Tylko nie on - Kennedy Fox - ebook + audiobook + książka

Tylko nie on ebook i audiobook

Fox Kennedy

4,1
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Gdy świat ogarnia pandemia, w kwarantannie rodzi się miłość

Cameron to dwudziestodwulatka z wyższych sfer, wychowana w posiadłości St. Jamesów, dziedziczka imperium modowego wartego miliard dolarów. Gdy wybucha epidemia i zostaje ogłoszony lockdown, opuszcza Nowy Jork i zaszywa się eleganckiej górskiej willi, by zdalnie dokończyć ostatni semestr uniwersyteckich studiów. Za kilka dni ma do niej dołączyć jej chłopak Zane. Tymczasem jednak, ku swojemu zaskoczeniu, Cameron na miejscu zastaje Elijaha, dawnego znajomego z dzieciństwa. Chłopak z biednej rodziny chce w tym ustroniu całkowicie poświęcić się zdalnej pracy, by zasłużyć na awans. A klucze do rezydencji w górach dostał od swojego kumpla Ryana, brata dziewczyny – znał zresztą wszystkich St. Jamesów, bo jego matka była u nich gosposią.

Cameron jako dziecko skrycie podkochiwała się w Elim, a on durzył się w niej bez pamięci. Nigdy jednak sobie tego nie wyjawili. Później, gdy dorastali, wręcz się nie znosili, były spięcia, kłótnie, ciągła wymiana złośliwości.

Teraz są zdani tylko na siebie. Ona – rozpieszczona młoda kobieta, właśnie porzucona, bo Zane nie dojechał, okazał się dupkiem i zerwał z nią esemesowo! I on – ledwo wiążący koniec z końcem, młody, ambitny mężczyzna marzący o karierze. Wspólne wieczory, spędzane przy kominku i obficie podlewane alkoholem, zbliżają ich do siebie. Skrywane uczucia sprzed lat odżywają ze zdwojoną siłą. I choć tak wiele ich różni, Cameron i Elijah lgną do siebie coraz bardziej. Czy z tych skrajności uda się zbudować związek? Czy śmiercionośny wirus nie pokrzyżuje im planów?

“Tylko nie on” to romantyczna opowieść o miłości, nadziei i przełamywaniu stereotypów osadzona we współczesnych pandemicznych realiach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 337

Data ważności licencji: 10/1/2027

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 39 min

Lektor: Agnieszka Postrzygacz

Data ważności licencji: 10/1/2027

Oceny
4,1 (488 ocen)
248
105
79
40
16
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lucy_fer

Nie polecam

infantylna i bez polotu. za dużo dziwnych zwrotów akcji i zbyt cukierkowa.
51
KarolinaCinkowska

Nie polecam

Szkoda czasu..gniot
30
emili22
(edytowany)

Z braku laku…

Oj…. Jakie to było nudne… jakieś dziwne i naciągane we wszystkie strony…skończyłam tylko z szacunki dla pracy autorki …akcja w pandemii Korony…naprawdę ? Korona???? Oj jakie to było bez sensu…głowni bohaterzy masturbujący się tylko żeby nie dotknąć tego drugiego?…. Naprawdę???? Próba rozkręcenia akcji strzelaniną…która też nie wyszła …. Słabiutkie … coś tu nie zagrało …a lubię tą autorkę czytałam kilka jej książek i naprawdę były super… ale ta się nie udała … napewno nie sięgnę po drugą cześć bo widzę ze to była jedynka …ale dam jej szansę napewno przy jakiej innej publikacji bo ta tutaj słabiuteńka strasznie
10
19basia75

Nie oderwiesz się od lektury

super lektura
00
Pliszka82

Z braku laku…

Fajna historia ale mnie nie porwała....
00



Tytuł oryginału: The Two of Us

Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN

Redaktor prowadzący: Mariola Hajnus

Redakcja: Paulina Płatkowska/Słowne Babki

Redakcja techniczna i skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Dorota Marcinkowska, Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki

Fotografia wykorzystana na okładce

© FxQuadro/iStock by Getty Images

Element graficzny w tekście: „scenic beauty” by Souvik Bhattacharjee from the Noun Project

Copyright © 2020 THE TWO OF US by Kennedy Fox© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2021

© for the Polish translation by Karolina Stańczyk

ISBN 978-83-287-1772-5

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2021

Nie ma miejsca, gdzie musimy być, nie, nie, nie.

Poznam cię lepiej.

Mam nadzieję, że zostaniemy tu na zawsze.

Nie ma nikogo na ulicach.

Jeśli powiedziałabyś, że świat się kończy,

nie chciałbym spędzić reszty czasu inaczej.

Stuck with U Ariana Grande, Justin Bieber

ROZDZIAŁ PIERWSZYCAMERON

DZIEŃ 1.

Przemierzam swój penthouse, zbierając zewsząd ubrania i książki i pakując je do walizek Louis Vuitton, a serce bije mi jak oszalałe. To mój ostatni rok na Uniwersytecie Nowojorskim. Dziś kampus został zamknięty do odwołania. Od przyszłego tygodnia dokończę semestr online.

Żadnej ceremonii ukończenia studiów.

Żadnego pożegnania z kolegami i koleżankami z roku, z którymi widywałam się codziennie przez ostatnie cztery lata.

Żadnych mądrych słów od moich wykładowców.

Jestem załamana.

Ze średnią cztery zero nie mogę ryzykować, by zostać w tyle i stracić okazję do wygłoszenia mowy podczas rozdania dyplomów. Mam nadzieję, że aktualna sytuacja nie wpłynie na termin zakończenia studiów, gdyż zostałam przyjęta na podyplomowe MBA, które zaczynają się jesienią.

Choć denerwuję się, że nie będę mogła uczęszczać dłużej na zajęcia i przegapię kilka końcowych miesięcy na ostatnim roku, to dużo bardziej niepokoję się tym, co się dzieje w kraju i mieście, w którym się urodziłam i wychowałam.

Nowy Jork właśnie został ogłoszony obszarem poważnej katastrofy. Niebezpieczna epidemia wirusa opanowała świat. Nakazano nam izolację, by spowolnić jego rozprzestrzenianie się, ale szpitale już są przepełnione.

Kiedy wiadomość obiegła kraj, rodzice błagali mnie, bym wróciła do domu, ale ja znam moją matkę. Clara St. James nie może funkcjonować bez gosposi i osobistych szefów kuchni – a jeśli nadal będzie korzystać z ich pomocy, złamie wszystkie podstawowe zasady dotyczące kwarantanny. Jeżeli pracownicy nie wprowadzą się do domu na stałe, rodzice będą narażeni na kontakty z ludźmi, którzy mogą przynosić zarazki z zewnątrz. Kocham mamę, ale jest ona klasycznym przykładem bogaczki z Upper East Side, która nie przestrzega reguł, bo uważa, że jej nie dotyczą.

Moja rodzina posiada modowe imperium warte miliard dolarów, więc nie znam innego życia. Odkąd zaczęłam chodzić, matka angażowała mnie w sprawy firmy. Jestem księżniczką z wyższych sfer, wychowaną w posiadłości St. Jamesów, toteż oczekuje się ode mnie przejęcia i poprowadzenia firmy, kiedy rodzice przejdą na emeryturę. Kocham rodzinę, ale poza mediami społecznościowymi i atrakcyjnym wizerunkiem wykreowanym przez prasę i telewizję, jesteśmy dysfunkcyjni przez duże D.

Mój o cztery lata starszy brat Ryan skończył w zeszłym roku medycynę. Teraz odbywa rezydenturę w jednym z najlepszych nowojorskich szpitali i będzie pracować bezpośrednio z pacjentami zarażonymi wirusem. Przeraża mnie ta perspektywa, on jednak jest zdeterminowany, by za wszelką cenę pomagać ludziom i ratować życie. Jestem z niego dumna, ale bardzo boję się o jego bezpieczeństwo.

