Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Evan Bishop jest przystojnym lekarzem.
Bezkompromisowym, ponurym, profesjonalnym.
Zamiast zostać i pracować na rodzinnym ranczu, Evan złamał schemat i został lekarzem na oddziale ratunkowym. Dobrze sobie radzi w życiu, inteligentny, szarmancki południowiec, dla kobiet jest niedostępny. Randkowanie nigdy nie było jego priorytetem, a tragiczna przeszłość sprawiła, że woli trzymać się od kobiet na dystans. Jednak pewnej nocy postanawia zaszaleć i zapisać swoją kartkę w księdze związków braci Bishop. Decyduje się na niezobowiązującą przygodę z tajemniczą dziewczyną, której ma nigdy więcej nie zobaczyć, co zdaje się idealnym rozwiązaniem dla tego samozwańczego singla.
Emily Bell jest dziewczyną z miasta, zdeterminowaną by uciec od rodziny i przeszłości. Chce zacząć wszystko od nowa i wyrobić sobie nazwisko w środowisku medycznym. Żadnych jednonocnych numerków i randek z kolegami z pracy – to jej nowe motto po tym, jak niejednokrotnie sparzyła się w przeszłości. Kiedy zgadza się iść na wesele jako osoba towarzysząca, wkrótce zostaje na nim sama, na szczęście nie na długo. Południowy urok, niesforne blond włosy i nieodparty seksapil pana Przystojniaka są dla niej nie lada pokusą. Emily postanawia zapomnieć o swoich postanowieniach na tę jedną noc.
W końcu niektóre zasady są po to, żeby je łamać.
Oboje chcą tego samego – jednej namiętnej nocy, by później rozejść się każde w swoją stronę. Żadnego przytulania. Żadnych telefonów następnego dnia. Żadnych niezręcznych pożegnań. Niestety życie ma wobec nich inne plany. Jeden z nich stanie się dla nich oczywisty, gdy w poniedziałek rano stawią się do pracy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 412
Data ważności licencji: 10/1/2027
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Needing Him
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko
Redakcja: Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Anna Banaszczyk, Joanna Perończyk/Słowne Babki
© 2018 by Kennedy Fox
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Karolina Stańczyk
Fotografia na okładce:
© kiuikson/Shutterstock.com
ISBN 978-83-287-1693-3
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Grzeczni chłopcy idą do nieba, niegrzeczni sprawią, że niebo przyjdzie do ciebie.
Julia Michaels
CZTERY MIESIĄCE TEMU…
– Doktor Bell!
Unoszę powoli powieki, mrugam kilka razy, by odegnać mgłę, która zasnuwa mi oczy, i dopiero wtedy dociera do mnie, że znowu zasnęłam na kanapie w poczekalni. Oliwia, jedna z pielęgniarek na dyżurze, stoi przede mną z plikiem kart pacjentów w dłoni. Patrzę na nią zakłopotana, odbieram dokumenty i ruszam w stronę izby przyjęć.
Chciałam zostać lekarką, odkąd skończyłam pięć lat. Wystrojona w fartuch, z zestawem młodego lekarza, wybrałam się do przedszkola na dzień kariery. Moja prezentacja w ósmej klasie dotyczyła prawidłowego tętna i ciśnienia krwi. W liceum napisałam dwudziestostronicową pracę roczną o tym, dlaczego chciałabym zostać lekarką i jak zamierzałam osiągnąć swój cel.
Ten zawód jest wpisany w moje DNA, zwłaszcza odkąd mój ojciec został czołowym specjalistą w leczeniu niepłodności w Houston. Tylko najlepiej sytuowanych kandydatów na rodziców stać na konsultacje u doktora Bella. Ma on najwyższy wskaźnik skuteczności w kraju i pary z całych Stanów umawiają się na konsultację z kilkumiesięcznym, a czasami rocznym wyprzedzeniem. Odkąd pamiętam, jest moim idolem, co nie znaczy, że łatwo się żyje w jego cieniu.
Moja starsza siostra Annie jest ginekolożką-położniczką, a lista oczekujących na wizytę u niej wypełniona jest na najbliższe osiemnaście miesięcy. Poszła w ślady taty i często podsyłają sobie wzajemnie pacjentów. Mój młodszy brat Daniel studiuje medycynę, chce zostać chirurgiem plastycznym. Już przyjęto go na staż, musi tylko zdać końcowe egzaminy. Mnie, jako miłośniczce adrenaliny, marzyła się bardziej ekscytująca specjalizacja. Po stażu zrobiłam dyplom z medycyny ratunkowej i rozpoczęłam praktykę w Houston. Nie sądzę, by cokolwiek mogło przygotować mnie na pracę w izbie przyjęć. To jak skok na głęboką wodę.
Ratowanie ludzkiego życia jest największym hajem, jakiego doświadczyłam. Czuję to za każdym razem, gdy nieprzytomny pacjent zaczyna oddychać, a jego serce podejmuje pracę. Nic na świecie nie może się z tym równać i choć lekarze są ciągle na nogach, a ich współmałżonkiem jest szpital, a nie drugi człowiek, to niczego bym nie zmieniła.
Mija dwadzieścia osiem godzin, odkąd objęłam dyżur. Sączę szóstą kawę i zaraz padnę ze zmęczenia. W sylwestra zawsze znajdą się kretyni, którzy piją na umór, a potem wydaje im się, że mogą latać z dachów samochodów. Są też pacjenci posiniaczeni i z ranami kłutymi odniesionymi w barowych bójkach, którzy stracili przytomność, zanim zostali przyjęci na oddział.
– Idę na dwudziestominutową przerwę – oznajmiam Giorgii, stażystce, by mogła zastąpić mnie w izbie przyjęć. Muszę opłukać twarz zimną wodą i czegoś się napić. – Trzeba przygotować wypis dla pacjenta z czternastki – przypominam jej. Wyjmuję telefon z kieszeni i ruszam w stronę wind.
Sprawdzam wiadomości. Klikam w imię Justina, mojego chłopaka, i widzę, że nie odpowiedział na esemesa, którego wysłałam mu sześć godzin temu. Nie ma nic nadzwyczajnego w tym, że czasami nie rozmawiamy ze sobą przez kilka dni, gdyż on też jest lekarzem. Oboje pracujemy po osiemdziesiąt godzin tygodniowo, a randki spędzamy w szpitalnej stołówce, nadrabiając zaległości.
Dla większości ludzi związek z lekarzem byłby trudny, ale ponieważ oboje rozumiemy poświęcenie i czas, jakich ta praca wymaga, u nas to działa. Spotkaliśmy się, gdy byłam na pierwszym roku stażu. On na oddziale położniczo-ginekologicznym odbywał drugi rok praktyk pod okiem mojej siostry. Oboje pracują na to, by zostać specjalistami w leczeniu niepłodności, więc nie brakuje im tematów do rozmów podczas nielicznych rodzinnych obiadów. Justin i mój ojciec z łatwością zagłębiają się w wielogodzinne dyskusje. Uwielbiam to w nim. Jest wpatrzony w mojego ojca tak samo jak ja.
Wychodzę z łazienki, wyjmuję butelkę wody ze swojej szafki i idę na oddział położniczy, gdzie Justin pełni dziś dyżur. Prawdopodobnie spędzę z nim niespełna pięć minut, ale to i tak więcej niż przez cały tydzień.
– Cześć, Mirando! – witam się z siedzącą za ladą recepcji pielęgniarką. – Widziałaś ostatnio doktora Hayesa?
– Chyba nie… – Kącik jej ust opada, a oczy się rozszerzają. – Nie widziałam go od dłuższego czasu. – Przełyka ślinę, po czym oblizuje dolną wargę.
– Sprawdzę w gabinecie. Może uciął sobie drzemkę w przerwie między pacjentkami. – Chichoczę.
Gabinet jest pusty. Dzwonię do Justina, ale włącza się poczta. Ruszam w kierunku wind, gdy intuicja podpowiada mi, by zajrzeć do dyżurki. Na samym początku wpadaliśmy tam na szybkie numerki, teraz jednak wolny czas wykorzystujemy na sen.
Zawracam i zmierzam do dobrze znanego mi pokoju. Zza zamkniętych drzwi dochodzi hałas i kiedy podchodzę bliżej, słyszę jęki i dźwięk uderzających o siebie ciał. Nie zamierzam nikomu przeszkadzać i już mam odejść, gdy słyszę jego imię.
– Justin! Tak, tak!
Otwieram szeroko oczy ze zdumienia, a krew odpływa mi z twarzy.
To nie może być prawda. Musiałam się przesłyszeć. Jestem niewyspana.
A jednak podchodzę i przykładam ucho do drzwi.
– Ty chciwa dziwko. Lubisz to, prawda? – Głos jest głęboki i znajomy. Zanim kobieta odpowie, słychać odgłos wymierzonego klapsa. Kobieta chichocze, kiedy w powietrzu rozbrzmiewa kolejne uderzenie.
Teraz nie mam już wątpliwości, że w środku jest Justin. Z inną kobietą. Zawsze daje mi klapsa, gdy próbuje nadać szybsze tempo.
W takiej chwili większość kobiet by się rozpłakała, ale ja już dawno nauczyłam się nie dopuszczać do siebie złych emocji. Nawet nie jest mi smutno. Jestem cholernie wkurzona.
