Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
John Bishop nie jest typowym samotnym ojcem.
Jest zdystansowany, niecierpliwy i nieporadny.
Prowadzenie rodzinnego pensjonatu B&B ma pewne zalety, lecz nie należą do nich długie godziny pracy, sprzątanie po gościach i słuchanie przez całą noc energicznie kochających się par. Za to chodzenie do łóżka z panienkami, które przyjeżdżają na ranczo, by uczuć się konnej jazdy, zdecydowanie tak.
Tak jest się do chwili, gdy na schodach swojego domu John znajduje dziecko z karteczką, iż jest jego. Dorastając na ranczu, przywykł do ciężkiej pracy, lecz opieka nad noworodkiem jest najtrudniejszym zadaniem, przed jakim w życiu stanął. Porzucając kawalerskie życie, skupia się na znalezieniu opiekunki, która nauczy go tego i owego o opiece nad maluchem. Nie spodziewa się, że będzie to piękna i ekscentryczna dziewczyna, mająca niezdrową obsesję na punkcie futbolu...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 423
Data ważności licencji: 10/1/2027
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Chasing him
Projekt okładki: Paweł Panczakiewicz/PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redaktor prowadzący: Ewa Orzeszek-Szmytko
Redakcja: Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Anna Banaszczyk-Susłowicz, Ewelina Pawlak/Słowne Babki
Copyright © 2018 CHASING HIM by Kennedy Fox
© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2021
© for the Polish translation by Beata Słama
Fotografia na okładce
© kiuikson/Adobe Stock
ISBN 978-83-287-1730-5
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2021
Możesz złamać mi serce, lecz jeśli zostanie uleczone, będzie biło dla ciebie.
Selena Gomez
Dla Danielle
Dzięki, że wyruszyłaś w podróż wraz z nami, teamem Kennedy Fox, i że jesteś najlepszą rzeczniczką prasową, jaką mogłyśmy sobie wymarzyć.
DZIESIĘĆ MIESIĘCY WCZEŚNIEJ…
– Ale śmierdzisz – mówi mój durny brat bliźniak, gdy wchodzę bocznymi drzwiami do pensjonatu, który prowadzę.
– Dzięki, że zauważyłeś – mamroczę, ściągając przepocony i brudny podkoszulek i wycierając nim czoło oraz kark. – Może gdybyś choć raz się nie spóźnił, nie musiałbym pracować za ciebie.
– Wszystko bym zrobił – protestuje, lecz ja wiem lepiej. Konie muszą zostać nakarmione na czas, szczególnie gdy po południu są na przejażdżce. Jackson postanowił jednak pospać po całonocnej imprezie, co zdarza się regularnie. Prowadząc rodzinny pensjonat B&B, nie mogę pozwolić sobie na taki luksus, ponieważ goście raczej zauważają, kiedy są karmieni za późno. Jeżeli nie byłoby mnie przez całą noc, i tak rano musiałbym ruszyć tyłek i zabrać się do pracy.
– Nie miałbyś na to czasu, bo za półtorej godziny musimy jechać do San Angelo przymierzyć smokingi – przypominam mu, a widząc wyraz jego twarzy, uświadamiam sobie, że o tym zapomniał. – Posiedź w recepcji, a ja pójdę wziąć prysznic.
Wychodzę, nie dając mu szansy na odpowiedź. Śniadanie jest podawane w jadalni na dole, więc wymykam się bocznymi drzwiami, żeby ktoś nie zatrzymał mnie na pogawędkę.
Na szczęście ja i Jackson mieszkamy niedaleko pensjonatu, więc biegnę do domu, zrzucam kopnięciem buty i wchodząc do holu, zdejmuję resztę ciuchów.
Biorę szybki prysznic, ubieram się, zgarniam Jacksona, proszę moją asystentkę, żeby mnie zastąpiła przez resztę dnia, i wyruszamy.
Alex, nasz najmłodszy brat, wkrótce się żeni i mama wierci nam dziurę w brzuchu, pilnując, żeby wszystko było gotowe. Wie, że Jackson jest walnięty, więc uznała, że to ja mam pilnować, by ogarnął to, co ma do ogarnięcia.
Wyglądamy niemal identycznie – ciemnobrązowe włosy, które latem jaśnieją do ciemnego blondu, tak jak zarost na twarzach – mamy nawet takie same tatuaże, które zrobiliśmy sobie, gdy skończyliśmy osiemnaście lat. Jeśli jednak chodzi o osobowość, zdecydowanie się różnimy. Gdyby nie to, że mamy takie same rysy twarzy i budowę ciała, przysiągłbym, że Jackson został adoptowany.
– To jakiś żart! – gdera, gdy wychodzi z przymierzalni ubrany w dopasowany smoking i kowbojski kapelusz. – Wyglądam jak ćwok.
– Bo jesteś ćwokiem. – Prycham, kręcąc głową.
Evan, mój najstarszy brat, oraz Alex wciąż są w przymierzalni, a kiedy wychodzą, patrzę na naszą czwórkę i chichoczę. Evan ma długie ciemnoblond włosy, które, gdy pracuje na SOR-ze, związuje z tyłu, Alex jako jedyny jest blondynem i strzyże się krócej niż my. Odkąd po pijaku przekłuł sobie uszy, nazywamy go ślicznym chłopaczkiem. Można by pomyśleć, że wyjmie kolczyki, lecz on lubi drażnić naszą matkę, która ich nienawidzi. Jego narzeczonej natomiast niespecjalnie przeszkadzają.
– Wyglądamy jak… – zaczynam.
– …gromadka odstawionych wsioków – kończy za mnie Evan, śmiejąc się z naszego wyglądu. – Chociaż ja prezentuję się szykownie – dodaje z wyższością ten bezczelny drań. Jako jedyny z nas naprawdę tak się ubiera. Kurde, w szafie ma pewnie kilka smokingów i garniturów.
– No i jak wam idzie? – pyta słodki głos za moimi plecami. Zerkam przez ramię i widzę piękną dziewczynę o brązowych włosach – tak ciemnych, że prawie czarnych – splecionych w długi warkocz. Ma na sobie obcisłą ołówkową spódnicę i falbaniastą bluzkę. Wbija we mnie zielone oczy, gdy ja studiuję każdy centymetr jej ciała. Zatrzymuję spojrzenie na opalonych nogach, lecz moją uwagę odwraca czyjś paskudny kaszel. Podnoszę wzrok i stwierdzam, że Alex się na mnie gapi.
Wzruszam przepraszająco ramionami, że tak nachalnie zlustrowałem naszą specjalistkę od ślubów. Brat mi o niej opowiadał, zapomniał jednak wspomnieć, jaka z niej laska.
– Macie może coś mniej idiotycznego? – pyta Jackson, rozładowując napięcie.
Evan kręci głową, nie sprawia wrażenia rozbawionego, lecz Alex go ignoruje.
– Uważam, że wszyscy wyglądacie wspaniale – mówi dziewczyna, krzyżując ręce na piersi. – Może zmieńcie nastawienie? – Uśmiecha się, zadowolona z siebie, a ja jestem gotów paść jej do stóp za to, że pokazała Jacksonowi, gdzie jego miejsce. Niewielu kobietom się to udało, no, może z wyjątkiem jego młodzieńczej miłości – Kiery.
– Och, widzę, że masz charakterek. Jak ci na imię, kochanie? – pyta Jackson, włączając ton do gadki-szmatki, na dziewczynę to jednak nie działa, a ja jestem nią zafascynowany.
– Przestań ją molestować – wtrącam się, robiąc krok do przodu, żeby odsunąć Jacksona, zanim zacznie gwałcić jej nogę.
– Nie martw się o mnie – rzuca dziewczyna uspokajająco. – Nie jest pierwszym kowbojem, który tu wparował, sądząc, że jest Johnem Wayne’em. – Chichocze, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Mam na imię Bailey.
Wyciąga rękę, a ja ściskam ją i przedstawiam siebie i Jacksona, a ona nie daje się nabrać na jego sztuczkę z zamianą. Mój brat lubi wkręcać ludzi, ale to śmieszyło, kiedy byliśmy dziećmi, teraz jednak, gdy dobijamy do trzydziestki, jest tylko irytujące.
– Ja oczywiście jestem tym przystojnym bliźniakiem. – Jackson puszcza oko i wyciąga rękę, zamierzając przeszkodzić nam w rozmowie.
– Naprawdę? – rzuca Bailey, niechętnie ściskając jego dłoń. – A skąd wiesz?
Evan i Alex się śmieją, widząc, jak usadziła Jacksona, który najwyraźniej nie przywykł do takiego traktowania.
– No cóż, może z pozoru wyglądamy tak samo, lecz, kochanie, dziś wieczorem chętnie pokażę ci, że tylko z pozoru. – Znów puszcza do niej oko.
Bailey unosi brwi, zdecydowanie nie złapała przynęty, ale to zabawne patrzeć, jak Jackson się pogrąża.
– Choć propozycja brzmi kusząco, nie mogę jej przyjąć. Mam zasadę, że nie umawiam się z klientami. – Dziewczyna wzrusza ramionami i ściąga usta, jakby naprawdę była bardzo rozczarowana.
