Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
23 osoby interesują się tą książką
Nieznany sprawca uprowadził i zabił jedenastoletnią dziewczynkę. Zakopiańska policja szybko wszczęła postępowanie, lecz główny podejrzany popełnił samobójstwo i motywy przestępstwa pozostały niejasne. Sprawę zamknięto, a śledztwo umorzono…
Mija właśnie piętnaście lat od tamtych wydarzeń. Paweł Wolski, dziennikarz śledczy z Warszawy, pisze artykuł na temat tej brutalnej zbrodni i odkrywa wiele nieścisłości oraz niezbadane przez policję wątki. Podążając ich tropem, dochodzi do przerażającego wniosku: morderca może wciąż być na wolności, a śmierć dziewczynki to zaledwie część mrożącej krew w żyłach prawdy…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 492
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Autor:
Bartłomiej Kowaliński
Redakcja:
Agata Tokarska
Korekta:
Brygida Nowak
Dominika Wilk
Przekład na gwarę podhalańską:
Małgorzata Babiarz, Stowarzyszenie Kobiety Podhala
Skład i projekt okładki:
Alicja Malinka
Zdjęcia z okładki
© Trevillion Images rhy121383
© Stefan Stefancik from Pexels
© Michael Block from Pexels
© Tomáš Malík from Pexels
© Creative Vix from Pexels
© trees-with-fog-158672, Pexels
clipart Open-Clipart-Vectors, Pixabay
ISBN 978-83-66297-82-1
© Dreams Wydawnictwo
Rzeszów 2020, wydanie I
Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak
ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-016 Rzeszów
www.dreamswydawnictwo.pl
Druk: drukarnia Read Me
Książkę wydrukowano na papierze Ecco book cream 70 g
dostarczonym przez Antalis Poland Sp. z o. o.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.
Dla moich synów - Artura i Ignacego
1
JESIEŃ
Nigdy nie lubił wstawać wcześnie rano, a już zwłaszcza wtedy, gdy pogoda raczej wprawiała go w depresyjny nastrój niż motywowała do działania. Czuł się wyjątkowo przygnębiony i zdołowany. Nie miał w sobie krzty energii. Intuicja podpowiadała mu, że będzie bardzo cierpiał, opuszczając swoje małe, ciepłe mieszkanie.
– Muszę... muszę... – mamrotał, zaciskając powieki.
Ponownie usłyszał ten sam dźwięk. To budzik w jego telefonie bezlitośnie informował o przedłużającej się drzemce. Nakrył głowę poduszką, ale na nic się to zdało.
– Dobra już, dobra. Wstaję... – Zdecydowanym ruchem sięgnął po komórkę, by jak najszybciej wyciszyć to „cholerstwo”.
Odetchnął z ulgą, delektując się spokojem panującym wokół. Po chwili przeciągnął się mocno i podniósł się resztkami sił, których rano powinien mieć przecież sporo.
Chłodna podłoga zadziałała na jego bose stopy zupełnie jak kubeł zimnej wody. Czym prędzej założył kapcie. Kapcie, które były dla niego czymś więcej niż zwykłymi domowymi klapkami. Uszyła mu je parę lat temu jego babcia. Dokładnie było to osiem lat temu. Pamiętał to jak dziś. Dostał je na swoje dwudzieste piąte urodziny. Wtedy, gdy przy znajomych odpakowywał prezent, chciał się zapaść pod ziemię. Widok włochatych, futerkowych kapci rozbawił wszystkich, tylko nie jego. Z czasem stały się jednak dla niego symbolem pewności siebie, ale przede wszystkim doceniał ich wygodę. Ponownie się przeciągnął. Odsunął firankę i wyjrzał przez okno.
– Boże...
Na zewnątrz było niemal ciemno. Padał deszcz i wiał mocny, północny wiatr. Drzewa były już pozbawione znacznej części swoich liści, a kałuże na chodnikach przypominały wielkie stawy rzeczne. Spojrzał na termometr, zmarszczył brwi i oparł się czołem o zimną szybę. Ręce zaplótł za głową. Były jedynie cztery stopnie na plusie. Właśnie zdał sobie sprawę, że nadeszła kolejna szara, zimna jesień. Zerknął raz jeszcze na zaciągnięte czarnymi chmurami niebo, z którego ciekły strumienie wody, i z rezygnacją pokręcił głową.
Pomału krzątał się po mieszkaniu, przygotowując się do wyjścia. Aromat, jaki właśnie wydobywał się z ekspresu do kawy, poprawił mu nieco nastrój. On tymczasem odnalazł głęboko schowaną deskę do prasowania. Planował pójść dziś do pracy w świeżo wyprasowanej koszuli, a nie, jak miał w zwyczaju, w pierwszej lepszej, najczęściej wymiętej. Mieszkał sam i sterta ubrań leżąca na podłodze wcale mu nie przeszkadzała. Od czasu do czasu, w ramach porządków, przesuwał ją tylko nogą w inny kąt. Z szafy korzystał rzadko, w zasadzie prawie wcale, zresztą nawet gdyby chciał, to większość jego szuflad zajmowały artykuły, książki oraz różnego rodzaju teksty. Te akurat starannie chował i w większym stopniu był zorientowany, co gdzie leży. To było przecież jego narzędzie pracy.
Tak więc ze sterty ubrań leżących w kącie podniósł jedną z kilku pomiętych koszul. Odczekał chwilę, aż żelazko się nagrzeje, po czym włączył radio i zabrał się za przywracanie odzieży należytego wyglądu. Tego ranka działał sztywno według planu i tuż przed dziewiątą był gotowy do wyjścia.
Redakcja jego gazety mieściła się w zasadzie w centrum stolicy. Dojazd tam zajmował mu około dwudziestu minut. Tym razem jednak stracił na to ponad pięćdziesiąt. Była to bardziej wina porannych korków aniżeli jego guzdrania się. Zazwyczaj jeździł metrem, bo to najszybszy sposób, lecz dziś postawił na wygodę – czas miał dla niego drugorzędne znaczenie.
Zaparkował auto przed wejściem i rozejrzał się. Nieustannie padało, więc sięgnął po aktówkę, którą miał na siedzeniu obok, i wepchnął ją pod płaszcz. Mogło kapać mu na głowę, ale w teczce trzymał laptop oraz wszelkie ważne dokumenty.
Wysiadł i żwawym krokiem udał się w stronę budynku. Skinął głową w kierunku portiera, po czym skierował się prosto do windy. Przejrzał się w znajdującym się tam sporym lustrze, rozpiął płaszcz i wyjął aktówkę. Zaczesał włosy na bok. Wyglądał profesjonalnie. Uśmiechnął się sam do siebie.
Dotarł na drugie piętro i ruszył do swojego gabinetu. Na korytarzu przywitały go uśmiechnięte twarze kilku współpracowników. W głównej mierze była to reakcja na jego elegancki ubiór. Wszyscy kojarzyli go raczej z luźnym swetrem, spranymi jeansami i włosami ułożonymi w każdą możliwą stronę. Dotarł na miejsce, wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. W pierwszej chwili nie zauważył nawet swojej koleżanki.
– Paweł, jak ty ładnie wyglądasz! – rzuciła wesoło.
Popatrzył na jej roześmianą twarz. Z Magdą znali się jeszcze ze studiów. Oboje skończyli dziennikarstwo w Krakowie, a przypadek sprawił, że dostali pracę w tej samej gazecie w Warszawie. Zajmowali się jednak zupełnie czym innym. On specjalizował się w dziennikarstwie śledczym, a ona pisała głównie o polityce.
– Eh – westchnął. – Gdyby nie to spotkanie, przyszedłbym dziś normalnie ubrany. – Rzucił teczkę na biurko. – No, ale musiałem to na siebie włożyć, w końcu wypada... – tłumaczył się jakby sam przed sobą.
– Bardzo dobrze wyglądasz, nie rozumiem, czemu nie chodzisz tak na co dzień. – Wyraźnie spodobała jej się jego nowa stylizacja, nie byłaby jednak sobą, gdyby w jakiś sposób mu nie dogryzła. – Od razu można zawiesić na tobie oko. – Wbiła w niego zalotne spojrzenie.
Popatrzył na nią i roześmiał się. Dobrze wiedział, że żartuje, bo kompletnie do siebie nie pasowali. W przeciwieństwie do niego była skrupulatna, rzeczowa i elegancka. On miał natomiast bardzo luźne podejście do życia, do mało czego przywiązywał wagę, a już na pewno nie do swojego stroju. Nie był jednak ignorantem, na jakiego wyglądał. Miał wielki dar dedukcyjnego myślenia. W niczym nie czuł się tak dobrze jak w różnego rodzaju zagadkach kryminalnych. Był dzięki temu znany w środowisku policyjnym. Niejednokrotnie uczestniczył w śledztwach, skutecznie w nich pomagając. Często prowadził też własne dochodzenia, gdy tylko wymagała tego sytuacja.
Wypakował laptop na biurko, po czym wyjrzał za okno. Stał tak chwilę, nic się nie odzywając.
– A z kim się dziś w ogóle widzisz? – zapytała, próbując jakoś wyrwać go z tego stanu zamyślenia.
Spojrzał na nią.
– Z... – Urwał niespodziewanie.
Podrapał się po głowie, a następnie uniósł laptop oraz stertę papierów i zaczął nerwowo rozglądać się za czymś na swoim biurku, przerzucając rzeczy z boku na bok.
– Przyczepiłam ci to, czego zapewne szukasz, do tablicy korkowej. – Wskazała dodatkowo długopisem.
Odwrócił się w stronę wspomnianej tablicy.
– O, widzisz... – wymamrotał niechętnie, lecz z dużą ulgą.
Wziął do ręki mały żółty świstek. Była to kartka z imieniem i nazwiskiem policjanta, z którym był umówiony dziś po południu.