Z uchem przyklejonym do drzwi, słysząc, jak ją posuwa, rozważam dwie opcje. Mogę odejść, udać, że nic nie słyszałam, i żyć dalej nieświadoma faktu, że Justin najprawdopodobniej zdradza mnie od dłuższego czasu. Mogę również wparować do środka i przyłapać drania na gorącym uczynku. Znając uwielbienie Justina dla mojego ojca, przypuszczam, że chłopak powie mi, że to nic nie znaczy. Albo że to się więcej nie powtórzy. Albo że to jednorazowy błąd. Nie łyknę żadnego kitu, który będzie chciał mi wcisnąć.
Uważam się za miłą osobę. Jestem troskliwa i opiekuńcza, jasne, mam gorsze chwile, ale teraz jestem niewyspana, głodna i cierpię na zespół napięcia przedmiesiączkowego. Nie wspominając o tym, że od ponad miesiąca nie uprawiałam seksu, a ten dupek znalazł czas dla innej kobiety w tym samym szpitalu, w którym oboje pracujemy. „Miła” Emily nie jest wersją, którą Justin zaraz zobaczy.
Przekręcam gałkę w drzwiach – ten dureń nawet nie zadał sobie trudu, by je zamknąć – i je popycham. Justin z gołym tyłkiem na wierzchu posuwa pochyloną nad łóżkiem dziewczynę. Oboje jęczą, nie zdając sobie sprawy z mojej obecności. Zaciskam mocniej zęby, gdy widzę, jak jego palce chwytają jej biodra z każdym coraz gwałtowniejszym ruchem. Ma zamknięte oczy i sądząc po napiętych mięśniach twarzy, zaraz dojdzie.
Patrzę na ich rozrzucone na podłodze ubrania i obmyślam plan. Pora jest idealna, czekam jeszcze chwilę, by zaznaczyć swoją obecność. Jego ręce wędrują na ramiona dziewczyny, wchodzi w nią coraz głębiej, co oznacza, że od orgazmu dzielą go sekundy.
– Mam nadzieję, że nałożyłeś prezerwatywę – rzucam. Odwracają się w moją stronę i zastygają nieruchomo. – Nie chciałabym, żebyś złapał jakąś chorobę weneryczną.
– Emily. – W głosie Justina słychać napięcie, kiedy próbuje odzyskać miarowy oddech.
– O mój Boże! – piszczy dziewczyna, wstaje i chowa się za jego postawną sylwetką.
Wchodzę do środka, wypełniam sobą całą przestrzeń. Zapach brudnego seksu podsyca moją złość.
– To nie tak, jak myślisz – broni się Justin, zasłaniając dłońmi członka.
Aha. A nie mówiłam?
– Naprawdę? Czy seks z pacjentką jest szczególną formą leczenia niepłodności? To sposób na oddanie nasienia? A może alternatywny plan płatności?
– To nie tak – upiera się. Robi krok w tył, w miarę jak się zbliżam.
Zaciskam usta, potakuję, jakbym naprawdę wierzyła w jego kłamstwa. Dziewczyna wygląda na przerażoną, i słusznie, Justin natomiast sprawia wrażenie, jakby próbował gasić pożar alkoholem. Jest zupełnie nieświadomy.
– Nie? To może mi powiesz, jak to jest. – Prowokuję go, wiedząc, że i tak przegra.
– Pozwól Izabeli wyjść, wtedy będziemy mogli spokojnie porozmawiać.
Wzdrygam się, gdy wymawia jej imię.
– Hmm… – zastanawiam się, szacując odległość, jaka dzieli mnie od sterty ich ubrań do drzwi. – Nie sądzę. Jednak… – Szybkim ruchem zgarniam ich ciuchy z podłogi, przyciskam je do piersi i ruszam do wyjścia. Czuję ciężar komórki i pagera w jego fartuchu. – Możecie spędzić razem tyle czasu, ile wam się żywnie podoba! – Wychodzę na korytarz, wiedząc, że Justin nie może mnie gonić niezauważony.
– Emily! – woła, zatrzymując się w progu. – Nie bądź śmieszna!
– Ja jestem śmieszna? – Rozważam jego słowa. – Trzeba było o tym pomyśleć, zanim użyłeś swojego kutasa do zapłodnienia jej komórki jajowej – stwierdzam rzeczowo i odchodzę. Słyszę, jak chłopak nadal wykrzykuje moje imię, gdy skręcam za róg i kieruję się do windy.
Na izbie przyjęć wrzucam ich ciuchy do kosza na odpady i wracam do pracy.
– Zamknij się, do cholery! – warczy Jackson, spoglądając na mnie z najwyższego stopnia drabiny.
– Co będzie, jeśli spadniesz i skręcisz sobie kark tuż przed ślubem? – Próbuję bezskutecznie przemówić mu do rozsądku. Trzymam mocno drabinę, choć na nic się to zda, jeśli mój brat straci równowagę i spadnie.
– Całe szczęście, że skończyłeś studia medyczne, będziesz mógł od razu udzielić mi pomocy.
Przewracam oczami, słysząc jego złośliwy komentarz.
– To niebezpieczne, poza tym to tak nie działa. Jeśli się połamiesz, nie znajdę cudownego rozwiązania, by do piątku postawić cię na nogi – przypominam mu. – To, że jestem lekarzem, nie znaczy, że mam moc, by składać kości jak w jakimś pieprzonym Harrym Potterze. To dużo bardziej skomplikowane.
– Niebezpieczeństwo to moje drugie imię. – Jackson spogląda na mnie z szyderczym uśmieszkiem i wraca do zawieszania sznurów lampek w namiocie. Nadal stoi na najwyższym szczeblu drabiny.
Za dwa dni odbędzie się ślub naszego najmłodszego brata Aleksa, a Jackson prosi się o śmierć. Jeżeli przetrwa to popołudnie, nie robiąc sobie krzywdy, będę bardzo zaskoczony.
– Wiesz, że tu jest naklejka z ostrzeżeniem? „Nie stawać na najwyższym szczeblu”. Tylko ty jesteś na tyle głupi, żeby wdrapać się na trzyipółmetrową drabinę, i stać na samej górze na palcach.
Jackson macha lekceważąco ręką.
– Dobra. Rób, jak chcesz, ale jeśli spadniesz, zrobię krok w tył. Nie zamierzam być twoją poduszką ratunkową.
Jackson udaje, że traci równowagę, a ja mam ochotę wejść na drabinę, chwycić go za koszulę i ściągnąć w dół, a następnie skopać mu tyłek, jak za starych, dobrych czasów. Oszczędziłbym mu twarz, w końcu nie może mieć podbitych oczu na ślubie. Patrzy na mnie bezczelnie z drwiącym uśmieszkiem. Czasami nie rozumiem, jak możemy być ze sobą spokrewnieni.
– Śmiało. Spadaj. Roztrzaskaj sobie łeb. Może wpadnie ci tam trochę rozsądku. – Moje słowa zagłusza jego śmiech, kiedy kończy wieszać ostatnie pasmo lampek.
– Zrobisz sobie krzywdę – ostrzega John, idąc przez namiot ze składanymi krzesłami i patrząc na to, co wyprawia Jackson.
– Obojgu wam przydałaby się odrobina luzu co jakiś czas. – Jackson schodzi wreszcie z drabiny i przewraca oczami, spoglądając na Johna. Gdy stoją naprzeciwko siebie, wyglądają jak swoje lustrzane odbicia, ale pod względem osobowości są jak doktor Jekyll i pan Hyde. Kompletne przeciwieństwa. Jackson jest zuchwały i lekkomyślny, a John powściągliwy i odpowiedzialny. To jedyny sposób, by odróżnić moich braci bliźniaków.
– Czyżbyście się kłócili? – Mama jedną ręką chowa kosmyk włosów za ucho, w drugiej niesie tacę z kanapkami. – Prawie nic nie jest tu zrobione, poza ustawionymi kilkoma krzesłami i zawieszonymi lampkami. Czas nas goni. Jutro próba – przypomina nam, stawiając jedzenie na stole. Weselny stres zatacza coraz szersze kręgi.
– Tak jest – przyznaję i rzucam ostrzegawcze spojrzenie braciom w nadziei, że będą siedzieć cicho i nas nie pogrążą, bo jeśli wkurzą mamę, to już po nas. Przez te wszystkie lata nauczyłem się, że najlepszym wyjściem jest przytakiwanie. Denerwowanie mamy na kilka dni przed ślubem nie jest dobrym pomysłem, bo tak jak mama potrafi usłać nasze życie różami, równie dobrze umie zamienić je w piekło. A w tym momencie nikt z nas nie może sobie na to pozwolić.
Rzucamy się na jedzenie jak sępy. Kanapki znikają w mgnieniu oka, a mama przechadza się między nami i wyznacza nam kolejne niewdzięczne zadania. Sądząc po tym, jak wydaje rozkazy na lewo i prawo, powinna była zostać dyrektorką zarządzającą. Każdego dnia dociera do mnie, że nasz ojciec jest święty.
– Do wieczora wszystkie stoły i krzesła mają być ustawione, parkiet ułożony, a głośniki rozwieszone. Lampiony i lampki powieście na dębie. Krzesła do ceremonii rozstawcie na zewnątrz. Czy mam tu stać i was pilnować, chłopcy? – mówi tonem, który w niejednym wzbudziłby strach przed Bogiem. – Proszę, żebyście uwinęli się z tym do zachodu słońca.
