Westwell. Płomień i proch - Kiefer Lena - ebook

Westwell. Płomień i proch ebook

Kiefer Lena

0,0
43,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zaskakujący finał serii Westwell!

Helena i Jess postanowili przeciwstawić się wszystkim, którzy stają na drodze ich miłości.

Jednak właśnie wtedy, gdy Helena znajduje odwagę, aby odwrócić się od rodziny, a jej marzenie wydaje się być w zasięgu ręki, dzieje się coś niewyobrażalnego. Jess zostaje zaatakowany i poważnie ranny. Ktoś chce go zabić – ale dlaczego?

To początek nowego koszmaru. Helena po raz kolejny musi wyruszyć na poszukiwanie odpowiedzi, które niebezpiecznie powiązane są ze śmiercią Valerie i Adama. A im bardziej zbliża się do prawdy, tym bardziej zastanawia się, czy ona i Jess mają jakąkolwiek szansę na wspólną przyszłość. Cena, którą będzie musiała zapłacić za odkrycie tajemnicy, może okazać się zbyt wysoka.

Czy ich miłość od początku skazana była na porażkę?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 506

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału: Westwell – Hot & Cold

Copyright © 2023 by Bastei Lübbe AG, Köln

Copyright © 2023 by Lena Kiefer

Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2025

Copyright © for the translation by Katarzyna Łakomik

Opieka wydawnicza: Natalia Karolak

Opieka redakcyjna: Anna Małocha, Dagmara Małysza

Przyjęcie tłumaczenia: Magdalena Kaczmarek

Adiustacja i korekta: d2d.pl

Promocja i marketing: Zuzanna Molińska

Projekt okładki: © Jeannine Schmelzer, Bastei Lübbe AG

Adaptacja okładki na potrzeby polskiego wydania: Monika Drobnik­-Słocińska

Ilustracje na okładce: tło – Ninja Artist / Shutterstock, ornament – Anna Pogulyaeva / Shutterstock

ISBN 978-83-8135-531-5

www.otwarte.eu

Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Drodzy Czytelnicy, Drogie Czytelniczki, niniejsza książka zawiera elementy, które mogą w Was wywołać silne emocje. Dlatego znajdziecie takie ostrzeżenie na końcu ebooka.

Życzymy Wam wszystkim wspaniałych wrażeń z lektury.

Wasze wydawnictwo

Dla Simone – jesteś moją bohaterką

Playlista

Westwell Theme – technokrates

I Don’t Pray – AVEC

Breathe Easy – Blue

I Guess I’m in Love – Clinton Kane

You Are the Reason (Duet Version) – Calum Scott, Leona Lewis

Out of the Woods – Taylor Swift

Lost Without You – Freya Ridings

Shape of My Heart – Backstreet Boys

Warm – Moncrieff

Cry on Me – Ella Henderson, Mikky Ekko

Half a Heart – One Direction

Walk With Me – Måns Zelmerlöw, Dotter

Crazy What Love Can Do (Acoustic) – David Guetta, Becky Hill, Ella Henderson

Little by Little – Oasis

Lay Me Down – Sam Smith

Closer – Kings of Leon

Brave – Ella Henderson

11 : 11 – Ben Barnes

Wonderland – Taylor Swift

Where It All Begins – Summer Kennedy

Gwałtownych uciech i koniec gwałtowny;

Są one na kształt prochu zatlonego,

Co wystrzeliwszy gaśnie.

William Shakespeare, Romeo i Julia, tłum. Józef Paszkowski

Rozdział 1 | Helena

– Pogotowie ratunkowe, słucham. – Głos brzmiał spokojnie, wydawał się niemal zrelaksowany. Czyli kompletnie przeciwnie niż mój.

– Halo, tu… Tu Helena Weston – wydusiłam z siebie. Ręce trzęsły mi się tak bardzo, że ledwie byłam w stanie utrzymać telefon. – Proszę jak najszybciej wezwać karetkę przed restaurację Emilio’s w West Village.

– Proszę się uspokoić i opowiedzieć, co się stało.

– Mój chłopak… Potrzebuje natychmiast pomocy. – Tego jednego byłam pewna, nawet jeśli nie miałam pojęcia, co dokładnie się wydarzyło. Jego głos, ten ton… Nigdy wcześniej nie słyszałam, by Jess mówił w taki sposób.

– Proszę pani, musi mi pani powiedzieć, co się stało, inaczej nie będę mógł pani pomóc.

– Nie wiem, co się stało, do jasnej cholery! – wyrwało mi się. Zdawałam sobie sprawę, że nie zachowuję się w porządku, ale strach nie pozwolił mi sklecić żadnej sensownej odpowiedzi.

Człowiek po drugiej stronie linii wziął głęboki oddech.

– Co pani widzi? Jest przytomny? Oddycha? Ma jakieś widoczne ślady obrażeń?

– Nie ma mnie przy nim, rozmawiałam z nim przed chwilą przez telefon, wypowiedział moje imię, ale bardzo słabo, jakby zaraz miał umrzeć. Może pan tam kogoś wysłać? Proszę! – Łzy płynęły mi po policzkach. Spojrzałam z rozpaczą na ulicę. Stałam przed domem Jessa, nie wiedząc, jak daleko jest do restauracji, którą wymienił.

– Dobrze, wyślę tam karetkę.

Wreszcie odetchnęłam z ulgą. Lecz minęły zaledwie dwie sekundy, zanim ponownie ogarnęła mnie panika. Co takiego przydarzyło się Jessowi? I czy karetka dotrze do niego wystarczająco szybko, żeby zdążyć go uratować?

Powtórzyłam raz jeszcze nazwę restauracji i swoje nazwisko, zanim się rozłączyłam, i od razu zaczęłam się rozglądać za taksówką. Ale nigdzie żadnej nie dostrzegłam. Jak to możliwe, że w tym cholernym mieście, które miało więcej taksówek niż mieszkańców, właśnie w tym momencie nie było w pobliżu ani jednej?!

Moja torba podróżna wciąż leżała obok mnie. Bez zbędnych ceregieli rzuciłam ją w krzaki przy wejściu do budynku. Nie obchodziło mnie, że ktoś może ją ukraść. Pospieszyłam w kierunku Siódmej, mając nadzieję, że po drodze zobaczę taksówkę. Ale tam też ziało pustką. Pewnie dlatego, że była Wigilia.

Szybko otworzyłam w telefonie aplikację z mapami, dwukrotnie się myląc, bo trzęsły mi się ręce. Zaklęłam cicho. Wpisałam „Emilio’s” i ruszyłam. Dzieliły mnie od niej trzy kilometry, których pokonanie miało mi zająć jakieś dwadzieścia pięć minut.

Muszę tam dotrzeć szybciej!

Zaczęłam biec. Gdy przekraczałam ulicę, w mojej głowie pojawiały się najstraszliwsze obrazy. Jess potrącony przez samo­chód i pozostawiony na drodze. Jess pobity przez kogoś. Zaatakowany nożem. Nie zdołał wypowiedzieć ani słowa poza moim przydomkiem, i to przeraźliwie słabym głosem, jakby opuszczały go wszystkie siły. A kiedy go prosiłam,krzyczałam, żeby powiedział mi, co się stało, nie dostałam żadnej odpowiedzi. Chociaż nigdy wcześniej nie rozmawiałam z umierającą osobą, byłam pewna, że teraz tak właśnie było. A potem rozmowa po prostu się urwała. Krótki sygnał nas rozdzielił i nastąpiła cisza. Koniec.

Pospiesznie przemknęłam obok bistro, przed którym stało kilku palaczy, potrąciłam dwóch z nich i wybąknęłam przeprosiny. Miałam w głowie tylko Jessa. Przewijały się w niej chaotyczne wspomnienia ze wspólnego wieczoru w Bella Ciao, nocy spędzonej w jego mieszkaniu i w Randy East podczas burzy śnieżnej. Ciągle żyłam w strachu, że może więcej się nie zobaczymy. Ale nigdy nie wyobrażałam sobie, że może to nastąpić z tak strasznego powodu.

Rzut oka na telefon podczas biegu powiedział mi, że pokonałam mniej więcej połowę dystansu. Od dłuższego czasu miałam kolkę, ale starałam się ją ignorować. Zdążę? Czy karetka dotrze na czas? Kurwa. Kurwa. Kurwa. Już raz straciłam kogoś, kto znaczył dla mnie tak wiele. Nie mogłam pozwolić, żeby to się powtórzyło.

W moim kierunku zbliżała się grupka mężczyzn. Trochę się zataczali, większość z nich wyglądała na pijanych. Zwolniłam, żeby zejść im z drogi, ale mi na to nie pozwolili. Odepchnęłam gwałtownie jednego z nich, z większą siłą, niż zamierzałam, po czym znów zaczęłam biec.

Facet krzyknął za mną jakieś przekleństwo, ale ja już zdążyłam dotrzeć do następnego zakrętu. Przez kilkaset metrów słyszałam tylko swój oddech, nie licząc odgłosów paru samochodów w pobliżu. Nie miałam odwagi zatrzymać żadnego z nich. Jako mieszkanka Nowego Jorku i tak wiedziałam, że nikt nie podrzuciłby mnie na miejsce. Prędzej ktoś wezwałby policję, gdybym spróbowała go zatrzymać, a teraz nie mogłam ryzykować. Więc biegłam, biegłam tak szybko, jak tylko potrafiłam. Mając nadzieję, że dotrę do Jessa na czas.

Odległość powoli się zmniejszała, a moje ciało dawało mi do zrozumienia, że jest na granicy wytrzymałości. Mimo to nie zwalniałam. Choćbym potem miała zasłabnąć, dobiegnę do Jessa. Po prostu musiałam się przy nim znaleźć.

Gdy w końcu dostrzegłam na rogu ulicy szyld Emilio’s, byłam cała spocona. Mój wzrok szybko jednak przykuły migoczące światła i tłum ludzi za zakrętem. Zatrzymałam się gwałtownie w miejscu zmrożona widokiem, który dotąd znałam tylko z telewizji. A co, jeśli to dokładnie tak jak w kryminałach? Co, jeśli Jess zginął?

Jakaś część mnie chciała tam pobiec, ale jednocześnie inna powstrzymywała mnie przed tym. W mojej głowie pojawiły się wspomnienia z poranka po śmierci Valerie, a każde z nich przypominało bolesny cios, który coraz bardziej mnie paraliżował.

Błagam, niech to nie będzie prawda.

– Błagam, nie… – Mój głos brzmiał obco, był zdyszany i płaczliwy. W końcu wyrwałam się z otępienia i ruszyłam przed siebie.

Już miałam przejść przez ulicę, kiedy rozległo się ogłuszające wycie i obok mnie przejechała karetka. Chwilę potem przyspieszyła i odjechała na północ. Patrzyłam za nią, wiedząc, kto w niej jest. Nie mam pojęcia skąd, ale wiedziałam, że w środku jest Jess. Zabrali go. Biegłam za wolno.

