeli. Jest profesjonalistą, ale brak mu odporności. Niektórzy modele, zarówno kobiety, jak i mężczyźni, go podniecają.
W przeciwieństwie do mnie. W ostatnim roku byłam apatyczna. Jestem przekonana, że gdyby podczas sesji jakiś facet wymachiwał mi penisem przed twarzą, w ogóle nie zwróciłabym na to uwagi. Pomijając kwestie profesjonalizmu, to nie jest to zbyt dobra rzecz. Prawdę mówiąc, trochę mnie to niepokoi.
Lata gównianych doświadczeń randkowych i ani jednego przebłysku zaangażowania pozostawiły we mnie poczucie bycia wadliwą i kruchą. Zaletą jest jednak to, że mam pracę, którą kocham, i piękny loft w Nowym Orleanie, moim ulubionym mieście. Wiodę satysfakcjonujące życie, choć szczerze mówiąc, dopiero się rozkręcam. Mimo to nie mogę się uwolnić od okresów ospałości.
James, nieświadomy mojego wewnętrznego chaosu, przytakuje, jakby przypominając sobie Giannę, ale potem wzdycha.
– Cycki to nic w porównaniu z tą męczarnią, Chess. Mówimy tu o graczach NFL. O mojej drużynie. – Wachluje się. – Jezu, mogę oblać się rumieńcem, zacząć się, kuźwa, jąkać albo zrobić coś równie upokarzającego.
– Ach, racja – mówię, tak jakbym zapomniała, jak ogromnym fanem futbolu jest James. W trakcie sezonu wciąż opowiada o rekordach drużyn, szansach na playoffy i o tym, kto spieprzył które zagranie albo kto jest jego bohaterem z powodu jednego zwycięstwa, aż wreszcie mam ochotę oderwać sobie rękę i zacząć go nią walić. – To poważne wyzwanie, prawda?
Najwyraźniej moja mina mnie zdradza, bo James nagle się zamyka i rzuca mi przeciągłe, wściekłe spojrzenie.
– Zołza.
Wybucham śmiechem.
– Dasz radę, James. To tylko jeden tydzień paradujących przed tobą nagich futbolistów. Potem to wszystko będzie już tylko wspomnieniem.
– A kto powiedział, że ja chcę, żeby to było wspomnienie? – Marszczy nos. – Mam zamiar dobrze się bawić. I ty też powinnaś.
Nie chciałam robić tej sesji. W tej chwili ja i James jesteśmy przepracowani i czułam za oczami ostrzegawczy ucisk, który sygnalizuje migrenę.
Nie powinnam narzekać. W ciągu ostatnich lat osiągnęłam sukces. Cyn, moja współlokatorka ze studiów, która teraz mieszka w Nowym Jorku, studiuje modę. Ja studiuję wzornictwo. Kiedy zaczęłam robić zdjęcia do jej raczkującej kolekcji, ludziom spodobała się nasza praca. Tak to wszystko się zaczęło i nie oglądam się za siebie.
Gdybym nie była wyczerpana, może nie przeszkadzałoby mi trzymanie w ryzach bandy wyrośniętych, umięśnionych chłopców – bo właśnie tak zazwyczaj zachowywali się sportowcy, z którymi wcześniej współpracowałam. Teraz jednak nie chce mi się z tym szarpać. Mam ochotę wejść do łóżka i spać przez tydzień.
Niestety, James, który jest również moim agentem bookingowym, nalegał, żebym wzięła to zlecenie. Akcja ma szczytny cel: odbudowę mieszkań dla ofiar powodzi w Stanach Zjednoczonych. A ponieważ w kalendarzu wystąpią bohaterowie futbolu naszego miasta, był to strzał w dziesiątkę.
– Poza tym – mówił przez telefon w zeszłym tygodniu – chcą ciebie. Twój kalendarz z nagimi rybakami zrobił na nich wrażenie.
Jestem pewna, że największe wrażenie zrobił na nich fakt, że zdjęcia gołych rybaków stały się viralami. Ale się zgodziłam. Chrzanić to wszystko.
– To tylko praca, James – mówię mu teraz.
Szczerze mówiąc, nie chcę podniecać się mężczyznami, których nie mogę mieć. A słynni futboliści zdecydowanie należą właśnie do tej kategorii. Pragnę tylko uczciwie pracującego faceta z bystrym umysłem i wprawnym językiem. Nie zaszkodzi jeszcze uroczy uśmiech. Czy wymagam za dużo?
– Racja – mówi James, przeciągając samogłoski. – A gelato to po prostu inne określenie na lody.
Gwałtownie nabieram powietrza.
– Przymknij się, drogi panie.
Moją uwagę przykuwa słaby, dudniący odgłos. James zrywa się, jakby ktoś go uszczypnął.
– O w dupę jeża, już są!
Stoi, przez minutę wymachuje rękami, po czym zaciąga się papierosem i rzuca mi spanikowane spojrzenie.
Uśmiecham się, choć czuję napięcie w policzkach.
– Luzuj szelki.
– Hm. To było przygnębiająco mało pomocne. – Nieznacznie wydyma wargi.
– Jeśli poczujesz się lepiej, nasmaruję ich oliwką.
Jego oczy stają się wielkie z oburzonego przerażenia.
– Jeśli to zrobisz, przez tydzień będę solić twoją kawę.
– To jest okrutne!
– Uczciwie ostrzegam – mówi i kręci nosem.
– Dobrze już, dobrze. – Parskam śmiechem i wstaję. – Ja otworzę. Jeśli ty pójdziesz, to tak zaczniesz się przed nimi płaszczyć, że możemy nigdy nie zacząć.
– Bardzo śmieszne. – Przewraca oczami, ale po chwili poprawia marynarkę. – Zaparzę espresso. Myślisz, że oni piją espresso?
James jest uzależniony od kofeiny. Plus jest taki, że parzy zabójczą kawę. Codziennie rano dostaję kremową café au lait. Co wieczór – słodko-gorzką macchiato.
– Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia. – Moja wiedza na temat upodobań i preferencji futbolistów jest zerowa. – Może zacznijmy od wody.
– Chess, stać nas na coś więcej. – Wyciąga z lodówki tacę z wędlinami.
– Jezu, to jest sesja zdjęciowa, a nie impreza.
– Te dwie rzeczy niekoniecznie się wykluczają.
– Skoro tak twierdzisz… – Zostawiam go walczącego z tacą. Klatka schodowa na moje poddasze to rozległa przestrzeń, w której odbija się echo. Słyszę chłopaków bardzo wyraźnie, choć nie jestem jeszcze nawet w połowie drogi do drzwi.
– Może siedzi na kiblu czy coś. – Słyszę głęboki, chrapliwy głos.
– Świetnie – odpowiada drugi. – Czyli mamy czekać na gówno? To może potrwać co najmniej pół godziny.
Zwalniam, tłumiąc śmiech, i słyszę długie westchnięcie.
– Boże – mówi facet z południowym akcentem. – Ci faceci sami proszą się o szyderę. To jest zbyt łatwe.
Zgadzam się, ale prawie wyskakuję ze skóry, kiedy ktoś zaczyna walić w drzwi tak mocno, że obawiam się, że zaraz wypadną z zawiasów. To naprawdę zaszło już za daleko.
– Stary! – krzyczy jakiś zdenerwowany mężczyzna. – Podcieraj tyłek i otwieraj!
Ktoś mruczy o posiadaniu klasy, ale ja jestem już zirytowana i idę do drzwi, gotowa przypomnieć moim niecierpliwym gościom o dobrych manierach.
Otwieram je i widzę, że wpatruje się we mnie czterech ogromnych facetów. Choć wszyscy są imponujących rozmiarów, pod względem wyglądu różnią się w każdym parametrze. Człowiek-góra, który stoi przede mną, z pełną brodą, męskim koczkiem i rękawami z tatuaży, wygląda, jakby często chadzał do klubów, które i ja lubię odwiedzać. Ma też rozgoryczoną minę, przez co wydaje mi się, że to on błagał pozostałych o odrobinę klasy.
Obok niego stoi przystojny, szczupły facet, który uśmiecha się z rozbawieniem. Krótkie dredy okalają jego głowę niczym korona z kolców. Kręci głową i rzuca ironiczne spojrzenie stojącemu obok złotemu chłopcu. Ten nie ukrywa swojej radości, w jego jasnobrązowych oczach lśni złośliwy błysk.
Wszyscy na swój sposób są przystojni i idealnie nadają się do moich celów.
Ale to facet za nimi, ze skwaszoną miną, zwraca moją uwagę i sprawia, że zamieram. Wygląda jak model z okładki. Ma jasnoniebieskie oczy i opaloną skórę. Jest tak cudowny, że aż bolą mnie zęby. Ma idealnie wyrzeźbiony nos i patrzy na mnie tak, jakbym obrażała go swoją obecnością.