– Spoko, kochana. Nie jestem twoim klientem, tylko drużbą twojego klienta, więc…
– …więc rób, co mówię – wypalam, zaciskając zęby. Kładę rękę na jego ramieniu i popycham w stronę Evana i Aleksa. – Przebierz się i możemy iść.
– Daj mi swój numer! – krzyczy Jackson, gdy Evan ciągnie go do przymierzalni.
Na szczęście Bailey, zamiast krzywić się z niezadowolenia, co powinna właściwie zrobić, kręci z uśmiechem głową. W dodatku ma poczucie humoru!
– Zwykle zostawiamy go w domu, ale raz w miesiącu musimy go wyprowadzać, żeby pobył na świeżym powietrzu i się socjalizował – żartuję, a Bailey wybucha niepohamowanym śmiechem.
– Jesteś zabawny. – Podchodzi bliżej, nasze spojrzenia się spotykają. – Smoking wygląda na tobie doskonale. – Mruga szybko, gdy orientuje się, że nie jesteśmy sami. – Na was wszystkich – dodaje pospiesznie.
Wkrótce pojawiają się pozostali drużbowie i Bailey dobiera im smokingi. Przez cały czas gawędzimy, a kiedy mówię jej, że prowadzę pensjonat Circle B, aż piszczy z ekscytacji.
– O rany, zawsze chciałam sprawdzić, jak tam jest!
– Tak? – Uśmiecham się. – Musisz wpaść, oprowadzę cię po ranczu.
Jackson prycha, a ja rzucam przekleństwo, gdy orientuję się, że stoi za mną.
– Nie wątpię, że to zrobisz.
– Zamknij się – warczę do niego. – Z przyjemnością zabiorę cię na konną przejażdżkę i wszystko ci pokażę – zwracam się do Bailey, która promienieje jak świąteczna choinka.
– Właściwie… – wtrąca się Jackson. Znowu! – To ja jestem instruktorem jazdy konnej w naszym pensjonacie. Będę szczęśliwy, mogąc zabrać cię na wycieczkę. – Mruga do niej znacząco i przygryza dolną wargę.
Daję słowo, że gdyby nie był moim bratem, walnąłbym go bez zastanowienia. Zaciskam dłonie w pięści, lecz zmuszam się do zachowania spokoju. Gdybym podbił mu oko przed ślubem Aleksa, moje życie zamieniłoby się w piekło niezależnie od tego, czy na to zasłużyłem, czy nie.
– Dobra, Jackson – wtrąca się Evan w samą porę, zaciskając rękę na jego ramieniu. – Chodźmy się przebrać, zanim John da ci w gębę.
Bailey znów się śmieje i ten słodki dźwięk sprawia, że odwracam się w jej stronę. Przymierzalnia opustoszała i teraz jesteśmy tylko my dwoje. Daję jej swój numer.
– Tak się cieszę! Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nigdy nie jeździłam konno.
Uśmiecham się, kręcąc głową.
– Wcale nie tak trudno. Wychowałaś się w mieście? – pytam, unosząc brew.
– Tak – potwierdza moje przypuszczenia. – To takie oczywiste? – Przygryza dolną wargę.
– Cóż… – Mierzę ją wzrokiem od stop do głów, jakbym ją bezczelnie oceniał. – Właściwie tak. Ale nie martw się, wybiorę ci odpowiedniego konia. – Puszczam do niej oko, a ona się czerwieni, co na na jej opalonej skórze wgląda uroczo.
Tydzień później Bailey dzwoni, a kiedy ją zapraszam, jazda konna nie jest jedyną rzeczą, której zamierzam ją nauczyć. Gdy wprowadzamy konie do stajni, jej usta i ręce są wszędzie. Przyciskam ją do ściany, sięgam ustami do jej warg, czując, jak ją to podnieca, gdy ociera się o moją pierś stwardniałymi sutkami. Jęcząc, wsuwam ręce w jej spodnie i moje przypuszczenia się potwierdzają: jest cholernie mokra i podniecona.
Zabieram Bailey do domu, gdzie ściąga ciuchy, a ja mogę zapamiętać każdy centymetr jej słodkiego ciała. Przesuwa paznokciami po moim twardym brzuchu i wykrzykuje moje imię, gdy przytrzymuję jej ręce nad głową i daję rozkosz, jakiej nigdy nie zapomni.
Następnego ranka, gdy odprowadzam Bailey do samochodu i się żegnamy, Jackson zawraca mi dupę. Jest wkurzony, że przez całą noc nie dawałem mu spać, a mnie nie jest ani trochę przykro, bo on odstawia coś takiego co tydzień. Wiem jednak, że jeszcze bardziej wkurza go to, że Bailey zainteresowała się mną, a nie nim. Jego biedne małe ego jest poobijane.
– Przez ciebie będę dziś do niczego – gdera, trzaskając drzwiami szafki i szukając czegoś w kuchni.
Parskam, uśmiechając się.
– Jak każdego dnia, więc nie wiem, o czym mówisz.
– Wal się, dupku. Nawet nie dajesz lekcji, aż tu nagle robi się z ciebie Kowboj Bajerant.
Przewracam oczami, słysząc to głupie przezwisko.
– To korzyści płynące z pracy na ranczu. – Kładę rękę na jego ramieniu. – Laski lubią facetów, którzy nie starają się aż tak bardzo.
Jackson potrząsa ramieniem i zrzuca moją dłoń.
– Powiedział facet, który poznał babkę do bzykania w sklepie ze ślubnymi ciuchami – kwituje.
Wzruszam ramionami. Nie chcę, żeby jego gorycz popsuła mi nastrój.
– I skończyła w moim łóżku. A o to chodzi – kpię. – Lepiej zainwestuj w zatyczki do uszu, bo może zaproszę ją na drugą rundkę! – dodaję, ruszając korytarzem. – Chyba że lubisz podsłuchiwać!
– Spierdalaj! – To ostatnie, co słyszę, zanim wskoczę pod prysznic. Zaczynam dzień w cholernie dobrym nastroju.
Uwielbiam początek roku. Stare powiedzenie „Nowy rok, nowa ja” to moje oficjalne motto. Znów zaczęłam ćwiczyć, wysłałam tonę CV i nawet przestałam jeść czekoladę – co prawdopodobnie mnie zabije – ale po tym, gdy przez cały college pochłaniałam cukier tak, jakby od tego zależało moje życie, wiem, że muszę na chwilę spasować. Moja najlepsza przyjaciółka i ja zakładamy się, jak długo wytrwamy w tych postanowieniach: ona mówi, że dwa miesiące, a ja, że sześć. No, czas pokaże.
Późny wieczór, deszcz bębni w okno i choć dopiero osiemnasta, na dworze jest prawie ciemno. To jedyny znak, że zima jeszcze nie odeszła, lecz ja traktuję ją jak przedłużone wakacje. Przez ostatnie kilka semestrów harowałam jak wół, skończyłam college pół roku wcześniej i zdecydowałam się na kilkumiesięczny odpoczynek. Postanowiłam dobrze się bawić i nie stresować, czekając na odpowiedź z podstawówek, do których rozesłałam CV. Chociaż znajduję się na liście nauczycieli na zastępstwa, nikt nie dzwoni i jestem trochę rozczarowana.
– Milu! – woła matka z dołu.
Kiedy znajdę pracę jako pełnoetatowa nauczycielka, pierwszą rzeczą, na którą zacznę oszczędzać, będzie mieszkanie. Rodzice namawiali mnie, żebym zrobiła sobie krótką przerwę, bo przecież kończyłam college i miałam praktyki nauczycielskie, lecz nie chcę prosić ich o pieniądze. Wolę zarobić je sama.
– Co tam, mamo? – pytam, stojąc na szczycie schodów.
– Dzwoniła babcia. Nie zapomnij oddzwonić do niej jeszcze w tym stuleciu.
Przewracam oczami. Zanim pójdę się przebrać, zaglądam do pokoju bliźniaczek, ale nawet mnie nie zauważają. Katie i Avery są typowymi dwunastolatkami na etapie malowania się, mają fioła na punkcie celebrytów i nie odrywają się od iPhone’ów. Niedługo dorosną, co jest dla mnie nie do pojęcia, bo właściwie je wychowałam.
Zaglądam też do pokoju Bekki, ale jej nie ma, bo poszła na trening piłki nożnej. Ma szesnaście lat, właśnie skończyła rok szkolny i nie sposób ją złapać. Próbuję być wspaniałą starszą siostrą – jestem trzecia z naszej siódemki, jeśli chodzi o wiek – bo niedługo się wyprowadzę i wszystko się zmieni. Gdy wyprowadzili się Sara i Andrew, płakałam, szczególnie że byli mi najbliżsi wiekiem. Piper jest o trzy lata młodsza ode mnie, uczy się na pierwszym roku college’u i pojawia się w domu tylko wtedy, gdy potrzebuje pieniędzy.
Dziś wieczorem spotykam się z moim przyjacielem Cade’em. Idziemy do baru sportowego obejrzeć podsumowanie ostatniego sezonu futbolowego – na ogół tak spędzamy czwartkowe wieczory. On uwielbia futbol, ja uwielbiam futbol i jesteśmy parą połączoną przez niebiosa, choć tylko ja tak myślę. Odkąd poznaliśmy się na pierwszym roku college’u, przebywamy w strefie bezpiecznej przyjaźni, ja jednak mam nadzieję, że pewnego dnia Cade przejrzy na oczy i zobaczy, kogo przez ten cały czas miał przed sobą.
Wzdychając, wciągam dżinsy i botki, owijam szyję szalikiem i schodzę na dół. Przez drzwi prowadzące na patio widzę, jak mama rozmawia przez telefon, stojąc koło małego gazowego paleniska. Kiwa na mnie, żebym do niej przyszła. Robię to, by jej powiedzieć, że wybywam na cały wieczór.
Gdy wychodzę na dwór, w twarz uderza mnie zimno Georgii. Kawa w kubku mamy paruje. Choć spędziłam tu całe życie, chyba nigdy nie przywyknę do tego rześkiego powietrza. Dzięki Bogu za centralne ogrzewanie. Odgarniam włosy z czoła i poprawiam kucyk.
Mama wskazuje telefon i bezgłośnie porusza ustami:
– To babcia.
Kręcę głową, pokazuję jej na moim telefonie, która jest godzina, i macham ręką, że muszę już iść.
– Tak, jest obok – informuje mama z chytrą miną.
Właściwie wiedziałam, że nie uda mi się wymknąć.
Nie przestając kręcić głową, biorę od niej telefon.
– Cześć, Gigi.
– Milu, obiecałaś, że mnie odwiedzisz, i chcę wiedzieć, kiedy przyjedziesz. W walentynki parafia organizuje konkurs tańca i jarmark wypieków, a pamiętam, że gdy byłaś mała, bardzo to lubiłaś.
Uśmiecham się. Trudno być złą na babcię, kiedy się z nią gada, chociaż Gigi nie wie, kiedy skończyć. To nie tak, że jej nie doceniam, kocham moją babcię bardziej niż kogokolwiek na świecie, ale naprawdę muszę już wychodzić na futbolową randkę.
– Muszę sprawdzić, po ile są bilety. – Pamiętam, że obiecałam, iż spędzę z nią trochę czasu, gdy skończę college i będę miała wolne.
Słyszę szelest papieru i jestem pewna, że babcia przegląda notes, w którym wszystko zapisuje.
– Zdaję sobie sprawę, że jest mało czasu, ale zanim coś powiesz, wiedz, że Dziadziuś oznajmił, że zapłaci za twój bilet. Tęsknimy za tobą, kochanie. I twoi kuzyni też. Przecież skończyłaś college, masz trochę wolnego, więc może mogłabyś spędzić kilka tygodni, a nawet miesiąc, odwiedzając znajomych, chodząc do kościoła, pomagając na ranczu, wybierając jajka… Będzie jak za dawnych czasów.
Znów się uśmiecham. To była tradycja: każdego roku spędzałam u babci miesiąc lub dwa, lecz kiedy zaczęłam chodzić na kursy wakacyjne, wszystko się skończyło.
Mama patrzy na mnie z szerokim uśmiechem, kołysząc się w fotelu, który mój starszy brat zrobił na zajęciach ze stolarstwa w szkole średniej. Czuję na twarzy ciepło bijące od paleniska i mam ochotę powiedzieć Cade’owi, żeby zamiast spotykać się ze mną w barze, przyszedł tutaj.
– Dobrze, Gigi, przyjadę, będzie fajnie.
Przypominam sobie, jak wyjaśniała mi, dlaczego jest zimno, co robił Dziadziuś, i jak lubiłam jeździć do niej w odwiedziny, gdy byłam młodsza. Wybieraliśmy się na konne przejażdżki, zbieraliśmy jajka i karmiliśmy świnie. Tylko wtedy czułam się jak prawdziwy południowiec.
– Zwykle przyjeżdżałaś z braćmi i siostrami, ale przecież nie potrzebujesz ich, by odwiedzić swoją Gigi. Przez kilka tygodni będziemy tylko ja, Dziadziuś i ty. No i oczywiście Katarina – dodaje babcia, mając na myśli moją kuzynkę, z którą się przyjaźnię. Uznaję, że po czterech nerwowych latach w szkole i całym tym zastanawianiu się nad przyszłością należy mi się odpoczynek.
– Przekonałaś mnie. Przyjadę. Ale teraz naprawdę muszę lecieć. Kocham cię – kończę pospiesznie i oddaję telefon mamie, zanim utknę tu na całą noc, wspominając stare czasy. Mówię szeptem, dokąd idę, i zanim wyjdę, szybko ją ściskam. Zawsze byłyśmy ze sobą blisko, może dlatego że spośród wszystkich sióstr ja jestem najbardziej do niej podobna. Choć czasem mnie wkurza, mama respektuje moją prywatność.
Idę do samochodu i wysyłam Cade’owi SMS, że już jadę. W odpowiedzi przysyła mi emotikonka – uniesiony kciuk. Śmieję się, odpalam samochód i jadę przez miasto z muzyką i ogrzewaniem rozkręconymi na cały regulator. Znajduję miejsce na parkingu, wchodzę do knajpki i widzę Cade’a siedzącego przy barze z dziewczyną, której nie rozpoznaję. Jestem zaskoczona, zaciskam jednak zęby, przywołuję uśmiech na twarz i ruszam w ich stronę, zakłócając intymną chwilę.
– Mila! – Cade wstaje i obejmuje mnie jedną ręką. – Musisz poznać moją przyjaciółkę Kristi.
Zerka na nią, a ja od razu wiem, że jest kimś więcej niż „przyjaciółką”. Narasta we mnie paskudna zazdrość, lecz staram się ją stłumić. Dlaczego nie powiedział, że kogoś przyprowadzi? Przynajmniej nie byłabym niemile zaskoczona. W mojej głowie wirują pytania i myśli, ale staram się o nich zapomnieć, gdy witam się z dziewczyną.
– Cześć, miło cię poznać.
– Mnie ciebie też. Dużo o tobie słyszałam. – Kristi mierzy mnie wzrokiem, ocenia.
– Mam nadzieję, że wszystko w porządku? – Jakoś udaje mi się być miłą.
Siadam przy barze obok Cade’a i zamawiam sałatkę z kurczakiem. W takiej chwili nie zamierzam trzymać się postanowień i zdrowo się odżywiać. Chcę pić piwo i zjeść podwójnego cheeseburgera, choć, szczerze mówiąc, słuchanie, jak flirtują, odbiera mi apetyt.
Przez cały wieczór gadamy o meczach i rozgrywających, ja jednak czuję się jak piąte koło u wozu. Rozmowa zbacza na bardziej prywatne tematy, a ja uznaję, że pora iść, zanim sytuacja zrobi się jeszcze bardziej niezręczna.
– Zbieram się – oznajmiam Cade’owi, gdy zamawia jeszcze jedną kolejkę.
– Nie idź, noc jeszcze młoda.
Kristi się śmieje, ja też staram się zachichotać.
– Dla was, gołąbki, może tak, ale jutro wcześnie zaczynam dzień. – To kłamstwo, jednak patrzenie, jak flirtują, rani mi serce. Przypomina mi, że jestem tylko przyjaciółką i tylko tym dla niego będę.
– Odprowadzę cię – proponuje Cade, a ja nie protestuję. Po raz pierwszy tego wieczoru będziemy mieli chwilę dla siebie, lecz ja chcę tylko wrócić do domu, włożyć spodnie od dresu i pochłonąć trochę tuczących kalorii w postaci lodów.
Gdy idziemy przez parking, przyjaciel pyta mnie, co myślę o Kristi.
– Jest miła – mówię, otwierając drzwi auta i patrząc na migające światła w nadziei, że to odwróci moją uwagę.
– Naprawdę ją lubię. Przypomina mi ciebie – mówi Cade, jeszcze bardziej łamiąc mi serce. Dlaczego musiał powiedzieć coś takiego? Nie widzi, że przyszłam tu wyłącznie dla niego?
Staram się uśmiechać – bo tylko to mogę zrobić.
– Więc z nią bądź.
– Tak uważasz? – Bada spojrzeniem moją twarz, a ja wybucham śmiechem i wyrażam aprobatę, której oczekuje.
– To nie moja sprawa. Nie ja mam z nią chodzić – dodaję.
Cade bierze mnie za rękę.
– Nie, ale jesteś moją najlepszą przyjaciółką i chcę wiedzieć, co naprawdę myślisz.
Przez moment zastanawiam się, co chcę mu powiedzieć, i o mało nie wykładam kart na stół. Mam ochotę go zapytać, dlaczego nie jestem dla niego wystarczająco dobra, dlaczego nigdy nie myślał o mnie w taki sposób, jak o Kristi, i co ona ma w sobie takiego, czego nie mam ja, choć mu mnie przypomina. Byłoby łatwo rzucić mu do stóp moje uczucia i serce, lecz ja z drżeniem wypuszczam powietrze i mówię:
– Uważam, że jeśli ją lubisz, powinieneś się przekonać, dokąd was to zaprowadzi. To właśnie myślę, szczerze.
Na jego twarz wraca uśmiech, a ja nienawidzę się za to, że na ten widok moje serce zaczyna gwałtownie bić.
– Dzięki, Milu. Wyślij mi esemesa, kiedy dotrzesz do domu.
– Wyślę – obiecuję i ściskamy się krótko.
Kiedy się rozdzielamy, mam wrażenie, jakby przebiegł między nami prąd, lecz on patrzy na mnie obojętnie, więc wiem, że tylko ja to poczułam.
Gdy odchodzi, wślizguję się do samochodu, zapalam silnik i opadam na oparcie siedzenia. Jak okropną musiałabym być przyjaciółką, żeby sabotować jego nowy związek. To ryzykowne, mówić coś teraz, kiedy ich relacja jest świeża i kiedy Cade powiedział mi, co czuje do Kristi. Uświadamiam sobie, że znów wylądowałam za linią boiska. Czekam, aż on przejrzy na oczy, i czuję ukłucie w sercu.
Gdy docieram do domu, rodzice są już w łóżku i jestem im za to wdzięczna. Mama wie, że od lat czuję coś do Cade’a i jeśli teraz zobaczy moją twarz, domyśli się, że coś się stało. Wchodzę po schodach, wkładam rozciągnięty podkoszulek i wślizguję się pod koc, by się ogrzać.
Przewracam się z boku na bok, nie mogąc przestać myśleć o Cadzie, i czuję ciężar na sercu. Wspieram go w podjęciu złej decyzji, oto, co robię. Zawsze tak robiłam i będę robiła, ponieważ znam go na tyle dobrze, by wiedzieć, że i tak postąpi, jak zechce. Zanim włączę telewizor, dzwoni moja starsza siostra Sarah.
– Co jutro robisz? – pyta głosem słodkim jak miód.
Po jej tonie poznaję, że czegoś ode mnie chce, i uśmiecham się, szczęśliwa, że coś odrywa mnie od smutnych myśli. Sarah jest ode mnie cztery lata starsza, lecz zawsze byłyśmy blisko. Mama opowiadała mi o tym, jak bardzo Sarah była podekscytowana, że będzie miała młodszą siostrę, i że zawsze lubiła pomagać jej w opiekowaniu się mną. Szybko poczułyśmy więź, mimo że znajdowałyśmy się na różnych etapach życia. Zawsze mogłam na nią liczyć, i vice versa.
– Hmm… no cóż… właściwie to jestem zawalona robotą. Mam zamiar spać do południa, opychać się śmieciowym jedzeniem, oglądać Netfliksa i przez cały dzień chodzić w dresie.
Jestem żałosna.
– Sądzisz, że mogłabyś zmienić plany i popilnować Grahama? Mam wizytę u lekarza, o której zupełnie zapomniałam, a potem przyjaciółka chce mnie zaprosić na brunch. Proszę, proszę, proszę! Zapłacę ci, ile chcesz, a nawet przyniosę butelkę twojego ulubionego czerwonego wina!
Śmieję się.
– Nie musisz mi płacić. Kiedy?
– Koło ósmej? Hmm, może lepiej o siódmej? – W jej głosie słychać wahanie.
– Dobrze, ale przez cały czas będę go karmiła mlekiem czekoladowym, więc kiedy wrócisz, będzie najedzony i na haju.
– To zły pomysł, zważywszy, że nie toleruje laktozy. Wyjdziesz na kretynkę! – odcina się.
Chichoczę, po czym ziewam szeroko, co powoduje, że Sarah robi to samo. Aż do teraz nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo jestem zmęczona.
– Dobra, nie przejmuj się. No to widzimy się jutro wczesnym i pogodnym rankiem.
– Dziękuję! Kocham cię!
– Uch, ja ciebie też.
Rozłączam się i nastawiam budzik. Jestem podenerwowana, więc włączam telewizor. Myśli kłębią mi się w głowie, wciąż wracam do Cade’a i Kristi. Zazdrość znów pokazuje swoją paskudną twarz, nienawidzę się tak czuć. Powinnam cieszyć się jego szczęściem, tymczasem przypominam sobie każde ukradkowe spojrzenie, każdy uśmiech – w tych krótkich chwilach, gdy byliśmy sami – i myślenie o tym boli.
Zamykam oczy, słuchając cichego dźwięku z telewizora. Nie obchodzi mnie, jaki kanał leci, nie oglądam tego, lecz dźwięk i błyski ekranu mnie uspokajają. Choć zamykam oczy i się odprężam, nie mogę zasnąć, co potwornie mnie wkurza. Tak bardzo potrzebuję odpoczynku, ale nie odpocznę, ponieważ Graham jest nieznośny, szczególnie że teraz potrafi już chodzić. Poddaję się, siadam na łóżku, przypomniawszy sobie, że miałam dać Cade’owi znać, kiedy przyjadę do domu. Biorę telefon i piszę SMS:
Jestem już w domu.
I jeszcze:
Chyba powinniśmy porozmawiać.
Nie wiem, co mnie skłoniło do wysłania tego drugiego SMS-a, ale bardzo mi to ciążyło. Czasami, gdy czujemy się dziwnie, lepiej to przegadać, prawda? Kiedy o tym pomyślałam, natychmiast poczułam się głupio i chciałam skasować wiadomość, lecz było już za późno.
Cade: Też chcę z tobą o czymś pogadać.
Moje serce przyspiesza, a na policzki uderza gorąco.
Mila: Doskonale. Jutro?
Cade: No to randka.
Co to, do cholery, znaczy… „randka”? Zbyt dokładnie wszystko analizuję. Wyłączam telefon i próbuję zasnąć, lecz przewracam się w łóżku i mam mętlik w głowie.
Moje ciało budzi się, nim zadzwoni budzik. Jestem wykończona. Wciągam jakieś ciuchy i ruszam na dół. Gdy tylko moja stopa dotyka pierwszego schodka, czuję zapach parzonej w kuchni kawy i słyszę cichą rozmowę mamy i taty. Kiedy się wyprowadzę, będzie mi brakowało tylko jednego – rodziców. Choć za bardzo wtrącają się w moje życie i potrafią być jak wrzód na tyłku, bardzo ich kocham.
Gdy wchodzę, odwracają się i wpatrują we mnie tak, jakby zobaczyli ducha. Bliźniaczki siedzą przy stole, jedzą płatki i o coś się kłócą. Becca przychodzi w słuchawkach na uszach. Mrucząc do muzyki i wszystkich ignorując, wrzuca chleb do tostera. Mama szpera w lodówce, by zrobić lunch dla bliźniaczek, tata szuka czegoś w szafce. Odkąd Becca może prowadzić, mama przed wyjściem do pracy ma jeden obowiązek mniej, ponieważ Becca odwozi bliźniaczki do szkoły. Takie zamieszanie w ogóle mi nie przeszkadza. To typowy poranek w domu Carmichaelów.
– Co tu robisz tak wcześnie? – pyta tata, patrząc na zegarek i odwracając się w moją stronę.
Teraz zwykle zwlekam się z łóżka kilka godzin po tym, gdy dzieciaki wyjdą do szkoły, bo nie mam już zajęć ani wykładów, którymi musiałabym się przejmować.
– Obiecałam Sarah, że dziś zajmę się Grahamem. – Idę, zataczając się, do dzbanka z kawą, wyjmuję z szafki kubek termiczny i napełniam go po brzegi.
– To miłe, jestem pewna, że Sarah to doceni.
Oglądam się przez ramię i widzę, że mama się uśmiecha.
– Taa, na pewno – odpowiadam i też posyłam jej uśmiech, po czym dmucham na kawę, zanim dodam do niej śmietanki.
Przed wyjściem ściskam rodziców i rzucam „cześć” siostrom.
Uderza mnie zimne poranne powietrze i marzę o tym, by przez cały dzień siedzieć przed kominkiem i oglądać kanał sportowy. No ale siostra poza rodziną nie ma właściwie nikogo, na kim mogłaby polegać, a ja nie chcę, by została bez pomocy. Jej rozwód był okropny, teraz ma wyłączną opiekę nad Grahamem i staram się ją wspierać, jak mogę.
Przejeżdżam kilka przecznic i parkuję przed jej domem. Gdy wysiadam z samochodu, Sarah wita mnie w drzwiach z Grahamem na rękach.
– Dziś rano jest w szczególnym nastroju – uprzedza mnie, kiedy malec kładzie głowę na jej ramieniu, patrząc słodko jak zwykle.
– Hej, Grahamie Crackerze, chcesz zobaczyć swoją ulubioną ciocię? – szczebioczę, wyciągając ręce, a on natychmiast wychyla się w moją stronę. Mama mówi, że mam wyjątkowe podejście do dzieci i że zamiast uczyć w pierwszych klasach, powinnam otworzyć przedszkole. Właściwie się z nią zgadzam: odkąd podrosłam, pomagałam rodzicom zajmować się młodszym rodzeństwem, spędziłam kilka letnich miesięcy, opiekując się noworodkami w przykościelnym żłobku. Dzieciaki mnie kochają, a ja kocham je, i pewnego dnia chcę mieć czworo własnych. Wychowując się z sześciorgiem dzieci, stałam się osobą, jaką jestem dzisiaj, i zawsze marzyłam o tym, że gdy się wyprowadzę i wyjdę za mąż, będę miała dużą rodzinę.
Śmieję się, gdy Graham ciągnie mnie za włosy i gada coś po swojemu.
– No dobrze, to do zobaczenia za kilka godzin. – Uśmiechem żegnam Sarah, a ona daje Grahamowi dużego buziaka w mały pyzaty policzek i zanim ją wygonię, kilka razy mi dziękuje.
Gdy tylko próbuję postawić małego na podłodze, Graham zaczyna krzyczeć, ile sił w płucach, a ja doskonale rozumiem, o co chodziło Sarah.
– Graham, gościu – droczę się z nim – nie wrzeszcz tak, bo ciocia Mila nie będzie się z tobą bawiła.
Patrzy na mnie groźnie, po czym kładzie głowę na moim ramieniu.
– Nie! – mówi, a ja wiem, po kim odziedziczył taki sposób zachowania – po Sarze.
Kiedy wreszcie przestaje się do mnie kleić, bawimy się na podłodze jego ciężarówkami, lego i dinozaurami. Pokazuje mi każdą ciężarówkę i ustawia je w szeregu. Patrzę zdumiona, jak urósł i jaki sprytny się zrobił. Na myśl o tym, że jego ojciec tego nie doświadcza, serce mi się kraje, wiem jednak, że to jego wybór – nie angażować się. Kraje mi się także z powodu Sarah. Nie chciała zajść w ciążę i być samotną matką. Balonik z napisem „żyli długo i szczęśliwie” pękł, a mnie było smutno, że siostra została sama.
Po kilku godzinach zabawy włączam telewizor i siadam na kanapie z Grahamem na kolanach, ponieważ nadeszła pora jego późnoporannej drzemki. Zasypiamy oboje przy dźwiękach dochodzących z telewizora.
Kiedy się budzę, mam zdrętwiałą rękę, a dzieciak znów opowiada mi o swoich zabawkach. Śmieję się cicho. Godzina drzemki sprawiła, że jest pobudzony, zupełnie jakby przed wyjściem Sarah dała mu słodycze. Zsuwa się z kanapy, zaczyna zbierać dinozaury i mi je przynosić. Po chwili piętrzą się na kanapie. Chciałabym mieć tyle energii co Graham przed dziesiątą rano.
Dzień mija, jest czas na przekąskę, potem znów się bawimy, czytamy kilka książeczek, a tuż przed tym, gdy zaczynam przygotowywać lunch, wraca Sarah. Wręcza mi dużą brązową torbę, w której, jak sądzę, jest butelka wina.
– Ty możesz potrzebować go bardziej niż ja – mówię z uśmiechem, patrząc na Grahama.
– To twoje ulubione, prezent ode mnie. – Siostra ściska mnie i dziękuje za wszystko.
Kończę przyrządzać lunch dla małego i gdy tylko stawiam przed nim talerz, Graham prawie w nim nurkuje i zaczyna napychać sobie buzię.
– Spokojnie, chłopie – mówię, gdy sos do spaghetti pokrywa jego twarz i rączki.
– Ktoś tu jest w lepszym humorze. – Sarah spogląda na synka, a potem na mnie. – Jeszcze raz dziękuję.
Gdy zamierzam jej powiedzieć, żeby już przestała mi dziękować, bzyczy moja komórka. Wyjmuję ją z kieszeni i widzę esemes od Cade’a: pyta, o której możemy się dziś spotkać i porozmawiać. Moje serce trzepocze, a Sarah przygląda mi się, unosząc brwi.
– Dlaczego po prostu mu nie powiesz, co czujesz? – pyta. – Miej to z głowy. Co złego może się stać?
Posyłam jej pełne dezaprobaty spojrzenie.
– To może zniszczyć naszą przyjaźń, bo jestem na dziewięćdziesiąt dziewięć procent pewna, że on nie czuje tego, co ja. Poza tym obydwoje wiemy, że żadne z nas nie jest dobre w związkach.
Biorąc pod uwagę to, że większość moich związków polegała na jednostronnym uczuciu lub kończyła się złamanym sercem, to stwierdzenie nie mogło być prawdziwsze.
– Jest więc jakaś szansa? – pyta Sarah, uśmiechając się smutno. – Ale masz rację. – Marszczy nos. – Szczerze mówiąc, Tim był dupkiem.
– Nie spieram się. – Wzruszam ramionami, ściskam Sarah i się żegnam.
Zgadzam się spotkać z Cade’em w barze kanapkowym na drugim końcu miasta i powtarzam sobie wszystko, co chcę mu powiedzieć. Czy powinnam wspomnieć, jak się czułam, tłumiąc uczucie do niego? Jak wpłynie na naszą przyjaźń to, że zakochał się w Kristi? Rozważałam w głowie różne opcje i scenariusze i zdecydowałam, że pozwolę, by mówił pierwszy. Może wyzna mi, jak się czuje, i nie będzie aż tak niezręcznie.
Ha! Dziewczyny mogą sobie pomarzyć.
Parkuję, wchodzę do baru i dostrzegam go we wnęce przy oknie z widokiem na ulicę. Jest typowy zimowy dzień, bezbarwny, lecz ja uwielbiam tu mieszkać. Zamawiamy coś do jedzenia, a kiedy czekamy, przyglądam mu się. Przygryza dolną wargę, co sprawia, że denerwuję się jeszcze bardziej.
– No więc… – zaczyna Cade.
– Tak? – Unoszę brwi i upijam łyk wody, bo zaschło mi w ustach.
– No cóż, wczoraj wieczorem… – Urywa, a mnie pocą się dłonie.
Siedzę w milczeniu i czekam. Mijają sekundy, które dla mnie są jak godziny.
– Cade, po prostu wyrzuć to z siebie – zachęcam go.
– No dobrze… Wczoraj wieczorem Kristi powiedziała mi, że jest w ciąży i że to moje dziecko.
Cholera jasna! W ogóle się tego nie spodziewałam! Przełykam z trudem ślinę, starając się nie okazywać emocji. Moje serce bije szybko, wszystko wiruje. Chcę zadać tyle pytań, lecz tylko się uśmiecham i mówię:
– O rany. Naprawdę?
Kręci głową z lekkim uśmiechem.
– Tak. Spotykamy się od kilku miesięcy – wyjaśnia i czuję się trochę zdradzona, bo nie wiedziałam, że Cade kogoś ma. Ja mówię mu prawie wszystko i sądziłam, że on mnie też, no ale, jak widać, nie.
– Rozumiem. – Zerkam na stolik zadowolona, że przyniesiono jedzenie. Dziękuję kelnerce i poświęcam Cade’eowi całą moją uwagę. – I jak się z tym czujesz?
– Byłem w szoku i chyba wciąż jestem, ale zamierzam poprosić, by za mnie wyszła. Tak należy postąpić, naprawdę bardzo ją lubię. Dziś rano powiedziałem matce, a ona zaczęła świrować.
Wpatruję się w jego twarz, marząc, by móc czytać w jego myślach.
– Kochasz ją?
– Myślę, że mógłbym ją pokochać. Nie zamierzałem tak szybko się ustatkować, ale teraz ona nosi moje dziecko i sądzę, że dla jego dobra muszę dać nam szansę, nie uważasz?
– Dobry z ciebie facet, Cade. – Kładę rękę na jego dłoni. – Słuchaj instynktu, bo on cię nigdy nie zawiedzie. – Uśmiecham się szczerze, chociaż świadomość, że wszystko między nami się zmieni, jest bolesna.
Cade kiwa głową i patrzy na nasze ręce.
– Dzięki, Milu, nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.
Powoli zapada się w sobie, a na jego twarzy maluje się stres związany z tym, że zostanie ojcem, a może i mężem. Spoglądam na niego i prawie nie rozpoznaję mojego najlepszego przyjaciela w mężczyźnie, w którym kochałam się przez ostatnich kilka lat. Mimo to jedna rzecz była oczywista: Cade to dobra, słodka dusza, a Kristi niech lepiej doceni, co ma.
Kończymy jeść, a gdy Cade opowiada o swojej przyszłości, ogarnia mnie smutek i zdaję sobie sprawę, że nie będzie w niej dla mnie miejsca. Nie do końca takie życie sobie zaplanował, jest jednak zbyt szlachetny, by nie postąpić tak, jak jego zdaniem postąpić należy. Cokolwiek wybierze, będę go wspierała, bo tak robią przyjaciele.
Po lunchu Cade odprowadza mnie do samochodu i bierze w ramiona. Stoimy tak przez chwilę, a jego zapach zniewala moje zmysły. Zawsze dobrze pachniał, a jego woda kolońska stała się moją ulubioną od chwili, gdy użył jej po raz pierwszy. Gdy się odsuwam, widzę w jego oczach troskę.
– Poczekaj, nie chciałaś mi czegoś powiedzieć? – pyta.
– A, tak. – Myślę gorączkowo. – Tylko tyle, że jadę na miesiąc do babci do Teksasu i że przez jakiś czas nie będę oglądała z tobą powtórek meczów w czwartki. – Mrugam, skubiąc brzeg koszuli, i mam nadzieję, że Cade nie przejrzał mojego kłamstwa.
Oddycha głęboko.
– W porządku. Masz moje pozwolenie – żartuje, a ja szeroko się uśmiecham. – Dziękuję, Milu. – Poważnieje i martwię się na myśl o presji, jaką teraz będzie czuł.
– Za co? – pytam, otwierając drzwi auta.
– Za to, że jesteś dobrą przyjaciółką. Jesteś jedyną osobą na świecie, której ufam, i lepiej mi się oddycha na myśl o tym, że mam twoje wsparcie.
– Nie ma za co. – Uśmiecham się z wysiłkiem. Uwielbiam to, że Cade tak mi ufa, choć zastanawiam się, dlaczego to, że chodzi z Kristi, trzymał w tajemnicy aż do wczoraj, i czy gdyby nie oznajmiła mu, że jest w ciąży, toby mi o niej kiedykolwiek powiedział. – Zawsze masz moje wsparcie, choćby nie wiem co – zapewniam i wsiadam do samochodu.
Odjeżdżając, macham mu, a on idzie do swojego auta nieco podniesiony na duchu. Czuję się jak początkujący gracz, który obserwuje postępy innych z ławki rezerwowych. Jadę oszołomiona do domu, przypominając sobie wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin. Gdy wjeżdżam na podjazd, patrzę na szare niebo, które idealnie oddaje mój nastrój. Dzwoni komórka, to babcia. Na mojej twarzy pojawia się uśmiech i odbieram szczęśliwa, bo mam nowy plan: jak najszybciej wyjechać.
Jacksonowi należy się kopniak w dupę. Na widok naszych koni, które wyszły ze stajni i pasą się przed pensjonatem, przychodzi mi do głowy tylko jedna myśl: musiał zostawić otwartą bramę. A ponieważ nie wypiłem jeszcze porannej kawy, doprowadza mnie to do furii. Nad ziemią unosi się mgła, wszystko spowija pomarańczowa poświata, gdy rąbek słońca wygląda znad horyzontu. Wzdycham i idę do stajni. Wrzucam do kieszeni kurtki garść owsa i biorę kilka postronków. Jest zimno – no ale mamy styczeń – i to ostatnia rzecz, jaką mam ochotę teraz robić. A im więcej o tym myślę, tym większą zyskuję pewność, że Jacksonowi należą się dwa kopniaki w dupę. To, że muszę sam łapać konie, podczas gdy on śpi, potwornie mnie wkurza. Ja pierdolę!
Wpadam jak burza do domu, w którym on smacznie sobie chrapie. Trzaskam drzwiami, idę do kuchni i napełniam dzbanek zimną wodą aż po brzegi. Dodaję jeszcze kilka kostek lodu i nie tracąc ani chwili, otwieram drzwi do pokoju Jacksona. Mój brat zwisa do połowy z łóżka i ma na sobie tylko bokserki. Oblewam go wodą.
– Co, do kurwy nędzy?! – wrzeszczy, staczając się z materaca i zwalając z łomotem na podłogę.
Powstrzymuję śmiech, gdy wstaje, ociekając wodą, wkurzony jak zawsze. Patrzy na swoje mokre gatki, po czym zaczyna na mnie szarżować. Kręcę głową i usuwam mu się z drogi, obserwując, jak wali w ścianę za mną.
– A więc teraz ty i ja wiemy, że nie powinieneś nakręcać się przed kawą – kpię z niego. Jego pierś gniewnie unosi się i opada. – I zanim zaczniesz się rzucać, ty mały fiucie, wiedz, że wszystkie nasze konie wałęsają się dookoła pensjonatu – dodaję.
Wracam do kuchni, zgarniam postronki, które powiesiłem na oparciu wysokiego stołka, i nie czekając na Jacksona, wychodzę na dwór, żeby złapać konie. Po chwili słyszę, jak za moimi plecami trzaskają drzwi.
– Jesteś dupkiem, że budzisz mnie w taki sposób! – krzyczy Jackson.
Nie zatrzymuję się, tylko kręcę głową. Schodzę z ganku i zauważam, że wszystkie rosnące przed pensjonatem rośliny są zjedzone do korzeni. Mama się wkurzy, ale niech Jackson odpowie za swoje błędy.
Biała klacz żuje trawę. Wkładam rękę do kieszeni kurtki, wyjmuję garść paszy i do niej podchodzę. Z początku się waha, lecz w końcu zbliża się do mnie i trochę zjada. Przypinam postronek do metalowego kółka przy jej kantarze i prowadzę ją do stajni. Mijając Jacksona, przewracam kpiąco oczami. Nie mówi ani słowa, bo wie, że mam powód, by się na niego wściekać. Chciał pewnie zrobić wrażenie na jakiejś lasce i zapomniał zamknąć bramę.
Odprowadzam do stajni jeszcze dwa konie i pozwalam Jacksonowi zająć się resztą. Ja skończyłem. To on narobił tego bałaganu i niech sam go posprząta. Biorąc pod uwagę to, jak dużo koni wałęsa się samopas, nie zdziwiłem się, gdy zobaczyłem, że przyjechali mój brat Alex oraz Dylan. Wysiedli z samochodu i zaczęli pomagać. Mamroczę pod nosem przekleństwa, gdy zagaduje mnie pani mieszkająca w pensjonacie:
– Przepraszam… – Ma na sobie puszysty jaskrawożółty szlafrok, pasujące do niego kapcie i włosy zakręcone na lokówkach. – Czy zaparzy pan kawę?
Podchodzę z uśmiechem do ekspresu.
– Lubi pani mocną?
Poprawia włosy i ogląda mnie od stóp do głów.
– Taką samą jak mężczyźni, którzy mi się podobają – odpowiada, puszczając do mnie oko.
Śmiejąc się, kręcę głową i zaczynam parzyć kawę. Kobieta jest mniej więcej w tym samym wieku co moja mama, lecz jej zachowanie mnie nie zaskakuje. Prowadzę pensjonat od wielu lat i wiem, że sporo osób jedzie na wakacje, żeby pobzykać, chociaż miss Daisy najwyraźniej szuka kandydata poza swoją ligą.
Podaję jej z uśmiechem kubek kawy i sobie idę. Miksowanie się z takich niezręcznych sytuacji to moja specjalność.
Kiedy wschodzi słońce, rozsuwam zasłony w salonie dla gości. Przez okno wpada ciepły blask. Stara pani McFlirty pyta, czy mógłbym napalić w kominku, więc się do tego zabieram. Przykucam, by ułożyć w palenisku świeżo narąbane szczapy. Kiedy ogień zaczyna trzaskać, odwracam się i widzę, że pani McFlirty wbija wzrok w mój tyłek. Powstrzymuję się i nie przewracam oczami, tylko zmuszam się do uśmiechu, gdy starsza pani siada z kawą na kanapie.
Kiedy idę do telefonu, wtacza się Jackson. Widząc starszą panią na kanapie, uchyla kapelusza.
– Siemanko, szanowna pani – rzuca.
– Och, to was jest dwóch? – Kobieta aż piszczy z ekscytacji, a ja jęczę. Pani mamrocze coś o swoich fantazjach i jestem zadowolony, że Jackson się przy niej nie zatrzymuje. Ostatnią rzeczą, na jaką mam dziś ochotę, jest wkurzanie go. Już narobił gnoju.
– Wciąż nie ma trzech koni – oznajmia, opierając się o blat recepcji. – Alex i Dylan ich szukają, a ja nie mam pojęcia, gdzie zniknęły.
Posyłam mu gniewne spojrzenie.
– No cóż, wałęsały się przez całą noc, więc nie wiadomo, gdzie, do cholery, są.
– Przepraszam, dobra? Wieczorem pokazywałem Amandzie stajnie, robiliśmy to i tamto i musiałem zapomnieć zamknąć główną bramę. Raz na jakiś czas chyba możesz mi odpuścić?
Odpuścić, dobre sobie.
Kręcąc głową, przeglądam listę rzeczy do zrobienia dziś.
– Powiesz tacie? Czy to nie może po prostu pozostać między nami?
Spoglądam na Jacksona, unosząc brew.
– Naprawdę sądzisz, że tata jeszcze nie wie? Ostatnio Stara Betsy znalazła się na terenie Lakefieldów i zajadała kwiatki w ogrodzie pani Lakefield. Na szczęście były bezpieczne dla koni, bo inaczej miałbyś przejebane. Chcę tylko powiedzieć, że im dłużej konie będą poza ranczem, tym większy będziesz miał problem.
Jackson wznosi oczy do nieba.
– Wyluzuj.
Starsza pani chichocze, ale na nas nie patrzy i – na szczęście – nie proponuje pomocy.
– A ty przestań być nieodpowiedzialnym jebaką – odgryzam się.
– Nie ma mowy, bracie. Używam życia. Gdybyś i ty to robił, wiedziałbyś, jak to jest, miałbyś jakieś życie. – Mój brat uśmiecha się ironicznie i wychodzi tylnymi drzwiami. Słyszę, jak coś mówi, i wyglądam przez okno. Widzę w oddali wszystkie trzy konie. No oczywiście. Zastanawiam się, kiedy Jacksona opuści szczęście.
Przez większość poranka upewniam się, czy wszystkim jest ciepło. Nadeszła połowa stycznia i goście spędzają czas głównie w pensjonacie, przy kominku. Kończy się na tym, że rąbię więcej drewna niż zwykle i przed lunchem od noszeniu go do domu bolą mnie ręce i nogi. Kiedy robię sobie przerwę, by trochę odsapnąć, wchodzą moi bracia – Alex, John i Evan – a za nimi dziewczyna Evana Emily.
– A co to, do diabła, ma być? – pytam, gdy się zbliżają. – Chyba nic dobrego – stwierdzam, krzyżując ręce na piersi.
Emily szczerzy się tak szeroko, że nie sposób nie odwzajemnić uśmiechu.
– Nie mamy złych wiadomości – zapewnia i wyciąga rękę, pokazując mi pierścionek z wielkim kamieniem.
– O cholera! – Odprężam się. Wiedziałem, że Evan się jej oświadczy, szczególnie że Emily spodziewa się dziecka i właśnie skończyli budować na ranczu wymarzony dom. – Wygląda na to, że wkrótce będziemy mieli kolejne wesele. Gratuluję wam obojgu! – Klepię Evana w ramię. Zasługuje na szczęście. Oboje zasługują.
– Najpierw dziecko, potem ślub – oznajmia Emily. – Nie pójdę do ołtarza w dziewiątym miesiącu ciąży.
– Hura! Będzie impreza! – cieszy się Jackson i porusza biodrami, a Evan klepie go w ramię.
– Podam ci środek uspokajający – zapowiada z udawaną powagą.
– A ja ci pomogę – dodaje Alex.
– Nie chcę przestać, nie przestanę! – podśpiewuje Jackson, kręcąc się i trzęsąc tyłkiem. Zerka przez ramię i klepie się po siedzeniu, żeby nas wkurzyć.
– O Boże – jęczę. – Przestań. Przynosisz mi wstyd.
– Jestem jedynym powodem, dla którego uprawiasz seks, wiesz o tym – odszczekuje się Jackson, a ja muszę zebrać całą siłę woli, żeby mu nie przywalić.
– A skoro mówimy o pieprzeniu… Emily i ja mamy plany, w których was nie uwzględniliśmy. – Evan bierze Emily za rękę i ciągnie do drzwi.
– Nie bądź brutalny. – Dziewczyna wyrywa rękę.
– Wierz mi, John tak samo jak my chce, żebyśmy wyszli. – Evan kiwa głową, patrząc na mnie, a ja potwierdzam. Muszę wracać do pracy.
– I zabierzcie ze sobą tego piekielnego bliźniaka – proszę, zerkając na Jacksona, który obejmuje mnie ramieniem i ostentacyjnie całuje w policzek.
Alex kręci głową, łapie go za ramię i na szczęście ode mnie odciąga.
– Chodź, konie samie się nie nakarmią.
Odprowadzam ich do drzwi, wszyscy są w dobrych humorach. Uwielbiam patrzeć na Evana, wreszcie szczęśliwego po tym wszystkim, przez co przeszedł, i po tym, jak musiał się poświęcić, by robić to, co kocha, bo zawsze pomagał innym.
– Jeszcze raz gratki. Cieszę się z waszego szczęścia – powtarzam i przypominam sobie, że dziś są urodziny Emily, więc składam jej życzenia. Próbuję ją objąć, jest jednak w zaawansowanej ciąży i to prawie niemożliwe. Ona jęczy, a ja przypominam jej, że wkrótce na świecie pojawi się moja bratanica. Uwielbiam być wujkiem i rozpieszczać bratanice i bratanków.
Evan otwiera drzwi, lecz wszyscy troje zatrzymują się nagle, a ja słyszę, że mówią coś o dziecku.
– Czy to dziecko? – pyta Jackson.
– Że co? – Zatyka mnie, robię krok do przodu i widzę na ganku małe dziecko w foteliku samochodowym. Jest połowa stycznia i zimno, nawet jak na Teksas. Patrzę na resztę, potem na dziecko. Wszyscy jesteśmy w cholernym szoku.
– No, dziecko – potwierdza Emily, otwierając usta ze zdumienia.
– Ale czyje? – Evan wypowiada głośno pytanie, które zadaje sobie każde z nas.
Wszyscy się odwracamy i patrzymy na Jacksona.
– Myślicie, że jest moje? – pyta obrażony, co brzmi komicznie. – Zawsze zakładam gumkę, wypraszam sobie.
Emily prycha, dobrze wie, jaką Jackson ma reputację.
– Tu jest list! – Sięga do fotelika i wyjmuje kopertę. Jej twarz tężeje. – O nie…
Evan się pochyla i gdy odczytuje nazwisko, jego brwi wędrują do góry.
– To do ciebie. – Emily podaje mi kopertę.
Kiedy dociera do mnie, co powiedziała, krew odpływa mi z twarzy, a serce wali tak mocno, że aż boli.
– Cholera, nie zauważyłem, kiedy je przyniesiono! – wrzeszczy Jackson, a ja mam ochotę go walnąć, on jednak rozumie, że ma się zamknąć.
Biorę kopertę od Emily i choć otaczają mnie bracia, czuję się, jakbym stał sam na zimnie. Otwieram ją i wyjmuję list.
John,
jeśli czytasz ten list, oznacza to, że mój prawnik został poinformowany o mojej śmierci i przyniósł Ci naszą córkę. Przede wszystkim chcę Cię przeprosić za to, że dowiadujesz się o niej w taki sposób. Pisanie tego listu jest bolesne i bardzo bym chciała nie musieć tego robić.
Teraz pragnę tak wielu rzeczy: chciałabym mieć więcej czasu, by być matką dla naszej córki i by patrzeć, jak dorasta, aby być świadkiem ważnych chwil w jej życiu. Spędziłam z Tobą trochę czasu i wiem, że jesteś kimś niezwykłym, wtedy jednak nie byłam gotowa na związek, i Ty chyba też nie. Często myślałam, że to, co nas łączyło, było prawdziwe i że nasze ścieżki kiedyś znów się przetną.
John, ona jest cudem. Prawdziwym cudem. Kiedy miałam dwadzieścia dwa lata, zdiagnozowano u mnie zespół policystycznych jajników i powiedziano, że mam mniej niż dziesięć procent szans na zajście w ciążę, a ona jednak jest. Pod każdym względem doskonała.
Przez pierwszy trymestr czułam się zmęczona i właściwie spodziewałam się, że poronię. Jakoś przez to przeszłam, a potem przez kolejne trymestry. Wiedziałam, że mam szczęście, a gdy zaczęła kopać, poczułam wdzięczność. Kiedy szok minął, zdałam sobie sprawę, że muszę Ci powiedzieć, byłam jednak zbyt przerażona. To mnie przytłaczało, codziennie mówiłam sobie, że właśnie jest ten dzień, kiedy do Ciebie zadzwonię. Poczucie winy, że trzymam to przed Tobą w tajemnicy, mnie niszczyło, lecz im dłużej zwlekałam, tym było to trudniejsze. Powinnam być bardziej stanowcza, wiedziałam jednak, że się przeprowadziłeś, poza tym nie zniosłabym, gdybyś odrzucił dziecko, za które byłam tak wdzięczna.
Wróćmy jednak do teraźniejszości. Kiedy piszę ten list, jestem bardzo chora i gdy myślę o tym, że mój czas z dzieckiem się kończy, nie mogę przestać płakać. Miałam problemy ze zdrowiem, sądziłam jednak, że to z powodu ciąży, lecz kiedy w pracy straciłam przytomność, zawieźli mnie na ostry dyżur i tam stwierdzono, że mam guza mózgu. Byłam u neurologa, w nadziei że postawiono złą diagnozę albo że nie jest tak źle, jak myśleli. Powiedziano mi, że guz jest duży, że mogę się poddać operacji, nie ma jednak gwarancji, że się uda. Ryzyko było duże. Mogłabym umrzeć na stole operacyjnym albo otworzyliby mnie i stwierdzili, że guz jest zbyt rozległy, by go usunąć. Drugą opcją była chemia, by go zmniejszyć, co dałoby mi więcej czasu, lecz musiałabym usunąć ciążę. A ostatnią: zrezygnować z operacji i chemii i dać szansę na życie naszemu słodkiemu dziecku. Zresztą do czasu jej narodzin te możliwości były zdecydowanie wykluczone. A ja chciałam ją zobaczyć, całować jej śliczną buzię. Wiedziałam, że jeśli zdecyduję się na któreś z dwóch pierwszych rozwiązań, nigdy tego nie zrobię. Nie chciałam też przedkładać mojego życia nad jej. Nie wtedy, gdy okazała się takim cudem.
Rak rozprzestrzeniał się bardzo szybko i szansa, że przeżyję, zmalała do zera. Teraz nie mam żadnej.
Nie żałuję jednak. To, że mogłam spędzić z nią ostatnie dziewięć tygodni, było błogosławieństwem, to był najlepszy czas w moim życiu.
Wybrałam życie naszego dziecka, John. Zaopiekuj się nią, proszę. Jest najlepszym, co mi się przydarzyło, i wiem, że Ty też się w niej zakochasz. Właściwie trochę Cię przypomina i jestem z tego powodu szczęśliwa.
Zbliża się czas mojego odejścia. Gasnę, nie ma już terapii, która mogłaby mi pomóc. Świadomość, że ją zostawiam, sprawia, iż jestem emocjonalnym wrakiem, ale nie mogę znieść myśli, że mogłabym ją oddać do sierocińca czy rodziny zastępczej albo jeszcze gorzej: żeby wychowywali ją moi rodzice. O ile wiem, nie mają pojęcia o jej istnieniu, i niech tak zostanie.
Nazywa się Maize Grace Kensington-Bishop. Wpisałam Cię jako ojca w akcie urodzenia, masz więc pełnię praw rodzicielskich.
Teraz ona potrzebuje Cię bardziej niż kiedykolwiek. Nie mogę dać jej takiego życia, jak bym chciała, lecz Ty możesz. Kiedy dorośnie, powiedz jej, proszę, że kochałam ją nad życie, bardziej, niż mogę wyrazić słowami. Powiedz jej, że kiedyś się zobaczymy i że zawsze będę na nią czekała.
