Usłyszeć śpiew jeleni - František Šmehlík - ebook
NOWOŚĆ

Usłyszeć śpiew jeleni ebook

František Šmehlík

4,1

34 osoby interesują się tą książką

Opis

Położona w malowniczym Beskidzie Śląsko-Morawskim osada Helašná to sielankowe miejsce, gdzie wrześniową nocą można usłyszeć śpiew jeleni. Mieszkańców wioski ogarnia strach, kiedy pewnej nocy w lesie krzyczą nie jelenie, lecz bestialsko mordowana dziewczyna.

Sprawę przejmuje wydział zabójstw z Ostrawy – sześciu policjantów o kontrastujących ze sobą osobowościach. Czy wzniosą się ponad kogucie walki, by wspólnie schwytać winnego?

Miejscowi nie ułatwiają im zadania… Pretensjonalny wiolonczelista, kozi pasterz z brakami w uzębieniu, samotny Rom o anielskim głosie, posępny architekt, mieszkający z dorosłym synem o umyśle dziecka – we wsi pełno barwnych postaci, których zeznania trudno złożyć w całość. Ktoś kłamie – to pewne. Nie wiadomo jednak, czy ktokolwiek mówi prawdę.

Czy śledczym uda się znaleźć mordercę w labiryncie beskidzkiego lasu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 463

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,1 (38 ocen)
15
17
2
2
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sawinskab

Nie polecam

Bardzo się wynudziłam. To raczej obyczajowo-psychologiczna powieść o słowackich policjantach a nie kryminał. W połowie doszłam do wniosku, że nie dam już rady i przeszłam do ostatnich rozdziałów żeby się chociaż dowiedzieć, kto zabił i dlaczego. I nie dowiedziałam się, bo przecież nie oto w tej książce chodzi.
10
tynsik

Nie oderwiesz się od lektury

[Kryminał na talerzu] “Usłyszeć śpiew jeleni” Františka Šmehlíka to coś dla fanów powieści kryminalnych osadzonych na szkielecie klasycznym, ale rozbudowanych i wpisanych w realia współczesne, jak i bardzo klimatycznych górskich małomiasteczkowych kryminałów. Historia toczy się w malutkiej, liczącej około dwudziestu mieszkańców wiosce położonej w Beskidzie Śląsko-Morawskim, w której dochodzi do brutalnej zbrodni. Jednak to nie na brutalności się skupiamy, a na powodach i osobach, które mogły ją spowodować. Mamy pięcioro śledczych - każdy z nich inny, każdy wchodzi w rolę, którą w świecie detektywów powieściowych znamy, ale robi to w sposób bardzo ludzki i solidny pod kątem psychologicznym. Oni przyglądają się około dziesięciu potencjalnym świadkom/podejrzanym, poznają ich charaktery, próbują dokopać się do tajemnic… ale te zamknięta społeczność trzyma blisko siebie, z dala od obcych. Z początku fabuła właśnie tak wygląda - chodzimy ze śledczymi po wiosce, rozmawiamy i szukamy nieścisło...
10
BL002276

Dobrze spędzony czas

Solidna robota. Jeden z wątków wydał mi się trochę niedorzeczny ale trzeba przyznać wciągająca intryga. Dobrze napisana.
00
czytelna1

Nie oderwiesz się od lektury

Bez zadęcia. Postacie nie są papierowe jak w wielu książkach amerykańskich.
00
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

świetna książka, dobrze napisana, rozbudowana fabuła. polecam
00

Popularność




Tytuł oryginału: Slyšet jeleny zpívat

First published in 2021 by Argo, Praha

Redakcja: Magdalena Lalak, Julia Różewicz

Korekta: Aleksandra Szulejewska

Projekt okładki: Kasia Michałkiewicz-Hansen

Projekt makiety: Mimi Wasilewska

Wydanie książki zostało dofinansowane przez

Copyright © by František Šmehlík, 2021

Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Afera, Wrocław 2024

Copyright © for the Polish translation by Anna Radwan-Żbikowska

All rights reserved

ISBN 978-83-65707-75-8

Wydanie I, Wrocław 2024

Wydawnictwo Afera

www.wydawnictwoafera.pl

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

Dla Martiny, bo jej wsparcie czuć w każdym słowie

…strach, że jest wolność, i strach przed poetą, co wywiódł właśnie Eurydykę z podziemnego świata. Bowiem prowadząc ją, Orfeusz nie obejrzał się, i jest z nią tedy znowu na tym świecie.

Vladimír Holan, Noc z Hamletem

Prolog

Wczesnym, chłodnym rankiem, kilka godzin po tym, jak młoda dziewczyna wpuściła do swojego domu potwora, przebudził się Honza Jungman. Zazwyczaj z łóżka wyciągał go dopiero zapach śniadania, szykowanego w kuchni przez mamę i babcię. Teraz jednak wpatrywał się półprzytomnie w ciemność i szukał w głowie źródła dźwięków, które wyrwały go ze snu. Dochodziły z lasu.

Najpierw pomyślał, że po okolicznych wzgórzach błąka się jakiś lew. Nawoływał złowieszczo, niskim głosem. Nieludzkie, przeciągłe tony wynurzały się z ciemności i znowu w niej znikały, zagłuszane przez inne, docierające z przeciwnej strony. Brzmiały dziwnie, bardzo silnie i władczo, a jednocześnie trochę jakby ktoś wymiotował.

Honza po cichu wstał z łóżka. Narzucił na siebie kurtkę, włożył stare spodnie od dresu. Wziął latarkę i nowiutki łuk, który tata zrobił dla niego na urodziny. To był prawdziwy, działający łuk, a do niego strzały z metalowymi grotami, żadne tam plastikowe zabawki. Tata musiał spędzić nad prezentem wiele dni. Honza chciałby być tak zręczny jak on. Podobało mu się, że tata zawsze jest spocony i umorusany. Ale mama miała o to pretensje, kiedy jeszcze mieszkali razem. Krzyczała na tatę, że wygląda jak bezdomny i że jeśli jemu samemu nie zależy, to mógłby chociaż pomyśleć o niej, bo przecież musi się z nim pokazywać w mieście.

Honza mocno ścisnął łuk i zarzucił na plecy kołczan ze strzałami. Chciał upolować to zwierzę i przynieść je mamie jako trofeum. Wiedział, że da radę. W lecie ustrzelił dla niej różę na jarmarku. Trzęsły mu się ręce, ale i tak trafił w łodygę tej najładniejszej, ciemnożółtej jak morela, z największym kwiatem. Mama była z niego dumna. Teraz upoluje zwierzę, które wydaje te straszne dźwięki, a potem rzuci mamie pod nogi swoją zdobycz, wskaże na łuk i powie: „Zobacz, strzelałem z tego łuku! Zrobił mi go tata”.

Wstał i ruszył. Mama i babcia miały sypialnie z drugiej strony domku, łatwo się prześlizgnąć po schodach i wyjść. Pójdzie tylko na skraj lasu, dźwięki nie dobiegają z daleka.

Powoli otworzył drzwi. W twarz uderzył go chłodny powiew wiatru. Zaszczękał zębami. Zwierzęcy głos znowu się odezwał, tym razem brzmiał jak śmiech. Honza wyjął latarkę. Las zamknął się za nim. Chłopiec świecił sobie prosto pod nogi, żeby nie potknąć się o jakiś korzeń. Miał wrażenie, że wycie otacza go ze wszystkich stron, raz rozlegało się tuż za jego plecami, raz stłumione, z daleka. To zwierzę musi być strasznie szybkie. Albo jest ich dużo.

Honzę przebiegł dreszcz. Okrążyły go! Wyobraził sobie stado ogromnych potworów: szablaste zęby, węże zamiast ogonów, płomienie tryskające z nozdrzy. Są wszędzie, powoli zamykają pierścień, a on stoi w samym środku.

Przyspieszył kroku i zaczął dziko wymachiwać latarką. Zaszedł już o wiele dalej, niż zamierzał. Próbował wychwycić ruch między pniami drzew, ale niczego nie dostrzegał. Korony świerków cicho szumiały. Wiatr grał na nich jak na organach. A wycie potworów przypominało mroczny śpiew niewidzialnego chóru.

Nagle coś mignęło mu z prawej strony. Szybko skierował tam snop światła. Usłyszał jakby ciężkie kroki, ale chyba z miejsca, do którego światło nie sięgało. Szedł dalej, aż trafił na skraj polany, rozciągającej się na wzgórzu wzdłuż granicy lasu. Nie potrzebował już latarki, polanę oświetlał księżyc, a oczy Honzy przywykły do panującej wokół szarości. Poza tym ostre światło mogłoby kogoś spłoszyć.

Pośrodku łąki stał potężny samiec jelenia. Otaczało go stadko łani, było ich może dziesięć, jedne pochylały głowy nad trawą, inne wpatrywały się w niego z podziwem. Co jakiś czas jeleń próbował wskoczyć na którąś z nich, wszystkie uciekały wtedy jednak kilka kroków dalej i spokojnie wracały do jedzenia.