Dobrze znam jego twarz. Uśmiechał się do mnie z reklam telewizyjnych i billboardów, próbował sprzedać mi sprzęt sportowy, zdrowe napoje, a nawet kredyty hipoteczne. To rozgrywający, król drużyny futbolowej, Finn Mannus lub „Manny”, jak nazywa go prasa. Dziwna ksywa jak na tak cholernie ładnego faceta.
Widzi, że się w niego wpatruję, i unosi brew, tak jakby chciał powiedzieć: „Tak, wiem. Jestem tym wszystkim, o czym myślisz, i torebką chipsów, ale niech nie przychodzi ci do głowy, by wziąć kęs, mam lepsze rzeczy do roboty”.
Ja też. Odwracam wzrok i przyglądam się pozostałym klientom. Wszyscy patrzą na mnie z różnym poziomem oczekiwania lub zniecierpliwienia w oczach. Dominacja i testosteron biją od nich jak światło słoneczne. Jeśli ustąpię im choćby na centymetr, przejmą tę sesję. Prawdopodobnie nawet by tego nie zauważyli, pewnie po prostu są zbyt przyzwyczajeni do dowodzenia.
Biorę się w garść i próbuję sobie przypomnieć, o czym mówili. Ach, tak, coś o gównach. Cudownie. Pora zaznaczyć swoją dominację.
Finn
Wcześnie w życiu odebrałem pewną lekcję: czasami trzeba zmierzyć się z gównianymi sytuacjami. Wtedy najlepiej wziąć się w garść i jak najszybciej się z tym uporać. Jako futbolista muszę poradzić sobie z wieloma problemami: bólem fizycznym, wyczerpaniem psychicznym, nudnymi pytaniami od dziennikarzy, rygorystyczną dietą, brakiem czasu dla siebie. Z zewnątrz można by się zastanawiać, dlaczego, do cholery, ktokolwiek chciałby zostać zawodowym futbolistą. Odpowiedź: ponieważ jest to najlepszy sport na ziemi. A ja jestem w nim świetny.
Ale są takie dni jak dziś, gdy zostaję poproszony – zmuszony – przez dyrektora marketingu mojej drużyny o pozowanie do kalendarza i moje oddanie futbolowi naprawdę staje pod znakiem zapytania.
Zgodziłem się tylko dlatego, że to na cele charytatywne. Chociaż ja już dawno rozwinąłem działalność charytatywną. Oddałem swój wizerunek i nazwisko, by wspierać ochronę dzieci, osób biednych i maltretowanych. To jedna z najlepszych rzeczy w mojej sławie. Ale pozowanie do kalendarza z mięśniakami sprawia, że czuję się jak pojeb.
Na dodatek ja i trzech moich kumpli z drużyny stoimy przed drzwiami fotografa, a on nie otwiera. Walę pięścią w metalowe drzwi, dźwięk odbija się echem po szerokiej klatce schodowej. Technicznie rzecz biorąc, mam dzisiaj wolne. Mógłbym drzemać, brać długą kąpiel w wannie – nie krytykuj, dopóki nie spróbujesz – albo grać w Call of Duty.
Ale jeśli ten gość nie otworzy, nie będzie sesji. Nie przeszkadza mi to.
– Pomyliliśmy godziny? – pytam przez ramię.
– Nie – odpowiada Dex, środkowy. – Właściwie to spóźniliśmy się kilka minut.
Idealnie. Czyli będziemy tu siedzieć i gnić.
– Lepiej, żeby fotograf nie miał artystycznego nadęcia.
Dex wzrusza ramionami, robi znudzoną minę.
– Może siedzi na kiblu czy coś.
Mój podstawowy rozgrywający, Jake Ryder, wydaje się bardziej zainteresowany żartowaniem.
Ponownie krzyczy do drzwi, wali w nie pięścią.
– Stary! Podcieraj tyłek i otwieraj!
Gdybym nie był tak rozkojarzony, odczuwałbym teraz zażenowanie. Zaczynam chodzić, patrzę na schody. Jeszcze nie jest za późno na ucieczkę.
Niestety drzwi się otwierają. Staje w nich kobieta, która wygląda na wkurzoną i trochę przerażającą. Jest szczupła i wysoka, ma może z metr siedemdziesiąt pięć, ale i tak jest niższa ode mnie o jakieś piętnaście centymetrów. Jej brwi są proste jak strzała. Z reguły nie zwracam na to uwagi u kobiety, ale ona ma przez nie tak zacięty wyraz twarzy, jakby była gotową do walki Amazonką. A może właśnie planuje, którego z nas poćwiartować jako pierwszego.
Patrzy na mnie ciemnymi oczami, jakby słyszała moje myśli. Przysięgam, czuję to aż w jajach.
Nie jest ładna. Jej wąska twarz i wysoko osadzony nos wyglądają zbyt surowo, by uznać ją za ładną. Długie, proste włosy, czarne u nasady, a na końcach w kolorze magenty, nadają jej wygląd gotki, podobnie jak czarny top i dżinsy. Na lewym ramieniu ma czarny tatuaż przedstawiający dereń.
Krótko mówiąc, takie kobiety trzymają się ode mnie z daleka przez całe życie po okresie dojrzewania. Ja również trzymałem się z dala od tego typu. Prosta prawda jest taka, że kobiety takie jak ona nigdy nie interesowały się facetami takimi jak ja, a ja nigdy nie zerkałem po raz drugi w stronę takich lasek.
Mimo to krew w moich żyłach zaczyna płynąć szybciej. Jej intensywne spojrzenie ma moc. A moc to coś, co szanuję.
Gdy wreszcie się odzywa, słyszę to w jej chrapliwym głosie.
– Mówicie, że mam się podetrzeć?
To jest seksowny głos, taki, który owija się wokół kutasa faceta i zaczyna go pociągać. A ja wcale nie muszę reagować na jej seksowny głos. Zwłaszcza że najwyraźniej uważa nas tylko za bandę niesfornych facetów.
Przejmij dowodzenie. Zapanuj nad sytuacją. Tym właśnie się zajmuję. Zawsze. Robię krok do przodu, zwracam na siebie jej uwagę.
– Jesteśmy tu na sesję do kalendarza.
Krzywi górną wargę.
– No cóż, z pewnością nie pomyślałam, że przyszliście na grupowe zdjęcie Małej Ligi, które mam zaplanowane na później.
Urocze. Naprawdę urocze. Chwileczkę. Co?
– Ty jesteś fotografem? – Strach wali mnie po trzewiach.
– Może odstawmy banały na bok, dobrze, lalusiu? – naburmusza się z widoczną irytacją.
Moje wnętrze zalewa kłujący żar. Nazywano mnie tak przez całe dorosłe życie. Przyzwyczaiłem się już do tego i nie zwracam uwagi, kiedy z powodu mojego wyglądu dokuczają mi faceci. Gdy jednak słyszę to z ust kobiety, wkurzam się, bo czuję się nikim.
Ryder parska śmiechem.
– Przejrzała cię, cukiereczku.
Nie, nieprawda. Ani na jotę. Ale wydaje jej się, że tak jest, co cholernie mnie irytuje.
– Ej, powiedziano nam, że nasz fotograf nazywał się Chester Copper. Przepraszam, jeśli założyłem, że to mężczyzna.
Wzdryga się, jakbym ją uderzył. Między jej brwiami pojawia się mała zmarszczka.
– Mówią na mnie Chess. Nie mam pojęcia, skąd wasz piarowiec wytrzasnął moje pełne imię. – Brzmi to tak, jakby planowała się tego dowiedzieć.
Nie zazdroszczę temu biedakowi, który pozwolił, by gdzieś padło jej pełne imię. Ale podoba mi się, że ja też zaczynam ją denerwować. Zwrot o sto osiemdziesiąt stopni, skarbie.
– To pewnie dlatego, że dokładnie wszystkich sprawdzają, żeby odsiać dziwaków.
Chess robi znudzoną minę i przewraca oczami. Teraz, gdy jestem wystarczająco blisko, widzę, że są one butelkowozielone, ich kolor jest głęboki, ale krystalicznie czysty. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem oczu w takim odcieniu, co sprawia, że mam ochotę w nie patrzeć.
Nie wiem, dlaczego w ogóle to zauważam. Jej wygląd nie ma przecież wpływu na to, jak będzie wykonywać swoją pracę. Stojący obok mnie Jake się porusza, ściąga brwi.
– Chester Copper… To trochę jak Chester Copperpot z Goonies – mówi, rozglądając się po nas wszystkich. – Pamiętacie ten film?
Nasza fotografka wypowiada dosadne przekleństwo, pod wpływem którego mam ochotę się uśmiechnąć.
– Tak, fajny był – dodaje Rolondo. – A ten mały koleś, który grał główną rolę, dorósł i potem zagrał rolę Samwise’a Gamgee. Stary, co to był za smutas. Jakby miał się rzucić w ogień Góry Przeznaczenia, bo miał ochotę na hobbita.
Dex, który do tej pory milczał, kręci głową z wyraźnym obrzydzeniem.
– Był na wyprawie, by pomóc Frodo uratować Śródziemie przed Sauronem, zakuta pało.
– Nie – upiera się Rolondo. – On bardzo chciał mieć Frodo.