Z moich ust wyrwał się jakiś odgłos, na wpół krzyk, na wpół szloch. Kolana odmawiały mi posłuszeństwa, ale nad nimi zapanowałam. Nie mogłam się teraz załamać. Byłam potrzebna Jessowi. Musiałam wziąć się w garść i dowiedzieć, co się stało. Chociaż nigdy niczego nie bałam się bardziej niż odpowiedzi na to pytanie.

– Co tu się stało? – zwróciłam się do jakichś osób stojących za taśmą odgradzającą.

– Ktoś został postrzelony – odparła kobieta w średnim wieku, kurczowo zaciskając sweter na piersi. – Straszne! Przecież to taka spokojna okolica.

– Po… postrzelony? – powtórzyłam szeptem. Byłam zszokowana, ale przede wszystkim czułam bezsilność.

Jess został postrzelony.Postrzelony. To słowo wciąż krążyło w mojej głowie, ale nie do końca pojmowałam jego znaczenie.

– Kochanieńka, wszystko w porządku? – Kobieta spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem.

Nie zdążyłam jej odpowiedzieć, bo w tym samym momencie część ludzi na ulicy się rozstąpiła, dzięki czemu przede mną roztoczył się widok na cały zaułek. Kilka metrów za taśmą funkcjonariusz nowojorskiej policji włączył właśnie reflektor, który oświetlił jezdnię. Na widok wielkiej ciemnej plamy mój żołądek się skręcił. To była krew. Dużo krwi. Ile litrów krwi mamy w organizmie? Czy człowiek może przeżyć, jeśli straci jej aż tyle? W mojej głowie rozległo się donośne „NIE”. Ale karetka odjechała z taką prędkością, że chyba istniała jakaś nadzieja, prawda?

Jeśli kiedykolwiek wydawało mi się, że moje myśli pędzą, to teraz już wiedziałam, że do dziś nigdy tak nie było. Ledwie zdążyłam zadać sobie jedno pytanie, a już pojawiało się następne. Moje ciało było odrętwiałe, wszystko we mnie pragnęło odrzucić rzeczywistość. Może to był tylko sen. Może zaraz się obudzę, a Jess będzie ze mną, cały i zdrowy.

Ale to nie był sen. I pobudka nie następowała.

Obok mnie przeszedł policjant, więc zmobilizowałam się, żeby go zatrzymać, starając się zachować trzeźwość umysłu.

– Proszę pana, wie pan, dokąd zabrali poszkodowanego?

Zmierzył mnie wzrokiem.

– Nie mogę udzielać takich informacji.

– Proszę, niech mi pan powie! – zawołałam rozpaczliwym głosem. – To mój chłopak, ja… – Resztę zdania zdusiła gula w moim gardle. To był dopiero drugi raz, kiedy nazwałam Jessa swoim chłopakiem. Świadomość istnienia prawdopodobieństwa, że już nigdy nie będę mogła powiedzieć tego w czasie teraźniejszym, nie pozwoliła mi dokończyć tego zdania.

Policjant chyba mi współczuł, bo jego spojrzenie złagodniało.

– Zamierzali pojechać do Mount Sinai na Stuyvesant Square, do najbliższego szpitala. – Już się odwracałam, kiedy jeszcze raz się odezwał: – Proszę pani? Nie znaleźliśmy przy ofierze żadnych dokumentów. Może nam pani powiedzieć, jak się nazywa? Skontaktujemy się z jego najbliższą rodziną.

Najchętniej bym odmówiła, bo wiedziałam, do kogo zaraz zadzwonią. Ale Trish miała prawo się o tym dowiedzieć. Przytaknęłam więc.

– Nazywa się Jessiah Coldwell. Na pewno pan wie, kim jest jego matka.

Nie czekając na odpowiedź, ruszyłam pospiesznie w kierunku, w którym odjechała karetka. I jakby wszechświat ze mnie kpił, niespodziewanie nadjechała taksówka, i to nie jedna. Energicznym gestem – nie wiem, skąd wzięłam na to siłę – zatrzymałam pierwszą z brzegu, otworzyłam drzwi i wskoczyłam na siedzenie.

– Dokąd jedziemy? – Kierowca odwrócił się do mnie, a ja ­poczułam nagłą chęć, żeby zapytać go ze złością, gdzie się podziewał dwadzieścia minut temu.

Ale oczywiście nic takiego nie zrobiłam, tylko wróciłam myślami do tego, co było w tym momencie ważniejsze, czyli do Jessa.

– Do Mount Sinai na Pierwszej. Najszybciej, jak się da.

Rozdział 2 | Helena

Taksówkarz spełnił moją prośbę i natychmiast odjechał w kierunku Pierwszej Alei. Przez całą drogę zaciskałam palce na wełnianym płaszczu, jakby to był Jess, a ja mogłabym go w ten sposób utrzymać przy życiu. Przez chwilę zastanawiałam się, czy do kogoś nie zadzwonić – do Malii albo Lincolna – ale nie chciałam opowiadać o tym, co się stało. Poczułam tęsknotę za rodzicami, chwilowa dziecinna refleksja, a potem przypomniało mi się, że zaledwie godzinę temu powiedziałam im, że się wyprowadzam i jadę do Jessa. Miałam wrażenie, że od tego czasu upłynęło co najmniej parę dni.

Gdy Mount Sinai pojawił się w zasięgu mojego wzroku, z trudem rozluźniłam zaciśnięte palce, by wyciągnąć portfel. Panika we mnie zagłuszyła wszystkie inne uczucia, ale nie straciłam świadomości, że muszę zapłacić za przejazd.

– Jesteśmy na miejscu. – Taksówkarz zatrzymał się przed wejściem do szpitala, a ja pospiesznie mu zapłaciłam, o wiele za dużo, po czym wysiadłam z samochodu i podbiegłam do głównych drzwi.

Gdy się przede mną rozsunęły, po ciemnościach panujących na zewnątrz oślepiło mnie ostre światło lamp. Zignorowałam kłujący ból w oczach i rozejrzałam się, ale nigdzie nie dostrzeg­łam Jessa. No jasne, że go tu nie zastanę. Pewnie już dawno leżał na sali operacyjnej.

– Dobry wieczór – zwróciłam się do kobiety w recepcji, zmuszając się do słabego uśmiechu. – Niedawno został tu przywieziony karetką młody mężczyzna, on… Jego… Został post… jest ranny. Może mi pani powiedzieć, co z nim?

Spojrzała na mnie.

– Jest pani członkiem rodziny?

– Tak – skłamałam, bo zdawałam sobie sprawę, że inaczej niczego się nie dowiem. – Jestem. To mój… Jesteśmy spokrewnieni.

– A jaki to stopień pokrewieństwa? – Spojrzała na mnie sceptycznie i już wiedziałam, że przejrzała moje kłamstwo.

Zazwyczaj byłam w tym lepsza, ale w tym stanie nie potrafiłam być wystarczająco przekonująca. Dlatego się poddałam.

– Żaden. To mój chłopak. Jechałam do niego, kiedy zadzwonił, i jego głos brzmiał, jakby umierał. Wezwałam pogotowie i pobiegłam do niego, ale byłam za daleko i gdy dotarłam na miejsce, już go zabrali. – Słowa same ze mnie wypłynęły i uświadomiłam sobie, że się trzęsę, gdy szok i strach zaczęły powoli wypierać adrenalinę. – Więc przyjechałam tutaj i naprawdę bardzo chciałabym się dowiedzieć, co z nim. Chyba postradam zmysły, jeśli przynajmniej nie będę wiedzieć, czy on w ogóle żyje.

Pielęgniarka chyba zauważyła, że jestem w naprawdę kiepskim stanie.

– Jak się pani nazywa?

– Helena… Helena Weston – powiedziałam, szczękając zębami. Nie potrafiłam opanować tego dygotania.

– Panno Weston, rozumiem, przez co pani przechodzi. Mogę powiedzieć pani tylko tyle, że pani chłopak jest w tym momencie na sali operacyjnej. Nie mogę udzielić więcej informacji na temat jego stanu zdrowia, bo mogłabym mieć kłopoty. Może zna pani kogoś z jego rodziny i mogłaby do niego zadzwonić? Wtedy będą mogli państwo poczekać na wieści razem.

Omal nie wybuchnęłam histerycznym śmiechem. Tak, Trish Coldwell zdecydowanie zechce poczekać tu ze mną, żebym mogła się dowiedzieć, jaki jest stan zdrowia jej syna. Prędzej piekło zamarznie. Ale wiedziałam, że na więcej na razie nie mogę liczyć. Dlatego przytaknęłam.

– Dziękuję – powiedziałam szeptem i odeszłam do krzeseł w poczekalni. Usiadłam na jednym z nich, bo nie byłam pewna, jak długo jeszcze wytrzymam w pozycji pionowej.

Czułam się wyczerpana, a jednocześnie jak po wypiciu dziesięciu filiżanek kawy – rozdygotana i pobudzona. Ale jedyną rzeczą, która mogła przerwać ten stan, była wiadomość, że Jess to przeżyje.

Kto mógł to zrobić? Czy to możliwe, że to był nieudany napad? Że Jess po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej porze? A może ktoś zaplanował ten atak? Przyszli mi do głowy Valerie i Adam, i to, że mogli zostać zamordowani. Ale dlaczego ktoś miałby chcieć zabić Jessa dopiero teraz? To nie miało żadnego sensu.

Wskazówki na zegarze w poczekalni poruszały się w zwolnionym tempie, przynajmniej takie miałam wrażenie. Pod­rywałam się, kiedy tylko ktoś wychodził zza drzwi z matowego szkła, ale byli to zwykli lekarze i pielęgniarki wykonujący swoją codzienną pracę na nocnym dyżurze. Nigdy nie sądziłam, że kiedyś poczuję się tak okropnie, taka bezsilna i ­słaba. Ostatnie sześć miesięcy bez Jessa było straszne, ale wtedy przynajmniej wiedziałam, że gdzieś tam prowadzi swoje życie. A teraz wiedziałam, a raczejczułam, że o nie walczy. A może tylko to sobie wyobrażałam? Myślami cały czas byłam razem z nim, miałam nadzieję, że lekarzom uda się go uratować.

Zacisnęłam palce na telefonie i mocniej niż kiedykolwiek wcześniej poczułam, jak bardzo bym chciała, żeby Valerie żyła. Żeby była tu ze mną i powiedziała mi, że wszystko będzie dobrze, nawet jeśli nie miałaby pojęcia, czy tak się stanie. Nie czułabym się wtedy tak samotna i bezsilna. Ale Valerie przy mnie nie było. Był tylko jej głos w mojej głowie, który odzywał się od czasu do czasu, by coś mi podpowiedzieć.

Zadzwoń do Lincolna.