– Cameron, to absurd – narzeka mama przez telefon. – Rodrick po ciebie przyjedzie i przywiezie cię do nas.

– Zatrzymam się w górskiej chacie, muszę się skupić na zajęciach – powtarzam to samo, co mówiłam wczoraj. Pomijam fakt, że mój chłopak Zane dołączy do mnie za kilka dni. Mama za nim nie przepada, bo się jeszcze nie oświadczył, ale ja wcale się nie spieszę do małżeństwa. Mam dopiero dwadzieścia dwa lata i najpierw chcę skończyć studia. W tym roku oboje będziemy się bronić i latem planujemy zamieszkać razem, na próbę, więc jak na razie mama musi się pogodzić z tym, że nie zorganizuje wesela swoich marzeń.

Mogłam zabrać się razem z nim, ale byłam zbyt zdenerwowana, by czekać, i szybko przygotowałam się do opuszczenia miasta. Zane potrzebował czasu, by zrobić pranie, spakować się i kupić najpotrzebniejsze rzeczy. Nie mieszka w kampusie, ale często u mnie nocował, więc lepiej żebyśmy odizolowali się wspólnie.

– Poza tym mogłam mieć kontakt z kimś zarażonym na roku. Tak naprawdę nikt nie wie, ile jest przypadków, i lepiej, żebyśmy zachowali dystans. Tym samym nie narażę żadnego z was.

Tata ma wysokie ciśnienie, a mama pali papierosy. Wprawdzie twierdzi, że rzuciła, ale ja wiem, że to nieprawda.

– Wy też powinniście wyjechać na kilka tygodni – sugeruję. – Wasi współpracownicy pracują zdalnie, nic was nie trzyma w mieście. Jedźcie do domu w Hampton albo do jednego z kurortów w Tennessee.

– I miałabym wszystko tak zostawić? – Mama wzdycha. – Nic nam nie będzie, kochanie. Z twoim ojcem na co dzień zachowujemy dwumetrowy dystans. Służba będzie nosić maseczki i rękawiczki. Naprawdę powinnaś przyjechać, żebyśmy byli razem.

Przewracam oczami, gdy słyszę jej nalegania. Od piętnastu lat moi rodzice udają przed kamerami szaleńczo w sobie zakochanych i dementują wszelkie plotki, jakoby mój ojciec nadużywał alkoholu. Chcą, żeby cały świat miał ich za idealne małżeństwo, ale to tylko gra. Ponownie odmawiam i próbuję jej wytłumaczyć, że moje zajęcia online będą bardzo czasochłonne. Dodaję, że muszę się skupić na skończeniu semestru z dobrymi wynikami. Mama chyba wreszcie kupuje moje wyjaśnienia i przypomina, bym codziennie się jej meldowała. Proszę, aby obiecała trzymać się z daleka od innych, bo choć dba o zdrowie, to palenie kwalifikuje ją do grupy wysokiego ryzyka, więc się martwię.

Rozłączam się, biorę resztę niezbędnych rzeczy i pakuję je do mojego range rovera. W bagażniku znajduje się zapas jedzenia i wody na kilka tygodni. Zrobiłam gigantyczne zakupy spożywcze online i dziś zamówienie zostało dostarczone, więc przez jakiś czas nie będę musiała chodzić do sklepu. Na samą myśl o tym, że miałabym przebywać w miejscu publicznym, dostaję wysypki. Mama nigdy nie dawała wiary moim lękom i nie pozwoliła mi zgłosić się po pomoc czy lekarstwa. W zeszłym roku, w tajemnicy przed nią, poszłam do terapeuty, który przepisał mi środki, dzięki którym zaczęłam sobie radzić z tym problemem.

Na samym końcu zabieram transporter Chanel i jej jedzenie. To kolejny powód, dla którego wolę nie jechać do domu rodziców. Chanel jest rasową kotką, sfinksem, a york mojej mamy ciągle na nią szczeka, więc większość czasu spędzałabym, próbując utrzymać dwumetrowy dystans także między nimi.

Chowam kotkę do transportera, po raz ostatni rzucam okiem na pokój, by się upewnić, czy niczego nie zapomniałam, i wychodzę. Nasza górska chata znajduje się w Roxbury, trzy godziny jazdy od Nowego Jorku, ale przy takim natężeniu ruchu jak dzisiaj dojazd pewnie zajmie mi znacznie więcej czasu.

Słucham radia i obserwuję ludzi spieszących po chodnikach. Co za szaleństwo! Wracam myślami do wydarzeń ostatnich dni. Szkoły i większość sklepów zostały zamknięte. Odwołano wszystkie międzynarodowe połączenia lotnicze. Zamknięto parki narodowe i Disneyworld. Wprowadzono zakaz zgromadzeń i zaleca się utrzymywanie dwumetrowego dystansu od obcych. Nie wspominając o maseczce, którą każdy ma obowiązek nosić. Wszystko stało się tak szybko, że to aż surrealistyczne. Istny szok kulturowy.

Miniony tydzień był jednym wielkim chaosem. Między doniesieniami prasowymi a postami w mediach społecznościowych trudno było zdecydować, w co wierzyć, i chyba każdy zadawał sobie pytanie, czy nasz rząd jest naprawdę przygotowany na taką sytuację. Mam świadomość spuścizny mojej rodziny i tego, co mi ona zapewniła. Media widzą we mnie uprzywilejowaną białą dziewczynę, która nie musi pracować, ma wszystko podstawione pod nos na srebrnej tacy, a wykształcenie i karierę będzie zawdzięczać rodzinnemu biznesowi.

Jestem introwertyczką, trzymam się wąskiego grona przyjaciół, którym ufam. To, jak postrzega mnie prasa, jest niesprawiedliwe i krzywdzące, ale dzięki temu gazety lepiej się sprzedają i mają więcej odsłon w internecie. Prawda nie byłaby tak zabawna.

W szkole dawałam z siebie wszystko. Uwielbiam się uczyć i kręci mnie biznes. Nie przeczę, moja szafa jest wypchana markowymi ciuchami i butami, ale nikt się nie spodziewa, że będzie inaczej. Noszę ubrania z rodzinnej kolekcji i od projektantów, których lansują moi rodzice. Wychowywały mnie nianie, miałam służbę i osobistych kierowców i wydawało mi się to normalne, dopóki się nie przekonałam, jak wygląda świat zewnętrzny. Życie jest inne, gdy twoja rodzina mieści się w jednym procencie najbogatszych ludzi na Ziemi. Łatwo stajesz się obiektem drwin, trudno o prawdziwych przyjaciół i czasami doskwiera ci samotność.

Gdy dojeżdżam do miasteczka, podziwiam krajobraz za oknem. Za kilka tygodni nadejdzie wiosna. Drzewa nadal są nagie, a powietrze chłodne nawet jak na połowę lutego. Skręcam w prywatną drogę dojazdową i na widok domu oddycham z ulgą, że wreszcie dojechałam na miejsce. Ta willa to jedna z naszych ulubionych posiadłości, choć mama za nią nie przepada. Nie jest wystarczająco luksusowa i znajduje się z dala od jej przyjaciół z wyższych sfer. Ja właśnie za to kocham to miejsce.

Półotwarty układ domu jest rustykalny, ale nowoczesny. Dzięki dużym oknom i panoramicznemu tarasowi rozciągającemu się wokół budynku można oglądać zarówno wschody, jak i zachody słońca. Dwupiętrowa willa leży na terenie o powierzchni czterech tysięcy metrów kwadratowych. Rozciąga się z niej widok na dwa stawy i góry. Nie ma lepszego miejsca na Ziemi. Może tutaj uda mi się odpędzić myśli o końcu świata? A jeśli to nie pomoże, mam wódkę.

– Chanel, jesteśmy na miejscu – nucę pod nosem, parkując w garażu na trzy samochody. – Tu będziemy bezpieczne, skarbie.

