Twoja ostatnia wiadomość - Gillian McAllister - ebook + audiobook + książka

Twoja ostatnia wiadomość ebook

Gillian McAllister

0,0
37,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Bestseller „Sunday Timesa” i „New York Timesa”!

Jak dobrze znasz osobę, z którą dzielisz życie?

To miał być dla Camilli pierwszy dzień nowego życia. Nie o takim marzyła. O poranku wita ją puste łóżko, a na stole czeka kartka z niepokojącą wiadomością od męża. Luke nie odbiera telefonu. Camilla przeczuwa, że wydarzyło się coś złego.

Kilka godzin później media obiega informacja o zakładnikach przetrzymywanych w centrum Londynu. W agencji literackiej, w której pracuje Cam, zjawia się policja z informacją, że sprawcą jest Luke. Rozdarta między strachem a nadzieją kobieta wie jedno: jej mąż nie jest przestępcą. Tylko czy niewinny człowiek zniknąłby bez śladu?...

Twoja ostatnia wiadomość to opowieść o zdradzie, sekretach i desperackim poszukiwaniu prawdy. Autorka bestsellerowego Nie to miejsce, nie ten czas mistrzowsko ukazuje emocje zwykłych ludzi w ekstremalnych sytuacjach. Ta historia wbija w fotel i nie pozwala odetchnąć.

Znakomita intryga. Lisa Jewell

Jestem oddaną fanką! Liane Moriarty

Mistrzowska opowieść o zbrodni, miłości i niezliczonych sekretach. Emily Henry

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 400

Data ważności licencji: 2/13/2030

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tytuł oryginału

Famous Last Words

Copyright © 2025 by Gillian McAllister

© Copyright for the translation by Dominika Chylińska

© Copyright for this edition by Społeczny Instytut Wydawniczy Znak sp. z o.o., 2025

Projekt okładki:

Adam Gutkowski | goodkowskydesign.com

Fotografie na okładce: © lavin photography / iStock, © Designed by Freepik

Fotografia autorki na skrzydełku: © Tony McAllister

Przekład: Dominika Chylińska

Redaktorka nabywająca: Dorota Gruszka

Redaktorka prowadząca: Justyna Skalska

Adiustacja: Bogusława Wójcikowska

Korekta: Barbara Gąsiorowska, Justyna Jagódka

ISBN 978-83-836-7428-5

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak, 30-105 Kraków, ul. Kościuszki 37

Dział sprzedaży: tel. (12) 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2024.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Weronika Panecka

Dla Maxine Hitchcock, wydawczyni i przyjaciółki

AKT PIERWSZY

PORWANIE

1

Cam

Za godzinę zmieni się życie Camilli, choć ona jeszcze o tym nie wie.

W tej chwili wie jedynie, czyszcząc dziecięce krzesełko po śniadaniu, w czasie gdy Polly siedzi na swojej macie, że męża nie ma w domu. Wyszedł gdzieś i zostawił ją, żeby sama uporała się z pierwszym dniem Polly w żłobku i swoim powrotem do pracy. Czyżby miał jakąś niecierpiącą zwłoki sprawę? Czyżby zapomniała o jakimś pilnym projekcie?

Przecież Cam nigdy o niczym nie zapomina. Luke, i owszem, zapomina o wielu rzeczach. Więc…?

Słońce wysyła tymczasem do kuchni trzy jaskrawe promienie. Jest wspaniały czerwcowy dzień, a Cam obudziła się pełna mieszanych uczuć: niespokojna, ale podekscytowana, szczęśliwa – to jej pierwszy dzień w pracy po długim, dziewięciomiesięcznym urlopie macierzyńskim. Czasem brakuje jej tych nieistniejących w angielskim słów i dziś właśnie tak się dzieje. Lęk, podniecenie… Obudziwszy się, uświadomiła sobie, że żadne z nich nie pasuje.

A Luke właśnie dziś postanowił zniknąć.

Na pewno ma jakąś pilną robotę. Jest ghostwriterem dla posłów do parlamentu i różnych celebrytów i kiedy chce popracować, znika w swej współdzielonej przestrzeni. Na pewno o to chodzi. Nie będzie już o tym myślała. Nie będzie się nad tym zastanawiała – zdecydowanie, absolutnie nie będzie tego roztrząsać, postanawia Cam, zbyt mocno ściskając ścierkę.

Obserwuje, jak Polly pochyla się do przodu, żeby chwycić zabawkę leżącą poza zasięgiem jej rączki. Jest taka podobna do Luke’a. Szczupła, jasnowłosa, o usposobieniu tak słonecznym jak pogoda za oknem. Cam patrzy, jak podnosi zabawkę i rzuca ją niepewnym, nieskoordynowanym dziecięcym gestem, który mógłby być zarówno celowy, jak i przypadkowy. Zabawne, Cam zawsze lubiła przyglądać się ludziom, ale obserwowanie własnego dziecka to coś nieporównanie przyjemniejszego.

Brzęczy telefon, więc sięga po niego szybko w nadziei, że to wiadomość od Luke’a, jednak okazuje się, że to jej siostra. Dzień dobry, czyta, patrząc na selfie Libby siedzącej na kanapie, z rozczochraną masą ciemnych włosów upiętą na czubku głowy. Nie ma w tej wiadomości niczego nadzwyczajnego: Cam i Libby niemal bez przerwy prowadzą esemesową konwersację. Bez początku i bez końca, po prostu nieprzerwany ciąg wiadomości i odpowiedzi – jak niekończący się mecz tenisa. Robią to, odkąd mają telefony.

Dzień dobry – odpowiada Cam, robiąc sobie zdjęcie w domowych ciuchach, z zatroskanym wyrazem twarzy, z którego nie zdawała sobie sprawy, dopóki nie zobaczyła go na zdjęciu.

O mój Boże, to Twój wielki dzień. A więc – żeby wzmocnić Twoje poczucie pewności siebie… zobacz! Zobacz, kto figuruje w 12 haśle pionowo w krzyżówce Timesa!? Tu pojawia się zdjęcie hasła o treści:Autorka najnowszej bestselerowej powieści o romansie podczas podroży balonem (4,5).

To jej klientka Maya Jones. Cam jest jej agentką.

Cam odpisuje: Wow! Ciekawe, czy to dobra prasowa reklama? Wydrukują odpowiedzi w przyszłym tygodniu?

Libby wysyła drugie zdjęcie z napisanym bardzo, bardzo drobnym druczkiem zestawem odpowiedzi z poprzedniego tygodnia i z uśmiechniętym emotikonem.

Cam: Ilu ludzi to czyta?

Libby: … Czterech? Ile zarobisz na czterech książkach? LOL.

Cam: 8 funtów × 0.1 honorarium autorskiego × 0.15 prowizji? Ile to jest?

Libby: Stawiam drinki, stara.

Cam przesyła krzyżówkę Mayi, po czym odkłada telefon i ziewa. Ostatniej nocy Polly obudziła ją i Luke’a o dziesiątej, o pierwszej, a potem jeszcze raz o trzeciej, może o czwartej? Cam obiecała Luke’owi, że przestanie patrzeć na zegarek, ponieważ stwierdził, że ją to jedynie wyprowadza z równowagi. Polly – według nich wystarczająco już duża, żeby doskonale zdawać sobie sprawę, że tak nie jest – uważała, że jest środek dnia i była absolutnie i kategorycznie niezainteresowana spaniem. Luke spojrzał na Cam, za jego plecami świeciła na czerwono cholerna szumiąca owieczka usypiająca imieniem Ewan, Polly wprost chichotała z radości, a on spytał: „Masz ochotę na zbiorowe samobójstwo?”. I Boże drogi, roześmiali się, tak jak to robili od zawsze. Luke doprowadził Cam do śmiechu już w momencie ich pierwszego spotkania i najzwyczajniej w świecie całkowicie ją oczarował, na przekór okolicznościom: był pisarzem, jej klientem, a ona jego agentką. Jak się okazało, wbrew jej obawom, nikt nie robił z tego problemu.

No, ale gdzie on jest? Jak mógł ją tak po prostu zostawić samą sobie?

Cam niechętnie pakuje Polly do chusty, by zanieść ją do żłobka na końcu ulicy, i próbuje pogodzić się z tym, że Luke, gdziekolwiek jest, nie zobaczy córeczki tego ranka. Szykują się do wyjścia, a dom stoi sobie spokojnie za ich plecami, wypełniony przygniatającą ciszą, którą Cam próbuje ignorować: to ten dzień. Powrót do pracy.

Prawie nie miała czasu, żeby przepracować tę zmianę. Podczas długich sesji adaptacyjnych chodziła w napięciu tam i z powrotem po ulicy przed żłobkiem, a matczyne poczucie winy zamieniało jego wnętrze w jakiś koszmarny dickensowski przytułek zarządzany przez ogry. Czasem wydaje jej się, że przeczytała zbyt wiele powieści.

Teraz jednak nadszedł dzień, w którym matka i córka rozłączają się, wkraczając w dwa różne światy. Powiedziała to Luke’owi poprzedniego wieczoru, a on zażartował: „Co, do diabła, nie zamierzasz jej potem odebrać?”. Roześmiała się. W każdym związku, uważa Cam, jest ten spokojny stoik i ten roztrzęsiony nieborak, i Cam zdecydowanie jest tym drugim, a Luke tym pierwszym.

Gdzie on jest?

Idzie po kardigan i wtedy coś zauważa. Na stole w holu leży kawałek papieru zapisany ręką męża. Kiedy na niego patrzy, przez myśl przebiega jej jakiś strzępek wspomnienia pożegnalnego pocałunku pachnącego kawą, potem Luke’a pod prysznicem, dźwięku wody płynącej gdzieś w oddali, oba przesłonięte woalem głębokiego snu. Tak mgliste, że nie jest pewna, czy w ogóle wydarzyły się dzisiaj.

Luke powiedział kiedyś, że zawsze będzie całował ją na pożegnanie. „Nigdy nie będę jednym z tych, którzy po prostu zapominają”, obiecał. „Albo, co gorsza, poprzestają na zdawkowym muśnięciu policzka!”

Czy aby na pewno?

Bierze do ręki kartkę.

Jeśli cokolwiek napisane jest po jednej stronie. Że co? Jeśli cokolwiek? I przekreślone? Cam podnosi kawałek papieru do światła. Odwraca go na drugą stronę. Cudownie było z Wami dwiema. Lx.

Może Jeśli cokolwiek zostało napisane dawniej? Ta druga wiadomość jest z pewnością właściwa. Wiadomość na koniec urlopu macierzyńskiego. Było cudownie. Może coś w rodzaju Powodzenia?

Na kartce nie ma niczego więcej.

Bardzo dziwne. Luke – w końcu pisarz – zwykle wyraża się jasno.

Odszukuje ich esemesowe rozmowy. Raz zapytała, gdzie jest, dwa razy dzwoniła, ale napisze znowu.

Gdy tak stoi i deliberuje, z Polly przypiętą w chuście na piersiach, dochodzi do wniosku, że nie wie, jak zacząć. Ostatnio wszystko jest takie skomplikowane. Przed narodzinami dziecka czas spędzany samotnie był po prostu czasem. Teraz jest walutą. Gdy jedno z nich wykorzystuje swój czas tylko dla siebie, drugie musi zajmować się dzieckiem w pojedynkę. Nie są do tego przyzwyczajeni. Kłócą się o to…

Wszystko OK? Przepraszam, że znowu pytam. PS To już niedługo! Wielkie porzucenie. Znów będę kobietą pracującą.

Odczytuje wiadomość przywykła do analizowania, jaki nastrój przekazują teksty.

Dotyka kartki z wiadomością, tylko raz, wysyła esemes i wychodzi.

Jest dwudziesty pierwszy czerwca, najdłuższy dzień roku i jak dotąd najgorętszy, nawet o ósmej rano. Słońce jest tak ostre i żółte jak krople cytryny. Cam zwraca ku niemu twarz, wygrzewając się w jego promieniach. Na ulicy zakwitły olbrzymie kwiaty, wielkie i otwarte – szczęśliwe twarze kołyszące się, gdy je mija. Pokazuje je Polly (czy Polly powinna już rozumieć gesty?), uświadamiając sobie, że ostatnio przyjmowała dobrą pogodę za rzecz oczywistą. Przez całe ostatnie sześć tygodni było kojąco spokojnie. Żadnych wiatrów, żadnych deszczy. Codziennie takie samo wysoko zawieszone błękitne niebo, blade na krańcach, głęboko turkusowe nad głową, zupełnie jakby mieszkali we wnętrzu morskiego szkła.

Trawnik Cam i Luke’a zrobił się żółty i przypominał plażę. Każdego wieczoru, gdy Polly leży już w łóżeczku, Cam wychodzi z książką, siada na leżaku i pogrąża się w niej, jakby nurkowała w basenie pełnym innych światów. Luke zajmuje się Polly, jeśli mała się budzi. I świetnie wie, że nie należy próbować rozmawiać z Cam podczas tej, jak to ona nazywa, introwertycznej godziny.

Szybko docierają do żłobka. Trzypiętrowy wiktoriański budynek wciśnięty między bank i pralnię – bardzo londyński. Cam czuje ukłucie strachu na jego widok, typowe rodzicielskie połączenie winy i przeczucia nadchodzącej wolności. Odnosi wrażenie, że w macierzyństwie większość form wolności ma swoją cenę. I dzisiaj po prostu ją zapłaci, i spróbuje się tym rozkoszować: powrotem do siebie samej. Do pracy, w której zarabia na życie, czytając powieści.

Poza tym Luke nie będzie się dzisiaj bał, nie będzie sobie wyobrażał, że Polly nie może się uspokoić, że nie śpi albo nie je. Luke jest niefrasobliwy, to człowiek, który nigdy nie rozmyśla za wiele. Gdyby go zapytać, odpowie, że dziecko świetnie da sobie radę, a on tak czy owak ma swoją pracę, więc nie ma wyjścia. Takie jest życie. Czasem próbuje wyciszyć Cam, mówi jej, że nie jest w stanie wszystkiego kontrolować, a ona uważa, że nie istnieje nic, co by jej mniej pomagało niż takie gadanie.

I najwyraźniej dzisiaj to on niczego się nie boi, prawda? Nawet go tu nie ma. Poszedł do pracy albo dokądkolwiek, bez wahania. Jak on mógł?

– Ach, to Polly Deschamps – wita je w drzwiach jedna z opiekunek.

Cam odruchowo przyciska ciepłe ciało córeczki mocniej do piersi.

– Wszyscy już wiedzą, że to wasz pierwszy dzień – mówi dalej kobieta. – Będziemy się dobrze bawić.

– Mam nadzieję – odpowiada Cam. Bierze głęboki wdech, potem podnosi Polly i oddaje ją w ramiona opiekunki, kobiety, której imienia nawet nie zna albo je zapomniała.

Polly wykręca się i wyciąga w stronę Cam, tylko raz, a ich ręce dotykają się przez ułamek sekundy, zanim mała zostaje od niej odciągnięta, i Cam staje się wolna, chociaż w tej właśnie chwili wcale tego nie chce.

Chwyta za telefon, żeby opowiedzieć o wszystkim Luke’owi, żeby go uspokoić, żeby się nie martwił, bo ogarnęła żłobek – co być może brzmi trochę pasywno-agresywnie. W tym momencie jednak wyświetla się jego profil na WhatsAppie: Ostatnio widziany o 5.10. Co takiego? Nie zauważyła tego wcześniej, ponieważ była zajęta Polly i sprzątaniem. Dziesięć po piątej to bardzo wcześnie – i od tej pory nie był online? To do niego niepodobne. Bardzo dziwne.

Cam wchodzi do swojej agencji i natychmiast czuje znajomy zapach: książki. Są wszędzie i pachną domem.

W aneksie kuchennym, przywitawszy się z kilkoma kolegami – zadowolona, że wykorzystała podróż metrem, żeby się pomalować, może trochę zbyt mocno – robi sobie kawę i przekartkowuje debiutancką powieść historyczną, której redakcją zajmuje się ktoś inny. Już czuje magnetyzm słów.

Ulice są tak ciemne, że wyglądają jak osmolone, oświetlone tylko przez jedną lampę naftową na ich końcu.

I nagle, tak po prostu, Cam przenosi się z biurowej kuchenki na tę wiktoriańską ulicę i mogłaby właściwie tam pozostać, aż przeczyta całą powieść, tak jak to robiła przez całe życie, od dziec-ka: rankami czytała quiz z tyłu pudełka z płatkami śniadaniowymi, a książki z serii „Słodka Dolina” w szkolnym autobusie.