Tak jak teraz.

Wcześniej zignorowałam ten impuls, ale jeśli miałabym być szczera, rozpaczliwie potrzebowałam kogoś, kto uchroni mnie przed popadnięciem w obłęd. A starszy brat był jednym z niewielu ludzi, którzy działali na mnie uspokajająco.

Nie miałam pojęcia, czy w szpitalach nadal nie można używać telefonów komórkowych, ale ponieważ nigdzie w pobliżu nie widziałam żadnego znaku zakazu, a nie ufałam swoim nogom, postanowiłam zaryzykować i wybrałam jego numer. Odebrał po drugim sygnale.

– Len, wszystko w porządku?

– Linc, ja… Potrzebuję twojej pomocy. – Mój głos zabrzmiał naprawdę słabo, ale po prostu nie potrafiłam być w tej chwili silna.

– Co się dzieje? – zaniepokoił się. – Coś ci się stało? Powiedz coś.

– Nic mi nie jest, ale Jess… on został… – Znów musiałam przerwać, bo gwałtowny szloch właśnie próbował się wydostać z mojego gardła. Czułam, że wypowiedzenie tego sprawi, że stanie się to trochę bardziej realne. – Ktoś go postrzelił.

– Postrzelił? – powtórzył brat zdumionym głosem. – Co z nim? Ktoś udzielił mu pomocy?

– Tak, zadzwoniłam po karetkę. Zabrali go do szpitala.

– Byłaś przy tym? Jesteś cała? – W jego głosie pobrzmiewała panika.

– Nie, rozmawiałam z nim przez telefon… – wyjaśniłam pospiesznie. – A teraz jestem w szpitalu, ale nie chcą mi nic powie­dzieć, bo nie należę do rodziny i… – Nie potrafiłam dłużej powstrzymywać łkania. Zatkałam usta dłonią, żeby opanować płacz.

– Przyjadę do ciebie. Który to szpital?

Usłyszałam w słuchawce brzęk klucza i szybkie kroki. Nie wiedziałam, czy jest jeszcze u naszych rodziców, czy już u siebie. I nie bardzo mnie to w tym momencie obchodziło.

– Mount Sinai przy Pierwszej – wydukałam przez palce zaciśnięte na ustach.

– To przecież rzut beretem od nas. Zaraz przy tobie będę, Len, trzymaj się – powiedział, zanim się rozłączył.

Poczułam dziwną ulgę, gdy odsunęłam komórkę od ucha. Teraz wiedział o tym ktoś jeszcze poza mną. Obecność Lincolna nie wpłynie na stan Jessa, ale może rozmowa z nim sprawi, że czekanie na wieści będzie dla mnie trochę łatwiejsze.

Brat jeszcze nie dotarł, kiedy szklane drzwi się otworzyły i do środka weszła wysoka kobieta o blond włosach, w długim beżowym płaszczu. Trish Coldwell. Nie rozglądając się, podążyła prosto do rejestracji. Siedziałam bez ruchu, nie bardzo wiedząc, co ze sobą zrobić.

– Przywieziono tu mojego syna – zwróciła się protekcjonalnym tonem do pielęgniarki. – Jessiah Coldwell. Proszę mi natychmiast powiedzieć, co z nim.

Nie mogłam dosłyszeć odpowiedzi, bo siedziałam za daleko, ale pielęgniarka rozmawiała z matką Jessa dłużej niż ze mną, więc zapewne udzieliła jej więcej informacji. Potem wstała i przeszła przez matowe drzwi, może po lekarza, a Trish została przy recepcji.

Stała do mnie plecami i chyba jeszcze mnie nie zobaczyła. Pewnie powinnam zostać na miejscu, choćby dlatego, że nie mogłam przewidzieć konsekwencji, jakie będzie miało ujawnianie swojej obecności dla mojej rodziny. Bardzo nie chciałam z nią rozmawiać, ale tylko ona mogła mi powiedzieć, w jakim stanie jest jej syn. Może uda nam się na chwilę zapomnieć o naszej wzajemnej niechęci przez wzgląd na Jessa.

Zebrałam się na odwagę i wstałam, a potem do niej podeszłam.

– Pani Coldwell – odezwałam się ostrożnie. – Mogłaby mi pani powiedzieć…

Odwróciła się do mnie.

– Ty tutaj? – zapytała z takim oburzeniem, że się wzdrygnęłam. – Byłaś z nim, kiedy to się stało?

– Nie. – Potrząsnęłam głową. – Ale rozmawialiśmy przez telefon i…

– Co ci mówiłam o kontaktach z moim synem? – warknęła na mnie, a ja zobaczyłam w jej oczach ten sam strach o Jessa, który sama czułam. – Miałaś trzymać się od niego z daleka!

– Próbowałam! – krzyknęłam, nie przejmując się tym, że personel szpitala będzie świadkiem naszej kłótni.

– Tylko tyle?Próbowałaś?– Prychnęła i zabrzmiało to trochę desperacko. – Wyjaśniłam dość jasno, co się stanie, jeśli nie dotrzymasz naszej umowy, prawda? Więc jaki miałaś powód, by ją zerwać?

– Kocham Jessa! – Fakt, że wypowiadałam te słowa po raz pierwszy w tej sytuacji, bojąc się o jego życie i kłócąc z jego matką, był straszny. Ale taka była prawda.

Zbliżyła się do mnie. Była na mnie wściekła i wyglądała naprawdę groźnie. Przez chwilę myślałam, że mnie spoliczkuje. Ale potem jej głos stał się cichy i ostry niczym brzytwa.

– Tak, i tym właśnie chcesz usprawiedliwić to wszystko, co się stało? Nie wystarczyło, że twoja podła siostra przyczyniła się do śmierci Adama? Musiałaś jeszcze ty zabić Jessa?

Czułam się dokładnie tak, jakby naprawdę uderzyła mnie w twarz.

– Nie… Ja nie… Nigdy bym… – jąkałam się, zaskoczona jej niesprawiedliwymi insynuacjami.

Oczy Trish błyszczały z nienawiści. Nienawiści do mnie.

– To z twojej winy mój syn jest teraz bliski śmierci. Tylko twojej. Przysięgam ci na wszystko, co święte, że jeśli nie przeżyje, nie tylko sprawię, że twoja rodzina znajdzie się daleko poza nawiasem nowojorskich elit. Jeśli Jess umrze, będziesz żałować, że nie celowanowciebie!A oprócz tego…

– Proszę natychmiast przestać! – Lincoln nagle znalazł się przy mnie, objął mnie ramieniem i osłonił przed nią swoim ciałem. – Rozumiem, że jest pani zdenerwowana, ale to, co przydarzyło się Jessowi, na pewno nie jest winą Heleny.

Roześmiała się głośno i gorzko.

– Owszem, to wszystko jej wina. Wy, Westonowie, jesteście jak zaraza! Gdyby nie Valerie, Adam by żył. A gdyby nie Helena, Jess nie leżałby teraz na stole operacyjnym! Potraficie tylko niszczyć moją rodzinę!

Lekarz, który przeszedł właśnie przez drzwi, zaniepokoił się widokiem nas wszystkich i naszych wykrzywionych niechęcią i przerażeniem twarzy.

– Pani Coldwell? – zapytał.

– Tak, to ja. – Trish rzuciła się w kierunku lekarza. – Co z moim synem? Co z nim?

Nastawiłam uszu, ale nie odważyłam się podejść bliżej.

– W tej chwili nie możemy powiedzieć nic konkretnego, operacja wciąż trwa – stwierdził lekarz uspokajającym tonem. – Prawdopodobnie minie jeszcze kilka godzin, zanim będziemy mogli określić rokowania.

– Ale przeżyje, prawda? – Głos Trish nie brzmiał już władczo i nienawistnie, raczej błagalnie.

– Na tym etapie nie możemy tego wiedzieć. Moi koledzy robią wszystko, co w ich mocy, by go uratować. Musi być pani cierpliwa.

Zacisnęłam dłoń na ustach, bo zabrzmiało to tak, jakby chciał powiedzieć, że możliwe, iż Jess jednak tego nie przeżyje. Lincoln przyciągnął mnie do siebie i objął mocno ramieniem. A mnie natychmiast przyszło do głowy, że chciałabym, aby to Jess mnie przytulił. Spędziliśmy ze sobą zbyt mało czasu. Nie mógł teraz umrzeć. Nie mogło do tego dojść.

– Pani też jest członkiem rodziny? – zapytał lekarz.

Uwolniłam się z uścisku brata.

– Nie, z całą pewnością nie – odparła ostro Trish. – Wręcz przeciwnie. To ona odpowiada za atak na mojego syna. Jest ostatnią osobą, która mogłaby być członkiem rodziny.

Lekarz zmierzył mnie wzrokiem, a wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił. Zaprzeczyłam szybko głową.

– To nieprawda! Ja nic nie zrobiłam, rozmawiałam z nim tylko przez telefon…

Lincoln chwycił mnie delikatnie za ramię i odciągnął na bezpieczny dystans od Trish i lekarza, który się z nią pożegnał i się oddalił.

– Heleno, chyba powinniśmy stąd pójść.

– Co? Nie! – Uwolniłam się z jego objęć. – Nie mogę tego zrobić, póki nie dowiem się, że przeżyje!

Lincoln spojrzał na Trish, która teraz wykrzykiwała jakieś polecenia przez telefon. Brat wyglądał na poważnie zaniepokojonego.

– Nie możesz tu zostać. Najwyraźniej wydaje jej się, że jesteś za to odpowiedzialna. A wiesz, jakie ma koneksje. I co zrobiła Valerie. Nie chcę, żeby poczyniła kroki, przed którymi nie zdołam cię ochronić.

– Ale ja nie mam z tym nic wspólnego. – Rozpaczliwie próbowałam się bronić. – Czekałam na niego przed jego mieszkaniem, był na otwarciu restauracji i chciał wrócić prosto do domu. Rozmawialiśmy przez telefon, to wszystko. – Z moich oczu znowu popłynęły łzy.

– Ja to wiem. Ale lepiej jej nie prowokować. Pojedziemy do mnie, to niedaleko stąd. Jeśli będziesz chciała, wrócisz tu w ciągu dziesięciu minut. A ja zadzwonię do Bena i zapytam, czy nie mógłby informować nas na bieżąco.

Nawet nie pomyślałam wcześniej o Benie Hatfieldzie. Był najlepszym przyjacielem Lincolna i pracował jako lekarz w szpitalu. Właściwie nie powinien się na to zgodzić, ale pewnie zrobi to dla mojego brata.

Mimo to całą sobą buntowałam się przeciw temu. Nie mog­łam stąd tak po prostu odejść, skoro Jess wciąż walczył o życie. Było zagrożone. Czułam się, jakbym go opuszczała.