Wadą podróżowania bez Zane’a jest to, że będę musiała sama rozładować zawartość bagażnika. Na szczęście dwa tygodnie temu mama przysłała tu ekipę sprzątającą, więc w środku nadal powinno być względnie przyzwoicie. Raz na jakiś czas wynajmujemy dom dalszej rodzinie lub przyjaciołom, więc cała posiadłość o powierzchni półtora tysiąca metrów kwadratowych jest przez okrągły rok w stanie permanentnej gotowości.

Stawiam transporter na podłodze i otwieram go, by kotka mogła wyjść i obwąchać nowe miejsce. Ostatni raz była tu rok temu, więc zajmie jej trochę czasu, zanim sobie wszystko przypomni. Natychmiast zaczyna węszyć i zdenerwowana macha ogonem.

– Spodoba ci się tu – zapewniam i pochylam się, by ją pogłaskać, a ona mruczy z zadowolenia. – Zaraz wrócę z twoją kuwetą i miseczkami.

Wnoszę walizki do środka, a potem robię jeszcze trzy kursy, aż wreszcie wszystkie siatki z zakupami stoją na kuchennym blacie. Chowam jedzenie do lodówki i spiżarni. Rozpakowuję swoje ubrania i wieszam je w szafie w głównej sypialni. To jedyny pokój na drugim piętrze, z wielkim oknem, z którego rozciąga się widok na całą posiadłość. Pozostałe dwie sypialnie są na pierwszym piętrze.

– Jestem wykończona. – Padam na łóżko z szeroko rozpostartymi ramionami. Chwilę później wskakuje Chanel i układa się w moich nogach. – Jak się masz? – Patrzę, jak zwija się w kłębek do snu. – Oj tak, drzemka dobrze nam zrobi.

Piszę szybkiego esemesa do Zane’a, by dać mu znać, że dojechałam, i kładę się spać.

Cameron: DOJECHAŁYŚMY Z CHANEL BEZPIECZNIE NA MIEJSCE. ROZPAKOWAŁAM WSZYSTKO I CZEKAM NA CIEBIE. IDĘ SPAĆ. KOCHAM CIĘ!

Odkładam telefon na szafkę nocną i idę do łazienki. Wanna z hydromasażem wygląda bardzo kusząco, jutro będę jednak miała cały dzień, by z niej skorzystać. Wskakuję w pidżamę, myję zęby i twarz. Kładę się do łóżka i sprawdzam komórkę, ale nie mam żadnej odpowiedzi od Zane’a. Może jest w drodze, chce mi zrobić niespodziankę i nie może pisać, bo prowadzi. Zanim zacznę się nad tym zastanawiać, moje powieki stają się ciężkie i zapadam w sen z Chanel wtuloną w mój bok.

Siadam na łóżku i mrugam, starając się przypomnieć sobie, gdzie jestem.

No tak, dom w Roxbury.

Wtedy także uzmysławiam sobie, co mnie obudziło. Głośny huk.

Chanel też nie śpi, co znaczy, że i ona coś usłyszała.

Sięgam po telefon, sprawdzam godzinę oraz czy są jakieś wiadomości od Zane’a. Jest wpół do pierwszej i czuję się wykończona. Gdyby Zane postanowił zjawić się wcześniej, zadzwoniłby do mnie albo wysłał esemesa.

Na dźwięk kolejnego ogłuszającego hałasu aż podskakuję na łóżku.

– O mój Boże… – Mój oddech przyspiesza i wpadam w panikę.

Ktoś jest w domu!

Rozglądam się po sypialni. Mój wzrok pada na marmurowy posążek stojący na komodzie. Jest bardzo ciężki i pewnie mogłabym nim rozwalić komuś czaszkę. Nie zastanawiając się ani chwili dłużej, chwytam figurkę i na palcach podchodzę do drzwi. Z dołu dochodzą hałasy. To pewnie jacyś gówniarze liczą na to, że znajdą tu coś, co będą mogli gwizdnąć i sprzedać. Zdziwią się, bo moi rodzice nigdy nie trzymają tutaj drogich przedmiotów. Przykładam ucho do drewna i nasłuchuję odgłosu kroków. Gdy kolejny przeraźliwy łoskot rozlega się po całym domu, serce zamiera mi w piersi. Mogłabym wezwać gliny, ale zanim by przyjechali, morderca zdążyłby poćwiartować moje ciało na kawałki i wrzucić je do stawu.

Powoli otwieram drzwi i wyglądam na zewnątrz, trzymając mocno w ręku posążek. W korytarzu świeci się światło. Spoglądam w lewo i w prawo. Ruszam w stronę schodów. Gdy Chanel niespodziewanie ociera się o moje nogi, z moich ust wydobywa się krzyk.

– Chanel, nie! Wracaj do środka! – syczę, mając nadzieję, że mnie posłucha. Niestety, kotka rusza w dół po schodach, a ja za nią, najciszej, jak potrafię. – Chanel!

Biegnę za nią i rozglądam się wokół za potencjalnym zabójcą. Jeśli kotka zdradzi moją obecność i obie zostaniemy złapane, chyba ją uduszę. Z pierwszego piętra widzę, że w kuchni pali się światło, a pamiętam, że je gasiłam. Ściskam mocniej marmurową figurkę, gotowa walczyć o własne życie, i schodzę na parter. Na kuchennym blacie leży duży marynarski worek, a lodówka jest otwarta. Czyżby ktoś włamał się do willi wartej kilka milionów dolarów, żeby ukraść jedzenie? Bacznie przyglądam się pomieszczeniom na parterze. Jedynym dźwiękiem, który słyszę, jest mój przyspieszony oddech. Nagle Chanel traci panowanie nad sobą i wtedy rozpętuje się piekło.

Moja kotka z sykiem wskakuje najpierw na kuchenną wys­pę, a potem na blat, uciekając przed wielkim dobermanem, który rzuca się za nią. Przed lodówką stoi pochylony mężczyzna. Gdy próbuje się wyprostować, wpada na niego rozpędzony pies. Mężczyzna usiłuje utrzymać równowagę. Kiedy odwraca się w moją stronę, niewiele myśląc, uderzam go posążkiem w twarz. Upada na podłogę z hukiem, ale o dziwo, nie traci przytomności.

– Co jest, kurwa? – klnie głębokim głosem i przykłada dłoń do policzka.

Próbuję złapać Chanel, ale ona wpada w histerię. Do tego pies zaczyna na mnie warczeć i ujadać, jakbym miała być jego następnym posiłkiem. Kotka syczy i ucieka do salonu, a w ślad za nią na pełnym gazie pędzi pies.

– Chanel! – krzyczę spanikowana. – Zabierz swojego cholernego psa od mojej kotki! – zwracam się do napastnika. – Zapłacę ci, ile chcesz, tylko nie pozwól mu jej zjeść!

– Cami? – Jego głęboki głos przykuwa moją uwagę. Zamieram. Spoglądam na niego, on patrzy na mnie spod wpół przymkniętych powiek. Przełykam głośno ślinę i wpatruję się w mężczyznę, który włamał się do mojego domu i właśnie zwrócił się do mnie zdrobnieniem, którego nie słyszałam od lat.

– Eli?! Co ty tu robisz, do diabła? – syczę przez zaciśnięte zęby.

ROZDZIAŁ DRUGIELIJAH

– Cami? – Drapię się po policzku. Rzuciła we mnie pieprzonym posążkiem i gdyby tylko miała lepsze oko, straciłbym przytomność.

Marszczy brwi.

– Eli?! Co ty tu robisz, do diabła? – syczy przez zaciśnięte zęby.

Patrzę na kobietę, która od dziesięciu lat nawiedza mnie w snach, i widzę, że jest tak piękna, jak ją zapamiętałem. Kolorowa prasa nigdy nie przedstawia jej w dobrym świetle i zamieszcza zdjęcia, na których widać ją podczas prób ucieczki przed obiektywami aparatów lub na ostrych imprezach, ale ja znam ją z czasów, zanim przylgnęła do niej łatka bogatej snobki. Cameron St. James jest uosobieniem doskonałości: olśniewająca, bystra i do tego dziedziczka fortuny.

Niestety, ona sama też o tym wie.

Dziewczyna taka jak ona nawet nie spojrzy na faceta takiego jak ja – pośrednika w obrocie nieruchomościami z klasy średniej. Mimo to dziesięć lat temu spojrzała na mnie tak, jakbym był całym jej światem, co skończyło się równie szybko, jak się zaczęło.

– Miałem spytać cię o to samo. – Zamykam lodówkę i podchodzę do posążka, który jakimś cudem się nie rozpadł. Podnoszę go z podłogi i stawiam na kuchennej wyspie. Moją uwagę przykuwa pies, który nadal goni kota. – Bruno! Do nogi!

Bruno natychmiast przestaje, wraca do mnie, siada i prosi o nagrodę. Gdy ten pięćdziesięciokilogramowy doberman stanie na tylnych łapach, jest mojego wzrostu.

– Chanel! – Cami podbiega do swojej paskudnej bezwłosej kotki. Bierze ją na ręce i mocno przytula. Mój wzrok pada na jej piersi. Koszulka zsuwa się jej w dół, niemal wszystko odsłaniając. Przełykam ślinę i odwracam wzrok.

– Cami… mogłabyś…

– Musisz iść – przerywa mi, zanim zdążę dokończyć. – Jak się tu dostałeś? Alarm był włączony.

– Ryan powiedział, że mogę tu zostać – wyjaśniam. Jej brat jest moim najlepszym kumplem, dał mi klucze i kod do rozbrojenia alarmu. – Zachęcał, żebym czuł się jak u siebie. Najwyraźniej zapomniał nadmienić, że też tu będziesz.

– Nie miałam okazji z nim porozmawiać – oświadcza. – Ale to bez znaczenia, bo i tak tu nie zostaniesz.

– Owszem, zostanę – upieram się. Jesteśmy w środku cholernej pandemii, której epicentrum stanowi Nowy Jork, ostatnie miejsce, w którym chciałbym teraz być. Nie wspominając o moich trzech głupich współlokatorach, którzy nie traktują zaistniałej sytuacji poważnie. Będą się narażać na zakażenie, jako że nie mają zamiaru przestrzegać wytycznych Centrum Kontroli i Zapobiegania Chorobom i siedzieć na tyłkach w domu. Cała trójka może pracować zdalnie, ale i tak ciągle wychodzą jakby nigdy nic. – Ten dom jest wystarczająco duży dla nas dwojga.

– Chanel, przestań! – beszta tego bezwłosego szczura, który próbuje wydostać się z jej uścisku. Bruno ciągle chce się bawić i trzymanie go z dala od kotki będzie nie lada wyzwaniem.

– Bruno, do nogi! – rozkazuję, ale pies nie zawsze mnie słucha. W towarzystwie innych ludzi robi się nadpobudliwy.

– Duży czy nie, jutro przyjeżdża mój chłopak Zane.

– Nie ma sprawy. Ja będę siedział u siebie, wy u siebie. Problem rozwiązany. – Chwytam swój żeglarski worek i obchodzę gigantyczną kuchenną wyspę.

– Wcale nie! Nie możesz tu zostać. Przyjechałam pierwsza i mam plany. – Wydyma wargi i o dziwo, wygląda bardzo uroczo. Cami jest przyzwyczajona, że wszystko dzieje się po jej myśli, ale nie tym razem. Nigdzie się nie wybieram.

– No to patrz – napawam się, szczerząc zęby w uśmiechu i ruszam w stronę schodów. – Zakładam, że zajęłaś główną sypialnię? – rzucam przez ramię. – Wezmę jeden z pokoi gościnnych na pierwszym piętrze – dodaję, nie dając jej czasu na odpowiedź. – Nawet nie zauważysz, że tu jestem.

– Wątpię – mruczy pod nosem.

Bruno rusza za mną i Cami piszczy, gdy pies podchodzi zbyt blisko niej.

– Nie bój się – uspokajam ją. – On gryzie tylko utytułowane księżniczki z Nowego Jorku.

– Bardzo śmieszne.

– To się nazywa poczucie humoru, Cami. Czyżbyś je straciła? A może ugrzęzło w twoim tyłku razem z tym kijkiem, który tkwi tam, odkąd byliśmy nastolatkami?

– Mogłabym wezwać gliny i kazać cię stąd zabrać.

– Powodzenia. Mamy narodową kwarantannę i policja przyjmuje tylko zgłoszenia dotyczące zagrożenia życia, więc w tej sytuacji nie przybyliby ci na ratunek. – Puszczam do niej oko i wchodzę na schody z Brunonem u boku. Specjalnie ją drażnię, ale jeśli znam Cameron St. James tak dobrze, jak mi się wydaje, ona zaraz wpadnie w furię. Jak przystało na rozpieszczoną bogaczkę.

– Lepiej trzymaj swojego głupiego psa z dala od mojej kotki! – Jej krzyk dopada mnie, gdy jestem już na piętrze. – Albo rzucę go na pożarcie górskim lwom!

Parskam i kręcę głową z politowaniem nad jej dramatyzmem. Bruno nie skrzywdziłby jej łysego kota, ale będzie się dobrze bawić, drażniąc je obie. I ja też.

Wchodzę do pokoju, który zwykle zajmuje Ryan, gdy tu przyjeżdża. Kładę worek na łóżku i się rozglądam. Pomieszczenie jest większe od mojego mieszkania – niestety, nie przesadzam. W korytarzu jest łazienka, a znajdująca się w niej wanna z hydromasażem kosztowała więcej niż mój roczny czynsz. Siadam na łóżku. Jeżeli ktoś nie wie, w życiu się nie domyśli, że Ryan pochodzi z tych St. Jamesów. Jest ode mnie dwa lata starszy i pracuje w szpitalu w mieście na oddziale ratunkowym. Właśnie odbywa rezydenturę i znalazł się w samym centrum epidemii, co mnie przeraża. Ryan jest skromny i lojalny do bólu i będzie pracować tak długo, aż pandemia zostanie opanowana, a jego pacjenci będą bezpieczni.

Jako jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa wiem wszystko o Cameron i wartym miliardy dolarów imperium modowym należącym do rodziny. Pochodzę z zupełnie innego świata, a poznaliśmy się tylko dlatego, że moja matka przez lata pracowała u nich jako gosposia. Kiedy któregoś razu opiekunka w ostatniej chwili poinformowała ją, że nie przyjdzie, mama zabrała mnie i moją młodszą siostrę Avę ze sobą. Obiecaliśmy, że nie będziemy się wychylać i będziemy siedzieć cicho, ale gdy tylko Ryan nas zobaczył, zaprosił nas do zabawy. Miałem dziesięć lat, kiedy pokazał mi, że pieniądze nie są tak ważne, jak dobroć i współczucie. Udzielił mi lekcji, której jego rodzina do dziś się nie nauczyła.

Z początku Clara St. James nie pochwalała naszej przyjaźni, ale powoli się z nią oswoiła. Jej mąż Bradford nigdy nie miał czasu dla syna, a Ryan potrzebował prawdziwego kumpla, gdyż nie znosił swoich nadętych kolegów z prywatnej szkoły. W końcu Clara zgodziła się, żeby mama przyprowadzała nas ze sobą. Połączyła nas z Ryanem silna więź, która trwa już od czternastu lat.