Samiec z dumą potrząsał wspaniałym porożem i wydawał te straszne, huczące dźwięki. Honza od razu zrozumiał, dlaczego przedtem wydawało mu się, że słyszy je z bliska. Dopiero teraz, kiedy olbrzymie zwierzę popisywało się ledwo kilka metrów od niego, chłopiec poznał prawdziwą siłę jego głosu.

Nagle w oddali rozległ się ryk innego jelenia. Samiec parsknął dziko i odpowiedział jeszcze głośniej, by pokazać rywalowi, kto tu rządzi.

Honza stał jak zaklęty. Rozpływał się w huku głębokiego, przeciągłego tonu. Potem jednak przypomniał sobie, po co tu przyszedł. Widok dumnego samca go oczarował, ale ani trochę nie wpłynął na jego plany.

Wyjął łuk i napiął cięciwę.

Może nawet go nie zabije, tylko oswoi i zaprowadzi do domu. Nauczy go ryczeć na komendę, a potem będzie na nim grał mamie, kiedy tylko zechce. Żaden kolega na milion procent nie ma w domu jelenia. Najwyżej psa, kota, chomika albo inne nudne zwierzę. Żaden chłopiec na całym świecie nie ma śpiewającego jelenia.

Wycelował. Ręce drżały mu tak samo jak na jarmarku, kiedy zdobył dla mamy najpiękniejszą różę. Wiedział, że to dobry znak, że na pewno trafi. Na pewno. Wypuścił strzałę. Pofrunęła z cichym świstem.

Jeleń pośrodku łąki gwałtownie sobą szarpnął. Strzała trafiła go w prawe udo.

Teraz z jego gardła wydobył się odgłos zupełnie inny od majestatycznego ryku. Odgłos, od którego Honzie rozdygotały się kolana. Do tej pory śpiew jelenia był pełen siły, dumy, pewności siebie. Teraz usłyszał w nim ból, niepewność i strach.

Łanie rozbiegły się na wszystkie strony. Honza przez kilka minut wpatrywał się w pustą polanę, na której środku kulał ogromny samiec ze sterczącą z ciała strzałą. Mały myśliwy ostrożnie się do niego zbliżał. W dziecięcych oczach błysnęły łzy. Oczy jelenia były czarne i nieprzeniknione. Zamykały się i otwierały, przerażająco powoli.

Chłopiec podszedł jeszcze parę kroków, po czym jeleń nagle poderwał głowę i choć wyraźnie kulał, jednym susem zniknął między drzewami. W wysokiej, oświetlonej blaskiem księżyca trawie połyskiwała krew. Honza otarł łzy. Przeżyje, powtarzał sobie. Udo na pewno się zagoi. Jakaś ładna łania wyliże mu rany i uzna za bohatera, który przeżył atak myśliwego. Będzie go podziwiała, urodzi mu dwa śliczne jelonki, tak, na pewno tak. Przecież nie mógł go… zabić tą zabawką?

Honza ze strachu przełknął ślinę.

A jeśli go znajdą? Jeśli jeleń naprawdę umrze i ktoś odkryje, że to jego strzała? Co mu grozi za zabicie zwierzęcia? Powie, że nie chciał mu zrobić krzywdy, chciał go tylko oswoić i nauczyć ryczeć na komendę. Chciał być jedynym chłopcem na świecie, który ma w domu śpiewającego jelenia. Krew na trawie powoli zasychała.

Za chwilę będzie jasno, pomyślał. Włączył latarkę i ruszył z powrotem w stronę domu. Próbował wymazać z pamięci obraz kulejącego samca. Obraz i wspomnienie jego bolesnego ryku. Jeszcze nigdy nie czuł się tak okropnie. Szumiące korony drzew wydawały się kiwać nad nim głowami. Miał wrażenie, że cały las sprzymierzył się przeciwko niemu, urażony jego durnym pomysłem.

A potem kawałeczek przed sobą usłyszał trzaskanie gałązek. Kroki.

Skierował tam światło latarki i zobaczył wysoką postać z wielkim, czarnym workiem przerzuconym przez ramię. Worek szeleścił.

Obaj, chłopiec i nieznajomy, stanęli jak wryci i patrzyli na siebie. Honzę oblał zimny pot. Strach najpierw spętał mu kostki, a potem ruszył w górę, aż sparaliżował całe jego ciało i myśli.

Kiedy kilka dni później Honzę będzie przesłuchiwał podinspektor Václav Cesta, chłopiec z trudem rozróżni, co naprawdę widział, a co dodały do wspomnień strach i dziecięca wyobraźnia.

W ostrym świetle latarki twarz nieznajomego wyglądała zwierzęco. Śmiertelnie blade usta wykrzywiał zastygły uśmieszek. Miał spękaną, jakby pokrytą bliznami skórę. Szramy na policzkach i czole przypominały starcze zmarszczki. Nieruchome, martwe oczy przez kilka długich sekund wpatrywały się w przerażone dziecko. Potem potwór zarechotał niskim głosem, odwrócił się i odszedł przez leśną polanę.

Strumień światła drżał razem z ręką Honzy. Potwór był już dość daleko, kiedy chłopiec ruszył pędem. Zatrzymał się dopiero przed domem.

Próbował uspokoić oddech i nie płakać, żeby nie zbudzić mamy i babci. Wkradł się do środka, a kiedy w końcu wszedł na paluszkach do swojego pokoju, przysiągł sobie w duchu, że nikt nigdy nie dowie się o tej wycieczce.

Przycisnął głowę do poduszki i modlił się, by nikt po niego nie przyszedł. Ani policja, ani tamten upiór. To musiał być jakiś mroczny strażnik lasu. Przybył go ostrzec, że nadeszły złe czasy. Boże, dlaczego strzeliłem do tego jelenia!

Czwartek 15 września

1.

14:00, Komenda Wojewódzka Policji w Ostrawie

Inspektor Miroslav Lada uwielbiał ten moment.

Oczy dziennikarzy błyszczały w oczekiwaniu. Trzask migawek ich aparatów był muzyką dla uszu naczelnika wydziału zabójstw. Każdy z tych odgłosów mógł oznaczać jego zdjęcie na okładce prestiżowego czasopisma. W ciągu najbliższych dni on sam i jego wydział będą chwaleni za walkę o bezpieczeństwo w tym kraju.

Tak, przede wszystkim uśmiech i emanowanie skromnością. Skromność to klucz do sukcesu. Szkoda, że raczej rzadko działa to w drugą stronę.

Miroslav Lada z zainteresowaniem słuchał komendanta wojewódzkiego, który właśnie opisywał perfekcyjnie przeprowadzone śledztwo w sprawie tak zwanego lawendowego mordercy. W zaledwie osiem dni zgwałcił on i zamordował cztery kobiety w wieku od sześćdziesięciu siedmiu do siedemdziesięciu dziewięciu lat.

Lada nie zamierzał zdradzać na konferencji prasowej, że po zamknięciu sprawy chłopaki z jego wydziału prześmiewczo zmienili mu ksywkę: z „lawendowego” stał się „protezowym”. Ostatnią ofiarę zmusił bowiem do seksu oralnego, a ta mocno zacisnęła zęby, co zostawiło wyraźne ślady na przyrodzeniu sprawcy. Do podejrzanego doprowadziła ich krew znaleziona na jej sztucznej szczęce. Gdy prokuratorka wydała nakaz zbadania jego penisa, biegli potwierdzili, że ślad zębów idealnie odpowiada odciskowi protezy. Lada niemal wybuchnął śmiechem na wspomnienie lodowatego wyrazu twarzy, z jakim prokuratorka podpisywała wniosek o badanie.

U boku szefa stał podinspektor David Krejčí. Teraz Lada nieco się irytował, że właśnie jemu powierzył tak głośną sprawę. David mierzył prawie dwa metry, miał ramiona jak zawodowy kulturysta, a do tego wciąż świeżą, dziecięco niewinną twarz. Inspektor nie mógł nie zauważyć, że większość kobiet na sali z trudem panuje nad oddechem na widok Davida, zapominały też notować, kiedy mówił.

Komendant skończył wstęp i oddał głos dziennikarzom. Jak już wiele razy przedtem, Lada znów stwierdził, że faceci zawsze zadają nudne, rzeczowe pytania o szczegóły śledztwa. Prawdziwie interesujące były dziennikarki. Ich dużo bardziej abstrakcyjne dociekania otwierały przed Ladą kuszącą możliwość popisania się błyskotliwymi odpowiedziami. Konkrety zostawił więc Krejčemu, a sam z przyjemnością zagłębiał się w rozważania filozoficzne, którymi oczarowywał damską część publiczności.

– Panie podinspektorze, czy sprawca żałuje swojego czynu? – zapytała reporterka wojewódzkiego dziennika z włosami splecionymi w warkocz. Mogła mieć nieco ponad dwadzieścia lat.

David Krejčí już otwierał usta, by odpowiedzieć, kiedy uprzedził go Lada:

– Wie pani, po czym poznać żal?

W tym momencie napawał się wszystkim. Panującą w pomieszczeniu ciszą, przerywaną tylko nieregularnym trzaskiem migawek. Wyrazem twarzy dziennikarki, trochę zagubionej, trochę skupionej, trochę wpatrzonej w niego z oddaniem.

Patrzył jej prosto w oczy. Stał przy mównicy, opierał się o pulpit grzbietem dłoni, co było jego charakterystyczną pozą i jednocześnie źródłem drwin ze strony podwładnych. Taka pozycja to rzekomo pozostałość małpich genów, a przodek inspektora Lady musiał być orangutanem. Lada starał się panować nad tym nawykiem, ale teraz zapomniał się, bo wciągnął go tryb bohaterskiego filozofa, dzięki któremu ostrawskie staruszki mogą spać spokojnie.

– Ja – powiedział Lada, kiedy nie doczekał się odpowiedzi – też tego nie wiem! – Uśmiechnął się szeroko, spodziewając się, że dziennikarka z warkoczem zrobi to samo. Ta siedziała jednak nieruchomo jak posąg.

Lada miał pięćdziesiąt cztery lata, ale absolutnie na tyle nie wyglądał. Jego włosy przyprószyła siwizna, co tylko dodawało mu elegancji. Ciało wciąż miał szczupłe i proporcjonalne. Kilka lat wcześniej na twarzy zaczęły mu się pojawiać pierwsze zmarszczki; na początku się ich obawiał, ale teraz z dumą wystawiał je na widok publiczny, niczym zaprawiony w boju wojownik.

– Nie wiem, po czym poznać żal, a już na pewno nie u sprawcy, który dopuścił się takich zbrodni – podjął, jeszcze mocniej wciskając grzbiety dłoni w mównicę. – Kiedy udowodni się komuś morderstwo, niemal zawsze pojawia się u niego żal. Żal, że nie zatarł wszystkich śladów, żal, że nie miał lepszego dzieciństwa, żal, że przed zatrzymaniem nie zdążył pokochać się z kobietą. Ale jak rozpoznać żal z powodu popełnionego czynu? Pani redaktor, wie pani, ilu morderców ostatecznie wyraża żal? Aż dziewięćdziesiąt trzy procent! Czasem zmusza ich do tego adwokat, czasem matka, czasem może nawet sumienie, ale ile to jest warte?

Podinspektor Krejčí musiał się z całych sił powstrzymywać, by nie ukryć twarzy w dłoniach. Opuścił jednak wzrok, co wychwyciło kilkoro dziennikarzy, ale bynajmniej nie inspektor Lada.

– Nie jestem psychologiem, nie wiem, co się dzieje w głowie sprawcy. Ten człowiek uległ swoim popędom. Czy gdyby naprawdę żałował popełnionych czynów, przestałby pragnąć kolejnych ofiar? Czy żal może być silniejszy od takiej potrzeby? Jeśli człowiek umiera z głodu, ktoś postawi przed nim dobrze wysmażony stek i powie: „Nie jedz tego, to nie twoje”, ale on i tak go zje, a potem powie, że mu przykro, to co udowadnia? Tylko tyle, że popędy są od niego silniejsze, że zwierzęce pragnienia są mu bliższe niż ludzkie rozumowanie.

– Może przejdźmy już do następnego pytania – przerwał mu komendant i wyciągnął z kieszeni mokrą chusteczkę, żeby otrzeć nią czoło.

Lada skrzywił się, ale wyraz jego twarzy zaraz się zmienił, kiedy zauważył przestraszone oczy dziennikarki z warkoczem. Zdało mu się, że miała pod szyją rozpięty o jeden guzik więcej.

– Nie uważam pani pytania za bezsensowne – powiedział uspokajającym tonem, z którego jasno wynikało, że dokładnie tak myśli. – Niestety jestem pesymistą i straciłem wiarę w ludzi. Dlatego nie mogę też wierzyć w coś tak ulotnego jak żal.

– Jeszcze jakieś ulotne pytania? – przerwał szefowi David, za co Lada rzucił mu ostre spojrzenie.

– Słyszeliśmy, że w wydziale zabójstw szykują się pewne zmiany personalne – pisnął cienkim głosem okularnik z brukowca.

– Tak, spodziewamy się wzmocnienia naszych szeregów – przytaknął Lada. – Nie wiem jednak, jaki to ma związek z omawianym śledztwem.

– Według naszych źródeł relacje w wydziale są bardzo napięte – podjął okularnik. – Podobno zderzają się w nim silne indywidualności, niezdolne do pracy zespołowej.

– Panie podinspektorze? – zwrócił się do kolegi z wydziału inspektor Lada, jednocześnie nie spuszczając wzroku z dziennikarza. – Czy relacje w naszym wydziale wydają się panu… bardzo napięte? – Ostatnie słowa wymówił tak, jakby chodziło o łacińską nazwę jakiejś egzotycznej rośliny.

– Nie, panie inspektorze, w żadnym wypadku – odpowiedział David, który sprawiał wrażenie, jakby mięśnie mimiczne właśnie wypowiedziały mu posłuszeństwo.

– Coś panu powiem, panie redaktorze – podjął jadowicie Lada. – W moim wydziale pracuje wiele silnych osobowości. To dlatego, że zespół ten tworzą najlepsi śledczy w regionie, z całym szacunkiem dla innych wydziałów. – Skinął w stronę komendanta, który wyjął z kieszeni kolejną mokrą chusteczkę. – Jeśli ktoś ma wątpliwości, czy potrafię kierować swoimi ludźmi, zapraszam do przedarcia się przez tony materiałów związanych ze wszystkimi sprawami, które zamknęliśmy tylko w ciągu ostatniego roku. Włącznie z tą tutaj! – Pomachał grubaśnymi aktami śledztwa w sprawie lawendowego vel protezowego mordercy i umilkł.

Na sali przez kilka sekund panowała cisza. W jego mniemaniu potwierdzała tylko niepodważalność jego słów.

– Łatwo jest krytykować. Jeszcze łatwiej krytykować na podstawie pomówień i półprawd, setki razy przekręconych przez wygłodniałych dziennikarzy. Ale tutaj… – Poklepał stertę materiałów. – Tutaj leży prawda. Moi chłopcy to elita.

2.

16:30, Komenda Wojewódzka Policji w Ostrawie

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38

Wydawnictwo Afera

al. Karkonoska 10

53-015 Wrocław

telefon: (+48 71) 716 48 30

fax: (+48 71) 716 48 31

[email protected]

www.WydawnictwoAfera.pl

Polecamy

Proza czeska

Jan BalabánWakacje / Możliwe, że odchodzimy • Którędy szedł aniołBianca BellováJezioro • MonaTereza BoučkováRok KogutaRoman CílekJa, Olga HepnarováEmil HaklZasady śmiesznego zachowaniaPetra HůlováPlastikowe M3, czyli czeska pornografia • Macocha • KrótkahistoriaRuchuZdeněk JirotkaSaturninMarkéta PilátováCiemna stronaMiroslav Sehnal / Břetislav UhlářGodzina w niebiePetra SoukupováZniknąć • Pod śniegiem • Najlepiej dla wszystkich • Sprawy, na które przyszedł czasPetr ŠabachGówno się pali • Podróże konika morskiego • Masłem do dołu • Pijane banany • Dowód osobisty • BabcieMarek ŠindelkaZostańcie z nami • Mapa Anny • Zmęczenie materiałuZdeněk SvěrákOpowiadania i wierszKateřina TučkováBoginie z Žítkovej • Wypędzenie Gerty Schnirch

Seria Czeska Bajka

Radek MalýPopieliczkiVojtěch MatochaTruchlin • Truchlin. Czarny merkuryt • Truchlin. Biała KomnataIva ProcházkováPyszna środa • Nawet myszy idą do niebaPetra SoukupováBercik i niuniuchPavel Šrut, Galina MiklínováNiedoparki • Niedoparki powracają • Niedoparki na zawsze

Seria Czeskie Krymi

Jiří BřezinaPrzedawnienie • PołudnicaPetra KlabouchováŹródła WełtawyDaniel PetrSiostra ŚmierćIva ProcházkováMężczyzna na dnie • Roznegliżowane • Zagraj mi na drogęMichal SýkoraCzłowiek pana ministra • To jeszcze nie koniec • Pięć martwych psów

czeskie smaczki

Zofia Tarajło-LipowskaNowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gafMichael ŽantovskýHavel od kuchni

Ekonomia i polityka

Václav KlausMy, Europa i świat

Seria Nowe Polskie

Rafał NiemczykMama umiera w sobotę