Towarzyski poradnik dla panien bez posagu. Powieść - Sophie Irwin - ebook

Towarzyski poradnik dla panien bez posagu. Powieść ebook

Irwin Sophie

4,3

10 osób interesuje się tą książką

Opis

Najlepszy debiut wśród powieści historycznych 2022 roku!

Kitty Talbot nie jest ani wybitnie wykształcona, ani szczególnie dystyngowana, ma jednak sporo sprytu, pomysłowości i… długów odziedziczonych po ojcu. Potrzebuje pieniędzy, a ściślej mówiąc – męża, który nimi dysponuje. Bądź co bądź jest rok 1818 i jedynie mężczyźni mogą się bogacić… Dziewczyna ma zaledwie trzy miesiące, by uchronić siebie i cztery swoje siostry przed ruiną. Jest tylko jedno wyjście – trzeba zapolować wśród londyńskiej socjety.

Jednak na drodze Kitty staje lord Radcliffe. Arystokrata od razu rozpoznaje w młodej pannie łowczynię fortun. Nie zamierza dopuścić, by dopięła celu. Zapowiada się zaciekła walka. Żaden z przeciwników nie wie, jaki będzie jej wynik, zwłaszcza że los wtrąci tu swoje trzy grosze…

Czy Kitty zdoła ocalić rodzinę przed nędzą? Czy oprócz pieniędzy zdobędzie też miłość?

Książka skrzy się humorem i musuje jak szampan, a błyskotliwe słowne pojedynki i zwroty akcji gwarantują prawdziwą rozkosz z lektury!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (278 ocen)
141
94
34
8
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Moooneta

Dobrze spędzony czas

Muszę przyznać, że większości postaci brakowało charakteru i głębi, niekiedy nawet jakiegokolwiek opisu. Muszę przyznać, że wszystkie zdarzenia były łatwe do przewidzenia i toczyły się z szybkością pędzącej lawiny. Ale muszę przyznać też, że pomimo tych wad naprawdę świetnie się bawiłam - nie sposób było nie kibicować Kitty w jej łowach; nie sposób było nie polubić lorda Radcliffe’a i nie docenić inteligentych, skrzących się humorem i sarkazmem dialogów między tą dwójką. To taki miks Bridgertonów i „Dumy i uprzedzenia”, gdzie pewna scena związana z rękawiczkami jest znacznie bardziej sexy, niż mogłoby się wydawać na pierwszy rzut oka.
70
Chilim26

Dobrze spędzony czas

Cóż, czuje się że to współcześnie napisana książka, ale autorka starała się zanadto jej nie uwspółcześnić. Przeczytałam z przyjemnością gdy potrzebowałam lekkiej lektury.
20
Izabela_1977

Nie oderwiesz się od lektury

słodka opowieść o intrygantce by znaleźć bogatego męża 😃
10
AgaDy

Dobrze spędzony czas

vibe jak u Jane Austen, ale bohaterka bardziej przebojowa i mniej przejmuje się konwenansami. Fajna książka, dobrze się czyta
10
jacekhgdy

Nie oderwiesz się od lektury

Absolutnie nie można sugerować się tytułem :) To żaden poradnik, a świetnie napisana lekka powieść :)
10