Mój uśmiech staje się jeszcze szerszy. Jeśli ci faceci zaczną na poważnie gadać o filmach, to nie skończą. Jake doskonale o tym wie. Wydaje z siebie odgłos zniecierpliwienia.
– Ej? Czy możemy wrócić do Goonies i Chestera Copperpota? No wiecie, tego, którego znaleźli pomarszczonego i przygniecionego przez głaz?
Chess oblewa się rumieńcem.
– Tak, wiem – mamrocze. – Moi rodzice poznali się na pokazie tego filmu, przed toaletą. Spodziewali się chłopca, a ponieważ moja babka wyhaftowała już imię na wszystkich dziecięcych kocykach… – Wzrusza ramionami, jakby znudzona, ja jednak zauważam napięcie w jej szczupłych ramionach. Jest wkurzona.
– I naprawdę dali ci imię po postaci z filmu Goonies? – pyta przerażony Dex.
– Tak. – Jej głos jest spięty i pełen bólu.
Jestem rozerwany pomiędzy uwielbieniem a nienawiścią do jej rodziców. Z jednej strony, punkty za oryginalność. Z drugiej, kto zrobiłby coś takiego dziewczynie?
Rolondo mruczy pod nosem coś o szalonych białych ludziach, ale najwyraźniej robi to nie dość cicho, bo Chester gwałtownie się odwraca i wkracza do studia na tych swoich długich nogach.
Wymieniamy spojrzenia i idziemy za nią.
Jej loft zajmuje połowę kondygnacji budynku. To ogromna przestrzeń z odsłoniętą starą cegłą, wytartymi deskami na podłodze i industrialnymi oknami z czarnymi szprosami. Jest tam salon z brązowymi skórzanymi kanapami i stolikiem kawowym z pnia drzewa. Naprzeciwko wspaniałej kuchni stoi stary wiejski stół jadalniany.
Przypomina mi się moje mieszkanie i mam dziwne poczucie powrotu do domu. Niektórzy faceci nie dbają o swoje mieszkania, zależy im tylko na wielkim telewizorze i wygodnej kanapie, ale ja jestem inny. Nasze domy są naszą przystanią – Bóg wie, że prawie nigdy tam nie przebywamy – więc powinniśmy lubić te miejsca.
Chess zatrzymuje się przy dużym stole, na którym leży futbolowy sprzęt: ochraniacze, piłki, kaski naszej drużyny, a nawet nagolenniki i taśmy.
Chyba mamy się przebrać, tyle że nie widzę strojów. Czuję mrowienie na karku, tak jak wtedy, gdy mam zostać powalony podczas meczu.
Z łazienki wybiega szczupły facet z krzaczastą rudą brodą. Ma na sobie żółtą fedorę i limonkowy garnitur w brązowe paski. Wszystko pasuje idealnie do Nowego Orleanu. W jakiś sposób to sprawia, że się odprężam.
– Jestem James, asystent Chess. Przepraszamy za opóźnienie. Byliśmy na balkonie na fajce. – Szczerzy zęby i uważnie przygląda się Jake’owi. – A raczej ja byłem. Chess tylko dotrzymywała mi towarzystwa.
Jake marszczy czoło z wyraźnym zakłopotaniem, tak jakby nie miał pewności, czy właśnie jest sprawdzany.
– James, oni nie potrzebują usprawiedliwień. – Chess ogląda rekwizyty i nawet nie zerka w naszą stronę. – Przebieralnia znajduje się po lewej. Rozbierzcie się, James nasmaruje was oliwką.
Nagle z pomieszczenia ucieka całe powietrze, słyszę w uszach charakterystyczne puknięcie. Moi chłopcy również sztywnieją, zszokowani otwierają szeroko oczy.
– Oliwką? – Mam tak zaciśnięte zęby, że ledwo jestem w stanie wypowiedzieć to jedno słowo. Po prostu zajebiście. Piarowiec nie wspomniał nic o rozbieraniu. – Popieprzyło cię?
Wyraz twarzy Chess pozostaje obojętny.
– Gdy się pieprzę, to wszyscy o tym wiedzą, panie Mannus.
Och, założę się, że tak. Nie zdziwiłbym się, gdyby zostawiała ślady szponów na jajach jakiegoś biedaka. Moje jaja ściskają się ze współczucia.
Jake, który zawsze miał problemy z samokontrolą, wybucha śmiechem.
– Kocham tę laskę.
Zielone oczy błyskają pod surowymi brwiami sprawiedliwości.
– Nie jestem laską, panie Ryder. Jestem kobietą.
Rolondo wydaje z siebie słaby, szyderczy ryk, a Dex dźga go łokciem, żeby go uciszyć.
– Która ma pracę do wykonania – dodaje Chess z takim obrzydzeniem, że nie potrafię siedzieć cicho.
– Niech no zgadnę – mówię. – Masz obsesję na punkcie odnalezienia Jednookiego Williego.
Jake dławi się zduszonym śmiechem, a Dex przeciąga dłonią po brodzie, wyraźnie ukrywając rozbawienie.
– Staaary – mruczy Rolondo. – Rozwaliłeś system.
Jestem pewien, że tak. Po kręgosłupie przebiega mi ostrzegawczy dreszcz, jestem jednak zbyt poirytowany, by zwrócić na niego uwagę. Daliśmy się ograć, a teraz mamy się rozbierać jak grzeczni chłopcy? Nie ma szans.
Chess powoli idzie w moją stronę. Czasami trenerzy ofensywni patrzyli na mnie z podobną wściekłością, ale nigdy nie udało im się sprawić, żeby moje serce zaczynało szybciej bić i by robiło mi się gorąco. Jest to niepokojące, ale z pewnością nie dam tego po sobie poznać. Opuszczam nisko ręce i czekam na nieuchronny wybuch.
Zatrzymuje się przede mną, na tyle blisko, że wyczuwam słaby zapach słońca i ziemi, jakby siedziała w nasłonecznionym ogrodzie. Patrzymy sobie w oczy. Spodziewam się, że się na mnie rzuci – i może właśnie to uczyni, bo rozchyla usta. Ale nic nie mówi. Stoi jak słup soli.
W pomieszczeniu następuje dziwna zmiana. Nie wiem, co się, u diabła, dzieje. Skupiam się wyłącznie na tej dziewczynie. Czuję promieniujące na mnie ciepło jej ciała. Tak jakby przesuwała gorącą dłoń po moim brzuchu. Odczucie jest tak intensywne, że moje jądra się unoszą, a penis staje się ciężki i pełny.
Co się, kuźwa, dzieje?
Nie jestem w stanie się poruszyć. Wszystkie moje siły mózgowe spłynęły w dół, by przyjmować rozkazy od mojego rosnącego kutasa, który nalega, żebym zbliżył się do tej kobiety. Pragnie oficjalnego zapoznania.
Nie, nie, nie. Nie ma szans.
Nabieram głęboko powietrza, mój umysł nie może poradzić sobie z jej zapachem. Znalazłem się w poważnych kłopotach.
Jestem prawie wdzięczny, kiedy w końcu się odzywa, ale jej głos, który brzmi, jakby chciała zaprowadzić mnie do sypialni, nie poprawia mojego położenia.
– Panie Mannus, postawmy sprawę jasno. Jest pan teraz u mnie. Mamy zadanie do wykonania. Ja wykonam swoją część, a pan swoją. – Patrzy na mnie swoimi ciemnymi oczami. – Może pan robić sobie tyle aluzji, ile pan chce. Ale to panu nie pomoże.
Nie, podejrzewam, że nie. Podejrzewam, że panna Chess Copper zderzy się ze mną jak szarżujący i sprawi, że to odczuję. Sęk w tym, że nie wiem, czy mi się to podoba, czy nie.
Chess
Praca przebiega jak zawsze. Przypochlebiam się do nieśmiałego, cichego wielkoluda Dexa, żeby się rozluźnił.
Popisującego się Rolonda po prostu fotografuję, a on pozuje na tyle sposobów, na ile umie. Ogarniam Jake’a, flirciarza, aż wreszcie się uspokaja. Jest nawet dość zabawnie.
I tak przez cały czas James zachowuje się jak jąkający się, wiecznie czerwony jak burak kretyn. Chłopaki przyjmują to bez mrugnięcia okiem. Widać, że są przyzwyczajeni do chodzenia nago i postrzegają swoje ciała jako maszyny… w większości przypadków.
Fakt, że są rozebrani, zdaje się zupełnie im nie przeszkadzać. Jednak kwestią drażliwą stają się… ich penisy. Co zaskakujące, najbardziej zmartwiony jest ten flirciarz.
– Cholera – mruczy Jake, który zdjął szlafrok i oblał się rumieńcem. – A jeśli mi stanie? To znaczy, nie jestem podniecony ani nic. Nie, żebyś nie była ładna… Cholera. Nie to miałem na myśli. – Szura stopami, zasłania penisa dłońmi, a potem od razu je cofa. – Mówię tylko, że jestem nagi, a ty będziesz patrzyć. To zwykle wystarczy, żeby stanął na baczność.
Ten chłopak nie ukrywa przede mną swoich obaw, czym od razu mnie zjednuje. Zachowuję neutralny wyraz twarzy i robię zdjęcie, aby sprawdzić światło.
– Jeśli zdecyduje się nam pomachać, zignorujemy go. Robię tak za każdym razem, gdy dzieje się coś takiego.
– Często się to zdarza? – pyta z uśmiechem.
– Jestem pewna, że nie muszę panu mówić, panie Ryder, że penisy mogą mieć własne umysły.
– Albo ich nie mieć – zgadza się ze śmiechem.
Po tych słowach się rozluźnia i dobrze się dogadujemy. Przez cały czas czuję mrowienie pod skórą, irytujące walenie serca o żebra. Bo w przeciwieństwie do Jake’a nie czuję się swobodnie. Ani trochę. I wiem, kogo za to winić.
Tego dupka Mannusa.
Mogłabym udawać, że nie wiem, dlaczego akurat on na mnie działa, a inni nie, ale to byłoby oszukiwanie samej siebie.
Ten facet mi się podoba. I to jest przerażające.
Zwykle muszę lubić jakiegoś mężczyznę, żeby poczuć iskrę. A kretyni, którzy najwyraźniej uważają się za seksownych bogów, otrzymują ode mnie co najwyżej przelotne spojrzenie. Dlaczego mieliby zasłużyć na coś więcej? Przecież przez cały czas przebywam w towarzystwie przystojnych mężczyzn. Piękno fizyczne to nic innego jak atrakcyjne opakowanie. O wiele bardziej interesujące jest to, co pod powierzchnią.
Fakt, że Finn Mannus, który irytuje mnie jak diabli, pojawia się w moich myślach, odkąd tylko go zobaczyłam, nie jest pożądanym doświadczeniem. Teraz jego kolej. Będę musiała zobaczyć go nago – zachować spokój i zrobić mu zdjęcia – i doprowadza mnie to do szału. Ogromnego.
Moje wnętrze głupio trzepocze i się rzuca. Choć palce mam zimne, moja skóra płonie. Jestem na siebie tak wkurzona, że mam ochotę zrobić pięć minut przerwy i walnąć się w twarz. Zaraz to James będzie musiał dać mi wykład o luzowaniu szelek.
Muszę tylko przetrwać ten dzień. Już niedługo to wszystko będzie tylko mglistym wspomnieniem. Wypiję kieliszek schłodzonego białego wina – może nawet kieliszek zimnej wódki – i przygotuję się na randkę z… Cholera, jak on miał na imię? Mrugam, nie mogąc sobie przypomnieć.
Adam? Marvin? Melvin?
– Evan!
– Co? – Jake Ryder patrzy na mnie ze zdumieniem.
Odchrząkuję i podnoszę aparat.
– Nic. Kontynuujemy.
Ta rada odnosi się również do mnie. Nie ma mowy, żeby rozpraszał mnie jakiś pyskaty rozgrywający. Nie ma mowy.
Finn
– Wydajesz się… spięty.
Zamieram w połowie kroku i rzucam Dexowi spojrzenie, po którym większość facetów by się ode mnie odpieprzyła. A on po prostu siada z powrotem na swoim krześle, krzyżuje ręce na piersi i unosi brew. Ponieważ staram się bardziej zaangażować go w życie drużyny, powinienem się cieszyć, że w ogóle interesuje się rozmową. Dex rzadko się odzywa, ale wybrał nieodpowiedni moment.
Mam wrażenie, jakby mrówki chodziły po dnie mojego żołądka, i z całych sił powstrzymuję się przed wyrwaniem ich ze swojego wnętrza. Ostatnio tak niespokojny byłem przed meczem o mistrzostwo college’u.
Meczem, który przegrałem, kuźwa, z jego drużyną, dziękuję bardzo. Nie jestem w nastroju do gierek.
– Skończyłeś sesję zdjęciową – odpowiadam. – To chyba oznacza, że możesz już iść.
Uśmiecha się znacząco.
– A pamiętasz, że to ja nas wszystkich tutaj przywiozłem?
Teraz już pamiętam. Cholera.
– A nawet gdybym nie był kierowcą – ciągnie dalej bez emocji – to nie chciałbym tego przegapić.
– Czego? – pytam, choć dobrze wiem, o co mu chodzi.
– Rozklejasz się. To fascynujące. Z każdą kolejną przechadzką po pokoju robisz się coraz sztywniejszy.
Opuszczam dłonie po bokach i próbuję rozluźnić ramiona. Moje ciało ignoruje wszelkie wskazówki.
– Znajdź sobie coś lepszego do roboty.
– Nie mogę. To badanie podstawowe – mówi. – Teraz wiem, jakie są oznaki, kiedy rozklejasz się na boisku.
Ponieważ jest moim środkowym, to im więcej wie na temat mowy mojego ciała, tym lepiej. Wciąż to sobie wmawiam, ale tak naprawdę mam ochotę powybijać nogi w jego krześle.
– Dexterze, kiedy będę miał się rozkleić na boisku, z pewnością cię o tym poinformuję. Nie mam żadnych skrupułów, by przyznać podczas gry, że potrzebuję pomocy.
Niektórzy rozgrywający woleliby połknąć swoje lewe jądro niż okazać jakąkolwiek słabość, ale przecież jesteśmy zespołem. Wierzę w pracę zespołową, a nie spieprzenie meczu tylko po to, żeby zachować twarz.
Dex przechyla głowę i przygląda mi się, jakbym był jakimś egzotycznym robakiem, który wleciał przez okno. Cholera, nie mogę myśleć o robakach. Bo ponownie kieruje to moją uwagę na nieprzyjemne mrowienie w brzuchu.
– A teraz? – pyta. – Powiesz, dlaczego ta sytuacja tak bardzo cię męczy? – W kącikach jego oczu pojawiają się zmarszczki. – To znaczy, wiem, o co chodzi, ale czy się do tego przyznasz?
Przeklinam, opieram się o chropowatą ścianę z odsłoniętej cegły i pozwalam, by mój wzrok błądził po części mieszkalnej loftu Chester Copper.
Chester Copper. Pomimo dyskomfortu mam ochotę się uśmiechnąć. Boże, ona jest jak największe utrapienie – typ laski, która odgryzie ci rękę. Na swój ponury sposób jest to seksowne. Chybabym się wkurzał, gdybym był dziewczyną, a moi rodzice nazwaliby mnie Chester.
Przestaję się uśmiechać. To oczywiste, że ma mnie za dupka. Czarowanie kobiet wychodzi mi zazwyczaj o wiele lepiej. No cóż, dzisiaj nie prowadzę żadnej gry. Ale spodziewałem się starego faceta o imieniu Chester, z którym mógłbym pogadać o futbolu i być może przekonać go do zrobienia kilku szybkich ujęć, zanim zwieję. Nie oczekiwałem szczerej i otwartej kobiety o ciemnozielonych oczach, które zdają się rozcinać moją skórę i pod nią zaglądać.
Oceniła mnie i odrzuciła jednym spojrzeniem. Chociaż jestem przyzwyczajony, że ludzie oceniają mnie po wyglądzie, z reguły nikt nie traktuje mnie jak wybrakowanego. Powinienem mieć to gdzieś. I w sumie to zlewam, ale teraz mam się przed nią rozebrać i zapozować przed bezlitosnym obiektywem jej aparatu.
Przestrzeń trwającej sesji zdjęciowej została wydzielona w studiu fotograficznym dużymi, rozkładanymi panelami ściennymi, które oddzielają od nas modeli. Wpatruję się w nie z uporem. Ostre światła, których Chess używa, rozświetlają sufit niczym zwiastun mojej nadchodzącej zagłady. W lofcie rozbrzmiewa muzyka, jakieś techno z namiętnym kobiecym wokalem. Została włączona tuż po rozpoczęciu sesji Jake’a.
– Co to za muzyka, do ciężkiej cholery? – mruczę.
– Goldfrapp – odpowiada bez trudu Dex. – A dokładniej mówiąc Strict Machine. Świetny kawałek. Ale spodziewałem się, że Jake wybierze AC/DC lub coś w tym stylu.
– To jest muzyka taneczna. – Masuję sobie zesztywniały kark. – Wyobrażam sobie teraz Jake’a paradującego po wybiegu.
Dex się uśmiecha.
– Nie podsuwaj mi tego obrazu.
– Skoro mnie to prześladuje, to się tym dzielę. – Wzruszam ramionami. – Jezu, po co w ogóle jakaś muzyka?
– Dostajesz wybór. Masz wybrać to, co sprawia, że się odprężasz. – Unosi ramiona. – To było zaskakująco łatwe.
– Czuję się, jakby ktoś miał zaraz zaproponować mi kawałek wołowiny.
– Klasa A, pierwszorzędny tyłek rozgrywającego. – Te słowa padają z ust Rolonda wychodzącego z łazienki, w której możemy zmyć z siebie oliwkę. Jezu.
