Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
NOWY THRILLER AUTORKI BESTSELLERU „NIE TO MIEJSCE, NIE TEN CZAS”
ODNALEZIENIE JEJ BĘDZIE TWOIM NAJWIĘKSZYM BŁĘDEM
Dwudziestodwuletnią Olivię po raz ostatni widziano na nagraniach z monitoringu, gdy wchodziła do ślepej uliczki, z której nigdy już potem nie wyszła.
Julia, która zajmuje się sprawą zaginięcia dziewczyny, sądzi, że wie, czego się spodziewać. Zna tego typu przypadki. Z jednej strony zrozpaczona rodzina Olivii i nieubłaganie uciekający czas, a z drugiej – szansa, że osoba stojąca za porwaniem popełni jakiś błąd.
Nie wie jednak, że ten, kogo ściga, zna jej najbardziej skrytą, najpaskudniejszą tajemnicę. Życie jej męża i córki zależeć będzie od tego, aby Julia nie tylko nie znalazła Olivii, ale też wrobiła kogoś innego w jej morderstwo.
Jeśli Julia znajdzie zaginioną, straci wszystko, co kocha.
Podczas czytania był taki moment, że zerwałam się z miejsca i krzyknęłam ze zdumienia. Przeczytacie tę książkę jednym tchem, gwarantuję.
JODI PICOULT
Gillian McAllister już po raz kolejny przeszła samą siebie w tej rewelacyjnie zaplanowanej i skonstruowanej powieści kryminalnej wypełnionej po brzegi niesamowitymi zwrotami akcji i pięknie wykreowanymi postaciami. Po prostu fantastyczna.
LISA JEWELL
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Neilowi Greenoughowi, bo każdy autor potrzebuje wsparcia pomocnego i pomysłowego (oraz nieskorumpowanego) byłego policjanta.
Julia poznała po sposobie, w jaki Genevieve ku niej biegła, że coś jest nie tak. Dziewczyna wpadła niczym burza na wielopoziomowy parking, a pchnięte drzwi zatrzasnęły się za nią gwałtownie, aż głośny huk odbił się od ścian. Pierwsza myśl Julii brzmiała: nie powinnam była puszczać jej samej. Ale akurat zadzwonili z pracy, więc córka poszła opłacić parking bez niej. A teraz…
– Mamo?! – krzyknęła Genevieve, pędząc w jej stronę. Wyglądała na wystraszoną, twarz miała kredowobiałą w świetle jarzeniówek, a kreskę na powiece rozmazaną. Rzuciła przez ramię spanikowane spojrzenie. Żołądek Julii ścisnął strach. Krew pulsowała jej wszędzie: w dłoniach, nogach, ramionach. Ciało weszło w stan alarmowy. Coś nie gra. Coś nie gra, dudniło jej serce.
I wtedy Genevieve wskazała za siebie zakrwawioną ręką.
– Musisz tam pójść.
Pierwszy dzień po zaginięciu
Julia zastanawia się, czy ten siedzący dwa stoliki dalej mężczyzna to ktoś, kogo kiedyś aresztowała. Facet jest tutaj z żoną i dwójką dzieci, i właśnie zamawia karmelowy sernik, a jej się wydaje, że kiedyś był oskarżony o morderstwo. Oświetlenie jest kiepskie, więc trudno mieć pewność.
Starając się ukryć przed mężem i córką, że coś ją niepokoi, spuszcza wzrok na menu.
– Nando’s to teraz żenada, co nie? – mówi Genevieve. Julia uśmiecha się do swojej łobuzerskiej jedynaczki.
– Niby czemu? – najeża się Art, jej mąż. Art jak Art Garfunkel. Nauczyciel angielskiego, pedant, fajtłapa, ostatni człowiek, który jeszcze używa średników w esemesach. I do niedawna miłość życia Julii.
Sernik dociera do stolika chyba-mordercy. Julia patrzy, jak mężczyzna podnosi wzrok. Ma dwa telefony, oba leżą na blacie przed nim, ekranem do dołu. To zawsze zdradza przestępcę. Jest całkiem pewna, że to on. Coś w jego czole…
– Och, no wiesz. Miejscówka dla ziomali. Odpuść – odpowiada Genevieve. Sięga po menu. Ma na sobie bluzkę bez pleców wetkniętą w dżinsy z wysokim stanem, a w uszach wielkie kolczyki-koła. Wygląda świetnie, ale nie przejęłaby się, gdyby było inaczej. Cała Genevieve: robi dokładnie to, na co ma ochotę. Czasami Julia jest zadowolona, że wychowała taką silną kobietę. A czasami niezbyt.
Jest dziewiętnasta i Julia nie może uwierzyć, że tu jest. Że nic jej nie wypadło, że dała radę.
– Robią niezłego kurczaka – mamrocze Art chyba trochę urażony: to on wybrał tę restaurację.
Sernik już prawie zjedzony. John. Julii wydaje się, że facet ma na imię John. Zerka na niego raz jeszcze i ukradkiem wyjmuje z kieszeni telefon. Wpisuje w Google „John morderstwo Portishead”. Jest pewna, że jeszcze powinien siedzieć. Za brutalną napaść z nożem w ręku w centrum miasta. Dostał dożywocie i to nie tak dawno temu.
Zbyt szeroki zakres wyszukiwania; wyskakuje za dużo wyników. Gdy Julia zastanawia się nad wpisaniem innej frazy, jej komórka zaczyna wibrować: dzwonią z komisariatu.
– Pani nadkomisarz Day. – W jej prywatnym telefonie, którego zawsze używa do celów służbowych, odzywa się głos menedżera incydentów i Julia wstrzymuje na chwilę oddech. – Mamy zgłoszenie zaginięcia z zagrożeniem życia.
Julia wzdycha. Nie będzie kurczaka piri-piri ani droczenia się z Genevieve. Taka praca, powtarza sobie w myślach. Taka praca. Po dwudziestu latach w policji te słowa stały się jej mantrą.
Po wysłuchaniu szczegółów wbija wzrok w blat stolika. Zaginęła dwudziestodwuletnia kobieta. Bez historii zaburzeń psychicznych. Ostatni raz widziana wczoraj, zarejestrowała ją kamera monitoringu. Kiedy nie wróciła do domu, współlokatorki zgłosiły zaginięcie. Takie są fakty.
Ale za tymi faktami kryje się coś więcej, jest tego pewna. Coś więcej. Coś, czego jeszcze nie umie nazwać. Podpowiada jej to śledczy instynkt. Nagle, w półmroku restauracji, przechodzi ją dreszcz.
– Muszę iść – oznajmia, akurat kiedy przynoszą jedzenie. Parującą gotowaną kukurydzę, purée ziemniaczane, kurczaka… rzuca tęskne spojrzenie na posiłek.
Wstając, zerka na chyba-mordercę po ich lewej.
– Jak będzie wychodził – mówi ściszonym głosem do Arta i Genevieve – możecie sprawdzić rejestrację jego samochodu?
Julia nigdy nie nadawała się na policjantkę, była za miękka. Myśli o tym, wbiegając do komisariatu, gotowa zorganizować odprawę zespołu i nagle staje jak wryta na widok swojego starego informatora Price’a, do którego zawsze miała zbytnią słabość. Siedzi na jednej z ławek, z twarzą zastygłą w wyrazie zaskoczenia, znieruchomiały, jakby ktoś na sekundę zatrzymał wszechświat.