– Tak jest – odpowiada John z uśmiechem. – Wszystkim się zajmiemy, mamo.
Jackson wybucha śmiechem, a ja daję mu mocnego kuksańca w bok. Mama kręci głową i wychodzi z namiotu, zostawiwszy nas z długą listą zadań i terminem ich wykonania.
– Pchasz się do gipsu – mówię do Jacksona.
– Jak zawsze – przyznaje. – Życie jest wtedy barwniejsze.
– I dlatego zawsze będziesz sam. Żadna kobieta nie wytrzyma twojej gadki – dodaje John, po czym wychodzi z namiotu i kieruje się do ciężarówki wyładowanej stołami i krzesłami, które trzeba rozstawić.
Tym razem to ja parskam śmiechem na widok Jacksona i jego rzednącej miny.
– Ty też zawsze będziesz sam! – krzyczy za nim Jackson i wiem, że John go usłyszał, bo widzę, jak unosi środkowy palec. Wychodzę za nimi na zewnątrz. Podjeżdża Alex i wysiada z ciężarówki z szerokim uśmiechem na twarzy, który gości tam nieustannie od czasu ogłoszenia jego zaręczyn z River. Przynajmniej jeden z nas, Bishopów, nie będzie skazany na samotne życie. River i Alex poznali się w zeszłym roku na Key West i odkąd dowiedzieli się, że zostaną rodzicami Rileya, są nierozłączni. Ona przeprowadziła się tutaj z Wisconsin, a ich historia kończy się tak, jak przystało na prawdziwą powieść romantyczną.
– Nareszcie! – woła John, przekrzykując złorzeczenia Jacksona.
– Wiedziałeś, że przyjadę was pilnować – droczy się Alex. – Żartowałem. Nie mogłem pozwolić, byście sami odwalili całą czarną robotę. Musiałem tylko nakarmić zwierzęta – wyjaśnia i chwyta tyle krzeseł, ile zdoła unieść. Za nim stoi jego najlepszy kumpel Dylan, który kręci z niedowierzaniem głową.
– Jestem ranczerem, nie organizatorem przyjęć – stęka.
– Jeśli mama cię usłyszy, dostaniesz po głowie – ostrzega go Alex.
Wraz z Jacksonem wnosimy do namiotu stoły i ustawiamy je na miejscach oznaczonych symbolem „X”, który mama wymalowała sprejem. Organizację przyjęć wyniosła na wyższy poziom. Gdy wszystkie meble są już rozstawione, całość wygląda bardzo profesjonalnie. Jestem pewien, że jutro będziemy kłaść obrusy i ustawiać stroiki. Podłączamy kable do generatorów prądu, kładziemy parkiet i następnie całą czwórką udajemy się do mamy, by powiadomić ją o postępach w pracach.
Kwiaty, koronki i inne ozdoby rozrzucone są po całym domu, który wygląda jak ślubne wymiociny. Mama wyjaśnia Jacksonowi i Johnowi, co jeszcze zostało do zrobienia, a my z Aleksem stoimy przy drzwiach.
– Jak radzi sobie River? – pytam, bo wiem, jak dużo pracuje narzeczona brata, a do tego zajmuje się dzieckiem, jednocześnie szykując swój ślub. Mieszkają na terenie posiadłości, więc mama jest blisko i dużo pomaga przy Rileyu, ale River i tak traci dwie godziny dziennie na dojazd do pracy i powrót z niej.
– Dobrze, ale jest wyczerpana. Jej rodzice i przyjaciółka zatrzymali się w pensjonacie, a ona czuje się zobowiązana dotrzymywać im towarzystwa. Do tego dochodzi opieka nad Rileyem i River chyba przeceniła swoje możliwości.
Razem z River pracujemy w tym samym szpitalu, stąd wiem, że ostatnio brała po dwie zmiany. Mimo że ona urzęduje na pediatrii, a ja na oddziale ratunkowym, często na siebie wpadamy, bo szpital nie jest duży. Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, zarzekała się, że przed ślubem weźmie kilka dni wolnego, ale wiedziałem, że nic z tego nie wyjdzie.
– To tyle w temacie krótkiego urlopu.
– Dokładnie. Będzie musiała wrócić do pracy, żeby odpocząć. – Alex się śmieje.
– Chłopcy. – Mama przerywa naszą rozmowę. – Rozwieście więcej lampionów. To drzewo wygląda, jakby było nagie, a ma być nastrojowo.
Z listą kolejnych męczących zadań do wykonania kierujemy się z Aleksem w stronę drzwi. Dylan rusza za nami, wzrok ma utkwiony w komórce i nie zwraca uwagi na to, co się dzieje wokół niego. Pewnie esemesuje z Jessicą, swoją dziewczyną, którą również poznał rok temu na Key West. Odkąd przeprowadziła się tu z Ontario, ich związek nabrał powagi.
John i Jackson są zajęci umieszczaniem lampek w kilkudziesięciu dodatkowych lampionach, które dała im mama. Wkrótce leży ich na ziemi jakaś setka, a my patrzymy na to z niedowierzaniem. Mama nie żartowała, kiedy mówiła, że chce więcej lampionów, ale tą liczbą można by oświetlić całe miasto. Cholera, żeby tylko straż pożarna się tu nie zjawiła. Przysuwam drabinę do drzewa, wchodzę na nią i zaczynam rozwieszać światełka na gwoździach, które John z Jacksonem wbijają w korę. Alex i Dylan formują prawdziwą linię montażową i podają mi lampiony, jeden po drugim.
– Denerwujesz się? – pytam Aleksa, biorąc od niego lampion.
– Jestem gotowy na to, by oficjalnie uczynić River panią Bishop. Czekałem na to od dłuższego czasu. Nie wyobrażam sobie bez niej życia. To szaleństwo, kiedy wreszcie trafiasz na właściwą osobę i wiesz, że to twoja druga połówka.
– Nie bądź taki ckliwy – droczę się z nim, kiedy do mych uszu dochodzi od strony domu głos siostry wykrzykującej nasze imiona.
– Tu jesteśmy! – odkrzykuje Alex.
Choć jestem daleko, słyszę śmiech Johna, Jacksona i Courtney, którzy ruszają w naszym kierunku. Gdy Courtney dostrzega Aleksa, puszcza się biegiem w jego stronę i rzuca mu się na szyję.
– Tak się cieszę! Cieszę się, że River w końcu zostanie moją siostrą – kontynuuje. – Teraz wasza kolej, macie znaleźć sobie kobiety i mieć dzieci. Chcę więcej sióstr i bratanków.
– Och, zamknij się. Z każdym dniem coraz bardziej przypominasz mamę, co jest przerażające – mówię i mocno ją przytulam. – Dobrze wyglądasz, Court. Jakbyś przez ostatnie pół roku dawała Drew niezły wycisk.
– Bo dawałam. – Chichocze. – Za to, że musiałam nosić trójkę dzieci, zasługuje na porządny wycisk. – Milknie na chwilę, rozgląda się wokół, patrzy na namiot i dekoracje i trochę się wzrusza. – Przypomniał mi się mój własny ślub. Mam wrażenie, jakby to było wczoraj.
– A teraz sama zobacz. Nasza mała siostrzyczka dorosła, została mamą i żoną – wtrąca się Jackson, któremu Courtney posyła mordercze spojrzenie, by nie próbował dalej się z nią droczyć.
– Odebrałam wasze garnitury z wypożyczalni, kiedy pojechaliśmy po garnitur Drew. Są w środku – oznajmia Courtney. – Pójdę sprawdzić, co u mamy i cioci Charlotte i czy u dzieci wszystko w porządku.
– Tak naprawdę to chcesz mieć pewność, czy nie pożarły Drew i nie wypluły resztek – dodaje Jackson.
Courtney pokazuje mu środkowy palec i idzie do domu.
Czas szybko leci i orientuję się, jak jest późno, dopiero wtedy, gdy zapada zmrok. Pracujemy nad kolejnymi zadaniami z listy do chwili, aż mama woła nas na kolację. Zanim wejdziemy do domu, włączamy lampki, by zobaczyć owoc naszej ciężkiej pracy. Drzewa migoczą i lśnią od światła i już wiem, co mama miała na myśli, kiedy mówiła o stworzeniu doskonałego romantycznego nastroju. Jest idealnie.
– Wow, River będzie zachwycona. – Alex staje za mną ze skrzyżowanymi na piersi rękami.
– Cholera, stary. – Jackson klepie go mocno po plecach. – Ta impreza będzie zajebista! Zaprosiłeś jakieś samotne kobiety?
– Nie mam pojęcia, kto się stawi na tej bibce. – Alex kręci głową. – Mama zaprosiła ze trzysta osób, krótko mówiąc, całe miasto.
– Zaklepuję pierwszą gorącą laskę, jaką zobaczę – oświadcza Jackson, a Alex się śmieje.
– Nie wątpię. – Przewracam oczami.
Kiedy idziemy w stronę domu, nie mogę przestać myśleć o tym, że Alex poślubi kobietę, którą kocha. Tak bardzo dojrzał w ciągu ostatniego roku. Nie chce mi się wierzyć, że to ten sam facet, który wyszedł na miasto i urżnął się w trupa tamtej nocy, kiedy River myślała, że zaczyna rodzić. Zadzwoniła do mnie zrozpaczona, bo nie mogła go znaleźć. W końcu pojechałem do niej i pomogłem przejść przez skurcze Braxtona-Hicksa. Nikt z nas nie przypuszczałby, że jako pierwszy ożeni się nasz najmłodszy brat, a ja cieszę się szczęściem całej trójki.
– Proszę. – Kiera trzepocze rzęsami i składa dłonie w błagalnym geście. – Nie każ mi iść samej.
Kiera Young, moja przyjaciółka z gimnazjum, do perfekcji opanowała żonglowanie spojrzeniem zbitego szczeniaczka, drżącą dolną wargą i piskliwym dziecięcym głosikiem, by osiągnąć swój cel.
– Nikogo tam nie znam! – protestuję po raz piąty od początku naszej rozmowy na FaceTimie.
– To nawet lepiej! – wykrzykuje. – Nadarza się świetna okazja, byś nawiązała kontakty i poznała nowych ludzi. Bishopowie to potężna rodzina, Em. Mają ogromne ranczo położone na kilku tysiącach akrów ziemi, która należy do nich od pokoleń, poza tym znają wszystkich, co może być dla ciebie dobre.
– Niby jak? – Marszczę nos nieprzekonana.
– O ile nie chcesz żyć jak zakonnica do końca swoich dni, znajomość z nimi może ci pomóc się rozwinąć i nawiązać nowe kontakty. Emily, w takich małych miejscowościach warto znać ludzi. Już nie mieszkasz w Houston – przypomina mi, choć wcale nie musi.
Przeprowadzka z dużego miejskiego wieżowca do małego segmentu nie była łatwa, delikatnie mówiąc. Nie wspominając o tym, że nie mogę już zamówić chińszczyzny na wynos w środku nocy czy kupić waniliowej latte bez cukru w Starbucksie, który miałam przecznicę od domu.
– Sugerujesz, bym wkręciła się na ten ślub pod pretekstem nawiązywania kontaktów i poznawania nowych ludzi?
– Nie ma mowy o żadnym wkręcaniu, będziesz moją osobą towarzyszącą! – Uśmiecha się coraz szerzej, gdy widzi, że zaczynam się łamać. – Poza tym tam będzie mnóstwo wolnych facetów. Najmłodszy się żeni, ale w grze nadal pozostaje trzech braci Bishopów. No, może poza Jacksonem.
– Wierz mi, nie mam zamiaru ruszać twojej własności – zapewniam z ironicznym uśmieszkiem.
Kiera przygryza wargę i patrzy na mnie zachmurzona.
– To jak…? – Chrząka. – Pójdziesz ze mną? Nie chcę się tam zjawić zupełnie sama, jak jakaś frajerka, zwłaszcza jeśli Jackson przyprowadzi dziewczynę.
Zawsze, gdy opowiada o Jacksonie, z którym znają się od przedszkola, jej oddech przyspiesza. To dlatego, że ona chciałaby być dla niego kimś więcej. Od lat się w nim podkochuje, ale, jak sama mówi, Jackson z nikim się nie wiąże.
– Powinnaś iść z jakimś chłopakiem, Kiera! Niech Jackson zobaczy, że twoje życie nie kręci się wokół niego. Może nawet będzie zazdrosny i wreszcie zrozumie, kogo przez te wszystkie lata miał pod nosem. – Mówiłam jej to już wcześniej, stąd wiem, że mnie nie posłucha.
– To nic by nie dało. Jackson i Tanner byli kumplami w liceum, nadal się przyjaźnią, co znaczy, że dla Jacksona zawsze będę jak zakazany owoc. – Tanner był jej szkolną miłością i najlepszym przyjacielem Jacksona. Choć działo się to prawie dziesięć lat temu i dziś nie powinno mieć żadnego znaczenia, o czym niejednokrotnie jej przypominałam, Kiera nie chce słuchać. – To zrozumiałe, że mnie tylko lubi – kontynuuje. – Przez połowę czasu nawet nie wiem, czy tak jest. On jest jak te pierścionki za pół dolara, zmieniające kolor w zależności od nastroju.
– Tani i plastikowy – prycham.
– Nie. – Patrzy na mnie krzywo. – Nieprzewidywalny i zmienny.
Wzdycham i nic więcej nie mówię. Odkąd pamiętam, Jackson grał główną rolę w jej marzeniach erotycznych, ale dopóki któreś z nich się nie wychyli i nie ujawni swoich prawdziwych uczuć, wciąż będą jechać na tym emocjonalnym rollercoasterze.
– Dobrze. Pójdę. – Poddaję się. Rodzina Kiery jest zaprzyjaźniona z Bishopami i wiem, że ona sama nie może się wymigać od tego wesela, ale przynajmniej tak będę mieć ją na oku i dopilnuję, żeby się nie upiła i nie zrobiła głupstw, których potem będzie żałować.
– Tak! O mój Boże, dziękuję! – Piszczy tak głośno, że muszę zasłonić uszy.
– Pod jednym warunkiem… – przerywam jej. – Na weselu zatańczysz z jakimś chłopakiem i nie będzie to Jackson.
Krzywi się przez chwilę, ale w końcu przytakuje:
– Zgoda.
– Który będzie przed czterdziestką – dodaję, bo znam swoją przyjaciółkę aż za dobrze. Zatańczy z jakimś staruchem i uzna, że to się liczy.
– W porządku. – Opuszcza zrezygnowana ramiona. Triumfalny uśmiech gości na mojej twarzy. – To samo dotyczy ciebie – dodaje Kiera. – Zatańczysz z facetem poniżej czterdziestki.
– Ale ja tam nikogo nie znam – przypominam. – Nie zatańczę z jakimś przypadkowym kolesiem, żeby mógł mnie obmacywać na parkiecie. – Nie wspominam o swojej ostatniej żelaznej zasadzie: żadnych randek. Odkąd ten palant, mój były, mnie zdradził, nie mam ciśnienia na randki. Skupiam się na nowej pracy i nowym początku.
– Znajdę ci kogoś fajnego… Obiecuję. – Uśmiecha się szeroko i spogląda na zegarek. – Dobra, spadam. Po południu mają przywieźć kolejne konie, więc muszę się przygotować. – Kiera jest jedną z najlepszych trenerek koni w kraju, dlatego nie jest nam łatwo się spotkać. Mając na uwadze niespójne grafiki zajęć, musimy z wyprzedzeniem planować nasze rozmowy.
– Okej, na razie! – żegnam się podekscytowana, że wkrótce się z nią zobaczę.
Rozłączam się. Otwieram kalendarz w telefonie i wpisuję datę wesela. Cholera. To już w następny weekend.
Kiera wygląda, jakby szła na rozdanie nagród Grammy, a nie na wiejskie wesele. W sumie wcale mnie to nie dziwi. Prezentuje się wystarczająco zabójczo w upiętych włosach w kolorze truskawkowego blondu i z obłędnymi długimi nogami, a i tak dołożyła starań, wiedząc, że na imprezie będzie Jackson.
– Idziesz na wesele czy na pogrzeb? – Kiera marszczy brwi na widok mojej sukienki.
– Też się cieszę, że cię widzę – witam ją z kamienną twarzą i otwieram szerzej drzwi, by wpuścić ją do środka.
Przewraca oczami i obejmuje mnie w powitalnym uścisku.
– Wyglądasz ślicznie, jak zawsze, ale nie możesz iść na ślub cała na czarno.
– Dlaczego nie? – Ściągam brwi.
– Po prostu nie. Potrzebujesz jasnej, kolorowej sukienki koktajlowej. Czegoś, co podkreśli twoją figurę i biust.
– Nie jestem koniem wystawowym. – Moje ramiona się napinają. – Poza tym ta sukienka jest wygodna.
– Hawajska tunika też, co nie znaczy, że nosisz ją publicznie. – Chwyta mnie za rękę i prowadzi do sypialni. – Wiem, że wśród tych wszystkich szmat znajdzie się coś dobrego. – Szpera w mojej szafie, jakby jej życiową misją było znalezienie idealnej dla mnie kiecki. Uczestniczyłam w dziesiątkach imprez charytatywnych mojego taty i każda z nich oznaczała nową kreację. Boże uchowaj, by lokalne wyższe sfery zobaczyły mnie dwa razy w tej samej sukni. Lubię się wystroić, ale zważywszy na moją pracę i brak życia towarzyskiego, robię to tylko wtedy, gdy jest to absolutnie konieczne.
– Ta sukienka załatwiła mi mnóstwo darmowych drinków, dziękuję bardzo – zwracam się do Kiery z dumą w głosie i sięgam do suwaka na plecach.
– Może dlatego, że facetom było cię żal.
Parskam i pozwalam sukience opaść.
– Niech ci będzie. Co zatem proponujesz?
Wyjmuje z szafy kilka wieszaków i pokazuje mi, jakie mam opcje.
– Te trzy mogę zaakceptować, o ile nie włożysz do nich stanika. – Wzrusza ramionami.
– Super – odpowiadam sucho.
W końcu decyduję się na granatową sukienkę z dekoltem w kształcie serca i czerwonym paskiem. Dobieram do niej moje ulubione czerwone szpilki i kopertówkę w tym samym kolorze.
– Czy teraz wyglądam przyzwoicie? – Spoglądam wyczekująco na Kierę, która mi się przygląda.
– O, tak. Znacznie lepiej. – Unosi zawadiacko brwi.
– Chodźmy, Julio. – Przewracam oczami i ruszam w stronę drzwi.
– Szkoda, że Romeo to dureń. – Kiera dołącza do mnie.
– Zwłaszcza jeśli postanowi cię odtrącić w tej sukience. Zgaduję, że to sukienka. Śladowe ilości tkaniny podają to w wątpliwość. – Wrzucam do kopertówki komórkę i zgarniam klucze.
– Testowanie siły woli Jacksona to moje ulubione zajęcie – zapewnia przyjaciółka ze śmiechem. – Jego konikiem jest natomiast wyrywanie przypadkowych lasek.
– Jesteście porąbani. – Otwieram drzwi samochodu Kiery i wsiadam. – Jak to możliwe, że dotąd nie bzyknęliście się gdzieś po pijaku?
– Biorąc pod uwagę, jak Jackson lubi się napić, dla mnie to również pozostaje tajemnicą.
– Ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo, że dziś wieczorem będę głównie siedzieć z boku, poprzyglądam się mu i ustalę raz na zawsze, czy on na ciebie leci. Od tak dawna krążycie wokół siebie, że wszystkich nas boli głowa od samego patrzenia na was.
– Ciebie boli głowa? A co ja mam powiedzieć? Raz jest opiekuńczy i kochany, a po chwili chłodny i zdystansowany. Gorszy niż laska w czasie okresu.
– Jest gorszy niż laska, kropka. – Śmieję się. – Szkoda, że nie ma brata bliźniaka, z którym mogłabyś się spotykać. Ej, zaraz… – drażnię się odrobinę, patrząc na jej zaczerwienione policzki.
– Wyglądają identycznie, ale charaktery mają skrajnie różne – odparowuje. – Poza tym John jest dla mnie jak starszy brat. Nie ma między nami innego rodzaju uczuć.
Gadamy przez całą czterdziestopięciominutową drogę do Eldorado. Kiera opowiada mi o klanie Bishopów i dorastaniu z braćmi Bishop oraz ich siostrą Courtney.
– Polubisz Court. Jest zuchwała i szalona.
– Zupełnie jak ty – kpię.
– A jak myślisz, kto ją tego nauczył? – Chichocze, skręcając na żwirowany podjazd z ogromnym napisem „Circle B Ranch”. – Wraz z mężem mają trojaczki, a Alex i River wychowują synka. – Zarzuca mnie kolejnymi informacjami, o których za moment nie będę pamiętać.
– Chcesz powiedzieć, że skończę przy dziecięcym stole? – Patrzę na nią podejrzliwie.
– Skąd! – Wybucha śmiechem i parkuje na wolnym miejscu. – Będę przy tobie przez cały czas.
Z jakiegoś powodu nie bardzo jej wierzę.
Idziemy ścieżką w kierunku rozłożystego dębu, gdzie odbędzie się główna ceremonia. Białe krzesła stoją w równych rzędach, a z przodu znajduje się piękny łuk przystrojony kwiatami. Po drugiej stronie ustawiony został wielki biały namiot, wszędzie tłoczą się goście.
– Wow… – Omiatam całość zachwyconym spojrzeniem.
– Nikt nie urządza takich imprez jak Bishopowie – kwituje Kiera rzeczowym tonem, w miarę jak podchodzimy bliżej.
Mamy kwiecień, a wczesną wiosną w Teksasie jest już dość ciepło, na szczęście wkrótce trochę się ochłodzi. Dochodzi piąta, słońce zajdzie za kilka godzin.
Kiera przedstawia mnie gościom, którzy siedzą obok nas. Zachowuje się jak przewodniczka, która każdego zna i wie, czym się zajmuje. Po cichu zdradza mi ich sekrety i wskazuje, którzy faceci są singlami.
Rozbrzmiewają pierwsze dźwięki rozpoczynające ceremonię i wszyscy zajmują swoje miejsca.
– To mama chłopaków – wyjaśnia szeptem Kiera. – Prowadzi ją John, a za nimi idzie ojciec, Scott Bishop.
– Jak ty ich odróżniasz?
Rzuca mi pospieszne spojrzenie z ironicznym uśmieszkiem.
– John jest dużo poważniejszy, no i Jackson ma dłuższe włosy.
– Przystojny – szepczę, podziwiając starannie przyciętą i wymodelowaną brodę.
– Mogłabyś chodzić z Johnem, a ja z Jacksonem, byłoby idealnie! – Gdyby nie okoliczności, pewnie by krzyknęła. Wpatruje się we mnie jak ta emotka z sercami zamiast oczu. – Wyprawilibyśmy podwójne wesele i w tym samym czasie zaszłybyśmy w ciążę. Nasze dzieci dorastałyby razem i zostałyby najlepszymi przyjaciółmi.
Marszczę brwi, zastanawiając się, jakim cudem przyspieszyła od zera do setki w niespełna trzy sekundy.
– Wyluzuj, Julio. Nie zamierzam czekać z wyjściem za mąż, aż twój Romeo wreszcie się ogarnie. Chociaż, patrząc na mój fart do mężczyzn, pewnie mnie ubiegniecie.
Siedząca przed nami kobieta odwraca się i ucisza nas syknięciem, a Kiera chichocze.
Źle z nią. Powinna jak najszybciej dać się przelecieć i zapomnieć o Jacksonie Bishopie. Właściwie skoro jestem sama i zaczynam wszystko od początku w nowym mieście i nowej pracy, mogłabym postawić sobie za punkt honoru znalezienie Kierze faceta. Kogoś, kto będzie poświęcał jej czas i umiał ją docenić.
Siedzimy w ciszy i obserwujemy, jak weselny orszak zmierza do ołtarza. Patrzę przed siebie. Mężczyźni fantastycznie prezentują się w smokingach. Wszyscy mają na głowach czarne kowbojskie kapelusze, jedynie nakrycie pana młodego jest białe. Generalnie kowboje mnie nie kręcą, co jest ironią losu, jako że urodziłam się i wychowałam w Teksasie, ale dorastałam na przedmieściach dużego miasta. Chłopaki, z którymi się spotykałam, pochodziły z porządnych rodzin, a choć mój ojciec akceptował te wybory, to żaden związek nie przetrwał. Niemniej ci kowboje wyglądają cholernie dobrze.
Ceremonia jest przepiękna, pogoda wspaniała, a dekoracje oszałamiające. Panna młoda i weselnicy prezentują się obłędnie. Moje serce mięknie, gdy państwo młodzi wypowiadają słowa przysięgi. Zresztą wszystkim, wliczając najbliższych, łzy napływają do oczu. Kiedy nowożeńcy wreszcie się całują, nikt nie ma wątpliwości, jak bardzo się kochają. Goście zrywają się z miejsc i wiwatują. Kończy się część oficjalna, czas na imprezę.
– Widok płaczącego Aleksa, gdy River zmierzała do ołtarza, kompletnie mnie rozwalił – oświadcza Kiera, kiedy wchodzimy do namiotu. DJ już puszcza muzykę. – Chyba nigdy wcześniej nie widziałam żadnego Bishopa ze łzami w oczach.
– Widać było, jak bardzo ją kocha – dodaję, kierując się do baru. – Patrzył na nią tak, jakby była całym jego światem.
– Cholernie się kochają. – Kiera przykłada dłoń do piersi i wzdycha. – A ich sześciomiesięczny synek, wystrojony w garnitur i kowbojski kapelusz, to najsłodszy widok na świecie!
Częstujemy się szampanem i ruszamy w stronę stołu z przystawkami, gdzie nasz wzrok przykuły koktajle z krewetek. Kiedy napełniam buzię jedzeniem, do Kiery podchodzą różni ludzie i się z nią witają. Zjawiają się również jej rodzice, których widziałam wcześniej kilka razy, więc gdyby moja przyjaciółka później zaginęła w akcji, będę wiedziała, gdzie ich szukać.
– Hej! Cześć! – Słyszę podniesione głosy i oklaski. Coraz więcej gości wchodzi do namiotu, zewsząd dochodzą okrzyki pozdrowienia.
– O rany! – Kiera się śmieje. – To Dylan, najlepszy kumpel Aleksa.
Rozglądam się po tłumie i rozpoznaję chłopaka, który idąc w orszaku weselnym, wymachiwał rękami nad głową, co wyglądało, jakby zarzucał lasso na bydło. Teraz pokrzykuje i pogwizduje, a reszta gości przygląda się młodej parze pozującej do zdjęć.
– Wygląda jak piąty brat Bishopów – mówię, obserwując jego wygłupy i sięgając po kolejnego drinka.
– Zdecydowanie. Jest taki sam jak Jackson – oznajmia przyjaciółka. – Imprezy i bzykanie kogo popadnie.
– Gdybym nie przekonała się na własnej skórze, powiedziałabym, że kowboje są gorsi od facetów z dobrych domów, z którymi randkowałam.
Patrzy na mnie z miną, która utwierdza mnie w przekonaniu, że niewiele się mylę.
Kiedy ponownie spoglądam na Dylana, obejmuje ciemnowłosą dziewczynę, która poprawia jego krawat. Przyciąga ją do siebie i całuje w usta.
Wygląda na to, że każdy Jackson na świecie prędzej czy później się ustatkuje.
Muzyka sączy się z głośników, a my mieszamy się z tłumem i rozmawiamy. Kiera przedstawia mnie niemal każdemu i zanim wesele na dobre się zacznie, głowa pęka mi od nadmiaru informacji.
Kiedy DJ zapowiada parę młodą, większość gości czeka podekscytowana. Małżonkowie kroczą środkiem, trzymając się za ręce, ale po kilku krokach Alex przystaje i bierze River na ręce. Ona piszczy, mocno oplata ramionami jego szyję i tak wchodzą na parkiet. Reszta orszaku weselnego już na nich czeka.
Gdy muzyka cichnie, DJ zapowiada wspólny taniec nowożeńców. Rozbrzmiewają pierwsze dźwięki Slow Dancing in a Burning Room Johna Mayera.
– Uwielbiam tę piosenkę – szepcze do mnie Kiera, gdy siadamy na naszych miejscach, by na nich popatrzeć.
– To nie jest piosenka o miłości – stwierdzam, zastanawiając się, dlaczego wybrali właśnie ją na pierwszy taniec.
– Nie, ale widocznie ma dla nich specjalne znaczenie. Poznali się półtora roku temu na Florydzie i z tego, co pamiętam, właśnie do niej zatańczyli po raz pierwszy – wyjaśnia.
– To takie słodkie. – Rozpromieniam się, jednocześnie zazdroszcząc miłości tym dwojgu nieznajomym.
Rodzice Kiery siedzą z nami przy stoliku. Dowiaduję się, że druga para jest zaprzyjaźniona z Bishopami.
Jemy, pijemy i rozmawiamy. Państwo młodzi krążą po sali i witają się z gośćmi. Kiera z rodzicami czeka niecierpliwie na swoją kolej.
– Alex! – wykrzykuje moja przyjaciółka, rzucając mu się na szyję. – Nie mogę uwierzyć, że się ożeniłeś!
Chłopak ściska ją serdecznie, nie wypuszczając z ręki dłoni River, która z kolei podtrzymuje na biodrze ich synka.
– Gratulacje dla was obojga! – Kiera przytula pannę młodą i całuje malca w główkę. – Wasza trójka to spełnienie marzeń o rodzinie.
Rozpromieniony Alex spogląda na River i gdy ich spojrzenia się spotykają, uczucie aż iskrzy między nimi. Jest silne i głębokie. Stanowi kwintesencję tego wszystkiego, o czym sama zawsze marzyłam.
– To moja przyjaciółka… – Kiera nas sobie przedstawia, ale przerywa jej malec. Zaczyna marudzić, więc Alex i River przepraszają nas i odchodzą.
Po kolacji idę zamówić kolejnego drinka. Tym razem sięgam po coś znacznie mocniejszego. Będę tego potrzebować, jeśli mam przetrwać tę noc w towarzystwie samych szczęśliwych par.
– Czystą whisky. – Słyszę obok siebie głęboki głos, kiedy odbieram zamówienie. Kątem oka widzę, że facet ma na sobie smoking i jest trochę markotny. Niesforne blond włosy zaczesał do tyłu i gdy przesuwa po nich ręką, układają się w artystyczny nieład. Odwracam się dyskretnie, by lepiej mu się przyjrzeć, i wtedy rozpoznaję go z weselnego orszaku. Zerkam na jego lewą dłoń, na serdecznym palcu nie ma obrączki, i zastanawiam się, czy ten mężczyzna jest członkiem rodziny Bishopów. Nie mam szans, by się o tym przekonać, bo kiedy tylko zabiera szklankę, podchodzi do niego dziewczyna i zarzuca mu ręce na szyję.
No jasne.
Wracam z drinkiem do stolika, przy którym nikogo nie ma. Rozglądam się wokół w poszukiwaniu Kiery, ale nigdzie jej nie widzę, następnie szukam wzrokiem Jacksona. Na tyle, na ile znam swoją przyjaciółkę, musi być gdzieś blisko niego.
Emily: GDZIE JESTEŚ?
Nie dostaję odpowiedzi na swojego esemesa, więc po kilku minutach wysyłam kolejnego.
Emily: ANI MI SIĘ WAŻ MNIE ZOSTAWIAĆ ALBO PRZYSIĘGAM NA BOGA, ŻE ZARAZ PÓJDĘ DO JACKSONA I POWIEM MU, ŻE SIĘ W NIM POTAJEMNIE KOCHASZ.
Emily: MÓWIĘ SERIO, KIERA.
Emily: POWIEM MU, ŻE TWOJA NOWA SEKSZABAWKA NOSI JEGO IMIĘ.
Kiera: O NIE! NIE ODWAŻYSZ SIĘ.
Kiera: ZARAZ BĘDĘ.
Emily: NO RACZEJ.
Dziesięć minut później znów stoję przy barze i odbieram kolejnego drinka. Nie wierzę, że mnie wystawiła.
Zauważam Jacksona w otoczeniu gromadki dziewczyn, więc zakładam, że Kiera jest jedną z nich, ale gdy podchodzę bliżej, nie widzę jej. Co jest, do cholery?
Emily: GDZIE JESTEŚ?
Emily: WSZYSTKO W PORZĄDKU? MOŻEMY STĄD IŚĆ, JEŚLI CHCESZ.
Wysyłam jej kolejne esemesy. Jeśli zobaczyła Jacksona otoczonego wianuszkiem kobiet, pewnie teraz siedzi gdzieś w kącie i płacze.
Kiera: NIE! LOL! NIC MI NIE JEST, SŁOWO.
Pochylam się nad ekranem, marszczę czoło i zastanawiam się, co ona wyprawia. Albo raczej, z kim wyprawia. Śmieję się sama do siebie na tę myśl. Alkohol krąży w moich żyłach i jestem na najlepszej drodze, by się wstawić.
Emily: PLANUJESZ WKRÓTCE SIĘ ZJAWIĆ?
Piętnaście minut później nadal piję samotnie przy opustoszałym stole, pochylona nad talerzem po torcie, który bezceremonialnie pochłonęłam.
– Rozumiem, że nie… – mruczę do siebie, sprawdzając po raz kolejny telefon. Nadal nie ma żadnych nowych wiadomości. Zabiję ją.
DJ ogłasza, że za chwilę panna młoda będzie rzucać bukiet, i zaprasza wszystkie niezamężne kobiety na parkiet. Dziewczyny zmierzają na środek, rozpychając się łokciami i starając się zająć najlepsze miejsce. Opróżniam drinka do dna i po cichu kpię z tego rytuału.
– Drogie panie… ostatnia szansa! Zapraszam! – zachęca DJ.
Widzę Aleksa, który prowadzi na parkiet River i obraca nią jak w tańcu. Zgromadzeni goście uśmiechają się do nich serdecznie.
– Bo cię ominie… – Do moich uszu dociera ten sam głęboki głos, który słyszałam wcześniej. Odwracam głowę i widzę znajome niesforne blond włosy i lśniący czarny smoking. Mężczyzna w ręku trzyma szklankę z bursztynowym płynem i rozbawiony taksuje mnie wzrokiem. Teraz, gdy oglądam go w pełnej krasie, wygląda jeszcze lepiej.
– Nie sądzę, by miało mnie ominąć coś ważnego… – odpowiadam i zastanawiam się, co go to w ogóle obchodzi.
Jego błękitne oczy świdrują mnie na wskroś.
– Zakładam, że laski stawiają sobie za punkt honoru łapanie bukietów – stwierdza rzeczowo i siada obok mnie, choć nikt go nie zapraszał, a moje serce przyspiesza.
– Ja nie. – Wzruszam ramionami, zerkając na niego. Trudno go rozgryźć, ale coś w nim intryguje mnie na tyle, by ciągnąć tę rozmowę. – A ty? Pójdziesz później na środek, by złapać podwiązkę? – rzucam mu wyzwanie.
Na wpół się śmieje, na wpół prycha.
– Dlaczego nie? – dopytuję.
Wpatruje się we mnie, ale pytanie pozostaje bez odpowiedzi.
– Zrobię to, jeśli złapiesz bukiet – oświadcza w końcu i ruchem głowy wskazuje parkiet, gdzie River szykuje się już do rzutu, ale jedna z dziewczyn ją powstrzymuje, by przywołać swoje koleżanki.
– Wyzwanie? – Unoszę brew i mrużę oczy.
– Siedzisz tu sama od pół godziny. – Wzrusza od niechcenia ramionami. – Co masz do stracenia?
Odnotowuję w myślach fakt, że obserwował mnie od jakiegoś czasu. Moje policzki płoną i jestem w szoku, że reaguję na niego w ten sposób. Alkohol krąży w żyłach i gdyby nie ostatnie dwa drinki, nigdy w życiu nie przyjęłabym jego propozycji.
Zaciskam usta i schylam się, by zdjąć buty.
– W porządku, umowa stoi. Podejmuję wyzwanie. – Widok tego wysokiego, tajemniczego mężczyzny walczącego o podwiązkę będzie z pewnością niezłą rozrywką.
Wstaje razem ze mną, a alkohol uderza mi do głowy z całą siłą. Niemal potykam się o własne stopy, ale z gracją ustaję. Idzie za mną przez labirynt stołów i krzeseł, aż docieram na parkiet, gdzie dołączam do sporego tłumu nadmiernie podekscytowanych kobiet. Od jego utkwionego we mnie wzroku rośnie mi adrenalina.
Zajmuję strategiczną pozycję, a on rzuca mi przebiegły uśmiech. Nie mam pojęcia, kim jest ten facet, ale moja obecność na tym weselu nagle nabrała sensu. Skoro Kiera zupełnie mnie olała, wybieram jego towarzystwo zamiast samotnego siedzenia przy stole.
– Już czas, drogie panie! – DJ przechadza się między nami z mikrofonem w ręku. – Jesteście gotowe? – Ruchem głowy wskazuje River, która przytakuje. Wtedy Alex chwyta ją za ramiona i zaczyna nią obracać. River zamyka oczy i piszczy, gdy Alex przyspiesza.
Kiedy panna młoda się zatrzymuje i unosi ręce, mój wzrok się wyostrza. Jedyne, czego pragnę, to złapać ten bukiet. Nie obchodzi mnie, co to oznacza, ale z jakiegoś niewyjaśnionego powodu chcę udowodnić temu facetowi, że jestem twardzielką, która wywiązuje się z zakładów.
Kiedy kwiaty już lecą, wszystko dzieje się jak w zwolnionym tempie. Zawsze byłam pragmatyczna i teraz, nawet wstawiona, staram się spojrzeć na to z innej perspektywy. River wyrzuciła bukiet wysoko zamiast za siebie, co znaczy, że nie doleci on zbyt daleko. Widząc to, wyrywam się na przód i nie spuszczam z niego wzroku. Wygląda na to, że spadnie na lewą stronę parkietu.
Nie wiem, co we mnie wstępuje, ale odpycham stojącą obok mnie dziewczynę na sekundę przed tym, jak bukiet ląduje w moich ramionach. Oplatam go mocno i przyciskam z całych sił do piersi. Dwie dziewczyny zerwały się do biegu, gdy tylko zobaczyły, w którą stronę upadną kwiaty. Niestety, nie zdążyły wyhamować, wpadają na mnie i powalają mnie na ziemię.
Słyszę wrzaski i śmiech DJ-a przez mikrofon. Dziewczyny wpadają na siebie jedna na drugą i po chwili tworzymy na podłodze gigantyczny stos. Czyjeś kolano wbija mi się w brzuch i ktoś leży na moich włosach.
Wreszcie przygniatający mnie ciężar słabnie i kiedy spoglądam do góry, widzę wyciągniętą w moim kierunku jego rękę. Wiem, że z trudem powstrzymuje śmiech, patrzę na niego nachmurzona, a wtedy on nie wytrzymuje i zaczyna się śmiać.
Chwytam jego dłoń i wstaję. Szybko poprawiam sukienkę, nie zamierzam świecić golizną i kompromitować się jeszcze bardziej.
– To było… imponujące. – Schodzimy z parkietu, a on nadal trzyma mnie za rękę. Część kobiet posyła mi złowrogie spojrzenia i mogę sobie jedynie wyobrażać, co teraz myślą na mój temat.
– Masz na myśli… upokarzające. Nie wierzę, że dałam ci się na to namówić – kpię. Siadam na swoim miejscu i usiłuję przywrócić jako taki wygląd zdewastowanej wiązance.
– Namówienie cię wcale nie było takie trudne, chyba naprawdę tego chciałaś. – Mruga porozumiewawczo i siada na sąsiednim krześle.
Kręcę głową, zaciskam usta i przypominam sobie, że zaraz jego kolej.
– Teraz ty. – Wskazuję na parkiet, gdzie DJ szykuje miejsce do rzutu podwiązką. – Mam nadzieję, że dasz z siebie wszystko. – Krzyżuję nogi w oczekiwaniu na dalszy ciąg.
– Zawsze daję. – Puszcza do mnie oczko, zdejmuje marynarkę i odwiesza ją na oparcie krzesła, po czym nachyla się nade mną. – Jak masz na imię, kotku? Chciałbym wiedzieć, dla kogo będzie moja wygrana.
Bliskość jego warg pozbawia mnie tchu. Czuję, jak całe moje ciało przeszywa dreszcz, i nie podoba mi się, że ten człowiek tak na mnie działa. Poza tym nie mam pojęcia, kim jest, no i zaczęłam przez niego zastanawiać się nad swoim postanowieniem „żadnych mężczyzn”. Mogę go opisać jednym słowem – niebezpieczny. Nie ufam sobie, kiedy jest obok, ale przede wszystkim nie ufam jemu. Skoro już i tak zrobiłam z siebie kretynkę, nie zamierzam podawać mu swojego prawdziwego imienia, żeby potem nie odbiło mi się to czkawką. Więcej go nie zobaczę, więc rzucam pierwsze imię, które przychodzi mi do głowy.
– Stella.
– Stella. – Delektuję się przez chwilę tym słowem. – Bardzo ładnie – stwierdzam, patrząc najpierw na jej wiśniowe usta, a potem w oczy. Przygryza kącik warg równymi zębami i kiedy odwracam się, by ruszyć na parkiet, ona wzdycha. Nie idzie za mną, więc przystaję, krzyżuję ręce na piersi i unoszę brew. Posyła mi uroczy uśmiech, biorę ją za rękę i przeciskamy się przez tłum. Pożądanie płonie między nami jak ogień i wiem, że oboje możemy się na tym sparzyć.
Wychodzę na środek parkietu wraz z innymi kawalerami. DJ puszcza zmysłową piosenkę, a zebrani z rozbawieniem patrzą na Aleksa, który niespiesznie zadziera suknię River. W końcu daje nura pod spód, a kiedy się wyłania, trzyma w zębach podwiązkę. Stoję na przedzie, strzykam palcami i po raz pierwszy w życiu bardzo chcę ją złapać. Alex kręci podwiązką na palcu, następnie odwraca się do nas plecami i wyrzuca ją w naszą stronę. Większość facetów robi krok w tył i się uchyla, gdy podwiązka jest w górze, ja natomiast po prostu wyciągam rękę i ją łapię. Alex podchodzi do mnie i ściska serdecznie, a fotograf uwiecznia nas na zdjęciu. River też zarzuca mi ręce na szyję, a z tłumu dobiega mnie głośny krzyk Courtney:
– Postaraj się wreszcie o żonę i dzieci!
Po sali rozchodzi się śmiech, DJ przygasza światła i puszcza wolną muzykę do tańca. Podchodzę do Stelli.
– To nie fair – oburza się. – Przedłużone włosy i paznokcie ucierpiały w walce o bukiet, tymczasem faceci praktycznie oddali ci podwiązkę bez walki. Niezbyt uczciwa wymiana.
Otwieram usta, żeby coś powiedzieć, ale podchodzi fotograf i pyta, czy może zrobić nam zdjęcie. Stella sięga po bukiet, który wygląda, jakby wrócił z wojny. Obejmuję ją ramieniem i trzymając w dłoniach nasze trofea, pozujemy do zdjęcia, które, mam nadzieję, nie będzie mnie później prześladować.
– Muszę się napić – oznajmia Stella, roztaczając wokół siebie słodkawy zapach wina, które piła wcześniej.
Drogę do baru zastępuje nam moja rodzina. Staram się szybko dokonać prezentacji, zanim zarzucą mnie pytaniami.
– To są Alex, John i Drew. Dalej stoją Dylan, Jacob, Mason i William. A ten tam to Jackson. I tak nie zapamiętasz. – Widok jej zagubionej miny jest naprawdę zabawny.
– Cześć.
– Hej.
– Siema.
Wszyscy się z nią witają i widzę po nich, że nie mogą się doczekać, by spytać, kto to jest. Na imprezy rodzinne zazwyczaj chodzę sam, ale po tym, jak tym razem zmyli mi głowę, że nikogo nie zaprosiłem na wesele, postanowiłem wziąć przykład z mojego brata i po prostu świetnie się bawić. Z pewnością dobrze się składa, że nikt tutaj nie wie, kim ona jest. Nie będę musiał zabierać jej na rodzinny obiad. To jednorazowa przygoda, ale chłopaki patrzą na mnie z ukosa i mam nadzieję, że chociaż raz w życiu będą trzymać gęby na kłódkę.
– Jestem Stella – przedstawia się otaczającemu nas tłumkowi.
– Zobaczmy, czy powtórzysz nasze imiona. – Dylan się śmieje, a Stella kręci głową.
– Nie ma takiej opcji. To wina alkoholu.
– No właśnie. – Kładę dłoń na wgłębieniu jej pleców i kieruję ją w stronę baru.
Wszystkie pary tańczą, a my ze Stellą siadamy przy barze i sączymy drinki, jakbyśmy byli antyzwiązkowi. Może w pewnym sensie jesteśmy. Obserwujemy gości i śmiejemy się z niczego.
– Skąd jesteś? – Ciekawi mnie, bo wiem, że nie jest stąd.
– Wschodni Teksas. Naprawdę, nie chcę się zagłębiać w osobiste szczegóły. Nie bierz tego do siebie, po prostu nie mam na to ochoty.
– Umowa stoi. – Stukam swoim kieliszkiem o jej.
– Popatrz na te wszystkie szczęśliwe pary. – Wskazuje drinkiem w stronę parkietu.
– Chrzanić związki – podsumowuję.