Śmieje się.
– Wyglądasz, jakbyś zaraz miał rzucić swoją miseczkę z płatkami i uciec. W czym problem, Manny? Przecież wiele razy udzielałeś już wywiadu w stroju Adama.
– Owszem. To nie nagość jest tu problemem.
– Chodzi o twojego fiuta? – Rolondo szczerzy zęby. – Boisz się, że wypadnie kiepsko w porównaniu z…
– Ro’, ale masz świadomość, że już go widziałem, prawda? Nie martwię się żadnymi porównaniami.
Jego uśmiech staje się jeszcze szerszy.
– Czyli jednak patrzyłeś.
Dex kręci głową.
– Sam się o to prosiłeś, przyjacielu.
Przy każdej innej okazji może i bym się uśmiechnął. Teraz tylko macham ręką.
– Chłopcy, zabawiajcie się z kimś innym.
– Cholera – mówi Rolondo, przeciągając samogłoski. – Musisz naprawdę cierpieć, skoro nie potrafię porządnie cię wkurzyć.
Z drugiego końca loftu słyszę głos panny Copper, która chwali Jake’a za współpracę. To oznacza, że James może po mnie przyjść w każdej chwili. Serce zaczyna mi mocno walić, przejeżdżam zimną dłonią po rozpalonej twarzy.
– Nie czuję się dobrze w tej sytuacji, okej? – oznajmiam moim kumplom. – I gówno mnie obchodzi, co to o mnie mówi.
Nikt się nie odzywa. Dex i Rolondo robią ponure miny.
– Stary – mówi w końcu Dex. – Jeśli tego nie chcesz, to tego nie rób. Nie jesteśmy maszynami. Odmów i tyle.
Zerkam na ściankę działową i przenoszę ciężar ciała z nogi na nogę, nachodzi mnie chęć ucieczki.
– Drużyna się zgodziła, więc ja też.
– Woodson nie bierze w tym udziału – zauważa Rolondo. – Żona postawiła na swoim.
Woodson jest kopaczem. Ja jestem rozgrywającym. Fani byliby rozczarowani, że się nie zgodziłem. Poza tym już się zobowiązałem. Jeśli się teraz wycofam, to zachowam się nie w porządku.
I tak jest już za późno. James wychodzi do nas zza ścianki działowej.
– Panie Mannus – mówi profesjonalnym tonem. – Zaraz pana naszykujemy.
– Świetnie – mruczę.
Idę za nim do przebieralni, w której na stole leżą fragmenty tkanin w kolorach od jasnego beżu aż po ciemny brąz.
– Jeśli to poprawi twoje samopoczucie, to możesz wziąć jedne z nich.
Patrzę na materiały spod ściągniętych brwi.
– Z tych?
James podnosi jasnobrązowy materiał i mi go pokazuje.
Zauważam z przerażeniem, że to są stringi. Męskie stringi.
– O nie, do diabła, nie.
– Dlaczego wszyscy mówicie dokładnie to samo?
– Mam dwa przypuszczenia. – Nie mogę sobie nawet wyobrazić, jakie piekło chłopcy zgotowaliby każdemu biedakowi przyłapanemu na noszeniu tego koszmaru.
– Potem by się to zamazało – zapewnia mnie, chociaż zaczynają mu drgać usta.
– I myślisz, że to dlatego się sprzeciwiam? – Patrzę groźnie na trzymane przez niego stringi.
Rzuca je na kupę razem z pozostałymi.
– Szczerze mówiąc, zgadzam się z tobą. Przymierzyłem jedne. Nie mam pojęcia, jak kobiety to znoszą. Przecież z tym czymś między pośladkami nie da się wytrzymać. – Patrzy na stringi, a potem na mnie. – Ale z drugiej strony wspaniale podkreślają zgrabny tyłek.
Nie wiem, czy on mnie podrywa, czy nie. Coś w jego oczach mówi mi, że nie miałby nic przeciwko, gdybym zaproponował, że jednak założę stringi i mu zapozuję. To nie byłby pierwszy raz, kiedy facet próbuje ze mną flirtować. I pewnie nie ostatni. Sportowcy i seks idą ze sobą w parze.
– O ile nie jest to mój tyłek – odpowiadam i wzruszam ramionami.
Uśmiecha się do mnie krzywo.
– W porządku. Tam są szlafroki i ręczniki, z których możesz korzystać. Kiedy będziesz gotowy, po prostu idź do studia.
Zostawia mnie, żebym się rozebrał. W ciszy, która zapadła w garderobie, poczułem się jeszcze bardziej nieswojo.
Słyszę śmiech chłopaków, ale to tylko zwiększa dystans między nimi a mną. Ściągam koszulę i próbuję otrząsnąć się z wrażenia, że jestem obnażony.
To kompletna bzdura. Rolondo ma rację, nigdy nie przejmowałem się tym, że ludzie widzą mnie nagiego. Jestem dumny z mojego ciała. Ciężko pracowałem nad jego udoskonaleniem, a teraz ono pracuje ciężko dla mnie. Jednak w tej chwili nie proszę go o wykonanie jakiegoś zadania. Oczekuje się ode mnie, że je wyeksponuję.
Jeszcze rok temu nie miałbym żadnych obiekcji. Do diabła, pewnie bym się prężył jak pieprzony kogut na spacerze. Sława i uwielbienie mogą pochłonąć człowieka bez reszty, aż do chwili, w której będzie myślał wyłącznie o nich. Aż do chwili, w której uwierzy w te wszystkie bzdury.
Zabawne, jak osobista tragedia może zedrzeć zasłonę z oczu tak szybko, że aż kręci się w głowie. Nie jestem już ślepy na te bzdury. Szczerze mówiąc, część mnie wolałaby zachować nieświadomość. Bo teraz czuję pustkę, a ziejąca próżnia we mnie wciąż się powiększa.
– Jezu – mruczę pod nosem. – Po prostu weź się, kuźwa, w garść i rób swoje.
Odpinam guzik dżinsów i wmawiam sobie, że to wszystko nie ma większego znaczenia. Potem przychodzi James, żeby nasmarować mnie oliwką, „by aparat uchwycił każde wybrzuszenie i zagłębienie”.
Ten dzień jest naprawdę do dupy.
Chess
Jest takie stare powiedzenie: aparat nigdy nie kłamie.
Fotografowie wiedzą, że to nieprawda. Aparat fotograficzny – a co za tym idzie, zdjęcie – kłamie przez cały czas. Sprawiamy, że kłamie, dzięki manipulacji. To, co w rzeczywistości wygląda tak, na zdjęciu może wyglądać zupełnie inaczej. Światło i cień, przestrzeń negatywna i kąty… w grę wchodzi tak wiele czynników.
Pojęcie piękna zmienia się wraz z pojawieniem się aparatu fotograficznego. Za obiektywem niektórzy zwykli ludzie ożywają. W sposobie, w jaki pada na nich światło, jest coś, co sprawia, że nagle stają się piękni. Chropowate linie mogą być cudowne. Zapierające dech w piersiach twarze mogą stać się dziwnie płaskie.
Moim zadaniem jest znalezienie historii w twarzy, w ciele.
Przypominam sobie o tym, gdy James wprowadza do studia sfoszonego Finna Mannusa.
Obserwuję jego ruchy spod na wpół przymkniętych powiek. Nie ma wątpliwości co do tego, że ten człowiek jest dobrze zbudowany. Wręcz doskonale. Idealne proporcje, śmiałe rysy: wysoko osadzony i prosty nos, precyzyjna linia szczęki, pięknie wyrzeźbione usta.
Te usta. Na widok takich warg od razu myślisz o pocałunku. Leniwym, spokojnym, głębokim pocałunku. I o szaleńczym, namiętnym pocałunku z języczkiem.
Te usta irytują mnie jak diabli, bo są zawsze wykrzywione, tak jakby Finn chciał uśmiechnąć się złośliwie albo powiedzieć mi coś, co pójdzie mi w pięty. Jednak teraz jest inaczej.
Zaciska usta tak mocno, że prawie znikają. Zerka w moją stronę, nasze spojrzenia się spotykają. W odpowiedzi moje serce zaczyna walić w bardzo denerwujący sposób. Jest to niepożądana reakcja. Ten facet to palant. Nie powinnam tracić tchu, gdy patrzę w te jego cholerne oczy.
Wmawiam sobie, że to dlatego, że Mannus ma piękne oczy. Bo ma. Głęboko osadzone, szokująco błękitne oczy otoczone długimi, ciemnymi rzęsami. Kolor jest tak intensywny, że niemal nieziemski.
Ale ja widywałam już wcześniej ładne oczy.
Nie, to coś innego. Coś w sposobie, w jaki skupia się na człowieku. Jego spojrzenie ma ogromną siłę. Kiedy otwiera usta, to głównie po to, by się droczyć i swobodnie flirtować. Jego intensywne spojrzenie do tego nie pasuje.
Pierwsza odwracam wzrok. Jest zbyt ładny jak na mój gust. Lubię dziwaczne twarze o niestandardowych rysach.
Błyszcząca doskonałość mnie nie interesuje. Jednak będę musiała znaleźć w twarzy Finna Mannusa coś, co opowiada jakąś historię.
A może po prostu skupię się na ciele.
Na szczupłych biodrach ma zawieszony biały ręcznik, a jego skóra jest nasmarowana oliwką dla dzieci, aby pięknie odbijało się od niej światło. Widzę większość tego imponującego ciała.
Mannus nie ma sylwetki modela. Jego ciało ma odważne, grube linie. Jakimś cudem jest jednocześnie szczupłe i masywne – miejscami dobrze zarysowane, miejscami z wielkimi płytami mięśni. Ma ponad metr dziewięćdziesiąt, góruje nad Jamesem i mną, a jego ramiona są tak szerokie, że mógłby zasłonić nimi słońce.
Mięśnie na jego piersi drgają, tak jakby chciały zwrócić na siebie moją uwagę. Udaje im się to. W przeciwieństwie do większości modeli, z którymi pracuję, Mannus ma intrygującą kępkę włosków na klatce piersiowej. Po tym, jak w moim zawodzie widziałam tak wiele gładkich piersi, patrzenie na niego wydaje mi się niemal niedozwolone, jakby był rozebrany bardziej niż inni. Mam ochotę przejechać dłońmi po jego piersi i poczuć, jakie są w dotyku.
W myślach wymierzam sobie policzek. Muszę być obiektywna. Traktuj go jak sztukę – tak jak każdego innego klienta, kretynko.
Po prawej stronie ma tatuaż. Ponieważ jednak Mannus stoi naprzeciwko mnie, kąt patrzenia jest niedostateczny i nie widzę go w całości. Ma zadrapany prawy łokieć i kilka siniaków na przedramieniu.
Wchodzi dalej do pomieszczenia, jego krok jest sztywny i niepewny. Po wyrazie jego twarzy wnioskuję, że to raczej dlatego, że nie chce tu być, niż z powodu bólu. Ale kto wie?
– Włosy są zbyt schludne – mówię do Jamesa. – Widzę na nich ślady grzebienia. Możesz to naprawić, proszę?
– Mężczyzna przyczepiony do tych włosów sam może to naprawić – odpowiada wyraźnie poirytowany Mannus.
– Oczywiście – odpowiadam. – Ale to James jest stylistą, pozwólmy mu więc wykonywać jego pracę.
Mannus nie odrywa ode mnie wzroku.
– Lubisz robić sobie jaja ze wszystkich czy tylko ze mnie?
– Ponieważ za chwilę pokażesz mi swoje jaja, panie Mannus, byłabym ostrożna z takimi uwagami.
Kącik jego ust drga, ale uśmiech nie dosięga jego oczu. Po chwili Mannus odpowiada zduszonym głosem:
– Już o nich myślimy, prawda, panno Copper?
– Nie do końca. Widziałam już dzisiaj trzy inne zestawy, więc mój umysł jest w tej chwili trochę przepełniony.
Wyraz zadowolenia z siebie znika z jego twarzy.
Stojący obok niego James prycha.
– Chyba właśnie powiedziała, że ma głowę pełną jaj – mówi półgłosem do Mannusa. – Nie można mieć o to do niej pretensji. Przygotujemy cię, żeby mogła przyjrzeć się tobie w całości, dobrze?
Mannus blednie.
– Już?
Brzmi, jakby był zaskoczy, co jest dziwne, biorąc pod uwagę, że ma na sobie tylko ręcznik.
– Eee… Na tym to właśnie polega. – James wykonuje ruch, by musnąć miodowobrązowe włosy Mannusa, ale rozgrywający wycofuje się jak spłoszony koń. James zastyga w bezruchu, patrzy na mnie szeroko otwartymi oczami, w których widzę pytanie: „Co tu się wyprawia?”.
Myślę dokładnie to samo.
– Panie Mannus, czy mamy jakiś problem?
Wzdryga się, patrzy to na Jamesa, to na mnie, zaciska szczękę.
Czuję, jak wzbiera we mnie złość.
– Czy masz problem z tym, że James cię dotyka?
Od razu żałuję tego, co powiedziałam. Nigdy nie poświęcam Jamesa w imię własnego dobra. I fakt, że teraz to zrobiłam, jest z mojej strony zajebiście nie w porządku. Ale, do cholery, ten facet miesza mi w głowie.
Mannus ściąga brwi tak mocno, że prawie się stykają.
– Słucham? Mój masażysta dotyka mnie cały czas, a jest facetem. Dlaczego miałoby mnie to obchodzić, skoro wykonuje swoją pracę? – Patrzy na Jamesa. – Dlaczego ona mnie o to spytała?
Mój asystent wyraźnie walczy z uśmiechem.
– Pewnie dlatego, że wzdrygasz się, jakbyś miał zaraz wyskoczyć ze skóry.
Mannus oblewa się rumieńcem.
– Co?
Wygląda na tak autentycznie roztargnionego i zdenerwowanego, że dokładnie mu się przyglądam. Po jego skroniach ścieka pot, a puls na jego silnej szyi bardzo szybko bije. Trzyma dłonie na szczupłych biodrach, w miejscu, w którym zaciska palce na ręczniku, bieleją mu kostki.
Moje serce zalewa fala wyrzutów sumienia, a ono mięknie w swych twardych ścianach. Może i ten jego komentarz o Jednookim Williem z wcześniej był chamski, ale to wciąż mój klient, a skoro jest taki roztrzęsiony, to oznacza, że nie wykonuję swej pracy zbyt dobrze.
Patrzę na Jamesa.
– Możesz przynieść mi kawy? – Wcale jej nie potrzebuję, to nasz umówiony sygnał, że James ma się zmyć, bo mamy spanikowanego klienta.
– Jasne – mówi swobodnie. – Panie Mannus, coś dla pana?
Finn kręci głową jeden raz.
– Nie, dziękuję.
James po cichu wychodzi i nie wróci, dopóki go nie zawołam.
Gdy zostaję sam na sam z Finnem, w studiu robi się nienaturalnie cicho. Słyszę rozmowy, które toczą się w kuchni. Muszę sprawić, by klient poczuł się swobodnie. Z reguły udaje mi się to bez większego problemu, teraz jednak jest inaczej. Zaskakująco trudno jest mi czytać w tym mężczyźnie.
Odkładam aparat, podchodzę do iPada, z którego puszczam muzykę.
Finn przygląda mi się z nieufnym wyrazem twarzy.
– Proszę, tylko nie muzyka. Jeśli będziesz chciała, żebym stał się Zoolanderem, stracę nad sobą panowanie.
Brzmi na potwornie zmęczonego, uśmiecham się do niego lekko.
– Nie martw się, nie oczekuję od ciebie, że zrobisz minę jak Blue Steel Zoolandera. Żadnych szybkich rytmów, obiecuję.
Zerkam w stronę kuchni, a potem pochylam głowę, jakbym wyznawała jakąś tajemnicę.
– Po prostu boli mnie głowa. – To prawda; ból nasilał się przez cały dzień i wreszcie uderzył ze zdwojoną mocą, co mnie wkurza. – Odtwarzanie cichej, spokojnej muzyki pomaga mi zagłuszyć wszystkie hałasy w tle.
To też jest prawda. Ale mam nadzieję, że zrelaksuje to również Finna. Wybieram wolną piosenkę Lany Del Rey.
Jego sztywne ramiona lekko się rozluźniają, kiwa głową.
– Przez pół życia walczę z bólami głowy. Przyjmij wyrazy współczucia.
Gdy patrzy się na Mannusa, łatwo zapomnieć, że jest on kimś więcej niż tylko piękną twarzą, że używa swojego ciała jako narzędzia, męczy je i rozciąga do granic możliwości. Nie byłabym w stanie znieść takiego bólu. Ale on daje radę. Oni wszyscy dają radę. I to właśnie tę siłę i wrażliwość chcę uchwycić.
Odwraca się bardziej w moją stronę.
– Jak bardzo jest źle? Mam w torbie ibuprofen.
Oczywiście, że ma. Nie wiem, jak poradzić sobie z miłym Finnem. Jednak próbuję.
– Wzięłam coś, zanim przyszliście. Dzięki.
Jeszcze raz kiwa głową, wciąż jest niepewny, ale wreszcie się na mnie skupia.
– Może powinniśmy to przełożyć?
W jego głosie słychać taką nadzieję…
To jakby kopnąć szczeniaka, by pohamować jego wybryki.
– Myślę, że najlepiej dla nas obojga będzie, jeśli po prostu przez to przebrniemy, nie sądzisz?
Jego błękitne spojrzenie przesuwa się po mojej twarzy, każdy mięsień w jego ciele jest bardzo spięty. Potem wzdycha i wyraźnie się poddaje.
– Tak. Pewnie tak.
Ale się nie porusza.
– Możesz zostać w ręczniku – przerywam niezręczną ciszę. – Możemy zrobić zdjęcia samego torsu.