Zamyka książkę, wzdycha i rozmyśla.

Widzisz. Jest świetnie. Bardzo dobrze. Luke coś gdzieś robi – zapomniała co, mając myśli zajęte Polly, to wszystko. To wszystko. A Cam jest tutaj, z dobrą kawą, książkami, w których może się zakopać i które może sprzedawać, i za to jej płacą. Jest taką szczęściarą. Nie musi sobie stwarzać problemów.

Coś jednak skrada się za jej plecami. Coś na kształt strachu. To ten komunikat: Ostatnio widziany. Ten liścik.

Brzęczenie.

Też.

Esemes od Libby. Takie są właśnie wiadomości od niej. Często tylko jedno słowo. Taki jest ich sposób komunikowania się. A czasem padają z obu stron obelgi.

Libby: Piekę ciasto na dzisiejszy wieczór dla tego wkurzającego klienta. Czy to nie do przyjęcia, czy OK?

Filmik z obracającym się tortem, z jednej strony opadniętym i naprawionym za pomocą lukru.

Cam: Całkowicie do przyjęcia.

Libby: Dzięki za kłamstwo.

Cam: Zawsze do usług.

– Cam! – wita ją jej szef, Stuart, wchodząc do kuchni. – Dobrze cię znów widzieć.

Opalony, z popielatoblond włosami, trochę po pięćdziesiątce. Pozornie łagodny i niezdecydowany, ma na swoim koncie długą listę świetnie sprzedających się pisarzy, która świadczy o jego prawdziwej błyskotliwości. Podczas zebrań i spotkań sprawia wrażenie, jakby nie słuchał, a potem zgłasza najlepszą ze wszystkich propozycję.

– Dzidziuś ma się dobrze? Życie wróciło już do równowagi? – pyta.

– O tak, lepiej – odpowiada Cam, myśląc o całych stertach prania i nieotwartych rachunków w domu. Dzidziuś nie śpi. Tego ranka Cam brała prysznic, wykrzykując dziecięce rymowanki, żeby go uspokoić. Kiedy codziennie wieczorem siedzi w ogrodzie, czuje za plecami widmo zaniedbanych obowiązków i zadań do wykonania, z którymi nie ma czasu się uporać, tak jak to dawniej robiła. – U mnie wszystko w porządku – dodaje pogodnie.

– Świetnie – mówi Stuart. – W końcu wszystko wraca na swoje miejsce.

– Hmmm.

– A właśnie… – zaczyna Stuart, podnosząc ramiona nad głowę, by się rozciągnąć. Przez ostatnie kilka lat stał się jednym z najbardziej toksycznych przypadków nawróconego fanatyka siłowni.

Cam uważa, że najlepszą taktyką jest ignorowanie jego wygibasów, unosi więc skrzydło okna, z którego roztacza się widok na Pimlico. Z tyłu ogrody, a tu, z frontu, wielkie białe georgiańskie budynki. Brakowało jej tego. Prostoty miłego widoku i  filiżanki gorącej kawy, którą może wypić w spokoju.

– Wysłałaś książkę Adama? – pyta szef, oparłszy dłonie na kuchennym blacie.

Cam obawia się, że zacznie robić przysiady, ale on włącza czajnik.

Cam bierze herbatnik, uzupełniając cukrem deficyt snu. Odkryła powieść Adama podczas urlopu macierzyńskiego. Wysłał jej e-mail z zapytaniem. Sprawdzała swoją skrzynkę e-mailową, streszczenie zrobiło na niej wrażenie i poprosiła o cały manuskrypt. Adam odpowiedział, że woli posłać powieść tradycyjną pocztą, ponieważ czuje dzięki temu, że nie należy już fizycznie do niego. Przyszła na jej adres domowy, gdyż była już na urlopie, a ona w ciągu trzech dni zaproponowała, że będzie go reprezentować. Rzecz w tym, że Cam wcale nie traktuje tego jak pracę. To, co chętnie robisz za darmo, właściwie nie jest pracą.

– Wysłałam ją wczoraj wieczorem – odpowiada Stuartowi. – Nie mogłam się powstrzymać. Sądzę, że to będzie sukces.

Ma nadzieję, że intuicja jej nie zawodzi. Cam zawsze rozpoznaje dobrą książkę. To uczucie, którego doświadcza się jako czytelnik po przeczytaniu dziesięciu procent tekstu, kiedy po prostu zatapia się w powieści i jej świecie. Ta akurat to współczesna opowieść o synu dwojga youtuberów, który pozywa swoich rodziców za naruszenie prywatności. Wciąż pamięta chwilę, w której otworzyła bąbelkową kopertę, przeczytała pierwszą linijkę i pomyślała: tak.

– Chce dostać umowę na dwie książki, ale nie przysłał mi jeszcze żadnego nowego pomysłu – wyjaśnia.

– Hmm. Potrzebujesz jedynie jednozdaniowego streszczenia, i zawsze można je zmienić. Dobra, mam kryzysowe spotkanie – oznajmia Stuart, spoglądając na zegarek. – Autor wariuje.

Cam bierze kilka herbatników, siada za biurkiem i odkrywa kolejne wiadomości od Libby, zaczynające się od: Tort mnie zdradził.

Odsuwa na bok podkładkę pod kubek z napisem „Energia głównego bohatera”, nagle skupiając się na swoich problemach, i otwiera laptop. Nigdy go nie wyłącza, więc ma w tej chwili dwadzieścia pięć otwartych okien, niemal wszystkie w przeglądarce Google.

Dziecko nie kończy posiłków.

Jak przestać kłócić się z mężem.

Czy dno mojej miednicy powinno być teraz w lepszym stanie?

Sprawdza pocztę. Nie ma jeszcze żadnych szalonych siedmiocyfrowych ofert przedwstępnych na książkę Adama. Następnie: telefon. Nic od Luke’a. Powinna znowu do niego zadzwonić, a może…?

Cam nie wie, od czego zacząć. Jej umysł jest przeciążony. Spotkania, nadesłane materiały, powieści prawie gotowe do wydania. Ostatnio nauczyła się słowa, które opisuje taki stan: fisselig. Niemieckie określenie oznaczające „skołowany do granic niekompetencji”.

Poprzedniej nocy, leżąc na kołdrze, opychała się Delicjami z Lukiem, który jakimś cudem w ogóle nie tyje, nawet o deko. Jęczała wtedy na temat… no, właściwie, na każdy temat. Że Polly nie daje się odstawić od piersi i że nie śpi dobrze. Że nie wie, jak ma wrócić do pracy przy tym wszystkim. Że prawie cały czas czuje się jak porażka. Do wszystkich tych rzeczy przyznałaby się jedynie w środku nocy i tylko jemu, osobie, która nigdy jej nie osądza. Luke wysłuchał i zaoferował kolejne ciasteczka, niczego nie sugerując, ale ona nie potrzebowała suges­tii, potrzebowała jego.

– Czuję, że wszystko jest… nie wiem – powiedziała. – Po prostu nic nie staje się łatwiejsze.

– Rozmawiam z tobą i jem Delicje – odpowiedział, przeczesując dłonią włosy, wzdłuż małej blizny na czole po upadku z roweru w dzieciństwie. – Według mnie wszystko jest w porządku.

– Żyjemy tak niezdrowo.

– Śmieciowe jedzenie jest naszą jedyną obroną – stwierdził Luke. – Nie pozbawiaj mnie tej przyjemności. Słuchaj: a może, kiedy wrócisz do pracy, będziesz co tydzień robiła sobie jeden wieczór wolny od matczynych obowiązków? Ja ogarnę usypianie. Ty sobie gdzieś pójdziesz. Z Libby? Z Holly? Do baru…do kina.

Cam skrzywiła się, chociaż doceniła ten gest. Wyjście z domu pasowałoby Luke’owi, ale to nie dla niej.

– Wolę iść do łóżka z książką – odparła, co zabrzmiało skromnie, a przy tym prawdziwie. Powieść w miękkiej oprawie, szorstkie strony pod palcami. Świeca. Świeża piżama i pościel. Macierzyństwo dla introwertyczek jest szczególnie trudne, standardowe drogi ucieczki nie są dostępne, co ustawicznie wywołuje u Cam poczucie winy, niemniej jednak taka jest prawda.

– Robisz to co wieczór – zauważył Luke, nachyliwszy się, żeby z czułością dotknąć jej ramienia.

– Wiem. Wiem, że jestem nudna.

– Każdy potrzebuje przerwy. Potrzebujesz przestrzeni. – Jego twarz przybrała poważniejszy wyraz. – Cam, gdybyś kiedykolwiek tonęła… zawołasz mnie? Uratuję cię. Dobrze?

Skinęła głową wdzięczna losowi, że poślubiła mężczyznę, któremu mogła wszystko powiedzieć, teraz jednak zastanawia się nad tym pierwszym zdaniem.

Każdy potrzebuje przerwy. Była w nim jakaś mroczność, prawda? Czy Luke właśnie robi sobie przerwę?

Czy faktycznie nie bywał ostatnio trochę drażliwy? Cam rozmyśla o tym, starając się nie nakręcać. Może. Słyszała jego długie poirytowane westchnienie ostatniej nocy, kiedy Polly się obudziła; jego kroki, gdy wstał z łóżka, były takie ciężkie. Kiedy wrócił i zapytała go, czego chciała Polly, zignorował ją, wpatrując się w telefon z zaciśniętymi ustami. Całkiem do niego niepodobne – dlatego to zapamiętała.

Nie, przecież byli w zeszłym tygodniu na weselu i miał się dobrze, prawda? Odnaleźli w sobie dawną energię. Wyciągnął ją na parkiet, chociaż Cam zasadniczo nie tańczy.

– Protestujesz – powiedział, w rozpiętej kamizelce – ale bardzo dobrze ze mną tańczysz.

Ubłagała go, żeby o północy wrócili do domu; śmiał się, zobaczywszy w jej torebce domowe pantofle, które włożyła w taksówce.

Boże, nie jest w stanie się skupić. Książka w przygotowaniu, pierwszy dzień Polly z dala od niej, nieobecność Luke’a. Wszystko to sprawiało, że poczuła dziwne, ale znajome pragnienie sprawdzania i sprawdzania, i znów sprawdzania. E-maili, aplikacji żłobka, autorów. Rankingu Kindle’a. Czegokolwiek.

Przychodzi coś od Adama.

[email protected]

21 czerwca, godz. 09:23

Re: (bez tematu)

 

Nie, nie mam jeszcze pomysłu na nową powieść. Czy to bardzo pilne? Mam w zanadrzu małomiasteczkowy kryminał, ale odłożony na później.

Cam krzywi się w duchu i każe mu dalej myśleć, mając nadzieję, że wyczyta między wierszami, o co jej chodzi.

Chwyta za telefon i znów próbuje kontaktu z Lukiem: Witamy w serwisie Vodafone.

Pisze kolejną wiadomość: Pożarłam tonę biurowych herbatników i wszystkie Delicje! X

Tym razem wysyła wiadomość na WhatsAppa i sprawdza ikonkę doręczenia.

Luke i Cam poznali się, kiedy wkroczył do jej biura cztery lata temu. Był dziennikarzem, autorem wspomnień menedżera piłkarskiego na temat sukcesów drużyny Premier League: napisał do owego menedżera prywatną wiadomość poprzez media społecznościowe (w ramach zakładu podczas wieczoru kawalerskiego, jak jej później wyjaśnił), a ten, ku jego zaskoczeniu, odpisał i wyraził zgodę na ten pomysł. Książka spodobała się Cam bardziej, niż się spodziewała. Tekst Luke’a był szczery, przejrzysty, nie rościł sobie pretensji do niczego więcej niż to, czym faktycznie był: czystą rozrywką.

Cam zaproponowała, że będzie jego agentką. Odpowiedział jednym słowem: „Szlag!”. Rozbawiło ją to. Lubi język w każdej jego formie, a przekleństwo w odpowiednim momencie brzmi znakomicie.

Sprzedała wspomnienia wydawnictwu Penguin Random House. Jego kolejną fuchą była autobiografia piosenkarza i tekściarza, którego reprezentowała jej agencja, i od tej pory pracował już na pełnych obrotach, zyskał reputację i potrzebował coraz mniej pomocy agenta. Sprawiło to, że po zaledwie kilku miesiącach współpracy zawodowej Cam znacznie łatwiej przyszło – po zbyt wielu kieliszkach wina – pocałowanie go na zalanym deszczem londyńskim przystanku autobusowym. Było późne lato, ranki i wieczory właśnie zaczynały pachnieć tak świeżo i chłodno jak jabłka. Luke miał na sobie przemoczony T-shirt i do dziś wilgotne ubrania przypominają Cam o tamtej nocy, tamtym pocałunku, tamtym zakazanym pocałunku, który nie powinien był się wydarzyć.

Tak czy owak. Nie mogę skupić się na ani jednym słowie, pisze dalej do Luke’a. Niecierpliwie czeka na jego odpowiedź. Zrób sobie po prostu dzisiaj poranek na luzie! – napisze z pewnością, ale Cam chce to usłyszeć, chce zobaczyć skierowane do niej słowa. Dzięki Cam Luke jest rozsądniejszy, a dzięki Luke’owi Cam dobrze się bawi. Taka jest między nimi relacja. Taka relacja zawsze między nimi była.

Wiadomość nie została dostarczona. Wpatruje się w nią: pojedynczy szary ptaszek. Kiedy… kiedy człowiek naprawdę zaczyna się martwić?

Nie. Na pewno po prostu ciężko pracuje. Wyłączył telefon.

Tymczasem lęk, który Cam odczuła w kuchni, znów daje o sobie znać. Sama siebie oszukuje. Coś tu jest nie tak.

Ponownie do niego dzwoni.

Nic.

W którym momencie… zaginął?

Przychodzi esemes od Libby, potem zdjęcie. Pokazuje Cam swój strój, często tak robi. Posyła zdjęcie jednej części: To na imprezę!! To takie miejsce, gdzie ludzie są razem i dobrze się bawią. Pamiętasz? LOL.Cam przestaje czytać, bo dochodzi do niej jakieś zamieszanie na zewnątrz. Czy to syreny?

Strach delikatnie, jak opuszek palca, przebiega jej po kręgosłupie, a wyobraźnia rusza z impetem do akcji napędzana literackimi obrazami. „Rzeczy, które przytrafiają się jedynie innym ludziom, mogłyby przydarzyć się mnie”, przechodzi jej przez myśl. Karetki pogotowia, wozy strażackie, syreny ostrzegawcze. Martwe ciała, złe wiadomości i policyjne czapki, i słowa: „Zrobiliśmy, cow naszej mocy”, wypowiadane przez miłych lekarzy w zielonych fartuchach.

Wstaje od biurka. Sprawdzi tylko na zewnątrz, po drugiej stronie korytarza. Zobaczy, co się dzieje.

Recepcjonista siedzi w milczeniu, tutaj dochodzi do niej jedynie dźwięk z wiszącego na ścianie telewizora, powtarzającego najświeższe wiadomości. Cam nic więcej nie słyszy.

To na pewno jej wyobraźnia. Nic ponadto.

Ale potem wszystko dzieje się równocześnie, jak to niekiedy bywa.

– Przerywamy na chwilę – mówi prezenterka wiadomości, a w jej tonie brzmi coś niezwykłego i poważnego – żeby przekazać najnowsze wiadomości z centralnego Londynu.

Przed oczami Cam ekran czernieje i ukazuje się migający komunikat białymi literami: Pilne. Słyszy głos lektora: „Policja próbuje zakończyć uprowadzenie, które miało miejsce godzinę temu w centralnym Londynie”. Na ekranie ukazuje się ziarnisty obraz. Cam wpatruje się weń, ale nic nie rozumie. „Mężczyzna przetrzymuje trzech zakładników w magazynie w Londynie. Mamy nagranie z monitoringu od dyżurującego strażnika. Obecne na miejscu władze są zdania, że jest to akt terrorystyczny”.

Zanim wiadomość dociera do świadomości Cam, widzi tych ludzi na zewnątrz: policjantów.

Dwóch funkcjonariuszy, jeden w białej koszuli i czarnej kamizelce kuloodpornej, jeden w garniturze. Wkraczają do jej biura. A Cam wie –rodzi się to w jakimś ciemnym zakamarku jej głowy – że przychodzą po nią. Mówi sobie, że jest głupia, skrajnie zdenerwowana z powodu nieprzeczytanych wiadomości przez Luke’a i jego nieobecności, ale w tym właśnie momencie słyszy, jak wypowiadają jej nazwisko.

2

Cam czuje, że jej nogi stają się nierzeczywiste, zbyt lekkie. Idzie przez korytarz i mogłaby przysiąc, że stąpa dziesięć centymetrów nad podłogą, jak duch unoszący się w przestrzeni agencji literackiej. To z pewnością szok. Strach.

– To ja – słyszy siebie odpowiadającą głośno w korytarzu. – Camilla.

– Czy jest pani żoną Luke’a Deschamps’a? – Jeden z gliniarzy przerywa rozmowę z recepcjonistką i patrzy wprost na Cam.

– Tak – odpowiada szybko, myśląc z ulgą, że przynajmniej nie chodzi o Polly. W jakiś dziwny sposób hierarchia katastrof odwraca się po urodzeniu dziecka.

Cudownie było z Wami dwiema. Co miał na myśli? Czy to… pożegnanie?

– Detektyw sierżant Steven Lambert – przedstawia się jeden z policjantów. Blady, piegowaty.

Towarzyszy mu kobieta, która przedstawia się jako posterunkowa Emma Smith. Ma notatnik i pióro, po prostu je trzyma, jak dziennikarka z lat osiemdziesiątych.

– Czy możemy chwilę porozmawiać? – pyta Smith łagodnie, ale tonem, jaki przybiera ktoś, komu wydano taki rozkaz.

– Co się stało?

– Czy możemy gdzieś…

Cam bez zastanowienia pokazuje pokój konferencyjny obok foyer, pragnąc tylko informacji, najszybciej jak to możliwe.

– Czy z Lukiem wszystko w porządku? – pyta.

– Tak.

Ramiona Cam opadają chyba o dwa metry. Z ulgą wpada do zajętego pokoju, przeprasza i zmierza ku następnym drzwiom.

Steven Lambert napotyka jej spojrzenie, sprawia wrażenie zmęczonego. Może mieć około czterdziestu lat, wygląda na pracoholika. Ciemne cienie pod oczami, zapach kawy w oddechu.

– Miało miejsce uprowadzenie zakładników – mówi bez ogródek.

– Widziałam… w wiadomościach – odpowiada Cam, mrugając. Zszokowana, że te dwie informacje łączą się ze sobą: policja i telewizyjna wiadomość. Może jej się to śni. Może czyta powieść.

– Uprowadzenie. Jakiś człowiek przetrzymuje trzech zakładników w magazynie w Bermondsey.

Bermondsey. Biuro Luke’a jest w Bermondsey, więc nazwa uderza Cam z siłą kowadła. Czuje się kompletnie zdezorientowana, Bermondsey rozbrzmiewa echem w jej czaszce. Gwiazdy jak z kreskówki wirują nad jej głową. Szyja robi się gorąca, wielka fala krwi powoli zalewa jej twarz, jak woda w wannie, która się właśnie napełnia. Podnosi ręce do piersi i czuje puls w obu nadgarstkach.

– O mój Boże – mówi, wymachując telefonem. – Dlatego… Czy nic mu nie jest? – A potem dodaje, żeby wyjaśnić: – Pisałam do niego… Czy on… czy ktoś go pojmał?

Lambert waha się, a poważny wyraz jego twarzy powoduje, że Cam milknie. Porusza się na krześle, koszula odrobinę przesuwa mu się w górę ramienia, odsłaniając tatuaż na nadgarstku. Cam nie rozpoznaje kształtu, to jakiś pokręcony symbol.

Ich oczy się spotykają.

– Pani mąż nie został uwięziony.

– Och! Jak dobrze!

– Sądzimy, że to on jest osobą, która uwięziła zakładników – kończy cicho.

3

Gdzieś, w jakiejś wcześniej niedostępnej części mózgu, otwiera się zapadnia i Cam zaczyna spadać.

– Co? Na pewno nie – oświadcza, gdyż to, co usłyszała, jest tak absurdalne, że musi jedynie wyprowadzić Lamberta z błędu.

Patrzy więc na niego, on znowu się porusza i znowu ukazuje się jego tatuaż.

Koledzy Cam gromadzą się w korytarzu z powodu wiadomości albo policji, nie jest pewna, i ich widok ją rozprasza. Zamiast przetworzyć w umyśle to, co usłyszała, próbuje odgadnąć, co muszą teraz myśleć jej koledzy. To dziwne, że ludzie w kryzysie koncentrują się często na niewłaściwych rzeczach.

– Wziął zakładników? – pyta Lamberta.

Policjant bez słowa podaje jej telefon z nagraniem wideo i naciska „Odtwórz”. To ten sam materiał, który pokazywano w telewizji.

W środku ramki widać trzech zakładników siedzących w milczeniu na trzech drewnianych krzesłach. Głowy mają zasłonięte czarnym materiałem, jak na filmach. Są tak nieruchomi, że wyglądają jak stop-klatka, dopóki Cam nie zauważa, że oddychają. Ledwie widoczne unoszenie się i opadanie ramion. Trzy czujące, przerażone istoty, pojmane.

Ziarnisty obraz pochodzi z kamery przemysłowej, więc trudno coś rozpoznać. Przez kilka sekund wszystko jest nieruchome, a potem w polu widzenia ukazuje się porywacz.

Wysoki, szczupły, ubrany na czarno, porusza się przed nimi z lewej do prawej, pięć, sześć, siedem kroków, potem staje, aby się odwrócić i podążyć w przeciwnym kierunku. Jego chód, kształt ramion… Cam siedzi nieruchomo, obserwując tego upiornie znajomego mężczyznę.

A potem on się odwraca i spogląda wprost w kamerę. To tylko krótkie spojrzenie, trwające nie dłużej niż sekundę.

Ale to on.

To on.

4

– Camillo, to bardzo ważne, żebyśmy mogli gdzieś porozmawiać bez świadków, na posterunku albo w twoim domu… Pracujemy nad strategią, aby zakończyć sprawę i uwolnić zakładników – mówi Lambert.

Przeszywa ją dreszcz, jak przy grypie. Wpatruje się w wideo i znów naciska „Odtwórz”, ignorując Lamberta. Zaraz zauważy na tym nagraniu coś innego. Zna tak dobrze twarz Luke’a. Łat­wo będzie dostrzec, jeśli to jednak nie on. Może zrobić zrzut ekranu i  mu go przesłać. Będą się z tego później śmiali. Cudownie było z Wami dwiema.

Znów jest widoczny, chodzi rytmicznie, a ona znowu myśli: „To Luke”. To ponownie natychmiast przekazuje jej mózg, gdy go widzi. Bez wątpienia on, mężczyzna, którego kocha od czterech lat. Jego włosy, jego chód… Czy to jego tenisówki? Tak, te z żółtą podeszwą. Charakterystyczne. Na ten widok Cam naprawdę wpada w panikę.

Czeka, a gdy jego twarz znajduje się pośrodku ekranu, naciska klawisz „Pauza”. Potrzebuje kilku prób, żeby zrobić to prawidłowo. Lambert i Smith obserwują ją spokojnie.

I w końcu jest. Blizna na czole po upadku z roweru.

To on.

Cam przełyka ślinę, potem podnosi wzrok. Na zewnątrz słońce. Wszędzie książki: na stole; na podłodze; dwie na krześ­le obok; jedna otwarta podpiera chwiejącą się nogę stołu. Koledzy w korytarzu. Wszystko wygląda niemal normalnie.

Mruga, odkłada telefon, potem ukrywa twarz w dłoniach, nie dbając o to, co pomyślą policjanci i koledzy. Całe jej ciało drży. Głowa jej się trzęsie, jakby jechała na motocyklu. Zęby dzwonią. Nagle robi jej się strasznie zimno.

– Czy to się dzieje naprawdę? – pyta w końcu, z twarzą wciąż ukrytą w dłoniach, nie patrząc na policjantów.

– Tak.

– Skąd wiecie, że to on? Na pewno?

– Z informacji wywiadowczych – odpowiada Lambert.

Cam patrzy teraz na niego i myśli, że mało prawdopodobne, by policjant pracoholik się mylił. Lambert zdejmuje marynarkę i wyciąga ramiona nad głowę, a wtedy znów ukazuje się jego tatuaż. To nie jest symbol… Widzi go do góry nogami – to jakiś tekst. Chroń i służ. Jest w tym dla Cam coś niepokojącego. Jego oddanie sprawie.

Cam znów mruga i myśli o tym, kiedy przestanie się trząść. Czeka i na to, i na wyjaśnienia Lamberta. Otrzymuje tylko jedno: po pierwsze, jego twarz pasuje do obrazu z systemu rozpoznawania twarzy Agencji Rejestracji Kierowców i Pojazdów. „Ona się nigdy nie myli”, wyjaśnia jej.

– Kto? – pyta Cam cicho i spokojnie, prawie szeptem.

– Agencja Rejestracji Kierowców i Pojazdów – tłumaczy, jakby Cam tego właśnie nie zrozumiała. – Ten materiał z kamery przemysłowej pasuje do zdjęcia w prawie jazdy. To zaawansowana technologia, która gwarantuje pewność. Mamy też potwierdzenie przez Vodafone, że telefon, który ma przy sobie, należy do niego.

Witaj w serwisie wiadomości Vodafone. Operatora Luke’a.

Lambert mówi dalej:

– Wziął go do magazynu, telefon zalogował się do najbliższego masztu o piątej rano, a potem go wyłączył. – Policjant nie jest w stanie ukryć zadowolenia w głosie i wówczas powstaje między nimi jakaś linia bojowa, tam, w pokoju konferencyjnym pełnym książek.

Miał dowody – jak pokerową kartę, więc Cam nic nie mówi i trzyma te swoje gówniane, nic niewarte karty.

Lambert chyba podejmuje decyzję.

– Chodźmy gdzieś, gdzie możemy porozmawiać na osobności – proponuje, wstając i wyprowadzając ją z sali konferencyjnej.

Przez plecy jego białej koszuli Cam dostrzega kolejny tatuaż, parę skrzydeł rozpostartych na jego łopatkach.

Na zewnątrz ulica i chodniki są rozpalone do białości – wakacyjne chodniki. Cienie są krótkie, słońce stoi wysoko – i na tym skupia się Cam. Wszystko inne, byle nie prawda. Idą, dwoje policjantów i oszołomiona kobieta, aż nagle zatrzymują się obok policyjnego samochodu.

Niebieskie światła bez dźwięku, dwaj kolejni policjanci w kamizelkach kuloodpornych, czapkach, odblaskowych kurtkach, w których na pewno gotują się w tym upale. Słyszy głos Stuarta wołający jej imię gdzieś w w oddali, ale nie potrafi odpowiedzieć, nie umie sformułować żadnych słów.

Jej ciało wciąż drży, nogi są niepewne jak u jelonka Bambi. Czy to możliwe, że jej mąż robi coś podobnego? Możliwe?

Ale robi. Zrobił to.

Policjanci kierują ją delikatnie na tylne siedzenie samochodu, a jej koledzy patrzą z otwartymi ustami, z wybałuszonymi oczami przez szybę korytarza – jak widzowie w zoo.

5

Niall

Jedną z wielu rzeczy, których Niall nie brał pod uwagę, kiedy został negocjatorem specjalizującym się w uwalnianiu zakładników, jest to, że sytuacje porwania zakładników zdarzają się niezwykle rzadko. Wobec tego – jakkolwiek upiornie to brzmi – większość czasu spędza na oczekiwaniu na nie, jak piłkarz na ławce rezerwowych. Albo, co gorsza, wzywają go, a tymczasem problem zostaje rozwiązany, zanim on dociera na miejsce. Niall wykonuje znacznie więcej manewrów zawracania na autostradzie niż negocjacji.

W tym momencie zajmuje się drobnymi sprawami na zapleczu biura Scotland Yardu – na dodatek jest też detektywem, choć niezbyt entuzjastycznym od czasu, gdy odbył szkolenie w zakresie negocjacji. Jeśli ma szczęście, zostaje wezwany do negocjowania z jakimś drobnym opryszkiem, który ukradł butelkę wódki i postanowił sterroryzować Tesco Express pistoletem wodnym, zamiast się poddać.

Przegląda podania kandydatów na wakat w jego dziale, ale nie jest w stanie poważnie się dzisiaj za nie zabrać, odkłada je więc na bok i kupuje różne rzeczy na Amazon Prime (zestaw do produkcji domowego piwa, obrotową półkę do lodówki, na której mógłby postawić swoje chutney).

Nie widzi zatem nic szczególnego w tym, że przychodzi wezwanie, ponieważ ciągle na nie czeka. Vivienne twierdzi, że odpowiada na te wezwania nawet przez sen. „Jaka sytuacja?”, pyta. Niektóre żony miałyby nadzieję, że w swoich snach mąż będzie wypowiadał ich imiona.

– Nadkomisarz Thompson – mówi do słuchawki całkiem rozbudzony, a przynajmniej taką ma nadzieję.

– Biały mężczyzna okupuje magazyn w Bermondsey – informuje dyspozytorka.

Trzyma telefon przyciśnięty między uchem i ramieniem i zaintrygowany, wypuszcza z dłoni podania. Rozsypują się, zlatują z biurka na wszystkie strony jak piórka, ale Nialla absolutnie nie obchodzi, co się z nimi dzieje. Otwiera colę i upija łyk, pierwszy na początek dnia zawsze smakuje najlepiej – każdy ma swoje grzeszki – gazowany metaliczny płyn musuje na języku, a on przechyla głowę i mówi:

– Co dokładnie rozumiesz przez „okupuje”? – Wpatruje się w puszkę. Napisał na niej swoje imię markerem permanentnym, żeby nikt mu jej nie zabrał ze służbowej lodówki, choć wygląda to żałośnie.

– Wziął trzech zakładników. Niestety, media już to mają. Strażnik, któremu płaci się za zdalne oglądanie przekazu z kamer przemysłowych, zadzwonił na dziewięć, dziewięć, dziewięć, co jest w porządku, ale wrzucił też materiał filmowy na Facebooka.

Niall czuje, jak dreszcz przeszywa jego ciało. To nie przemoc domowa. Ani nie sklepowy złodziejaszek. To uprowadzenie transmitowane na żywo.

– Założył im worki na głowę. – Głos dyspozytorki brzmi beznamiętnie.

To Sheridan, rozpoznaje Niall. Odebrała dla niego wiadomość pięć lat temu o facecie, który chciał skoczyć na autostradę M4, i powiedziała wtedy bez emocji: „Prawdopodobnie nie można już nic zrobić, ale on wciąż tam jest…”. Była znudzona swoją pracą, co zrozumiałe, Niall jednak uważa, że to żenujące, kiedy policja nie angażuje się wystarczająco. Pojechał na M4, tak czy owak. I przekonał faceta, żeby zszedł na dół.

– Mam dla ciebie to nagranie. Poczekaj… – mówi Sheridan.

– Poślij mi je na WhatsAppa.

– Powinnam przesłać je e-mailem, sekundkę…

– Dobrze – odpowiada. – Musimy tam pojechać. Gdzie w Bermondsey?

– Za Shad Thames.

Niall zna dobrze to miejsce. Stalowe mostki w zaułku łączące górą apartamenty jak w grze zręcznościowej Kerplunk.

– Sprawca nazywa się Luke Deschamps.

Niall słyszy sygnał przychodzącego e-maila. Otwiera go w laptopie i klika w link, a telefon przełącza na tryb głośnomówiący.

– Będę tam – oznajmia, stojąc tyłem do biurka, z dłońmi na biodrach, i oglądając przesłane wideo.

Mruży oczy, starając się zrozumieć, jak porywacz sterroryzował trzy osoby w kapturach, i już wie: dostrzega krótką broń w jego ciemnym rękawie. Beretta. Pistolet.

Gdy Niall dociera na miejsce, Bermondsey High Street robi wrażenie obskurnej i zaniedbanej nawet w jasnych promieniach słońca. Razem z Vievienne przeprowadzili się w zeszłym roku do Barbican, ponieważ nalegał, że chce mieszkać bliżej pracy, i teraz każde miejsce wydaje mu się trochę brudnawe w porównaniu z jego domem, emanującym czystością i ładem wakacyjnego kurortu penthouse’em w budynku zwanym Ben Jonson House, który wygląda trochę jak z serialu Battlestar Galactica. Viv pracuje dla Królewskiego Towarzystwa Zapobiegania Okrucieństwu wobec Zwierząt i od czasu do czasu przynosi do domu zwierzaki, których nie może przekwaterować, a które nie bardzo pasują do tego wypucowanego apartamentu. Niall często podchodzi do drzwi wejściowych z autentyczną obawą, większą niż ta, której doświadcza w pracy, ponieważ wciąż nie może zapomnieć chwili, gdy w kabinie prysznicowej niespodziewanie pojawiała się pustułka.

Teraz chwyta telefon i wysyła Viv wiadomość. Wezwanie do pracy. Nie mam pojęcia, ile mi to zajmie – pisze. Zleconko czy prawdziwe zlecenie? – odpowiada Viv natychmiast. Prawdziwe, takie konkretne!Uśmiecha się do telefonu.Wyznała mu kiedyś, że gdy pracuje nad uwolnieniem zakładników, wydaje jej się niesamowicie seksowny. Nigdy tego nie zapomniał.

Ale dzisiaj Viv nie odpowiada dokładnie tak, jak tego oczekiwał. W porządku. x – i to wszystko.

„Będzie na mnie wkurzona”, wzdycha w myślach Niall. Pewnego piątku kilka tygodni wcześniej dotarł do połowy North Circular w drodze na akcję, którą odwołano, zanim dojechał na miejsce, ale wrócił tak późno, że musieli zrezygnować z weekendu w Lake District.

Ale praca to praca. Policyjna robota nie sprzyja kontaktom towarzyskim. Każdy o tym wie.

Zapuszcza się w głąb High Street sprężystym krokiem, mijając po drodze prawdziwy Londyn – narożne sklepiki ze straganami pełnymi rozgrzanych owoców i warzyw, neonowe oznaczenia stacji metra, graffiti i schody przeciwpożarowe na tyłach budynków.

Dokładnie wiadomo, gdzie jest miejsce uprowadzenia: dwie ulice dalej, przy drodze zabudowanej głównie halami przemysłowymi, a także kilkoma skupiskami domów mieszkalnych.

– Co się dzieje? – pyta, szybko podchodząc do Jamesa Maidstone’a, głównodowodzącego detektywa wydziału śledczego, zwanego w sytuacjach uprowadzenia zakładników „srebrnym komendantem”.

Złoty komendant siedzi gdzieś w jakimś biurze i autoryzuje wszelkie działania z daleka. Niall jest tylko skromnym negocjatorem, wzywanym jedynie po to, żeby nawiązać kontakt.

Wielu ludzi nie wie – a Niall nauczył się tego podczas szkolenia w jakimś obskurnym obozie dla rekrutów w Surrey – że nie chodzi po prostu o rozmowę. W poważnych kryzysach terrorystycznych biorą udział dwaj negocjatorzy: jeden, aby rozmawiał, a drugi tylko po to, żeby słuchał. Tak się ich nawet nazywa: „słuchacze”. I to do niech należy najważniejsze zadanie.

Niestety, cięcia budżetowe i trzej skromni zakładnicy powodują, że dzisiaj Niall występuje w podwójnej roli. Upija łyk coli, którą zabrał ze sobą.

– Jaka sytuacja? – pyta.

Maidstone odwraca się do Nialla. On jest wszystkim, czym Niall nie jest: oficerem policji po wyższych studiach, który bardzo szybko awansował. Ma podręcznikową wiedzę i tak też wygląda: nosi wypolerowane buty i zegarek kupiony w Dubaju. Niall w starych, znoszonych tenisówkach czuje się stary jak świat.

Maidstone wyjmuje z kieszeni na piersi papierosa, zapala go i się zaciąga. Niall, który rzucił palenie dwadzieścia lat temu, nadal czuje, że miałby ochotę się nachylić i wciągnąć płynące z tkwiącego między palcami Maidstone’a papierosa obłoki nikotyny.

– Osobą przetrzymującą zakładników jest Deschamps. Trzydzieści osiem lat. Żadnej kryminalnej przeszłości. Pisarz. Mąż Camilli, która jest też jego agentką literacką. Mają dziewięciomiesięczną córkę Polly. Tylko tyle danych w tym momencie – wyjaśnia. „W tym momencie” jest jego tikiem słownym.

– Dobrze. Potrzebuję informacji, i to szybko – oznajmia Niall. – O co chodzi z tym strażnikiem?

– Żadnych podejrzeń. Sądzę, że chciał się popisać na Face­booku.

– Myślisz, że bierze w tym udział?

Maidstone krzywi się i chowa niedopałek do kieszeni. Jego czarny garnitur w ostrym słońcu lśni jakimś połyskującym, rozgrzanym odcieniem brązu – jak czarny kot.

– Nie sądzę. Ma tam chmarę obserwujących. Skrajnie prawicowe treści. Wrzucił nagranie z kamery na swój profil zaraz po telefonicznym zgłoszeniu. Nie widzę żadnych związków z Deschamps’em.

– Cholerny idiota – stwierdza Niall.

Oczy Maidstone’a nieznacznie błysnęły.

– A porywacz? Jakaś historia przemocy domowej?

– Nie.

– Jakiś kontakt?

– Nic w tym momencie.

– Więc nie stanowił zagrożenia?

– Nie.

– I nie wiemy, czego chce? – naciska Niall. Zerka na zegarek. Kończy się już czas. – Muszę go poobserwować, zobaczyć mowę ciała… I muszę mieć z nim połączenie, żebyśmy mogli porozmawiać. Dowiedzieć się, jaki ma plan, co czuje.

– W porządku. Rozumiem. Mamy kamery. Sprawdzę, co jeszcze mogę ci dać. Jego telefon jest wyłączony, ale jest tam linia stacjonarna. Załatwiam uruchomienie. Chciałbym, żebyś się z nim skontaktował w ciągu godziny. – Maidstone zaczyna pisać. Działa skutecznie, co zasługuje na uznanie, zatem Niall wie, że dostanie to, czego potrzebuje, najszybciej jak się da.

Viv zawsze powtarza, że lubi sobie wyobrażać, iż jego praca wiąże się z bronią, obserwacjami i okupami. Czasem mówi na przykład coś takiego: „Dlaczego nie rozwaliłeś mu łba?” albo „Co robił snajper?”. Rzeczywistość jest oczywiście zupełnie inna: po prostu każda osoba, każda istota ludzka na ziemi desperacko czegoś chce, a zadaniem Nialla jest zrozumieć czego. Ale kiedy Viv go pyta, on podejmuje grę, jedną z ich wielu gier. Myśląc o niej teraz, przypomina sobie, że rano nie wyniósł śmieci – będzie wkurzona. To najbardziej znienawidzona przez nią czynność, więc zostawia ją jemu. Ludzie sobie zwykle wyobrażają, że negocjator działa z jakichś sprytnych, machiawelicznych pobudek. A czasami po prostu zapominasz o śmieciach.

Maidstone prowadzi Nialla przez zalaną słońcem ulicę do furgonetki, w której znajduje się kilka laptopów.

– Śledzimy na żywo obraz z kamery przemysłowej. Zobacz.

Podaje laptop Niallowi, który patrzy w ekran w milczeniu. Obraz jest ziarnisty, trudno coś rozróżnić. Magazynowe tło z pustymi regałami, tylko dwóch i pół zakładnika widocznych w kadrze. Siedzą na drewnianych krzesłach, być może zabranych w pośpiechu, wszystkie są pokrzywione. Deschamps znajduje się poza ekranem.

Najważniejszą rzeczą dla Nialla jest cisza i kompletny bezruch. Może to oznaczać tylko jedno: zakładnicy są przerażeni.

Podnosi laptop do ucha i słucha uważnie: dźwięk butów na betonie. Kroki są szybkie, ruchy zdenerwowanego człowieka, co nie jest dobrą wiadomością.

– Pokaż mi moment wejścia – prosi.

– Nie mamy nic z ulicy. W środku widzimy, że jeden zakładnik już tam jest. Potem wchodzi Deschamps, ale mamy go tylko w głównym kadrze. Wewnętrzna kamera nie obejmuje drzwi. I nie widzimy, jak wziął pozostałych dwóch zakładników.

Maidstone znajduje nagranie i uruchamia je na położonym przed sobą laptopie.

W kadr wchodzi kobieta. Idzie zdecydowanie naprzód – potem znika z ekranu. Przez kolejne trzydzieści minut nic się zupełnie nie dzieje.

Pół godziny później pojawia się Luke Deschamps. Nieznaczny ruch u góry ekranu, obok stołu, a potem idzie naprzód zdecydowanie, trzymając broń w wyciągniętych przed sobą rękach. Krzyczy do ludzi poza ekranem: „Na krzesła, natychmiast, albo strzelam!”. Z bronią w ręce kieruje ich czynnościami. Wychodzi poza ekran, potem ciągnie trzy krzesła i stawia je w zasięgu kamery. Kieruje każdego zakładnika do krzesła, używając broni, i wiąże ich sprawnie szybkimi ruchami ręki. Wszyscy trzej zakładnicy siedzą sztywno. Deschamps patrzy wprost w kamerę.

Niall zatrzymuje nagranie, przewija, ale nie może rozpoznać tego nieznacznego ruchu zaraz na początku. Ogląda jeszcze raz.

Notuje, żeby przepuścić nagranie z zakładnikami przez bazę danych Centralnego Biura Rejestracji Pojazdów i Kierowców, chociaż wie, że nie otrzyma żadnych danych o ludziach z zakrytymi twarzami.

Odtwarza nagranie znowu, po raz czwarty.

Kiedy Deschamps się pojawia, jest milczący i to sprawia, że Niallowi przechodzi dreszcz po plecach. Deschamps nic nie robi. Jedynie śledzi swoje cele przez lufę broni. A potem – tylko ten jeden raz – krzyczy. Prawdopodobnie prowadził ich pod bronią ukrytą w rękawie, chociaż dziwne, że nie wydawał równocześnie słownych rozkazów.

– W porządku. Zostaw to mnie – mówi do Maidstone’a.

Przyjeżdża coraz więcej policjantów. Dwóch umundurowanych funkcjonariuszy przeszukuje teren. Będą odpowiedzialni za rozstawienie wewnętrznych i zewnętrznych kordonów. Pierwszym krokiem jest ewakuacja kilku domów i budynków przemysłowych w bezpośrednim sąsiedztwie, nakazanie ludziom na szerszym obszarze, by pozostali na tyłach budynków, z dala od potencjalnych strzałów.

Oficer przy laptopie w drugiej furgonetce podnosi rękę.

– Identyfikacja jednego z zakładników – krzyczy, wychodząc z samochodu.

Maidstone błyskawicznie odwraca głowę, a Niall słucha. Oficer szybko podchodzi do Maidstone’a.

– Isabella Louis. Czterdzieści dwa lata. Zadzwonił do nas jej mąż George Louis.

– George Louis? – powtarza natychmiast Maidstone. Ma głowę na karku. – George Louis pracuje w policji.

– Właśnie. Jest w drodze do nas. Był mundurowym w Hammersmith, zanim wstąpił do zespołu GDPR. Ten magazyn należy do jego rodziny. Nie mógł się z nią rano skontaktować. Jest absolutnie pewny, że się tu wybierała, żeby zrobić różne rzeczy przed wprowadzeniem kolejnych najemców. Poza tym rozpoznał jej ubrania.

Niall powoli kiwa głową. Kto bierze jako zakładniczkę żonę gliniarza? Chyba tylko kretyn. A nie dobry mąż i ojciec bez kryminalnej przeszłości.

– Czy wiemy o jakichś związkach George’a z Deschamps’em? – pyta Niall. – Możemy z nim pogadać?

Oficer stoi z laptopem w jednej ręce, a drugą pisze na klawiaturze.

– Żadnych związków w policyjnym systemie. Deschamps też nie jest związany z magazynem w żaden oczywisty sposób. George go nie zna.

– Wyjdź z systemu i wejdź na Facebooka – prosi Niall, a jego detektywistyczne instynkty niemal w nim buzują. – Wejdź na media społecznościowe Isabelli. Musimy wiedzieć, czy miał jakiś powód, żeby wziąć ją jako zakładniczkę. Domyślam się, że George nigdy go nie aresztował. Za nic, nawet za prędkość?

– Nie.

– Jasne. Potrzebujemy dane pozostałych zakładników.

Maidstone kiwa głową.

– W tym momencie nic nie mamy – mówi. – Słuchaj, musimy nawiązać dialog.

– Potrzebujemy pomieszczenia operacyjnego – oznajmia Niall, wskazując na policjanta z laptopem mrużącego oczy, by w słońcu zobaczyć coś na ekranie. Pomieszczenia operacyjnego, w którym będą się spotykać, oceniać informacje, zdawać raporty i, co najważniejsze, myśleć i planować. – Nie możemy tu stać. Musimy omówić taktykę, zanim podejmiemy dialog. Trzeba to zorganizować. – Pokazuje na pub przy ulicy, pięćset metrów dalej, za daleko, żeby kamery przemysłowe uchwyciły magazyn i przybycie Deschamps’a, więc się nie przydadzą.

– Wetherspoon? – pyta Maidstone.

– Lepsze to niż nic.

Niall i Maidstone idą razem ulicą, przechodzą przez parking przy pubie, obok tablicy w kształcie litery„A” głoszącej: „Dzisiaj – dwa desery w cenie jednego”.

Wchodzą przez podwójne drzwi, ze słońca w mrok, i Niall natychmiast z ulgą zauważa, że nie ma wielu klientów. Środa rano, ale upał odstraszył miłośników zakładów piłkarskich. Stary człowiek o trzęsących się rękach siedzi przy jednym ze stolików z kuflem piwa, kuponem zakładów i gazetą pełną podpowiedzi. Pięcioosobowa rodzina –być może turyści – pije lemoniadę przy sąsiednim stoliku. Prawie nikogo więcej. Automaty do gry, ulotki z ofertami jedzenia.

Podchodzą do baru. Oczy Nialla natychmiast padają na kraniki. Mają colę z beczki – nie pepsi. Absolutnie fantastycznie.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

6

Dostępne w wersji pełnej

7

Dostępne w wersji pełnej

8

Dostępne w wersji pełnej

9

Dostępne w wersji pełnej

10

Dostępne w wersji pełnej

11

Dostępne w wersji pełnej

12

Dostępne w wersji pełnej

13

Dostępne w wersji pełnej

14

Dostępne w wersji pełnej

15

Dostępne w wersji pełnej

16

Dostępne w wersji pełnej

17

Dostępne w wersji pełnej

18

Dostępne w wersji pełnej

19

Dostępne w wersji pełnej

AKT DRUGI

SIEDEM LAT PO PORWANIU

20

Dostępne w wersji pełnej

21

Dostępne w wersji pełnej

22

Dostępne w wersji pełnej

23

Dostępne w wersji pełnej

24

Dostępne w wersji pełnej

25

Dostępne w wersji pełnej

26

Dostępne w wersji pełnej

27

Dostępne w wersji pełnej

28

Dostępne w wersji pełnej

29

Dostępne w wersji pełnej

30

Dostępne w wersji pełnej

31

Dostępne w wersji pełnej

32

Dostępne w wersji pełnej

33

Dostępne w wersji pełnej

34

Dostępne w wersji pełnej

35

Dostępne w wersji pełnej

36

Dostępne w wersji pełnej

37

Dostępne w wersji pełnej

38

Dostępne w wersji pełnej

39

Dostępne w wersji pełnej

40

Dostępne w wersji pełnej

41

Dostępne w wersji pełnej

AKT TRZECI

SIEDEM LAT PO PRÓBIE MORDERSTWA

42

Dostępne w wersji pełnej

43

Dostępne w wersji pełnej

44

Dostępne w wersji pełnej

45

Dostępne w wersji pełnej

46

Dostępne w wersji pełnej

47

Dostępne w wersji pełnej

48

Dostępne w wersji pełnej

49

Dostępne w wersji pełnej

50

Dostępne w wersji pełnej

51

Dostępne w wersji pełnej

52

Dostępne w wersji pełnej

53

Dostępne w wersji pełnej

54

Dostępne w wersji pełnej

55

Dostępne w wersji pełnej

56

Dostępne w wersji pełnej

57

Dostępne w wersji pełnej

58

Dostępne w wersji pełnej

59

Dostępne w wersji pełnej

60

Dostępne w wersji pełnej

AKT CZWARTY

SIEDEM LAT PO DRUGIEJ STRZELANINIE

61

Dostępne w wersji pełnej

62

Dostępne w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Akt pierwszy. Porwanie

1

2

3

4

5

6

7

8

9

10

11

12

13

14

15

16

17

18

19

Akt drugi. Siedem lat po porwaniu

20

21

22

23

24

25

26

27

28

29

30

31

32

33

34

35

36

37

38

39

40

41

Akt trzeci. Siedem lat po próbie morderstwa

42

43

44

45

46

47

48

49

50

51

52

53

54

55

56

57

58

59

60

Akt czwarty. Siedem lat po drugiej strzelaninie

61

62