Popularność




Za­pra­sza­my na www.pu­bli­cat.pl
Ty­tuł ory­gi­na­łuA Lady’s Gu­ide to For­tu­ne-Hun­ting
Pro­jekt okład­ki AGNIESZ­KA LE­NART – RERA DE­SIGN
Fo­to­gra­fie na okład­ce© flo­ral­pro/Ado­be Stock © Vec­tor Tra­di­tion/Ado­be Stock © Mi­cro­One/Ado­be Stock
Ko­or­dy­na­cja pro­jek­tuALEK­SAN­DRA CHY­TROŃ-KO­CHA­NIEC
Re­dak­cjaELŻBIE­TA SPA­DZI­ŃSKA-ŻAK
Ko­rek­taUR­SZU­LA WŁO­DAR­SKA
Re­dak­cja tech­nicz­naLO­REM IP­SUM – RA­DO­SŁAW FIE­DO­SI­CHIN
Co­py­ri­ght © 2022 Ir­win Edi­to­rial Li­mi­ted
Po­lish edi­tion © Pu­bli­cat S.A. MMXXII (wy­da­nie elek­tro­nicz­ne)
Wy­ko­rzy­sty­wa­nie e-bo­oka nie­zgod­ne z re­gu­la­mi­nem dys­try­bu­to­ra, w tym nie­le­gal­ne jego ko­pio­wa­nie i roz­po­wszech­nia­nie, jest za­bro­nio­ne.
All ri­ghts re­se­rved.
ISBN 978-83-271-6270-0
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.
jest zna­kiem to­wa­ro­wym Pu­bli­cat S.A.
PU­BLI­CAT S.A.
61-003 Po­znań, ul. Chle­bo­wa 24 tel. 61 652 92 52, fax 61 652 92 00 e-mail: of­fi­ce@pu­bli­cat.pl, www.pu­bli­cat.pl
Od­dział we Wro­cła­wiu 50-010 Wro­cław, ul. Pod­wa­le 62 tel. 71 785 90 40, fax 71 785 90 66 e-mail: ksia­zni­ca@pu­bli­cat.pl

Dla Fran, któ­ra po­mo­gła mi zro­bić pierw­szy krok,

i mo­jej ro­dzi­ny, dzi­ęki któ­rej do­szłam do celu

Za­wsze pra­gnęła wy­jść za mąż, choć nie mia­ła wy­so­kie­go po­jęcia ani o mężczy­znach, ani o ma­łże­ńskim po­ży­ciu. Ma­łże­ństwo to je­dy­ne przy­zwo­ite wy­jście dla wy­kszta­łco­nej mło­dej damy bez ma­jąt­ku, a choć rzad­ko mo­żna w nim osi­ągnąć szczęście, jest z pew­no­ścią naj­przy­jem­niej­szym środ­kiem za­po­bie­ga­jącym bie­dzie.

Jane Au­sten, Duma i uprze­dze­nieprzeł. A. Przed­pe­łska-Trze­cia­kow­ska

1

Ne­tley Cot­ta­ge, Bid­ding­ton, hrab­stwo Dor­set, rok 1818

– Nie oże­nisz się ze mną? – po­wtó­rzy­ła z nie­do­wie­rza­niem pan­na Tal­bot.

– Bar­dzo mi przy­kro. – Na twa­rzy Char­le­sa Lin­fiel­da po­ja­wił się prze­pra­sza­jący uśmiech. Był to gry­mas z ga­tun­ku tych, ja­ki­mi się uspra­wie­dli­wia nie­obec­no­ść na przy­jęciu uro­dzi­no­wym przy­ja­cie­la, a nie za­ko­ńcze­nie trwa­jące­go od dwóch lat na­rze­cze­ństwa.

Pa­trzy­ła na nie­go, nie ro­zu­mie­jąc. Ka­the­ri­ne Tal­bot (dla krew­nych i przy­ja­ciół Kit­ty) nie przy­wy­kła do tego, że cze­goś nie ro­zu­mie. Praw­dę mó­wi­ąc, wśród ro­dzi­ny i miesz­ka­ńców Bid­ding­ton była zna­na wła­śnie ze swe­go spry­tu i ta­len­tu do prak­tycz­ne­go roz­wi­ązy­wa­nia pro­ble­mów. Te­raz jed­nak Kit­ty zna­la­zła się w krop­ce. Ona i Char­les mie­li się po­brać. Wie­dzia­ła o tym od lat. I co? Nic? Co wy­pa­da po­wie­dzieć, jak się czuć w ob­li­czu ta­kiej no­wi­ny? Wszyst­ko się na­gle zmie­ni­ło, choć Char­les wy­glądał wci­ąż tak samo w stro­ju, w któ­rym wi­dy­wa­ła go set­ki razy. No­sił się nie­dba­le, na co tyl­ko bo­ga­ci mo­gli so­bie po­zwo­lić. Zdob­nie wy­szy­wa­na ka­mi­zel­ka nie była za­pi­ęta na wszyst­kie gu­zi­ki, a ja­skra­wy fu­lar na szyi bar­dziej za­mo­ta­ny niż schlud­nie zwi­ąza­ny. Mógł się choć od­po­wied­nio ubrać, po­my­śla­ła, pa­trząc na nie­chluj­ny węzeł z ro­snącym obu­rze­niem.

Coś z tego wzbu­rze­nia mu­sia­ło od­ma­lo­wać się na twa­rzy, po­nie­waż pan Lin­field w jed­nej chwi­li po­rzu­cił ma­skę uprzej­me­go pro­tek­cjo­ni­zmu i przy­brał minę nadąsa­ne­go wy­rost­ka.

– Och, nie mu­sisz pa­trzeć na mnie w ten spo­sób – wy­pa­lił. – Prze­cież ni­cze­go so­bie ofi­cjal­nie nie obie­cy­wa­li­śmy.

– Ni­cze­go ofi­cjal­nie nie obie­cy­wa­li­śmy? – Gniew po­wró­cił z całą mocą i Kit­ty od­kry­ła, że, praw­dę mó­wi­ąc, jest wście­kła. Co za nie­po­praw­ny łaj­dak! – Roz­ma­wia­my o ma­łże­ństwie od dwóch lat. Zwle­ka­li­śmy z nim tak dłu­go tyl­ko przez wzgląd na śmie­rć mo­jej mat­ki i cho­ro­bę ojca! Obie­ca­łeś mi. Wie­le rze­czy mi obie­ca­łeś!

– Szcze­niac­kie ga­da­nie – za­pro­te­sto­wał, a po­tem do­dał z upo­rem: – Poza tym nie mo­głem wszyst­kie­go od­wo­łać, kie­dy twój oj­ciec był na łożu śmier­ci. To nie by­ło­by wła­ści­we.

– Ach tak? Więc te­raz, kie­dy uma­rł, mo­żesz mnie wresz­cie po­rzu­cić? Choć mie­si­ąc nie mi­nął, od­kąd spo­czął w gro­bie? Na­praw­dę uwa­żasz, że te­raz to już wła­ści­we?

Char­les prze­cze­sał wło­sy dło­nią i zer­k­nął w stro­nę drzwi.

– Po­słu­chaj, na­praw­dę nie wi­dzę sen­su tej dys­ku­sji, kie­dy je­steś w ta­kim na­stro­ju. – Przy­brał ton śmier­tel­nie znu­żo­ne­go czło­wie­ka, któ­ry tra­ci reszt­ki cier­pli­wo­ści. – Po­wi­nie­nem już iść.

– Iść? Nie mo­żesz tak po pro­stu ze­rwać za­ręczyn i na­wet się nie zdo­być na sło­wo wy­ja­śnie­nia! Wi­dzie­li­śmy się w ze­szłym ty­go­dniu, roz­ma­wia­li­śmy o ślu­bie w maju! Zo­sta­ło mniej niż trzy mie­si­ące!

– Być może po­wi­nie­nem był na­pi­sać list – mruk­nął, wci­ąż pa­trząc tęsk­nie w kie­run­ku drzwi. – Mary twier­dzi­ła, że le­piej to zro­bić oso­bi­ście, lecz wy­da­je mi się, że li­stow­nie by­ło­by pro­ściej. Nie po­tra­fię sku­pić my­śli, kie­dy tak wrzesz­czysz.

Kit­ty od­su­nęła na bok całą masę iry­tu­jących szcze­gó­łów i z in­tu­icją praw­dzi­we­go łow­cy sku­pi­ła się na je­dy­nej istot­nej in­for­ma­cji.

– Mary? – spy­ta­ła ostro. – Mary Spen­cer? A co ona ma z tym wspól­ne­go? Nie mia­łam po­jęcia, że wró­ci­ła do Bid­ding­ton.

