W potrzasku wspomnień - Aleksandra Kosowska - ebook + książka

W potrzasku wspomnień ebook

Aleksandra Kosowska

4,2

Opis

Co zrobiłabyś, gdy pewnego dnia twój świat przestał istnieć, gdyby twoje wspomnienia zostały wymazane? Czy bez nich dalej byłabyś sobą? Czy umiałabyś zacząć wszystko od nowa?

Przed takim dylematem staje dwudziestokilkuletnia Oliwia. Od śmierci ratuje ją nieznany mężczyzna Mateo. Niedoszła samobójczyni niczego nie pamięta, jedyne, co wie o sobie, to imię, którym podpisała list pożegnalny.

Zbieg okoliczności sprawia, że Oliwia sprowadza się do domu swojego wybawiciela. Mateo to mężczyzna z przeszłością. W swoim życiu doznał wiele bólu, podjął też kilka złych decyzji, za które płaci do teraz. Nie jest w stanie zrozumieć, co mogło pchnąć Oliwię do takiego kroku. Życie pod jednym dachem nie jest łatwe, ale tylko do chwili, gdy na jego oczach ona zaczyna odkrywać swoją przeszłość. Co oznaczają przerażające obrazy, które widzi? Jaką tajemnicę skrywa przeszłość? I jak żyć dalej?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 813

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (37 ocen)
23
6
0
8
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Aleksandra Kosowska W potrzasku wspomnień ISBN Copyright © by Aleksandra Kosowska, 2019All rights reserved Projekt okładki i stron tytułowych Mariusz Banachowicz Redaktor Paulina Kaczmarek Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.

— Stary, tylko nie przypal steków, bo sam będziesz je jadł!

Poczułem uderzenie w plecy i odwróciłem się zamaszyście, udając, że oddaję przyjacielowi.

— Zrobię je tak mocno przypieczone, bym sam mógł zjeść wszystkie. — Przyłożyłem do jego klatki piersiowej widelec od mięsa z wyrazem twarzy mówiącym „ostrzegam”.

— Więc następnym razem nie zostaniesz zaproszony, ha! — odparł zadowolony Mikołaj.

— To ja zawsze organizuję tego grilla, więc masz problem! A poza tym nie umiałbyś przygotować nawet parówki, więc w konsekwencji umarlibyśmy z głodu. — Rzuciłem w przyjaciela kawałkiem cebuli i odwróciłem się szybko w stronę grilla, by faktycznie niczego nie przypalić. Lubię gotować i właśnie to sprawia mi w grillowaniu największą radość. Samo przesiadywanie i jedzenie już mniej. Znowu zaczną się pytania o to, czy jestem sam, a może zorganizują mi randkę w ciemno i takie tam. Jakby facet po ukończeniu trzydziestki nie mógł być sam. Z pewnością chciałbym mieć rodzinę i gromadkę dzieci, ale chyba nie jest mi to pisane.

— Braciszku, mogę ci przeszkodzić? — spytała Monika, obserwując mnie wymownie, i już wiedziałem, że zaraz się zacznie. Jest ode mnie o siedem lat młodsza i tak jak z początku byłem wkurzony pojawieniem się siostry, teraz nie wyobrażam sobie bez niej życia.

— No wal, jestem gotowy. Jak zawsze — uśmiechnąłem się do niej, a ona udała oburzoną, co było nawet słodkie.

— Oj, a ty znowu swoje. Po prostu martwię się o starszego braciszka i tyle. — W obronnym geście splotła ręce na piersi.

— Ułatwię ci sprawę. Nie, nie mam nikogo ani aktualnie, ani na oku. Nie, nie czuję się samotny i nie popadam w samouwielbienie, bo zapewne tak mnie określasz, skoro w tym wieku jestem sam.

Poprawiłem mięso na ruszcie, czując jej poirytowany wzrok, i czekałem na atak, ale się zdziwiłem, gdy pogładziła mnie tylko po ramieniu i odeszła, nie kontynuując wypytywania. Gdybym wiedział, że wystarczy użyć takich słów, zrobiłbym to od razu, unikając tych chorych sytuacji.

— Wujku, jesteśmy głodni. — Poczułem nagłe szczypanie w pośladek. Odłożyłem sprzęt do grillowania i odwróciłem się błyskawicznie, unosząc stojącego przede mną sześciolatka i podrzucając go, czym spowodowałem oczekiwane salwy śmiechu. Chwilę później poczułem szarpanie nogawki przez jego siostrę Natalię, domagającą się oczywiście tego samego. Odstawiłem siostrzeńca i tak samo podrzuciłem Nat. Uwielbiałem dzieci, tego byłem pewien.

— No, dzieciaki, idźcie do mamy, a ja pogadam z wujkiem — powiedział Mikołaj, przerywając nam dobrą zabawę.

— Nie mówi się „pogadam”, tylko „porozmawiam”. Mamo, mamo, wujek nie umie mówić! — Pobiegły, przekrzykując się wzajemnie.

— Dobra, wiem, że mógłbyś tak do jutra, ale mam dla ciebie coś ciekawszego — wyjaśnił na swoją obronę. Spojrzałem od niechcenia we wskazanym kierunku, biorąc od przyjaciela lornetkę.

— Co ty tam wypatrzyłeś?

Minęła chwila, zanim zrozumiałem, o co mu chodzi — a raczej o kogo. Na pomoście siedziała dziewczyna opatulona kocem, mimo że było bardzo ciepło.

— I o to całe halo? — zapytałem, unosząc wzrok w niebo, aby okazać znudzenie. Przynajmniej tak miało to wyglądać.

— Jezu, Mateo, jaki ty niecierpliwy, popatrz na nią dłużej. Jest sama, ładna i… — Uniósł brew, oczekując mojej reakcji.

— No i co, Romeo? Mam biec do jakiejś laski, która siedzi na pomoście? Powariowałeś już kompletnie. Przypominam ci, że to ja zerwałem z Sabiną, a nie na odwrót, i nie jestem zdesperowany, by lecieć na każdą laskę, byleby miała cycki. Szukam czegoś więcej. Panienek na jedną noc już mi nie trzeba, ale dzięki. Możesz sam spróbować, do dzieła, droga wolna.

Skierowałem się do grilla, kończąc rozmowę, a przynajmniej tak mi się wydawało.

— Jakbyś nie bił tak dobrze, a nawet lepiej niż ja, przyłożyłbym ci. Obserwuję tę dziewczynę od dobrej godziny. Nic nie robi, tylko tam siedzi. Sama, stary, całkiem sama. Może potrzebuje pocieszenia, może rzucił ją chłopak lub coś takiego? Nie zbiedniejesz od jednego uścisku lub jednej rozmowy, a pamiętaj, że wielkie miłości poznaje się zazwyczaj w dziwnych okolicznościach.

Przyjaciel, nie poddając się, odwrócił mnie i kazał ją obserwować. Zostawił lornetkę przy grillu i poszedł. Byłem już zmęczony tymi gierkami. Mogłem nie zrywać z Sabiną, przynajmniej miałbym teraz spokój. Wróciłem do smażenia, patrząc z ciekawości w dal na postać na pomoście.

Nałożyłem jedzenie i usiedliśmy przy stole. Mięso znikało w mgnieniu oka. Miałem wrażenie, że im więcej go przyniosę, tym więcej znika, jakby nie znali umiaru.

Było nas, nie licząc dwójki bliźniaków mojej siostry, siedmioro. Monika — moja siostra z mężem, Mikołaj — mój przyjaciel z jakąś nową laską, której imienia nie zapamiętałem. Był też mój rockowy przyjaciel Xawier, którego widuję rzadko, ale cieszyło mnie, że znalazł czas i przyjechał razem z jakąś towarzyszką o imieniu Ozi, która w sumie do niego pasowała. Miała przekłute wargi i język, i wolałem nie wiedzieć, gdzie jeszcze zamontowała sobie te cudeńka.

Przez następne godziny bawiliśmy się, żartowaliśmy i przekomarzaliśmy, aż niespodziewanie zapadł zmrok.

— Dziękujemy, braciszku, za zaproszenie, ale dzieciaki są już zmęczone. Będziemy się zbierali, przed nami kawał drogi — powiedziała siostra, trzymając na rękach przysypiającą córeczkę.

— Pewnie, dzięki, że wpadliście. Pa, dzieciaki. — Przytuliłem siostrę i pożegnałem się z siostrzeńcami. Po nich pojechał Xawier ze swoją energetyczną dziewczyną oraz Mikołaj, przed odjazdem wskazał mi ponownie na lornetkę i na obiekt westchnień.

— Dobra, stary, daj spokój. Poradzę sobie bez twoich durnych pomysłów. — Poklepałem go po plecach i odprowadziłem wzrokiem do samochodu.

Zostałem sam na polu bitwy. Syf zawsze sprzątałem ja. Nie przeszkadzało mi to jednak, bo lubiłem te spotkania, tym bardziej że rzadko miałem okazję tutaj przyjeżdżać. Brakuje mi jeziora, szelestu liści na drzewach i brzęczenia owadów. Cieszę się z tego, co zostawił mi ojciec, ale czasami czuję, że mnie to przerasta, i wtedy przyjeżdżam tutaj. Do miejsca, gdzie przyroda nie miesza się z obowiązkami. Przyjeżdżam, by zrobić tak zwany reset umysłu.

Posprzątałem wszystko i zaniosłem do domku, usiadłem wygodnie na krześle, nalałem sobie piwa i postawiłem je na stoliku, na którym leżała lornetka. Ciekawość wzięła górę nad rozsądkiem. Było późno, więc nieznajoma pewnie już odpoczęła i po prostu wróciła do domu, ale nie byłbym sobą, gdybym tego nie sprawdził.

Obserwowałem ją, bo jak się okazało, znajdowała się dokładnie tam, gdzie pierwszy raz ją zobaczyłem. Tym razem jednak była czymś zajęta. Tak przynajmniej mi się wydawało, ponieważ nie mogłem tego stwierdzić z takiej odległości. Przyglądałem się dziewczynie przez chwilę, gdy nagle się obejrzała, zupełnie jakby mnie zobaczyła. Schowałem się więc za krzakiem jak jakiś nastolatek. Uśmiechnąłem się na własną głupotę. No ładnie, stary, podglądasz kobietę, za to grozi kara — zbeształem siebie w duchu, ale mimo to spojrzałem ponownie.

Nieznajoma rozebrała się, ukazując ciało w bikini. Wyglądała zabójczo, Mikołaj miał rację. Warto było popatrzeć i może zagadać. Zdziwiło mnie jednak to, co robiła. Dlaczego rozbierała się o tej porze? Czyżby chciała popływać? Rozejrzałem się wokół, ale nikogo więcej nie było. Nie spodobało mi się to. Żadnego samochodu, żywej duszy, nic. Tylko ona i jezioro, a mimo to zbliżyła się do krawędzi pomostu. Zamarłem. Sprawdziła wodę i usiadła, robiąc coś wokół stóp. Nie mogłem tak stać i obserwować. Ta dziewczyna nie zachowywała się normalnie, a do tego była sama. Oszalała, jeżeli chce pływać samotnie o tak późnej porze. Nie pozwolę, by ktoś się tutaj utopił, i to na moich oczach.

Wsiadłem do auta i ruszyłem w jej kierunku. Byłem wściekły na Mikołaja, że wpakował mnie w taką sytuację. Nie omieszkam mu zdać relacji z tego, na co wpadła jego wybranka.

Dojechałem dosyć szybko i wyskoczyłem z samochodu. Pobiegłem na pomost, ale nikogo na nim nie było. Rozejrzałem się i nic. Podniosłem leżące ubrania, a z nimi nożyczki i taśmę klejącą. W coraz większej panice rozglądałem się dookoła i natrafiłem butem na coś twardego. Spojrzałem w dół i dostrzegłem białą kartkę przygniecioną kamieniem, zabezpieczoną przed porwaniem przez wiatr. Uniosłem ją szybko i dostrzegłem napis „przepraszam”. Przeszedł mnie dreszcz. Dodałem dwa do dwóch i wiedziałem, co się właśnie stało. Odwróciłem się w stronę jeziora i zobaczyłem kręgi na tafli wody. Niewiele myśląc, zdjąłem dżinsy, bluzę i buty i wskoczyłem do wody. Było ciemno, nic nie widziałem. Po chwili wróciłem na powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza. Nigdy jeszcze nie byłem tak przerażony. Nigdzie jej nie było. Wróciłem pod wodę, próbując dostrzec cokolwiek, ale ciemność wokół odbierała jakiekolwiek szanse. Gdy miałem już wypłynąć ponownie na powierzchnię, w oddali zobaczyłem coś jasnego, jakiś błysk. Popłynąłem niepewnie w tamtym kierunku, ryzykując, że zgubię miejsce, w którym skoczyła. Czułem ucisk w klatce piersiowej, potrzebowałem tlenu. Za długo byłem pod wodą. Zobaczyłem ją. Dopłynąłem i chwyciłem ją za dłoń, która unosiła się bezwładnie. Pociągnąłem za sobą do góry. Wiedziałem, że zaraz i ze mną będzie słabo. Wyciągnąłem dziewczynę na brzeg, pochyliłem się i nie wyczuwając pulsu, zacząłem reanimację. Cieszyłem się w tym momencie, że mam siostrę pielęgniarkę, która powierzając mi swoje dzieci, wymusiła naukę pierwszej pomocy. Raz za razem naciskałem klatkę piersiową i robiłem sztuczne oddychanie, zgodnie z tym, co pamiętałem: „5 wdechów, a następnie 30 uciśnięć i dwa wdechy”, i tak w kółko.

— No dawaj, dziewczyno, nie rób mi tego! — krzyknąłem spanikowany, że nic się nie dzieje. — Oddychaj!

Nagle z jej ust wypłynęła woda, a ona zaczęła kaszleć. Przechyliłem ją na bok, by mogła wypluć wodę. Wiedząc, że oddycha, opadłem obok na ziemię, z trudem łapiąc oddech. Byłem tak zły, że mógłbym ją udusić gołymi rękoma. Minęła chwila, zanim na nią spojrzałem i zobaczyłem jej przerażone oczy. Pierwszy raz widziałem taki kolor oczu. Były szmaragdowe. Patrzyła na mnie, obejmując się przy tym ramionami. Drżała. Wstałem szybko.

— Zostań tutaj, przyniosę koc, okej? — zaproponowałem, modląc się, by nie wpadła na pomysł, aby spróbować jeszcze raz.

Bałem się ją zostawić, ale kiwnęła potakująco głową, więc pobiegłem do samochodu. Złapałem koc i telefon. Zadzwoniłem po karetkę. Gdy wróciłem, siedziała w tym samym miejscu, obejmując się ramionami, jakby chciała się w nich schować. Zakłuło mnie w sercu. Była taka przestraszona, a do mnie dopiero dotarło, co tak naprawdę się stało. Nigdy nie miałem do czynienia z osobami, które chcą odejść z tego świata, a ona chciała to zrobić, i to w tak chory sposób…

— Mam koc, musisz się okryć, organizm potrzebuje teraz ciepła. — Panowałem nad głosem, by jej nie wystraszyć. Nie ruszała się, tylko patrzyła w jezioro. Nie podobało mi się to. Przykryłem ją i usiadłem za nią, by ogrzać ją swoim ciałem. Spięła się. — Spokojnie, właśnie wyciągnąłem cię z wody, więc teoretycznie nie jestem zabójcą — powiedziałem coś totalnie głupiego, ale nie czułem się w tej sytuacji komfortowo. Rozluźniła się trochę, więc okryłem ją szczelniej kocem i swoim ciałem. Siedzieliśmy w tej pozycji w kompletnej ciszy, którą co jakiś czas zakłócało jej pokasływanie. Starałem się ogrzać jej ciało.

Minęła dłuższa chwila, zanim nadjechała karetka. Znali ten pomost, bo dzieciaki często w tym miejscu skakały do wody i łamały sobie przy tym co nieco, więc nietrudno było wskazać miejsce zdarzenia. Wstałem i dałem znać, gdzie jesteśmy. Odsunęli mnie, a ja patrzyłem, jak się nią zajmują. Pytali też, co się stało. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Spojrzałem na jej nogi i dałbym sobie rękę uciąć, że była tam taśma. Na potwierdzenie, że nie zwariowałem, na kostkach znajdował się czerwony ślad. Położyli ją na noszach. Gdy już znalazła się w karetce, jeden z ratowników podłączał sprzęt, a drugi czekał na moją odpowiedź. Popatrzyłem na nią, a ona na mnie. Była przestraszona, a ja się miotałem, zamiast odpowiedzieć, i walczyłem ze złością. A niech to.

— Wpadła do wody. Musiała się poślizgnąć, więc gdy zobaczyłem to przez lorn… — urwałem i zamarłem, bo uświadomiłem sobie, jak to brzmi. Na twarzy ratownika malowało się zdziwienie. Patrzył na mnie jak na zboczeńca.

— Dobrze, na razie nie mamy czasu na dokładne wyjaśnienia. Ma pan jakieś dokumenty?

Wyjąłem portfel i podałem dokument. Mężczyzna obejrzał dowód osobisty i wskazał dłonią karetkę.

— Pojedzie pan za nami. Będą potrzebne zeznania, rutynowa procedura.

— Okej, o ile zajmie to chwilę, bo muszę wracać do domu — wycedziłem i wściekły skierowałem się do samochodu, bo nie uzyskałem żadnej odpowiedzi.

— No, piękny wieczór mi zgotowałeś, przyjacielu, tylko pogratulować. — Uderzyłem pięścią w kierownicę i ruszyłem za karetką. Zadzwoniłem do siostry i wyjaśniłem, co się stało. Powiedziała, że zadzwoni do szpitala i zajmą się nią jak należy. Tyle mogłem dla niej zrobić. Ta dziewczyna zdecydowanie potrzebowała fachowej pomocy.

Na miejscu przesłuchano mnie na okoliczność wydarzeń, ale po kilku słowach wariatki byłem wolny. Spisali moje dane, co mi się nie podobało, ale przynajmniej mogłem już wrócić do domu. Kierując się do wyjścia, w jednej z sal zauważyłem nieznajomą. Leżała na łóżku, a wokół biegali lekarze. Dziewczyna wpatrywała się w sufit. Zachowywała się tak, jakby jej to nie obchodziło. Zmierził mnie ten widok, ale miałem swoje życie, a ona zdecydowanie je zakłóciła.

— Mateo, stój! — usłyszałem głos siostry.

Odwróciłem się, a ona stanęła przede mną zdyszana, przebierając się w strój pielęgniarki.

— A ty nie masz dzisiaj wolnego? — spytałem zdziwiony.

— Tak, znaczy nie. Po twoim telefonie zamieniłam się na dyżury. Oskar został z dziećmi. Zresztą już spały — zakomunikowała.

Wkurzyłem się. Nie dość, że ta wariatka namieszała w moim życiu, to jeszcze postawiła na nogi moją siostrę. Jezu, nie wiem dlaczego, ale już jej nie lubiłem, mimo że nic o niej nie wiedziałem.

— Nie musiałaś, to jakaś dziwna dziewczyna. Ona próbo… — urwałem, zastanawiając się, czy mówić o szczegółach.

— Co wiesz? Powiedz mi, to jej pomoże. Wiem, że wpadła do wody, ale ze wstępnych informacji ona nic nie pamięta. To pewnie efekt szoku, ale będzie łatwiej, jeżeli coś wiesz. A więc?

Spojrzała na mnie z naciskiem.

— Okej, dobra, i tak nie dasz mi spokoju. Chciała popełnić samobójstwo, owinęła sobie nogi taśmą klejącą. To nie był żart, siostra. Ona naprawdę chciała to zrobić, tak bez świadków. — Monika zakryła usta dłonią. — Też byłem w szoku — powiedziałem, krzywiąc się na samo wspomnienie.

— Okej, jedź do domu. Zajmę się nią. Będziemy w kontakcie. Aha, Mateo, nie bądź dla niej taki surowy. Nie znasz powodu — powiedziała, jak zwykle umoralniając swojego brata, i poszła w znanym mi kierunku.

Wyszedłem z nielubianego przeze mnie miejsca, które teraz dodatkowo będzie mi się kojarzyło z tą dziewczyną. Wzdrygnąłem się, wsiadłem do auta i szybko odjechałem. Chciałem o tym zapomnieć.

Po drodze zatrzymałem się przy pomoście. Wiedziałem, że były tam jej rzeczy, więc nie darowałbym sobie, gdyby ktoś je zabrał. Pewnie jej nie obchodzą, ale cóż, tak wypada. Wysiadłem i podszedłem powoli, bojąc się, co zobaczę. Panował mrok, było cicho i zrobiło mi się zimno. Wziąłem jej torbę i pakowałem wszystko do środka. Nie obchodziło mnie, co to jest. Aż trafiłem na kartkę, która, jak pamiętam, była przykryta kamieniem, a teraz leżała niezabezpieczona. Podniosłem ją i jeszcze raz przeczytałem napisane odręcznie słowo „przepraszam”. I co komu po tych słowach, dziewczyno! — pomyślałem, będąc na nią jeszcze bardziej wściekły. Wrzuciłem torbę do samochodu i wróciłem do domku letniskowego. Nie miałem już sił na podróż do domu. Nalałem sobie whisky i usiadłem na krześle kompletnie wykończony.

***

— Jak się pani nazywa?

— Już mówiłam, nie wiem, jak się nazywam. Nie pamiętam. Jak będzie pani stale zadawała to samo pytanie, nie spowoduje to, że nagle sobie wszystko przypomnę! — krzyknęłam, mając już dość.

— Spokojnie, chcemy pani pomóc — wyjaśniła lekarka, a mi zrobiło się głupio.

— Wiem, przepraszam. Tylko że ja naprawdę chciałabym znać swoje imię i nazwisko, ale nie pamiętam — powtórzyłam już spokojniej.

— Dobrze, przejdźmy dalej, hmm… A co pani robiła nad jeziorem wczoraj, to znaczy 23 czerwca 2014 roku? Dodam, że jesteśmy na Mazurach, może to pani pomoże. — Uśmiechnęła się do mnie niepewnie, a mi ręce opadły, ale odpowiedziałam znowu to samo.

— Nie pamiętam. Czy mogłabym już się położyć, bo boli mnie głowa? — spytałam, mając cichą nadzieję na chwilę przerwy.

— Dobrze, zatem do zobaczenia jutro — oznajmiła i wyszła.

Opadłam na łóżko, uświadamiając sobie, że jutro wszystko zacznie się na nowo. Gdybym wiedziała, co tam robiłam, wiedziałabym, kim jestem, ale nie pamiętałam, co było frustrujące.

— Witaj — usłyszałam miły głos.

Uniosłam głowę i zobaczyłam pielęgniarkę. Kojarzyłam ją z wczoraj i mimo że było ich kilka, ta jedna zajmowała się mną szczególnie, za co byłam jej wdzięczna. Uśmiechnęłam się na jej widok, a ona odwzajemniła się tym samym.

— Dzień dobry — powiedziałam, wyciągając w jej kierunku dłoń.

— Jestem Monika, pielęgniarka, pracuję tutaj. Będę się tobą opiekowała — poinformowała i od razu mi ulżyło.

— A ja nazywam się… — i zamarłam. No właśnie, kim jestem, jak się nazywam?

— Spokojnie — powiedziała, dostrzegając moje zmieszanie. — W końcu wszystko sobie przypomnisz.

— Tak, pewnie tak. — Poprawiłam się na łóżku, widząc, że sprawdza kroplówki. — Moniko, czy wiesz może coś o mężczyźnie, który mnie uratował po poślizgnięciu się na pomoście? Może on wie coś więcej. Czy miałam ze sobą jakieś rzeczy? Musiałam mieć dokumenty.

Patrzyła na mnie przez chwilę, jakby się nad czymś zastanawiała.

— Wrócę za jakiś czas, odpoczywaj, proszę. Sen to zdrowie — rzuciła i zniknęła za drzwiami, zostawiając mnie samą.

Gdybym znała tego mężczyznę, może mogłabym się dowiedzieć, czy coś mówiłam, czy widział kogoś w okolicy jeziora albo ze mną. No i dokumenty, musiałam mieć je przy sobie. Nikt przecież nie podróżuje bez nich. Gdy Monika wróci, poproszę ją jeszcze raz, może jednak mi pomoże.

Kroplówka płynęła swoim tempem. Nie mogłam wstać, a w głowie kłębiły mi się myśli. Dziwne uczucie tak nic nie pamiętać. Nie mogę wrócić do wspomnień sprzed szpitala. Dlaczego pamiętam pojawienie się w szpitalu, a nie pamiętam, jak wyłowiono mnie z jeziora? I co ja tam robiłam? Usilnie starałam się coś sobie przypomnieć, cokolwiek, ale im bardziej się na tym skupiałam, tym większe odczuwałam zmęczenie. Nie wiem kiedy, ale musiałam zasnąć.

Ze snu wyrwała mnie kłótnia, a raczej podniesione głosy. Nie otworzyłam oczu, ale oddech mi przyspieszył. Czy to był ktoś, kogo znałam? Czy poznam tę osobę, gdy otworzę oczy?

— Nie interesuje mnie, czego ona potrzebuje. Masz jej rzeczy i nie zawracaj mi nią więcej głowy — mówił wyraźnie podenerwowany mężczyzna. Rozpoznałam go, ten głos, i momentalnie uniosłam powieki.

— Uspokój się, Ma… — powiedziała pielęgniarka. Zamilkła, widząc, że nie śpię, a mój wzrok powędrował na osobę stojącą naprzeciwko niej. To był on. Pomoże mi się dowiedzieć, kim jestem. Musi coś wiedzieć!

— Dzień dobry — wydukałam, wyciągając w jego stronę dłoń na przywitanie. Z jego wzroku wyczytałam jednak, że nie ma zamiaru odwzajemnić uścisku. Opuściłam ją niepewnie, chowając pod kołdrę.

— Dla kogo dobry, dla tego dobry — burknął.

— Mateo, przestań! — upomniała go Monika.

Zmierzył mnie spojrzeniem, aż zadrżałam na sam widok jego oczu. Był zły, wyraźnie wzburzony.

— Czy wczoraj powiedziałam lub zrobiłam coś, co pana uraziło? — spytałam niepewnie, na co zaśmiał się ironicznie.

— Pytasz się, czy coś zrobiłaś? Ależ tak, postanowiłaś się zabić, i to niedaleko miejsca, gdzie odpoczywam z rodziną! I masz czelność pytać, co zrobiłaś?!

Przeszył mnie dreszcz. Analizowałam jego słowa, które jedno po drugim przebijały moje wnętrze.

— Ja nie… co pan mówi. — Uniosłam głos, ale uświadomiłam sobie, że nie mam sił krzyczeć, i ucichłam.

Spojrzałam na swoje drżące dłonie. Na chwilę zapadła cisza.

— Posłuchaj — powiedział już spokojniej, kierując się w moją stronę. — Nie znam ani ciebie, ani twojego życia. Pewnie miałaś jakieś powody, by to zrobić, ale czemu akurat tak? — spytał nagle z zaciekawieniem.

— Jak? — spytałam, nie wiedząc, czy chcę wiedzieć.

— Nieważne — usłyszałam i nagle zaczął się wycofywać.

— Jak? — powtórzyłam.

Zatrzymał się i spojrzał na pielęgniarkę, a ona patrzyła na niego błagalnie. Odwrócił się do mnie, a jego oczy były już inne.

— Nie pamiętasz, co chciałaś zrobić? — Jego zdziwiona mina mówiła, że to kolejna osoba, do której to nie dociera.

— Nie wiem, czy będzie to oryginalna odpowiedź, ale powiem, że nie. Nie pamiętam — powiedziałam niepewnie, a on patrzył na mnie, na co odruchowo zakryłam się kołdrą, bo nie podobał mi się jego wzrok.

— Przykro mi — wyszeptał niewyraźnie, ale go zrozumiałam. Patrzyliśmy na siebie, gdy próbowałam wyczytać coś z mimiki jego twarzy.

— Dziękuję — wypaliłam.

— Za co?

— Za to, że mnie uratowałeś — powiedziałam, co czułam, bo usłyszałam od lekarza, że znalazłam się w wodzie i że właśnie on mnie wyciągnął. Cholera, nie pamiętam nawet tego.

— Moniko, zostawisz nas samych? Na chwilę — poprosił nagle, a ja się modliłam, by się nie zgodziła. Ona tymczasem zrobiła coś, czego się nie spodziewałam. Zapytała mnie:

— Zgadzasz się? — Spojrzałam na niego i wiedziałam, że byłam mu to winna. Uratował mi życie, więc teraz mnie nie skrzywdzi. Tłumaczyłam to sobie w duchu i po chwili dałam znać, że się zgadzam.

— Masz minutę i wchodzę, braciszku — powiedziała, kładąc mu rękę na ramieniu, co go rozluźniło. Byli rodzeństwem.

Drzwi się zamknęły i nastała cisza. Stał i patrzył na mnie. Jego wzrok nie wyrażał niczego. Starałam się na niego nie patrzeć, ale było to trudne. Był wysoki; włosy sięgały mu do uszu i były w lekkim nieładzie. Ciemne, prawie czarne oczy pasowały do ciemnego koloru włosów. Koszulka opinała się na jego umięśnionym ciele, a spod rękawa wystawał tatuaż. Postrzępione dżinsy i ciężkie buty dodawały mu charakteru. Oderwałam od niego wzrok, przyłapując samą siebie na tym, że go obserwuję.

— Mam coś dla ciebie. — Podszedł bliżej z torbą w ręku, którą właśnie zobaczyłam, i podał mi ją.

— To moja? — Spojrzałam na niego niepewnie. Gdy tylko przytaknął, uradowana zaczęłam szukać dokumentów. Wyrzuciłam wszystko na łóżko, ale znalazłam jedynie ubrania, taśmę klejącą, co mnie zdziwiło, i kawałek kartki.

— A gdzie są dokumenty?

— Wziąłem wszystko, co było na pomoście. Może wpadły do wody, a może ich nie potrzebowałaś, bo… — zatrzymał się.

— Oszalał pan, dlaczego miałabym ich nie potrzebować! — Wkurzył mnie.

— Przeczytaj ten list, a zrozumiesz. — Odwrócił się do mnie plecami. — Przykro mi, że podjęłaś taką decyzję, Oliwio — dodał i wyszedł, zostawiając mnie z tymi słowami.

Oliwio? Tak mam na imię? Jaki list? Czy to ten kawałek kartki? Wzięłam ją do ręki. Może w niej jest odpowiedź na moje pytania — pomyślałam, ale gdy tylko położyłam ją przed sobą, zamarłam. Kartka była złożona, a na jej wierzchu napisano odręcznie słowo „przepraszam”. Zajęło mi chwilę, zanim zdecydowałam się otworzyć i przeczytać to, co znajdowało się w środku.

Słowa Twoje, dotyk Twój to już nie ból, a cierpienie.

Moje serce umarło, dusza odłączyła się od ciała… Taka decyzja…

Teraz mogę stawić temu czoła…

Nie ma żalu, nie ma tęsknoty, nie ma niczego…

Przepraszam za czyny niedokonane

Oliwia

Łzy kapały na poduszkę. Ból w piersi rozrywał ją, a serca już nie czułam. Nie było go. Niemożliwe! Jak mogłam zdecydować się odejść?! Czy ja naprawdę to zrobiłam? Ten mężczyzna miał rację, krzycząc na mnie. Nie wiem, dlaczego czuję złość, skoro podjęłam taką decyzję. Płacz przeszedł w łkanie, a ja dalej ściskałam kawałek papieru w dłoni.

— Wszystko w porządku? Mój brat powiedział coś niemiłego? Przepraszam za niego. Czasami nie potrafię go zrozumieć, ale to dobry człowiek — mówiła znajoma pielęgniarka. Uniosłam się i otarłam łzy.

— Nie, to nie przez niego. Ja, ja… — Zaczęłam się jąkać, bijąc się z myślami, czy mogę powiedzieć to, co właśnie do mnie dotarło. Że jej brat miał rację, krzycząc na mnie. Że okazałam się słabą osobą, decydując się na taki krok.

— Nie martw się, wiem o wszystkim. Zostanie to naszą tajemnicą, ale obiecaj, że nie zrobisz tego więcej — powiedziała nagle. Wiedziała o wszystkim. Patrzyłam na nią z sympatią i ulgą jednocześnie. Nie oceniała mnie, nie pytała dlaczego. To miłe.

— Nie, nie zrobię. Głupio mi, nie wiem jak… czemu… nic nie pamiętam — odparłam, zakrywając twarz rękoma.

— Powoli, z czasem sobie przypomnisz, ale może Bóg miał taki plan, byś jednak nas nie opuszczała — dodała, uśmiechając się delikatnie.

— Dziękuję za wszystko — powiedziałam, odwzajemniając uśmiech. Ścisnęła moją dłoń, poprawiła kroplówkę i ruszyła do wyjścia.

— Mam na imię Oliwia! — krzyknęłam nagle, skupiając się na swoim imieniu.

— Wiem, brat mi powiedział. Miło mi ciebie poznać, Oliwio. — Wyszła, a ja siedziałam przez chwilę, czując się po tych słowach dziwnie. On przecież przeczytał list, list skierowany nie do niego… Co za bezczelność, co za tupet — i Jezu, jak mi wstyd! Co musiał sobie o mnie pomyśleć? Dlatego był na mnie taki zły. Uratował mnie, ale nie czuł się z tego powodu dobrze. Zmierziło mnie to.

Do końca dnia próbowałam jak najwięcej chodzić, by odzyskać siły. Leki pomagały zasnąć, blokując napływ kłębowiska myśli o tym, kim jestem i co spowodowało, że zdecydowałam się odejść, i dlaczego jeszcze nie ma tutaj nikogo. Moi rodzice, mąż, może mam rodzeństwo… Z tymi niewiadomymi zasypiałam od dwóch dni.

— Dzień dobry, Oliwio, jak się spało? — spytała mnie Monika. Lubiłam ją. Nawiązałyśmy nić porozumienia, a nawet mogłabym się pokusić o nazwanie tego zalążkiem przyjaźni. Dużo rozmawiałyśmy, również o tym, co się stało, ale ponieważ niczego nie pamiętam, nie mogłyśmy wysunąć żadnych konstruktywnych wniosków. Mimo to lubiłam te rozmowy. Bardziej słuchałam, ponieważ moje życie to ostatnie trzy dni, więc nie było czego opowiadać, natomiast u Moniki działo się dużo. Dwójka dzieci, i to bliźniaków. Natalka i Oskar to dwa urwisy — tak mówiła ich mama. Opowiadała jednak o nich tak słodko, że moja wyobraźnia stworzyła obraz dzieci zupełnie innych — spokojnych i ułożonych. O ile w przypadku dzieci to w ogóle możliwe.

— Myślisz, że mam dzieci? — spytałam podczas jednej z rozmów.

— Nie wiem, ale jeżeli tak, to na pewno za tobą tęsknią — mówiła jak zwykle to, co człowiek chciał usłyszeć, by naładować się pozytywną energią.

Nie czułam się przy niej jak ostatnia egoistka, porzucająca wszystkich z kaprysu. Nie wiem, dlaczego to zrobiłam, ale się dowiem.

Poruszała również kwestie mniej miłe, czyli temat swojego brata, i wtedy moje mięśnie niespodziewanie się spinały. Nie wiem dlaczego, ale bałam się go. Uratował mi życie i jestem mu za to wdzięczna, ale jego reakcja mnie zabolała. Wolałam jednak zachować to dla siebie, tym bardziej że czułam się zobowiązana podziękować mu, iż nie powiedział nikomu, co chciałam tak naprawdę zrobić, a raczej, co zrobiłam, ale dzięki niemu jestem cała i zdrowa. Oficjalnie dla ludzi wokoło — lekarzy i pozostałych pielęgniarek z wyjątkiem Moniki — potknęłam się na pomoście i wpadłam do wody. Dużo ostatnio myślałam na ten temat. W pewnym momencie przyszło mi nawet do głowy, że mogłam się potknąć, ale list i wzburzenie tego mężczyzny jednoznacznie wskazywały na to, że jednak chciałam odebrać sobie życie. Szkoda, że był taki niemiły, bo mogłabym go wypytać, co dokładnie widział, ale po ostatniej konfrontacji straciłam ochotę.

— Pewnie żałuje, że w ogóle tam był i że musiał pomagać komuś, kto w tamtym czasie nie chciał tej pomocy? — powiedziałam kiedyś Monice i stwierdziłam, że moje myśli krążyły wokół niego zbyt często, ale nie mogłam znieść świadomości, że wie.

Pamiętam, jak złapała mnie wtedy za rękę i ścisnęła mocno, mówiąc:

— Oliwio, jesteś dla siebie zbyt surowa. Nie wiemy, co się stało w twoim życiu, że zdecydowałaś się zrobić coś takiego. Jest mi przykro z tego powodu, ale ostatnią rzeczą, jaka powinna zaprzątać twoją głowę, jest teraz mój brat. Myślę, że spotkał się z tym pierwszy raz w życiu i bardziej czuł złość na to, co cię do tego czynu popchnęło, a nie bezpośrednio na twoją osobę. Ponadto jestem przekonana, że nie żałuje — dodała, uśmiechając się i jak zwykle powodując, że moje myśli były mniej pesymistyczne. Wiedziałam, że stara się mnie pocieszyć, ale czułam, że jej bratu wcale nie jest dobrze ze świadomością, kogo uratował.

Otrząsnęłam się ze wspomnień wczorajszego dnia i odwzajemniłam uśmiech mojej nowej znajomej, mówiąc:

— Dzień dobry, Moniko, tak, wyspałam się — i na potwierdzenie przeciągnęłam się jak na zawołanie, ziewając mocno. Ponoć taki odruch świetnie wpływa na pobudzenie rano wszystkich mięśni i krążenia krwi. Jeżeli to nieprawda, to nic nie szkodzi, bo na mnie działa i od trzech dni widzę, że właśnie w taki sposób rozpoczynam każdy poranek. Ciekawe, czy zawsze tak robiłam? Zastanowiłam się chwilę.

— Cieszę się. Wczoraj był tutaj mój brat. Chciał się dowiedzieć, jak się czujesz i czy już coś wiadomo o twoich bliskich — powiedziała jak gdyby nigdy nic, podając mi leki. Wyraz mojej twarzy wystarczył za odpowiedź.

— Był tutaj, kiedy? — spytałam zdumiona.

— Tak, był wczoraj, późnym wieczorem. Spałaś już. Zresztą przyszedł do mnie, a do ciebie zajrzał na sekundę.

— Był w mojej sali?! — Wyprostowałam się nagle. Poprawiłam włosy, nie wiedząc dlaczego. Poczułam się dziwnie na myśl, że spałam, nieświadoma jego obecności.

— Tak, Oliwio, ale jak wcześniej wspomniałam, był tylko chwilę. Było mu głupio w związku z tym, jak się zachował, i chciał z tobą porozmawiać, ale może innym razem — powiedziała i dodała, poprawiając mi poduszkę: — Aha, zapomniałabym, słyszałam, że możesz już wyjść. Nie będziemy cię dłużej męczyć.

— Wyjść? — Zrobiłam jeszcze większe oczy, bo wiadomości, które mi dzisiaj przekazywała, zaskakiwały mnie z minuty na minutę coraz bardziej.

— Tak, kochana, wracasz do…

— Do domu? Czyli wiecie już, jak się nazywam, to chcesz mi powiedzieć? Ktoś po mnie przyjechał, tak? Jezu, czemu od razu mi tego nie powiedziałaś! — Podekscytowana szybko wstałam z łóżka i wybiegłam na korytarz w szpitalnej piżamie. Po chwili usłyszałam głos Moniki.

— Oliwio, poczekaj, tam nie ma…

Przystanęłam przed salą, a mój wzrok zatrzymał się na znajomej postaci. To on. Jej brat. Patrzyłam na niego przez moment, ale przecież nie jego szukałam. Rozglądałam się, próbując dostrzec choć jedną znajomą mi twarz, a w głowie brzęczało pytanie: Czy rozpoznam kogoś, nie pamiętając kompletnie nic? To nieważne, oni mnie rozpoznają. Za sobą usłyszałam głos Moniki, ale te słowa do mnie nie docierały: „Oliwio, nikogo nie ma”… Myli się, musi ktoś być, przecież minęło tyle dni. Muszą mnie rozpoznać, tylko gdzie są? Gdzie… czy jest ktokolwiek? Minęło kilka chwil, zanim się przekonałam, że faktycznie nikogo nie ma. Stałam i czułam, jak wszystkie obecne tam osoby patrzą na mnie, ale nikt do mnie nie podchodzi. Poczułam zawrót głowy i przytrzymałam się ściany, by nie upaść. Mój wzrok jeszcze raz padł na jedyną znaną postać i oczy zaszły mi łzami, a obraz momentalnie się zamazał.

Poczułam czyjeś dłonie unoszące moje ciało. Nie obchodziło mnie wtedy nic więcej oprócz bólu, który mnie obezwładnił.

— Nikogo nie ma, nikt nie przyszedł — powtarzałam, ból był okropny. Czułam pieczenie w przełyku, ucisk w głowie.

— Ciii, spokojnie, wszystko będzie dobrze — usłyszałam, ale moje łzy zakryły wszystko i wtuliłam się w zapach drewna sandałowego unoszący się wokoło.

— Połóż ją na łóżko i wyjdź — słyszałam głos Moniki. Była zła, a we mnie wszystko umierało. Nikt mnie nie szukał, choć leżałam tutaj już trzy dni. — Uspokój się, Oliwio, proszę. Podam ci leki uspokajające i zaśniesz, dobrze?

Zgodziłam się, bo wolałam spać niż czuć ten przeszywający ból, ból samotności. Jakim musiałam być człowiekiem, że nikt po mnie nie przyjechał? Znali moje imię i nic. Nikogo nie ma. Zabolało jeszcze bardziej. Przycisnęłam kołdrę i odpłynęłam w niebyt.

Mateo

Musiałem wyjść. Jezu, co się stało? Jej oczy, jej piękne oczy zalały się łzami, dlaczego? Kto to spowodował? Na samą myśl ze złości zacisnąłem pięści. Chodziłem w kółko jak pajac przed budynkiem szpitala. Dlaczego ona tak wybiegła i czego szukała? Na co tak czekała?

W kieszeni zawibrował telefon. Wyświetlił się numer Moniki.

— Gdzie jesteś?

— Przed szpitalem — rzuciłem krótko.

— Zaraz tam będę — powiedziała i się rozłączyła. Była zdenerwowana.

Zapaliłem papierosa, biorąc go od przechodnia. Nie paliłem kilka lat, więc automatycznie zacząłem kaszleć. Uświadomiłem sobie, dlaczego nie lubiłem tego syfu. Jednak byłem bardzo zirytowany sytuacją. Siostra pojawiła się po chwili. Skarciła mnie wzrokiem za papierosa, a ja skrzywiłem się w ramach niemej odpowiedzi, żeby dała spokój, bo jestem już dorosły. Nic nie mówiła, tylko stała, patrząc gdzieś w dal. To nie było do niej podobne, zawsze miała coś do powiedzenia.

— Co tam się stało? — Zacząłem pierwszy.

— Nie wiem. Znaczy nawaliłam trochę, braciszku. — Spojrzała na mnie zaszklonymi oczami.

— Ej, siostra, no co ty? — Chwyciłem jej twarz w dłonie, patrząc w oczy.

— No co? Mam serce, a nie kamień — odrzekła i walnęła mnie w pierś.

— To przez nią? Co się stało? Dlaczego ona się tak… — Urwałem, ponieważ nie wiedziałem, czy użyć słowa „załamała”, bo wyszłoby, że to analizowałem.

— Powiedziałam jej, że wychodzi dzisiaj do domu, a ona zrozumiała, że ktoś po nią przyjechał, i wybiegła. Resztę już znasz — wyjaśniła, a ja patrzyłem na nią jak na kosmitę.

— Powiedziałaś, że wychodzi do „domu”?! — Zdziwiłem się tym brakiem profesjonalizmu z jej strony.

— Tak, znaczy nie do końca użyłam tych słów. Oliwia dopowiedziała sobie resztę i tak się potoczyło. Cholera, Mateo, ona właśnie sobie uświadomiła, że jest sama jak palec. Policja nie odnotowała żadnego zgłoszenia zaginięcia. Żadnej notatki, nic — mówiła, a jej słowa docierały do mnie jakby z opóźnieniem. Czy to właśnie to pchnęło ją do takiego czynu?