Opowiedz jej też, jak się poznaliśmy i jak jeździliśmy konno. Noce, które razem spędziliśmy, były najbardziej magicznymi nocami w moim życiu i mam nadzieję, że mi wybaczysz, iż nie powiedziałam Ci o niej wcześniej, choć próbowałam. To było samolubne, lecz po jej narodzinach chciałam spędzić z nią resztę czasu, jaki mi pozostał, i wykorzystać każdą minutę.
Kocham Cię za to, że uczyniłeś mnie mamą, Johnie Bishopie. Ona jest niezwykła pod wieloma względami i mam nadzieję, że zrozumiesz, dlaczego musiałam to zrobić.
Z miłością
Bailey Kensington
PS Wszystkie dokumenty są schowane w jej foteliku. Przepraszam.
W mojej głowie rozbrzmiewa słowo „córka”. Mrugam i stwierdzam, że wszyscy patrzą na mnie wyczekująco. Ściskam list i kłębi się we mnie mnóstwo emocji, lecz moje ręce zwisają bezładnie wzdłuż ciała.
– Ona jest moja – mówię prawie szeptem, spoglądając na małą dziewczynkę owiniętą w różowy kocyk i śpiącą spokojnie. Na ciemnych włoskach ma różową kokardkę. Przełykam i dodaję: – Ma na imię Maize.
Jackson rozdziawia usta i nawet ja nie wiem, co jeszcze powiedzieć. Jestem tak samo ogłupiały jak wszyscy. Jakby na zawołanie Maize otwiera oczy, patrzy na nas, kucających nad nią, i nagle z jej piersi wydobywa się krzyk. Rozglądam się, nie mając pewności, co robić. Emily klęka, bierze ją na ręce, przytula delikatnie do piersi, po czym wstaje i zaczyna delikatnie kołysać, próbując uciszyć.
– Ciii… wszystko będzie dobrze, mała Maize. Zamierzamy się tobą opiekować – szepcze, uspokajając i Maize, i mnie.
– Co właściwie jest w tym liście? Kto jest matką? – pyta Evan, obserwując, jak Emily tuli dziecko. Przychodzi jej to tak naturalnie, co właściwie mnie nie zaskakuje.
– Pamiętasz dziewczynę, która organizowała ślub Aleksa i którą spotkaliśmy, gdy mierzyliśmy smokingi?
– Tę, którą mi ukradłeś? – pyta Jackson kpiąco.
Przewracam oczami i go ignoruję.
– Nazywała się Bailey, przyjechała tu na lekcję jazdy konnej i… no cóż, przespaliśmy się ze sobą. – Spuszczam oczy, próbując jakoś ogarnąć to, że odeszła. Szczerze mówiąc, nie sądzę, żeby to kiedykolwiek do mnie dotarło, ale może jestem w szoku.
– Przespałeś się z organizatorką ślubu, którą zatrudniła moja żona? – Alex wstaje i krzyżuje ręce na piersi.
– A bo co? To zakazane? – odcinam się.
– Chwileczkę… – wtrąca się Evan – …miała na imię Bailey? – pyta, jakby próbował przypomnieć sobie tamten dzień. – No tak. Zdiagnozowano u niej guza mózgu i…
Evan i Emily wymieniają spojrzenia, a mnie ogarnia nieprzyjemne uczucie.
– Co?
– Sądzisz, że to może być… – zwraca się Emily do Evana, a on patrzy na nią znacząco.
– Co się dzieje? – Macham im ręką przed twarzami.
– Mogę przeczytać list? – pyta Evan z powagą, a ja niechętnie mu go podaję. Choć ufam bratu.
Czekam niecierpliwie, podczas gdy Emily i Evan czytają list, starając się powstrzymać emocje. Wpatruję się w Maize śpiącą spokojnie w ramionach mojej przyszłej bratowej i wciąż nie mogę uwierzyć, że naprawdę jest moja. Wygląda zdecydowanie jak Bishopówna, z charakterystycznym noskiem i pełnymi ustami.
– Nie mogę w to uwierzyć – odzywa się wreszcie Emily.
– W co? – pytają jednocześnie Alex i Jackson.
– Około czterech miesięcy temu przywieziono do nas na ostry dyżur pacjentkę w trzecim trymestrze ciąży, zdiagnozowano u niej guza mózgu, tak jak w tym przypadku – wyjaśnia Emily, z jej twarzy odpłynęła cała krew. – Miała na imię Bailey i zdecydowała, że nie podda się leczeniu.
– To musiała być ona – mamroczę, a gdy myślę o tym, że przechodziła przez to wszystko sama, mam w oczach łzy. Jeśli nie była blisko z rodzicami, mogę sobie wyobrazić jej przerażenie, gdy podejmowała tak ważną decyzję.
– To była ona – uznaje Emily. – To samo nazwisko, wszystko jest podobne.
Wzdycham głęboko, jestem jak ogłuszony.
– To wy powiedzieliście jej, żeby zrezygnowała z leczenia?
– Nie! – oburza się Emily. – Naszym zadaniem jest przedstawienie wszystkich możliwości, ryzyka i ewentualnych konsekwencji. W jej przypadku nie można było czekać z terapią, aż dziecko się urodzi, a nawet jeśli mogłaby się poddać leczeniu, operacja byłaby bardzo ryzykowna. Chciała spędzić z dzieckiem tak dużo czasu, jak to możliwe, a chemioterapia mogłaby przedłużyć jej życie, lecz przez wiele miesięcy czułaby się fatalnie. Powiedzieliśmy jej to wszystko i zachęcaliśmy, by zrobiła to, co uzna za słuszne. – Słowa Emily powinny mnie pocieszyć, lecz nie czuję niczego. Jestem odrętwiały.
Nie mogę w to uwierzyć. Jak mam sam wychować dziecko?
– No i co się z nią stało? – chce wiedzieć Alex.
– Zostało jej tylko kilka miesięcy życia – wyjaśnia Emily.
– I dlatego oddała mi dziecko – dodaję, mam zamglony wzrok.
Evan kładzie mi na ramieniu swoją dużą dłoń.
– Pomożemy ci. Nie zostawimy cię samego – zapewnia.
Jackson, bardzo poważnie, bez żartów, mówi, że pomoże mi, jak tylko będzie mógł. Alex opowiada, jak wspaniałym będę ojcem i że on i River też włączą się do pomocy. Jestem dumny, że ci faceci są moimi braćmi.
– Będę potrzebował wszelkiej pomocy. – Przeczesuję palcami włosy, nawet nie wiem, jak zacząć. Pewnie, pomagałem przy Rileyu, ale to co innego. Ta dziewczynka będzie ode mnie całkowicie zależna i waga tego jest prawie nie do pojęcia. Mam wrażenie, że śnię i nie mogę się obudzić. A to jest teraz moja rzeczywistość.
Emily patrzy na mnie i się uśmiecha.
– Powinieneś wziąć ją na ręce – mówi cicho.
Biorę od niej Maize. Z początku jestem spięty, lecz kiedy mała otwiera oczka i na mnie spogląda, odprężam się.
– Obiecuję zapewnić ci najlepsze życie, jakie tylko będę mógł – mówię do niej. Wszystkie oczy zwrócone są w moją stronę, lecz nikt mnie nie ocenia. Całe to towarzystwo się uśmiecha. Muszę zebrać wszystkie siły, żeby się nie załamać, gdy uświadamiam sobie, co naprawdę się dzieje.
Cholera jasna!
Jestem tatą!
Gdy samolot ląduje w San Angelo, na mojej twarzy pojawia się uśmiech. Słoń, który przez ostatni tydzień siedział mi na piersi, chyba się wyniósł, chociaż za każdym razem, gdy myślę o Cadzie, boli mnie serce. Po wylądowaniu idę do taśmy z bagażami, biorę walizkę i przez następny miesiąc nie zamierzam się nigdzie ruszać. Wychodzę przez wahadłowe drzwi i widzę Gigi oraz Dziadziusia czekających w wielkim dodge’u ramie zaparkowanym przy krawężniku. Gigi wysiada i idzie w moją stronę. Wygląda ślicznie jak zawsze, srebrne włosy związała w kucyk. Mocno się ściskamy.
– Jesteś, kochanie!
O rany, jak dobrze wrócić do Teksasu!
To dziwne, ale czuję się tu jak w domu. Chociaż nigdy nie mieszkałam w Teksasie, mam mnóstwo wspaniałych wspomnień związanych z tym miejscem.
– Jak ci minął lot? – pyta Gigi, gdy idziemy do auta. W środku siedzi Dziadziuś i uśmiecha się szeroko.
– W porządku. Żadnych turbulencji. Miałam nawet miejsce przy oknie i przez cały czas robiłam zdjęcia.
Wrzucam walizkę na pakę i wskakuję na tylne siedzenie.
– Dobrze cię widzieć, Milu.
– Ciebie też, dziadku! Nie musiałeś po mnie przyjeżdżać. Wiem, jak bardzo jesteś zajęty. – Pochylam się do przodu i klepię go w ramię, a on kręci głową.
– Nie przepuściłbym okazji powitania mojej ulubionej wnuczki – mówi, rzucając mi spojrzenie przez ramię.