Chce go zapytać, co tutaj robi. To silniejsze od niej, zżera ją ciekawość, nieważne, ile zadań ma akurat na głowie. Taka już jest, ciekawią ją ludzie, na których jej zależy, czyli wszyscy.
Price krzyżuje nogi w kostkach, rękę ma przewieszoną przez metalowe oparcie – pozornie czuje się tu jak u siebie w domu, ale Julia wie, że się boi. To oczywiste: handluje informacjami, najniebezpieczniejszym z towarów.
Ma kasztanowe włosy, które żeluje tak mocno, że przyciemnia ich rudość do stonowanego brązu. Ma też piegi. I skórę, która się łatwo rumieni, a na słońcu przypieka. Jest Szkotem, pochodzi z Glasgow i nigdy nie stracił akcentu, choć przeniósł się tu dwadzieścia lat temu, jako siedemnastolatek.
– Co tu robisz? – pyta Julia, stojąc naprzeciw niego w pustym holu. Cuchnie tam przemysłowym woskiem czyszczącym i nieświeżymi obiadami, jakie serwuje się oskarżonym; wiele z nich zawiera mięso, które jakimś cudem nie musi być przechowywane w lodówce i ma kilkuletni termin przydatności do spożycia.
Większość świateł jest pogaszona. W takich spokojniejszych chwilach, zdaniem Julii, komisariat jest niesamowicie romantyczny, jak muzeum po godzinach zwiedzania albo kadr z filmu, po którym tylko ona może się przechadzać.
– To i owo – odpowiada Price. Spryciarz z niego, myśli strategicznie. Z jakiegoś powodu nie chce jej powiedzieć.
– Czyli? – drąży Julia. Price rzadko bywa przesłuchiwany: informacje przekazuje tylko jej. Jest bystry, szczwany i zabawny, ale nigdy nie ląduje w areszcie. Julia kontaktuje się z nim prawie zawsze poza murami komisariatu.
Nadchodzi strażnik aresztu z jednym kubkiem posterunkowej kawy. Julia zerka w jego stronę.
– Co, zrobiłeś tylko dla siebie? – zauważa zaczepnie, lecz policjant ją ignoruje.
Przenosi wzrok z powrotem na Price’a, po czym z westchnieniem rusza na tyły biura i wchodzi do kuchni. Robi herbatę, dodaje trzy kostki cukru i mnóstwo mleka, częściowo po to, by ją ostudzić – zatrzymanym nie wolno podawać gorącej herbaty, bo to potencjalna broń. Kubek ogrzewa jej palce. Kusi ją, żeby wypić napój duszkiem, bo przez cały dzień piła tylko raz, w Nando’s, ale opanowuje pokusę. Ma za dużo roboty. Trzeba się dowiedzieć, o co chodzi z Price’em. Wziąć pod lupę tego mordercę z restauracji. No i najważniejsze: wygląda na to, że ma do znalezienia zaginioną kobietę.
Gdy wraca z herbatą, Price już wyciąga rękę po kubek.
– Ooo, psze pani – mówi zachwycony i pociąga łyk. – I z cukrem. Należy się napiwek. Ile to będzie dziesięć procent z niczego? – Parska śmiechem. Jest zgryźliwy, ale jedno nie ulega wątpliwości: gdyby role się odwróciły, on też przyniósłby jej herbatę.
Julia posyła mu uśmiech, omijając wzrokiem strażnika. Lepiej narazić się na potępienie kolegi z pracy za tę nadmierną poufałość niż leżeć bezsennie w nocy, zastanawiając się, czy Price dostał w końcu coś ciepłego do picia – dzisiaj albo w ogóle w tym tygodniu. Nic nie wychodzi Julii tak dobrze jak zadręczanie się myślami do późna w nocy. A właściwie także za dnia.
– Powodzenia, okej? – rzuca w jego stronę. Price wznosi ku niej kubek w milczącym toaście.
Julia wraca do swojego biura i jeszcze przed odprawą zespołu sprawdza akta mordercy. To był John, John Gibbons. Kontaktuje się z więzieniem w Bristolu, aby potwierdzić, że facet nadal siedzi. To musiał być ktoś inny. Julia obejmuje twarz dłońmi – dwa zadania wykonane, zostało jeszcze jedno, a tu już dwudziesta – i zastanawia się, czy nie lepiej byłoby się zatrudnić w supermarkecie. Rzecz jednak w tym, że nie mogłaby pokochać innej pracy. Nie tak jak tę, którą wybrała. A przecież nikt nie ma zrównoważonego podejścia do czegoś, co kocha.
Julia przyczepia polaroidowe zdjęcie Olivii do białej tablicy w sali odpraw. To stary, podniszczony pokój: podwieszany sufit, okropna wykładzina. Z jakiegoś powodu nie jest sprzątany tak często jak pozostałe biura i to w nim przechowuje się nieużywane kubki do kawy oraz część materiałów ze starych dochodzeń, a powietrze przenika zapaszek wszechobecnej w Portishead wilgoci.
Nocne niebo za oknem zasłaniają pionowe żaluzje z lat siedemdziesiątych i patrząc na nie, Julia zastanawia się, czy to właśnie tu spędziła więcej wieczorów niż gdziekolwiek indziej. To miejsce w niczym nie przypomina ciepłego wnętrza Nando’s, gdzie można spotkać się z córką, a jednak, co zabawne, ma w sobie coś niemal potężniejszego: dla Julii to jest dom. Zdejmuje buty, jakby na potwierdzenie tej myśli, i skupia się na śledztwie, na tym, kim musi się stać, przynajmniej na jakiś czas. Policjantką, dla której wszystko inne schodzi na dalszy plan.
Zbiera się reszta zespołu, wszyscy wyglądają na zmęczonych. Niektórzy jeszcze nie wyszli z komisariatu. Innych wezwano, odrywając ich od kolacji, przerywając im randki i wywiadówki. W Portishead nie ma wyznaczonego zespołu do spraw poważnych. Utworzono go w pośpiechu, kiedy uznano, że chodzi o zaginięcie z zagrożeniem życia. Powołano śledczych i analityków z innych zespołów, a Julia ma nadzieję, że jest wśród nich paru dobrych ludzi. Ma swoich ulubieńców. I nic na to nie poradzi.
Wpatruje się w zdjęcie Olivii. To smukła blondynka, ale ma w twarzy siłę, która przyciąga wzrok. Julia wyciąga rękę i wyprostowuje polaroid. Masa klejąca Blu Tack, którą przymocowano fotografię, jest do niczego, stara i wysuszona; oto, na co stać policję. To zdjęcie paszportowe: te z Instagrama były zbyt pozerskie, w okularach przeciwsłonecznych w kształcie serduszek, z lodami przesłaniającymi twarz i tym podobne. Dziewczyna ma szeroki uśmiech i nierówne zęby. Doskonała niedoskonałość, ta olśniewająca cecha młodości.
Julia patrzy jej w oczy i myśli, że nikt tak naprawdę nie znika, nie dla siebie. Tylko dla tych, których zostawia.
Może nie wie, jaki los spotkał Olivię, ale dobrze wie, jaki czeka ją samą: bezsenność. Zbyt obszerne omawianie poufnych szczegółów w domu. Genevieve – i tak już zbyt podobna do Julii – zacznie się na tym fiksować. Art poczuje się odsunięty, choć nigdy nie powie tego na głos.
Dwóch analityków rozmawia o jakimś facecie, którego aresztowano wczoraj wieczorem.
– To były ozdobne posążki Buddy – wyjaśniał David Brianowi.