Wciąż nie ruszałam się z miejsca, gdy do holu weszło kilku mężczyzn. Mieli na sobie mundury nowojorskiej policji. Podeszli do Trish. Kiedy uścisnęła dłoń jednemu z nich i zaczęła z nim rozmawiać, przestała zwracać na nas uwagę. Mimo to wciąż się bałam, że policja zaraz mnie aresztuje albo zabierze na przesłuchanie, bo Trish stwierdzi, że jestem zamieszana w napad na jej syna. A wtedy nie będę mogła od razu dowiedzieć się niczego więcej o stanie Jessa. Nie miałam więc wyboru.

– Dobrze. – Poddałam się i spojrzałam na brata. – Chodźmy stąd.

Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Trish, po czym wyszłam za Lincolnem ze szpitala, pogrążona w panicznym strachu. Nie ze względu na siebie, tylko z powodu Jessa. Wyłącznie z jego powodu. Nie chciałam sobie nawet wyobrażać, że może umrzeć, ale ta myśl wciąż powracała do mojej głowy z taką natarczywością, że nie było w niej miejsca na nic innego. Nawet się nie zorientowałam, kiedy i jak wsiadłam do samochodu Lincolna, a on znalazł się za kierownicą. Wiedziałam tylko, że z każdym metrem oddalam się od Jessa, i czułam przy tym taki ból, jakby ktoś wyrywał mi serce.

Co, jeśli go stracę?

Jak do tego nie dopuścić?

Rozdział 3 | Helena

Gdy weszliśmy do mieszkania, przywitała nas Paige. Byłam jej wdzięczna, że nie zadawała żadnych pytań, tylko mnie przytuliła i poszła do kuchni zrobić mi herbatę. Lincoln wziął nasze płaszcze, a ja krążyłam niespokojnie po salonie, aż wrócił i delikatnym, ale zdecydowanym ruchem zmusił mnie, bym zajęła miejsce na kanapie. Wziął telefon i zadzwonił do Bena, a ­Paige w tym czasie przyniosła tacę i położyła ją na ławie. Kiedy wcisnęła mi do ręki kubek, spojrzałam na nią z wdzięcznością, ale nie byłam w stanie wykrztusić z siebie słowa.

– Tak, rozumiem. Bardzo ci dziękuję. Na razie. – Lincoln się rozłączył i usiadł obok mnie. – Bena nie ma dzisiaj na dyżurze, dlatego spróbuje się dodzwonić do kliniki, żeby zdobyć jakieś informacje. Da znać, gdy tylko czegoś się dowie.

Przytaknęłam i zaczęłam sączyć herbatę. Teraz, kiedy nie byłam w pobliżu Jessa, panika ustąpiła miejsca odrętwieniu. Moje palce zacisnęły się wokół kubka i prawie nie czułam nóg. Miałam wrażenie, że każda część mojego ciała jest napięta do granic możliwości. Dlatego też w ogóle się nie odzywałam w oczekiwaniu na telefon Bena. Gdy wreszcie zadzwonił, z trudem udało mi się usiedzieć na miejscu i patrzeć, jak brat rozmawia z przyjacielem. Ale gdy tylko zakończył połączenie, otworzyłam usta.

– I? – Mój głos był wysoki i piskliwy, zupełnie jakby nie należał do mnie.

– Jego stan jest poważny – wydusił Lincoln.

Miałam wrażenie, że serce mi się zapadło. Omal nie wypuściłam kubka z rąk. Nie wiem, czego się spodziewałam. Na pewno nie tego.

– Ben mówi, że Jess został postrzelony w plecy. Na szczęście pociski ominęły główne naczynia krwionośne, ale trafiły w nerkę i śledzionę. Nie jestem lekarzem, ale z tego, co zrozumiałem, próbują zatamować krwotok wewnętrzny i uratować organy.

Przycisnęłam pięść do ust, jednak to nie pomogło mi zatrzymać łez, które płynęły potokami po policzkach. Strzał w plecy? Nerka, śledziona, krwotok wewnętrzny? Co to w ogóle za słowa? Co to dokładnie oznaczało poza tym, że mógł umrzeć? To wszystko przypominało jakiś cholerny koszmar, w którym człowiek szuka wyjścia z budynku, ale wciąż ląduje w tym samym pomieszczeniu. Ta noc powinna wyglądać zupełnie inaczej. To miała być pierwsza noc reszty naszego wspólnego życia. Powinniśmy cieszyć się naszym szczęściem, bliskością i miłością. A nie mierzyć się ze strachem, z bezsilnością i nienawiścią.

– Ben zaraz tam pojedzie, żeby móc informować nas na bieżąco – powiedział Lincoln, dotykając mojego ramienia.

Odstawiłam kubek, bo moja ręka za mocno dygotała, bym mogła go dłużej utrzymać. Brat to zauważył i znów mnie przytulił. Przyjęłam jego objęcia z wdzięcznością, chociaż wiedziałam, że w ten sposób może zdoła pomóc mnie, ale nie Jessowi.

– Tak się boję, Linc – wyszeptałam zduszonym głosem przy jego swetrze.

– Wiem, ale Jess to przeżyje – skwitował Lincoln uspokajającym tonem, głaszcząc mnie po plecach. – Jest silny, będzie walczył i wygra, jestem tego pewien.

Powiedział to tak, jakby to była niepodważalna prawda, ale wiedziałam, że to tylko nadzieja. Mimo to uczepiłam się jej, bo nie miałam nic innego, czego mogłabym się trzymać.

– Jego głos brzmiał tak potwornie słabo. – Odsunęłam się od Lincolna i otarłam twarz rękawem. – Tak obco. To było straszne.

Jess był tak pełny życia… Nie znałam wcześniej takiego człowieka. Jego oczy, całe jego ciało emanowały tą szczególną dzikością, która między innymi sprawiła, że się w nim zakochałam. Usłyszenie go w takim stanie dogłębnie mną wstrząsnęło. Na samą myśl o tym, że mógł to być ostatni raz, kiedy z nim rozmawiałam… Że moje przepełnione paniką wołanie mogło być ostatnią rzeczą, jaką usłyszał w swoim życiu… Wzięłam głęboki oddech. Nadzieja. Na tym właśnie musiałam się skupić. Na nadziei. Nie na najgorszym z możliwych scenariuszy. Tylko na najlepszym. Że sobie poradzi i wyzdrowieje. Zrobiłabym dla niego wszystko, mogłabym nawet trzymać się od niego na dystans do końca życia, byle znów otworzył oczy.

– Chcesz nam opowiedzieć, co właściwie wydarzyło się po tym, jak wyszłaś z mieszkania rodziców? – zapytał z troską Lincoln.

Potrząsnęłam głową, nie byłam w stanie tego teraz zrobić.

– Mama i tata pewnie się wkurzyli, co? – Tak naprawdę o tym też nie chciałam rozmawiać, ale przynajmniej pozwoliłoby mi to odwrócić uwagę od okropnych obrazów w mojej głowie. – Fakt, że chciałam pojechać właśnie do Jessa, musiał ich strasznie rozzłościć.

Paige i Lincoln wymienili się spojrzeniami.

– Nie – odparła Paige. – Miałam raczej wrażenie, że są smutni.

Prychnęłam. Smutni, jasne. Podczas naszej rozmowy wyglądali nie na smutnych, tylko na rozczarowanych i złych, że nie robię tego, czego ode mnie oczekują. Nawet teraz, gdy traciłam zmysły, nie mając pojęcia, co dalej, było dla mnie jasne, że do nich nie wrócę.

– Może… powinienem do nich zadzwonić? – Lincoln na mnie spojrzał.

– Nie, pod żadnym pozorem! – Spuściłam wzrok na dłonie. – Ale najpóźniej jutro powinieneś im powiedzieć, żeby zaczęli się mieć na baczności. Trish Coldwell wie, że nie dotrzymałam naszej umowy. Gdy tylko nadarzy się okazja, zrobi wszystko, by zniszczyć Weston Group.

Brat skinął głową.

– Poradzimy sobie. – Wbrew swoim słowom wydawał się przejęty.

Może mnie też by to zaniepokoiło, gdyby Jess nie zajmował wszystkich moich myśli i uczuć. Moi rodzice od lat toczyli swoje biznesowe bitwy bez mojego udziału. I dali mi jasno do zrozumienia, że moja pomoc niewiele dla nich znaczy.

– Jesteś głodna? – Paige rzuciła mi pytające spojrzenie. – Mogę ci zrobić kanapkę, jeśli chcesz. Zostało nam też trochę zupy z wczoraj.

Zmusiłam się do uśmiechu.

– Dziękuję, ale nie byłabym teraz w stanie niczego przełknąć. – Nawet dwa łyki herbaty nieprzyjemnie przelewały mi się po żołądku, jakby jeszcze nie zdecydowały, czy nie chcą wracać. Lepiej będzie, jeśli na razie powstrzymam się przed jedzeniem. – Przepraszam, nie możecie przeze mnie iść spać. Pewnie wyobrażaliście sobie Boże Narodzenie zupełnie inaczej.

Lincoln sięgnął po moją dłoń i ją uścisnął.

– Przestań za wszystko przepraszać. Jesteś moją siostrą, zawsze będziemy się wspierać. Zawsze.

– Możesz tu zostać tak długo, jak zechcesz – powiedziała Paige. – Dopóki Jess nie wyzdrowieje i nie będziesz wiedziała, co dalej robić.

Gdybym nie czuła, że Paige też czasami zastanawia się nad odsunięciem od swojej rodziny, byłabym zaskoczona, że chce mnie wspierać. Z zewnątrz ludzie tacy jak my sprawiają wrażenie, że ich życie kręci się wokół korzystania z przywilejów – pieniędzy wpływów, władzy… Większość nie zdaje sobie sprawy z tego, że to wszystko wiąże się z obowiązkami, które często potrafią skutecznie zdusić każdy zalążek poczucia wolności.

Podziękowałam im raz jeszcze, ale nie mogłam już nic więcej z siebie wykrzesać, więc milczeliśmy. Wciąż powtarzałam do Jessa w myślach niczym mantrę, żeby się trzymał. Może nawet się modliłam, chociaż nie byłam zbyt religijna. Wpatrywałam się w zegar, zastanawiając się, jak długo może trwać taka operacja.

Gdyby nie jego matka, mogłabym przynajmniej zostać w szpitalu i być na bieżąco, jeśliby pojawiły się jakieś wieści. A co z Eliem? Wiedział już o wszystkim czy Trish kazała mu się położyć i zamierzała powiedzieć mu dopiero jutro, co się stało? Serce ścisnęło mi się na wspomnienie młodszego brata Jessa. Stracił już Adama. Potrzebował Jessa bardziej niż kogokolwiek innego, nawet bardziej, niż ja go potrzebowałam.