– Leżała na ziemi... – dodała Magda, marszcząc brwi. Patrzyła na niego jakby z politowaniem.
Spojrzał na nią zakłopotany, ale postanowił nie komentować. Wrócił do tematu swojego spotkania. Próbował udawać, że incydent ze zgubieniem notatki wcale nie miał miejsca.
– Mam spotkanie z panem Michałem Czerskim – wyjaśnił, posiłkując się danymi zapisanymi na kartce. – A co?
Zazwyczaj nie interesowała jej tematyka jego spraw.
– A nic. Tak tylko pytam. – Spuściła wzrok.
Odszedł na chwilę od biurka i zawiesił płaszcz na wieszaku obok drzwi. Gdy wrócił, rozsiadł się wygodnie w fotelu i włączył komputer. Szybko otworzył folder, w którym miał zapisane wszystko, nad czym teraz pracował, i zaczął uważnie przyglądać się swoim notatkom.
– Mogę zapytać, o czym teraz piszesz? – odezwała się po chwili.
– Wiesz co... – zaczął, nie odrywając wzroku od laptopa. Uważnie coś analizował. – Wpadła mi ostatnio taka historia... Czytałem o zbrodniach popełnionych w górach... – W zasadzie nie skupiał się na tym, co mówi.
– Chyba jesteś zajęty – rzuciła z lekką irytacją w głosie.
Podniósł wzrok.
– Przepraszam. Nie obruszaj się. Po prostu skupiłem się na tym, co tu napisałem. – Wskazał ruchem głowy na laptop. – Jak już mówiłem, czytałem z ciekawości o zbrodniach popełnionych w górach i trafiłem na pewien ciekawy artykuł. – Tym razem mówił głośno i wyraźnie, patrząc jej prosto w oczy. – To artykuł... a raczej seria artykułów o dość tajemniczej i naprawdę mrocznej zbrodni. Chcę więc poznać jej szczegóły i napisać własny reportaż, zwłaszcza że mija właśnie piętnaście lat od tamtych wydarzeń. Stąd też ten policjant, z którym się dziś widzę. To on prowadził tę sprawę – wyrecytował niemal jednym tchem.
– A czemu akurat ta historia cię tak zaciekawiła? – Magda zastukała długopisem o blat.
Chwilę się namyślał nad odpowiedzią.
– Bo ja wiem? Szef kazał mi napisać coś mocnego, to piszę – odparł lakonicznie.
– Mocnego? – dopytywała.
Ale on wcale nie zamierzał odpowiadać. Patrzył jedynie w jej kierunku i opierając się łokciami na biurku, podtrzymywał dłońmi podbródek.
Szybko się zorientowała, że jej reakcja mogła brzmieć lekceważąco.
– Wybacz, sama nie wiem, o co chciałam zapytać. Chyba po prostu miałam ochotę pogadać. Nie mam weny do pisania własnego artykułu – przyznała mu się szczerze. – To co dokładnie wydarzyło się w tych górach?
Odsunął laptop na bok.
– Magda, przestań. Znam cię na tyle, że nie chcę ci tego mówić.
– Oj, no nie bądź taki. Przecież doskonale wiem, o czym najczęściej piszesz. Proszę... – Zrobiła do niego maślane oczy. – Zdradź jakiś szczegół.
– Jak sobie chcesz... – odparł z powagą. – Piętnaście lat temu w górach zaginęła jedenastoletnia dziewczynka – zaczął, nie spuszczając z niej wzroku. – Była tam wraz z ojcem na wycieczce. Kiedy schodzili ze szczytu, stracił ją z oczu. Panowała wtedy inwersja. Wiesz, co to? – zapytał, po czym kontynuował swój monolog: – W górach było piękne słońce, ale w dolinie okropna mgła. Nic nie było widać. I to właśnie w tej mgle zniknęła. Odnaleziono ją dopiero po tygodniu.
– Uff – odetchnęła z ulgą.
– No właśnie nie uff... Bo w zasadzie odnaleziono jej ciało... – rzekł z absolutną powagą, robiąc przy tym naprawdę groźną minę.
– Boże Święty!
– Mało tego. Na jej ciele odkryto ślady, które wskazywały na to, że przed śmiercią...
– Paweł, proszę! Przestań! – przerwała mu, posyłając przy tym błagalne spojrzenie.
– Mówiłem, że nie będziesz chciała słuchać.
– Nie przypuszczałam, że... – wymamrotała. – Coś okropnego... Co za zwyrodnialec mógł to zrobić?! – dodała uniesionym głosem. – Złapali sprawcę? Jest w więzieniu? – dopytywała dalej.
– Można tak powiedzieć – odparł swobodnie.
Mówił w taki sposób, bo w jego życiu niemal wszystko dotyczyło morderstw. W zasadzie tylko o tym pisał. Pierwszy raz jednak miał do czynienia z zabójstwem dziecka i na samą myśl o tym ściskało mu się serce, ale nie okazał tego przed Magdą.
Ona była blada jak ściana.
– Co to znaczy, że można tak powiedzieć?
– To znaczy, że mieli wytypowanego sprawcę, ale popełnił samobójstwo, zanim go złapali.
– Zwyrodnialec! – Ponownie uniosła głos. – Coś okropnego... coś okropnego... – powtarzała pod nosem. – Nie chcę nawet myśleć, co musiała czuć rodzina. – Pokręciła głową. – Nie mam pojęcia, co ja bym zrobiła, ale na pewno jako matka poruszyłabym niebo i ziemię, by zabójca już nigdy nie wyszedł na wolność. Niewinna dziewczynka! Straszne! To był potwór, nie człowiek!
– Dobra, Magda, kończymy ten temat – uciął stanowczo.
Więcej się już nie odezwała. Przekładając długopis między palcami, patrzyła tępo w okno.
– Słuchaj... idę po jakąś drożdżówkę do sklepiku na dół. Chcesz coś?
– Nie, dziękuję. Dziś i tak wychodzę wcześniej – odparła posępnie. Najwyraźniej jego opowieść odebrała jej dobry humor.
Chwycił więc portfel i skierował się do drzwi. Wychodząc, natknął się jednak na asystentkę szefa, Patrycję. Popatrzył na nią z niechęcią. Nie przepadał za tą kobietą, a właściwie jej nie znosił. Uważał, że jest wredna, uszczypliwa i zawsze się panoszy.
– Cześć – rzucił szorstko.
Uznał, że przejście obojętnie obok będzie zbyt nietaktowne.
– Cześć, ja właśnie do ciebie – odparła chłodno.
– Do mnie? A po co?
– A jak myślisz?
– Nie każ mi się domyślać, tylko mów, o co chodzi – odpowiedział zirytowany.
– O obowiązki służbowe – rzuciła ogólnikowo.
– Zaraz mam spotkanie. – Spojrzał na zegarek. – Później do ciebie zajrzę.
– To zajmie dosłownie minutę – nalegała.
Powstrzymując się od dalszych komentarzy, ruszył za nią. Weszli do jej gabinetu.
– Usiądź. – Wskazała ręką na krzesło.
– Postoję. Jak już mówiłem, nie mam za wiele czasu.
– A co cię tak absorbuje?
– Naprawdę, o tym będziemy teraz rozmawiać? – obruszył się. – Nie mam czasu na takie pogaduszki. Powiesz mi, o co chodzi, czy nie?
– Pytam tylko, nad czym teraz pracujesz.
– Morderstwo sprzed lat – odparł krótko.
– Morderstwo, mówisz? – Chrząknęła. – To schowaj to sobie do szafki. Tu masz coś, o czym napiszesz. – Wyjęła z biurka teczkę i rzuciła na blat tuż przed nim.
– Co to jest?! – zdenerwował się.
– Zajrzyj do środka.
– Nie będę nigdzie zaglądał. Powiesz mi, co jest grane?!
– Podsuwam ci temat na artykuł.
– Nie, dziękuję. Mówię ci przecież, że mam już własny.
– Ale napiszesz o tym. – Położyła rękę na teczce.
Od razu rzuciły mu się w oczy jej długie różowe paznokcie. Nie znosił u kobiet tego typu ingerencji we własny wygląd. Wziął głęboki oddech, żeby nieco ochłonąć.
– Słuchaj, Patrycjo, przygotowałem się już do mojego artykułu. Za chwilę mam spotkanie z osobą zaangażowaną w tamto śledztwo. Nie mogę teraz wszystkiego odwołać, bo być może stracę wówczas jedyną okazję, by czegokolwiek się dowiedzieć. – Starał się mówić spokojnie.
– Pobawisz się w to kiedy indziej. – Wzruszyła obojętnie ramionami.
Z każdym słowem coraz bardziej działała mu na nerwy, ale gdy przyrównała jego pracę do zabawy, nie wytrzymał. Podszedł bliżej i oparł się dłońmi o blat biurka, lekko nachylając się w jej kierunku.
– Kilka dni temu szef dał mi wolną rękę. Moja ostatnia praca przyniosła spore profity zarówno jemu, jak i całej gazecie. Schowaj więc sobie to z powrotem do szafki i nie zawracaj mi głowy duperelami. – Wyprostował się.
– To polecenie szefa – odparła, nie zważając na jego słowa. – A ja jestem jego asystentką i czuję się upoważniona, by decydować w jego imieniu.
– A ja jestem jego najlepszym i zarazem jedynym pracownikiem w tym dziale. Jeżeli zakwestionujesz jeszcze jedno moje słowo, to pójdę do niego osobiście i powiem mu wprost, że albo ty, albo ja – syknął. – Jak myślisz, kto z nas jest niezastąpiony? – Ponownie wbił w nią wzrok.
Po chwili wahania schowała teczkę do szuflady.
– Tak też myślałem – skwitował.
Odwrócił się i wyszedł. Był na nią wściekły, ale z drugiej strony zadowolony z tego, co się stało. Sprowokowała go i dzięki temu jego zmysły się wyostrzyły, a on sam zaczął działać na pełnych obrotach. Przed ważnym spotkaniem to kluczowa sprawa.
Wrócił do swojego gabinetu. Było już parę minut po jedenastej. Zaczął pomału przygotowywać się do wyjścia. Wygrzebał z szafki dyktafon, który zawsze zabierał ze sobą. Na biurku położył też swoją wizytówkę.
– Paweł? – odezwała się cicho Magda.
– Słucham.
– Powodzenia... – Sprawiała wrażenie znacznie bardziej przejętej niż on.
– Dzięki – odparł, lekko się przy tym uśmiechając.
Założył płaszcz, a przygotowane wcześniej rzeczy wsunął do teczki i wyszedł.
Zbiegł schodami na sam dół i zatrzymał się przed szklanymi, obrotowymi drzwiami. Schował aktówkę w ten sam sposób co poprzednio i znów wzdrygnął się na widok padającego deszczu.
2
ROZMOWA Z KOMISARZEM
Hotel, w którym był umówiony, mieścił się w ścisłym centrum Warszawy. Dotarł na miejsce parę minut przed czasem. Wszedł do głównego lobby i otrząsnął płaszcz. Kilka kropel deszczu wpadło mu za kołnierz. Zdjął okrycie, przewiesił sobie przez lewą rękę i rozejrzał się dookoła. Jego rozmówca już na niego czekał. Mężczyzna siedział wygodnie w fotelu i czytał gazetę. Mógł mieć maksymalnie sześćdziesiąt lat i nie więcej jak metr siedemdziesiąt wzrostu. Wyglądał na człowieka pogodnego. Włosy miał już trochę przerzedzone, ale wciąż bujne jak na swój wiek. Pod naciągniętym szarym swetrem dość mocno rysował się spory brzuch, a obok, na stoliku, leżał beżowy kaszkiet.
Dziennikarz ruszył w jego kierunku.
– Dzień dobry, Paweł Wolski – przedstawił się, podchodząc z wyciągniętą ręką. – Jak sądzę, pan Michał Czerski? – zapytał, choć miał stuprocentową pewność.
– Zgadza się. – Mężczyzna odłożył gazetę na bok. Zdjął okulary i ostrożnie podniósł się z fotela, mocno się przy tym podpierając o jego podłokietnik. Rzucił dziennikarzowi krótkie spojrzenie, po czym wyciągnął dłoń. Uścisk miał naprawdę silny. – Komisarz Michał Czerski. – Z dumą w głosie podkreślił słowo „komisarz”. Potem ponownie rozsiadł się wygodnie.
Wolski usiadł naprzeciwko.
– Bardzo panu dziękuję, że zechciał się pan ze mną spotkać. Napije się pan czegoś? – zaczął dziennikarz i nie czekając na odpowiedź, sięgnął po kartę leżącą na stoliku, tuż obok świeżych kwiatów.
– Chętnie – odparł tamten.
Ruchem ręki przywołał kelnera, który i tak zamierzał już podejść. Zanim jednak się zbliżył, dziennikarz zdążył zapytać o możliwość nagrywania ich spotkania. Nie było sprzeciwu.
– Proszę dużą czarną kawę. – Wolski złożył swoje zamówienie jako pierwszy. Podpowiedziała mu to intuicja oraz skinienie głowy, jakie policjant posłał w jego kierunku.
– Dla mnie natomiast szkocką z lodem i plastrem cytryny – odezwał się pan Michał nieco ochrypłym głosem. – I to wszystko.
Zamówienie to bardzo przypadło do gustu również i Wolskiemu.
– Niepotrzebnie przyjechałem autem, zrobił mi pan ochotę na tę szkocką – skomentował z uśmiechem na twarzy.
– A co to, taksówki nie jeżdżą? – rzucił mężczyzna, zarazem wprawiając Pawła w zakłopotanie. Zrobił niewyraźną minę. Zamaskował to jednak dość specyficznym uśmiechem. – A tak w ogóle, młody człowieku, szkocka z lodem o dwunastej nie jest wynikiem mojego widzimisię, ale najzwyczajniej w świecie zwykłego uzależnienia. – Westchnął głęboko.
Słowa komisarza po raz kolejny zbiły Pawła z tropu. Zapanowała chwila niezręcznej ciszy. Na szczęście przerwał ją kelner, który pojawił się nagle i postawił na stoliku kawę oraz whisky.
Komisarz spojrzał na Wolskiego, po czym uniósł swoją szklankę w górę.
– Pańskie zdrowie – rzucił, rozsiadając się jeszcze wygodniej. Po pierwszym łyku się roześmiał. – Żartowałem, chłopcze – powiedział wesoło. – Żartowałem. – Patrzył na dziennikarza i nie przestawał się uśmiechać. – Nie jestem alkoholikiem. Uwielbiam to uczucie, gdy ludzie tak bezgranicznie wierzą w to, co się im powie. – Był wyjątkowo rozbawiony, a ponieważ Wolski nadal się nie odzywał, kontynuował swoją wypowiedź: – W gruncie rzeczy rzadko kiedy pijam to cholerstwo, ale mojej córce wczoraj urodził się syn. To taka forma toastu. Mam wnuka! – W jego głosie dało się wyczuć radość.
Ponownie uniósł szklankę w górę i wziął kolejny łyk.
Wolski poczuł się dużo pewniej, choć chyba jeszcze do niego nie dotarło, że ktoś właśnie odebrał mu poczucie gruntu pod nogami.
– Moje gratulacje – odparł, odzyskując panowanie nad własnym językiem. Raz jeszcze uścisnął dłoń mężczyźnie, co mu się bardzo spodobało. – A ja uwierzyłem, że... pierwszorzędnie mnie pan nabrał, naprawdę.
– Bo wy, dziennikarze, tacy właśnie jesteście. – Komisarz wziął głębszy oddech. – To znaczy generalnie ludzie tacy są – poprawił się. – Kiedy wiedzą, co powiedzieć, to recytują jak katarynki, ale wystarczy wybić ich z rytmu, sprawić, że poczują się zakłopotani, to od razu tracą poczucie panowania w rozmowie. Wiedziałem, że będzie pan chciał dominować, podszedł pan do mnie z taką wielką pewnością siebie, że postanowiłem po prostu trochę panu utrzeć nosa.
– Sprytnie... sprytnie... Widzę, że zna się pan na swoim fachu... to dobrze. Cieszę się, że trafiłem na profesjonalistę.
– Młody człowieku, to są długie lata doświadczeń. Tyle, co ja się ludzi naprzesłuchiwałem, to ho, ho... – Machnął ręką, by podkreślić swoje słowa.
– Ale nie ma pan nic przeciwko temu, żeby tym razem role się odwróciły? – Wolski spojrzał mu prosto w oczy.
Ten jednak nie odpowiedział. Wziął jedynie szklankę i pociągnął drinka.
Paweł zrozumiał, że policjant, jak chyba każdy funkcjonariusz, nie lubi w stosunku do swojej osoby określenia: „przesłuchiwany”. Na szczęście on też znał się na ludziach i szybko zmienił temat rozmowy.
– To pański pierwszy wnuk?
– Tak. – Mężczyzna ponownie się rozpromienił. – Rozumie pan? Wnuk. Jestem przeszczęśliwy.
– A jak się czuje córka? – kontynuował Wolski.
– Wyczerpana, ale szczęśliwa.
– Domyślam się. Nie wiem nawet, jak ogromne musi być to szczęście... – Uciekł wzrokiem gdzieś przed siebie. – Tylko temat naszej dzisiejszej rozmowy nijak ma się do tej atmosfery radości – dodał po chwili i zauważył, jak również policjantowi uśmiech znika z twarzy. – Możemy więc przełożyć spotkanie – zaproponował.
Pomyślał, że w tych okolicznościach będzie to jak najbardziej na miejscu. Nie chciał nikogo dołować, a już w szczególności świeżo upieczonego dziadka.
– Nie. Nie ma takiej potrzeby – odparł posępnie mężczyzna. – To nie jest kwestia dzisiejszych okoliczności. Po prostu nieszczególnie mam ochotę do tego wracać. – Spojrzał na dziennikarza. – No, ale mam świadomość, że sam się zgodziłem na to spotkanie. Zdawałem sobie sprawę z tematu rozmowy, więc kontynuujmy. Byle szybko. Miejmy to za sobą.
– Naprawdę nie musimy...
– Ta sprawa odcisnęła ogromne piętno na mojej karierze, rodzinie i przyjaciołach. Nigdy chyba nie będzie dobrego momentu, by raz jeszcze do niej wrócić. – Pokręcił głową i sięgnął po szklankę. Tym razem nie napił się z niej, lecz jedynie przysunął ją do siebie. – Znasz w ogóle jakieś szczegóły tej zbrodni? Przygotowałeś się jakoś do tej rozmowy? Będę ci mówił na „ty”, bo jesteś w wieku mojej córki, nie obrażaj się.
– Oczywiście. – Wolski skinął głową.
– Oczywiście co?
– Oczywiście, że może mi pan mówić na „ty” – odpowiedział grzecznie.
Komisarz przewrócił oczami.
– No a szczegóły zbrodni? Czytałeś coś o tym? Na pewno coś wiesz, skoro dzwoniłeś, że chcesz się spotkać akurat w tej sprawie.
– Tak, to też. Szczerze powiedziawszy, wiem całkiem sporo. Zawsze przygotowuję się do swojej pracy. – Splótł palce, robiąc przy tym taką minę, jakby czekał na pochwałę, ta jednak nie nadeszła.
– Posłuchaj. Zrobimy tak, ja będę mówił, a ty...
– Panie komisarzu, mogę coś wtrącić? – Tym razem to on wszedł w słowo policjantowi.
Mężczyzna rzucił mu chłodne spojrzenie. Zapewne nie lubił, gdy się mu przerywało. Skinął jednak głową, dopuszczając Wolskiego do głosu.
– Jak już mówiłem, znam tę sprawę. Naprawdę wiele o niej czytałem. Ale szczerze mówiąc, to nie o tym chciałem z panem rozmawiać. Przynajmniej nie w pierwszej kolejności.
– Nie bardzo rozumiem. A o czym? – Komisarz zaczął wpatrywać się w niego nieco podejrzliwie.
– Jest w całej tej historii pewna rzecz, która najbardziej mnie nurtuje.
– To znaczy?
– Chodzi mi o samobójstwo tego głównego podejrzanego – wyjaśnił.
Czerski nieco się zawahał.
– Czemu akurat to? – zapytał, biorąc łyk whisky, i nachylił się w kierunku dziennikarza.
– Wyczytałem, że ten chłopak popełnił samobójstwo, skacząc z Giewontu, tak?
– No tak.
– Zastanawia mnie, jak to się stało, że do tego w ogóle doszło?
– Normalnie. A jak miało dojść? Po prostu targnął się na swoje życie.
– Domyślam się, że tak właśnie było. Ale nie o to pytam. Dlaczego miał w ogóle taką, nazwijmy to, możliwość? Skoro był podejrzany, to czemu go nie aresztowaliście? Może wówczas...
– Co wówczas? – przerwał mu stanowczo. Wyraźnie nie podobały mu się wnioski, jakie wysuwał dziennikarz. – Czy ty coś insynuujesz?
– Spokojnie, panie komisarzu, nie ma się co denerwować.
– Ja się nie denerwuję, ale jeśli jesteś jednym z tych, którzy szukają taniej sensacji, to nie ze mną te numery. Ja już to przerabiałem. Albo rozmawiamy tak, jak się umawialiśmy, albo wcale. – Chrząknął.
– Ja niczego nie szukam. A już bynajmniej taniej sensacji. Zaproponowałem nawet przełożenie naszego spotkania, by nie czuł się pan...
– Wiem, wiem, wybacz. – Policjant wyprostował się w fotelu. – Po prostu przerabiałem wielu takich jak ty i wszyscy, zamiast cieszyć się z jednej gnidy mniej, patrzyli na nas, jakbyśmy byli co najmniej winni całej tej sytuacji z jego samobójstwem.
– Przepraszam, że to powiem, ale... dziwi pana, że tak jest? Niech pan spojrzy na to z boku.
– Cały czas patrzyłem na to z boku – zaznaczył.
– No i?
– Co no i?
– Co pan o tym myślał, patrząc z boku? Jest morderstwo. Jest podejrzany i jest samobójstwo.
– No i co w tym dziwnego? Tak było.
– Zacznijmy więc od początku. Kiedy wpadliście na jego trop? Od kiedy wiedzieliście, że to akurat jego szukacie i że to on jest sprawcą?
– W zasadzie po dwóch, trzech dniach... – Zaczął nerwowo wiercić się w fotelu.
– No więc właśnie. Po trzech dniach wpadacie na jego trop, ale on wciąż jest na wolności i dopiero, gdy mijają dwa tygodnie od zbrodni, nagle popełnia samobójstwo. Bo tak było, mam rację?
– No tak...
– Po trzech dniach wiecie, że to on, a mimo wszystko wciąż jest na wolności i to ponad dwa tygodnie. Coś tu się nie trzyma kupy. – Wolski uważnie obserwował każdą reakcję komisarza.
– Do czego ty właściwie zmierzasz? – Czerski wydawał się coraz bardziej poirytowany.
– Do odpowiedzi na pytanie, czemu podejrzany był na wolności, skoro wpadliście na jego trop już po trzech dniach? W innym przypadku nie popełniłby samobójstwa, co w całej tej historii jest przecież plamą na wizerunku policji.
– Był na wolności, bo... bo nie był formalnie oskarżony... – Komisarz wyraźnie zaczął się nad czymś zastanawiać. – Po prostu nie zdążyliśmy tego zrobić... – dodał z grymasem na twarzy.
– Nie zdążyliście?
– Wiesz, co jest najważniejsze w takich przypadkach? By tego nie spierdzielić na samym początku. Gdy masz na szali dożywocie dla sprawcy, a przez głupi pośpiech czy błąd zagwarantowałbyś mu, że pierwszy lepszy adwokat go z tego wyciągnie, przejmowałbyś się jakąś w dupę kopaną plamą na wizerunku?! – Patrzył na dziennikarza szeroko otwartymi oczami i ciężko oddychał.
– Ale ja was wcale nie oskarżam...
– Mam to gdzieś, czy oskarżasz, czy nie. Ważne są dowody, a te zbieraliśmy cały czas. Również i po jego śmierci. Jednoznacznie potwierdziły jego sprawstwo.
– Panie komisarzu, źle mnie pan zrozumiał. Nie o to mi chodziło, by cokolwiek podważać. Po prostu lubię, gdy dwa plus dwa to cztery. Nic więcej.
Spojrzeli sobie w oczy i chwilę siedzieli w milczeniu.
– Wie pan – zapytał w końcu Wolski – czemu w ogóle zajmuję się dziennikarstwem śledczym?
– Bo lubisz łamigłówki? – odparł policjant, choć wyraz jego twarzy sugerował, że pytanie nieco go zaskoczyło.
– To też. To też. Ale oprócz tego od zawsze interesowała mnie psychologia. Ludzkie zachowania, ich przyczyny oraz skutki. Zawsze podążając za przestępcą, czy wręcz zabójcą, uwielbiałem szukać motywu, jakim się kierował. On zawsze niezawodnie wskazywał mi winnego.
– Zrozumiałe.
– No właśnie. A tu? To kolejna rzecz, którą chciałbym z panem omówić.
– No to omawiajmy. – Komisarz wydawał się znacznie spokojniejszy niż przed chwilą.
– Przeczytałem chyba wszystkie dostępne artykuły na temat tego morderstwa i albo mi to umknęło, albo... nie znalazłem w nich jednego słowa o ewentualnym motywie – ciągnął Paweł. – Należę do tych, którzy nie wierzą w zbrodnię bez motywu, a niech mi pan wierzy, pisałem już o ludziach kierujących się bardzo dziwacznymi pobudkami. Myślałem, że poznałem już chyba każdą możliwą, ale jednak nie... jednak jest coś, z czym się jeszcze nigdy nie spotkałem: brak motywu. Dlatego interesuje mnie głównie osoba tego chłopaka. Chciałbym ustalić, co on miał w głowie. Czym się kierował oraz co go nakłoniło do popełnienia tak brutalnej zbrodni? – Splótł palce i wbił wzrok w komisarza.
– To fakt. Inaczej niż bestialstwem określić tego nie można. – Policjant sięgnął po whisky. – Ale powiem ci, chłopcze, i zapewne cię rozczaruję, że niestety ja też do dziś nie ustaliłem tego motywu...
– Czyli de facto nie wiadomo, dlaczego zabił?
Komisarz pokręcił przecząco głową.
– Naprawdę nic? – dopytywał dalej dziennikarz. – Żadnej chęci zysku? Zaspokojenia popędu seksualnego? Może był pod wpływem alkoholu, narkotyków. A może był chory psychicznie? Leczył się gdzieś, na coś? Nie wiem... cokolwiek... – Opuścił bezradnie ręce. Liczył na coś więcej.
– Mówię ci, że nie wiem. – Głos policjanta nieco się zmienił.
Wolski zauważył, jak ścisnął mocniej szklankę.
– Przez piętnaście lat zachodziłem w głowę, dlaczego on to zrobił tej Natalii! Ustaliłem jak, ustaliłem, gdzie oraz kiedy, ale nigdy nie dowiedziałem się dlaczego! – Gniew w jego głosie narastał. Odłożył szklankę. – Gdyby dał mi choć cień zrozumienia dla swojego czynu! – Uderzył pięścią w stolik tak, że szklanka z whisky i filiżanka z kawą podskoczyły, a ludzie siedzący w pobliżu spojrzeli w ich kierunku. Czerski wydawał się niewzruszony tym faktem. – Niestety nie dał mi nic! Nic! Słyszysz? Nic! Bezwzględna kreatura... – Oddychał ciężko.
– Pan ją znał? – Dziennikarz od razu wychwycił fakt, że po tylu latach policjant wciąż pamiętał jej imię i użył go bez choćby chwili zawahania.
– Czy ją znałem? Hm... – Mężczyzna się zamyślił. – Nie osobiście, ale jestem z Zakopanego, a to nie jest jakaś ogromna miejscowość. Wiesz, jak to jest. Byłem po prostu policjantem w niezbyt dużym mieście – dodał. – Pracowałem w wydziale dochodzeniowo-śledczym, a to była moja ostatnia sprawa. Teraz mieszkam w Warszawie, u córki. Po śmierci żony nie chciałem dłużej siedzieć w tych przeklętych górach. Na szczęście córka z mężem mieszkają tutaj i tak wyszło, że mnie ściągnęli, za co jestem im naprawdę wdzięczny. – Jego głos znów był opanowany i spokojny. Nawet zaczął bardziej się otwierać, co spodobało się dziennikarzowi.
– To bardzo miło z ich strony. – Pomyślał, że podkreślenie tego faktu będzie dobrym pomysłem. Nie mylił się.
– Całe szczęście, że są w życiu ludzie, na których zawsze można liczyć. – Mężczyzna spojrzał w stronę okna.
Krople deszczu uderzały o szybę, jakby próbowały dostać się do środka.
– Chyba rozumiem, co pan miał na myśli, mówiąc, że to morderstwo wycisnęło piętno na pańskim życiu. To naprawdę bardzo smutna historia – rzekł Wolski.
Wcześniejsza, pełna emocji wypowiedź komisarza pozwoliła mu sądzić, że ta sprawa wciąż żyje w jego sercu.
– Sam widzisz – odparł, nie odrywając wzroku od okna.
Dziennikarz podrapał się po brodzie.
– Kontynuujemy czy robimy krótką przerwę? – zapytał ostrożnie po chwili.
– Możemy kontynuować.
– Przejdźmy zatem do miejsca zbrodni. Z tego, co wiem, tę dziewczynkę odnaleziono za miastem. Mam rację?
– Tak. W jakiejś starej chacie gdzieś w środku lasu...
– Czy to blisko miejsca, w którym zaginęła?
– Nie. To zupełnie gdzie indziej. W zasadzie kilkanaście kilometrów dalej.
– To jak ją tam w ogóle znaleźliście?
– Nie my...
– A kto? – Dziennikarz był zaskoczony taką odpowiedzią.
– Chyba jakiś pasterz... albo myśliwy. Nie wiem. Nie pamiętam.
– Czyli gdyby nie przypadek, to moglibyście w ogóle jej nie odnaleźć... – Patrzył na policjanta szeroko otwartymi oczami. Nie próbował nawet sobie wyobrażać tego miejsca.
– Pewnie na to właśnie liczył... że nigdy jej tam nie odnajdziemy. To są niezamieszkałe tereny. Prawdopodobnie gdyby ten myśliwy natknął się na nią kilka dni później, znalazłby tylko resztki... dzikie zwierzęta i tak już zrobiły...
– Błagam, bez takich szczegółów! – Nabrał powietrza do ust. Był przerażony opowieścią komisarza.
Ten jednak kontynuował wypowiedź:
– Wciąż mam w pamięci to miejsce... Jej ciało wciśnięte między jakieś spróchniałe deski... – Zacisnął dłoń w pięść.
Wolski odniósł wrażenie, że gdyby policjant mógł, najchętniej rozszarpałby tego chłopaka własnymi rękami. W zasadzie po tym, co właśnie usłyszał, sam by chyba tak postąpił.
– Niech mi pan powie... – Próbował zadać jakiekolwiek pytanie, byleby znów nie dopuścić do niekontrolowanych emocji ze strony komisarza. – Zginęła tego samego dnia, co ją uprowadził, czy zabił ją tam na miejscu po jakimś czasie?
– Sekcja zwłok wykazała, że żyła, gdy ją uprowadził. Zabił ją więc tam, ale trudno było dokładnie określić, po ilu dniach. Patolog stwierdził, że żyła co najmniej trzy, może cztery dni.
– Hmmm... ciekawe... – rzucił dziennikarz nieco w powietrze.
– Co takiego?
– Dlaczego zrobił to akurat tam? I dlaczego dopiero po kilku dniach? Przecież mógł zabić ją już wtedy, w górach, i po sprawie. Wiem, jak to brzmi, ale wydaje mi się, że gdyby chciał ją po prostu zabić ot tak, to zrobiłby to na miejscu, a on jednak po coś się z nią tam fatygował... – Zamyślił się. – Tylko po co? Ani jej nie zgwałcił, ani nie torturował? Ani nie żądał za nią żadnego okupu? – wymieniał, kręcąc głową.
– Też mnie to zastanawiało. Gdy ją odnaleźliśmy, byłem pewien, że patolog poinformuje nas, że została zgwałcona. Nic takiego jednak nie miało miejsca.
– Przecież to wiązało się z ryzykiem. Musiał ją wieźć przez całe miasto. Ktoś mógł ich zobaczyć. Mogła też próbować uciec, krzyczeć wniebogłosy... Nie wiem. Wiele rzeczy mogło mu pokrzyżować plany. Jechać tyle kilometrów, by ją po prostu udusić na odludziu, to jakaś paranoja.
– Właściwie to wcale aż tak nie ryzykował. Przynajmniej nie tego dnia... – Komisarz ponownie wyjrzał za okno.
– To znaczy? – Wolski wyprostował się w fotelu.
– Pamiętam ten dzień jak dziś. I chyba nigdy nie zapomnę. Wiesz, co było w tym wszystkim najgorsze?
– Co takiego?
– Że tego dnia pogoda była z nim w zmowie. Była w zmowie z mordercą...
– W jakim sensie?
– Mgła... Panowała wtedy przeokrutna mgła. Pewnie dlatego nie obawiał się, że ktoś cokolwiek zauważy... – skomentował trochę jakby pod nosem.
Wolski zaczął wyobrażać sobie tamten dzień, tymczasem komisarz kontynuował:
– On to wykorzystał. Wykorzystał fakt, że nie było nic widać. Dobrze wiedział, że nikt go nie zauważy i że przemknie z nią jak duch. Dlatego nikt nie zarejestrował nawet malutkiego szczegółu. Ludzie nie spacerują w taką pogodę, nie było więc żadnych świadków. – Umilkł na moment, a Wolski spuścił głowę i wbił wzrok w podłogę. – Kiedy zadzwonił jej ojciec, że był z córką w górach i że nigdzie jej nie widać, to pomyśleliśmy, że zaraz się znajdzie, że zgubił ją tylko na chwilę...
– Jednak ona zniknęła na zawsze... – wszedł mu w słowo dziennikarz.
Jakieś dziwne uczucie wdarło się do jego głowy. Odniósł wrażenie, jakby to wydarzyło się wczoraj, że ją znał, że była mu bliska.
– No właśnie...
– Czyli mówi pan, że to ojciec do was zadzwonił jako pierwszy?
– Tak. Powiedział, że był z córką na spacerze w górach i nagle gdzieś zniknęła. Nigdzie nie mógł jej znaleźć.
– A co oni w ogóle tam robili? W tych górach? Powiedział pan przed chwilą, że ludzie nie wychodzą z domów w taką pogodę. A oni w dodatku poszli w góry. Nic nie sugeruję, ale trochę to dziwne. Nie uważa pan?
– Pytasz, czy mnie to nie dziwiło, że byli tam akurat w taką pogodę? Oczywiście, że dziwiło, ale sensownie nam to wyjaśnił.
– Mianowicie?
– Poszli tam świadomie i celowo. W mieście panowała co prawda gęsta mgła, ale w górach... w górach świeciło piękne słońce.
– Wie pan co? Nie mam jeszcze dziecka, ale nawet jeśli chciałbym mu pokazać coś wyjątkowego, to w pierwszej kolejności zadbałbym o jego bezpieczeństwo. No ale nie zamierzam nikogo ani niczego oceniać. Przejdźmy dalej. Kiedy dokładnie to się stało? Kiedy zniknęła?
– W zasadzie u samego wyjścia z Tatrzańskiego Parku Narodowego. – Pan Michał pokręcił głową. – Zostało im już tak niewiele i wróciliby razem!
– Mogę jeszcze wrócić do poprzedniego wątku? – Coś nie dawało mu spokoju.
– Jasne.
– Był jakiś szczególny powód, że stracił ją z oczu? Czy po prostu pobiegła gdzieś sama z siebie?
– Czy ja wiem? Czy można tu mówić o jakimś szczególnym powodzie... – Komisarz podrapał się po zaroście. – Po prostu musiał na chwilę wejść do przydrożnej bacówki. Karczmy – poprawił od razu. – Dosłownie na chwilę. Najzwyczajniej w świecie poszedł skorzystać z toalety.
– I ta dziewczynka została przed wejściem sama?
– Tak, została sama.
– W takiej mgle? Nie mogła wejść do środka razem z nim? – dopytywał. To wszystko wydawało mu się dziwne. Zbyt dziwne.
– Pewnie i mogła – rzucił komisarz bez większych emocji – ale nie chciała. Została, bo tuż obok była huśtawka. Tam miała zaczekać.
– Rozumiem, że wszystko to wiecie, bo ojciec wam tak powiedział?
– Owszem. To są zeznania ojca – odparł.
Wolski zazgrzytał zębami.
– Równie dobrze mógł wyssać to z palca...
– Przestań, chłopcze, uwierz mi, że sprawdziliśmy to, co powiedział, na każdy możliwy sposób.
– Może i tak. Sęk w tym, że żadnej z tych rzeczy potwierdzić przecież nie można.
– Wydaje mi się, że zaczynasz tworzyć w głowie jakąś teorię.
– Bo zadaję szczegółowe pytania?
– Nie szczegółowe, ale tendencyjne. Uczepiłeś się tego ojca i ciągniesz wątek, dopisując sobie w głowie całą resztę – stwierdził komisarz.
– Owszem ciągnę, bo uważam, że jako prawny opiekun był za nią odpowiedzialny i miał obowiązek zadbać o jej bezpieczeństwo. – Założył nogę na nogę.
– Chcesz teraz prawić morały na temat odpowiedzialnego ojcostwa? Też uważam, że zachował się nieco nieodpowiedzialnie, ale poza tym nic a nic nie wskazywało na jego udział w sprawie.
– Może i ma pan rację – westchnął. – Pozwoli pan, że wyjaśnimy sobie ten wątek do końca. Rozumiem, że kiedy wyszedł z tej karczmy, jej już nie było?
– Nie było.
– Słyszał jakiś krzyk? Cokolwiek? Coś go zaniepokoiło, coś zwróciło jego uwagę?
– Nie. – Komisarz ograniczał się już jedynie do zwięzłych odpowiedzi.
– Zakładając więc, że jego zeznania były w stu procentach zgodne z prawdą, można uznać, że nie było go jakieś dwie, może trzy minuty, zgodzi się pan ze mną?
– Zgodzę.
– I to może być kluczowe do ustalenia ewentualnego motywu. – Wyprostował się i wbił wzrok w policjanta.
– To znaczy? – Wyraźnie go to zainteresowało.
– Zaraz wyjaśnię, najpierw chciałbym jednak usłyszeć, jaka była pańska teoria dotycząca jej zniknięcia, panie komisarzu?
– Nie rozumiem pytania. – Pan Michał nachylił się bliżej.
– Chodzi mi o mordercę. Uważa pan, że był tam przypadkiem? Czy też czekał właśnie na ten moment? Co pan myśli? – spytał. – Ojca nie było zaledwie dwie minuty i to właśnie w tym czasie zniknęła, zbieg okoliczności czy zaplanowana zbrodnia?
– Trudno powiedzieć... – odezwał się, lekko zmieszany. Któryś raz z rzędu był chyba jednak pod sporym wrażeniem dziennikarskiej dedukcji, ale nie chciał tego okazywać.
– A mnie się wydaje, że to żaden zbieg okoliczności – rzekł. – W przeciągu dwóch minut znika bez śladu jedenastoletnia dziewczynka. Ktoś, kto to zrobił, był doskonale przygotowany. Musiał mieć choćby auto zaparkowane gdzieś w pobliżu. Nawet jeśli ją ogłuszył, nie niósł jej przecież kilkanaście kilometrów na rękach. Moment, w którym zniknęła, na pewno nie był przypadkowy. To pozwala postawić tezę, że jednak istniał jakiś motyw. Czy ojciec miał tego dnia samochód? – Wziął głęboki oddech i spojrzał na pana Michała.
Ten odezwał się dopiero po chwili.
– Spotkałem się z tobą, by opowiedzieć ci pokrótce historię tamtego morderstwa – zaczął. – Szczegóły, o które pytasz, nie są ci do niczego potrzebne, a już bynajmniej nie do pisania artykułu. – Napił się whisky.
– Z całym szacunkiem, ale nie jest chyba jakąś tajemnicą to, co zeznał ojciec zamordowanej dziewczynki – rzucił Paweł lekko zirytowany.
– Owszem, nie jest, ale przed chwilą już ci powiedziałem, co zeznał, a ty w kółko pytasz o to samo. Uwierz mi, że był w takim samym szoku jak każdy, ale ucinając twoje dalsze spekulacje na temat jego osoby, wiedz, że nie był tego dnia samochodem. Mało tego, w ogóle go nie miał... Ale fakt faktem została stamtąd wywieziona autem. W zasadzie od razu skupiliśmy się na tym wątku. Nie mogła przecież rozpłynąć się w powietrzu. To była dobra decyzja. Ujawniliśmy bowiem ślady opon i bardzo dokładnie je zbadaliśmy. Rozstaw osi. Wszystko. Ustaliliśmy prawdopodobny ciężar pojazdu i dzięki temu mieliśmy pewność, że był to samochód dostawczy. Później poszło już jak po sznurku. Technicy szybko ustalili, że był to citroën jumper. Szliśmy więc dalej. Sprawdziliśmy każdego możliwego „dostawczaka” zarejestrowanego w Zakopanem i okolicach, no i... trafiliśmy.
– Trafiliście?
– Tak. Trafiliśmy. W firmie, w której pracował nasz podejrzany, było właśnie takie auto.
– Tak wpadliście na jego trop?
– Chłopcze, by wpaść na trop, trzeba przeanalizować wiele innych czynników. To był tylko jeden z nich.
– To była jakaś duża firma? Czy raczej mała, lokalna? Czym dokładnie się zajmowali? – dopytywał.
– Rety, nie pamiętam. – Westchnął. – Chyba jakimś recyklingiem albo materiałami budowlanymi, nie wiem. To dla ciebie aż tak istotne? – Zmarszczył brwi.
– Owszem.
– Całkiem spora. W zasadzie to jedna z większych jak na tamte czasy.
– A pamięta pan, co dokładnie tam robił? Czym dokładnie się zajmował?
– Pytasz o zakres obowiązków?
– Pytam o to, kim był. Kierowcą? Magazynierem? Pracownikiem biurowym?
– Naprawdę będziemy teraz o tym rozmawiać?
– Poruszył pan przed chwilą, moim zdaniem, ciekawy wątek. Powiedział pan, że to między innymi właśnie auto doprowadziło was do firmy, w której pracował. Dla mnie to dość istotna informacja – stwierdził. – Chciałbym więc poznać więcej szczegółów.
– Był magazynierem. Chyba – odparł niechętnie. – Co ty myślisz, że ja po piętnastu latach mam wszystko pamiętać, jakby to było wczoraj? Szczerze mówiąc, nie mam pojęcia, po co ci to wiedzieć.
– Jeżeli pan nie pamięta, to proszę powiedzieć, że pan nie pamięta, a nie kwestionować każde moje pytanie, zasłaniając się słowami, że nie jest mi to potrzebne do pisania artykułu. Spotkałem się z panem, bo liczyłem, że powie mi pan coś więcej, że doda pan coś, co pozwoli mi poznać tę zbrodnię krok po kroku, i rozwieje wszelkie wątpliwości, tymczasem mam wrażenie, że unika pan niektórych moich pytań.
– A masz jakieś wątpliwości? – zapytał podejrzliwie komisarz.
– Nie chodzi o to, czy je mam.
– Więc o co?
– O pana. O pańskie zachowanie. Nie pozwala mi pan pytać o to, o co chcę. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale... jeszcze nigdy w życiu nie zwiodło mnie moje przeczucie. A ono, jeśli mam być szczery, podpowiada mi, że coś tu się nie zgadza. Zapewne zaraz zapyta pan co, ale nie odpowiem panu, bo sam nie wiem. Po prostu to czuję. Czuję, że to wszystko jest jakieś zbyt tajemnicze. Nielogiczne. Morderca zadał sobie sporo trudu, by ją wywieźć z miasta. Może zamierzał coś innego i tak naprawdę nie chciał jej zabijać? Może miał wobec niej zupełnie inne plany, ale wydarzyło się coś, co mu je pokrzyżowało...?
– Przeczucie, mówisz... – Czerski podrapał się po brodzie.
– Nie wydaje się panu, że to jest nielogiczne? Dlatego tak bardzo chciałbym poznać motyw, jakim kierował się zabójca. Może ojciec był komuś winien pieniądze?
– Nie, sprawdziliśmy to. Ślepy zaułek.
– A może po prostu morderca chciał je w ten sposób od niego wyłudzić?
– Wykluczone. W domu tych Gajdoszów... – Zawahał się. – Delikatnie mówiąc, nie przelewało się. W zasadzie to ledwo wiązali koniec z końcem.
– Czyli zabójca nie był pedofilem, bo jej nie zgwałcił, i nie chciał odnieść żadnej korzyści majątkowej, bo nie było nawet mowy o potencjalnym okupie, tak?
– Tak.
– Było mu natomiast obojętne, co się stanie z ciałem, był zimny i wyrachowany. Z tego wynika, że był jakimś socjopatą, może nawet seryjnym mordercą... – komentował Wolski trochę pod nosem. – Mieliście jeszcze jakieś podobne zbrodnie?
– Nie, to też nie – odparł. – Nie był żadnym seryjnym mordercą. Sprawdziliśmy to. Co prawda kilka spraw zaginięć jest wciąż nierozwiązanych, ale ten chłopak miał dopiero dwadzieścia parę lat. Musiałby zacząć zabijać jeszcze w łonie matki. – Zmarszczył brwi. Najwyraźniej głupio mu było odzywać się w ten sposób.
– Wróćmy jeszcze na chwilę do samochodu, którym się posłużono, by ją uprowadzić. – Napił się kawy.
– Czyli?
– Chcę wiedzieć, jak ustaliliście, że to ten wasz podejrzany kierował tym autem.
– To bardzo proste. Dzięki odciskom palców. Zabezpieczyliśmy je między innymi na kierownicy.
– No dobrze, ale mówił pan przed chwilą, że to spora firma, wiele innych osób również mogło korzystać z tego samochodu. Ich ślady też ujawniliście?
– Owszem. Rzecz jasna, tych pracowników też przesłuchiwaliśmy, ale mieli alibi.
– Czyli ten chłopak był jedyną osobą, która go nie miała?
– W kręgu osób, które podejrzewaliśmy, tak.
– Proszę nie brać tego do siebie, ale uważam, że ten, kto ma alibi, powinien w pierwszej kolejności trafić na listę podejrzanych. Popełniając taką zbrodnię, nie w afekcie, lecz z premedytacją, pierwsze, co się robi, to zapewnia sobie alibi. Jeżeli ten chłopak tego nie zrobił, to albo był skończonym idiotą, albo nie wiem... – Głośno westchnął. – Pomijając jednak kwestię odcisków palców, był ktoś, kto mógł bezpośrednio potwierdzić, że ten chłopak faktycznie brał ten pojazd i opuścił teren firmy?
– Był świadek, który tego dnia widział, jak się przy nim kręcił – oznajmił komisarz, robiąc przy tym dość dziwną minę.
– Kręcił? Czyli ten świadek nie widział dokładnie, jak podejrzany wsiada i odjeżdża?
– Skoro się kręcił, to pewnie i wsiadł, i odjechał... nie wiem, chłopcze. Nie pamiętam wszystkich szczegółów. – Dopił drinka i odstawił szklankę na stolik.
– Wcześniej mówił pan, że pamięta tamten dzień jak dziś.
– Rety, czepiasz się każdego mojego słowa. I do czego niby ma cię to doprowadzić? – Wzruszył obojętnie ramionami.
– Po prostu chcę być rzetelny w tym, co robię.
– Bzdura. Zachowujesz się jak każdy żądny taniej sensacji dziennikarz myślący, że jest najmądrzejszy... Co chcesz usłyszeć? Że kamer na ulicach nie było? Nie było. Zresztą nawet gdyby jakaś się znalazła, w taką mgłę na nic by się zdała. Że radarów nie było? Też ich nie było. Kamerek w samochodach kierowcy też nie posiadali. Monitoring nie był tak rozwinięty jak dziś. Citroën również nie miał żadnego tachografu czy rejestratora przebiegu trasy, a na dodatek firma nie prowadziła kilometrówek oraz ewidencji kierowców korzystających z samochodów firmowych. – Mówił to wyjątkowo szybko, cały czas jednak patrząc dziennikarzowi prosto w oczy. – Ale skoro już się tak uczepiłeś tego samochodu i tych odcisków palców, to wiedz, że one nas tylko utwierdziły w przekonaniu, że to on.
– Czyli były też inne dowody wskazujące na niego?
– Oczywiście, że były. Wiedziałeś na przykład o tym, że on znał swoją ofiarę? Znał tę Natalię – rzucił nieco tajemniczo komisarz.
– Nie bardzo rozumiem – zawahał się. – Czego to niby dowodzi?
– Tak naprawdę to go właśnie zdradziło.
– Że ją znał?
– Dokładnie tak. W tej kwestii spisali się nasi profilerzy. Otóż po analizie wszystkich szczegółów porwania oraz samej zbrodni, obrażeń, miejsca odnalezienia ciała czy też wizji lokalnych doszli do wniosku, że... ofiara i morderca... znali się.
– Skąd się niby znali?
– Byli sąsiadami.
– Sąsiadami?
– Tak. Policyjny psycholog określił specyficzną więź łączącą ofiarę i mordercę. Choć zbrodnia była wyjątkowo brutalna, były w niej elementy świadczące o tym, że nie uprowadził jej ktoś obcy. Dlatego jak już mieliśmy taką opinię biegłych i dodaliśmy do tego ślady w samochodzie, wiedzieliśmy, że jesteśmy blisko. Nawet jeśli dostęp do auta miało wiele osób i faktycznie śladów było wiele, to tylko jedna osoba mieszkała w jej sąsiedztwie: on, Patryk Cybulski. – Nazwisko wymówił jakby przez zaciśnięte zęby.
– Naprawdę dobra robota – rzucił krótko dziennikarz. – Przerażająca ta historia... – Westchnął po chwili. – Ale co takiego musiało się wydarzyć, że ją zamordował... – Otrząsnął się na samą myśl.
– Bladego pojęcia nie mam. Zabrał tę tajemnicę do grobu.
– Ile ja bym dał, żeby się dowiedzieć... – Spojrzał na komisarza niemal błagalnie.
Ten wzruszył bezradnie ramionami.
– Posłuchaj, ja też przeżywałem liczne rozczarowania, prowadząc tę sprawę. Nie zawsze tak jest, że mamy jasne odpowiedzi. Tym razem nie poznaliśmy motywu, ale niektórzy tak mają, krzywdzą innych bez powodu. Drzemie w nich jakieś poczucie odrzucenia, no i kiedyś to z nich w końcu wychodzi, taka nieopisana frustracja... – Przełknął ślinę.
– Może i ma pan rację... – przytaknął. Takie historie już niejednokrotnie widziały światło dzienne. – Możemy zrobić krótką przerwę? – zapytał spokojnym głosem.
– Naturalnie. – Pan Michał skinął głową.
Wolski wstał i skierował się prosto do łazienki. Oparł się rękami o umywalkę i spojrzał w lustro wiszące przed nim. Na twarzy miał rumieńce. Rozmowa z komisarzem podsyciła jego wyobraźnię do tego stopnia, że potrzebował chwili, by ochłonąć. Puścił zimną wodę i spłukał nią twarz. Wytarł się w leżące obok papierowe ręczniki i wrócił do stolika.
Komisarz siedział nieruchomo i patrzył w okno.
– Paskudna pogoda – odezwał się dziennikarz, siadając w swoim fotelu.
– Pogoda jak pogoda. – Policjant wciąż patrzył gdzieś przed siebie. – Ile nam jeszcze zajmie rozmowa? Chciałbym pojechać do wnuka.
– Oczywiście. Będziemy pomału zmierzać do końca.
– Zatem o co jeszcze chciałbyś zapytać?
– O miejsce zbrodni.
– Już ci mówiłem, że to odludne miejsce gdzieś pośrodku lasu.
– Chciałbym się jednak dowiedzieć, jakie ślady udało wam się tam zabezpieczyć?
– Ślady?
– No tak. W samochodzie były to odciski palców, a tam?
– W sumie tam nie znaleźliśmy nic...
– Nic? – Dziennikarz wyprostował się w fotelu.
– Nic. Poza jej ciałem.
– Poważnie? Żadnych odcisków butów? Palców? Śladów biologicznych?
– Mówię ci, że nic tam nie znaleźliśmy. Ile razy będziesz w kółko pytał o to samo? – zirytował się policjant.
– I nie zastanawiało to pana?
– Co?
– Że ich nie znaleźliście.
– A dlaczego by miało? To logiczne, że próbował je maskować, by go nie powiązano z miejscem zbrodni. Wszystkie je zatarł. On po prostu planował ją zabić i dobrze się do tego przygotował! – Komisarz uniósł głos, dając upust swoim emocjom.
– A myśli pan, że był jakoś związany z tamtym miejscem?
– Nie wiem. To zwykła łąka pośrodku lasu. Z czym tam można być związanym? – Sam się nad tym zamyślił.
– I to właśnie tam stoi ta chata?
– Nie wiem, czy stoi. Stała, ale czy nadal stoi? Już wtedy wyglądała, jakby się miała zawalić.
– Jednak wiedział o jej istnieniu, skoro ją tam zabrał. Dlatego zastanawia mnie, czy już wcześniej tam był?
– Pewnie był – odparł Czerski niedbale.
– Nie wierzę, że pan tego nie wie. Naprawdę nie chce mi się wierzyć, że go pan o to nie pytał, skoro był waszym podejrzanym numer jeden.
– Sęk w tym, że on właściwie niewiele mówił... W zasadzie to rozmowa z nim była jakaś taka dziwna.
– Dziwna?
– Zachowywał się, jakby nie do końca miał kontakt z rzeczywistością. Trudno było się cokolwiek od niego dowiedzieć, a gdy już mówił, to trochę od rzeczy.
– Ale jakoś się na pewno bronił. Jakoś tłumaczył. Przecież przesłuchiwaliście go w kwestii morderstwa.
– Naprawdę muszę cię rozczarować. On po prostu bredził.
– Coś tu nie gra, panie komisarzu... Mówi pan, że zatarł wszelkie ślady na miejscu zbrodni, byście do niego nie dotarli, ale jak już dotarliście, to bronił się jak jakiś obłąkaniec? To jakiś absurd.
– Co ci mam powiedzieć? Po prostu ją zabił i zwariował!
– Nie przeczę, że tak było... – skomentował. – Tyle tylko, że to wszystko jest jakoś kompletnie nielogiczne.
– Co?
– No to, co pan mówi. Chcecie go oskarżyć o morderstwo, a on broni się jak... no jak dziecko. Wiele czytałem na temat tej zbrodni. Wszędzie pisano, jak brutalnie i z zimną krwią zamordował jedenastoletnią dziewczynkę. Pisano o nim jako o wyrachowanym mordercy. Wyobrażałem więc sobie okrutnego zabójcę wodzącego was za nos. A tu nagle... – Na chwilę urwał. – ...odnoszę wrażenie, że to zagubiony człowiek, który nie bardzo miał nawet świadomość, co się dzieje...
– Miał. To była po prostu jego taktyka.
– A co, jeśli to nie był on...? – rzucił Wolski bez zastanowienia i przełknął ślinę.
– Co ty znów bredzisz? Wszystkie dowody wskazywały na niego!
– Dowody dowodami, ale trzeba też brać pod uwagę inne scenariusze.
– Słuchaj, chłopcze, kończmy tę rozmowę – rzekł komisarz, nieco zdenerwowany.
– Boi się pan mojej teorii?
– Nie boję się. Po prostu zaczynamy gadać w kółko to samo, a to donikąd nie prowadzi. – Wyprostował się.
– Mnie prowadzi. Prowadzi mnie do motywu, który bardzo chciałbym poznać. Chcę wiedzieć, czym kieruje się ktoś, kto dopuszcza się takiej zbrodni.
– Ktoś, kto popełnia taką zbrodnię, jest zwykłym psychopatą. Nic więcej. Nie doszukuj się tu jakiejś logiki.
– Z pewnością, ale opowiada mi pan o szczegółach zbrodni, dość brutalnych i okrutnych, a na sam koniec przedstawia sylwetkę mordercy, która nijak nie pasuje do całości.
– Nieraz ci, których byśmy nigdy nie podejrzewali, popełniają najbardziej brutalne zbrodnie – skwitował Czerski bez większych emocji.
– Może i tak, ale nadal nie rozumiem, dlaczego zostawił odciski palców w samochodzie, a nie zostawił ich na miejscu zbrodni? To pana nie zastanawiało?
– Przeoczenie. Najzwyczajniej w świecie popełnił błąd.
– Jakie przeoczenie?! Jaki błąd?! – zaprotestował Paweł. – Albo rozmawiamy o dwóch różnych osobach, albo pan nie widzi tego, co ja. Z jednej strony wyrachowany morderca maskujący wszystkie ślady na miejscu zbrodni, a z drugiej cichy chłopak zapominający zatrzeć ślady w głupim samochodzie, którym rzekomo ją wywiózł. Widzi pan tu wspólny mianownik? Bo ja nie... – Wziął głęboki oddech.
– Dość tego! – Czerski uderzył ręką w stolik. – Zabił. To są fakty. Nieważne, co myślisz ty czy ktokolwiek inny. Niczym się nie różnisz od tych, którzy wtedy włazili nam w drogę. – Miał zapewne na myśli wścibskich dziennikarzy. – Wyobraź sobie, że to ty prowadzisz to śledztwo. Domyśl się, jaka atmosfera panowała wówczas wokół. Śmierć dziewczynki. Strach i lęk. Zatroskanie pozostałych rodziców o własne dzieci, nieustanne telefony od zaniepokojonych mieszkańców. Wszystko to otacza cię z każdej możliwej strony. A teraz sobie wyobraź, że jesteś już na tropie tego mordercy. Musisz działać ostrożnie. Nie możesz go ani spłoszyć, ani aresztować. Jeszcze nie. Rozwiązanie zagadki masz prawie na wyciągnięcie ręki. Jeszcze paru świadków. Jeszcze parę przesłuchań. Może jedno, może dwa miejsca, które musisz odwiedzić, a tu nagle... – Urwał i przełknął ślinę. – Nagle wszystko wymyka ci się z rąk. Nie z twojej winy. Próbujesz za wszelką cenę ratować sytuację, ale oni tego nie szanują. Oni są rządni taniej sensacji, chcą zaistnieć. Wpadają ci do biura, siadają, gdzie się da. Robią zdjęcia, wyciągają dyktafony, pytają, przekrzykują się. Publikują własne wyssane z palca wyniki śledztwa! – Ponownie uniósł głos.
– Panie komisarzu, ja...
– Jak myślisz, da się pracować w takich warunkach? Właśnie tacy jak ty podali mu wszystko na tacy. Szukali sensacji, a w zasadzie pomogli mordercy uniknąć odpowiedzialności. Tak naprawdę tacy jak ty zapewnili mu wolność. Kto wie. Może gdzieś zostawił jakieś niepodważalne ślady, ale po tych wszystkich publikacjach wiedział, gdzie szukamy, i starannie je usunął. Tacy jak ty zniszczyli to, nad czym pracowałem ja i moi ludzie. Nie patrz teraz na mnie i nie kiwaj z politowaniem głową, że coś się nie zgadza, że większą część stanowiły poszlaki, a nie dowody, że udawał dziwnego i zagubionego. Prawda jest taka, że on po prostu był o krok przed nami i doskonale o tym wiedział. Równie dobrze mógł śmiać się nam w twarz... – Sięgnął po swój płaszcz. – Ale dla mnie to już historia. Nic nieznacząca historia – dodał na sam koniec.
– Skoro rzekomo tacy jak ja zapewnili mu wolność, to dlaczego popełnił samobójstwo...?
– Wyrzuty sumienia, chłopcze. Wyrzuty sumienia. Przed nimi nie ma ucieczki. – Założył kaszkiet.
– Może i ma pan rację. Może rzeczywiście tak było, ale nie zmienia to faktu, że nie poznaliście motywu. Ja jednak będę chciał go poznać. Z pana pomocą lub bez.
– Droga wolna. Ale jeżeli masz rodzinę i ci na niej zależy, to radzę ci to jeszcze przemyśleć.
– Co to miało oznaczać?
– Nie martw się, to nie jest żadna groźba. Po prostu nie chcę, byś później popadł w jakiś obłęd.
– Dziękuję za troskę, ale jestem dorosły – rzucił szorstko.
– Zatem wiesz, gdzie szukać odpowiedzi. Pamiętaj jednak, że jest pochowana razem z nim.
– Z całym szacunkiem, ale w góry się nie wybieram – burknął dziennikarz.
– Rób, jak uważasz, ale jeśli myślisz, że znajdziesz ten swój motyw w stertach bzdur napisanych przez twoich poprzedników, to jesteś w ogromnym błędzie. Tam jest tylko stek kłamstw i Bóg wie co jeszcze. Znam te artykuły na pamięć. Zresztą trzymam je do dziś i nie ma tam nic, co naprowadziłoby cię na trop motywu – dodał na sam koniec i wyciągnął rękę w kierunku dziennikarza.
– Dziękuję za spotkanie – odezwał się krótko Wolski.
Uścisnęli sobie dłonie, po czym komisarz odwrócił się i ruszył w stronę baru. Chwilę później zniknął dziennikarzowi z oczu.
Wolski stał w miejscu, wpatrując się w filiżankę po kawie.
– Przepraszam, można? – usłyszał zza pleców.
Odwrócił się i ujrzał za sobą kelnera, który bezszelestnie podszedł do stolika.
– Naturalnie. – Zrobił krok w bok, wyjął z portfela pięćdziesiąt złotych i wręczył je kelnerowi.
– Rachunek został już uregulowany – odparł mężczyzna.
Paweł schował pieniądze z powrotem, a następnie zabrał swoje rzeczy i wyszedł z hotelu. Wsiadł do auta i zastygł w bezruchu z rękami na kierownicy. Patrzył, jak krople deszczu rozbijają się o przednią szybę jego samochodu, po czym spływają w dół, tworząc dziwne ścieżki. Każda kropla podążała w zasadzie inną drogą. Nie naśladowała poprzedniej, jakby była pewna własnej i nie potrzebowała słuchać poprzedniczki.
– Niech to szlag! – Uderzył dłonią w kierownicę.
3
WIZYTA U DZIADKÓW
Wszedł do domu i zdjął płaszcz. Klucze cisnął na szafkę stojącą obok drzwi. Zrobił to jednak na tyle niedbale, że te przesunęły się po blacie i upadły na ziemię. Podniósł je, ciężko przy tym wzdychając. Rozpiął koszulę i zrzucił ją z siebie prosto na podłogę. Wraz z nią chciał się pozbyć wspomnień z całego dnia. Rozmowa z komisarzem mocno go zirytowała.
Gdy znalazł się w salonie, przystanął i rozejrzał się. Pierwszy raz od dłuższego czasu dostrzegł panujący w nim bałagan. Zastanawiał się, kiedy ostatnio zaprosił do siebie znajomych, nie wspominając już o dziewczynie. Gdyby ktoś przyszedł do niego z niezapowiedzianą wizytą, zapewne spaliłby się ze wstydu.
Nie miał jednak sił teraz się tym zajmować. Wyjął z szuflady czystą kartkę papieru i położył ją na stole, następnie sięgnął po długopis i zaczął notować: bielizna, buty, kurtka, spodnie, ładowarka do laptopa, laptop, dyktafon, dwa swetry, podkoszulki, czapka, rękawiczki, kapcie! (tę pozycję podkreślił), kosmetyczka, plecak. Odłożył długopis i odsunął od siebie kartkę. Zaczął wodzić wzrokiem dookoła, szukając pomysłu, co jeszcze dopisać, ale już nic więcej nie przyszło mu do głowy.
Zgiął kartkę na pół. Teraz wiedział, czego szukać w tym bałaganie. Gdyby po kolei przeglądał to, co leży na podłodze, spędziłby przy tym długie godziny. Wyjął spod łóżka walizkę i przystąpił do działania. W lewej dłoni trzymał listę, prawą ręką podnosił i pakował to, czego potrzebował. Tym sposobem w niecałe dwadzieścia minut był prawie gotowy do wyjazdu. Musiał jednak skompletować również rzeczy przydatne do zebrania informacji dotyczących policyjnego śledztwa. Ponownie usiadł przy stole. Zaczął tworzyć w głowie plan działania. Uruchomił laptop, który i tak zawsze pakował na samym końcu, i wpisał w przeglądarkę: „komisariat policji Zakopane”. Szybko odnalazł to, czego szukał. Adres zanotował na tej samej kartce, na której miał spis rzeczy do zabrania. Numer dodatkowo podkreślił. Poszukał też informacji na temat tamtejszego komendanta.
– Jan Dębski. Inspektor Jan Dębski – odezwał się sam do siebie, patrząc w ekran komputera.
Na wszelki wypadek zapisał również i to. Zamknął laptop i wstał.
– Szlag... – mruknął pod nosem, zdenerwowany.
Zapomniał o jednej z ważniejszych kwestii. Nocleg. Wolał zarezerwować pokój już teraz niż szukać na szybko tam, na miejscu.
Usiadł, ponownie uruchomił komputer i zaczął przeglądać dość obszerną listę pensjonatów oraz hoteli. Nie miał jednak na to ani czasu, ani ochoty. Zależało mu tylko na jednym: znaleźć nocleg w miarę blisko centrum za w miarę rozsądne pieniądze. Zapisał na kartce trzy pierwsze kwatery, które wydały mu się atrakcyjne, po czym wyjął z kieszeni spodni telefon. Zadzwonił pod pierwszy z wypisanych przez siebie numerów. Dwa pozostałe wpisy okazały się zbędne. Poinformował, że zostaje na trzy dni, ale z możliwością ewentualnego przedłużenia pobytu. Starsza kobieta, z którą rozmawiał, przyjęła rezerwację, ale zasugerowała, by dodatkowo zarejestrował się na ich stronie internetowej, dzięki temu nie będzie musiał wpłacać żadnych zaliczek, co też od razu uczynił. Dość szybko uwinął się z uzupełnieniem danych w formularzu rejestracyjnym i spojrzał na zegarek. Było po piętnastej.
Kraków wieczorową porą nie był już tak zakorkowany jak w godzinach szczytu, choć nadal panował tam dość spory ruch. Tak już było jednak w każdy piątek, kiedy znaczna większość mieszkańców pakowała się i uciekała, zostawiając miasto niezliczonym rzeszom turystów. Gdy tylko zbliżał się weekend, ci zjeżdżali się z wszelkich możliwych stron świata, by korzystać z uroków dawnej stolicy Polski.
Paweł ostatni raz był tu osiem miesięcy temu. Rzadko zdarzały mu się aż tak duże przerwy między wizytami w tym mieście, ale tym razem był naprawdę bardzo zapracowany. Pod względem zawodowym to był dla niego owocny rok.
Jechał pomału, uważnie obserwując, jak zmieniło się jego rodzinne miasto na przestrzeni tych kilku miesięcy. Przemieszczał się Alejami w kierunku centrum, aż dotarł do słynnego w Krakowie domu handlowego Jubilat. Budynek powstał pod koniec lat sześćdziesiątych i do dzisiaj nie doczekał się remontu. Starzejącą się elewację próbowano zakrywać wielkoformatowymi reklamami, aby choć w minimalnym stopniu podnieść jego walory estetyczne. Bezskutecznie.