To zwraca jego uwagę. Ściąga brwi i bardzo się na mnie skupia. Mogę sobie wyobrazić, jak ten facet prowadzi drużynę na boisku. Jest onieśmielający sam w sobie.
– Nie o to chodzi – mówi teraz głębszym głosem. Jakby bardziej nad sobą panował.
– Słuchaj, wiem, że kiepsko zaczęliśmy, ale…
– Nienawidzę sesji zdjęciowych – wtrąca i oblewa się rumieńcem. – Rozumiesz? Nie mam pojęcia dlaczego. Po prostu tak jest. Wiem, że to część mojej pracy, ale wciąż mam takie same opory. W sesjach jest coś, co sprawia, że czuję się… – Wzrusza bezradnie ramionami.
Patrzy na mnie wyzywająco, jakby chciał sprowokować mnie do drwin. Dobra, chyba sobie na to zasłużyłam. Nie potrafiłam ukryć swojej pogardy. Ale teraz już jej nie czuję.
– Ja też nie znoszę robić sobie zdjęć – mówię mu zgodnie z prawdą.
Unosi brew, a ja uśmiecham się łagodnie i podnoszę aparat.
– Dlaczego sądzisz, że znajduję się po drugiej stronie barykady?
– Chcesz zamienić się miejscami? – pyta i porusza znacząco brwiami.
Nie uznam tego za urocze. Nie ma takiej opcji. Muszę się skupić.
– Jestem pewna, że bez problemu wezmą mnie za ciebie.
Powoli się uśmiecha, w tych ładnych oczach pojawia się ciepło.
– Absolutnie nie ma takiej możliwości, Chester.
Wiedziałam, że pod powierzchnią czai się jakiś flirt. Czuję mrowienie w podbrzuszu i mam ochotę kopnąć się w tyłek.
Gładzi się dłonią po twarzy tak mocno, że słyszę, jak jego skóra ociera się o zarost.
– Pieprzyć to. Jedziemy z tym koksem.
– Wspaniale. Chcesz poczekać na Jamesa? Czy zaczynamy od razu?
Zgaduję, że to drugie. Nie zawodzi mnie.
– Nie, w porządku. – Odchrząkuje. Prawie jakby poruszał się w zwolnionym tempie, dotyka dłonią węzła z ręcznika i za niego szarpie.
Chociaż włączyłam muzykę, mogłabym przysiąc, że jest tak cicho, że słyszę odgłos zsuwającego się na podłogę ręcznika.
Jezu.
Moje serce nagle zaczyna walić o żebra i mam ochotę usiąść, uspokoić oddech. Między moimi udami pojawia się ciepło.
Jesteś profesjonalistką. Pieprzoną profesjonalistką.
Głos w mojej głowie jest cieniutki i cichy, zagłuszany przez szum w uszach.
Gdy patrzę na stojącego przede mną mężczyznę, robi mi się sucho w ustach. Nasze spojrzenia się spotykają i cisza robi się tak gęsta, że czuję ją na języku. Widzę go całego, całkowicie obnażonego, bezbronnego, a jednocześnie tak silnego, że nie jestem w stanie trzeźwo myśleć.
Jego skóra jest gładka i złocista, ale ma odcień różany, jak u człowieka, który zbyt długo przebywał na słońcu, albo jak u kogoś, kto właśnie się rumieni.
Jest kolejnym nagim mężczyzną, którego dziś widzę, a jednak to ja mam ochotę oblać się rumieńcem, jakbym po raz pierwszy w życiu widziała faceta bez majtek.
To dla mnie za dużo.
Wyrzeźbiona klatka piersiowa, mocne uda, zgrabne łydki i eleganckie stopy – wszystko to ogarniam jednym spojrzeniem. Ale tak naprawdę to nie na to chcę patrzeć. Nie potrafię się powstrzymać i mój wzrok wędruje w stronę jego krocza.
Uczono mnie, żeby nie patrzeć na penisa mężczyzny podczas pracy. To jest niegrzeczne, uprzedmiotawiające, nieprofesjonalne.
A jednak się gapię.
Moje policzki płoną, serce wali mi jak oszalałe. Trzymam aparat mocniej niż to konieczne.
Ten facet jest piękny. Z ładnie przyciętego gniazda ciemnobrązowych włosów zwisa jego gruby, długi i ciemnoróżowy penis na dwóch ciężkich jądrach.
Wystarczy, panienko. Koniec z gapieniem się.
Biorę głęboki oddech, odwracam wzrok od niedozwolonego widoku, zanim zacznę sobie wyobrażać, jak jego kutas staje się grubszy, twardszy, napompowany namiętnością i pragnieniem…
Po mojej skórze przebiega dreszcz, napotykam oczy Finna. Mam poczucie winy, bo wydaje mi się, że nie zauważył, jak się na niego gapię. Wyraz jego twarzy jest intensywny, ale zbolały.
– Mów do mnie – prosi niemal ochrypłym, zdesperowanym szeptem, który robi z moim wnętrzem różne rzeczy.
Wszystko we mnie zaczyna omdlewać i drżeć. Wpatruję się w niego, moje kończyny stają się nieruchome i ciężkie, żołądek kurczy się z oczekiwania i niezdecydowania. On potrzebuje odwrócenia uwagi, a ja nie mam pojęcia, co mu powiedzieć. Otwiera błagalnie oczy. Przełykam z trudem ślinę.
– Jaka była najprzyjemniejsza chwila związana z futbolem? – To standardowe pytanie. Zachęć klienta do mówienia o tym, co kocha, a otworzy się przed tobą. Ale ja naprawdę chcę usłyszeć jego odpowiedź.
Nabiera powietrza, zaczyna się zastanawiać.
– Na pierwszym roku szkoły średniej dostałem się do drużyny. To było zaraz po naszym pierwszym treningu…
Robię zdjęcie. Ale on chyba tego nie zauważa. Nie patrzy w kamerę, ale obok niej, jakby widział tamten dzień.
– Trener ciągle kazał nam ćwiczyć sprint drabinkowy. Byłem wyczerpany. Miałem nogi jak z waty. Uda paliły mnie tak, jakby zajęły się żywym ogniem.
Jego uda – te masywne, pięknie umięśnione uda – zaciskają się, jakby na wspomnienie tamtego dawno minionego bólu.
– Więc byłem tam – kontynuuje miękkim, czułym głosem – schodziłem kulejący z boiska z kolegami z drużyny, słońce znajdowało się już na linii drzew. Zatrzymałem się na skraju boiska, słuchałem, jak chłopaki żartują i się śmieją, i naszło mnie to uczucie – przerywa i się uśmiecha. – Że to jest to, wiesz? Od razu wiedziałem, że to właśnie futbolem chcę się zajmować. Wszystko po prostu zaskoczyło.
Stoi w świetle, z szeroko rozstawionymi nogami, zupełnie nagi. Powinien wyglądać śmiesznie. Ale wcale tak nie jest. Wygląda jak wojownik, człowiek, który czuje się doskonale ze swoim ciałem.
– I jesteś tutaj – chrypię, a potem odchrząkuję. – Osiągnąłeś najwyższą możliwą pozycję w futbolu.
Na jego twarzy pojawia się leniwy uśmiech.
– Owszem. – W jego głosie słychać dumę, która sprawia, że staje się jeszcze silniejszy. Ale jest w nim również radość.
Czuję, jak rozbrzmiewa ona również w moim sercu.
– Ta chwila – mówię. – To właśnie tę chwilę chcę uchwycić.
Mruga, jego ciało drży. I właśnie wtedy wydaje się jakiś wyższy.
– Chcesz, żebym był radosny?
Robię kolejne zdjęcie, nie przerywam kontaktu wzrokowego.
– Chcę, żebyś pamiętał o tej radości. Będzie błyszczeć na zdjęciu. – Robię kolejne ujęcie. – Wbrew temu, co może ci się wydawać, ludzie właśnie na to reagują. To twoje wspaniałe ciało jest wyrazem tego, co robisz, tego, kim jesteś.
Teraz w jego oczach widzę powolnie rozpalający się żar.
– Chess, uważasz, że mam wspaniałe ciało?
Serce wali mi o żebra. Mogłabym go okłamać, rzucić w jego stronę jakąś kąśliwą uwagę, ale wtedy zepsułabym tę chwilę. Po wykonaniu tego zlecenia nie zobaczę już Finna Mannusa. Nigdy się ze sobą nie zaprzyjaźnimy. I chociaż odczuwam do niego pozorne przyciąganie, nigdy nie zostaniemy kochankami. Ale właśnie teraz, w tej przestrzeni, jest między nami coś prawdziwego. Pozwala mi zobaczyć go takim, jakim jest naprawdę, bez żadnego udawania. W obliczu takiej szczerości nie mogę się ukrywać.
Opuszczam aparat.
– Tak, Finn. Tak uważam.
Przez chwilę wydaje mi się, że zaraz wyciągnie do mnie rękę. Ale on po prostu nabiera powietrza, jego nozdrza delikatnie się nadymają. Nie spuszcza ze mnie wzroku.
– Jestem cały twój, panno Copper. Co chcesz, żebym zrobił?
Do głowy przychodzi mi tyle odpowiedzi. Teraz jednak jestem już spokojniejsza. Oddał się w moje ręce i nie mam zamiaru go zawieść.
– Położysz się na podłodze? – proszę.
Unosi brwi.
– Ludzie będą oczekiwać ładnego ujęcia klatki piersiowej – wyjaśniam. – Może jak trzymasz piłkę nad swoim…
– Interesem – wtrąca ze śmiechem.
Pilnuję się, żeby nie spojrzeć na ten „interes”, ale kiwam głową.
– Rozumiem, że to ma być kalendarz z aktami. Nie chcę jednak traktować was przedmiotowo. – Pomińmy fakt, że w myślach podniecałam się nim jak jakaś dewiantka. – Twoje ciało jest twoim narzędziem. Jeśli znajdziesz się w niestandardowej pozie, ludzie spojrzą na ciebie w inny sposób.
– No dobrze. – Kładzie się na podłodze z gracją sportowca światowej klasy.
Podnoszę aparat i spoglądam przez obiektyw.
– Możesz przewrócić się na brzuch i podeprzeć się na łokciach? Chcę zobaczyć ten tatuaż.
Uśmiecha się i obraca, opierając łokcie i przedramiona na podłodze. Gdy podnosi się bez najmniejszego problemu, jego biceps pęcznieje. Cudowny. Absolutnie cudowny. A jego tyłek? Zaciska się, jakby…
Odpycham od siebie tę myśl.
Tatuaż biegnący wzdłuż jego żeber to czarny kontur stanu Kalifornia z zaznaczonym na środku mostem Golden Gate.
– Poczekaj chwilę. – Odkładam aparat, podbiegam do reflektorów, ustawiam światło i robię pomiar. Normalnie zająłby się tym James, nie chcę jednak, by czar tej chwili prysł. Finn nie rusza się z miejsca, ale obserwuje mnie kątem oka. Nie potrafię się powstrzymać, kucam obok niego i delikatnie odgarniam do tyłu kosmyk jego włosów, który rzuca nieładny cień.
W chwili, w której go dotykam, dociera do mnie, jak ogromny błąd popełniłam. Atmosfera między nami ulega zmianie, napina się. Czuję mrowienie w kościach. Wyraz twarzy Finna się zmienia, skupia się wyłącznie na mnie. W tej chwili go poznaję. Znam go. Mam wrażenie, że od zawsze, że czekałam na jego powrót z tego miejsca, do którego wyjechał.
Moje mięśnie spinają się z pragnienia, by się pochylić, poczuć jego skórę, dotknąć policzkiem jego policzka, zrobić… coś. To samo widzę w jego niebieskich oczach, tak jakby pragnął tego, co ja. Krew szumi mi w uszach, serce wali jak ostrzegawczy bęben.
Ale potem on mruga, nabiera cicho powietrza i między nami pojawia się ściana. Potrzebuję jej.
Mój umysł staje się jaśniejszy. Wreszcie ja też nabieram powietrza, oddycham, tak jakbym została wypuszczona z pułapki. Z wymuszonym uśmiechem szybko wstaję i udaję, że nic się nie stało.
– Idealnie.
Jestem wściekła na chrapliwość w moim głosie, ale oboje udajemy, że jej nie ma. Finn tylko kiwa sztywno głową. Gdy biorę do ręki aparat, ciężar jego uwagi naciska na moje plecy.
Za obiektywem ciało Finna jest mniejsze i ma więcej szczegółów. Nie spieszę się z ustawianiem ostrości i ujęcia, daję nam obojgu czas na przyzwyczajenie się do tej sytuacji. Nie mam pojęcia, co, do diabła, właśnie się wydarzyło, ale bardzo mi się to nie podoba.
– Opowiedz mi o tym tatuażu – mówię, robiąc zdjęcie.
Patrzy na moje ramię.
– Opowiedz mi o swoim.
– Pomyślałam, że to będzie ładnie wyglądać.
– Naprawdę?
– Tak. To nudne, ale prawdziwe.
Śmieje się.
– Lubię to, co prawdziwe.
– To była najbardziej spontaniczna rzecz, którą kiedykolwiek zrobiłam. – Czuję, że muszę się do tego przyznać w imię prawdy. Większość ludzi zakłada, że włosy ufarbowane na odważny kolor i tatuaże oznaczają, że jesteś dzika lub lekkomyślna, a czasami to po prostu sposób na wyrażenie siebie. Tatuaż zrobiłam sobie w dniu, w którym byłam zbyt zszokowana, by zaplanować coś z wyprzedzeniem.
Finn robi zamyśloną minę, tak jakby czytał w mojej twarzy jak w książce. Między nami zapada cisza i przez chwilę zastanawiam się, czy nie odmówi mi opowieści o swoim tatuażu.
Potem jednak się odzywa:
– Poszedłem na studia do Stanford. Przed pierwszym meczem pojechałem do San Francisco i przeszedłem się po moście Golden Gate. Myślałem o wszystkim, co chciałem osiągnąć, kim chciałem zostać. A w weekend zrobiłem sobie właśnie ten tatuaż.
Kolejne ujęcie.
– I udało ci się osiągnąć to, co zaplanowałeś?
W jego oczach pojawia się tajemniczy błysk.
– Prawie.
– Hm. A te róże? – Na górze i na dole stanu ma wytatuowane dwie jaskrawoczerwone róże.
W kącikach jego oczu pojawiają się zmarszczki.
– Wtedy wygrałem swój pierwszy i drugi mecz pucharowy Rose Bowl. – W jego spojrzeniu pojawia się ogromna duma. Udaje mi się ją uchwycić.
– A diament? – Kiwam głową w stronę stylizowanego diamentu na dole Kalifornii.
– Na pierwszym roku trener powiedział mi, że jestem nieoszlifowanym diamentem. I że jeśli kiedykolwiek dojdę do zawodowstwa, uzna, że jestem oszlifowany. – Jego usta drżą. – Dorobiłem go sobie w dzień po tym, jak zostałem powołany do drużyny.
– Kochasz swoją pracę.
– Tak, proszę pani – odpowiada z bezczelną miną.
– Co chodzi ci po głowie tuż przed meczem? – pytam, robiąc serię zdjęć.
– Chcesz, żebym ci o tym wszystkim opowiedział? – Wygląda, jakby miał na to ogromną ochotę, ale jednocześnie jest ciekawy, czy naprawdę chcę się tego dowiedzieć, czy po prostu próbuję go urobić.
– Nie. Chcę, żebyś wyobraził sobie ten proces.
W milczeniu spuszcza głowę. Zamyka oczy.
A ja nie mogę oddychać. Bo on jest oszałamiający.
Na podłodze jego intensywność powinna być mniejsza, ale tak nie jest. Jego ciało pozostaje napięte, mięśnie niemal drżą, jakby gotowe do akcji. Ale wyraz jego twarzy to już inna historia. Jest bardzo spokojny, ma miękkie, niemalże rozchylone usta, wyraźna linia jego szczęki jest zrelaksowana, brwi gładkie.
Ogarnia go całkowity spokój, jest sobą. To tak, jakbym patrzyła na modlącego się człowieka. Prawdziwego wierzącego.
Czuję się przemieniona razem z nim. To czyste i ożywione uczucie, w niczym nieprzypominające zwykłego przechodzenia przez różne etapy. Znów uderza mnie przeczucie, że go znam. Tylko tym razem mnie to nie przeraża, lecz jest jak ciepły balsam, który sprawia, że staję się świadoma własnej skóry, każdego wdechu i wydechu.
Prawie zapominam o zrobieniu zdjęcia. Ale kiedy już je robię, wiem, że trafi ono na okładkę. Jakaś chciwa część mnie ma mi to za złe, tak jakby ta chwila była prywatna, coś, co Finn Mannus pozwolił zobaczyć tylko mnie.
Potem jednak się opamiętuję. To tylko praca. Która właśnie została oficjalnie zakończona.
Finn
– Powiem ci jedno – mówi Jake po wzięciu dużego łyku piwa. – Oliwka dla niemowląt świetnie działa na moją skórę. Powinienem był zacząć się nią smarować o wiele wcześniej.
Siłą rzeczy wybucham śmiechem.
– Właśnie miałem zauważyć, że twoja twarz jest teraz gładka jak pupcia niemowlęcia.
– Dzięki tej twarzy – mówi – będę miał seks zaraz po tym, jak skończę piwo.
Kręcę głową i odprężam się w boksie w restauracji.
– W takim razie dobrze, że posmarowałeś ją sobie oliwką dla dzieci.
Osobiście nie znoszę tego cholernego lepkiego uczucia. Chciałbym już zapomnieć o tym dniu. Chociaż wiem, że okłamuję sam siebie. Gdy zaczęła się sesja zdjęciowa, gdy byliśmy tylko Chess i ja, to… Nawet nie wiem, jak to wyjaśnić. Było inaczej. Zaskakująco.