– No cóż, więc tak, otóż... – za­jąk­nął się pan Lin­field; kro­pel­ki potu zro­si­ły mu brew. – Mat­ka za­pro­po­no­wa­ła jej, aby za­trzy­ma­ła się u nas na ja­kiś czas. Moje sio­stry wiel­ce zy­ska­ją, na­wi­ązu­jąc zna­jo­mo­ści z in­ny­mi mło­dy­mi da­ma­mi.

– I roz­ma­wia­łeś z pan­ną Spen­cer na te­mat na­szych za­ręczyn?

– No cóż, ow­szem. Wy­ka­za­ła wie­le wspó­łczu­cia i zro­zu­mie­nia w tej sy­tu­acji... w obu sy­tu­acjach... i mu­szę stwier­dzić, że do­brze było móc... po­roz­ma­wiać z kimś o tym.

Kit­ty przez chwi­lę mil­cza­ła. Po­tem spy­ta­ła to­nem nie­mal obo­jęt­nym:

– Pa­nie Lin­field, czy ma pan za­miar się oświad­czyć pan­nie Spen­cer?

– Ależ skąd! To zna­czy, jak by to po­wie­dzieć... my już... więc po­my­śla­łem, że naj­le­piej będzie, je­śli przyj­dę i...

– Ro­zu­miem – prze­rwa­ła mu i na­praw­dę w tej chwi­li wszyst­ko zro­zu­mia­ła. – No cóż, chy­ba nie po­zo­sta­je mi nic in­ne­go, jak po­gra­tu­lo­wać panu pew­no­ści sie­bie, pa­nie Lin­field. To do­praw­dy wy­czyn: oświad­czyć się ko­bie­cie, będąc rów­no­cze­śnie za­ręczo­nym z dru­gą. Bra­wo!

– O, wła­śnie! Za­wsze to ro­bisz! – wy­krzyk­nął, zdo­by­wa­jąc się wresz­cie na od­wa­gę. – Za­gma­twasz wszyst­ko, prze­kręcisz, aż w ko­ńcu nie wia­do­mo, co i jak. Nie przy­szło ci do gło­wy, że być może chcia­łem oszczędzić ci przy­kro­ści? Unik­nąć mó­wie­nia ci praw­dy pro­sto w oczy? Że chcąc ro­bić ka­rie­rę w po­li­ty­ce, rzu­ci­łbym so­bie kło­dę pod nogi, że­ni­ąc się z kimś ta­kim jak ty?

Była wstrząśni­ęta, sły­sząc jego drwi­ący ton.

– A to co niby ma zna­czyć? – syk­nęła.

Roz­ło­żył ręce, jak­by chciał, żeby ro­zej­rza­ła się wo­ko­ło. Nie zro­bi­ła tego, po­nie­waż wie­dzia­ła, co zo­ba­czy. By­wa­ła w tym po­ko­ju ka­żde­go dnia swo­je­go ży­cia. Wy­tar­te szez­lon­gi sku­pio­ne przy ko­min­ku dla cie­pła... Nie­gdyś ele­ganc­ki ki­lim nad gzym­sem zje­dzo­ny przez mole i wy­strzępio­ny... Pó­łki, na któ­rych kie­dyś sta­ły ksi­ążki, te­raz świe­ci­ły pust­ka­mi...

– Mo­że­my miesz­kać w sąsiedz­twie, ale po­cho­dzi­my z zu­pe­łnie od­mien­nych świa­tów. – Znów wy­ko­nał gest ręko­ma. – Je­stem dzie­dzi­cem szla­chec­kie­go rodu, a mama i pan­na Spen­cer po­mo­gły mi tyl­ko zro­zu­mieć, że nie stać mnie na me­za­lians, je­śli chcę do cze­goś do­jść.

Kit­ty jesz­cze ni­g­dy w ży­ciu nie sły­sza­ła tak wy­ra­źnie bi­cia wła­sne­go ser­ca. Gło­śno dud­ni­ło jej w uszach. A więc ma­łże­ństwo z nią by­ło­by me­za­lian­sem?