— Ale to nie twój problem, prawda? — spytałem nagle, uświadamiając sobie, że skoro chciała odejść, może właśnie egoizm sprawił, że wszyscy się od niej odsunęli. Byłem zły na siebie za te myśli, bo nie podejrzewałem, że czyjeś zachowanie może tak bardzo wyprowadzić mnie z równowagi.

— Jak możesz tak mówić? Nie znam cię z tej strony! Gdy odnajdziesz gdzieś mojego brata, daj znać! — zawołała i weszła z powrotem do budynku, a ja stałem oniemiały.

Miała rację. Cholera, Mikołaj, zabiję cię za ten cały syf! Rzuciłem papierosa, bo i tak nie miałem ochoty go kończyć. Wsko­czyłem do auta i pojechałem do domu. Po godzinie byłem na miejscu. Nie wysiadłem jednak od razu. Siedziałem i przyglądałem się wszystkim.

Mikołaj, mój najlepszy przyjaciel. Nie wyobrażam sobie, że miałoby go nie być. Oskar, mąż mojej siostry; dziwny facet. Jego spokój i opanowanie wzbudzały we mnie irytację, ale też osobliwy niepokój. Może dlatego, że byłem jego przeciwieństwem. Pasowała mi jego rzadka obecność w tym miejscu. Miałem wrażenie, że ocenia mój każdy ruch, i chyba nie chciałbym usłyszeć jego opinii na temat moich decyzji. Nie potrzebowałem ani tego, ani jego, ale jak się miało okazać, byłem w błędzie. Pomyślałem też o mamie, Monice i zakłuło mnie w sercu na myśl, że mógłbym być sam. Moje myśli wróciły do tej dziewczyny. Co musiała poczuć, gdy to do niej dotarło? Do tego jeszcze widok, który miałem przed sobą — mój dom, moje miejsce. Otaczały mnie cudowne tereny, pełne lasów i łąk. Jedenaście hektarów ziemi, stajnia z dwudziestoma końmi. Zwierzęta łagodne, ale i mające swój charakter, który niejednokrotnie trzeba było okiełznać. Do każdego konia trzeba podejść inaczej. To tak jak z ludźmi, tyle że zwierzęta świetnie wyczuwają człowieka i jego emocje. Znajdował się tu też mój rodzinny dom — drewniany, z masywnymi wzmocnieniami po bokach, by dać mu siłę w walce z wiatrami. Dom w starym stylu, z drewnianym tarasem, z którego rozpościerał się widok na okolicę. Lubiłem spędzać tam poranki. Poczułem, ile mam szczęścia, mieszkając w domu, w którym się wychowałem, pracując ze zwierzętami, które kocham, i mając przy sobie grono bliskich mi osób.

Mikołaj pomachał mi, zapewne zdziwiony, że wciąż nie wysiadłem z samochodu. Odpowiedziałem mu tym samym gestem i momentalnie przypomniałem sobie, że mamy do pogadania. Wyskoczyłem z auta i ruszyłem w jego kierunku.

— Cholera, stary, przez to twoje swatanie mam teraz niezły syf na głowie! — krzyknąłem do niego, na co się skrzywił.

— A co, przeleciałeś panienkę i nie chce się odczepić? — Zaśmiał się, a mnie wcale nie było do śmiechu.

— Nie, stary, ona na tym pomoście próbowała się zabić. Ledwo zdążyłem wyciągnąć ją z wody. — Walnąłem go w ramię i poszedłem w kierunku stajni.

— No coś ty! Poważnie? — Dogonił mnie zszokowany.

— Nie, żartuję sobie… Świetny temat do żartów! Ha, ha! — odpowiedziałem rozdrażniony i zająłem się przygotowywaniem konia do jazdy, a przyjaciel tylko stał i patrzył na mnie.

— I co z nią?

— Co? Nic. Leży w szpitalu i nie pamięta, co się stało. Ma amnezję i nie wiadomo, kiedy odzyska wspomnienia. Nie pamiętała nawet imienia, ale w jej rzeczach znalazłem list pożegnalny. Podpisała się, więc przynajmniej teraz zna swoje imię. — Wrzuciłem pled na grzbiet konia i schyliłem się po siodło.

— I jak ma na imię?

— Oliwia — odpowiedziałem i poczułem dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Mikołaj milczał przez chwilę.

— Oliwia… znaczy… a jak wygląda?

Nie wytrzymałem. Odwróciłem się gwałtownie w stronę przyjaciela i miałem ochotę mu przyłożyć. Jak on może w takiej sytuacji pytać o jej wygląd!

— Kurwa, stary, co ja takiego powiedziałem?! — krzyknął, unosząc dłonie w geście pojednania. Uświadomiłem sobie wtedy, że stoję gotowy do walki.

Co ja robię, co się ze mną dzieje? Dlaczego tak proste pytania mnie irytują? Ona mnie irytuje. Wprowadziła zamęt w moje życie. To mnie irytuje.

— Przepraszam — rzuciłem do Mikołaja i znowu poczułem ucisk w klatce piersiowej. To słowo było w jej liście pożegnalnym. Jak można odejść, używając takiego słowa?

— Okej, spoko. Udanej jazdy, może trochę ochłoniesz — powiedział już spokojnie. — Aha, stary, gdybym wiedział, że tak się stanie, nie zrobiłbym tego — wyjaśnił zmieszany i poszedł zająć się stajnią, którą prowadziłem od śmierci ojca. Nie było łatwo, zważywszy że musiałem nauczyć się wszystkiego od zera. Wcześ­niej robiłem coś zupełnie innego. Opieka nad zwierzętami, zaopatrzenie, prowadzenie nauki jazdy i tak dalej — to było ogromne wyzwanie, ale obiecałem sobie, że zajmę się tym, i miałem zamiar dotrzymać słowa.

Jazda konna po dobrze znanym terenie uspokajała mnie. Pędziłem jak szalony, by wyrzucić z głowy widok tej dziewczyny, wpatrzonej we mnie na korytarzu szpitalnym spojrzeniem pełnym bólu. Szukała kogoś innego, sama nie wiedziała kogo, ale z pewnością nie mnie. Kiedy uniosłem jej omdlewające ciało, a ona wtuliła się we mnie, poczułem przez chwilę dziwną potrzebę chronienia jej. Nie chciałem, by płakała, ale jednocześnie czułem złość, że sama się w to wszystko wpakowała. Wywoływała u mnie skrajne emocje. Nie lubiłem tego.

Do wieczora chodziłem jak struty, nie mogąc wyrzucić jej z głowy. Cieszyłem się na kolację w gronie najbliższych. Czas spędzony w szpitalu uświadomił mi, ile mam szczęścia. Moi bliscy czasami mnie wkurzali, ale miałem ich, i to było najważniejsze. Przeprosiłem Mikołaja za swój wybuch, ale wiedziałem w duchu, że nie był zły. Niejedną trudną sytuację razem przeżyliśmy. Dwa lata we wspólnej celi więziennej ujawniły nasze mocne, ale też słabe strony. W tym zimnym, przepełnionym negatywnymi emocjami miejscu staliśmy się dla siebie wsparciem. Znam go jak nikogo innego, tego byłem pewien.

— Mateo, jesteśmy głodni. — Mikołaj rzucił we mnie kawałkiem chleba.

— Jezu, jeszcze chwilkę. Jacy wy niecierpliwi. Na dobre danie trzeba poczekać, to nie bar szybkiej obsługi — powiedziałem, ciesząc się, że mogę znowu gotować. Lubiłem przyrządzanie potraw, tym bardziej że wszystkim zawsze smakowały.

— A kiedy będzie twoja siostra? Chciałbym posłuchać mądrych wywodów jej dzieciaków — powiedział Xawier, przytulając Ozi.

Spojrzałem na zegarek i sam się zastanawiałem, bo przecież to ona była jedyną punktualną osobą w tym gronie. Zacząłem się martwić. Podałem talerze znajomym, by nakryli do stołu.

— No, wreszcie coś do jedzenia — wycedził przyjaciel, a ja przewróciłem oczami z irytacją.

— Następnym razem sprawdzimy twoje umiejętności. — Poklepałem go i odwróciłem się, by wrócić do kuchni, ale przystanąłem oniemiały. W drzwiach pojawiła się moja siostra, lecz nie sama. Była z tą dziewczyną. Stałem jak wryty.

— Wujku, wujku, mamy na kolacji gościa! Jestem głodna, co zrobiłeś? Pokaż, co jemy? Nie przepychaj się, Nat, ja byłem pierwszy! — Dzieci mojej siostry przekrzykiwały się, a ja nawet nie drgnąłem, wpatrzony tylko w jedną osobę.

— Dzień dobry — powiedziała, z zakłopotaniem spuszczając głowę. Zauważyłem, że czuje się równie nieswojo jak ja. Choć patrząc na minę Mikołaja, nie byliśmy jedyni. Szok wymalowany na jego twarzy troszkę mnie rozbawił. Przez chwilę patrzył, jakby zobaczył ducha, ale szybko się otrząsnął.

— Witaj, ty pewnie jesteś Oliwia. Jestem Mikołaj. — Klepnął mnie w plecy, przechodząc obok, co natychmiast mnie otrzeźwiło. Wróciłem do kuchni i zacząłem nakładać jedzenie, nie zważając na to, co się właśnie wydarzyło. Co ona tutaj robi? Co wymyśliła Monika? Czułem w kościach, że to mi się nie spodoba. Słyszałem, jak przedstawiają się sobie po kolei, a we mnie się zagotowało. Dlaczego przyprowadza ją do mojego domu? Nie zna jej. Boże, jaka skrajna nieodpowiedzialność z jej strony. Zacisnąłem dłonie na blacie, patrząc przez okno, by choć trochę się uspokoić.

— Mateo, dołącz do nas! — krzyknął Xawier wyraźnie zadowolony. Mimo niechęci wziąłem talerz i ruszyłem do salonu. Zobaczyłem, że siedzi obok Moniki i potakuje, podczas gdy moja siostra co rusz coś do niej szepcze.

Na mój widok zapadła cisza. No super, właśnie tego teraz potrzebowałem. Konsternacji.

Wzrok wszystkich skierowany był teraz na mnie. Rozejrzałem się, a ona jako jedyna patrzyła w inną stronę, na swój talerz. Może i dobrze, łatwiej będzie przetrwać tę kolację.

— Widzę, że jazda konna dobrze ci zrobiła. — Uśmiechnął się drwiąco Mikołaj.

— Tak, a masz jakieś obiekcje? — Spojrzałem na niego z irytacją. Wiem, że może nie jestem spokojny, ale byłem, dopóki moja kochana siostrzyczka nie zaczęła odgrywać matki miłosierdzia.

— Gdzieżbym śmiał — powiedział i nałożył sobie dokładkę mięsa.

— Wujku, a czemu nie ma puddingu czekoladowego? — spytał Oskar.

— Jest waniliowy. Spróbuj, może polubisz. Jeśli ci nie zasmakuje, to następnym razem zrobię czekoladowy, a ten sam zjem. — Chwyciłem w dłoń deser i zacząłem udawać, że połykam go w całości.

— Nie! — krzyknęły jednocześnie dzieciaki.

— Czyli może być, tak? — spytałem, unosząc brew.

— Tak, wujku, nie jedz go — zapiszczała Natalka, patrząc to na deser, to na mnie.

