Potwór z Podhala - Bartłomiej Kowaliński - ebook + audiobook + książka

Potwór z Podhala ebook i audiobook

Kowaliński Bartłomiej

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

Potwór jest tam, gdzie chcesz go widzieć

W tajemniczych okolicznościach ginie podrzędny dziennikarz. Policyjne śledztwo i sekcja zwłok jednoznacznie wykazują brak udziału osób trzecich.

W tym samym czasie znany dziennikarz śledczy Paweł Wolski bezskutecznie czeka w biurze na umówionego rozmówcę. Kiedy okazuje się, że mężczyzna zginął kilka dni wcześniej, czuje się zobowiązany, by zbadać, nad czym pracował. Tym bardziej że portal informacyjny, który go zatrudniał, o niczym nie wie. Tropy wiodą do kontrowersyjnego biznesmena i coraz głębiej w przeszłość kilku rodzin z Podhala. Wszystko wskazuje na to, że ktoś próbuje się rozliczyć za historię sprzed lat. Jednak każda nowa poszlaka rzuca nowe światło na to, kto ma być katem, a kto ofiarą.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 395

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 23 min

Lektor: Bartlomiej Kowalinski

Oceny
4,3 (253 oceny)
145
67
24
13
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Anna071990

Dobrze spędzony czas

ciekawa też trzyma w napięciu ale myślę, że to najsłabsza książka w dorobku pana Bartłomieja.. niby ciekawie prowadzona intryga ale wydaje mi się, że autor sam sobie wysoko postawił poprzeczkę poprzednimi częściami i tutaj chciał utrzymać wysoki poziom. ale w tej części nie do końca mi coś "grało".. powiem szczerze, że w tej części główny bohater zaczął mnie trochę irytować swoim zachowaniem ale w sumie to dobry znak, ponieważ postać potrafi wywoływać w czytelniku różne emocje. nie mniej jednak polecam i czekam na kolejne książki :)
10
Beata6311

Nie oderwiesz się od lektury

fajnie napisana
00
KasiaMN

Nie oderwiesz się od lektury

Do przeczytania jednym tchem!!
00
Kazmierczak1964

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest fajna i do końca trzyma czytelnika w ogromnym zainteresowaniu. Warto ją przeczytać. Polecam
00
ela51

Z braku laku…

Tak zagmatwanych wątków nie da się czytać. nie polecam
00

Popularność




Au­tor: 
Bar­tło­miej Ko­wa­liń­ski
Re­dak­cja:
Agata To­kar­ska
Ko­rekta: 
Do­mi­nika Wilk
Bry­gida Grze­sik
Skład i opra­co­wa­nie gra­ficzne:
Anna Bro­dziak
Pro­jekt okładki:
Ali­cja Ma­linka
Zdję­cia z okładki
© Prze­my­sław Ra­dom­ski
© Eber­hard Gross­ga­ste­iger / Pe­xels
© Ja­mes Whe­eler / Pe­xels
© Mar­lon Mar­ti­nez / Pe­xels
© Olek­sandr Ly­tvy­nov / Pe­xels
© Ri­cardo Esqu­ivel / Pe­xels
vec­tor raw­pi­xel / Fre­epik
ISBN 978-83-66977-48-8
© Dre­ams Wy­daw­nic­two
Dre­ams Wy­daw­nic­two Li­dia Miś-No­wak
ul. Unii Lu­bel­skiej 6A, 35-016 Rze­szów
www.dre­am­swy­daw­nic­two.pl
Rze­szów 2022, wy­da­nie I
Druk: Dru­kar­nia Skle­niarz
Książkę wy­dru­ko­wano na pa­pie­rze Ecco Book cream 2,0 70 g/m2  
do­star­czo­nym przez An­ta­lis Po­land sp. z o.o.
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Żadna część tej pu­bli­ka­cji nie może być re­pro­du­ko­wana, prze­cho­wy­wana jako źró­dło da­nych, prze­ka­zy­wana w ja­kiej­kol­wiek me­cha­nicz­nej, elek­tro­nicz­nej lub in­nej for­mie za­pisu bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Dla ro­dzi­ców i dziad­ków

1

War­szawa

W jego biu­rze pa­no­wała ci­sza. Stał przy oknie i wpa­try­wał się w prze­jeż­dża­jące ulicą sa­mo­chody. Wska­zówki ze­gara wska­zy­wały pięt­na­stą. War­szawa o tej po­rze sta­wała się co­raz bar­dziej za­tło­czona i kie­rowcy za­czy­nali tkwić w co­raz więk­szych kor­kach.

Uniósł wzrok i spoj­rzał w niebo. Gę­ste chmury, które po­ja­wiły się nad mia­stem, zwia­sto­wały opady desz­czu. Raz jesz­cze zer­k­nął na ze­ga­rek. Męż­czy­zna, z któ­rym miał się spo­tkać, spóź­niał się już go­dzinę.

Pod­szedł do biurka i na­lał so­bie wody. Wtedy usły­szał do­no­śne pu­ka­nie. Szybko od­sta­wił szklankę i pod­szedł, by otwo­rzyć swo­jemu roz­mówcy. W progu po­ja­wił się jed­nak jego szef, Ra­decki.

– To pan… – rzu­cił Wol­ski, nieco roz­cza­ro­wany.

– Cześć. Masz chwilę? – Na­czelny przy­glą­dał się dzien­ni­ka­rzowi, ale nie wszedł do środka.

– Mia­łem umó­wione spo­tka­nie, ale mój gość spóź­nia się już go­dzinę. – Wol­ski wzru­szył ra­mio­nami, tra­cąc na­dzieję, że doj­dzie ono do skutku.

– Pew­nie jesz­cze do­trze – rzu­cił szef, do­strze­ga­jąc roz­go­ry­cze­nie na jego twa­rzy. – Zaj­rzę póź­niej. – Od­da­lił się z gło­śnym wes­tchnie­niem.

Dzien­ni­karz wró­cił do biurka i roz­siadł się w swoim fo­telu. Chwy­cił no­tes i prze­pi­sał do te­le­fonu nu­mer, z któ­rego nie­cały ty­dzień temu kon­tak­to­wał się ta­jem­ni­czy męż­czy­zna, po czym za­dzwo­nił.

– Wy­brany abo­nent ma wy­łą­czony te­le­fon lub jest poza za­się­giem. Spró­buj po­now­nie póź­niej.

Odło­żył ko­mórkę i spu­ścił głowę. Wbił wzrok w za­pi­sek w no­te­sie. „Mar­cin Ra­taj­czak, 14.00, biuro. PILNE”. Słowo „PILNE” za­pi­sał dru­ko­wa­nymi li­te­rami i dwu­krot­nie pod­kre­ślił, po­nie­waż męż­czyź­nie bar­dzo za­le­żało na tym spo­tka­niu. Nie chciał po­dać przez te­le­fon żad­nych szcze­gó­łów o tym, czego mia­łaby do­ty­czyć roz­mowa, ale Wol­ski od­niósł wra­że­nie, że był bar­dzo zde­ner­wo­wany. Kil­ku­krot­nie do­py­ty­wał, czy dzien­ni­karz na pewno znaj­dzie dla niego czas, jakby za wszelką cenę chciał mieć pew­ność, że ich spo­tka­nie doj­dzie do skutku, co w obec­nej sy­tu­acji jesz­cze bar­dziej go nie­po­ko­iło. Za­cho­dził w głowę, dla­czegomęż­czy­zna nie po­ja­wił się o wy­zna­czo­nej po­rze, nie uprze­dza­jąc o tym, a te­raz, gdy Wol­ski pró­bo­wał od­dzwo­nić, jego te­le­fon mil­czał.

Drzwi do ga­bi­netu Ra­dec­kiego były uchy­lone. Dzien­ni­karz za­pu­kał, po czym wszedł do środka. Na­czelny sie­dział w fo­telu i roz­ma­wiał z kimś przez te­le­fon. Na wi­dok Wol­skiego za­koń­czył po­łą­cze­nie i pod­niósł się z miej­sca.

– Do­brze, że je­steś. Sia­daj. – Wska­zał ręką fo­tel na­prze­ciwko i dzien­ni­karz roz­siadł się wy­god­nie. – Wy­bacz, że py­tam cię o to po raz setny, ale czy to twoja osta­teczna de­cy­zja…? – za­py­tał, ści­sza­jąc głos.

– Sze­fie… – za­czął Wol­ski nie­śmiało. Do­my­ślił się, czego ma do­ty­czyć ta roz­mowa. – Moja Pau­lina nie chce tu miesz­kać i w pełni to sza­nuję. Ja rów­nież chcę być bli­sko mo­ich dziad­ków. Obie­ca­łem im już, że na pewno nie wra­cam do War­szawy… – Za­ło­żył nogę na nogę.

– Nikt nie mówi o po­wro­cie na stałe… – Ra­decki za­czął tro­chę klu­czyć w swo­jej wy­po­wie­dzi. – Zgo­dził­bym się, żebyś po­ja­wiał się tu tak jak te­raz, raz na ja­kiś czas. Spójrz, gdy­byś to ty zo­stał tym kie­row­ni­kiem, to w za­sa­dzie miał­byś na­wet wię­cej czasu dla ro­dziny, nie mu­siał­byś co chwilę być w te­re­nie…

Ra­decki pró­bo­wał na­mó­wić dzien­ni­ka­rza, by ten przy­jął jego ofertę i zo­stał sze­fem działu śled­czego, który on uru­cho­mił w swo­jej ga­ze­cie. Osoba za­trud­niona uprzed­nio na tym sta­no­wi­sku nie speł­niała jego ocze­ki­wań i bar­dzo za­le­żało mu, by to Wol­ski prze­jął tę rolę.

– Nie chcę dy­ry­go­wać ludźmi zza biurka i ka­zać im pi­sać o tym czy o tam­tym. Ko­cham swoją pracę, ale zna pan moje me­tody. Nic do­brego by z tego nie wy­szło.

– Nie cho­dzi, Pa­weł, o twoje me­tody, bo wiem, jak dzia­łasz, i masz wolną rękę, ale to, co ro­bisz, nie­sie ze sobą spore ry­zyko. Nie mogę po­zwo­lić na to, by któ­ry­kol­wiek z mo­ich lu­dzi… – Wes­tchnął, nie koń­cząc wy­po­wie­dzi. – Twoje bez­pie­czeń­stwo jest dla mnie naj­waż­niej­sze – do­dał po chwili.

– Cho­dzi panu o te dwie sprawy w gó­rach? – Wol­ski ro­zu­miał już, do czego zmie­rza szef.

– Omal nie przy­pła­ci­łeś ich ży­ciem, nie tego ocze­kuję, mó­wiąc o po­świę­ca­niu się pracy.

– Ta praca za­wsze bę­dzie nio­sła ze sobą pewne ry­zyko, któ­rego nie da się wy­eli­mi­no­wać. – Zmru­żył oczy.

Ra­decki pod­szedł do okna.

Wol­ski miał wra­że­nie, że coś jest nie tak.

– Cho­dzi o to, że nie chcę cię stra­cić… – wy­du­sił w końcu na­czelny.

– Stra­cić? – Dzien­ni­karz nie był pe­wien, czy do­brze sły­szy.

Na­czelny od­wró­cił się w jego kie­runku.

– W ze­szłym ty­go­dniu po­przed­nia asy­stentka zre­zy­gno­wała z pracy i mu­sia­łem za­trud­nić nową dziew­czynę…

– Przy­kro mi z tego po­wodu, ale za­pew­niam, że ja nie od­cho­dzę – wtrą­cił Wol­ski na­tych­miast.

– Do­ce­niam twoją lo­jal­ność, ale świat biz­nesu rzą­dzi się swo­imi pra­wami… – od­parł la­ko­nicz­nie Ra­decki.

– Do czego pan zmie­rza?

– Do tego, że przed­wczo­raj dzwo­niła ja­kaś ko­bieta z Ogól­no­pol­skiego Por­talu In­for­ma­cyj­nego… – Wes­tchnął. – Chyba wiesz, o co mi cho­dzi? – Ewi­dent­nie oba­wiał się, że ktoś chciał za­pro­po­no­wać Wol­skiemu pracę. – Ka­za­łem tej no­wej dziew­czy­nie uci­nać wszel­kie ta­kie te­le­fony i za­bro­ni­łem łą­czyć z tobą. – Na jego twa­rzy po­ja­wił się dziwny gry­mas.