Żadne z nas nie poszło spać. Lincoln w pewnym momencie powiedział Paige, żeby się położyła, ale ona nie chciała, więc siedziała z nami dalej. Byłam jej za to wdzięczna, choć niewiele ze sobą rozmawialiśmy i niewiele mogliśmy zrobić, czekając na odwołanie alarmu. Ben zadzwonił około drugiej i powiedział, że wciąż nie ma dla nas żadnych wieści, po czym telefon zamilkł na dłuższy czas.

W pewnym momencie musiałam zasnąć. Gdy obudziłam się z jakichś dziwnych snów, leżałam na kanapie pod wełnianym kocem, a brat kucał przede mną, jedną rękę trzymając na moim ramieniu. Ocknęłam się i usiadłam, ignorując zawroty głowy.

– Wiesz coś? – zapytałam zaniepokojona. Wyraz twarzy Lincolna nie zdradzał ani ulgi, ani załamania, więc nie potrafiłam z niego niczego wywnioskować.

– Tak, Ben dzwonił przed chwilą. Jess jest już po operacji, udało się go ustabilizować i zatrzymać krwawienie. Ale to jeszcze nie koniec, jego stan nadal jest krytyczny. W najbliższych godzinach okaże się, czy przeżyje. Dowiemy się tego najpóźniej jutro rano.

Znowu poleciały mi łzy. Otarłam je. Ulga, że wciąż żyje, mieszała się ze strachem, czy kolejny telefon nie przyniesie innych, gorszych wieści.

– Mogę… Mogłabym do niego pójść? – Tak bardzo chciałam go zobaczyć, żeby uwierzyć, że wciąż tam jest. Może też po to, by dodać mu siły, jakkolwiek mogłabym to zrobić.

Lincoln potrząsnął głową.

– Dopóki jest na oddziale intensywnej terapii, mogą się z nim widzieć tylko osoby z grona najbliższej rodziny, a i to jedynie na chwilę. Poza tym Trish Coldwell od razu zatrudniła ochroniarzy, żeby zapewnić Jessowi całkowite bezpieczeństwo. Ben powiedział, że sala wygląda jak więzienie o zaostrzonym rygorze.

Wpatrywałam się w niego przez moment.

– Czy ona robi to z mojego powodu? – zapytałam cicho.

W jaki sposób uda nam się kiedykolwiek osiągnąć szczęście, jeśli jego matka zawsze będzie próbować nam je odebrać tak brutalnymi metodami? Jess stwierdził kiedyś, że się jej nie boi, ale był chyba jedyną osobą, która mogła to powiedzieć. Ja się jej bałam. Jeszcze jak!

Brat pokręcił głową.

– Nie, Len, z całą pewnością nie. Trish powiedziała personelowi, że obawia się, że kimkolwiek był człowiek, który postrzelił Jessa, może wrócić. No wiesz, żeby dokończyć to, co zaczął. Najwyraźniej bardzo się przejęła tym, że mógł to być planowany napad, a nie nieudana próba rabunku, której przypadkową ofiarą padł Jess. Jeśli chcesz znać moje zdanie, trochę mi to zakrawa na paranoję. Ale jestem pewien, że wkrótce się opamięta i zaniecha tych kroków.

– A może jednak nie. – Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, co oznaczałoby to dla mnie, i ogarnęła mnie panika. – Czyli w ogóle nie uda mi się go zobaczyć, prawda?

Nawet jeśli Trish zatrudniła ochroniarzy nie ze względu na mnie, to na pewno poinstruuje ich, żeby trzymali mnie z dala od Jessa. Z jakiegoś powodu uznała, że mogę stać za tym atakiem.

Lincoln usiadł obok i spojrzał na mnie z powagą.

– Nie, jestem pewien, że nie. Nienawidzi nas, ale jest dość racjonalną osobą. Gdy tylko się dowie, co tak naprawdę zaszło, zrozumie, że nie masz z tym nic wspólnego. Przecież to oskarżenie jest kompletnie niedorzeczne.

Raczej nie dla niej, skoro wierzy, że śmierć jej najstarszego syna i atak na Jessa mogą być ze sobą powiązane. Przypomniałam sobie o zmanipulowanym nagraniu z monitoringu i o tym, czego dowiedzieliśmy się o naszym rodzeństwie. Lincoln jeszcze nic o tym nie wiedział.

– Linc, muszę ci coś powiedzieć. – Przygotowałam się w duchu do tego wyznania, zanim odważyłam się na niego spojrzeć. A potem po prostu mu to powiedziałam: – Istnieje możliwość, że Valerie i Adam zostali… zamordowani.

Brat właśnie zamierzał wstać, ale teraz zamarł w bezruchu. Na jego twarzy malowały się strach, zdumienie i przerażenie.

– Co?! – Bardziej wyczytałam to słowo z jego ust, niż je usłyszałam. Osunął się na sofę.

– Przez ostatnie miesiące prowadziliśmy z Jessem śledztwo. Mamy dowody na to, że ktoś przyszedł do ich apartamentu, zanim zginęli. Ktoś, kto nie chciał, żeby to się wydało – kontynuowałam, zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć. – Jess wynajął detektywkę, żeby ponownie przyjrzała się sprawie. Ale nie dostaliśmy jeszcze żadnych informacji o wynikach śledztwa.

– Wow. – Lincoln pokręcił głową, najpierw nieznacznie, potem bardziej energicznie, potem znowu lekko. W końcu wstał. – Kto… To znaczy dlaczego?

– Nie wiemy. Nie wiemy nawet, czy to prawda. – Od tamtej pory balansowałam między pragnieniem, żeby to była prawda, bo oczyściłoby to Valerie z zarzutów, a nadzieją, że jednak nie zginęli w ten sposób. – Ale jeśli Trish coś podejrzewa, to jej obawa, że Jessa spotka to samo, mogłaby rzeczywiście być uzasadniona.

Chociaż fakt, że nie próbowała wtedy znaleźć zabójcy, tylko rozpoczęła kampanię oszczerstw przeciwko Valerie, był kompletnie pozbawiony sensu. Ale może dowiedziała się o tym dopiero później.

Lincoln powoli skinął głową.

– Dobrze pamiętam, że jej najmłodszy syn został kilka lat temu porwany?

– Tak, Eli. To było sześć lat temu.

– W takim razie powinna winić raczej siebie niż ciebie. Najwyraźniej życie tej rodziny jest pełne niebezpieczeństw. – Brat westchnął ciężko. – Naprawdę sądzisz, że ktoś mógł zabić Valerie i Adama?

Splotłam palce i spuściłam wzrok na dywan.

– Nie mam pojęcia. Ale jeśli tak, znajdziemy człowieka, który za to odpowiada.

– Wy? Oszalałaś? – Linc otworzył szeroko oczy. – Wiem, że chciałabyś wyjaśnić tę sprawę, ale morderstwo… to sprawa dla policji.

– Tylko że policja może być w to zamieszana. Nie możemy im ufać w tej sprawie.

Brat zamilkł na dłuższą chwilę. Gdy podniósł głowę, wyglądał na zdeterminowanego.

– Skoro tak, potrzebujesz ochrony. Zajmę się tym.

Doceniałam jego troskę, ale nie mogłam się tym teraz zajmować.

– Możemy o tym porozmawiać, kiedy już będzie po wszystkim? Chciałam tylko, żebyś wiedział.

– Oczywiście. – Uśmiechnął się krzywo. – Zrobię nam kawy.

Wyszedł, a ja spojrzałam na zegar na ścianie. Od momentu, gdy Lincoln mnie obudził, minęło zaledwie piętnaście minut – była siódma i zapowiadał się najdłuższy dzień w moim życiu.

Mój telefon, który po dotarciu do mieszkania odłożyłam na ławę, zaczął wibrować. Kiedy zobaczyłam na wyświetlaczu, kto dzwoni, pospiesznie po niego sięgnęłam.

– Malia?

– Len, właśnie się dowiedziałam, co się stało. Wszystko w porządku? – zapytała przejętym głosem. – Byłaś tam, kiedy do tego doszło?

W krótkich, kompletnie niewystarczających słowach opowiedziałam jej, w jaki sposób byłam świadkiem napaści na Jessa – na odległość, bez możliwości zaingerowania. Czy również bym oberwała, gdybym tam z nim była? Czy napastnik podążyłby za Jessem nawet do jego mieszkania, gdyby nie spotkał go na ulicy? Te wyobrażenia znów wywołały drżenie moich dłoni, ale zmusiłam się, żeby nad tym zapanować.

– Czy policja już coś wie? – zapytałam. Cała moja uwaga była skupiona na Jessie i chciałam się dowiedzieć, kto mu to zrobił.

– Wciąż analizują wszystkie zeznania świadków, a zespół prawdopodobnie przesłuchuje ludzi w okolicy. Wstępne podejrzenie to napaść rabunkowa. Sprawą zajmuje się szósty posterunek. Zaraz tam jadę, bo nie jestem teraz na służbie. Składałaś już zeznania?

– Ja… Nie. W końcu nie było mnie tam, a przez telefon nie słyszałam niczego, co mogłoby być im pomocne. – Nie słyszałam innych głosów prócz Jessa ani niczego, co mogłoby pomóc policji doprowadzić do ujęcia sprawców.

– Okej, ale jeśli coś ci się przypomni, zadzwoń do mnie, proszę. Odezwę się, gdy dowiem się czegoś nowego. – Rozłączyła się, a ja odłożyłam telefon.

Czy to naprawdę mógł być napad rabunkowy? Czyli Jess po prostu znalazł się w niewłaściwym miejscu o niewłaściwej ­porze? Znałam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że nie przywiązywał się do rzeczy materialnych i był zbyt inteligentny, by wplątywać się w jakieś niebezpieczne sytuacje. Byłam pewna, że natychmiast oddałby pieniądze, telefon i kluczyki do samochodu, gdyby ktoś groził mu bronią.

– Kto dzwonił? – zapytała Paige, wchodząc do salonu razem z Lincolnem.

Przynieśli ze sobą talerz bajgli i dzbanek kawy.

– Malia. Policja prowadzi wizję lokalną w Greenwich, przesłuchują potencjalnych świadków. Zadzwoni do mnie, gdy tylko uda jej się zdobyć jakieś informacje. – Kiedy to powiedziałam, moje myśli odpłynęły od śledztwa i Malii.

Oczywiście ujęcie sprawcy było ważne. Ale teraz najważniejsze było to, żeby Jess przeżył.

Przyjęłam od Paige kawę, ale bajgla nie chciałam.

Skupiłam się na swojej nadziei.

Rozdział 4 | Helena

Ten dzień mijał mi dokładnie tak wolno, jak się tego spodziewałam. Gdy na dworze zrobiło się jasno, Lincoln zadzwonił do naszych rodziców, w paru słowach przekazał im, co się stało, i ostrzegł, że Trish Coldwell prawdopodobnie w najbliższej przyszłości poczyni jakieś radykalne kroki. Nie słyszałam, co mu odpowiedzieli, i wcale mnie to nie obchodziło. Nie byłam w stanie teraz zastanawiać się nad tym, jakie dokładnie konsekwencje będzie miało moje wczorajsze wyjście. Ani jak od tej pory będą wyglądały nasze relacje. Wiedziałam tylko, że jeżeli jeszcze raz znalazłabym się w takiej samej sytuacji, podjęłabym tę samą decyzję. Opowiedziałabym się przeciwko życiu, którym nie chciałam żyć. Opowiedziałabym się za Jessem.