– Otóż to. – Nachyla się i odstawia kieliszek na ladę. – To moje motto. Związki są przereklamowane.
Co za wspaniałe uczucie móc się wyluzować z kimś, kto nie wie nic o mnie i mojej przeszłości. W tej chwili, tu i teraz, ja jestem mężczyzną, a ona piękną kobietą, i tyle. Żadnych osobistych szczegółów. Żadnego zagłębiania się. Niemniej jest w niej coś takiego, co sprawia, że czuję, jakbym ją znał całe życie.
– Wydajesz mi się znajoma. – Patrzę na nią znad wpół przymkniętych powiek i dopijam swoją whisky z tonikiem. – Ale nie wiem skąd.
Odchyla do tyłu głowę i wybucha śmiechem.
– Może to dlatego, że oboje jesteśmy takimi cholernymi cynikami, jeśli chodzi o związki. Szczerze? Większość wesel przyprawia mnie o mdłości. Ale nie to. Inne tak. Przeważnie staram się z nich jakoś wymiksować, dziś jednak nie miałam wyboru.
Stawiam swoją szklankę obok jej.
– Zatańcz ze mną. – Nachylam się do niej.
– Nie ma mowy – oponuje Stella. – Bylibyśmy jak inni.
– Proszę? – Wstaję i wyciągam w jej stronę rękę.
– Jestem do bani w tańcu. – Śmieje się i potrząsa głową.
– Po prostu nie miałaś dobrego nauczyciela. To wszystko. – Klękam na jedno kolano i trzymam rękę wyciągniętą w jej kierunku. – Proszę? – I tak oto zaczynam ją błagać. Cholerna whisky obróciła się przeciwko mnie.
Stella przewraca oczami, ale w końcu wstaje i bierze mnie za rękę. Zbliżamy się do parkietu wraz z pierwszymi dźwiękami Thinking Out Loud Eda Sheerana. Choć to taki typowy weselny kawałek, wychodzę na środek. Stella się zatrzymuje. Kiwam na nią palcem, by do mnie podeszła, i po chwili wahania rusza w moją stronę. Jedną rękę kładę jej na plecach, drugą ujmuję jej dłoń, splatam nasze palce i przyciągam ją do siebie. Czuję, jak wstrzymuje oddech, patrzę jej w oczy, nasze twarze dzielą zaledwie centymetry.
– Wiedziałem, że mi nie odmówisz – mówię.
Robi ruch, jakby chciała ode mnie odejść, ale przyciągam ją do siebie, obracam i przechylam przez kolano.
– Kim ty, do diabła, jesteś? – szepcze, kiedy przywracam ją do pionu.
– Kolejnym cynikiem tańczącym z piękną kobietą. – Ponownie ją obracam, a ona nie przestaje się śmiać. – Nie jesteś złą tancerką – mruczę w zagłębienie jej szyi.
– To twoja zasługa. Zazwyczaj mam dwie lewe nogi. – Patrzy na mnie z takim ogniem i namiętnością w oczach, że mam ochotę zadać jej mnóstwo osobistych pytań, ale wiem, że nie mogę sobie na to pozwolić.
– Stella…
– Tak?
– Mamy tylko ten wieczór. To wszystko.
– Wiem. – Przeczesuje palcami moje włosy.
– Chodź ze mną do pokoju.
– Mam zasady. – Wybucha śmiechem, udając, że rozważa moją propozycję.
– Ja też. – Teraz to ja się śmieję. – Żadnych osobistych pytań. Tylko ta noc. Chemia między nami jest niezaprzeczalna i nie chcę się jutro obudzić z uczuciem żalu. Co ty na to?
– Ja też nie – przyznaje. – Tylko ta noc.
Kładę rękę na sercu, a potem delikatnie stukam palcem w jej nos.
– Czyżbyś właśnie rzucił mi kolejne wyzwanie? – żartuje, bo oboje wiemy, że tym razem to nie tak.
– Hmm… – Waham się nieco zdezorientowany.
– Nigdy nie przepuszczam żadnemu wyzwaniu – stwierdza z przekonaniem. Puszcza do mnie oko i zwilża językiem wargi.
Przeczesuję jej włosy palcami, a ona poddaje się mojemu dotykowi.
– W takim razie tak, to było wyzwanie.
– Możemy już iść? – upewnia się, gdy cichnie piosenka.
– Jak najbardziej. – Prowadzę ją na zewnątrz, gdzie kilku pracowników rancza podwozi gości małymi samochodami terenowymi do pensjonatu.
– Serio? – przekrzykuje dudnienie silnika. – Dokąd jedziemy?
– Zatrzymałem się w pensjonacie na końcu drogi. Czyżbyś nie wiedziała, że jazda na rauszu to jazda po pijanemu? – Mój głos jest poważny, bo byłem świadkiem wielu sytuacji spowodowanych przez pijanych kierowców. Charlie przewraca oczami, ale nic nie mówi. Chwilę później zajeżdżamy przed frontowe drzwi pensjonatu. Ciepły blask dobiegający z wnętrza hoteliku wygląda jak światła latarni morskiej w środku nocy.
– Dzięki, Charlie. – Klepię kierowcę po plecach.
Stella rzuca mi zdziwione spojrzenie. Pewnie zastanawia się, skąd znam jego imię, i już chce coś powiedzieć, ale kiedy nie spieszę z wyjaśnieniem, zamyka usta. Żadnych osobistych pytań. Nie musi wiedzieć, kim jestem ani że to ranczo należy do mojej rodziny. Dziś wieczorem jestem zwykłym chłopakiem, a ona zwykłą dziewczyną.
Kiedy wchodzimy po schodach, odwracam się i patrzę na Charliego. Kładę palec na ustach. Kiwa mi porozumiewawczo głową i zawraca na podjeździe. Stella jest moim sekretem i nie chcę się nim z nikim dzielić.
Wyszliśmy z wesela jako pierwsi, więc wiem, że pensjonat będzie pusty, nie licząc pracowników. Nie zamierzam jednak się tym przejmować. Już samo wymknięcie się z nią naładowało mnie adrenaliną i wypełniło pożądaniem, jakiego nie czułem od bardzo dawna.
Otwieram wejściowe drzwi, kładę dłoń na jej plecach i delikatnie popycham ją do środka. Jest niesamowicie cicho, tak jak się spodziewałem. Stella rozgląda się wokół, ale szybko biorę ją za rękę i prowadzę na górę do mojego pokoju. Mogłem zatrzymać się w domku Johna i Jacksona, który znajduje się kilka minut na piechotę stąd, ale znam moich braci aż za dobrze, by wiedzieć, że impreza trwałaby dalej po zakończeniu wesela.
– Bardzo rustykalne wnętrze – stwierdza Stella, gdy idziemy korytarzem.
– I kwiatowe – dodaję ze śmiechem. Otwieram drzwi. Zanim wejdzie do środka, przytrzymuję ją za łokieć i przyciągam do siebie. – Jesteś tego pewna? – szepczę jej do ucha.
Wstrzymuje oddech, w końcu wypuszcza powietrze i odwraca się w moją stronę.
– Czyżbyś wycofywał się z rzuconego mi wyzwania?
Przesuwam dłonią po jej nagim ramieniu, pod opuszkami palców czuję tworzącą się na jej skórze gęsią skórkę.
– Absolutnie nie. Chciałbym jedynie, żebyś była tego pewna. Wiem, że trochę wypiłaś i może idea jednonocnej przygody wydała ci się ekscytująca, ale teraz, gdy już tu jesteśmy, zastanawiasz się nad tym. – Nie wiem, po co się tak nad tym rozwodzę, ale chcę to od niej usłyszeć. Zbyt szanuję kobiety, by wykorzystywać je po alkoholu, a ostatnie, czego potrzebuję, to skandal z udziałem całej mojej rodziny.
Zamiast odpowiedzieć, Stella wchodzi do środka, odwraca się do mnie i rękami sięga za plecy. Zamykam drzwi i kiedy na nią patrzę, czuję, jak mój kutas napiera na materiał spodni, błagając, by go uwolnić. Stella pieprzy mnie wzrokiem i bardzo powoli rozpina pasek, będący niczym innym jak ozdobą wokół jej talii, a następnie rozsuwa zamek sukienki, która otulała jej ciało przez cały wieczór.
Stoję nieruchomo na szeroko rozstawionych nogach i z założonymi na piersi rękami. Czekam, przewidując kolejny jej ruch. Gdy tkanina opada na podłogę, wpatruję się w nią jak zahipnotyzowany. Nie dziwi mnie, że nie ma stanika, widok jej koronkowych czarnych majtek wstrząsa natomiast moim ciałem.
– Czy odpowiedziałam na twoje pytanie? – Jej pewność siebie sprawia, że mój członek robi się twardy jak głaz.
Stawiam dwa długie kroki i zatrzymuję się naprzeciwko niej. Opuszcza wzrok, a gdy widzi bolesną wypukłość na moim podbrzuszu, przygryza dolną wargę.
– Cholera, Stella. Jesteś niesamowicie piękna. – Pochylam się nad nią, obejmuję dłonią jej pierś i zamykam usta wokół brodawki, owijając językiem sterczący sutek. Z jej ust wydobywa się jęk, Stella przeczesuje palcami moje włosy, a kiedy chwyta je mocniej, doprowadza mnie do szaleństwa.