Z zadowoleniem odstawiłem pudding na stolik obok i wskazałem na talerze, by zjedli to, co mają, a deser będzie spokojnie czekał, aż skończą.

— Wiesz, ciociu, wujek zrobił go sam, zresztą gotuje też sam, bez kobiety. Bo wujek nie ma kobiety, ale mama mówi, że to dlatego, że jest bredny — powiedziała swobodnie Natalka, a ja zakrztusiłem się jedzeniem. Spojrzałem na siostrę, a ona zaczerwieniła się i zrobiła przepraszającą minę.

— Kochanie, jedz, a jeżeli już powtarzasz moje słowa, to dokładnie. Powiedziałam: wybredny — dodała, pochylając głowę z uśmieszkiem.

— Wszystko wygląda niesamowicie — odezwała się nagle nieznajoma.

Nastała cisza, a wszyscy patrzyli na mnie, jakbym ja miał odpowiedzieć. To nie ja mam jej zapewnić atrakcję dzisiejszego wieczoru.

— Wiem — bąknąłem, choć nie wiem, dlaczego użyłem właśnie tego słowa.

— Mateo! — skarciła mnie siostra i pewnie miała rację. To było cholernie niemiłe.

— Chciałem powiedzieć, że mam nadzieję, że będzie wszystkim smakowało — dodałem i kontynuowałem jedzenie, próbując na nią nie patrzeć. Okazało się to jednak trudniejsze, niż początkowo myślałem. Czułem, że mnie obserwuje, a gdy tylko mój wzrok spotkał się z jej spojrzeniem, odwracała je.

— Chyba nie smakuje, skoro nic pani nie zjadła? — Wskazałem ręką talerz.

Denerwowało mnie, że wszyscy zawzięcie pałaszują, a ona nic nie tknęła i będzie głodna. Ale zamiast powiedzieć coś zachęcającego, znowu ją zaatakowałem. Nie wiem, dlaczego złość cały czas brała górę.

Nagle spojrzała prosto na mnie. Znowu te oczy, szmaragdowe. Nie widziałem takich, a miałem już trochę dziewczyn. Lubię patrzeć w oczy osób, z którymi rozmawiam, bo wtedy można wyczytać więcej. Więcej niż ze słów, wypowiadanych czasami w emocjach. Ona ewidentnie unikała mojego wzroku. Nie był to typ osoby bojowo nastawionej. Nie czuła się tutaj dobrze, co nie do końca mi odpowiadało. Powodowała u mnie mieszankę uczuć, a odkąd umarła Eliza, nie dopuszczałem tego do siebie. Panowałem nad emocjami.

— Prze… znaczy nie jestem głodna, proszę pana — powiedziała, a ja już wiedziałem, jakiego słowa nie chciała dokończyć. Nasze spojrzenia paliły siebie nawzajem. Wiedziała, że przeczytałem jej list. Czy specjalnie unikała tego słowa? Zaciekawiła mnie tym.

— Przestańcie tak się do siebie zwracać. Oliwio, to jest mój uparty brat Mateusz, ale nazywamy go Mateo. Braciszku, to jest Oliwia — wyrecytowała nagle Monika.

Spojrzałem na dziewczynę ponownie, tym razem dłużej. Nie wytrzymała mojego wzroku i odpuściła. Nie walczy, wycofuje się. Tak samo zrobiła trzy dni temu. Wycofała się.

— Ma pani dzieci? — spytała nagle Natalia, dzisiaj wyjątkowo bardzo rozmowna.

Zamarłem z kawałkiem chleba w dłoni. Wzrok wszystkich był skierowany na nią, mój także. Czekałem na jej odpowiedź.

— Nat, nie wolno tak wypytywać — skarciła ją matka.

— Nie, Moniko, odpowiem. To normalne pytanie, z reguły… — bąknęła zmieszana.

— Nie musisz — powiedziała łagodnie moja siostra, dotykając jej ramienia.

— Jesteś Natalka, prawda? — spytała w odpowiedzi Oliwia, na co mała usiadła prosto i potwierdziła, wyraźnie zadowolona, że jest teraz w centrum uwagi. — Parę dni temu zdarzyło się coś, co spowodowało, że chwilowo nie pamiętam, kim jestem i czy mam… znaczy, gdzie są moi bliscy. Z tego powodu nie wiem też, czy mam dzieci, ale jeżeli tak, to mam nadzieję, że tak śliczną córeczkę jak ty.

Zdumiała mnie jej reakcja i podejście do dzieci. Nat miała już w kieszeni. Potraktowała ją na równi z nami, co małej od razu przypadło do gustu.

— A ile ma pani lat? — spytał syn mojej siostry.

— Nie wiem, tego też nie wiem — powtórzyła i w jej oczach nagle pojawił się smutek.

— Dobra, łakomczuchy, pora na deser. — Klasnąłem w ręce, aby wywołać zamieszanie, a dzieci, zapominając o pytaniu, poderwały się i pobiegły do stołu po pudding. Kątem oka widziałem, że dziewczyna spojrzała na mnie z wdzięcznością. Nie podobało mi się, jak ją wypytywali. Zresztą nie chcę o niej nic wiedzieć. Zaraz zniknie i może wszystko wreszcie wróci do normy.

Dzieciaki pobiegły do kuchni. Monika odprowadziła je wzrokiem i stwierdziła, że chce ze mną porozmawiać. Wyprostowałem się, czując, że mi się to nie spodoba.

— Zamieniam się w słuch — odparłem.

— Zaproponowałam Oliwii, żeby zatrzymała się u ciebie… To znaczy u nas w domu do czasu, aż policja ustali jej tożsamość. Wiem, że to może cię zaskoczyć, ale… — Przerwałem jej, zrywając się nagle z krzesła i ruszając w stronę kuchni. Nie wierzyłem w to, co właśnie usłyszałem. Zwariowała, na pewno oszalała. Wrzucałem do zlewu jeden talerz za drugim, by zająć czymś ręce.

— Mateo, dlaczego tak się zachowujesz? — Siostra już stała przy mnie, ale o dziwo, nie krzyczała.

— Nie znasz jej! — wykrzyczałem.

— Ty też nie, więc dlaczego tak ją traktujesz? Nie znam ciebie takiego. Porozmawiaj ze mną i z nią, proszę — mówiła słodkim głosem. Spojrzałem w jej oczy i czułem, że zaraz eksploduję, ale dokładnie w tej chwili ktoś nam przerwał.

— Lepiej już pójdę, nie chciałam spowodować takiego zamieszania. Nie chcę być dla nikogo problemem.

Oboje spojrzeliśmy na dziewczynę.

— Nie, poczekaj! Mój brat jest zaskoczony, dlatego tak zareagował — powiedziała Monika, patrząc na mnie karcąco.

Stałem i milczałem. Tak, jestem zaskoczony, ale bardziej zły, że wprowadza do domu osobę, która jeszcze wczoraj zdecydowała się nie dzielić stołu z nikim.

— Moniko, dziękuję za wszystko, ale będzie lepiej, jeśli pójdę pod adres, który wskazano mi w sekretariacie szpitala. U zakonnic nie będę nikomu zawadzać, a tak jak mówiłaś, jak… znaczy… Gdy odezwą się moi bliscy, będzie po kłopocie. Wszytko wróci do normy.

Stała naprzeciwko mnie, a ja miałem nieodpartą ochotę ją przytulić. Cholera, oszalałem. Jej oczy były zaszklone i chyba tylko ja rozumiałem, co naprawdę miała na myśli. Nie wierzyła, że ktoś mógłby ją odnaleźć. Czytałem list, który napisała. Mówiła o bólu i cierpieniu, o „nim”. Kim był adresat listu?

Patrzyłem, jak bierze swoją torbę, którą przywiozłem jej do szpitala. To był cały jej dobytek.

— No, stary, nie znałem cię od tej strony. Kawał dupka z ciebie. — Mikołaj poklepał mnie po plecach.

— Odwal się! — Patrzyłem, jak rusza za nią i łapie ją za ramię. Przestraszyła się i spięła, więc ją puścił i pozwolił wyjść.

— Jesteś… ach, zresztą nieważne — powiedziała wzburzona Monika i miała rację. Dziewczyna nie zasługiwała na takie traktowanie. A ja, choć miałem swoje powody, powinienem zachować się inaczej.

Minąłem ich i wyszedłem za nią, ale dopiero po dłuższej chwili udało mi się dostrzec jej sylwetkę. Było ciemno, a ona szła dosyć szybko, potykając się na nierównościach. Pobiegłem, by ją dogonić, i złapałem za ramię. Natychmiast się odwróciła i uderzyła mnie torbą prosto w głowę, na co zapewne zasłużyłem. Musiałem nieźle ją wystraszyć.

— To ja, Mateo! — zdążyłem zawołać, ale zaraz padł kolejny cios. Rozbawiło mnie to, bo przecież mogłem ją przewrócić jednym ruchem ręki.

Patrzyła wprost na mnie, miała oczy pełne łez. Objęła się ramionami i ruszyła przed siebie. Nie prosiła, bym pozwolił jej zostać. Szła dalej, nie znając drogi. Zapadł już mrok, a droga była błotnista. Poza tym szła w złym kierunku, co znów mnie rozbawiło.

— Przystanek jest w przeciwną stronę — powiedziałem, nie mogąc powstrzymać się od śmiechu. To niesamowite, jak łatwo od złości przechodzę do rozbawienia.

W odpowiedzi zawróciła, minęła mnie ze wzrokiem wbitym w ziemię i szła dalej, ale już wolniej. Szedłem za nią ciekawy, co zrobi. Może to dziecinne, ale poznawanie jej w ten sposób było fascynujące. Najpierw nie prosiła, bym pozwolił jej zostać, mimo że nie miała nikogo. Teraz po prostu szła w nieznane. Z jednej strony można było stwierdzić, że się nie boi, skoro brnie do przodu, ale z drugiej w jej oczach można było wyczytać przerażenie.

— Nie musi mnie pan eskortować, sama trafię do wyjścia za posesję — powiedziała, a ja stanąłem jak wryty. Woli uciekać niż stawić czoła problemom. Wycofuje się. Mogła mnie przekonać, ale nie zrobiła tego. Ucieka.

— Zawsze uciekasz? — spytałem nagle, co ją zatrzymało.

— Nie wiem — odrzekła, a mnie ukłuła ta odpowiedź. Fakt, nie wie. Nie wie, co jest dla niej typowe. Tak jakby człowiek na nowo odkrywał siebie.

— A co wiesz, Oliwio? — spytałem, zbliżając się do niej, aż stanąłem tuż za jej plecami.

— Że nienawidzi mnie pan za to, co chciałam zrobić, i proszę mi wierzyć, ja również nie czuję z tego tytułu do siebie sympatii, więc zakończmy te udręki — odpowiedziała drżącym głosem i znów ruszyła przed siebie.

— Nie nienawidzę cię, jestem zły — wyjaśniłem szczerze.

Odwróciła się, a jej oczy były zamglone od łez. Zabolało mnie to, a złość ustąpiła frustracji. Ruszyłem w jej kierunku, chcąc wziąć ją w ramiona i przytulić, ale właśnie wtedy jej oczy się zamknęły i ciało opadło bezwładnie. Nie ważyła za wiele. Złapałem ją, odgarnąłem włosy z jej twarzy i niosłem w stronę domu.

— Proszę mnie zostawić, poradzę sobie — powiedziała, gdy nagle się ocknęła.

— Właśnie widzę, że chyba jednak musisz coś zjeść — powiedziałem, przypominając sobie, że nie tknęła kolacji. Po szpitalnym wikcie można było się spodziewać takiego obrotu spraw. Zobaczyłem biegnącą w naszym kierunku Monikę.

— Jezu, co się stało? Oliwio, jak się czujesz?

— A jak ma się czuć, przecież nic nie jadła. Przygotuj pokój, by miała gdzie odpocząć — poprosiłem siostrę. Obydwie utkwiły we mnie wzrok. Czułem, jak Oliwia się rozluźnia. Wydało mi się to dziwne, bo przecież przed chwilą przyznałem, że jestem na nią zły.

Położyłem ją na łóżku w pokoju, który znajdował się obok mojego. Zapewne siostra już wcześniej przemyślała ten ruch. Znała mnie lepiej niż ja sam. Wiedziała, że nie pozwolę żadnej kobiecie wracać samej wieczorem.

— No, stary… — Klepnął mnie Mikołaj. — Skoro ty tak podrywasz kobiety, to już się nie dziwię, że wciąż jesteś sam.

W odpowiedzi tylko spiorunowałem go wzrokiem i wyszedłem. Musiałem, dusiłem się w tej atmosferze. Na szczęście było miejsce, w którym mogłem się rozluźnić — stajnia. Konie to wdzięczne zwierzęta. Jeśli o nie zadbasz, po stokroć to odwzajemnią. Usiadłem na schodach stajni i patrzyłem przed siebie. Ostatnie dni ciągle przywoływały wspomnienia, które już głęboko zakopałem. Pamięć o niej bolała dalej, może już mniej, ale jednak.

— Dlaczego tak jej nie lubisz? — Z ciemności wyłoniła się postać siostry.

— Nie wiem.

— Od wczoraj zachowujesz się bardzo dziwnie, o co chodzi? Nie dajesz jej spokoju, odkąd przywiozłeś ją do szpitala — mówiła, a ja wiedziałem, że będzie drążyła, ale nie miałem ochoty rozmawiać na ten temat.

— Jestem zmęczony i tyle. — Próbowałem ją spławić.

— Nie, to nie to. Denerwujesz się przy niej, dlaczego? Ona jest najmilszą osobą, jaką znam.

— No faktycznie długo ją znasz — prychnąłem rozbawiony.

— No dobra, może nie za długo, ale jest w niej coś takiego, że ufam jej, tak jak zaufałam Elizie, gdy tylko ją przywiozłeś.

Zapadła cisza, a moje ciało wypełniło cierpienie. Siostra pogładziła mnie po ramieniu.

— Nie porównuj ich nigdy więcej, rozumiesz? Eliza nie była egoistką, nie zostawiłaby nikogo ot tak. Chciała żyć, a ta dziewczyna tak po prostu chciała sobie życie odebrać — powiedziałem przez zaciśnięte zęby.

— Nie znasz powodu, jesteś niesprawiedliwy — ciągnęła Monika.

— Ja niesprawiedliwy? To twój Bóg jest niesprawiedliwy. Kochałem Elizę, chciałem założyć rodzinę, mieć z nią dzieci, a on mi ją odebrał — mówiłem, czując, jak w moich oczach pojawiają się łzy. Otarłem je. Nie znosiłem siebie takiego.

— Ta dziewczyna nie jest winna temu, co się stało. Nie wiem, dlaczego jedni chcąc żyć, a inni nie, ale nie wyobrażam sobie, by podjęła tę decyzję ot tak. Ona nie wołała o pomoc. Poszła tam, tak jak mówiłeś, w konkretnym celu. Była sama, w ciemności i podjęła próbę tak drastyczną, że nie umiem wyobrazić sobie, co czuła. Co ją do tego zmusiło. Nie zastanawiałeś się nad tym?

— A nad czym tu się zastanawiać? Chciała odejść i wybrała taki, a nie inny sposób. — Wstałem, bo czułem, że dłużej nie usiedzę w miejscu.

— Nigdy nie oceniałeś ludzi z taką łatwością, jak zrobiłeś to w stosunku do tej dziewczyny. A co, jeżeli się mylisz? Jeżeli nie jest egoistką, tylko wystraszoną i pełną bólu osobą, która na dodatek znalazła się wśród obcych ludzi? Nie wiem dlaczego, ale myślę, że ona kryje w sobie coś, co umysł wymazał z pamięci po tym, jak nie udała jej się próba samobójcza. Jako pielęgniarka niejednokrotnie byłam świadkiem wielkiego cierpienia i patrząc w oczy Oliwii, widzę je. Cierpienie jest nieodzownym elementem życia każdego z nas, ale czasami jego ciężar może powalić na kolana. Właśnie wtedy ważne jest, by człowiek mógł odetchnąć, i to może być ten moment w jej życiu.

— Czy ty się przypadkiem nie minęłaś z powołaniem? — Spojrzałem na nią, analizując jej słowa.

— Może. Nie wiem, ale jeżeli zadziałało, to cieszę się, że mogę spokojnie wracać do męża bez obawy, że się pozabijacie — powiedziała i dała mi kuksańca w brzuch, wywołując uśmiech.

— Ja bym nie ryzykował! — krzyknąłem, a ona tylko pomachała mi na pożegnanie.

Oliwia

Wczorajszy wieczór był emocjonalnie wyczerpujący. Po tym, jak Monika zostawiła mnie z Mikołajem, by porozmawiać z bratem, czułam się jeszcze gorzej. Popsułam im kolację i zakłóciłam relacje między nimi. Nie czułam się z tym dobrze. Nie rozumiałam jednak, dlaczego ten cały Mateo jest na mnie aż tak zły. Jest też jedyną osobą okazującą mi to tak ostentacyjnie. Jego przyjaciele, Mikołaj i Xawier z tą energiczną dziewczyną Ozi, zachowywali się w stosunku do mnie inaczej.

Pamiętam, jak Mikołaj przyniósł mi kolację, której nie zjadłam wcześniej, i przekonał, bym jednak spróbowała. Faktycznie byłam głodna. Przy nim nie czułam się jak darmozjad, dlatego jadłam spokojnie i nawet nie spostrzegłam, kiedy pojawił się on.

— Jednak smakowało — powiedział, a ja o mały włos nie upuściłam widelca.

— Stary, nie strasz, prawie dostałem zawału. Skradasz się jak duch. — Mikołaj miał rację. Mateo pojawił się bardzo cicho i nie wiem, ile słyszał.

— Tak, dziękuję, było pyszne — wydusiłam, siląc się na delikatny uśmiech.

— No pewnie, bo ja ci nałożyłem — skomentował Mikołaj, co mnie zdziwiło.

— Ta, jasne. Powinieneś startować w MasterChefie — rzucił Mateo. Podszedł do mnie i wziął talerz.

— Nie, odniosę. — Próbowałam wstać. Złapał mnie za ramię, ale zaraz puścił.

— Leż, jesteś gościem. Poza tym powinnaś odpocząć. Chłopaki, wychodzić, już! — Wygonił wszystkich i zamknął drzwi. Tak oto zostałam w obcym domu sam na sam ze swoimi myślami. Mimo to zasnęłam szybko, syta i chyba spokojniejsza.

Ze wspomnień o wczorajszym wieczorze wyrwał mnie hałas dochodzący z wnętrza domu. Brzęk przypominał uderzenia metalu o metal. Poczułam lekki niepokój. Nie znam tego domu ani jego mieszańców. Czy mieszka tutaj ktoś jeszcze oprócz niego? Wyszłam powoli z pokoju, kierując się w stronę, skąd dobiegał hałas. Drzwi jednego z pokoi były lekko uchylone, a dźwięk był tu już wyraźny. Chciałam zajrzeć do środka, gdy nagle drzwi się otworzyły, a ja stanęłam oko w oko z Mikołajem.

— Dzień dobry — powiedział zadowolony, prężąc swoje ciało.

— Ja… ja chciałam sprawdzić, czy… — Cholera, cokolwiek powiem, zabrzmi głupio. To nie mój dom i nie powinnam tak się skradać.

— Spokojnie, nie jestem Mateo, nie zjem cię. — Jego głos był łagodny.

— Nie, to nie tak, on nie jest złym człowiekiem. To moja wina. Zrobiłam coś, co mu się nie spodobało, i nie dziwię mu się — powiedziałam na jednym wydechu.

— Nie przejmuj się, przejdzie mu. Skoro już cię obudziłem, idziemy zjeść śniadanie, które ten dobry człowiek nam przygotował. — Złapał mnie delikatnie za ramię i z uśmiechem poprowadził do kuchni. Chciałam się przebrać, ale zabronił, mówiąc, że takie są zasady w tym domu. Jemy w piżamach.

— Na pewno? — dopytywałam, czując się dziwnie w samych spodenkach i bluzce.

— Bywam tutaj często i uwierz mi, wiem, co można, a co nie. Poza tym zdecydowanie za dużo analizujesz — powiedział, stawiając przede mną pyszną jajecznicę. Pachniała cudownie, a mnie jak na zawołanie zaburczało w brzuchu. Niewiele myśląc, podziękowałam i zaczęłam pałaszować z apetytem. Czułam, że dawno nie jadłam czegoś tak prostego, a zarazem pysznego. Szpitalne jedzenie było kiepskie. Nie wiem, jakim cudem ludzie tam zdrowieją. Może dlatego trzeba było podawać pacjentom tyle leków, by oszukać żołądek. Muszę przy okazji spytać o to Monikę.

— Smacznego. — Usłyszałam głos Mateo i zastygłam w bezruchu.

— Dzięki, stary, usiądź z nami, w końcu to twoje dzieło — powiedział Mikołaj, puszczając mi oczko, aż się zadławiłam. Klepał mnie po plecach, dopóki nie dałam mu znać, że jest okej.

— W porządku? — spytał Mateo.

Przytaknęłam, jeszcze trochę pokasłując. Nadal czułam na sobie jego wzrok, tak jak wtedy w szpitalu. Nie odzywał się, tylko obserwował, a ja czułam, jak ściska mi się żołądek.

— Tak — odpowiedziałam, a on w końcu przestał mi się przyglądać. Jezu, nie wystarczy mu zwykły ruch głową. Co to za człowiek, co ja tutaj robię? Nie chce mnie tutaj i mówi o tym każdy mięsień jego twarzy.

— Chcesz po śniadaniu zwiedzić teren? — zapytał Mikołaj, wyrywając mnie z zamyślenia.

— Chętnie — odpowiedziałam. Byleby tylko być z dala od tego człowieka — dodałam w myślach. — Ale mam jedną prośbę.

— Okej, o co chodzi? — spytał zaciekawiony.

— Zawieziesz mnie na komisariat? Chciałabym spytać, czy coś już wiadomo w mojej sprawie.

Patrzył na mnie zdziwiony, aż zrobiło mi się głupio, że wyskoczyłam z takim pytaniem. Pewnie miał na głowie inne sprawy. Już chciałam cofnąć moją prośbę.

— Pewnie, przebierz się, a ja idę ustalić z Mateo grafik i zaraz będę twój.

Ucieszyłam się i poszłam do pokoju. Byłam wdzięczna Monice za kilka ubrań. Z jednymi spodniami i bluzką nie byłoby mi łatwo. Włożyłam dżinsy i luźną bluzkę oraz za duże trampki. Nie przeszkadzało mi to jednak. Przód wypchałam skarpetą i było okej. Zerknęłam na swoje kostki; były zaczerwienione, a skóra na nich pomarszczona. Widziałam to już w szpitalu, ale nie wiem, skąd się wzięły te ślady. By je zakryć, włożyłam skarpety.

Wyszłam z domu i natychmiast przystanęłam. Widok był cudowny — pole, konie galopujące po piaszczystym podłożu. Ich parskanie, grzywy unoszące się i opadające przy każdym ruchu. Było w nich tyle dostojeństwa…

— Robi wrażenie, prawda? — spytał Mateo, a mnie przeszedł dreszcz.

— Tak, proszę pana, jest pięknie — odpowiedziałam, kierując się do samochodu, przy którym czekał na mnie uśmiechnięty Mikołaj. Cieszyłam się, że jadę z kimś, kto nie jest na mnie zły. Wystarczy, że sama czuję do siebie obrzydzenie.

— Wróćcie za dwie godziny, bo masz dwie klientki — powiedział Mateo, a ja wsiadłam do samochodu i spojrzałam wymownie na Mikołaja.

— Prowadzimy z Mateo naukę jazdy konnej — wyjaśnił i ruszyliśmy, rozmawiając dosyć swobodnie, wziąwszy pod uwagę, że poznałam go zaledwie wczoraj. Miał rację, mówiąc, że jest za wcześnie na odwiedziny na komisariacie. Przecież zadzwoniliby do mnie, gdyby coś znaleźli. Zgodziłam się z nim, ale starałam się wyjaśnić, że ta kompletna niewiedza przeraża mnie i może jak pojadę na miejsce, przyspieszę przekaz tych informacji. Nie szukałam w jego oczach zrozumienia, bo kto mógłby zrozumieć, jak czuje się osoba bez przeszłości?

— To nawet ciekawe, wiesz? Zaczynasz wszystko od zera, na nowo — powiedział.

— Może gdybym była nastolatką… Ale uwierz mi, że czarna dziura w mojej głowie to nic przyjemnego — odparłam, a jego entuzjazm zmalał i już nie rozmawialiśmy za wiele.

Po przekroczeniu progu komisariatu poczułam znajomy ucisk w brzuchu. Mój towarzysz pogładził mnie uspokajająco po plecach, więc po chwili opanowałam strach.

— Dzień dobry, jestem Oliwia. Nie wiem, jak brzmi moje nazwisko, ale chciałabym się dowiedzieć. — Sekretarka rzuciła mi wymowne spojrzenie. Znowu wariatka albo naćpana. Świetnie to zabrzmiało… Brawo, Oliwio.

— Może ja wytłumaczę. — Mikołaj wepchnął się przede mnie, aby z nią porozmawiać, a ona gapiła się na niego tak, jakby chciała zjeść go na lunch. To było ohydne. Usiadłam na krześle, wiedząc, że nic nie wskóram.

— No i tak jak mówiłem, nic jeszcze nie wiadomo. — Nagle stanął przede mną.

— Nic? — spytałam z nadzieją, że to jednak nieprawda.

— Nie, kochana. Nic tu po nas. Proponuję lody, co ty na to?

— Z chęcią, czemu nie, ale czy nie musimy się spieszyć? Nie chciałabym… — zawahałam się.

— Zdenerwować Mateo? — dokończył za mnie pytanie, które jakoś nie chciało przejść mi przez usta.

Przytaknęłam, a on stwierdził, że bierze to na siebie. Był przy tym taki spokojny.

Samo wyjście na lody okazało się kiepskim pomysłem. Nie wiedziałam, co wybrać, a poza tym miałam wrażenie, że ludzie wskazują mnie palcami: „to ona”. Przerażało mnie, że nie wiem, czy znam kogokolwiek z nich. Czułam ciarki na całym ciele.

— Zimno ci? — spytał, głaszcząc mnie po ramieniu.

— Nie, ale możemy już iść — poprosiłam, bo miałam wrażenie, że się rozkleję. Wstał i bez słowa poprowadził mnie do zaparkowanego przed lodziarnią samochodu. Otworzył mi drzwi, a potem sam zajął miejsce za kierownicą.

— Lepiej?

— Tak, dziękuję. — Uśmiechnęłam się do niego. Byłam wdzięczna za to, jaki był. Czułam się źle ze sobą, ale jego zachowanie nie pogarszało sytuacji.

— Nie ma za co. Następnym razem będzie lepiej — odpowiedział. Przez resztę drogi milczeliśmy, ale nie przeszkadzało mi to. Patrzyłam na krajobraz za oknem, na piękno otaczającej nas przyrody. Im bliżej miejsca, do którego zmierzaliśmy, tym było piękniej. Soczysta trawa, mnóstwo kwiatów, drzewa i ptaki, i to, co robiło największe wrażenie — konie. Zafascynowały mnie tak bardzo, że wypaliłam nagle — jakby do siebie, ale na głos — że przecież nie wiem, czy umiem jeździć konno. Mikołaj podchwycił ten temat i zaproponował, że mogę spróbować, by się o tym przekonać. Czułam się niepewnie.

— No nie wiem. — Choć gdyby się okazało, że umiem, mogło być fajnie. To było kuszące: dowiedzieć się czegoś o sobie. Mikołaj widział moją niepewność, ale nie chciał słuchać odmowy, twierdząc, że w razie potrzeby mnie złapie. Mówił to z takim entuzjazmem, że mnie przekonał.

Po powrocie od razu skierowaliśmy się do stajni, a Mikołaj przez cały czas trzymał mnie za ramię. Przystanęłam na widok Mateo, ale on nie przerwał swojej pracy. Poczułam ulgę, że nas nie zauważył. Weszłam zachęcona przez Mikołaja, który kazał mi poczekać, aż przygotuje konia. Tymczasem miałam wziąć kask, który wisiał przy wejściu do boksu.

— Cześć. — Usłyszałam głos Mateo i mimowolnie zacisnęłam dłonie na kasku.

— Dzień dobry panu — odpowiedziałam i ruszyłam do przodu szybciej, niż planowałam. No super! „Dzień dobry panu”, świetne przełamywanie lodów! Ech… Karciłam samą siebie w duchu.

Patrzyłam zza barierki, jak Mikołaj radzi sobie z koniem, i byłam przerażona, że mam podejść do tego zwierzęcia. Nie wiem, dlaczego się na to zgodziłam. Przerażał mnie koń stojący obok, a co dopiero mówić o usadowieniu się na jego grzbiecie. Czułam w kościach, że są małe szanse, bym już wcześniej to robiła.

— Nie umiesz jeździć czy nie chcesz wsiąść? — Usłyszałam obok głos Mateo. Nawet na niego nie spojrzałam. Na samą myśl, że jest obok, czułam ucisk w żołądku. Było mi strasznie wstyd, bo przecież to on widział mnie w tamtym stanie i on wyciągnął mnie z wody.

— Nie wiem — powiedziałam i uświadomiłam sobie, że ostatnio wciąż to powtarzam.

— Myślę, że wiesz — stwierdził, a ja spojrzałam na niego zszokowana.

— Nie wiem, niczego nie pamiętam! — rzuciłam wzburzona. Przecież nie udawałam, naprawdę niczego o sobie nie wiedziałam.

— Wiesz, Oliwio. Z całych sił zaciskasz dłonie na barierce. Ciało daje ci znać, że się boi, ale musisz zagłębić się w swoje odczucia — powiedział, patrząc na moje zbielałe dłonie. Momentalnie włożyłam ręce do kieszeni.

— Widzę, że jest pan specjalistą w dziedzinie odczytywania emocji z mowy ciała człowieka, a może czyta pan również z ruchu warg? — wycedziłam przez zaciśnięte zęby i odwróciłam wzrok w kierunku zbliżającego się do nas Mikołaja.

— Po prostu czasami warto się w siebie wsłuchać, a może dowiesz się więcej. Nie musisz tego robić, jeżeli się boisz, ani niczego udowadniać.

Na te słowa zacisnęłam pięści w kieszeniach spodni. Jak on może być taki arogancki? Gdzie ten dobry człowiek, o którym mówiła Monika? Jezu, jak ja go nie lubię. Jak mogłam dać się namówić na zamieszkanie tutaj? Nie chcę przecież niczego udowadniać!

— A pan nie musi być taki… — zawahałam się, by nie powiedzieć za wiele, a on stanął za mną.

Czułam jego oddech na szyi i dałabym sobie rękę uciąć, że był zadowolony, iż wyprowadził mnie z równowagi, pytając:

— Jaki, Oliwio? Dokończ, proszę…

— Gburowaty — wyszeptałam posłusznie. Po tych słowach odszedł bez słowa, a ja bałam się odwrócić. Jezu, Oliwio, teraz przesadziłaś! Jedno już o sobie wiem: przyciśnięta do muru mówię straszne rzeczy. Chodź nie można powiedzieć, że nieprawdziwe. Był niemiły. Wiem, co zrobiłam, znaczy według informacji od Moniki i trochę z listu, który niby ja napisałam. Nie wiem jednak dlaczego, a czy to nie jest ważne? Czy taki krok oznacza tylko słabość? A jeżeli tak, to czy nie miałam do tego prawa? Moje rozważania przerwał Mikołaj, pytając, czy wszystko porządku. Zapewniłam go, że jest okej, ale nie wyglądał na przekonanego.

— Włóż kask i chodź, wszystko gotowe. — Podał mi rękę zadowolony, zmieniając nagle nastrój, czego ja niestety nie podzielałam. Już nie.

Włożyłam jednak kask i schowałam włosy. Podałam Mikołajowi rękę, zastanawiając się, czy jesteśmy sami, czy może Mateo nas obserwuje. Nie chciałam, by myślał, że go szukam, ale z ciekawości się odwróciłam. Dostrzegłam go stojącego po drugiej stronie stajni. Opierał się o barierkę z założonymi na klatce piersiowej rękoma. Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, ale jego mina zniechęciła mnie do dalszej analizy. Był zły. No tak, mogłam się spodziewać, w końcu sam to wczoraj przyznał. Świadomość, że stoi tam i obserwuje, zestresowała mnie jeszcze bardziej. Odgadł, że panicznie się boję. Co jeszcze widział, patrząc na mnie? Spojrzałam na Mikołaja, który wskoczył na konia i wyciągnął ku mnie swoje umięśnione ramię.

— Chwyć mnie mocno, a ja uniosę cię do góry. Na raz, dwa, trzy — powiedział i posadził mnie w siodle bez wysiłku. W jednej chwili znalazłam się tuż za nim, ale już za moment świat zawirował mi przed oczami. Mignęły obrazy, czyjaś twarz, złość i uderzenie. Moje ciało bezwiednie wykonało unik i poczułam, że spadam.

— Au! — krzyknęłam, otwierając oczy. Nade mną stał Mikołaj, a czyjeś dłonie podtrzymywały moją głowę. — Co się stało? — Spytałam, próbując się podnieść.

— Nie, nie ruszaj się! — usłyszałam nad głową.

— Ile widzisz palców? — spytał Mikołaj, co mnie rozbawiło.

— A ile mam widzieć? Bo widzę twoje dwie ręce i głowę, i ciebie całego, więc o co chodzi z tymi palcami? — podpytywałam, uśmiechając się.