Lincoln został w domu, ale nie zapytałam go, co rodzice powiedzieli na ten temat. Zmusiłam się do przełknięcia dwóch kęsów bajgla i popiłam je taką ilością kawy, że bicie mojego serca przeszło z gwałtownego i niespokojnego rytmu w szaleńcze staccato. Koło jedenastej zaczęłam się zastanawiać, czy nie pójść pobiegać, by choć trochę rozładować napięcie, gdy nagle zadzwonił mój telefon. Nie znałam tego numeru i przez krótką chwilę miałam nadzieję, że to Jess, ale oczywiście to było niemożliwe. Zastanawiałam się, czy w ogóle odebrać połączenie. Poza Jessem i może Benem nie było nikogo, z kim chciałabym teraz rozmawiać. Ale to mogło być ważne.

– Halo? – zapytałam ochryple. Nocny płacz odcisnął piętno na moim głosie.

– Helena? – Głos brzmiał znajomo, ale nie wiedziałam, do kogo należy.

– Tak, to ja. Kto mówi?

– Tu Eli. Eli Coldwell. – Młodszy brat Jessa sprawiał wrażenie opanowanego, ale raczej w taki sposób, jakby starał się nie postradać zmysłów.

Mogłam sobie wyobrazić, co przeżywa.

– Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu, że… zdobyłem twój numer.

– Oczywiście, że nie – zapewniłam go, a rytm mojego serca pobił wszelkie rekordy.

Czy Eli dzwonił dlatego, że coś wiedział? Miał złe wieści o stanie Jessa?

– Chciałem tylko… Pomyślałem sobie, że może masz jakieś informacje o Jessie. Mama jest w szpitalu, ale nie mogę się z nią skontaktować i boję się, że to może oznaczać coś niedobrego. – Głos Elia załamywał się, a moje serce wraz z nim. Najwyraźniej wiedział jeszcze mniej ode mnie.

– Jess jest już po operacji, lekarzom udało się ustabilizować jego stan. – Z oddechu ulgi, który usłyszałam po drugiej stronie, wywnioskowałam, że Trish nawet tego nie powiedziała Eliowi. – Ale musimy czekać, żeby wiedzieć więcej.

– Okej. To chyba dobrze, prawda? – zapytał bezsilnym głosem. – W takim razie… dziękuję, Heleno. Mogłabyś do mnie zadzwonić, jeżeli dowiesz się czegoś jeszcze? Proszę. – Był taki miły, choć na pewno potwornie bał się o brata. Zwłaszcza po swoich doświadczeniach z przeszłości.

Nagle coś mi przyszło do głowy

– Eli, jesteś sam w domu? – zapytałam.

– Tak – odparł cicho, a jego głos zadrżał, bo tak bardzo starał się nad sobą panować. – Tata wyjechał z miasta. Dziadków też nie ma.

Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza. Fakt, że Eli miał prawie szesnaście lat i był niemal dorosły, więc nie wymagał obecności niani, ale pozostawienie go samego w takiej sytuacji było okrutne. Tak typowe dla Trish. Przypomniało mi się, jak powiedziała Jessowi o śmierci Adama, i dotarło do mnie, że niczego innego nie mogłabym się po niej spodziewać.

Bez wahania podjęłam decyzję. Co prawda sama potrzebowałam w tej chwili wsparcia, ale Eli potrzebował go jeszcze bardziej.

– Będę u ciebie za dwadzieścia minut – powiedziałam do niego, wstając.

– Nie ma takiej potrzeby, serio. Poradzę sobie.

Nie brzmiał przekonująco. Niemniej nie chciałam traktować go protekcjonalnie, upierając się, że sobie jednak nie poradzi. Wybrałam więc inny sposób.

– Wcale w to nie wątpię, ale we dwoje będzie nam raźniej.

– Dobrze – zgodził się z ulgą. – Dziękuję, Heleno.

– Do zobaczenia niebawem. – Rozłączyłam się i poszłam do szafy, żeby wyciągnąć swój płaszcz.

Lincoln chyba mnie usłyszał, bo przyszedł za mną do przedpokoju.

– Co się stało? Dokąd wychodzisz?

– Młodszy brat Jessa został sam w domu i chyba jest bliski paniki, bo nikt mu nie mówi, co się dzieje. Pojadę do niego.

Przytaknął.

– W takim razie zawiozę cię. Pozwolenie, abyś pojechała tam sama, chyba nie byłoby dobrym pomysłem.

Wiedziałam, co miał na myśli. Coldwell House znajdował się na terytorium Trish i oboje nie wiedzieliśmy, co mogłaby zrobić, gdyby po powrocie zastała mnie w swoim mieszkaniu.

– Dobrze. – Nie czułam się na tyle pewnie, by odrzucić tę ofertę. W ciągu ostatnich godzin brat był dla mnie takim wsparciem, że bałam się je teraz stracić.

Paige dołączyła do nas, gdy wkładaliśmy płaszcze.

– Jakieś wieści?

Lincoln wyjaśnił, dlaczego musimy jechać, a ona przytaknęła.

– Skoro już tam jedziecie, wyświadczcie mi przysługę. Zanurzcie jej szczoteczkę do zębów w toalecie.

Zaśmiałam się, choć cały czas byłam bliska płaczu. Ale scena z Paige strojącą sobie żarty z Trish była po prostu zbyt abstrakcyjna. Dobrze było zapomnieć na kilka sekund, że to jeden z najgorszych dni w moim życiu, gdy ta dwójka zgodnie wybuchnęła śmiechem. Jednak zaraz potem wróciły do mnie ponure myśli, strach i zatroskanie. A kiedy wyszliśmy z Lincolnem z mieszkania, przeszło mi przez głowę pytanie, czy na naszych rodzinach nie ciąży jakaś klątwa.

Dwadzieścia minut później podjechaliśmy pod drapacz chmur, a parkingowy przejął samochód Lincolna. Chociaż wiedzieliśmy, że Eli czeka na wsparcie, oboje zatrzymaliśmy się przed głównym wejściem i spojrzeliśmy na białawą fasadę ze szkła. Czułam się nieco onieśmielona. Co prawda nienawidziłam tego budynku z całego serca, ale i tak musiałam przyznać, że robi wrażenie.

– Dwoje Westonów w Coldwell House? – Spojrzałam na brata. – Są ludzie, którzy skomentowaliby to słowami, że chyba Wigilia wypadła w Wielkanoc.

– W takim razie mam nadzieję, że będziemy dziś mogli poświętować. – Położył mi dłoń na plecach i wspólnie przeszliśmy przez oszklone drzwi.

Widok za nimi przypominał zakład pogrzebowy: podłoga była czarna, tak samo jak meble i kontuar recepcji, prawdopodobnie najdłuższy w Nowym Jorku. Podeszliśmy do stojącej za nim młodej kobiety w ciemnym kostiumie, która wyglądała tak, jakby na nas czekała.

– Panna Weston? – Konsjerżka skinęła uprzejmie głową w moim kierunku, po czym spojrzała na mojego brata. – I pan Weston, jak widzę. Uprzedzono mnie o państwa wizycie. Odblokuję dla państwa windę numer cztery do penthouse’u.

Uniosłam lekko brew, zerkając na Lincolna, ale podziękowałam jej i skręciliśmy do windy. Najwyraźniej Eli był na tyle przezorny, by poinformować personel o mojej wizycie, bo zdawał sobie sprawę, że w przeciwnym razie mogliby mnie nie wpuścić. Wiedziałam, że brat Jessa jest mądrym nastolatkiem, ale nie sądziłam, że w takiej sytuacji będzie potrafił myśleć racjonalnie.

Wsiedliśmy do windy, która zawiozła nas na górę z przyprawiającą o mdłości prędkością.

– Wszystko w porządku? – zapytał Lincoln.

– Tak, nic mi nie jest. Ale jeśli chcesz znać moje zdanie, to uważam, że ludzie nie powinni przemieszczać się w górę z prędkością kilku metrów na sekundę.

Zanim zdążył odpowiedzieć, dotarliśmy na miejsce i drzwi windy się rozsunęły, ukazując nam widok na obszerny korytarz. Eli stał w przejściu prowadzącym do części mieszkalnej, zaciskając z całej siły dłonie na przedramionach. Kiedy mnie zobaczył, podszedł do mnie i chociaż wcześniej rozmawialiśmy ze sobą tylko raz i z pewnością nie byliśmy sobie bliscy, przytuliłam go mocno – a może było odwrotnie – i przez chwilę tak pozostaliśmy. Gdy tylko wypuściłam go z objęć, uśmiechnęłam się uspokajająco, chociaż wcale nie byłam spokojna. Teraz Eli tego potrzebował.

– Przepraszam, że do ciebie zadzwoniłem. – Potarł z zakłopotaniem twarz. – Ale nie wiedziałem, kogo innego mógł­bym zapytać, co się dzieje z Jessem. Mama nie odbiera telefonu.

Stłumiłam impuls, by rzucić kilka stosownych słów na temat Trish, i dotknęłam jego ramienia.

– Nie musisz za nic przepraszać. Nikt, komu zależy na Jessie, nie powinien być teraz sam. – Odwróciłam się. – Znasz mojego brata Lincolna?

Eli rzadko musiał towarzyszyć matce na imprezach, ale mogli się już gdzieś spotkać.

– Jego przyjaciel Ben pracuje w szpitalu, w którym leży Jess. Informuje nas na bieżąco o rozwoju sytuacji. – Inaczej sama nic bym nie wiedziała, więc byłam mu za to ogromnie wdzięczna.

– Poważnie? – Eli spojrzał ze zdumieniem na Lincolna, jakby nie dowierzał, że jeszcze jakiś Weston będzie mógł nie zwracać uwagi na jego nazwisko. – Dziękuję, naprawdę.

– Nie ma sprawy. – Lincoln uśmiechnął się nieznacznie, a ja pomyślałam, że przecież nienawiść naszych rodziców do siebie nawzajem wcale nie musiała dotyczyć naszego pokolenia.

Miłość Valerie i Adama, moja i Jessa czy fakt, że znalaz­łam się w tym mieszkaniu razem ze swoim bratem, zdawały się udowadniać, że nienawiść wcale nie jest dziedziczna.

Eli błądził wzrokiem po otoczeniu, jakby nie wiedział, na czym się skupić, by nie stracić panowania nad sobą. Chwyciłam go delikatnie za barki.