– Buddy…
– Kiedy technicy je zbadali, stało się oczywiste, że on je sobie wsadzał do…
– No dobra – wtrąca się Julia, tłumiąc uśmiech. O tamtej sprawie wie wszystko. – Dość już tych buddów i…
– Proszę, powiedz, że mamy coś dobrego i ciekawego? – odzywa się Jonathan, ulubiony śledczy Julii. Pracują razem od piętnastu lat. Zaczynał jako jej analityk, potem się przekwalifikował. Nawet kiedy był od niej znacznie niższy rangą i zajmował się zbieraniem informacji przez telefon, spotykali się w przerwie na lunch i razem jedli kanapki na murku przed komisariatem. Julia się cieszyła, że znalazła kogoś takiego jak ona: kogoś drobiazgowego, kto zawsze, ale to zawsze zabiera pracę do domu, w sensie emocjonalnym albo fizycznym. Kiedy się przekwalifikował, zdołała zatrzymać go w wydziale ciężkich przestępstw, upominając się u kogo trzeba o przysługę.
Julia robi dwuznaczną minę, jeszcze nie odpowiadając.
– Uznam to za potwierdzenie – stwierdza Jonathan. Jest równie uparty jak sama Julia, a potrzebne informacje potrafi wytrzasnąć nie wiadomo skąd w ciągu paru sekund. Nie bez powodu był kiedyś analitykiem. Jego strategia polega na tym, że pyta i nie odpuszcza: dzwoni do firm telekomunikacyjnych, linii lotniczych, wszędzie. Po prostu artykułuje swoją prośbę, a później wydzwania raz za razem. Jego motto brzmi: „Chętnie poczekam”. Najczęściej stuka w klawiaturę, przyciskając ramieniem do ucha telefon, z którego dolatuje cicha muzyczka call center.
W sali odpraw jest przeraźliwie zimno, Julia czuje chłód wykładziny przez rajstopy. Jest koniec kwietnia, ale nadal panuje ziąb jak w styczniu. Nathan Best, jej drugi ulubiony sierżant śledczy, przyłapuje ją na zerkaniu za okno.
– Jutro będzie padał śnieg – mówi. – To jakiś pieprzony żart.
– Śnieg doskonale zabezpiecza ślady – rzuca w jego stronę Jonathan.
– Nie gadajmy o zabezpieczaniu śladów – woła Julia. – Raczej o znajdowaniu żywych ludzi.
– To sprawa podobna do tej z zeszłego roku? Nie mogę znów przez to przechodzić, serio – podejmuje Jonathan. Julia docenia jego szczerość. Też się tak czuje. Zeszłej wiosny zaginęła pewna kobieta o imieniu Sadie. Kamera monitoringu zarejestrowała ją, gdy wracała do domu. Jedynym szczegółem, który dawał jakąś nadzieję, był fakt, że wzięła ze sobą paszport, który, niestety, nie został użyty na żadnym lotnisku. Dochodzenie ciągnęło się miesiącami, a w pewnym momencie ktoś zgłosił, że widział zaginioną, co jednak nie przyniosło żadnych rezultatów poza frustracją całego zespołu. Zaangażowali się jeszcze bardziej, przeszukiwali coraz dalsze okolice, sprawdzali pokaźną bazę danych telekomunikacyjnych, aresztowali i przesłuchiwali kilku znanych w okolicy dewiantów seksualnych, badając coraz mniej prawdopodobne tropy. Jeszcze niedawno rozmawiali o rekonstrukcji wydarzeń, ale wiedzieli tak mało, że wszelkie wysiłki poszłyby na marne. Rekonstrukcje mają sens tylko wtedy, kiedy istnieje szansa, że społeczeństwo przypomni sobie jakieś nieznane wcześniej szczegóły dotyczące zaginięcia.
Jonathan gestykuluje tak nieuważnie, że rozchlapuje herbatę na wykładzinę. Ta plama zostanie tam pewnie na wieki. Tak właśnie wygląda praca w policji. Żadnych pościgów samochodowych, żadnych tajnych operacji. Tylko niejasne i nieustanne napięcie, jak przy kręceniu talerzem na patyku, zatęchłe biurowe wnętrza i ledwie majaczące gdzieś w oddali – choć niezaprzeczalnie magiczne – kwestie życia i śmierci. A jeszcze dalej – w tle – towarzysząca im trauma. Sadie nigdy się nie odnalazła, mimo największych wysiłków Julii, które skończyły się tym, że rodzina zaginionej zarzuciła policji lenistwo, a mąż Julii oskarżył ją samą o zaniedbanie ich relacji małżeńskiej.
Wciąż żywo pamięta dzień po tym, kiedy wycofali się z prowadzenia sprawy. Żadne z nich nie potrafiło się z tym pogodzić. Na koniec jeszcze raz przejrzeli wszystko, co analizowali już dwukrotnie. Z desperacji. W dniu, w którym umorzono dochodzenie, Julia wróciła prosto do domu, położyła się na łóżku i leżała, wpatrując się w zamontowany w suficie świetlik. Przegapiła urodziny Arta. Samochód wymagał przeglądu technicznego. Opuściła cztery comiesięczne spotkania klubu książki. Pozostali członkowie nie są policjantami, więc nie rozumieli. A jedyne, o czym mogła myśleć, to ta kobieta, jej nieznany, makabryczny, domniemany koniec i to, jak Julia ją zawiodła.
Do pokoju wchodzi sierżant śledczy Poole.
– Przepraszam – mówi. – Właśnie zwolniłem za kaucją dilera, żeby tu przyjść, więc lepiej, żeby było warto.
W Julii coś się odpręża na myśl o Prisie, który poszedł w swoją stronę, wypiwszy darmową herbatę. Jakimś sposobem ten facet zawsze spada na cztery łapy. Wezwą go ponownie, ale da sobie radę.
Chwyta czerwony marker i rysuje strzałkę na tablicy. Pisak skrzypi i w pokoju zapada cisza, jakby postukała w kieliszek.
– Oto, co wiemy – zaczyna. – Olivia Johnson ma dwadzieścia dwa lata. Przezwisko Mała O. Pracuje w marketingu. Dwudziestego siódmego kwietnia podpisuje umowę współnajmu domu w centrum Portishead. Wprowadza się tam dwudziestego ósmego, czyli przedwczoraj. – Zerka na Besta, który wygląda na zaniepokojonego, a potem na Jonathana, którego chyba zaciekawiło wyzwanie. – Spędza noc w swoim pokoju, trochę się rozpakowuje, a następnego ranka wychodzi na rozmowę kwalifikacyjną w firmie marketingowej Reflections w centrum Bristolu. Nie wiemy jeszcze, gdzie wcześniej pracowała, ale z jej maili do właściciela domu wynika, że przeprowadziła się z Walton Bay. Późnym wieczorem wysyła esemesa do swoich współlokatorek: „Proszę, przyjdźcie”. Dodaje symbol całusa. Nie podaje żadnej lokalizacji. Wcześniej tego wieczoru zarejestrowała ją kamera monitoringu na Portishead High Street. Mamy nagranie. Dziś rano współlokatorki zgłosiły jej zaginięcie. Trochę potrwało, zanim ta sprawa trafiła do nas, ale w międzyczasie porozmawiano z ojcem, który okazał się pomocny.
Tym, co najbardziej niepokoi Julię, jest wysłana do współlokatorek wiadomość. „Proszę, przyjdźcie x”. Taki esemes, myśli Julia, to kobiecy kod, który może oznaczać tylko jedno: potrzebuję pomocy. Są sprawy, które wiesz nie dlatego, że pracujesz w policji, ale dlatego, że jesteś kobietą.