Cami miała wtedy osiem lat i nie wolno jej było się z nami bawić, takie zasady ustanowił Ryan. Nie znosił swojej irytującej młodszej siostry, ale z jakiegoś powodu Ava mu nie przeszkadzała. Prawdopodobnie dlatego, że nie była przemądrzałą sztywniarą, ale moim zdaniem ujęło go w niej to, że też nie chciała się bawić z Cami. Były w tym samym wieku, ale nic ich nie łączyło. Z biegiem lat Cami dojrzała i zaczęliśmy spędzać czas oraz bawić się we czwórkę. Wtedy po raz pierwszy w życiu czułem, że przynależę do jakiejś grupy. Ale to było dawno temu i nie jestem już tym chłopcem, którego uczucia można łatwo zranić.

Mama zaoszczędziła dla mnie i dla Avy tyle pieniędzy, ile zdołała, i nie wypuściła nas w świat bez niczego, choć sama miała niewiele. Nigdy nie poznałem swojego ojca, ale nie dbałem o to. Wystarczyły mi historie, które opowiadała o nim mama. Kiedy spotkałem Ryana, po jakimś czasie otworzył się przede mną i podzielił tym, jak dysfunkcyjna była jego rodzina – dzięki temu nie czułem się już taki osamotniony. Był starszym bratem, którego zawsze chciałem mieć, i nadal nim jest.

Zostawiam Brunona w pokoju i idę do swojego wypożyczonego samochodu po resztę rzeczy, które przywiozłem. Ponieważ do biura jeżdzę metrem, posiadanie samochodu w Nowym Jorku mija się z celem. Parkingi kosztują fortunę, ale zrobiłem prawo jazdy, by co jakiś czas móc ruszyć w podróż. Otwieram bagażnik i wyjmuję tyle toreb, ile jestem w stanie udźwignąć. Kupiłem puszki z jedzeniem, lekarstwa, napoje, detergenty i papier toaletowy, które powinny wystarczyć na kilka tygodni. Oczywiście wtedy nie wiedziałem, że nie będę tu sam, więc te zapasy mogą się skończyć wcześniej.

Zamierzam zostać na kwarantannie przez co najmniej miesiąc, zanim znów będę musiał wybrać się do sklepu po zakupy. W ostatni weekend moi współlokatorzy byli na imprezie i mogli mnie zarazić. To dlatego chciałem jak najszybciej uciec z miasta. Cami studiuje na Uniwersytecie Nowojorskim, który zamknęli dopiero wczoraj, a to oznacza, że była w kontakcie z mnóstwem ludzi. Dlatego najlepiej będzie, jeśli zachowamy od siebie odpowiedni dystans, co nie powinno stanowić problemu. To miejsce jest ogromne.

Mam mnóstwo roboty i książek do czytania, więc nie będę się nudzić. Biorąc pod uwagę to oraz wyprowadzanie Brunona na spacer, nie ma powodu, żebym kręcił się w pobliżu Cami i jej chłopaka, palanta.

– Co robisz? – pyta tak głośno, że aż podskakuję.

– Jezu. – Kręcę głową i idę do kuchni, gdzie stawiam zakupy na podłodze. – A jak myślisz?

– Że nie wyjeżdżasz. Wręcz przeciwnie.

– Bardzo dobrze. Jesteś taka spostrzegawcza. – Wyjmuję produkty i przecieram je chusteczkami nasączonymi płynem do dezynfekcji. Patrzę na nią. – Co cię obchodzi, że tu jestem? Odwaliłaś kawał dobrej roboty, ignorując mnie przez lata, więc teraz to nie powinien być dla ciebie żaden problem. Mam rację?

Krzyżuje ręce na piersi, przechyla głowę i patrzy na mnie.

– Dlaczego zawsze musisz być takim dupkiem? Masz to wpisane w DNA? Czy po prostu lubisz wkurzać ludzi?

Tłumię uśmiech, bo teraz to ja ją irytuję dokładnie tak samo, jak ona irytowała mnie przez te wszystkie lata.

– Nie ludzi, tylko ciebie, księżniczko.

Cami przewraca oczami i opuszcza ramiona wzdłuż ciała. Nadal jest bardziej rozebrana niż ubrana, ale nie sądzę, by się tym przejmowała. Jest przyzwyczajona do tego, że ludzie się na nią gapią.

– Napełniłam już lodówkę – oświadcza, gdy ją otwieram i staram się zrobić miejsce na swoje rzeczy.

– Widzę. – Przesuwam jej jedzenie i chowam swoje. – Niestety, te produkty za kilka dni będą niejadalne. Chyba że w środku zimy planujesz założyć ogród. Za tydzień nie będziesz miała co jeść.

– Mam mnóstwo mrożonek. Poza tym mogę zrobić zakupy online z dostawą do domu – stwierdza rzeczowo.

– Tutaj? Nie wydaje mi się. – Biorę puszki z jedzeniem i układam je w spiżarni. – Mają taki popyt, że realizują zamówienia w dwa tygodnie od ich złożenia lub jeszcze dłużej.

– Nie pomyślałam o tym – przyznaje, marszcząc nos.

Przerywam rozpakowywanie zakupów i patrzę na nią.

– Czy ty w ogóle umiesz gotować? – pytam, choć znam odpowiedź. Cameron St. James nie potrafi nawet zagotować wody. Może i jest świetna w szkole, ale na co dzień brakuje jej zdroworozsądkowego myślenia. Nie powinienem jej tego zarzucać, to nie do końca jej wina. Jeśli sama nie była czymś zainteresowana czy w coś zaangażowana, nie musiała nic robić. Rodzice nigdy jej nie zmuszali, by się nauczyła czegoś dla siebie samej. Było jasne, że przejmie rodzinny biznes i będzie miała ludzi od brudnej roboty, sama zaś zajmie się firmą.

– No… nie za bardzo. – Cami mruga i szura stopą po podłodze. – Nie planowałam zabierać ze sobą kucharza na izolację, więc coś wymyślimy.

– Domyślam się, że twój chłopaczek też nie gotuje, prawda? – Chichoczę i kończę rozpakowywać zakupy.

– Nigdy nie musieliśmy tego robić. – Wzrusza ramionami, wcale niezażenowana swoim uprzywilejowanym życiem. – To nie może być aż tak trudne.

Tym razem nie umiem powstrzymać śmiechu i Cameron się chmurzy. Doskonale wiem, co składa się na jej styl życia: szefowie kuchni, gosposie, szoferzy, prywatne samoloty, osobisty stylista, ekstrawaganckie wszystko. Nigdy nie doświadczyła, jak to jest, gdy nie starcza ci na rachunki; gdy ledwo wiążesz koniec z końcem.

– Albo spalisz dom i siebie, albo umrzesz z głodu. Ten wirus wcale nie jest twoim największym zagrożeniem. Jest nim twoja niezdolność do wyżywienia samej siebie.

– Czy zawsze musisz być takim palantem? – łaja mnie z rękami na biodrach. – Czy możesz zmienić ten swój protekcjonalny ton i nie zachowywać się jak wrzód na tyłku?

– No, nie wiem. A czy ty możesz dostrzec różnicę między sarkazmem a złamasem z klubu golfowego? Pozwolę ci zgadnąć, do której kategorii należy twój chłopak – oświadczam z zadowoleniem. – Jestem pewny na dziewięćdziesiąt dziewięć przecinek dziewięć procent, że nie spotykasz się z nim przez wzgląd na jego wspaniałą osobowość. – Zane Vandenberg jest odpowiednikiem trzynastoletniego Justina Biebera, któremu właśnie wpadły miliony dolarów. Mają ten sam poziom dojrzałości.

– Och! – Wyrzuca w górę ręce i wybiega z kuchni.

– Przydałoby ci się poczucie humoru, Cami! – krzyczę za nią. – Mając tyle miliardów, może powinnaś je sobie kupić? Zamówię je dla ciebie i dopłacę do ekspresowej przesyłki, co ty na to?

– Idź do diabła! – Ze schodów dobiega do mnie jej wrzask.

– Nie martw się, już u niego jestem! – odkrzykuję. Chwilę później słyszę, jak z hukiem trzaska drzwiami do sypialni. – Oj, będzie się działo – mruczę pod nosem.

Nie mam pojęcia, jak długo potrwa epidemia, ale Cameron St. James może mnie wykończyć, zanim dobiegnie ona końca.

ROZDZIAŁ TRZECICAMERON

DZIEŃ 2.

Budzą mnie promienie słońca wpadające przez okno i od razu przypominam sobie, że jestem w naszej górskiej chacie razem z Eliem.

Nie ma takiej opcji, żebym spędziła tu z nim kilka tygodni albo, nie daj Boże, miesięcy. Gdy byliśmy nastolatkami, jego jedynym celem było drażnienie mnie. Nie mam pojęcia, dlaczego mój brat się z nim kumpluje, ale jeśli miałabym zgadywać, to dlatego, żeby mnie wkurzyć. Kiedyś uważałam Elijaha Rossa za przyjaciela. Lecz odkąd testosteron zmienił go w palanta stulecia, stał się moim wrogiem numer jeden.

Jedyne, co poprawia mi humor, to świadomość, że dziś przyjeżdża Zane. Nie martwię się tym, że podczas izolacji będziemy ciągle razem, bo wiem, co do siebie czujemy. Gdy skończę studia, oświadczy mi się, a nasze zaręczyny i wesele będą wydarzeniem dekady. Ślub St. Jamesówny i Vandenberga znajdzie się na pierwszej stronie każdej gazety i magazynu. Już jesteśmy znaną parą i media uwielbiają zamieszczać nasze wspólne zdjęcia.

Wraz z Zane’em wylądowaliśmy na tych samych zajęciach z biznesu i, co było nieuniknione, zaczęliśmy się spotykać. Gdy związaliśmy się ze sobą na drugim roku studiów, moi rodzice byli wniebowzięci i od lat napomykają o naszym ślubie.

Postanawiam wygrzebać się z łóżka. Idę do łazienki, żeby się trochę odświeżyć, zanim zejdę na dół. W drodze na parter zatrzymuję się na półpiętrze i nasłuchuję. Dookoła panuje cisza, więc wchodzę na palcach do kuchni. Mam nadzieję, że Eli jeszcze śpi albo siedzi w swoim pokoju, z dala ode mnie.

– Chodź, Chanel. Czas na śniadanie – zwracam się do kotki, która wędruje przy moich stopach. Ociera się o moją nogę, stąpając po drewnianej podłodze.

– Dlaczego szepczemy?

Odwracam się gwałtownie i uderzam prosto w szeroką klatkę piersiową Elia. Potykam się, ale on chwyta mnie za ramiona i pozwala utrzymać równowagę. Kiedy ma pewność, że się nie przewrócę, puszcza mnie.

– Jezu! – Uderzam go żartobliwie. – Nie podkradaj się tak! – karcę go, zachowując dystans między nami. Wtedy zauważam, że jest bez koszulki. Potargane ciemne włosy ma zaczesane do tyłu, a pot ścieka mu po szyi. Bezwiednie wpatruję się w jego umięśniony brzuch i to seksowne V, które prowadzi do spodenek treningowych.

Dopiero jego chrząknięcie wyrywa mnie z zapatrzenia. Podnoszę wzrok.

– Zawsze jesteś taka spięta rano?

– Tylko kiedy jakiś drań nie chce opuścić mojego domu – odpalam wściekła, że przyłapał mnie, jak się na niego gapię. Nie chcę, żeby myślał, że się ślinię na jego widok, ale trudno o inną reakcję, gdy stoi przede mną prawie nagi i jest bardziej umięśniony, niż go zapamiętałam.

– Często ci się to zdarza? – Eli unosi brew i patrzy na mnie rozbawiony.

Jęczę pod nosem i wyjmuję z lodówki wodę dla Chanel. Odkręcam ją i nalewam do jej miseczki.

– Czy naprawdę właśnie nalałaś kotu wodę, której butelka kosztuje dziesięć dolarów?

Prawdę mówiąc, to kosztuje trzynaście dolarów, ale nie zamierzam dostarczać mu więcej amunicji, by mógł szydzić ze mnie jeszcze bardziej. W swoim arsenale ma jej wystarczająco dużo.

– Cóż, kotka ma kosztowny gust, podobnie jak jej właścicielka. – Eli chichocze.

– Co tu jeszcze robisz? – Wyjmuję z szafki jedzenie dla kota. – Powinieneś wziąć prysznic.

– Dzięki za troskę. Właśnie szedłem do łazienki, gdy zobaczyłem, jak się zakradasz do kuchni.

Przewracam oczami i wsypuję karmę do miseczki Chanel. Jeśli myśli, że woda jest najbardziej kosztownym składnikiem w jej diecie, to chyba dostałby zawału, gdyby się dowiedział o robionym na zamówienie ekologicznym jedzeniu. Chanel mruczy i podbiega do miski.

– Dlaczego w ogóle jesteś spocony?

Na zewnątrz jest minus jeden, więc bieganie bez koszulki raczej nie wchodzi w grę.

– Chciałem poćwiczyć, zanim się rozpocznie ten piękny pierwszy dzień naszej wspólnej izolacji – oświadcza z promiennym uśmiechem, czym tylko potęguje moją irytację.

– Widzę, że „czuj się jak u siebie w domu” wyniosłeś na zupełnie inny poziom.

Jestem pewna, że skorzystał z siłowni, którą moja matka uparła się zrobić w piwnicy. Nie wiem, dlaczego tak jej na tym zależało, bo bywa w tym domu raz na rok i nigdy tam nie zajrzała.

– A moją kolejną sztuczką będzie przygotowanie śniadania. – Pstryka palcami w powietrzu, naśladując ruchy magika, po czym stawia patelnię na płycie. – A może to też jest zabronione?

– W tej sytuacji nie spodziewałabym się niczego innego. – Uśmiecham się sztucznie, podchodzę do blatu i wyjmuję z szafki kubek.

– Robię omlet. Chcesz? – Jego głos dobiega do mnie z lodówki, w której się zagłębił w poszukiwaniu produktów.

– To zależy. – Mocuję się z ekspresem do kawy. – Będzie zatruty? – Unoszę brew.

– Jeżeli przez zatrucie rozumiesz to, że nie znajdziesz w nim jakiegoś genetycznie modyfikowanego gówna, to tak. Za to będzie smakować niebiańsko.

Wbija jajka do miski. Zważywszy, że moją alternatywą są płatki lub baton owsiany, rozważam jego propozycję. Wtedy jak na zawołanie zaczyna głośno burczeć mi w brzuchu.

– Niech będzie, ale w mojej porcji użyj niskotłuszczowego sera.

Najpierw prycha, a zaraz potem wybucha śmiechem.

– Dodam, cokolwiek zechcesz, jeśli to ma ci poprawić humor.

– Co to niby miało znaczyć? Musisz komentować każde słowo, które wypowiem? – Kręcę głową z niedowierzaniem.

– Tylko kiedy mówisz takie rzeczy jak niskokaloryczny ser. Brzmi okropnie i zniszczyłoby moje arcydzieło. – Wyjmuje z lodówki kolejne składniki. – Jeśli chcesz przetrwać, będąc ze mną pod jednym dachem Bóg wie jak długo, musisz trochę wyluzować.

– A może ty spróbowałbyś zachowywać się przyzwoicie i nie prowokować mnie co chwila? – Wciskam przyciski na ekspresie do kawy, który zaczyna mielić ziarno. Całe szczęście. Nie wytrzymam z nim dłużej bez kofeiny.

– Kiedy prowokowanie cię jest jedyną pozycją na dzisiejszej liście rzeczy do zrobienia. – Posyła mi diabelski uśmieszek.

Wzdycham bezradnie, otwieram szufladę ze sztućcami, wyjmuję z niej łyżeczkę i zamykam ją z łoskotem.

– Daj spokój, Cami. Nie możesz być ciągle taka rozdrażniona. Wrzuć na luz, odpuść sobie.

– Łatwo ci mówić. Nie masz na karku paparazzich, którzy nie odstępują cię na krok. Jeśli jednego dnia mam wzdęty brzuch, plotki o mojej ciąży krążą przez kolejny tydzień. Jeśli krzyknę na nich, by dali mi spokój, piszą, że jestem na krawędzi załamania nerwowego.

– Wygląda na to, że i tak z nimi nie wygrasz, więc po co się tym przejmujesz? Bądź sobą, a szybko się znudzą.

Posyłam mu mordercze spojrzenie.

– Sugerujesz, że jestem nudna? – Sięgam po odtłuszczoną śmietankę, a gdy się odwracam, Eli stoi przede mną na tyle blisko, że nie mogę się ruszyć.

– Tego nie powiedziałem – oświadcza miękko. Uciekam spojrzeniem w bok, ale Eli unosi dłonią moją brodę i patrzy mi prosto w oczy. – Chodziło mi o to, że im więcej dajesz im tego, czego oczekują, tym więcej się domagają. – Opuszcza rękę, a ja przełykam gwałtownie ślinę. – Oni chcą sprzedawać do gazet skandaliczne historie, które wypaczają rzeczywistość. Grasz w ich grę i za każdym razem wypadasz źle, więc jeśli przestaniesz dostarczać im pożywkę, może w końcu się tobą znudzą.

Czuję suchość w gardle. Jego rozdwojona osobowość zbija mnie z tropu.

– Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. – Wzruszam ramionami. – Media przedstawiają mnie w negatywnym świetle bez względu na to, co zrobię lub powiem, ale nauczyłam się, że jeśli przy okazji dobrze wyglądam i sprawiam wrażenie, jakbym miała wszystko pod kontrolą, trudniej jest im wymyś­lać bzdurne nagłówki.

– Nie musisz się martwić, że ktoś tu będzie cię oceniał. – Eli rozgląda się wokół i patrzy na mnie spod przymkniętych powiek. – Żadni dziennikarze cię tutaj nie wyśledzą i przysięgam, że nie będę robił ci zdjęć ukradkiem, gdy będziesz w totalnym nieładzie, by sprzedać je prasie.

– Czy powinnam poprosić o to na piśmie? – Odprężam się. – To właśnie perspektywa odosobnienia i ucieczki z dala od tego wszystkiego przyciągnęła mnie w pierwszej kolejności do tego domu.

– Czy drugim powodem byłem ja? – Kładzie dłoń na swojej nagiej, lśniącej od potu klatce.

– Raczej nie – odpowiadam sucho, powstrzymując śmiech. Przypominam sobie, jakim szokiem był dla mnie jego przyjazd.

– Nie martw się… – Robi krok w tył, do miski z jajkami dodaje ser i wędlinę i miesza wszystkie składniki razem. – Nawet nie zauważysz mojej obecności. Razem z Brunonem jesteśmy bardzo spokojni.

– Szczerze mówiąc, mam co do tego wątpliwości. – Marszczę brwi i kręcę głową.

Kiedy espresso jest już gotowe, stawiam je na stole i idę do pokoju po komórkę. Zane nadal nie odpowiedział na moją wiadomość, więc wysyłam mu kolejną.

Cameron: KOCHANIE, JESTEŚ W DRODZE? ZASZŁO PEWNE NIEPOROZUMIENIE. RYAN POWIEDZIAŁ SWOJEMU KUMPLOWI, ŻE MOŻE SIĘ TU ZATRZYMAĆ, WIĘC ZAJĄŁ POKÓJ GOŚCINNY. TYLKO UPRZEDZAM. DAJ ZNAĆ, JAK WYJEDZIESZ Z MIASTA. TĘSKNIĘ!

Schodzę na dół i od razu napada na mnie Bruno. Po powrocie z dworu lata jak szalony po całym domu, merda ogonem i obwąchuje moją twarz. Ten pies nigdy nie słyszał o przestrzeni osobistej. To kolejny powód, dla którego wolę koty.

– No, już, idź stąd… – fukam na niego, robię krok w tył i mam nadzieję, że zostawi mnie w spokoju. Zanim zdążę coś dodać, Chanel go atakuje i zaczyna syczeć. – Chanel, nie! – besztam ją, chociaż nie mogłaby skrzywdzić Brunona, nawet gdyby chciała. Może jedynie go wkurzyć. – Elijah, pilnuj swojego psa! – piszczę, biegnąc wokół kuchennego stołu. – Zostań! Siad! Stój!

Ten drań oczywiście świetnie się bawi.

– Bruno, do nogi! – rozkazuje Eli. Pies natychmiast się zatrzymuje, podchodzi do swojego pana i siada u jego stóp, jakby nigdy nic. Natomiast ja nie mogę złapać tchu, goniąc za Chanel, która w ogóle mnie nie słucha.

– Twój pies… a raczej koń… próbuje ukatrupić moją kotkę i zjeść ją na przystawkę. Może byś go zamknął w pokoju?

Bruno oblizuje pysk i dyszy z językiem na wierzchu. Patrzę na niego z wściekłością, tymczasem Chanel w końcu do mnie podchodzi.

– Moje zwierzę mnie słucha. Twoje zachowuje się jak nadęta suka – oznajmia Eli, nie przerywając pracy w kuchni.

Jestem gotowa zamordować ich obu.

– To nie jego wina – kontynuuje i zerka na mnie przez ramię. – Twoja kotka wygląda jak mięsny, bezwłosy obiad.

– Wcale nie! – oponuję, biorę Chanel na ręce i mocno ją przytulam. – Jest urocza i nie ma wpływu na moje alergie. – Całuję ją w główkę, a ona wtula się we mnie.

– Lubisz szynkę? – zwraca się do mnie Eli, wylewając mieszaninę jajek na patelnię.

– Co?

– Szynkę. – Odwraca się i patrzy na mnie. – Czy lubisz szynkę?

– Tak. – Wzruszam ramionami.

– Chodzi mi o omlet – uściśla. – Jeśli wolisz, dodam kiełbasę.

– Nie, z szynką będzie okej. Zaniosę Chanel do pokoju. – Ruszam w stronę schodów, nie dając mu dojść do słowa. Nasze zwierzaki próbują zjeść się żywcem, Eli najpierw oferuje, że zrobi śniadanie, następnie przeskakuje z tematu na temat, a ja sama nie wiem, co mam myśleć o nim i jego pobycie tutaj.

Kiedy byliśmy dziećmi, Eli bawił się z Ryanem, gdy jego mama pracowała u nas jako gospodyni. W końcu ja też zaczęłam z nimi przestawać i zawsze z niecierpliwością wyczekiwałam tych dni, gdy do nas przychodził. Z czasem dołączyła do nas jego siostra Ava, ale nigdy się nie zaprzyjaźniłyśmy. Z biegiem lat nieustanne naciski mojej matki na to, by obracać się w eleganckim i wyrafinowanym towarzystwie, odcisnęły na mnie swoje piętno. Mama chciała, żebym przebywała z dziewczynkami z wyższej klasy społecznej, których wybór osobiście akceptowała. Dla moich rodziców zawsze liczyły się pieniądze i władza, toteż szybko stałam się zbyt dużą snobką, by nadal się przyjaźnić z Elijahem. Skreślił mnie ze swojego życia, ale z moim bratem, który nigdy się nie przejmował podobnymi rzeczami, zostali najlepszymi kumplami. Eli szyderczo komentował to, co nosiłam, co mówiłam i czym się zajmowałam, wyśmiewał ludzi z mojego kręgu. Nic, co robiłam, nie było według niego wystarczająco dobre. Nigdy się nie dowiedział, że był jedyną osobą, na której chciałam zrobić wrażenie.

Mojego ojca wkurzała nasza dziecięca przyjaźń, nie pozwoliłby nam na nastoletnią miłość. Ale to i tak nie miało znaczenia, bo Elijah nie znosił mnie równie mocno jak ja jego. Konflikt trwał przez całą szkołę średnią: gdy on spotykał się z Ryanem, ja wracałam w pamięci do tych dni, kiedy źle o mnie myślał i oceniał przez pryzmat moich przyjaciół. Nie byłam bez winy, ale to on eskalował napięcie. Codziennie jestem oceniana przez tysiące ludzi, którzy mnie nie znają, ale gdy ktoś, na kim mi zależy, osądza mnie tak surowo, to boli dużo bardziej.

Kładę Chanel na łóżku i wtedy uświadamiam sobie, że zapomniałam przynieść jej miseczki.

– Zaraz wrócę – obiecuję i zamykam za sobą drzwi. Wracam do kuchni i zabieram jej karmę i wodę. – Przeniosę to wszystko do swojego pokoju – zwracam się do Elijaha. – Unikniemy trzeciej wojny światowej z rana.

– Między nami czy między naszymi zwierzakami?

– Bardzo zabawne.

– Dopóki nie napijesz się kawy, wzbudzasz przerażenie. – Mruży oczy i kontynuuje: – A może jesteś taka przez cały dzień?

– Chyba będę musiała wzmocnić ją alkoholem, żeby stawić ci czoła.

– Och. – Eli wydaje z siebie głęboki jęk. – Ja i ty razem, księżniczko.

Wchodzę po schodach z powrotem do swojego pokoju, rozstawiam w nim miseczki Chanel i wracam na dół dokładnie w chwili, gdy Elijah tańczy po kuchni, przewracając omlet na drugą stronę. Rozbraja mnie widok faceta o wzroście stu osiemdziesięciu centymetrów, który kocha naturę i tańczy jak Channing Tatum. Gdybym nie znała go lepiej, pomyś­lałabym, że jest człowiekiem z gór, który utknął w mieście. Wiem, że pracuje w nieruchomościach, ale nie jestem pewna, co to dokładnie oznacza.

– Jeśli chciałbyś kiedyś porzucić nieruchomości, powinieneś spróbować striptizu. Idę o zakład, że twoje stringi szybko zapełniłyby się jednodolarówkami.

– Czy właśnie wyobrażasz sobie mnie w bieliźnie? – Elijah patrzy na mnie z uniesioną brwią. – Chyba będziemy musieli porozmawiać o stawianiu granic… – kpi, a ja przewracam oczami. Biorę do ręki komórkę i widzę, że przyszedł esemes od Zane’a.

Zane: NIE DAM RADY.

Co, do cholery? Siadam przy stole i zaciekle piszę odpowiedź.

Cameron: CO TO ZNACZY? GDZIE JESTEŚ?

Zane: ZOSTAJĘ W NYC.

Cameron: DLACZEGO? MYŚLAŁAM, ŻE SPĘDZIMY RAZEM TEN CZAS.

Zane: TO JUŻ NIE DZIAŁA TAK JAK KIEDYŚ.

Ciśnienie krwi mi się podnosi i z każdą sekundą jestem coraz bardziej wkurzona.

Cameron: O CZYM TY, DO CHOLERY, MÓWISZ, ZANE? MIELIŚMY PLANY!

Zane: MYŚLĘ, ŻE POWINNIŚMY ZACZĄĆ SPOTYKAĆ SIĘ Z KIMŚ INNYM, CAMERON. NA CZAS NIEOKREŚLONY.

Wiercę się na krześle, zaciskam dłoń w pięść i zalewa mnie fala wściekłości. Jak on, kurwa, śmie zrywać ze mną w esemesie?!

Cameron: WAL SIĘ, DUPKU!

– Okej, pierwszy omlet z szynką i zwykłym serem jest gotowy. – Elijah stawia przede mną talerz, a para unosząca się z ciepłego jedzenia owiewa mi twarz. Chciałabym móc zignorować to, co przed chwilą stało się z Zane’em, ale jestem tak nakręcona, że wściekłość przesłania mi wzrok.

– Smacznego – nawija dalej niczego nieświadomy Elijah. – Chcesz sok pomarańczowy czy tylko kawę? W soku jest dużo wapnia i witaminy C, których bardzo potrzebujemy w obecnej sytuacji, więc przywiozłem go spory zapas. Podzielę się nim nawet z księżniczką. – Chichocze.

Eli gada jakby nigdy nic, a ja nie mogę jasno myśleć, gdyż nadal jestem w szoku. Nie mam złamanego serca z powodu utraty Zane’a, ale jego wiadomość naprawdę mnie zaskoczyła. Powinnam być załamana, w końcu byliśmy parą od dwóch lat, tymczasem jestem przede wszystkim oburzona. Dlaczego faceci są takimi palantami?

Odsuwam się na krześle, które szura po podłodze. Wstaję i sięgam po swój kubek.

– Nie przejmuj się.

Bez dalszych wyjaśnień i by uniknąć emocjonalnego załamania w obecności Elijaha, biegnę do sypialni.

Zane może pocałować mnie w tyłek.

Uwierzyłam, że chce budować ze mną przyszłość, ale skoro zostaje w Nowym Jorku, to znaczy, że nie jest sam. Ten drań ma prawdopodobnie na boku jakąś laskę, a biorąc pod uwagę to, z jaką łatwością ze mną zerwał, prawdopodobnie zdradzał mnie od dłuższego czasu.

Walić go.

ROZDZIAŁ CZWARTYELIJAH

Co się, do cholery, właśnie stało?

Zachodzę w głowę, widząc nagłą zmianę nastroju Cameron i jej błyskawiczny wypad z kuchni. Chyba nie obraziła się za mój komentarz o serze? To byłaby przesada, nawet jak na Cameron St. James.

– Wygląda na to, że zostaliśmy sami, Bruno. – Wzruszam ramionami i stawiam na stole swój talerz i sok pomarańczowy. Ekspres do kawy wygląda skomplikowanie, więc postanawiam rozpracować go później. Teraz najchętniej wziąłbym prysznic i wrócił do łóżka, by zacząć od nowa ten popieprzony dzień.

Chwilę później słyszę na schodach tupot nóg Cami. Obserwuję ją bez słowa, jak wkracza do kuchni. Nadziewam kawałek mięsa na widelec i wkładam go do ust, nie spuszczając jej z oczu. Kiedy na mnie nie krzyczy ani nie wpada w furię, wygląda zachwycająco. Blond włosy okalają jej twarz i spadają na ramiona, błyszczące niebieskie oczy ciskają wokół błyskawice, a nozdrza drgają.

– Sięgasz po alkohol o tej porze? – pytam z rozbawieniem, gdy wyjmuje butelkę wódki z górnej półki barku. Jej nagła zmiana nastroju sprawia, że nie mogę się doczekać, by dowiedzieć się, co się stało, bo ewidentnie coś ją gryzie. Cami mnie ignoruje, otwiera butelkę i upija spory łyk. Unoszę brew, jestem pod wrażeniem, jak gładko wlała w siebie taką ilość. – Czyżbym tak szybko doprowadził cię do takiego stanu, że musisz się napić? – zaczepiam ją i czekam, czy się przede mną otworzy, ale ona znowu przystawia butelkę do ust i pociąga kolejny długi łyk. – Rany, zrobiłem ci śniadanie, dałem pokaz tańca i cię wkurzyłem, a wszystko to przed dziesiątą? To mój nowy rekord.

– To nie ty – oznajmia spokojnie, kładzie sobie dłoń na karku i masuje go, podchodząc do stołu. – Zane zerwał ze mną esemesem.

Tego się nie spodziewałem.

– Przykro mi – zapewniam ją, odkładając widelec.

– Nieprawda. – Siada naprzeciwko mnie i patrzy mi prosto w oczy.

– Prawda. Miałem nadzieję, że przywiezie trochę trawki.