– Wyjdzie z tego – powtórzyłam wcześniejsze słowa Lincolna. – Twój brat jest najsilniejszym człowiekiem, jakiego znam. Wróci do nas, rozumiesz?

Eli skinął dzielnie głową.

Lincoln wziął ode mnie płaszcz i po prostu przewiesił go razem ze swoim przez oparcie sporej kanapy z białej skóry, stojącej w ogromnym salonie.

– Zobaczę, czy uda mi się znaleźć jakąś herbatę.

Poszedł do kuchni, która jak wszystko w tym penthousie była urządzona bardzo nowocześnie. Dotarło do mnie, że jest też wyjątkowo zimna i pozbawiona charakteru, wręcz sterylna. To mieszkanie było całkowitym przeciwieństwem loftu Jessa – ciepłego i przytulnego dzięki ciemnemu drewnu i wygodnej ogromnej kanapie obitej aksamitem. Tutaj wszystko było białe: podłoga, meble, kuchnia. Pośrodku stał Eli – w swojej znoszonej bluzie i wytartych dżinsach. Aż kłuło w oczy, jak bardzo nie pasował do tego miejsca. Wziął wdech i spojrzał w stronę okna. Nie wyglądał, jakby ten niesamowity widok na Central Park robił na nim jakiekolwiek wrażenie.

– Kto mógł mu zrobić coś takiego? – zapytał cicho. – To znaczy wiem, że w tym mieście codziennie dzieją się złe rzeczy, ale dlaczego ktoś chciał napaść właśnie na Jessa? Przecież on nigdy nikomu nic nie zrobił.

Pomyślałam sobie, że niektórzy nie potrzebują powodów, by zrobić coś takiego. Ale nic nie powiedziałam, bo Eli zdawał sobie z tego sprawę.

– Nowojorska policja prowadzi teraz kompleksowe dochodzenie. Uważają, że to był napad.

Eli spuścił wzrok i zgadłam, że wraca myślami do swojego porwania, podczas którego sam padł ofiarą przemocy. Aby powstrzymać go przed zatopieniem się w tych wspomnieniach, chciałam szybko znaleźć inny temat. Na kanapie leżał tablet, a obok niego szkicownik.

– Rysujesz? – zapytałam.

– Tak, trochę. – Wzruszył ramionami. – Nic specjalnego, takie tam zwyczajne rzeczy, które mam w głowie. Albo które gdzieś zobaczyłem. Mama uważa, że to strata czasu, ale ja lubię to robić.

Kolejny powód, by wcielić w życie pomysł Paige ze szczoteczką do zębów. Coraz bardziej rozumiałam, dlaczego Jess został w Nowym Jorku, choć nie cierpiał tego miasta. Jego brat nie miał tu nikogo, kto mógłby go wspierać.

Nagle lęk przed utratą Jessa znów boleśnie dał o sobie znać, ale tylko westchnęłam. Myśl pozytywnie. Musieliśmy wszyscy myśleć pozytywnie, nic innego i tak by mu nie pomogło.

– Mogłabym zobaczyć twoje rysunki? – Wiedziałam, że artyści bywają wymagający w stosunku do swoich dzieł, i nie chciałam przekraczać granic Elia.

– Jasne. – Sięgnął po blok, ale nagle przypomniały mu się zasady dobrego wychowania, które mu wpojono, i wskazał dłonią na kanapę, żebym zajęła na niej miejsce.

Zgodziłam się, a w tym czasie mój brat napełnił wodą desig­nerski czajnik w kuchni i postawił go na płycie. O dziwo, sprzęty najwyraźniej działały. Trish nie wyglądała na osobę, która zawraca sobie głowę gotowaniem.

Otworzyłam blok i w pierwszej sekundzie zrozumiałam, że nie spodziewałam się czegoś takiego. To, co zobaczyłam, to nie były nieudolne rysunki nastolatka bazgrzącego dla zabicia czasu. Moim oczom ukazała się scena na molo, która była tak żywa, że miałam wrażenie, jakbym patrzyła na prawdziwych ludzi.

– Wow. To jest naprawdę świetne.

Eli sprawiał wrażenie nieco zawstydzonego.

– Takie tam bazgroły.

– To nie są żadne bazgroły – zaprotestowałam. Poczułam coś w rodzaju dumy, jaką może czuć starsza siostra, z tą różnicą, że to było naprawdę dobre i nie musiałam niczego udawać.

Na kolejnych stronach zobaczyłam niezwykle precyzyjnie oddane rysunki budynków. Zauważyłam, że Eli na każdym z nich rysował również ludzi, idących przed domem lub siedzących na ławkach. W mojej głowie pojawiła się myśl, że wygląda to trochę tak, jakby wprowadzał te postaci, by przyzwyczajać się do obecności innych, co może wcale nie było złym pomysłem na terapię związaną z jego lękami. Bo nad ludźmi na swoich rysunkach mógł zapanować, czego nie dało się zrobić w rzeczywistym świecie. Ale to nie była jedyna rzecz, która rzuciła mi się w oczy. Na większości rysunków były też inne stworzenia.

Podniosłam wzrok znad bloku.

– Chyba lubisz psy, prawda?

Zobaczyłam mnóstwo najróżniejszych psiaków, od małych jamników po wielkie dogi, oddanych z taką dbałością o szczegóły, że odpowiedź na moje pytanie była oczywista.

– Uwielbiam. – Przez krótką chwilę twarz Elia rozpromieniła się, ale zaraz potem znów pojawił się na niej blady strach. – Chciałbym jakiegoś mieć, ale mama nie chce się zgodzić. Uważa, że przy moich atakach nie potrafiłbym się nim odpowiednio zająć. – Wzruszył bezradnie ramionami.

Po tych słowach zrobiło mi się go żal. I coś mi się przypomniało – artykuł, który czytałam niedawno o psach asystujących. Chyba wszyscy słyszeli o psach przewodnikach, ale ostatnio szkoli się je także w innych celach – asystują chorym na cukrzycę, epilepsję czy zespół stresu pourazowego, takim jak Eli. Te zwierzaki są naprawdę niesamowite. Nie tylko potrafią rozpoznać nadchodzący atak paniki, na długo zanim ma szansę zrobić to człowiek, ale także przerywają go, szukając kontaktu fizycznego lub na przykład włączając światło w nocy, gdy opiekun ma koszmary. Zobaczę, czy uda mi się odnaleźć ten artykuł. PewnieJess… Ukłucie w sercu było tak silne, że musiałam stłumić okrzyk bólu, gdy o nim pomyślałam. Na krótką chwilę zapomniałam, że cały czas toczył walkę o życie. Trwało to zaledwie sekundę, ale wystarczyło. To samo zdarzało mi się z Valerie. W pierwszych dniach ciągle wracałam do niej myślami, jakby wciąż żyła. Włączałam ją do wszystkich swoich planów jako coś oczywistego. Zdarzało mi się to nawet wtedy, gdy już wyjechałam do szkoły z internatem w Anglii. To były tylko krótkie chwile zapomnienia, ale powrót do rzeczywistości za każdym razem był niczym upadek z wysokości. I tak stało się też w tym przypadku.

Ale Jess nie umarł, powtarzałam sobie w kółko. On żyje. I przeżyje. W mojej głowie nie powinno być miejsca na nic innego. A jednak strach znów wdarł się do świadomości niczym wąż, który tylko czeka, by ukąsić.

Eli położył rękę na moim ramieniu, a ja podniosłam na niego wzrok. Najwyraźniej zauważył, że zatraciłam się w swoich ponurych myślach, i tym delikatnym dotykiem chciał mnie przywrócić do teraźniejszości. Zmusiłam się do uśmiechu, bo wiedziałam, że muszę to zrobić, nawet jeśli wydało mi się to sztuczne.

W mieszkaniu Lincolna kręciłam się wyłącznie wokół własnego bólu, własnego strachu, w niekończącym się wirze, który wciągał mnie coraz głębiej. Ale kiedy zadzwonił Eli, zdałam sobie sprawę, że jest jeszcze ktoś inny, kto przeżywa ten sam ból i strach i jeszcze bardziej potrzebuje osoby, która pomoże mu to przetrwać. Ale mnie też to pomogło. Poczułam się lepiej, wiedząc, że nie jestem sama z tym, co mnie trapi.

Brat właśnie przyniósł filiżanki, a w mojej głowie pojawiło się znikąd niedorzeczne pytanie, czy to rzeczywiście ta brytyjska część naszych genów odpowiada za to, że w sytuacjach kryzysowych zawsze najpierw nastawiamy wodę na herbatę. Nagle zadzwonił jego telefon komórkowy. Zastygłam w bezruchu, ale on potrząsnął głową i odebrał.

– Cześć, tato. – Usłyszałam jeszcze, zanim wyszedł do korytarza.

Spojrzałam na Elia.

– Mam nadzieję, że masz coś, czym mogłabym się obronić przed twoją mamą, gdyby się tu zjawiła – zażartowałam, próbując nieco rozluźnić atmosferę.

– Tak, coś się znajdzie – odpowiedział Eli w tym samym tonie. – Mam pod poduszką czterdziestkę piątkę i strzelbę myśliwską w szafie.

Roześmiałam się, ale szybko spoważniałam.

– Serio?

– Nie. Mama nienawidzi broni. Nie chce nic trzymać w mieszkaniu. – Zapadła krótka cisza wypełniona skrępowaniem, po czym Eli podniósł na mnie oczy i zobaczyłam w nich łzy. – Jess nie umrze, prawda?

Kiedy zaczął bezgłośnie płakać, przytuliłam go i zacisnęłam usta, żeby powstrzymać łkanie. Ale byłam bezmyślna, kierując rozmowę na ten temat! W ten sposób na pewno nie poprawię nastroju. Po ponad dwóch latach na studiach psychologicznych naprawdę powinnam była to przewidzieć.

– Nie wiem – powiedziałam szczerze. – Musimy wierzyć, że przeżyje, okej? Jeśli możemy mu jakoś pomóc, to tylko w ten sposób.

Eli odsunął się ode mnie i ponownie skinął głową w ten odważny sposób, który poruszał moje serce jeszcze bardziej niż jego łzy. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jaką ciężką walkę toczył każdego dnia i jak ważny był dla niego Jess.

Chwycił swój smartfon, pewnie bardziej po to, żeby zająć czymś ręce niż w nadziei na jakieś wieści. Ale potem jego oczy lekko się rozszerzyły, zanim znów zapadł się w sobie.

– Mama jeszcze jest w szpitalu. Pisze, że nie może teraz wyjść.

Z jednej strony to rozumiałam, a z drugiej nie. Przecież Trish musiała się domyślać, przez co przechodzi jej młodszy syn.

– Pisała coś, czy możesz do niej dołączyć?

Pokręcił głową.

– Chcesz ją o to zapytać?

Ponownie zaprzeczył i odłożył telefon.

– Nie chciałaby tego. Mama… nie najlepiej radzi sobie z ciężkimi sytuacjami. Z Adamem też tak było. – Eli splótł ze sobą palce dłoni. – Przez cały czas organizowała jakieś rzeczy i poganiała dostawców, ani przez sekundę nie odrywając się od pracy. Jakby miała umrzeć, gdyby choć na moment się zatrzymała i dopuściła do siebie swoje uczucia.

– Pewnie tak by właśnie było… – stwierdziłam po prostu. Nie chciałam w żaden sposób bronić zachowania Trish, bo nawet jeśli ktoś czuje smutek i ból, nie powinien się skupiać wyłącznie na sobie. Ale pamiętałam, jak sama czułam się po śmierci Valerie i że kiedy człowiekowi przytrafia się coś takiego, można stracić z oczu wszystko poza tą jedną rzeczą.

Mijały kolejne godziny, dochodziło popołudnie. Lincoln w międzyczasie wyszedł po coś do jedzenia, choć pewnie i tak ani Eli, ani ja nic byśmy nie przełknęli. Brat Jessa pokazał mi swój pokój, który był urządzony znacznie przytulniej niż reszta penthouse’u. W końcu musieliśmy coś zrobić, jeśli nie chcieliśmy tylko słuchać tykania zegara.

– Naprawdę tu ładnie – stwierdziłam na widok wygodnego fotela i kolorowego dywanu na podłodze.

– To Jess kupił te rzeczy. – Eli uśmiechnął się nieco smutno. – Stwierdził, że nie mogę przecież mieszkaćwchłodni.

Odwzajemniłam jego uśmiech.

– Jeśli chcesz znać moje zdanie, to uważam, że miał rację.

– On często ma rację. Czasami to trochę wkurzające. – Natychmiast zdał sobie sprawę z tego, co powiedział, i zakrył usta dłonią, jakby bardzo obraził Jessa.

To zachowanie też było mi znajome z mojego okresu po śmierci Valerie.

– Wszystko w porządku, nie musisz się obwiniać z powodu takich myśli. – Próbowałam go szybko uspokoić. – Jestem pewna, że nie miałby nic przeciwko temu, że to powiedziałeś.

Eli skinął głową, ale wyglądał, jakby był przekonany tylko w połowie. Po chwili podniósł na mnie oczy.

– Mogę cię o coś zapytać?

– Jasne.

– Czy ty i Jess jesteście teraz ze sobą? Bo przecież mama zmusiła cię do zerwania z nim.

Przeszył mnie ból na myśl o tym, jak powinna była zakończyć się ostatnia noc. Dopiero po chwili dotarł do mnie cały sens jego słów.

– Ty o tym wiesz? – Zdziwiłam się.

– Jess mi o tym nie powiedział – dodał pospiesznie Eli. – Domyśliłem się tego. Nie było to zbyt trudne, gdy widziałem, jaki był przygnębiony po waszym rozstaniu. I jaka ty byłaś smutna. Coś mi nie pasowało.

Był naprawdę świetnym obserwatorem.

– Przykro mi, pewnie nie było ci łatwo z tą wiedzą.

I pewnie musiał sobie z tym radzić całkiem sam, bo Trish już zdążyłaby wyciągnąć wobec mnie konsekwencje, gdyby się dowiedziała, że zerwałam naszą umowę.

– To nie ma żadnego znaczenia. – Zmusił kąciki ust, by się uniosły. – To nie jedyna tajemnica, której dochowuję. A w tym przypadku naprawdę nie było to dla mnie trudne.

Chciałam odpowiedzieć na jego pytanie o Jessa i o mnie, ale nie potrafiłam znaleźć słów, które byłabym w stanie wydusić z siebie przez zaciśnięte gardło. Zanim jednak zdążyłam się odezwać, w drzwiach pojawił się Lincoln.

– Hej – powiedział tonem, który natychmiast postawił Elia i mnie w stan gotowości. Ale w oczach mojego brata pojawił się uśmiech, więc wstrzymałam oddech. – Ben właśnie dzwonił do mnie z nowymi wieściami. Stan Jessa jest dobry, właściwie nawet lepszy, niż ktokolwiek mógł się spodziewać. Lekarze są pewni, że przeżyje.

Przez moment wpatrywałam się w niego, jakby był jakąś zjawą, obrazem ze snu. Nie dowierzałam jego słowom. Dopiero po chwili wreszcie dotarło do mnie, że Lincoln naprawdę tam stoi, że naprawdę to powiedział. I że nie musieliśmy się już bać o życie Jessa.

Wydałam z siebie jakiś dźwięk, sama nie wiem, czy było to bardziej przekleństwo, czy okrzyk ulgi, i poczułam, jak moje ciało nareszcie się odpręża. Przytuliłam Elia, potem Lincolna, potem znowu Elia i w końcu musiałam spocząć na krześle, bo kolana się pode mną ugięły. Łzy spływały mi po policzkach i chyba jeszcze ze trzy razy prosiłam Lincolna, żeby dokładnie przekazał mi słowa, których użył Ben, zanim w końcu uwierzyłam, że Jess naprawdę przeżyje. Będzie żył. Ze mną. Zdecydowałam o tym już zeszłej nocy, a napaść na niego tylko utwierdziła mnie w tej decyzji. Będziemy ze sobą. Nie będzie nam łatwo z naszymi rodzinami, ale jakoś damy radę. Nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie pocałuję go gdzieś na ulicy, nie bojąc się o to, że ktoś nas zobaczy.

– Co teraz? – zapytałam w którymś momencie. Przecież Trish zatrudniła ochroniarzy, którzy mieli pilnować Jessa, więc nie sądziłam, że pozwolą mi do niego wejść. Ta myśl nieco ostudziła moją euforię, chociaż wiedziałam, że to bez znaczenia. Najważniejsze było to, żeby wyzdrowiał.

– Prawdopodobnie obudzi się dopiero za kilka dni.

Lincoln odgarnął włosy do tyłu, on również wydawał się odczuwać ogromną ulgę.

– Ben mówi, że jego organizm musi najpierw dojść do siebie. Oczywiście Jess pozostanie pod stałą obserwacją.

Skinęłam głową. Najchętniej odwiedziłabym Jessa, ale nawet gdyby Trish mnie przed tym powstrzymała, nie zdoła nas już powstrzymać przed tym, że będziemy razem.

Zadzwonił telefon Elia, więc go odebrał. Z wyrazu jego twarzy domyśliłam się, że to jego matka, ale nie zdradził się ani słowem, że dobre wieści już usłyszał od Lincolna. Odpowiedział jej coś krótko i rzeczowo, po czym się rozłączył i otarł policzki.

– Mówi, że mogę pojechać do szpitala, więc dam znać kierowcy, żeby mnie odebrał. Pojedziesz ze mną, Heleno? – Spojrzał na mnie z nadzieją.

– To chyba nie jest najlepszy pomysł. – Nie powiedziałam mu, jak jego matka zwymyślała mnie poprzedniej nocy. Choć oddałabym wszystko, żeby móc zobaczyć Jessa, wiedziałam, że eska­lacja konfliktu między mną a jego matką mogłaby mu tylko zaszkodzić – Ale możemy cię tam podrzucić, nie będziesz wtedy musiał czekać na kierowcę. – Jeśli dobrze pamiętałam, od czasu swojego porwania Eli wciąż niechętnie przystaje na jazdy z szoferem, więc przynajmniej tym razem mógłby tego uniknąć.

– Nie, nie chcę wam przysparzać kłopotów. – Pokręcił głową.

– Żaden kłopot – odparł Lincoln. – Jesteśmy tu moim samochodem, a ja nie mam na dziś żadnych planów, więc możemy po prostu zahaczyć o szpital w drodze powrotnej.

– No dobrze… dziękuję. – Eli uśmiechnął się i wiedziałam, że nie miał na myśli wyłącznie samej propozycji, żeby go teraz podwieźć.

Byłam zadowolona, że tu przyjechaliśmy i spędziliśmy ze sobą ten dzień. Nieważne, jak zachowała się Trish. Miałam poczucie, że postąpiłam słusznie.

Lincoln zabrał nasze płaszcze, a Eli wyciągnął z szafy w korytarzu swoją kurtkę.

– Gotowy? – zapytałam, spoglądając na niego z troską, by sprawdzić, czy nie czuje się w tej sytuacji niekomfortowo.

Bo choć dzisiejszy dzień na pewno nas zbliżył, nadal byliśmy sobie właściwie obcy.

Wziął głęboki oddech.

– Tak.

– No to chodźmy.

Przejazd z południowej strony Central Parku na Pierwszą Aleję w popołudniowych korkach zajął nam niecałe dwadzieścia minut. Kiedy zajechaliśmy przed główne wejście Mount Sinai, czułam się, jakbym miała w brzuchu ołów. Wiedziałam, że Jess jest w tym budynku, nie dalej niż sto metrów ode mnie, i tak bardzo pragnęłam go zobaczyć, upewnić się, że on naprawdę żyje. Powiedzieć mu, że z nim jestem, nawet jeśliby tego nie usłyszał. Ale nie czułam się na siłach, by walczyć z Trish, i wiedziałam, że nie chodziło tu wyłącznie o to, czego chciałam ja, tylko o to, co było teraz najlepsze dla Jessa. Teraz liczyło się jedynie to, żeby się obudził. A gdy to nastąpi, jego matka już nie zdoła nas rozdzielić. Czym było kilka dni czekania w porównaniu z tymi wszystkimi dniami, które miały nadejść? Niczym.

– Naprawdę nie chcesz tam ze mną wejść?

– Nie. Nie powinniśmy teraz prowokować kłótni.

– Rozumiem. – Pokiwał głową. – Napiszę do ciebie, gdy tylko się z nim zobaczę. A kiedy mama trochę się pozbiera, ty też go odwiedzisz, okej?

– Nikt mnie przed tym nie powstrzyma.

Podziękował nam jeszcze raz, po czym wysiadł i ruszył do wejścia. Gdy zniknął za szklanymi drzwiami, oboje z Lincolnem odetchnęliśmy.

– Jak ciężko jest ci ze świadomością, że nie możesz teraz do niego pójść? – zapytał brat.

– Ciężko. Ale nie tak ciężko jak wcześniej z tą niepewnością, czy w ogóle przeżyje, więc jakoś sobie poradzę. – Przejechałam palcem po klamce, jakby mnie kusiło, by za nią pociągnąć. Jednak cofnęłam rękę. – Wracajmy. Teraz naprawdę muszę coś zjeść.

Lincoln wrzucił kierunkowskaz i chwilę później włączył się do ruchu. Całą drogę do jego mieszkania spędziliśmy w milczeniu, ale była to raczej cisza z powodu wyczerpania niż niezręczności.

– Dziękuję, że byłeś dziś przy mnie. – Przerwałam ją w końcu. – Nie masz pojęcia, ile to dla mnie znaczy.