– Pa­nie Lin­field – po­wie­dzia­ła spo­koj­nie, acz sta­now­czo. – Wy­ja­śnij­my coś so­bie. Nie miał pan za­strze­żeń do na­sze­go zwi­ąz­ku, do­pó­ki nie spo­tkał się pan zno­wu ze ślicz­ną pan­ną Spen­cer. Wspo­mniał pan o szla­chec­kim ro­dzie? Nie spo­dzie­wa­łam się, iż ak­cep­to­wa­ne jest w nim za­cho­wa­nie nie­god­ne dżen­tel­me­na. Być może po­win­nam dzi­ęko­wać lo­so­wi, że po­ka­zał pan w porę, jak ca­łko­wi­cie po­zba­wio­ny jest ho­no­ru. Za­nim by­ło­by za pó­źno.

Ka­żdym zda­niem ude­rza­ła z siłą i pre­cy­zją Joh­na Jack­so­na, zna­ne­go bok­se­ra na gołe pi­ęści, a pan Lin­field – daw­niej­szy Char­les – co­fał się z ka­żdym pa­da­jącym sło­wem.

– Jak śmiesz mó­wić ta­kie rze­czy? – spy­tał wstrząśni­ęty. – Nie­god­ne dżen­tel­me­na? To nie­praw­da, a ty zwy­czaj­nie hi­ste­ry­zu­jesz. – Po­cił się już ob­fi­cie i wił nie­zręcz­nie w po­trza­sku. – Ja na­praw­dę pra­gnę, by­śmy po­zo­sta­li przy­ja­ció­łmi, Kit...

– Pan­no Tal­bot – po­pra­wi­ła go z lo­do­wa­tym spo­ko­jem. Czu­ła wście­kło­ść pul­su­jącą w cie­le, ale opa­no­wa­ła ją, ostrym ge­stem wska­zu­jąc drzwi. – Będzie pan ła­ska­wy za­mknąć za sobą, wy­cho­dząc.

Skło­nił się krót­ko i z wy­ra­źną ulgą umknął, nie ogląda­jąc się za sie­bie.

Kit­ty sta­ła przez mo­ment bez ru­chu, wstrzy­mu­jąc od­dech, jak­by ka­ta­stro­fę, któ­ra się wła­śnie wy­da­rzy­ła, mo­gła w ten spo­sób po­wstrzy­mać przed dal­szym roz­wo­jem. Po­tem po­de­szła do okna, przez któ­re wpa­da­ło po­ran­ne sło­ńce, opa­rła czo­ło o szy­bę i za­częła po­wo­li, głębo­ko od­dy­chać. Roz­ta­czał się stąd wi­dok na ogród. Wła­śnie za­czy­na­ły kwit­nąć żon­ki­le. Grząd­ki wa­rzyw­ni­ka wci­ąż po­ra­sta­ło ziel­sko, a bie­ga­jące swo­bod­nie kury szu­ka­ły ro­ba­ków. Ży­cie na ze­wnątrz to­czy­ło się da­lej, choć po tej stro­nie szy­by wszyst­ko le­gło w ru­inie.

Zo­sta­ły same. Kom­plet­nie same i nie było ni­ko­go, do kogo mo­gły­by się zwró­cić. Mama i papa ode­szli, a w go­dzi­nie naj­wi­ęk­szej po­trze­by, kie­dy jak ni­g­dy w ży­ciu pra­gnęła rady, nie mo­gła o nią po­pro­sić, bo zwy­czaj­nie nie mia­ła kogo. Czu­ła na­ra­sta­jącą pa­ni­kę. Co te­raz będzie?

Pew­nie mo­gła­by tkwić w tej po­zy­cji przez kil­ka go­dzin, gdy­by nie młod­sza sio­stra, dzie­si­ęcio­let­nia Jane, któ­ra po paru mi­nu­tach wtar­gnęła do środ­ka, na­pu­szo­na jak kró­lew­ski po­sła­niec.

– Kit­ty, gdzie jest ksi­ążka Ce­ci­ly? – za­py­ta­ła.

– Wczo­raj wi­dzia­łam ją w kuch­ni – od­pa­rła Kit­ty, nie od­wra­ca­jąc wzro­ku od okna. Po­win­na dziś po po­łud­niu wy­ple­wić miej­sce na kar­czo­chy. Lada chwi­la trze­ba je będzie sa­dzić. Usły­sza­ła jak­by z od­da­li, że Jane woła do Ce­ci­ly, prze­ka­zu­jąc jej sło­wa.

– Już tam spraw­dza­ła – na­de­szła od­po­wie­dź.

– To niech zer­k­nie jesz­cze raz. – Kit­ty od­pra­wi­ła ją nie­cier­pli­wym mach­ni­ęciem ręki.

Drzwi się otwa­rły, po czym za­mknęły z hu­kiem.

– Mówi, że jej tam nie ma, a je­śli ją sprze­da­łaś, to będzie bar­dzo zła, bo to był pre­zent od pa­sto­ra.

– Och, na li­to­ść bo­ską! – wy­pa­li­ła Kit­ty. – Mo­żesz prze­ka­zać Ce­ci­ly, że nie mam gło­wy ani ocho­ty szu­kać jej głu­piej ksi­ążki, bo wła­śnie zo­sta­łam po­rzu­co­na i po­trze­bu­ję chwi­li, żeby do­jść do sie­bie. Czy na­praw­dę żądam zbyt wie­le?!

Jane prze­ka­za­ła sio­strze tę nie­zwy­kłą wia­do­mo­ść i chwi­lę pó­źniej wszy­scy do­mow­ni­cy, czy­li czte­ry młod­sze pan­ny Tal­bot oraz pies Bram­ble, zna­le­źli się w sa­lo­nie, bły­ska­wicz­nie wy­pe­łnia­jąc go gwa­rem.

– Kit­ty, o co cho­dzi z tym po­rzu­ce­niem? Pan Lin­field na­praw­dę ze­rwał za­ręczy­ny?

– Ni­g­dy go nie lu­bi­łam. Kle­pał mnie po gło­wie, jak­bym była dziec­kiem.

– Nie ma jej w kuch­ni, mó­wię ci.

Nie od­ry­wa­jąc czo­ła od szy­by, Kit­ty la­ko­nicz­nie stre­ści­ła im, co za­szło. Kie­dy sko­ńczy­ła, za­pa­dła ci­sza. Sio­stry nie­pew­nie zer­ka­ły na sie­bie. Po kil­ku chwi­lach Jane, któ­ra zdąży­ła się znu­dzić, po­de­szła do trzesz­czące­go for­te­pia­nu i wy­bęb­ni­ła na kla­wi­szach ra­do­sną me­lo­dię. Ni­g­dy nie bra­ła lek­cji gry, ale bra­ki warsz­ta­tu nad­ra­bia­ła siłą i we­rwą.

– To okrop­ne – wy­krztu­si­ła w ko­ńcu dzie­wi­ęt­na­sto­let­nia Be­atri­ce, naj­bli­ższa Kit­ty za­rów­no wie­kiem, jak i uspo­so­bie­niem. – Och, Kit­ty, naj­dro­ższa. Tak mi przy­kro. Mu­sisz mieć zła­ma­ne ser­ce.

Kit­ty gwa­łtow­nie od­wró­ci­ła gło­wę.

– Zła­ma­ne ser­ce? Be­atri­ce, nie o to cho­dzi! Bez tego ma­łże­ństwa je­ste­śmy zruj­no­wa­ne. Ro­dzi­ce zo­sta­wi­li nam dom, ale wraz z nim zdu­mie­wa­jącą wręcz ilo­ść dłu­gów. Li­czy­łam na to, że ma­jątek Lin­fiel­dów nas oca­li.

– Pla­no­wa­łaś wy­jść za pana Lin­fiel­da dla pie­ni­ędzy? – spy­ta­ła Ce­ci­ly z wy­ra­źną na­ga­ną w gło­sie. Ro­dzin­na in­te­lek­tu­alist­ka, o rok młod­sza od Be­atri­ce, była po­strze­ga­na przez resz­tę sióstr jako oso­ba o ra­czej prze­sad­nym po­czu­ciu mo­ral­no­ści.

– No cóż, jak wi­dać, nie dla jego uczci­wo­ści i dżen­tel­me­ńskie­go ho­no­ru – od­pa­rła Kit­ty gorz­ko. – Szko­da, że nie mia­łam dość ro­zu­mu, żeby za­ła­twić to szyb­ciej. Nie po­win­ni­śmy byli od­kła­dać ślu­bu, kie­dy mama zma­rła. Prze­cież wie­dzia­łam, że zbyt dłu­gie za­ręczy­ny to pro­sze­nie się o kło­po­ty. Ale papa uwa­żał, że to będzie nie­sto­sow­ne!

– Jak bar­dzo źle wy­gląda na­sza sy­tu­acja? – spy­ta­ła Be­atri­ce.

Kit­ty pa­trzy­ła na nią przez chwi­lę w mil­cze­niu. Jak ma to po­wie­dzieć? Jak zdo­ła im wy­tłu­ma­czyć, co je cze­ka?

– Jest... po­wa­żna – stwier­dzi­ła ostro­żnie. – Papa za­sta­wił dom u ja­ki­chś po­dej­rza­nych lu­dzi. To, co uda­ło mi się sprze­dać, ksi­ążki, sre­bra, tro­chę klej­no­tów mamy, star­czy­ło, by na ra­zie trzy­ma­li się z dala. Ale pierw­sze­go czerw­ca wró­cą. Zo­sta­ły nie­ca­łe czte­ry mie­si­ące. Je­śli nie zgro­ma­dzi­my wy­star­cza­jącej sumy albo nie zdo­ła­my ich prze­ko­nać, że będzie­my w sta­nie ją spła­cić...

– ...będzie­my mu­sia­ły się wy­nie­ść? Ale to prze­cież nasz dom! – War­gi Har­riet za­drża­ły. Czwar­ta w ko­lej­no­ści cór­ka pa­ństwa Tal­bot była bar­dziej wra­żli­wa niż Jane, choć i ta prze­sta­ła grać. Sie­dzia­ła ci­cho na sto­łku, przy­gląda­jąc się po­zo­sta­łym.

Kit­ty nie mia­ła ser­ca, by po­wie­dzieć im ja­sno, że cze­ka je coś gor­sze­go niż opusz­cze­nie domu. Pie­ni­ądze ze sprze­da­ży Ne­tley Cot­ta­ge le­d­wie po­kry­ją dłu­gi. Dla nich nie zo­sta­nie już nic. A sko­ro nie mia­ły do­kąd pó­jść i nie wi­dać było pew­nych źró­deł do­cho­du, przy­szło­ść ma­lo­wa­ła się w czar­nych bar­wach. Nie będą mia­ły wy­bo­ru. Będą mu­sia­ły się roz­dzie­lić, to oczy­wi­ste. Ona i Be­atri­ce znaj­dą za­pew­ne pra­cę w Sa­lis­bu­ry lub któ­ry­mś z oko­licz­nych ma­jąt­ków – jako po­ko­jów­ki lub, je­śli do­pi­sze im szczęście, pan­ny do to­wa­rzy­stwa u ja­ki­chś le­ci­wych dam. Ce­ci­ly... no cóż, Kit­ty nie po­tra­fi­ła so­bie wy­obra­zić, że Ce­ci­ly wy­ko­nu­je czy­jeś po­le­ce­nia, ale z jej wy­kszta­łce­niem mia­ła szan­sę za­trud­nić się w szko­le. Har­riet – taka jesz­cze mło­dziut­ka! – mu­sia­ła­by się za­do­wo­lić ka­żdym miej­scem, któ­re za­pew­ni jej wikt i dach nad gło­wą. A Jane... Pani Pal­mer z mia­stecz­ka, choć zwy­czaj­nie wred­na, za­wsze mia­ła do niej sła­bo­ść. Może uda się ją prze­ko­nać, żeby przy­jęła Jane, póki nie pod­ro­śnie i ta­kże nie znaj­dzie dla sie­bie po­sa­dy.

Wy­obra­zi­ła je so­bie, roz­dzie­lo­ne, rzu­co­ne przez los w ró­żne stro­ny świa­ta. Czy kie­dy­kol­wiek będą zno­wu ra­zem, jak te­raz? A je­że­li przy­szło­ść ry­su­je się jesz­cze go­rzej niż ta do­sta­tecz­nie już czar­na wi­zja? Mi­gnęły jej przed ocza­mi wy­nędz­nia­łe twa­rze sióstr, na­zna­czo­ne gło­dem i roz­pa­czą. Nie zdąży­ła jesz­cze uro­nić łzy po panu Lin­fiel­dzie – choć po praw­dzie nie­wart był łez – ale te­raz uczu­ła, jak coś do­tkli­wie ści­ska ją w gar­dle. Tak wie­le już stra­ci­ły. To Kit­ty mu­sia­ła wy­tłu­ma­czyć sio­strom, że mama nie wy­do­brze­je. To ona prze­ka­za­ła im wie­ść o śmier­ci papy. Jak ma te­raz po­wie­dzieć, że naj­gor­sze jesz­cze przed nimi? Nie znaj­do­wa­ła od­po­wied­nich słów. Nie była mamą, któ­ra na ka­żde ski­nie­nie po­tra­fi­ła wy­cza­ro­wać krze­pi­ącą po­cie­chę, ani tatą, któ­ry za­wsze uwa­żał, że wszyst­ko będzie do­brze, a mó­wił to z taką pew­no­ścią, że trud­no było mu nie wie­rzyć. Nie. Kit­ty była ro­dzin­ną spe­cja­list­ką od roz­wi­ązy­wa­nia pro­ble­mów, ale ten ją prze­ró­sł. Sama tyl­ko wola nie star­czy, by go roz­wi­ązać. Roz­pacz­li­wie pra­gnęła móc dzie­lić z kimś brze­mię, za ci­ężkie dla wątłych bar­ków dwu­dzie­sto­lat­ki. Ale nie mia­ła ni­ko­go. Sio­stry pa­trzy­ły na nią w sku­pie­niu, wci­ąż pew­ne, że wszyst­kie­mu za­ra­dzi. Jak za­wsze.

Czas na roz­pacz mi­nął. Nie pod­da się. Nie może się pod­dać bez wal­ki. Prze­łk­nęła łzy i wy­pro­sto­wa­ła ra­mio­na.

– Do pierw­sze­go czerw­ca zo­sta­ło nam pra­wie czte­ry mie­si­ące – po­wie­dzia­ła z mocą, od­su­wa­jąc się od okna. – To dość cza­su, jak sądzę, by do­ko­nać cudu. W ta­kim ma­łym mia­stecz­ku jak Bid­ding­ton uda­ło mi się zło­wić ma­jęt­ne­go na­rze­czo­ne­go. Choć oka­zał się kręta­czem i wia­ro­łom­cą, nie ma po­wo­du przy­pusz­czać, że nie da się tego wy­czy­nu zwy­czaj­nie po­wtó­rzyć.

– Wąt­pię, żeby w oko­li­cy miesz­ka­ło wie­lu bo­ga­tych ka­wa­le­rów – za­uwa­ży­ła Be­atri­ce.

– Otóż to! – od­pa­rła Kit­ty z oży­wie­niem. W jej oczach roz­go­rzał pło­mień. – Dla­te­go wła­śnie po­win­nam się prze­nie­ść na ży­źniej­szy grunt. Be­atri­ce, przej­mu­jesz do­wo­dze­nie. Wy­je­żdżam do Lon­dy­nu.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki