W gaju - Monika Litwinow - ebook

W gaju ebook

Litwinow Monika

4,5

Opis

W pierwszy dzień wiosny lokalną społeczność Kraśnicy pod Koninem wstrząsa informacja o brutalnym zabójstwie młodej kobiety należącej do rodzimowierczej społeczności. Pozornie podręcznikowa sprawa zabójstwa nieoczekiwanie odsłania kolejne tajemnice, intrygi i… rodzinną klątwę.  Artur Gawron, leśniczy z licencją prywatnego detektywa, który zyskał niechcianą popularność po rozwiązaniu sprawy bajkowych morderstw mimochodem zostaje wciągnięty w wir rodzinnych niedomówień i wszechobecnych uprzedzeń.

W kontynuacji debiutu „Za lasami” autorka nie zwalnia tempa i po raz kolejny zmusza czytelnika do podejmowania trudnych zagadnień dotyczących ludzkiej natury. Gdzie leży granica akceptacji i tolerancji dla tych, których kochamy? Jak wiele odcieni miłości i tęsknoty może odsłaniać jedna relacja? 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 418

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (15 ocen)
8
6
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] Monika Litwinow debiutowała w 2022 roku książką „Za lasami”, rok później ukazał się jej drugi tytuł „W gaju”. I choć jest to seria skupiona na postaci detektywa i leśniczego Artura Gawrona, to spokojnie każdy jej tom można czytać oddzielnie, tym bardziej, że tematycznie książki mocno się od siebie różnią. „W gaju” skupia się na morderstwie, które popełniono w zamkniętej społeczności rodzimowierców. Ofiarą jest córka żercy, a jej morderstwo było nad wyraz brutalne. I tak czytelnik zgłębia się w codzienność tej społeczności, przygląda się jakie wyznają wartości, jak odnajdują się we współczesnym świecie, tak różnym od założeń ich wiary. Historia przedstawiona jest z kilku punktów widzenia, a ciekawym dodatkiem są fragmenty z pamiętnika zamordowanej, które najmocniej przybliżają nam realia życia młodej kobiety w tej społeczności. Oczywiście w książce ważną rolę odgrywają i mocno osadzone we współczesności postacie – detektyw Artur, jego rodzeństwo pracujące w policji...
00
Siljen

Dobrze spędzony czas

Bardzo wciągająca. Zakończenie nieoczekiwane. Czekam na kolejną część.
00
marimanta

Dobrze spędzony czas

W wydaniu elektronicznym drażnią mnie niedociągnięcia korektorskie. Trochę to takie lekceważenie czytelnika e-booków.
00
Veronica41pl

Nie oderwiesz się od lektury

To byla niesamowita, pelna emocji przygoda! Polecam z calego serca! A ja -.-./--.././-.-/.-/--//-./.././-.-./.././.-./.--./.-../../.--/.././
00
Malwi68

Z braku laku…

Monika Litwinow niedawno zachwyciła mnie swoją debiutancką książką, której akcja toczyła się w lesie. Gdy pojawił się drugi tom pt.: "W gaju "liczyłam na podobne emocje. Akcja rozpoczyna się brutalnym morderstwem w pierwszym dniu wiosny, zwanym przez miejscowy lud, dniem Jarego Święta. Ofiarą jest Dąbrówka, córka przywódcy rodzimej społeczności. W sprawę zaangażowana jest miejscowa policja, a ojciec dziewczyny wynajmuje leśniczego, który pracuje jako prywatny detektyw. Początkowo sprawa wydaje się nie zbyt skomplikowana, jest nawet podejrzany. Niestety z czasem zostają odkryte kolejne fakty, które utrudniają dochodzenie. Jest kilka wątków drugoplanowych, takich jak jednopłciowy związek partnerski, czy stalking. Sprawa tajemniczej śmierci żony detektywa staje się rozwojowa i ukazuje Ole w zupełnie innym świetle. Akcja toczy się współcześnie, ale osadzona jest w klimacie słowiańskich wierzeń, obrzędów i rytuałów. Niestety nie jest to świat, w którym lubię się obracać. Ten charakter ks...
00

Popularność




Rozdział 1

21 marca 2019 roku, czwartek

Święty Gaj, godzina 4.00

Nic nie może się równać zciepłem ogniska, przy którym spędza się całą noc. Uwielbiam ten przedziwny kontrast między gorącem na twarzy ikolanach achłodem na plecach. Pewnie to przez alkohol, ale mam wrażenie, że wtej właśnie chwili jestem najszczęśliwsza. Co ztego, że zdala od tego ognia ipoza tą nocą czeka na mnie tak wiele napięć istarć. Ita bezbrzeżna samotność.

Mój mąż. Gdzie on wogóle jest?

Kilka osób jeszcze się bawi. Słyszę śpiewy, ale pieśni straciły rytm ikolejność zwrotek, aśpiewacy werwę. Daliby już spokój. Dlaczego cisza nikomu nie wystarcza?

Za kilka chwil wzejdzie słońce.

Pierwszy dzień Jarego Święta się kończy, aja siedzę osamotniona wtowarzystwie innych, równie lub bardziej pijanych, biesiadników. Zabawa potrwa, aż miód wyschnie, aznając mojego ojca na pewno niczego nie zabraknie, dopóki gość znajmocniejszą głową nie padnie jak długi. Taka rola gospodarza, tym bardziej żercy.

Przecież na tym to polega, prawda? Wcale nie jest tak, że lubimy zjeść inapić się do granic możliwości. Po prostu robimy to, by czcić naszych bogów. To dla nich, wpodziękowaniu za to, co dla nas robią. Jasne. Dlaczego mój mąż tego nie rozumie?

Ja na pewno dochowałam tradycji, ito chyba aż za bardzo. Nie mogę się podnieść. Zresztą po co? Wystarczy, że jestem tutaj, przy ognisku. Cudownym ognisku. Wtym miejscu wszystko się zaczęło. Jakby mój los był znim związany. Obserwator wszystkiego, co miało znaczenie wmoim życiu. Nie wiem, czy jestem odrętwiała od przepicia, zmęczenia, czy od bycia, po prostu.

Wgruncie rzeczy to było udane święto. Marzanna odpłynęła, nikt się za nią nie obejrzał inikt się nie przewrócił wdrodze powrotnej. Można uznać, że zima została przepędzona. Mam nadzieję, że skutecznie, bo jeszcze wczoraj otej porze przymrozek przykrywał trawę cienką warstewką bieli.

Która jest wogóle godzina? Nieważne. Czy jest mi zimno? Czy nadal mam na sobie płaszcz? Nieważne. Zimny poranek przy świętym ogniu po hucznej biesiadzie jest darem.

Czy na pewno Marzanna odpłynęła, czy nie utknęła gdzieś wśród roślin? Bogini śmierci wyglądała wtym roku wyjątkowo paradnie. Dzieci przyjaciół świetnie się spisały. Kilka lat temu byłam przekonana, że teraz moje potomstwo również będzie brało udział wwiosennych obchodach. Szukałoby dzisiaj wierzbowych witek na łąkach. Synkowie zmężem budowaliby wiechy, aja zcórkami piekłabym kołacze imalowała jajka. Przepędzilibyśmy zimowe zło zdomu wśmiechu, radości izabawie, wśród śpiewów, malunków, figurek zmasy solnej, kolaży, suszy wżywicy... Teraz dom wypełniają jedynie cisza irozczarowanie. Rozczarowanie moim jałowym ciałem.

Ojciec nie powie nic wprost, ale czuję to wkażdym jego spojrzeniu. Chodzi po domu iobejściu zły na pustkę, którą daję mu każdego dnia swoją bezpłodną naturą. Już dawno powinien być dziadkiem. Na pewno uważa, że to mój brak gorliwości jest powodem naszej bezdzietności. Chociaż kto go tam wie. Prawie zsobą nie rozmawiamy. Czy naprawdę myśli, że jest wtym żalu osamotniony? Czy nie wie, że ja też się zastanawiam, co takiego zrobiłam, że nie mogę dać dzieci swojej rodzinie? Czy mój klan wymrze razem ztym zepsutym ciałem?

Amąż? Nigdy go przy mnie nie ma wJare Święto. Święto, wktóre oddajemy cześć Jaryle, bogu płodności. Nasze drogi może ibiegną równolegle, ale daleko od siebie. Mówi, że jeszcze jestem młoda inie ma pośpiechu. Może imłoda, ale dlaczego inne kobiety wmoim wieku dały swoim rodzinom już po troje, czworo dzieci? Czy robimy coś nie tak? Skąd miałabym wiedzieć. Jest pierwszym iostatnim mężczyzną, zktórym kiedykolwiek się położę. Nie może to być przecież takie trudne.

Babka próbowała już chyba wszystkiego… żadne zioła, rytuały, czary ipertraktacje zsiłami natury nie przyniosły efektu. Gdybym wiedziała od początku, jaki jest…

Nie spojrzy już na mnie jak inni mężowie na swoje żony. Nie ma pożądania, tak naturalnego imimowolnego jeszcze kilka lat temu. Dzisiaj między nami jest coś innego. Jakby sama Marzanna zamieszkała wnaszej izbie. Gdzie on teraz jest?

Nie jestem aż tak szpetna. Co prawda, przed swadźbą na rozplecinach musiałam się pozbyć swojego ciężkiego, grubego, złotego warkocza, ale przecież nie pokochał mnie przez wzgląd na włosy. Wiedział, jaka jest tradycja. Od dnia zaślubin noszę krótką fryzurę, jak inne mężatki. Tak jak ja noszą chusty, ale ich mężowe nadal patrzą na nie zmiłością. Bez przesady, przecież to nie wina włosów. Co ja wygaduję… Przecież od dawna wiem, oco chodzi.

Moje serce zatęskniło za miłością. Czy dlatego ktoś inny stał się tak ważny?

Ależ chce mi się palić. Gdzieś miałam schowane papierosy, wdomu, za gajem. Daleko od ognia. Nie chcę jeszcze od niego odchodzić. Jest zbyt pięknie. Zbyt dobrze. Nie chcę wracać. Niby to od wielu pokoleń dom mojej rodziny, ale czuję się wnim jak ktoś obcy. Jak ktoś niechciany. Ktoś zasługujący na wykluczenie. Przez niego. Zbyt długo byłam głucha na ostrzeżenia…

Wypędza mnie do męża. Wiem, że robi to wdobrej wierze, ale dlaczego ztaką surowością? Zdaję sobie sprawę, że dawno temu dopuścił się rzeczy niewybaczalnych. Nie muszę go rozumieć ani tym bardziej za nic winić. Mam wybór, co chcę czuć. Wiem oczymś, co chciałby pozostawić na zawsze wtajemnicy. Mimo tego zdecydowałam, że nie będę czuła nienawiści iżalu. Wolałabym ufność iwdzięczność. Dlaczego więc tak mnie traktuje? Wszystko przez ten cholerny pamiętnik…

Czasami chciałabym znów być tą młodą panną zwarkoczem. Nie wiedziałam, jak wiele miałam szczęścia. Myślałam, że mężowie są jak mój tato wtamtych czasach. Łagodni, serdeczni, kochający. Po ślubie wszystko się zmieniło izkażdym rokiem jest coraz gorzej. Wczoraj zapora złudzeń runęła.

Sądziłam, że mężczyzn zmienia brak potomstwa. Wtej sytuacji brak potomstwa swojego potomstwa. Uważałam, że jego skóra iserce twardnieją. Całą miłość zużył na własne dziecko, ateraz źródło wyschło. Jakaż byłam głupia inaiwna. Nie chciałam słuchać.

Ileż bym dała za maleństwo.

Tyle razy śniłam oporodzie, że stał się niemal prawdziwy. Sen odziecku, które przyszło na świat pięć wiosen temu. Ite wszystkie kolejne sny, wktórych moja córka zgodnie zkalendarzem rośnie. Czy tej nocy też mi się przyśni? Czy to tylko nocnica, która wyczuwszy mój ból, drwi sobie ze mnie od tak wielu lat izamienia marzenie senne wkoszmar tęsknoty?

Myślałam oadopcji. Nawet raz ośmieliłam się powiedzieć im otym, ale się rozgniewali. Ojciec zamknął temat iudał, że nigdy nie istniał. Jego twarz skamieniała inie zmieniała się przez wiele dni. Tygodni. Miesięcy. Czasem wolałabym, aby krzyknął. Niechby zrobił awanturę! Zamiast tego kostniał iwychodził. Pozwala mi się topić wpowodzi wyrzutów sumienia. Sądziłam, że na to zasłużyłam. Teraz, gdy wszystko wyszło na jaw, rozumiem, jaka byłam tępa.

Ktoś przy mnie usiadł.

Jak dobrze, że to właśnie ty. Przy tobie czuję się bezpiecznie. Nigdy nie musisz nic mówić, dajesz mi tyle spokoju. Gdyby nie ty, nie wiem, co bym zrobiła. Jak dobrze, że jesteś. Grzej się ze mną przy ogniu. Podziel się swoim ramieniem. Jesteś najważniejszą osobą wmoim życiu, wiesz?

Już wstajemy? Zostań chociaż chwilę.

Zobacz, jak ogień pięknie dogasa. Już nikt nie dorzuca drew. Śpiewy itańce ustały.

Kiedy zrobiło się tak cicho?

Nie wiesz, gdzie jest mój mąż?

Dobrze, chodźmy już, ale musisz mi pomóc. Mam problem ze wstaniem, aco dopiero zpójściem ten kawał do domu.

Dobrze, że mnie trzymasz. Zapominam, jak wiele jest wtobie siły, chociaż cała się na niej opieram. Nie tylko teraz. Straszna ze mnie pijaczka, wiem.

Zczego się śmiejesz? Uwielbiam twój śmiech. Jak dobrze, że możemy się razem śmiać tak swobodnie. To nie może się nigdy zmienić, rozumiesz?

Święty dąb? Chcesz jeszcze ze mną chwilę posiedzieć? Ja na pewno muszę usiąść, nie mogę stać owłasnych siłach. To był wyjątkowo krzepki trunek.

Masz jeszcze trochę? Wiedziałam, że mogę na tobie polegać! Jeszcze po łyczku. Na rozbudzenie, na jedną nóżkę, żeby droga do domu była lżejsza. Posiedźmy jeszcze chwilkę. Tylko nie zasypiaj!

Jakoś tak przy tobie błogo. Trochę zimno, ale to nieważne. Chodź. Będzie nam razem cieplej.

Nie, nie. Zostańmy tu. Nie chcę iść ichyba nawet nie mogę. Nie musimy. Tam jest okropnie. Pozwól mi tutaj spać. Niech pod świętym dębem przyśni mi się moja piękna córka. Może dzięki temu sen nareszcie stanie się jawą. Przepędź złe mary izostań, proszę.

Już nie mam siły. Skąd ten brak mocy? Nie dojdę do domu. Tu mnie zostaw. Może się zdziwi ipostanowi mnie szukać. Może niepokój lub lęk wykiełkują zdawno wyschniętej miłości. Jeszcze łyczek?

No dobrze, ale ostatni. Na drugą nóżkę. Iaby sen był słodszy. Żeby ona do mnie znów przyszła.

Nad świętym gajem słońce obwieszczało nastanie pierwszego dnia wiosny. Dobrosław wyszedł przed niewielki domek. Sprawdził godzinę wtelefonie. 8.15. Cieszył oczy okazałą drewnianą chatą po drugiej stronie podwórza, zbudowaną zpoziomo ułożonych belek, pomalowaną na biało iozdobioną słowiańskimi wzorami – to dom jego córki izięcia. Zgodnie ztradycją przeszedł wjej posiadanie wdniu swadźby. Dobrosław zawsze uważał, że to najpiękniejsze na świecie miejsce do życia iwychowywania dzieci. Był wdzięczny Perunowi, że darzył ich rodzinę tak wielkim dobrobytem.

Podrapał się po głowie zpotarganymi włosami. Choć skończył pić niedawno, czuł się nie najgorzej. Może spał dłużej, niż myślał? Oczy go piekły od całonocnej zabawy idymu, nogi bolały od tańców iskoków przez ognisko, gardło paliło od miodu iśpiewów, ale nie miało to znaczenia. Najważniejsze było Jare Święto. Dopełnił wszystkich obowiązków, aby zadowolić Jaryłę. Ten wzamian obdarzy go wnuczętami, ajego córkę izięcia dzieciakami.

– Dąbrówka! – krzyknął pod oknami dworku. Nie dbał ospokój ukołysanych alkoholem biesiadników. Nie czas na sen, kiedy bogini zimy przegnana.

Nikt mu nie odpowiedział. Córka na pewno spała, znużona biesiadą. Bawiła się dłużej od niego! On już musiał zlec, aDąbrówka cały czas siedziała przy ogniu. Ma się to zdrowie!

– Żyrosław! – zawołał tym razem do zięcia. Nadal cisza.

Przetarł zaspane oczy ina nowo spojrzał na podwórze. Dopiero teraz dostrzegł bałagan po zabawie. Nic nowego. Nie szkodzi, wszystko można posprzątać. Czy to możliwe, że dzieci nadal się bawiły? Kiedy próbował wyostrzyć zmęczony wzrok, dojrzał kruchą, ciemną postać woknie swego domu.

– Dobra kobieto, nie strasz wnuka! Jak bogów kocham! – Dobrosław złapał się za pierś na widok babki. – Czemu tak wystajesz zokna iudajesz kikimorę?!

Mścigniewa spojrzała złowrogo, odwróciła się izniknęła wciemnościach swojej izby. Dobrosławowi to się nie spodobało.

– Stójże, babko! – Wbiegł zpowrotem do domu iskierował się do pokoju Mścigniewy. – Co się ztobą dzieje?! Starość nastraja cię tak ponuro?

Kobieta wywiesiła pierzynę na parapecie przy otwartym oknie. Dobrosław wiedział, że rozpoczęła tradycyjne wietrzenie domostwa po zimie, aby przegnać złe duchy. Poruszała się sprawnie, choć jej dziewięćdziesięciojednoletnia, drobna, zgarbiona sylwetka mogła zdawać się niedołężna. Babka spojrzała na mężczyznę spod gniewnie zmarszczonej brwi iruszyła do spiżarni. Spędzała wniej większość dni na robieniu konfitur, kompotów, zapraw, syropów, nalewek iinnych mikstur.

– Stało się – powiedziała zachrypniętym głosem.

– Co się stało? – zdziwił się Dobrosław. – Mówże, babko, co jesteś taka chmurna od rana? Pierwszy dzień wiosny nastał!

Kobieta jednak nie odpowiadała. Nasypała skruszone zioła do moździerza izwerwą jęła je ucierać. Drobne, żylaste, opalone dłonie pracowały zniebywałą jak na jej wiek siłą.

– Stało się isię nie odstanie – powiedziała ponownie. Coś wjej głosie zgasiło zapał Dobrosława izdjęło go lękiem.

– Babko! – Złapał ją za rękę przytrzymującą kamienne naczynie. – Nie podobasz mi się od rana! Przestań mówić zagadkami albo przynajmniej daj znak, że to, co się stało inie odstanie, to dobra nowina! Nie wróż niepokoju!

– Dziecko drogie. – Mścigniewa odłożyła moździerz iwyciągnęła ręce do góry, aby chwycić twarz wnuka. – To nie jest dobry dzień. Wypełnił się zły urok, co ciąży na tej rodzinie od dawna.

Dobrosław dostrzegł woczach babci łzy. Choć jej dłonie były kościste ichłodne, czuł wnich napięcie. Jakby chciała nim potrząsnąć, wybudzić zdobrego snu. Beztroski pijacki nastrój się ulotnił. Otępiającą błogość zastąpiło nieuzasadnione zmartwienie.

– Co ty mówisz, babciu? – Odjął dłonie kobiety od po­liczków. – Jaki znów zły urok? Klątwa?

Oczy Mścigniewy skierowały się wmiejsce na ścianie, za którą stał dworek. Dom córki Dobrosława, Dąbrówki ijej męża, Żyrosława. Mężczyzna nie zrozumiał gestu lub też nie chciał go pojąć. Wkilka sekund jego twarz zzatroskanej przemieniła się wrozgniewaną.

– Nie! – Odrzucił dłonie kruchej kobieciny. – Co żeś uczyniła?

Mścigniewa jeszcze bardziej ściągnęła brwi iwróciła do ucierania ziół wmoździerzu.

– Nic już nie poradzisz, żerco – powiedziała surowo. – Idź do świętego dębu irozpocznij dla nas wszystkich czas smutku.

Dobrosław patrzył na nią zniedowierzaniem. Wgłowie huczał mu jeszcze nie tak dawno pity alkohol. Nie miał siły na te babcine brednie. Ruszył do drzwi, kiedy ze świętego gaju dobiegł trzask drewna. Oboje zamarli wbezruchu. Zupełnie jakby naraz wszystkie drzewa zaczęły płakać.