Julia relacjonuje, co wie. O znajomych Olivii, jej współpracownikach i – na podstawie Instagrama – regularnie odwiedzanych miejscach. Później zaczyna przydzielać zadania, myśląc, jak bardzo zainteresowana byłaby tym jej córka.
– Czego bym nie dała, żeby wziąć udział w odprawie – powiedziała ostatnio. Genevieve ma istną obsesję na punkcie tego, co nazywa „true crime”, a jej matka swoją pracą, choć jeszcze niedawno miała do tego stosunek ambiwalentny.
– Nigdy w życiu – odparła Julia. Martwi ją to rosnące zainteresowanie córki pracą policji, ale to temat na inną okazję.
Poole przerywa jej, zanim zdąży naprawdę się rozkręcić.
– Skąd podejrzenie zagrożenia życia? – pyta. Julia nie czuje się zaskoczona: Poole to przekorny typek, taki, który w odpowiednich okolicznościach zaprzeczyłby własnemu istnieniu. – Uznajcie mnie za adwokata diabła – dodaje, jakby chciał zilustrować myśli Julii. Chryste. Czy to nie jeden z życiowych truizmów, że kto się pcha do roli adwokata diabła, powinien czym prędzej golnąć kielicha i zaliczyć bzykanko? Facet, znajdź sobie hobby, myśli uszczypliwie.
– Z tego, co wiemy, Olivia nie ma żadnych problemów psychicznych. Czyli atrakcyjna kobieta, prawdopodobnie sama w nocy na ulicy, wysyła do współlokatorek esemes z prośbą, żeby do niej przyszły. Chyba warto się temu przyjrzeć, prawda? – mówi Julia zamiast tego, co naprawdę myśli, ale tak czy inaczej jej ton brzmi ostro.
– Dobra – odpowiada Poole, podnosząc obie ręce do góry, a potem jedną pociera łysinę. – Nie musisz zaraz rzucać mi się do gardła.
Julia wchodzi mu w słowo, wydając polecenia zebrania nagrań z monitoringu i rozmów telefonicznych, oficjalnego przesłuchania rodziców oraz współlokatorek i drobiazgowego przeczesania terenu. Jej strategia zawsze polega na tym, aby już na początkowym etapie poszukiwań zaginionej osoby włożyć w nie jak najwięcej czasu i pieniędzy. Julia kieruje się zasadą złotej godziny: zareaguj natychmiast, tak jak należy, a reszta potoczy się siłą rozpędu. Nie rozumie, dlaczego ktoś miałby pracować inaczej. Jej zdaniem kluczowa sprawa to informacje i muszą ich zdobyć jak najwięcej. Dzięki nim w końcu dowiedzą się, czy Olivia się ukrywa, została porwana czy nie żyje; innych opcji nie ma.
Pospiesznie wraca do swojego biura, żeby się zająć własnym zestawem zadań – bez butów, na wpół zadowolona, ale z poczuciem winy na myśl o Genevieve i Arcie w Nando’s. Genevieve jest ledwie kilka lat młodsza od Olivii. Równie dobrze to mogła być ona.
*
Julia lubi, gdy każdy członek zespołu składa jej raport oddzielnie, lubi też widzieć materiały, o których mowa. To sprawia, że ma znacznie więcej pracy, niż jako nadkomisarka mieć powinna, ale nie może nic na to poradzić. Nie potrafi się wczuć w sytuację, czytając maila albo suchy raport z monitoringu.
Siedzący w jej biurze Jonathan czujnym spojrzeniem wygląda przez żaluzje, za założenie których zapłaciła w zeszłym roku z własnej kieszeni. Julia wie, że to nie jest normalne postępowanie, ale władze jej tego nie zabroniły i teraz ma białe, drewniane żaluzje lamelowe, które może zamknąć i odciąć się od reszty świata albo zupełnie je podnieść i wpuścić do środka słońce. Całą ścianę po prawej stronie tworzą okna i piękne żaluzje nadają wnętrzu domowy klimat. Biuro ma zgrabny kwadratowy kształt, jest tu narożne biurko i mnóstwo rzeczy, które kupiła za własne pieniądze – lampa z Next, laptop Apple Mac – bo takie lubi. Innymi słowy, to pokój przeszczepiony z jej domu do biura.
Jest parę godzin później, tuż po dwudziestej drugiej. Julia koordynuje rozrastający się zespół poszukiwaczy, analityków i techników kryminalistyki. Cieszy się, że widzi Jonathana, który właśnie zdjął swoje wielkie okulary w czarnych oprawkach i przeciera oczy. Jego obrączka stuka o blat biurka, kiedy mężczyzna wyciąga rękę, by ponownie założyć czyste już okulary.
Zaledwie kilka miesięcy temu jego żona urodziła dziecko. Julia musiała go zmusić do wzięcia urlopu, a on i tak wrócił do pracy tydzień wcześniej, z roziskrzonymi oczami, ożywionymi radością życia, które zmieniło się w jednej chwili. Kocha swoje dziecko, ale jest uzależniony od pracy. Z Julią było tak samo. Cieplutka, słodka kruszynka nie wystarczyła, by zabić jej pasję do rozwiązywania zagadek, składania fragmentów w całość, pomagania ludziom i stopniowego przybliżania się do tej najbardziej nieuchwytnej z rzeczy, jaką jest prawda.
Policjantka siedzi za biurkiem z nogą założoną na nogę.
– Dobra, powiedz mi, co wiesz – mówi.
– Trzymaj się krzesła – zaczyna Jonathan. – Obawiam się, że nasza zaginiona to typowa przedstawicielka iGeneration.
– I… co?
– Silna obecność w internecie. Należy do pokolenia Z, ale jestem pewien, że powiedziałaby: chwila, nie przyklejajcie jednej etykietki całemu pokoleniu, to nie monolit.
– Nagle poczułam się bardzo, bardzo stara – rzuca oschle Julia.
– Pozwól, że zacznę od Instagrama – kontynuuje Jonathan. Siedzi na tak zwanym Krześle Przesłuchań, służącym właśnie do tego, na co wskazuje jego nazwa. Wyświetla na komputerze Instagram Olivii i razem z Julią zaczynają przeglądać zdjęcia. Jonathan też woli pokazywać niż opowiadać, ale to dlatego, że, jak jej kiedyś wyjaśnił, tak naprawdę nie lubi rozmawiać z ludźmi.
Instagramową siatkę tworzą selfie, fotografie kwiatów i stosów książek. Oraz dowcipne podpisy.
– Możesz mi je wydrukować? – prosi Julia. – Przejrzymy je tak czy siak, ale mogę je dostać na papierze? I całą resztę: maile, tweety, wszystko.
– Przewidziałem to i już załatwiłem – oznajmia, podnosząc teczkę, żeby pokazać jej leżący pod spodem plik wydruków. – Choć należałoby cię scyfryzować.
Julia posyła mu półuśmiech.
– Nie, nie, nie. – Zdaniem Julii nocne kartkowanie materiałów w łóżku ma w sobie coś autentycznego. Coś namacalnego, jakby w ten sposób uwalniała wszelkie sekrety kryjące się między kolejnymi stronami.
– Jasne. No tak. W porządku. To najnowsze zdjęcie… łatwo odgadnąć, że zrobiono je wczoraj w Starbucksie w Portishead. Widzisz to charakterystyczne okno z firmowym logo? Użyła filtra VSCO.
Jonathan to śledczy w średnim wieku, szczegółowo obeznany z najróżniejszymi machinacjami, którymi podszyte jest życie młodych ludzi w internecie. Wie o trendach na TikToku, o incelach, o samobójczych paktach na Tumblrze. I ze wszystkich znanych Julii śledczych to właśnie on ma najlepszy instynkt.
– Jasne.
Jonathan powiększa fotografię, która przedstawia charakterystyczny, cytrynowożółty płaszcz złożony na stołku, otwarty laptop na parapecie i kawę. Podpis: „Udaję, że już lato”.
– Mamy nagranie z monitoringu, na którym jest kobieta w takim płaszczu. Ledwie kilkaset metrów od tego Starbucksa.
Julia przełyka emocje, których nie chce nazwać. Od zeszłej wiosny monitoring już zawsze będzie się jej kojarzył z Genevieve. A mówiąc ściślej: z tym, co zrobiła.
– Pochodzi z kamery sprzed salonu fryzjerskiego. Żółty płaszcz, prawda? Kobieta przechodzi ulicą.
Obraz jest ziarnisty i nagrywany z góry, ale kolorowy i przedstawia – w każdym razie według Julii – wyraźnie widoczną Olivię. Te same charakterystyczne jasne włosy, naturalny blond, bez odrostów. I ten sam płaszcz ze zdjęcia. Julia zatrzymuje nagranie i powiększa postać na ekranie. Czy wtedy wiedziała, że będą to jej ostatnie chwile przed zaginięciem?
– Zgoda. To Olivia – potwierdza Julia.
– Właśnie. Wczoraj wieczorem o dwudziestej trzydzieści, tak? A teraz coś dziwnego. – Jonathan ponownie naciska przycisk odtwarzania. Olivia skręca w prawo z głównej ulicy i wchodzi w zaułek. Przez kolejne pięć minut w kadrze pojawiają się przechodnie, wieczorni klienci sklepów, grupki wracających z pracy i garstka pijaków. Jonathan, jak to ma w zwyczaju, pozwala, aby dowody mówiły same za siebie.
– No i? – pyta Julia.
Śledczy otwiera Mapy Google na swoim telefonie.
– To ten zaułek – mówi. – Ulica Ślepego, nazwa bardzo stosowna. – Wchodzi w Street View i przesuwa obraz w kierunku zaułka. Gdy Julia patrzy, przychodzi esemes od żony Jonathana, wyświetla się miniaturka zdjęcia i wiadomość: „Pora snu, ZNOWU”, pewnie chodzi o dziecko. – Zablokowana – ciągnie Jonathan, przesuwając powiadomienie w bok. – Ślepa uliczka. Patrz. – Faktycznie, na końcu zaułka wznosi się ceglany mur bloku mieszkalnego, dalej nie da się przejść. Nie ma żadnych drzwi ani dostępnych okien. Niczego. – Ona stąd nie wychodzi. Obejrzałem pięć godzin materiału na przyspieszeniu.
– I nadal jest zablokowana? Te mapy są aktualne?
– Potwierdziło to czterech mundurowych. Też się pofatygowałem, to całkiem – wskazuje kciukiem przez ramię – niedaleko stąd.
– Żadnej drabiny? Drzwi przeciwpożarowych? Zejścia do piwnicy? – dopytuje Julia, powiększając obraz na ekranie.
– Nie, nie i nie – odpowiada Jonathan. Zamyka Mapy Google i otwiera wiadomość od żony. Faktycznie przysłała zdjęcie, na którym jest z ich dzieckiem, obecnie chyba czteromiesięcznym.
– Prawdziwy słodziak – stwierdza Julia.
– Owinął nas sobie wokół paluszka. Za nic ma pory snu.
– Cóż – uśmiecha się Julia, myśląc o Genevieve. – Za piętnaście, szesnaście lat będzie sypiał do południa.
Jonathan patrzy jej w oczy roześmianym wzrokiem.
– Kupiliśmy coś o nazwie SNOO; podobno wyręczy nas w kołysaniu.
– Tak, jasne. Powodzenia życzę – kwituje Julia i wraca do tematu: – Ja też muszę obejrzeć ten zaułek. Jak myślisz?
W odpowiedzi oszczędnym ruchem wskazuje na drzwi, jakby mówił „droga wolna”, ale potem idzie za nią – prawdziwy dżentelmen.
Od zaułka dzieli ich jakieś czterysta metrów. Gdy opuszczają komisariat, uruchamia się alarm przeciwpożarowy – zdarza się to nieustannie, a jednak do tej pory nie został naprawiony. Ignorując hałas, szybkim krokiem ruszają ulicą. Julii kręci się w głowie.
„Ten wewnętrzny monolog nigdy się nie kończy”, powiedział kiedyś Art, jej mąż – czy nadal nim jest, tak naprawdę? – a ona z jakiegoś powodu pamięta to zdanie przez tyle lat.
Panuje przeraźliwe zimno, powietrze jest lodowate, ulice spowija cisza. Nocne życie Portishead jeszcze nie zdążyło na nowo rozkwitnąć po pandemii albo może nikt nie miał na nie ochoty. Cicha ulica przed nimi jest oszroniona, a chodnik wręcz wyczuwalny pod stopami.
– Myślę, że to będzie coś wielkiego – zauważa Jonathan. – Potrzebujemy dużo zasobów. Jej media społecznościowe to mnóstwo materiału. Postowała codziennie od ponad roku. A my nie znamy żadnej potencjalnej przyczyny jej zniknięcia.
– Jaką jest osobą? – pyta Julia.
– Hmm. – Zastanawia się nad odpowiedzią, a Julia czeka. Jonathan umie trafnie ocenić charakter. – Pewna swego. Lewaczka. Taka… pełna życia, a wszystkie jej podpisy na Instagramie są naprawdę dość… wyraziste.
Julia potakuje. Już lubi Olivię.
Co do zaułka, jasna sprawa: został ogrodzony taśmą policyjną i obsadzony dwoma strażnikami miejskimi. Wszystko jest miejscem zbrodni, dopóki nie okaże się inaczej, ale aż dziw bierze, myśli Julia, że przydzielono dwóch: Portishead jest małe, niedofinansowane i niedoposażone, a przy każdej większej sprawie trzeba pospiesznie ściągać ludzi z Bristolu, Avonu i Somerset, aby skompletować zespół.
Stoi i wpatruje się w głąb zaułka. Na jej widok strażnicy unoszą brwi, ale nie robią nic więcej. Nie dziwi ich jej nagłe pojawienie się tutaj. Nikt związany z siłami policyjnymi nie byłby tym zaskoczony, tak jak i faktem, że towarzyszy jej Jonathan. Julia jest najwidoczniej wybredna w kwestii swoich współpracowników, lecz czy nie każdy powinien taki być?
Po lewej stronie znajduje się salon fryzjerski. Budynek ze starego kamienia przebarwionego wieloletnim działaniem wody. Po prawej stoi pub z czerwonej cegły, nowszy, ale i tak pewnie ma już ze czterdzieści lat. A między nimi – zaułek.
Bez wątpienia ślepy. Zakończony ceglaną ścianą do wysokości czwartego albo piątego piętra. Julia się wycofuje i powoli rusza dookoła budynków.
– Mieszkania nie mają dostępu do tego zaułka – mówi Jonathan, zrównując z nią krok. Julia nie jest zaskoczona, że on też odbył taki sam spacer. Niektórzy ludzie chcą wiedzieć, dlaczego coś jest takie, jakie jest, a niektórzy nie. Na szczęście Jonathan należy do tej pierwszej grupy.
Wskazuje na nowo wybudowany blok. Wzniesiony na tyłach salonu fryzjerskiego i pubu, całkowicie zamyka uliczkę.
– Pewnie nie wybudowano go niedawno, co? – pyta.
– Że niby wczoraj? – Jonathan parska śmiechem.
– Racja.
Nie musi odpowiadać na jej retoryczne pytanie, więc tego nie robi. Kończą okrążenie przy wejściu do zaułka. Telefon Julii wibruje na znak, że przyszedł esemes od jej brata. Serdeczny, zawsze zabawny, wieczny dzieciak – niewiarygodne, że został prawnikiem, obrońcą w sprawach karnych. Na szczęście kilka lat temu przerzucił się na prawo cywilne, zanim kiedykolwiek zdarzyło im się stanąć przeciwko sobie.
„Nie masz pojęcia, jak jestem szczęśliwy – właśnie oglądam Byle do dzwonka, opracowując szczegóły roszczenia”, napisał. Julia z uśmiechem chowa komórkę do kieszeni.
Wkłada odzież ochronną. Zgodnie z przepisami, zgodnie z przepisami, zgodnie z przepisami. To kolejna z jej mantr. Żaden winny nie wyjdzie na wolność z powodu błędu Julii. Ani żaden niewinny nie zostanie skazany.
Wchodzi w zaułek, schylając się pod taśmą policyjną, i przesuwa dłonią w rękawiczce po tylnej ścianie, w miejscu zbiegu budynków. Spojenie jest nieskazitelne. Żadnej szparki. Najniższe okno znajduje się co najmniej sześć metrów nad ziemią. Julia rozgląda się wokół, aż kręci jej się w głowie.
Nie ma nic. Żadnych śladów w miejscu, gdzie mogłaby znajdować się drabina. Żadnych wejść do studzienek. Ani odpływów. Nic. Olivia niczego ze sobą nie miała. Według Jonathana nie wjechał tu ani nie wyjechał stąd żaden pojazd.
Jedynymi przedmiotami w zaułku są dwa niebieskie kontenery na odpady przemysłowe. Julia pamięta sprawę, o której mówiono w wiadomościach wiele lat temu. Szkocka policja, prowadząca podobne dochodzenie, nie sprawdziła takich właśnie pojemników, co doprowadziło do tragedii. W jednym z nich znajdował się nieprzytomny, pijany młody mężczyzna, którego w wyniku tego niedopatrzenia wywieziono na wysypisko śmieci. Został znaleziony o dwa dni za późno.
– Te kontenery opróżniono? – woła do strażników.
– Od kiedy znaleziono zapis z monitoringu, nikogo nie wpuszczamy ani nie wypuszczamy – odpowiada ten, który ma na imię Ed. Jest młody, ma ledwie dwadzieścia lat i obsesję na punkcie siłowni. Odżywkę proteinową wsypuje nawet do herbaty, co Julia uważa za niezwykle urocze.
– To dobrze. Tak trzymać – chwali ich. – Nikogo nie wpuszczać ani nie wypuszczać.
– Się wie – mówi Ed, prężąc muskuły.
– I nie ruszać tych kontenerów – dodaje Julia. – To nie sztangielki do wyciskania.
Ed rechocze.
Dłonią w rękawiczce policjantka szarpie za jeden z pojemników, a ten przesuwa się z łatwością. Unosi obie pokrywy i zagląda do środka. Nic. Pierwszy kontener jest nieskazitelny, wygląda na nieużywany, jego wnętrze nie śmierdzi płynem do czyszczenia. W drugim leży jedna puszka po piwie Carling, ale ciemnobrązowa plama tego, co z niej wyciekło, jest wyraźnie stara.
W myślach dopisuje do listy zadań szczegółowe zbadanie obu kontenerów. Ta lista priorytetów żyje teraz swoim życiem. Zadania co rusz zmieniają pozycje. To jak mistyczny, choć metodyczny odsiew, podczas którego istotne sprawy wychodzą na czoło, a te mniej ważne spychane są niżej. Reorganizacja następuje w nocy, pod prysznicem, w chwilach, kiedy powinna słuchać męża. W większości przypadków udaje się ją uporządkować. Ale to nie wystarczy.
Rozgląda się po ziemi. Stara guma do żucia. Parę kawałków żwiru. Nic więcej. Szuka krwi. Broni. Oznak walki. Ale nie ma nic.
– No tak – mówi do siebie, rzucając ostatnie spojrzenie, po czym odchodzi. Trzęsie się z zimna. Jest wiele do zrobienia, ale nie tutaj.
Jonathan musiał ją usłyszeć, bo natychmiast pojawia się przy wejściu.
– Niesamowicie dziwne, prawda? – zagaja.
– Totalnie – odpowiada skonsternowana. – Nie mam zielonego pojęcia, jak to wyjaśnić.
– Lina rzucona z okna? – sugeruje Jonathan i właśnie dlatego Julia lubi z nim pracować.
Jeszcze raz zagląda w zaułek, lustruje ściany, szuka zarysowań, małych dziur, czegokolwiek. Ale są tylko czyste cegły i zaprawa. Nic więcej.
– Potrzebuję całego zapisu z monitoringu obejmującego tę uliczkę – oznajmia Julia.
– Tak – odpowiada Jonathan powoli. – Tak. Wyślę ci go. Ale już wszystko obejrzałem. Daję słowo, że ona stąd nie wyszła.
Jest już po dwudziestej trzeciej, gdy Julia wychodzi z komisariatu. Pieką ją oczy po czterech godzinach wpatrywania się w monitor, na którym oglądała cztery nagrania naraz, a potem jeszcze cztery. Przejrzała cały zapis z każdej kamery, minuta po minucie, prawie przy tym nie mrugając, choć Jonathan zrobił to samo przed nią.
To nie może być prawda, a jednak tak właśnie się stało: Olivia weszła w ten zaułek i już z niego nie wyszła. Nikt więcej tam nie wchodził. Kontenerów nie wnoszono ani nie wynoszono. O drugiej w nocy wśliznął się tam lis, który po chwili się wymknął. I tyle. Żadnych samochodów, żadnych ludzi. Nic. Zadzwoniła do pubu i dowiedziała się, że kontenery na śmieci nie są używane. Rano zapyta o to samo w salonie fryzjerskim.
– Więc po co tam stoją? – spytała kierownika pubu, ale on nie potrafił jej tego wyjaśnić. Te pojemniki są na liście Julii, gdzieś pośrodku, i dręczą ją niczym para natrętnych much. Myśl, błaga samą siebie. Myśl niestandardowo.
Idzie teraz do swojego wiekowego samochodu, który zaparkowała prawie kilometr dalej, choć ma zarezerwowane miejsce przed komisariatem. Miejscowi przestępcy filmują wjeżdżające i wyjeżdżające radiowozy, a później wrzucają nagrania na YouTube’a, Bóg jeden wie po co, ale Julia nie ma ochoty znaleźć się na jednym z nich.
Pociera czoło. Ma wrażenie, jakby wyszła z Nando’s ze sto lat temu. Może Art miał rację, zarzucając jej brak równowagi między pracą a życiem osobistym. Ten pedant czytujący w toalecie literaturę piękną rzeczywiście często ma rację, co jednak nie znaczy, że jego słowa nie ranią.
Z poczucia winy Julia sprawdza, kiedy Genevieve była ostatnio dostępna. Dwie minuty temu.
„Jesteś na nogach?”, esemesuje.
Genevieve natychmiast oddzwania, na co jej matka liczyła.
– Zawsze – mówi.
– Ja też – odpowiada Julia z uśmiechem. Zdumiewające, że Genevieve, jej mała modelka, kiedyś uwielbiająca pozować w okularach przeciwsłonecznych i stroić minki do aparatu, teraz jest dorosła i można dzwonić do niej o tak późnej porze, by uciąć sobie nocną pogawędkę. Bratnia bezsenna dusza. Julia zamyka oczy. Nie żałuje tego, co dla niej zrobiła.
– Co u bandytów? – pyta swoim zwyczajem Genevieve. – Mam tę rejestrację. Chcesz?
– Jesteś wielka – rzuca Julia, notując numer, choć wie, że pewnie się jej nie przyda. – A wiesz, że ta zaginiona jest niewiele starsza od ciebie – dodaje.
– Domyślam się, że w najbliższym czasie Nando’s nie wchodzi w grę? – sonduje Genevieve i Julia zastanawia się nad tym pytaniem. Problem z jej córką polega na tym, że ona nie mówi, co czuje. Trzeba to jakoś wydobyć, odkopać, domyślić się na podstawie jej uwag. Ostatnio częściej niż zwykle.
– Przykro mi, ale nie – potwierdza Julia. Słuchając głosu córki w telefonie, myśli: Jest dobrze. Z nią wszystko w porządku. – Przynieśliście mi resztki?
– Wszystko zjedliśmy – odpowiada Genevieve bez śladu zażenowania. – Mam mnóstwo wkuwania – dodaje. Pod warstwą sarkazmu kryje się życiowa konformistka, gotowa ciężko pracować, aby wkupić się w system. A jeszcze głębiej… cóż, kto wie?
Oddech Julii unosi się w zimnym kwietniowym powietrzu niczym pierzaste cirrusy. Idzie przez park, zza pleców dobiega ją śpiewne skrzypnięcie żelaznej bramy, a nad nią rozciąga się ciemne, jeżynowe niebo. Wokół nie ma nikogo oprócz niej; oprócz nich.
Art przyznał się jej w zeszłe święta. Powinna była to przewidzieć. Przez całe lato i jesień prawie go nie widywała.
To był jeden z tych poranków rozjaśnionych mlecznym światłem. Pogoda była łagodna, deszcz przeplatany słońcem. Ich ulicę spowijała całkowita cisza. Powietrze przesycała nostalgia za rzeczami, które robi się tylko raz w roku: pieczeniem indyka, słuchaniem Stay Another Day East 17, zakurzonymi ozdobami, które mieli od dwudziestu lat. Genevieve rozpakowywała prezenty, a Julia siedziała na kanapie, obierała brukselki i wrzucała je do durszlaka, choć była dopiero dziesiąta rano. Pamięta, że córka powiedziała do Alexy: „Nie Mariah Carey, nie”, tuż zanim Art wstał i przeszedł do kuchni. Zrobił to tak szybko i bezceremonialnie, w samym środku rozpakowywania prezentów, że zaskoczona Julia poszła za nim.
Patrzył na nią, kiedy wchodziła.
– Spałem z kimś – oświadczył. – Innym – dodał, bo nawet w obliczu traumy jest gramatycznym pedantem. Trzy słowa. Cztery. Najgorsze w życiu Julii. Koniuszki palców Arta zbielały, kiedy oparł się nimi o blat.
Zrobiła to, czego jej zdaniem życzyłyby sobie jej przeszłe – i przyszłe – ja, choć miała wrażenie, jakby znalazła się w jakimś alternatywnym wszechświecie, pozbawiona mózgu i jakichkolwiek emocji. Powiedziała mu, żeby więcej się do niej nie odzywał. I rzeczywiście od tamtej pory naprawdę ze sobą nie rozmawiali. Tkwią w pseudomałżeństwie. Julia nie kazała mu się wyprowadzić. Znalazła się w stanie zawieszenia. Sypiają w oddzielnych pokojach, oddzieleni cienką ścianą, przez którą słyszą się nawzajem.
Genevieve domyśliła się po tygodniu.
– No, coś się stało – powiedziała na swój nastoletni sposób. Nie mieli wyboru, jak tylko wyjaśnić jej sytuację, a wtedy Genevieve odwróciła się do Julii z pytaniem: – Czy ludzie nie mogą popełniać błędów? – i, Jezu, wiadomo, że nastolatki potrafią dowalić z grubej rury, ale na coś takiego Julia nie była przygotowana. Miała ochotę włożyć kamizelkę kuloodporną. Było jasne, że Genevieve ma na myśli błąd, który sama nie tak dawno popełniła, a Julia nagle zapragnęła zamienić cały ubiegły rok na coś lepszego.
– Gdzie jesteś? – pyta Genevieve teraz. – Niedaleko domu? Mogę zrobić gorącą czekoladę…
– Prawie przy samochodzie – przerywa jej matka.
– Trudna jest? – dopytuje Genevieve. – Ta sprawa zaginięcia?
– Bardzo.
– O, jak to?
– Ona zniknęła w uliczce. Tyle że to ślepy zaułek. Bez wyjścia. Spróbuj rozwiązać taką zagadkę – odpowiada Julia, karcąc się w duchu, że za dużo szczegółów zdradza córce, która już i tak za bardzo się tym interesuje, ale nie umie się powstrzymać.
– No, no – mówi Genevieve. – To bardzo dziwne. Powinni w to wkroczyć detektywi z TikToka.
Julia musi się roześmiać.
– Może faktycznie.
– Jak to leci? Łatwiej ukryć ciało w stu kawałkach niż w jednym?
– Jezu, Genevieve – wzdycha Julia. Wcześniej jej córka uważała pracę w policji za irytujące nudziarstwo. Była przekonana, że matka spóźnia się na rodzinne kolacje, bo całymi dniami aresztuje drobnych przestępców. A teraz proszę. Podsuwa jej pomysły na pozbycie się ciała. Ta myśl niepokoi Julię. – Jasne. Będę za dziesięć minut. Kocham cię. – Rozłącza się.
Od domu dzieli ją nawet mniej niż dziesięć minut drogi, w każdym razie od nowego domu. Po tym wszystkim, co było z Artem, przeprowadzili się – razem, wciąż jako rodzina – choć ta przeprowadzka nie wydawała się najszczęśliwszym pomysłem, bo ona i Art nadal sypiali w oddzielnych sypialniach i bili się z myślami (co do tej ostatniej części, to Julia może mówić tylko za siebie). Jednak pewnego dnia zobaczyła dom, jakiego szukali od lat. I Art przeniósł się z nimi, bo żadne z nich nie miało pomysłu na lepsze rozwiązanie.
Ale w końcu zdobyli to, czego pragnęli najbardziej na świecie, nawet jeżeli miało to swoją cenę: nowy bliźniak z widokiem na plażę Sugar Loaf w Portishead. Podczas zimowych burz piasek zasypuje okna i wciska się w każdą szczelinę. Julia znajduje go dosłownie wszędzie. I uważa, że to niesamowicie urocze.
Wychodzi z parku. Jest ogrodzony płotem z żelaznych prętów, które wtapiają się w mrok jak górskie szczyty we mgle; ich ostre czubki są niemal zupełnie niewidoczne.
Odgłos kroków.
Julia nie reaguje, nauczyła się tego nie robić. W duchu powtarza sobie, że jako policjantka ma władzę. Może zaaresztować, błysnąć odznaką. Powinna czuć się nietykalna.
Utrzymuje miarowe tempo i pozwala, by jej telefon świecił w ciemności. Jeśli ktoś chce ją napaść, to proszę bardzo, niech cel będzie jasny i widoczny.
Od niechcenia zerka przez ramię. To jakiś mężczyzna w bluzie z kapturem. Właściwie dzieciak, szesnaście, może siedemnaście lat. Julia ma nadzieję, że nigdy go nie aresztowała.
Wszystko w jego postawie świadczy o tym, że chłopak ma problem ze światem. Idzie, wymachując rękami i krzyżując je przed i za sobą. Kaptur ma opuszczony, kroki stawia powoli, jakby miał mnóstwo czasu. Julia spotkała w życiu wielu takich jak on. Aresztowała ich, wyciągała z nich informacje. Ale także słuchała ich oświadczeń o doznanej krzywdzie. Spotykała ich rodziców, ich dzieci. Ten człowiek mógłby z łatwością okazać się jej wrogiem.
Julia szybko skręca w lewo, żeby zobaczyć, co zrobi tamten. Kiedy ją mija, uśmiechając się półgębkiem, ona przez chwilę za nim patrzy. Chłopak odwraca się tylko raz. Oby miał dom, w którym komuś na nim zależy.
Julia sięga po kluczyki i otwiera samochód dopiero, gdy znajduje się tuż przy drzwiach. Oddycha z ulgą, kiedy wsiada do środka. Wnętrze pachnie jedzeniem z McDonalda.
Czuje na skórze chłód materiału siedzenia. Pozwala, żeby jej serce zwolniło. Myśli o Olivii, o tym, gdzie może być. I o typowo kobiecym strachu, który musiała czuć, i tym esemesie, który wysłała do współlokatorek. Czy tak właśnie zrobiłaby Julia, gdyby wpadła w prawdziwe kłopoty?
Uruchamia silnik, włącza światła, a potem ogrzewanie. Telefon zaczyna wibrować w uchwycie na kubek, ale ignoruje go. Wie, że to Genevieve – pewnie dzwoni z jakąś odkrywczą sugestią.
Gdy tylko telefon się uspokaja, Julia coś wyczuwa. Obecność. A raczej brak nieobecności. Odnosi wrażenie, że nie jest sama.
Mówi sobie, że zawsze tak ma, kiedy pracuje nad sprawą zaginięcia, że przecież zniknęła młoda, atrakcyjna kobieta, że jest bardzo późno i strasznie zimno jak na tę porę roku i że Art jednocześnie czeka i nie czeka na nią w domu.
Ale potem jej kark zaczyna drżeć od czegoś więcej niż zwykły niepokój: głęboka, limbiczna część mózgu wystrzeliwuje ostrzegawczą flarę w nocny mrok. W samochodzie ktoś jest. Julia liczy do trzech, zanim podnosi wzrok i wbija go w lusterko wsteczne.
Z tyłu siedzi mężczyzna w kominiarce. Cedzi tylko jedno słowo:
– Jedź.
Jeszcze o tym nie wiem, ale wkrótce odbiorę telefon, z którego dowiem się, że zaginęłaś.
Jestem sam na zapleczu w pracy i, dość mocno znudzony, z wielką powagą przyjmuję Oscara, tym razem za rolę w przełomowym filmie, którego tytułu jeszcze nie zdążyłem wymyślić. W ten sposób zleci mi czterdzieści pięć minut do porannej kawy. „Osobą, której chciałbym najgoręcej podziękować – mówię, zaklejając przedłużone paszporty w specjalnie przeznaczonych do tego celu kopertach – jest mój dawny ja”. Hmm. Czy aby nawet Hollywood nie uznałoby tego za lekką przesadę?
Kiedyś uważałaś to za komiczne, a czasem przyłączałaś się do tych wygłupów, jeśli akurat mnie podsłuchałaś. Paplając o niesamowitej ekipie od efektów specjalnych, dzięki której tak naprawdę to wszystko stało się możliwe, przypominam sobie, jak bardzo nienawidziłaś tej pracy ze mną w biurze paszportowym. Ale ja uwielbiałem nasze wspólne chwile: byłaś moją zblazowaną koleżanką z pracy i towarzyszką zabaw, której mi było trzeba. Miałaś dwadzieścia jeden lat, właśnie skończyłaś studia i szukałaś czegoś lepszego – nie mogłaś uwierzyć, że twój ojciec właśnie
tak spędza dzień za dniem. Wciąż pamiętam, jak na mnie spojrzałaś spod burzy swoich blond włosów i unosząc pączek do ust, powiedziałaś:
– Ten pieprzony pączek nawet nie jest dobry, a i tak został największą atrakcją mojego dnia.
Po pracy wracaliśmy razem do domu i zanudzaliśmy mamę gadkami o naszych popapranych kolegach z pracy i ich zagrywkach, takich jak oznaczanie swoich zszywaczy. Kiedyś tak bardzo sknociliśmy całą serię paszportów, że nie mogliśmy się do tego przyznać, więc zabraliśmy je do domu i wepchnęliśmy pod zapasowe łóżko, a potem przez kilka tygodni drżeliśmy ze strachu, że ktoś to odkryje.
Gdy wszystkie koperty są już zaklejone, przerywam swoją oscarową przemowę. Zanim pójdę na kawę, muszę sprawdzić parę wniosków paszportowych. Nowe zdjęcie do starego paszportu. Nowe zdjęcie. Stary paszport. Jeszcze całe dwadzieścia pięć minut, nim będę mógł wstawić czajnik…
Nigdy nie byłem w stanie znieść żadnej mozolnej harówki. I nigdy nie wiedziałem, co właściwie chcę robić. Ani gdy miałem lat dziesięć, ani dwadzieścia, ani trzydzieści. Uczęszczałem na niezliczone kursy – od ślusarstwa po social media – głównie po to, żeby zapomnieć o pracy. Na przestrzeni wielu lat nauczyłem się najróżniejszych rzeczy, ale niczego, czym naprawdę chciałbym się zajmować.
W tym momencie dzwoni mój telefon. Wyświetla się ciąg cyfr, czyli to żaden z moich kontaktów. Nie mam pojęcia, co zaraz się stanie.
– Halo? – mówię. Wychodzę z zaplecza, gdzie sygnał jest słaby, i idę do aneksu kuchennego. Klamka jest obluzowana i to od wielu lat, więc przytrzymuję ją końcami palców. Sektor publiczny: oni nigdy niczego nie naprawiają.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Tytuł oryginalny: Just Another Missing Person
© Copyright by Gillian McAllister, 2023
© Copyright for the Polish translation by Ryszard Oślizło, 2024
© Copyright for this edition by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak sp. z o.o., 2024
Wydanie pierwsze
Kraków 2024
Projekt okładki: Paul Miele-Herndon
Fotografia na okładce: Stuart Brill | Arcangel
Adaptacja okładki i stron tytułowych: Mirosław Krzyszkowski
Przekład: Ryszard Oślizło
Redaktor nabywający: Adrian Tomczyk
Redaktorka prowadząca: Agata Ługowska
Opieka redakcyjna: Katarzyna Mach
Redakcja: Justyna Techmańska
Korekta: Mirosław Ruszkiewicz, Mirosław Krzyszkowski
Projekt layoutu: Irena Jagocha
Skład: MELES DESIGN
ISBN: 978-83-8367-153-6
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37
Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