– Sze­fie, zu­peł­nie nie­po­trzeb­nie się pan mar­twi, ja… – Wol­ski urwał. – Za­raz, po­wie­dział pan z Ogól­no­pol­skiego? – Po­dra­pał się po za­ro­ście. – Ma pan gdzieś ten nu­mer? Z któ­rego dzwo­niła?

– A po co? – Ra­decki zmarsz­czył brwi.

– Nie wiem, czy to przy­pa­dek, ale mój dzi­siej­szy roz­mówca, ten, który nie do­tarł na spo­tka­nie, jest dzien­ni­ka­rzem. Może nie dzwo­nili, żeby za­pro­po­no­wać mi pracę, lecz ma to zwią­zek wła­śnie z tym męż­czy­zną? Może dla nich pra­co­wał?

– Chyba że tak… – od­parł szef, znacz­nie spo­koj­niej­szy. Pod­szedł do biurka i chwy­cił za słu­chawkę od te­le­fonu. – Ali­cja, po­daj mi, pro­szę, nu­mer, z któ­rego kilka dni temu dzwo­niła ta ko­bieta z Ogól­no­pol­skiego. – Po tych sło­wach się­gnął po dłu­go­pis i za­pi­sał ciąg cyfr. – Dzięki. – Odło­żył słu­chawkę, po czym chwy­cił no­tes i po­dał go Wol­skiemu. – To ten nu­mer.

Dzien­ni­karz prze­pi­sał go do ko­mórki i od razu za­dzwo­nił. Po chwili ode­brała ja­kaś ko­bieta.

– Iwona Maik, Ogól­no­pol­ski Por­tal In­for­ma­cyjny, w czym mogę po­móc?

– Dzień do­bry pani, Pa­weł Wol­ski z tej strony. Przed­wczo­raj dzwo­nił ktoś do mo­jej asy­stentki z tego nu­meru i pro­sił o roz­mowę ze mną.

– Pan Wol­ski, tak? – po­wtó­rzyła ko­bieta.

– Zga­dza się.

– Prze­pra­szam, że nie­po­ko­iłam. To ja dzwo­ni­łam. Chcia­łam prze­ka­zać, że spo­tka­nie, które miał pan za­pla­no­wane z pa­nem Mar­ci­nem Ra­taj­cza­kiem, nie doj­dzie do skutku. – Są­dząc po gło­sie, wy­da­wała się przy­gnę­biona.

– Ro­zu­miem, a je­śli mogę za­py­tać, stało się coś? Mia­łem się z nim spo­tkać ja­kąś go­dzinę temu, ale nie mogę się do niego do­dzwo­nić. Po­prosi go pani o pilny kon­takt ze mną?

– Przy­kro mi, ale… to nie­moż­liwe. – Jej głos lekko za­drżał.

– Nie ro­zu­miem…

Miał wra­że­nie, że sły­szy płytki od­dech ko­biety.

– Mar­cin nie żyje…

2

Kra­kow­skie Bło­nia

Stał w miej­scu i nie był w sta­nie wy­krztu­sić z sie­bie słowa. Za­wład­nął nim dziwny nie­po­kój. W jego gło­wie wy­brzmie­wała tylko jedna myśl. „Nie żyje dzien­ni­karz”.

– I co? – za­py­tał w końcu Ra­decki, bo Wol­ski wciąż się nie od­zy­wał.

– Ten dzien­ni­karz… On nie żyje… – Pa­trzył gdzieś przed sie­bie.

– W ja­kiej spra­wie mie­li­ście się w ogóle zo­ba­czyć?

– Nie mam po­ję­cia. – Wol­ski wzru­szył ra­mio­nami. – Był bar­dzo ta­jem­ni­czy i oszczędny w sło­wach. Za­ło­ży­łem, że o wszyst­kim po­roz­ma­wiamy w cztery oczy. Na­prawdę nic o nim nie wiem, nie zna­łem go. Roz­ma­wia­łem z nim wtedy je­den je­dyny raz.

– Ale wi­docz­nie on znał cie­bie. Mu­siał wie­dzieć, że je­steś dzien­ni­ka­rzem śled­czym, i z ja­kie­goś po­wodu chciał się z tobą spo­tkać – pod­su­mo­wał Ra­decki. – Słu­chaj, Pa­weł – ode­zwał się po chwili – prze­cież oni mają sie­dzibę w Kra­ko­wie. Jak już bę­dziesz na miej­scu, to od­wiedź ich i po­sta­raj się do­wie­dzieć, co się wy­da­rzyło.

– Ma pan moje słowo. – Wol­ski po­dał Ra­dec­kiemu rękę, a ten mocno ją uści­snął. Na­stęp­nie ru­szył w kie­runku drzwi.

– Pa­weł – za­wo­łał na­czelny, za­nim dzien­ni­karz wy­szedł z ga­bi­netu. – Uwa­żaj na sie­bie.

Wsiadł do po­ciągu i za­jął miej­sce przy oknie. Wy­cią­gnął z kie­szeni te­le­fon i na­pi­sał do żony, in­for­mu­jąc, że bę­dzie w domu około dwu­dzie­stej pierw­szej, na­stęp­nie się­gnął do ak­tówki po no­tes. Od­na­lazł w nim dane dzien­ni­ka­rza, z któ­rym miał się spo­tkać, po czym spraw­dził w hi­sto­rii po­łą­czeń datę i go­dzinę ich ostat­niej roz­mowy. To był wto­rek, dzie­wiąty li­sto­pada, go­dzina 16.21. Za­pi­sał wszystko w no­te­sie, po czym spuścił wzrok. Te­raz ża­ło­wał, że nie do­py­tał, co mia­łoby być te­ma­tem spo­tka­nia. Miał jed­nak dziwne prze­świad­cze­nie, że to, o czym chciał po­roz­ma­wiać Ra­taj­czak, miało ja­kiś zwią­zek z jego śmier­cią. A to nie­po­ko­iło go jesz­cze bar­dziej. Słowa na­czel­nego, by udać się do sie­dziby Ogól­no­pol­skiego Por­talu In­for­ma­cyj­nego, brzmiały sen­sow­nie. Po­wi­nien do­wie­dzieć się, co za­szło, i usta­lić, w ja­kim celu tam­ten męż­czy­zna chciał się z nim spo­tkać, choćby dla świę­tego dzien­ni­kar­skiego spo­koju.

Po­nie­dział­kowy po­ra­nek nie przy­niósł zmiany po­gody. Wciąż było po­chmurno i desz­czowo. Wstał z łóżka i skierował się pro­sto do kuchni. Uru­cho­mił eks­pres i pa­trzył, jak jego ulu­biony ku­bek wy­peł­nia się po brzegi czarną kawą. Po wszyst­kim chwy­cił go mocno i usiadł przy stole. Ze­gar wska­zy­wał ósmą trzy­dzie­ści. Wziął pierw­szy łyk, po czym wy­brał w ko­mórce nu­mer ko­biety, która kilka dni temu pró­bo­wała się z nim skon­tak­to­wać. Przy­ło­żył te­le­fon do ucha. Po kilku sy­gna­łach usły­szał ten sam ko­biecy głos.

– Iwona Maik, Ogól­no­pol­ski Por­tal in­for­ma­cyjny, w czym mogę po­móc?

– Dzień do­bry, pani Iwono. Moje na­zwi­sko Wol­ski, Pa­weł Wol­ski, roz­ma­wia­li­śmy w ze­szłym ty­go­dniu, pa­mięta pani?

– A tak, dzień do­bry – od­parła uprzej­mie.

– Prze­pra­szam, że nie­po­koję, ale czy mógł­bym pro­sić pa­nią o krót­kie spo­tka­nie?

– Mnie? O spo­tka­nie?

– Zga­dza się. Cho­dzi mi kon­kret­nie o pana Mar­cina. Za­sta­na­wia mnie to, co się stało. Pan Mar­cin za­dzwo­nił do mnie kilka dni temu i po­pro­sił o spo­tka­nie, nie po­wie­dział jed­nak, czego mia­łoby do­ty­czyć, ale tak się składa, że rów­nież je­stem dzien­ni­ka­rzem, dzien­ni­ka­rzem śled­czym, za­kła­dam więc, że mo­gło to mieć zwią­zek z jego pracą, i wła­śnie to nie daje mi spo­koju.

– Jest pan dzien­ni­ka­rzem? – Spra­wiała wra­że­nie bar­dzo za­sko­czo­nej.

– Tak i prze­pra­szam, że o to do­py­tuję, ale czy zna pani może oko­licz­no­ści jego śmierci? – Przy­gryzł wargę. Nie miał po­ję­cia, jak ko­bieta za­re­aguje. Pró­bo­wał uło­żyć w my­ślach sce­na­riusz na każdą ewen­tu­al­ność.

– Pro­si­ła­bym, żeby w tej spra­wie skon­tak­to­wał się pan z po­li­cją. Nie je­stem upo­waż­niona do roz­mowy na te­mat śledztwa – od­parła, choć Wol­ski od­niósł wra­że­nie, że chwilę się za­sta­no­wiła nad od­po­wie­dzią.

– Śledz­twa? – Słowo to od razu wzbu­dziło w nim jesz­cze więk­sze obawy. – Pro­szę się nie oba­wiać, dzwo­nię pry­wat­nie, nie służ­bowo.

– Ja na­prawdę…

– Pro­szę – rzu­cił bła­gal­nie. – Bar­dzo się za­nie­po­ko­iłem. Może będę w sta­nie ja­koś po­móc?

– No do­brze… – Prze­łknęła ślinę. – Jest pan z Kra­kowa?

– Tak.

– Może pan pod­je­chać o dzie­więt­na­stej pod pa­pie­ską skałę na Bło­niach? Wie pan, gdzie to jest?

– Tak, wiem. Bar­dzo dzię­kuję. Będę o dzie­więt­na­stej.

– Do zo­ba­cze­nia. – Roz­łą­czyła się.

Jej za­cho­wa­nie utwier­dziło go je­dy­nie w prze­świad­cze­niu, że śmierć dzien­ni­ka­rza może mieć zwią­zek z czymś, nad czym pra­co­wał. Ko­bieta spra­wiała wra­że­nie prze­ję­tej i wy­stra­szo­nej, a to w jesz­cze więk­szym stop­niu na­pa­wało Wol­skiego nie­po­ko­jem.

Za­par­ko­wał wzdłuż ulicy, na wprost parku Jor­dana. Z nieba są­czył się lekki deszcz. Wol­ski zga­sił sil­nik, a na­stęp­nie wy­siadł z auta. Wy­jął z ba­gaż­nika pa­ra­sol i skie­ro­wał się w alejkę, która cią­gnęła się wo­kół Błoń. Za­zwy­czaj o tej po­rze było tu mnó­stwo spa­ce­ro­wi­czów, ro­we­rzy­stów oraz rol­ka­rzy, te­raz był jed­nak zu­peł­nie sam. Po­goda sku­tecz­nie znie­chę­ciła wszyst­kich do ja­kich­kol­wiek spa­ce­rów.

Ru­szył w stronę pa­pie­skiej skały i w od­dali do­strzegł czy­jąś syl­wetkę. Przy­śpie­szył kroku. Ko­bieta, z którą się umó­wił, już tam na niego cze­kała.

– Pani Iwona? – Przy­sta­nął na wprost niej.

– Tak. Iwona Maik.

– Pa­weł Wol­ski. – Wy­ciągnął rękę w jej kie­runku. – Dzię­kuję, że ze­chciałaś się ze mną spo­tkać. – Zło­żył pa­ra­sol, bo ten i tak na nic się zda­wał.

– Czy ta roz­mowa zo­sta­nie mię­dzy nami? – Spoj­rzała na dzien­ni­ka­rza nie­uf­nie.

– Słowo ho­noru. Tak jak ci wspo­mnia­łem, spo­ty­kamy się pry­wat­nie – od­parł Wol­ski po­waż­nym to­nem.

– W po­rządku. – Ski­nęła głową.

– Wiesz może, jak zgi­nął Mar­cin? – Dzien­ni­karz po­sta­no­wił za­py­tać o to, co go naj­bar­dziej in­te­re­so­wało.

– Nie wiem. Wiem tylko, że jego śmierć jest dość nie­ja­sna… – od­po­wie­działa ta­jem­ni­czo.

– To zna­czy?

– Nie są do końca znane oko­licz­no­ści, w któ­rych zgi­nął. – Te słowa ko­bieta wy­po­wie­działa, jesz­cze bar­dziej ści­sza­jąc głos.

Wol­ski był co­raz bar­dziej za­nie­po­ko­jony. To wszystko za­czy­nało nie­stety po­twier­dzać jego przy­pusz­cze­nia, że wy­da­rzyło się coś złego. Prze­łknął ślinę.

– A wia­domo, nad czym pra­co­wał?

– Nie, i to jest wła­śnie dziwne. Mar­cin nie pra­co­wał w te­re­nie.

– Nie pro­wa­dził żad­nych spraw? – zdzi­wił się Wol­ski.

– Żad­nych. Był dzien­ni­ka­rzem noc­nym.

– Kim? – Na­chy­lił się w jej kie­runku, nie bę­dąc prze­ko­nany, czy do­brze usły­szał.

– Dzien­ni­ka­rzem noc­nym.

– Czyli?

– Spra­wo­wał opiekę nad ser­wi­sami w go­dzi­nach noc­nych. Tłu­ma­czył za­gra­niczne tek­sty, które na­pły­wały w nocy, przy­go­to­wy­wał ma­te­riały, by rano jego ko­le­dzy mo­gli je re­da­go­wać i pu­bli­ko­wać. Bar­dzo do­brze znał fran­cu­ski i nie­miecki.

– Ro­zu­miem – od­parł, choć nie ro­zu­miał ni­czego, zwłasz­cza tego, po co ktoś, kto był ra­czej po­moc­ni­kiem dzien­ni­ka­rza niż sa­mym dzien­ni­ka­rzem, chciał się spo­tkać wła­śnie z nim, osobą zaj­mu­jącą się spra­wami nie­wy­ja­śnio­nych mor­derstw czy za­gi­nięć. To nie miało naj­mniej­szego sensu. – A po­wiedz mi, wia­domo, gdzie to się wy­da­rzyło?

– Na­prawdę nie­wiele wiem, poza tym, że ja­kieś dwa, trzy dni przed śmier­cią prze­stał po­ja­wiać się w pracy.

– Może miał ja­kieś kło­poty ro­dzinne albo za­wo­dowe?

– Nie – od­parła bez za­wa­ha­nia. – Ko­chał ro­dzinę. Był też na­prawdę su­mienny i za­wsze można było na niego li­czyć… – Jej głos lekko się za­ła­mał. – Tu cho­dziło o coś in­nego.

– Masz ja­kieś przy­pusz­cze­nia?

– Mar­cin ma­rzył, żeby zo­stać praw­dzi­wym dzien­ni­ka­rzem. Moim zda­niem w ta­jem­nicy przed wszyst­kimi pod­jął się cze­goś na wła­sną rękę…

– Nie­wy­klu­czone, że tak było…

Taki sce­na­riusz w grun­cie rze­czy był bar­dzo praw­do­po­dobny, ale słowa „w ta­jem­nicy” ozna­czały, że aby się tego do­wie­dzieć, Wol­ski bę­dzie ska­zany na sa­mego sie­bie, bo nikt nie bę­dzie w sta­nie mu w tej kwe­stii po­móc.

– To taka tra­ge­dia, nie chcę my­śleć, co oni te­raz zro­bią…

– Oni?

– Jego ro­dzina, miał żonę, córkę i synka… – Jej głos drżał.

Wol­ski wcale się temu nie dzi­wił. Nie znał tam­tego dzien­ni­ka­rza, ale fakt, że męż­czy­zna osie­ro­cił dzieci, do­głęb­nie go po­ru­szył. Od razu po­my­ślał o Pau­li­nie. Sam za ja­kieś dwa mie­siące miał zo­stać oj­cem.

Słowa ko­biety bar­dzo go za­smu­ciły. Spoj­rzał na to­nące w mroku Bło­nia. Ode­zwał się do­piero po dłuż­szej chwili.

– Czy po­li­cja była już w biu­rze?

– W biu­rze? Nie, a po co? – Spra­wiała wra­że­nie za­sko­czo­nej py­ta­niem.

– Bo wspo­mniałaś, że pro­wa­dzą w tej spra­wie śledz­two.

– Ach tak, pro­wa­dzą, ale nie, nie było ich w biu­rze – za­prze­czyła, krę­cąc przy tym głową. – Wiem tylko, że roz­ma­wiali z sze­fem, ale po­wie­dział im, że nie ma po­ję­cia, co Mar­cin tam ro­bił, i w su­mie na tym sta­nęło.

– Tam? – Wol­ski zmru­żył oczy. – To zna­czy gdzie?

Ko­bieta spu­ściła głowę. Była co­raz bar­dziej zde­ner­wo­wana i roz­trzę­siona.

– Prze­pra­szam, ale na­prawdę nie­wiele wiem, nie chcę kła­mać…

– Mo­żesz po­wie­dzieć mi wszystko, na­wet je­śli to tylko przy­pusz­cze­nia. – Zda­wał so­bie sprawę, że na­wet z tego można wy­ło­nić ja­kiś ob­raz sy­tu­acji.

– Po­dobno jego ciało od­na­leźli w ja­kimś luk­su­so­wym ośrodku wcza­so­wym nad Je­zio­rem Roż­now­skim.

– Był tam z ro­dziną? – za­py­tał dzien­ni­karz od­ru­chowo.

– No wła­śnie nie, był tam cał­kiem sam.

– Mógł mieć ro­mans…?

– Nie, na pewno nie.

– To fak­tycz­nie dziwne… – Je­dyne, co wy­wnio­sko­wałz ca­łej tej hi­sto­rii, to to, że skoro do zda­rze­nia do­szło nad Je­zio­rem Roż­now­skim, to do­cho­dze­nie musi pro­wa­dzić po­li­cja z No­wego Są­cza i to tam bę­dzie mu­siał udać się po ja­kie­kol­wiek in­for­ma­cje, by do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej. – No nic, bar­dzo ci dzię­kuję, że się ze mną spo­tkałaś. Skon­tak­tuję się ze śled­czymi i do­py­tam, czy usta­lili coś w kwe­stii tego, co tam ro­bił i co tak na­prawdę się wy­da­rzyło. – Nie wi­dział sensu kon­ty­nu­owa­nia tej roz­mowy, na­wet nie wie­dział, o co jesz­cze mógłby za­py­tać. – Po­zwolę so­bie prze­dzwo­nić, gdy­bym miał ja­kieś py­ta­nia. – Wrę­czył ko­bie­cie swoją wi­zy­tówkę. – W ra­zie czego je­stem do­stępny pod tym nu­me­rem. – Scho­wał rękę do kie­szeni.

– Mar­cin nie za­słu­żył na śmierć… – sko­men­to­wała pod no­sem, przy­glą­da­jąc się wi­zy­tówce.

– Nikt na nią nie za­słu­guje – skwi­to­wał.

Ko­bieta nieco się zmie­szała. Szybko się od­wró­ciła i znik­nęła dzien­ni­ka­rzowi z pola wi­dze­nia. Wol­ski stał w miej­scu. Czuł, że znów zo­stał wcią­gnięty w ja­kąś mroczną hi­sto­rię, i miał wra­że­nie nad­cią­ga­ją­cych kło­po­tów.

3

Dzien­ni­karka

Usiadł przy biurku i uru­cho­mił lap­top. Po­sta­no­wił do­wie­dzieć się cze­goś wię­cej o nie­ży­ją­cym męż­czyź­nie. Za­kła­dał, że jego śmierć nie mo­gła przejść bez echa. Wpi­sał w prze­glą­darkę jego imię i na­zwi­sko i klik­nął „wy­szu­kaj”. In­for­ma­cji na te­mat tego wy­da­rze­nia było jed­nak nie­wiele, co go bar­dzo za­sko­czyło. Za­czął od za­po­zna­nia się z ko­mu­ni­ka­tem, jaki na swo­jej stro­nie za­mie­ścił sam ser­wis in­for­ma­cyjny.

Z ża­lem za­wia­da­miamy, że 9 li­sto­pada zmarł nasz re­dak­cyjny ko­lega i przy­ja­ciel, dzien­ni­karz Mar­cin Ra­taj­czak.

Mar­ci­nie, na za­wsze po­zo­sta­nie z nami wspo­mnie­nie Two­jego za­an­ga­żo­wa­nia w pracę, Two­ich za­baw­nych opo­wie­ści i wy­ra­fi­no­wa­nego po­czu­cia hu­moru.

Przy­ja­ciele z re­dak­cji

Ogól­no­pol­skiego Por­talu In­for­ma­cyj­nego

Wol­ski po­ło­żył łok­cie na bla­cie biurka i pod­parł głowę rę­kami. Do­piero te­raz za­częło do niego do­cie­rać, co się stało. Gdzieś w środku czuł, jakby stra­cił ko­legę. Męż­czy­zna też był prze­cież dzien­ni­ka­rzem. Na do­da­tek roz­ma­wiali ze sobą za­le­d­wie ty­dzień temu, a te­raz zmu­szony jest czy­tać smutną wia­do­mość o jego śmierci.

Co­raz bar­dziej chciał się do­wie­dzieć, co się stało, i po­znać wszyst­kie nie­ja­sne oko­licz­no­ści tego zda­rze­nia. In­tu­icja pod­po­wia­dała mu, że nie może przejść wo­bec tego obo­jęt­nie. Za­czął więc prze­glądać lo­kalne ser­wisy in­for­ma­cyjne, nie­stety ża­den nie opi­sy­wał, co w ogóle się wy­da­rzyło, wszyst­kie ogra­ni­czyły się je­dy­nie do krót­kiej wzmianki na te­mat śmierci męż­czy­zny oraz in­for­ma­cji, że sprawa jest w toku. Nieco wię­cej zna­lazł na Są­dec­kim New­sie. W swoim krót­kim ar­ty­kule por­tal jako je­dyny po­dał na­zwę miej­sco­wo­ści i to dzięki tej wzmiance Wol­ski do­wie­dział się, że dzien­ni­karz fak­tycz­nie po raz ostatni wi­dziany był w bar­dzo dro­gim ośrodku nad Je­zio­rem Roż­now­skim, choć ni­g­dzie nie było na­pi­sane, że to tam zgi­nął. Za­pi­sał w no­te­sie na­zwę obiektu, a na­stęp­nie wy­szu­kał in­for­ma­cje o nim.

Ośro­dek był po­ło­żony nad sa­mym brze­giem je­ziora. Na jego te­re­nie mie­ściła się przy­stań jach­towa, pole gol­fowe oraz ho­tel, który wy­glą­dał na­prawdę oka­zale. Już na pierw­szy rzut oka można było stwier­dzić, że nie każdy mógł po­zwo­lić so­bie na po­byt w ta­kich wa­run­kach, co nie­po­ko­iło go jesz­cze bar­dziej. Nie miał po­ję­cia, co mógł tam robić ten dzien­ni­karz, ale skoro nie za­brał ze sobą ro­dziny, to zna­czyło, że był tam z kimś umó­wiony w ce­lach in­nych niż wy­po­czyn­kowe. Po­now­nie wró­cił do ar­ty­kułu Są­dec­kiego Newsa i jego uwagę przy­kuła ko­lejna rzecz. Była w nim mowa o ja­kimś biz­nes­me­nie, wła­ści­cielu tego luk­su­so­wego obiektu, któ­rego au­torka tek­stu okre­śliła mia­nem sądeckiego mi­lio­nera. Za­pi­sał w no­te­sie imię ko­biety, która pod­pi­sała się pod ar­ty­ku­łem.

– Ka­mila… – wy­mam­ro­tał, od­kła­da­jąc dłu­go­pis.

Miał dziwne wra­że­nie, że re­por­terka znała toż­sa­mość tego męż­czy­zny, ale z ja­kie­goś po­wodu nie użyła jego na­zwi­ska. Wła­ści­ciel tak pre­sti­żo­wego ośrodka na pewno nie chciał roz­głosu, zwłasz­cza ta­kiego. Nie chciał, by wią­zano go ze sprawą ta­jem­ni­czej śmierci dzien­ni­ka­rza, mu­siało mu za­le­żeć na wy­ci­sze­niu sprawy.

Za­mknął lap­top i wy­szedł z ga­bi­netu. Pau­lina sie­działa na so­fie w sa­lo­nie i oglą­dała swój ulu­biony se­rial. Usiadł obok i za­czął jej opo­wia­dać o ta­jem­ni­czym spo­tka­niu, które miał od­być z nie­ży­ją­cym już dzien­ni­ka­rzem.

– Nie ro­zu­miem, co to ma wspól­nego z tobą… – sko­men­to­wała. – Dla­czego chciał się spo­tkać? – do­dała po dłuż­szej chwili.

– Nie wiem i wła­śnie tego chcę się do­wie­dzieć – od­parł.

– Co za­mie­rzasz?

– Zgło­sić się na po­li­cję – rzu­cił, pa­trząc w ekran te­le­wi­zora.

– Na po­li­cję? Po co?

– Bo się ze mną kon­tak­to­wał, a oni pro­wa­dzą śledz­two. Będą prze­glą­dać jego bi­lingi i prę­dzej czy póź­niej do mnie do­trą. Za­mie­rzam ich uprze­dzić.

– I co im po­wiesz? Prze­cież sam nic nie wiesz. – Pa­trzyła na niego zdu­miona.

– Ale oni o tym nie wie­dzą… za to ja będę miał szansę do­wie­dzieć się cze­goś od nich. – W za­sa­dzie na tym po­le­gał te­raz jego plan.

– Mar­twię się…

– Nie­po­trzeb­nie. Nie ma co za­kła­dać naj­gor­szego. – Ści­snął jej rękę.

– A je­śli zgi­nął, bo… – Spoj­rzała na niego, mru­żąc oczy, ale nic nie od­po­wie­dział.

W grun­cie rze­czy też zda­wał so­bie sprawę, że wszystko to wy­glą­dało bar­dzo ta­jem­ni­czo i groź­nie. Je­śli Ra­taj­czak fak­tycz­nie na coś wpadł i ktoś po­sta­no­wił go uci­szyć, to na pewno wcze­śniej zo­rien­to­wał się, z kim i w ja­kim celu się kon­tak­to­wał. Wol­ski był wśród tych osób. To ozna­czało, że i jego ży­cie może być za­gro­żone.

Wstał przed ósmą i od razu chwy­cił te­le­fon. Wy­brał nu­mer do Ra­dec­kiego.

– Cześć, sze­fie, dzwo­nię w spra­wie tam­tego dzien­ni­ka­rza – ode­zwał się po­waż­nym gło­sem.

– Usta­li­łeś coś? – Ra­decki nie­mal wszedł mu w słowo.

– Nie, ale sprawa wy­daje się… Oba­wiam się, że mógł zgi­nąć, bo nad czymś pra­co­wał. Chcę się za­jąć tą sprawą.

– Zgoda, dzia­łaj – od­parł Ra­decki bez za­wa­ha­nia. – Trzeba ci cze­goś?

– Póki co nie, ale będę in­for­mo­wał na bie­żąco.

– Bądź ostrożny, ktoś, kto obiera za cel dzien­ni­ka­rza, nie ma żad­nych ha­mul­ców.

– Wiem, dla­tego naj­pierw ustalę jak naj­wię­cej szcze­gó­łów i do­piero po­tem obiorę ja­kąś tak­tykę. Śledztwo pro­wa­dzi po­li­cja z No­wego Są­cza, po­jadę tam jesz­cze dziś.

– Ko­niecz­nie. In­for­muj mnie.

– Oczy­wi­ście. Do usły­sze­nia. – Roz­łą­czył się.

Był bar­dzo cie­kaw oko­licz­no­ści, w ja­kich zgi­nął dzien­ni­karz, a po­nie­waż te we­dług asy­stentki por­talu, w któ­rym pra­co­wał, były nie­ja­sne, to ozna­czało, że ktoś na pewno ma­czał w tym palce. Mu­siał do­wie­dzieć się, kto i dla­czego.

GPS do­pro­wa­dził go pod sam bu­dy­nek dworca ko­le­jo­wego w No­wym Są­czu. To wła­śnie tu swoją sie­dzibę miała ga­zeta Są­decki News i to wła­śnie od spo­tka­nia z au­torką tam­tego ar­ty­kułu po­sta­no­wił za­cząć swoją wi­zytę w No­wym Są­czu. W ten spo­sób chciał też przy­go­to­wać się do roz­mowy ze śled­czymi. Li­czył na to, że po­zna wię­cej szcze­gó­łów, które póź­niej bę­dzie mógł wy­ko­rzy­stać.

Chwy­cił ak­tówkę le­żącą na fo­telu pa­sa­żera i wy­siadł z auta. W od­na­le­zie­niu wej­ścia do bu­dynku po­mógł mu do­piero pra­cow­nik ochrony ko­lei, bo to mie­ściło się zu­peł­nie z boku i nie mógł go do­strzec. Wszedł do środka, a na­stęp­nie scho­dami do­stał się na górę i przy­sta­nął.

Na jed­nych z kil­korga drzwi za­mon­to­wana była ta­bliczka z logo por­talu. Za­pu­kał, lecz w progu nikt się nie po­ja­wił. Na­ci­snął więc klamkę i ostroż­nie je uchy­lił. Do­strzegł długi ko­ry­tarz z ko­lej­nymi drzwiami. Wszedł głę­biej i za­pu­kał do pierw­szych po pra­wej. Usły­szał stłu­miony mę­ski głos:

– Pro­szę!

– Dzień do­bry. Moje na­zwi­sko Wol­ski. Szu­kam pani Ka­mili – ode­zwał się, pa­trząc na męż­czy­znę sie­dzą­cego za kil­koma ka­me­rami i dwoma mo­ni­to­rami.

Miej­sce, w któ­rym się zna­lazł, przy­po­mi­nało stu­dio na­gra­niowe.

– Drzwi na wprost. – Roz­mówca uniósł rękę, wska­zu­jąc kie­ru­nek.

Dzien­ni­karz ski­nął głową w po­dzięce, a na­stęp­nie wy­szedł. Za­pu­kał do drzwi, o któ­rych wspo­mniał męż­czy­zna. Po chwili w progu po­ja­wiła się ja­kaś ko­bieta w czer­wo­nych tramp­kach i luź­nej nie­bie­skiej blu­zie. Przyj­rzała się dzien­ni­ka­rzowi, żu­jąc gumę.

– Dzień do­bry, pani Ka­mila? – za­py­tał Wol­ski z uśmie­chem na twa­rzy.

– Zga­dza się, w czym mogę po­móc? – Nie spusz­czała oczu z dzien­ni­ka­rza. Spra­wiała wra­że­nie mocno za­sko­czo­nej czy­ją­kol­wiek wi­zytą.

– Moje na­zwi­sko Wol­ski. Je­stem dzien­ni­ka­rzem śled­czym. Czy mo­żemy za­mie­nić słowo?

– Oczy­wi­ście, za­pra­szam. – Wpu­ściła go do swo­jego ga­bi­netu, jed­no­cze­śnie przy­glą­da­jąc mu się jesz­cze uważ­niej. Za­mknęła drzwi. – O czym chciałby pan po­roz­ma­wiać?

– Ża­den pan. Przy­cho­dzę jako ko­lega po fa­chu. – Po­ło­żył na stole swoją le­gi­ty­ma­cję. – Pa­weł. Pro­szę, mów mi Pa­weł. – Wy­cią­gnął rękę.

– Ka­mila. – Na jej twa­rzy po­ja­wił się lekki uśmiech i do­piero te­raz nieco się uspo­ko­iła.

– Wra­ca­jąc do sedna, chciał­bym za­mie­nić słowo o twoim ar­ty­kule na te­mat ta­jem­ni­czej śmierci męż­czy­zny nad Je­zio­rem Rożnow­skim.

– Coś z nim nie tak? – Zmru­żyła oczy.

– Nie w tym rzecz. Za­cznę od po­czątku. Za­nim do­wie­dzia­łem się, że ten dzien­ni­karz nie żyje, by­łem z nim umó­wiony. Za­dzwo­nił kilka dni temu i pil­nie chciał się spo­tkać. Nie po­wie­dział, czego miała do­ty­czyć roz­mowa, ale kiedy przy­szedł dzień, w któ­rym by­li­śmy umó­wieni, nie po­ja­wił się. Po­tem za­dzwo­niła ko­bieta z jego re­dak­cji, mó­wiąc, że… – Ści­szył głos. – …nie żyje. Ro­zu­miesz chyba, że po­czu­łem się w obo­wiązku do­wie­dzieć się, co się stało? Je­stem dzien­ni­ka­rzem śled­czym, a on chciał się ze mną spo­tkać.

– Nooo… – za­cią­gnęła. – Ja­sne, że ro­zu­miem – do­dała do­piero po chwili.

– Po­wiem wprost: uwa­żam, że to ma ja­kiś zwią­zek z tym, co tu ro­bił.

– Ale czego ocze­ku­jesz ode mnie…? – Od­chy­liła się na krze­śle.

– Bez obaw, ni­czego kon­kret­nego. Szcze­rej roz­mowy. Na­pi­sa­łaś, że ostatni raz był wi­dziany wła­śnie w tym eks­klu­zyw­nym ośrodku nad je­zio­rem, czy to tam go zna­le­ziono?

– Z tego, co wiem, to nie, ale mam zna­jo­mego po­li­cjanta i po­twier­dził mi, że tam wi­dziano go po raz ostatni.

– A czy zdra­dził ci może przy­czynę śmierci?

– Nie, ale w su­mie też nie na­ci­ska­łam – od­parła szcze­rze.

– Kim w ogóle jest ten są­decki mi­lio­ner? – zmie­nił te­mat. – Ce­lowo nie uży­łaś jego na­zwi­ska?

– Pan Dar­łow­ski to spe­cy­ficzny czło­wiek, le­piej mu nie pod­paść… Już nie­jed­nemu wy­to­czył pro­ces za po­mó­wie­nia. Nie chcia­łam mieć pro­ble­mów.

To, co mó­wiła, tylko pod­sy­cało wy­obraź­nię Wol­skiego.

– My­ślisz, że miał z tą sprawą coś wspól­nego? – do­py­ty­wał dzien­ni­karz.

– Nie chcę wy­bie­gać tak da­leko, ale ten mój zna­jomy po­li­cjant po­wie­dział mi, że się spo­tkali. My­ślę, że tam­tego dzien­ni­ka­rza in­te­re­so­wał wła­śnie Dar­łow­ski – od­parła ci­cho.

Wol­ski od­niósł wra­że­nie, że ta hi­sto­ria za­czyna na­bie­rać kształ­tów. Mi­lio­ner i pi­szący o jego nie­ko­niecz­nie le­gal­nych in­te­re­sach dzien­ni­karz – to mo­gło do­pro­wa­dzić do tra­ge­dii.

– Dla­czego miałby go in­te­re­so­wać? – drą­żył.

– Jego na­zwi­sko prze­wi­jało się już w przy­padku wielu afer. Ten czło­wiek to do­sko­nały ma­te­riał na nie­je­den ar­ty­kuł. – Ucie­kła wzro­kiem gdzieś na bok.

– Afer?

– Ma ogromne pie­nią­dze i za­wsze sta­wia na swoim – wy­ja­śniła.

– Chyba wiem, do czego zmie­rzasz… – Przed jego oczami po­ja­wił się ob­raz czło­wieka nie­li­czą­cego się z ni­kim ani z ni­czym.

– On ma na­prawdę wiele za uszami. Ostat­nio też było o nim gło­śno – ode­zwała się po chwili z po­ważną miną. – Był za­mie­szany w gło­śną aferę ko­rup­cyjną w na­szym ma­gi­stra­cie, może to o tym chciał na­pi­sać tam­ten dzien­ni­karz?

– Brzmi to sen­sow­nie, tyle że ja nie pi­szę o ko­rup­cji… – od­parł Wol­ski. – Jak wspo­mnia­łem, je­stem dzien­ni­ka­rzem śled­czym i zaj­muję się spra­wami za­gi­nięć i nie­wy­ja­śnio­nych mor­derstw… – Spu­ścił wzrok. – Więc ra­czej nie cho­dziło o aferę ko­rup­cyjną. Ra­taj­czak mógł od­kryć coś znacz­nie gor­szego… – wy­mam­ro­tał pod no­sem. – Wiesz może, kto pro­wa­dzi śledz­two?

– Nie znam na­zwi­ska.

– A po­dasz mi na­miary na twoje źró­dło? Albo skon­tak­tu­jesz się z nim?

– Przy­kro mi, nie mogę tego zro­bić. To ko­le­żeń­ska re­la­cja.

– Oczy­wi­ście, ro­zu­miem. – Sam miał ta­kie układy i rów­nież ni­komu o nich ni­gdy nie wspo­mi­nał. – No do­brze. Dzię­kuję ci za po­świę­cony czas. Po­sta­ram się do­wie­dzieć cze­goś wię­cej na ko­men­dzie. – Pod­niósł się z miej­sca.

W jego gło­wie szu­miało te­raz jedno na­zwi­sko: Dar­łow­ski.