Transakcja - Katarzyna Kacprzak - ebook + książka

Transakcja ebook

Katarzyna Kacprzak

3,5

Opis

Czy na pewno wiesz wszystko o najbliższych ci ludziach?

Anna i Jan są zamożnym małżeństwem, które postanawia sprzedać swój dom. Skomplikowaną transakcją sprzedaży zajmował się Jan, nie zdradzając żonie wielu szczegółów. Jedynym zadaniem Anny była wizyta u notariusza i podpisanie dokumentów, podczas gdy mąż miał udać się do Włoch po odbiór gotówki.

Policja wkrótce znajduje w Alpach jego roztrzaskane auto, jednak Jan razem z milionem euro przepada bez wieści. Zdruzgotana kobieta rozpoczyna poszukiwania. Pomaga jej wspólnik Jana oraz jego była żona.

Jakie tajemnice kryją się za zniknięciem mężczyzny? Czy jego intencje były czyste? Czy kobieta może zaufać każdemu, kto wyciąga pomocną dłoń? Czy idealne małżeństwo Anny i Jana faktycznie było bez skazy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (44 oceny)
15
7
9
10
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdala36

Całkiem niezła

Anna i Jan, zamożne małżeństwo. Ona nie pracuje, zajmuje się dzieckiem domem i nie wtrąca się do interesów męża. Jeśli każe jej coś podpisać, jakieś papiery robi to bez sprzeciwu, nie wnikając w szczegóły. Patriarchalny model rodziny, nie ma żadnej przemocy, dręczenia, ot zwyczajność. Obojgu odpowiada taki styl odpowiada i wydają się szczęśliwi. Tylko pewnego dnia Jan znika. Właśnie finalizują sprzedaż domu, ona załatwia notariusza na miejscu, on za granicą ma odebrać gotówkę od kupca. Napadli go czy uciekł? Anna szuka męża, odkrywa część jego tajemnic. Nie mogę zdradzić szczegółów, bo zaspoileruję. Ale można się domyślać czym zajmował się Jan. Mam mieszane uczucia w stosunku do tej historii w stylu domestic noir. Czegoś mi brakowało w fabułę. Ni to obyczajówka, ni to thriller. Jakby autorka nie mogła się zdecydować gdzie będzie punkt ciężkości. Chwilami miałam ochotę ja rzucić jako bezsensowną, to znowu się wyciągałam. Jednak cieszę się, że dotrwałam do końca, bo zakończenie jest mega...
00
komutopotrzebne

Nie polecam

Książka potworna. Postacie stereotypowe, jednowymiarowe,proste, prostackie wręcz. Błędy logiczne wynikające z niechlujstwa lub braku riserczu (np. wniosek o uznanie za zmarłego po 2 tyg.). W postaciach drugo- i trzecioplanowych stereotyp goni za stereotypem. Język bardzo prosty, dialogi drętwe i niewiarygodne, sztuczne, wymuszone. Postacie zwracające się do siebie w wołaczu dopełniają całości - Anno, Janie, Danielu... Koszmar, nie polecam, szkoda czasu. Dawno nie czytałam tak słabej i niskich lotów książki.
00
martynazat

Całkiem niezła

polecam chociaż po przeczytaniu książki czegoś mi brakuje.
00
Agolubski

Nie oderwiesz się od lektury

Dobrze się czyta, Wartka akcja
00
helenanowak

Dobrze spędzony czas

ciekawa intryga
00

Popularność




RedakcjaMonika Orłowska
KorektaBożena Sigismund
Projekt graficzny okładkiMariusz Banachowicz
Zdjęcia wykorzystane na okładce©Aleshyn Andrei/Shutterstock
Skład i łamanieAgnieszka Kielak
© Copyright by Skarpa Warszawska, Warszawa 2021 © Copyright by Katarzyna Kacprzak, Warszawa 2021
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-67093-00-2
Wydawca Agencja Wydawniczo-Reklamowa Skarpa Warszawska Sp. z o.o. ul. Borowskiego 2 lok. 24 03-475 Warszawa tel. 22 416 15 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

11 kwietnia 2019 r.

Anna

Zawahałam się, zanim wykonałam ten ruch. Potem szybko nacisnęłam klamkę i przekroczyłam próg domu, w którym do niedawna jeszcze mieszkałam. Domu, w którym przeżyłam tak wiele cudownych chwil. Wiedziałam, że robię to po raz ostatni. Właśnie zaczyna się nowy etap mojego życia. Ja, Anna Wielkopolska, żona wpływowego warszawskiego biznesmena Jana Karola Wielkopolskiego, stałam w niewielkim, choć przytulnym holu przedwojennej willi usytuowanej na Żoliborzu Oficerskim, starej zielonej dzielnicy Warszawy. Wąska uliczka, przy której stał nasz dotychczasowy dom, prowadziła na tyły placu Wilsona. Z drugiej strony kończyła się ślepo tuż przy obrzeżach Cytadeli. Piękne i zaciszne miejsce. Zielone i spokojne, a jednocześnie położone blisko centrum miasta, bez konieczności stania w korkach w razie potrzeby udania się do wysokich szklanych biurowców.

Nie, nie potrzebowałam bywać codziennie w biznesowym centrum stolicy, nie pracowałam w żadnej z prężnych międzynarodowych korporacji. W zasadzie chętnie mieszkałabym gdzieś poza miastem, z dala od zgiełku i szumu wielkiej, nowoczesnej metropolii. Wśród lasów, nad wodą, blisko natury. Uwielbiałam ciszę i spokój. Jednak mój mąż musiał być zawsze w centrum wydarzeń. On wprawdzie także nie należał do klanu korposzczurów, ale musiał stale trzymać rękę na pulsie. Często bywał w centrum miasta, odbywał służbowe spotkania, lunche lub kolacje biznesowe. Poza tym, z uwagi na liczne wyjazdy zagraniczne, chciał mieszkać stosunkowo niedaleko lotniska. Jan nienawidził tracić niepotrzebnie czasu, a długie dojazdy i stanie w korkach uważał właśnie za stratę czasu. Czasu, który można było zupełnie inaczej spożytkować. Najlepiej na zarabianie pieniędzy.

Otrząsnęłam się z zamyślenia i rozejrzałam dookoła. Zatrzymałam spojrzenie na pustych ścianach. W miejscu, gdzie niedawno jeszcze wisiały nasze rodzinne fotografie, zostały tylko zakurzone ślady. Tak wiele zdjęć, tak wiele wspaniałych radosnych chwil zatrzymanych w kadrze okiem obiektywu. Tyle fantastycznych wspomnień utrwalonych na kolorowych obrazkach. Czy coś jeszcze zostało w nas z dawnej beztroski?

Weszłam dalej, do jadalni. Tu, na honorowym miejscu, nad kominkiem wisiał zawsze nasz ślubny portret, a dookoła portreciki dzieci. Całej trójki. Spuściłam wzrok. Jakiś drobny, ale jaskrawy przedmiot przykuł moją uwagę. Schyliłam się i podniosłam z podłogi mały kolorowy klocek Lego. Nic dziwnego, Janek junior rozrzucał je po całym domu. Nikt nie nadążał ze sprzątaniem. Pomyślałam z rozrzewnieniem o beztroskim dzieciństwie, jakie dzieci spędziły w tym domu. Domu, z którego zabierałam właśnie ostatnie przedmioty i z którym przyszło mi się dziś pożegnać. Pewien etap mojego życia właśnie się kończył.

Obróciłam się na pięcie i raz jeszcze omiotłam wzrokiem pusty salon. Przy ogromnym kominku obudowanym pięknym trawertynem w kolorze ceglastoczerwonym stał jeszcze elegancki mosiężny pojemnik na drewno. No tak, taki klasyczny, ręcznie kuty element wystroju nie pasował do nowoczesnego wnętrza naszego nowego lokum. Odruchowo poprawiłam krzywo stojący pojemnik. Kątem oka zauważyłam wystający spod spodu róg fotografii. Ukucnęłam. To nasze zdjęcie z zaręczynowego wyjazdu do Wenecji. Musiało wysunąć się z ramki, kiedy pakowano wszystkie fotografie i inne bibeloty stojące na kominku. Dobrze, że je znalazłam. Z namaszczeniem podniosłam kolorowy kartonik i w zamyśleniu przymknęłam oczy.

28 sierpnia 2003 r.

Anna

To był jeden z naszych pierwszych wspólnych wyjazdów. Spotykaliśmy się już prawie od roku, ale dotychczas Jan sam wyjeżdżał za granicę. Raz tylko, na początku znajomości zabrał mnie na randkę niespodziankę do Paryża. To był spontaniczny wyjazd na dwa dni. Jechał do Francji służbowo i w ostatniej chwili zwolniło się miejsce z powodu choroby jakiegoś pracownika. Ponieważ nie było już czasu na angażowanie kogoś innego, a pobyt w hotelu został opłacony, Jan znalazł dla mnie tani bilet lotniczy dzięki znajomościom w Locie i polecieliśmy razem. Wprawdzie przez całe dwa dni Jan był zajęty służbowo, ale noce mieliśmy dla siebie. A ja w ciągu tych dwóch dni sama obeszłam na piechotę pół Miasta Zakochanych. Byłam w Dzielnicy Łacińskiej, na Montmartre, cmentarzu Père-Lachaise. Byłam wszędzie tam, gdzie tylko zdołałam dotrzeć i wejść bez opłat. W tamtym czasie nie byłoby mnie stać na taki wyjazd. Pomimo samotnych wędrówek po tak wspaniałym mieście byłam zachwycona i szczęśliwa. A potem Jan wyjeżdżał już sam, zawsze w interesach.

Nasz wspólny wyjazd do Wenecji był planowany od dłuższego czasu. Mieliśmy jechać samochodem do Toskanii, zwiedzać Florencję, Pizę oraz Sienę i zakończyć wyprawę w Rzymie. Niemal w ostatniej chwili Jan powiedział mi, że jeszcze zahaczymy o Wenecję. Byliśmy wówczas młodzi, Jan dopiero rozkręcał firmę, to miały być niedrogie wakacje, podróż samochodem i noclegi w tanich pensjonatach lub prywatnych kwaterach znajdowanych na bieżąco po drodze. Taki był plan.

Do Wenecji dotarliśmy po północy, po niemal tygodniu nieprzerwanej podróży i życia na walizkach. Zatrzymaliśmy się w pierwszym z brzegu przydrożnym pensjonacie. Rano, po szybkim śniadaniu złapanym w maleńkiej kawiarni – espresso i panini, dotarliśmy na stację kolejową i dalej komunikacją publiczną przez most łączący stały ląd z wyspą. Kiedy przekroczyłam pierwszy z napotkanych mostów prowadzących przez jeden z niezliczonych kanałów, momentalnie zakochałam się w tym niezwykłym miejscu. Potem zagłębiliśmy się w wąskie klimatyczne uliczki. Coraz dalej i dalej. Trzymaliśmy się za ręce i odkrywaliśmy kolejne zakamarki miasta na wodzie.

– Nie przypuszczałam, że Wenecja jest taka piękna – powiedziałam, kiedy po kilku godzinach wędrówek usiedliśmy pod parasolami na Piazza San Marco. Piliśmy aperol spritz i jedliśmy przepyszne włoskie lody.

Kiedy tak siedzieliśmy beztrosko, gapiąc się na dziesiątki gołębi panoszących się po placu wśród setek turystów, zwróciłam uwagę na dwóch mężczyzn, którzy przystanęli w oknie wykuszowym pobliskiej witryny z pięknymi wyrobami ze szkła murano. Gdyby nie kolorowa, przyciągająca wzrok wystawa, pełna oryginalnych wazonów, waz i innych szklanych ozdób, nie zwróciłabym na nich uwagi. Odniosłam jednak wrażenie, że obaj przyglądają się nam spod oka. Już miałam nawet powiedzieć o tym Janowi, kiedy on położył rękę na mojej dłoni i powiedział:

– To dopiero początek. – Uśmiechnął się tajemniczo, a ja zapomniałam o bożym świecie. Byłam wtedy taka szczęśliwa i tak szaleńczo zakochana. – Dopiero wieczorem zobaczysz, jak pięknie wygląda to miasto.

– Nie wiem, czy jeśli teraz wrócimy do naszego pokoiku, to będę w stanie jeszcze raz przebyć tę drogę wieczorem. Przeszliśmy dziś niezliczoną ilość kilometrów – westchnęłam, opierając się wygodnie na oparciu fotela i wyciągając nogi pod stolikiem.

– Dlatego wieczorem – odparł spokojnie Jan, patrząc mi głęboko w oczy – popływamy gondolą.

– Gondolą?! – Poderwałam się z miejsca, uderzając kolanami w spód blatu i o mało nie rozlewając resztek drinka. – Żartujesz? W takim razie wydobędę z siebie jeszcze energię, aby wrócić do pensjonatu, przebrać się i wrócić nad kanał.

– Myślę, że i na zmęczenie znajdzie się jakaś rada – stwierdził mój ukochany i pociągnął mnie za rękę. – Chodź, faktycznie pora na małą sjestę przed kolacją.

Byłam przekonana, że udamy się w kierunku, z którego przyszliśmy i w którym powinniśmy udać się w drogę powrotną. Byłam jednak bardzo zmęczona i było mi wszystko jedno, którędy wrócimy do pensjonatu. Pomyślałam, że może Jan zna jakiś tajemny skrót. Pomimo cienia, jaki dawały kamienne budynki w wąskich uliczkach, słońce paliło niemiłosiernie. Jan poprowadził mnie w stronę katedry Świętego Marka i dalej nad Canal Grande. Minęliśmy pałac Dożów i po chwili stanęliśmy przed wejściem do dużego budynku. Nad obrotowymi drzwiami widniał napis „Hotel Danieli”. Stojący w progu kamerdyner skłonił się elegancko i gestem zaprosił nas do środka. Jan, trzymając mnie za rękę, skierował się w stronę wejścia. Spojrzałam na niego zdumiona. Byłam przekonana, że portier kiwa na kogoś za nami.

– Jan, to jest jakiś hotel – powiedziałam szeptem, ciągnąc go za ramię. – Wygląda na bardzo elegancki i bardzo drogi – dodałam.

– Taki właśnie jest. – Mój mężczyzna uśmiechnął się z nieskrywaną satysfakcją i lekko pchnął mnie przez obrotowe drzwi do wnętrza.

Zza kontuaru recepcyjnego wyszedł człowiek w smokingu.

– Buongiorno, signor Wielkopolski. Dawno pan u nas nie gościł. Państwa bagaże są już w pokoju – dodał po angielsku.

– Grazie mille – odparł Jan i poprowadził mnie do windy.

To był pierwszy raz, gdy nie tylko oniemiałam z wrażenia, ale także uznałam, że jednak nie znam swojego ukochanego zbyt dobrze. Były to początki naszej znajomości, czas, kiedy byłam bez pamięci i naiwnie zakochana. Czas, kiedy bezkrytycznie podchodziłam do wszystkiego, co było związane z Janem. Nie zadawałam żadnych pytań, po prostu cieszyłam się chwilą i marzyłam, aby trwała wiecznie.

Kiedy już rozgościliśmy się w przepięknie i stylowo urządzonym apartamencie z obłędnym widokiem na ujście Canal Grande i wybrzeże, przy którym do wysokich pasiastych pali zacumowane były gondole, wyszliśmy ponownie na pogrążone w świetle latarni uliczki. Myślałam, że tego wieczoru już nic mnie nie zaskoczy. Myliłam się. Kiedy po przepysznej kolacji popijanej lekkim winem musującym doszliśmy do mostu Rialto, czekała gondola, która miała nas zawieźć z powrotem do hotelu. Po drodze jednak spotkała mnie kolejna niespodzianka. W jednej z ciemnych, wąskich odnóg kanału, przy dźwięku serenady, Jan wyciągnął z kieszeni maleńkie aksamitne pudełko. Znów mnie zaskoczył. Tego wieczoru byłam najszczęśliwszą kobietą na ziemi.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki