To nie wypanda -  - ebook

To nie wypanda ebook

4,5

Opis

Meilin Lee jest żywiołową, pewną siebie trzynastolatką, która kocha swoją rodzinę i doskonale się czuje w gronie szkolnych przyjaciół. Sporo się jednak zmienia, kiedy dopada ją burza emocji związanych z okresem dorastania. Gdy dziewczyna przestaje nad nimi panować, zmienia się w… pandę czerwoną… Ilustrowana opowieść o trudach dojrzewania, sposobach radzenia sobie z emocjami, potrzebie akceptacji, sile przyjaźni i potędze rodziny, powstała na motywach filmu o tym samym tytule.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 129

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (20 ocen)
13
5
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
EwaMaja24

Nie oderwiesz się od lektury

Książka dla dzieci od 10 lat. Dużo o dorastaniu.
30
Pitja

Nie oderwiesz się od lektury

/__^<>[]]]]</
00
Mariuszadamczyk

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka bardzo mi się spodobała. Polecam
00
adrianna_zawierta

Dobrze spędzony czas

Spoko, choć oczywiście film lepszy :)
00

Popularność



Kolekcje



Roz­dział 1

Roz­dział 1

Pierw­sza i naj­waż­niej­sza zasada rodziny trzy­na­sto­let­niej Meilin Lee? Sza­nuj. Swo­ich. Rodzi­ców. To nad­ludz­kie istoty, które poda­ro­wały ci życie, a potem wła­snymi wyrze­cze­niami i krwa­wicą zapew­niły dach nad głową i jedze­nie na tale­rzu… całe zwały jedze­nia… gigan­tyczną górę jedze­nia. W zamian za ten ogrom poświę­ce­nia możesz odwdzię­czyć się im przy­naj­mniej jed­nym: wyko­ny­wa­niem ich każ­dziu­teń­kiego pole­ce­nia. Przy­naj­mniej! Znajdą się tacy, co powie­dzą: „Ostroż­nie z tym sza­cun­kiem. Sza­no­wa­nie rodzi­ców to spoko sprawa, ale jeśli prze­gniesz… no wiesz… możesz zapo­mnieć o sza­cunku do samej sie­bie!”.

Na szczę­ście Meilin nie miała tego pro­blemu. Była uoso­bie­niem samo­dziel­no­ści i robiła swoje cało­do­bowo, przez wszyst­kie dni w roku. Ubie­rała się, jak chciała, mówiła to, co miała ochotę powie­dzieć, i nie wahała się fik­nąć spon­ta­niczną gwiazdę, kiedy aku­rat poczuła taką potrzebę. Nad­szedł rok 2002, a Meilin skoń­czyła trzy­na­ście lat, więc ofi­cjal­nie stała się doro­sła (tak przy­naj­mniej wyni­kało z jej biletu mie­sięcz­nego komu­ni­ka­cji miej­skiej Toronto).

Pew­nego cie­płego, sło­necz­nego dnia Mei jak zwy­kle zja­wiła się w szkole z małym zapa­sem czasu. Ten pora­nek nie róż­nił się niczym od innych. Dziew­czyna miała na sobie roz­pi­nany swe­te­rek i cza­der­skie adi­dasy, a w nich ulu­bioną parę różo­wych skar­pe­tek do kostek. Na jej nosie lśniły okrą­głe oku­lary w cien­kich opraw­kach.

Wbie­gła po scho­dach, dzier­żąc w dłoni fute­rał na flet oble­piony naklej­kami posy­ła­ją­cymi w świat takie komu­ni­katy jak: „Ta laska kocha matmę” i „Ratujmy wie­lo­ryby!”. Na bre­loczku przy­pię­tym do ple­caka dyn­dała zabawka z elek­tro­nicz­nym zwier­zacz­kiem. Mei z roz­ma­chem otwo­rzyła drzwi wej­ściowe, rozej­rzała się i natych­miast namie­rzyła Miriam, jedną ze swo­ich uko­cha­nych przy­ja­ció­łek, która stała koło swo­jej szafki.

– Miriam! – zawo­łała Mei.

Miriam pod­bie­gła do niej, w uśmie­chu bły­ska­jąc apa­ra­tem na zęby.

– Ajjj! – pisnęła na powi­ta­nie. Dziew­czyny wymie­niły spe­cjalny uścisk dłoni, stuk­nęły się pupami i wybu­chły śmie­chem.

W tym momen­cie obok nich poja­wiła się Priya, kolejna kum­pela Mei. Nos trzy­mała w powie­ści dla nasto­la­tek, z któ­rej okładki szcze­rzył się bar­dzo przy­stojny wam­pir.

– Joł – rzu­ciła spo­mię­dzy kar­tek, kiedy we trzy ruszyły kory­ta­rzem.

Zanim Mei zdą­żyła odpo­wie­dzieć, usły­szały dziew­czyń­ski głos wrzesz­czący coś po kore­ań­sku na grupkę uczniów śmie­cą­cych na kory­ta­rzu. To mogła być tylko Abby.

– Abby! – zawo­łała Mei.

Abby odwró­ciła się na pię­cie.

– Co tam, Mei? – odpo­wie­działa, pod­bie­ga­jąc, żeby dołą­czyć do przy­ja­ció­łek.

– Gotowe na pod­bój świata? – spy­tała Mei.

Dziew­czyny zetknęły się czub­kami pal­ców i w umó­wiony spo­sób zama­chały nimi.

– No jacha! – odparła Miriam.

– Po to się uro­dzi­łam – stwier­dziła Priya rze­czowo.

– Spalmy go na skwa­rek! – wrza­snęła Abby.

Roz­po­czął się kolejny dzień w szkole, a Mei, jak zawsze, była abso­lut­nie przy­go­to­wana.

Pod­czas matmy jej ręka jako pierw­sza wystrze­liła w górę.

– Y równa się minus cztery!

Na fran­cu­skim ogło­siła z ide­al­nym akcen­tem:

– J’aime le fro­mage blanc!

Na geo­gra­fii bez naj­mniej­szego waha­nia zaser­wo­wała poprawną odpo­wiedź:

– Mani­toba, Alberta i Saskat­che­wan!

Muzyka też była dla niej łatwi­zną. Dziew­czyna dała fan­ta­styczne solo na fle­cie, nie zwra­ca­jąc uwagi na kwa­śne miny kole­gów i kole­ża­nek.

Mei była w ósmej kla­sie i nie zamie­rzała się patycz­ko­wać. Jej nauczy­ciel mate­ma­tyki opi­sy­wał ją jako „bar­dzo przed­się­bior­czą, nieco iry­tu­jącą młodą damę”. Inne dzie­ciaki wolały pew­nie nieco bar­dziej dosadne okre­śle­nie: totalny dzi­wo­ląg. Tyler, chło­pak, z któ­rym Mei nie chciała mieć nic wspól­nego, nazy­wał ją nadętą kujonką. Ale takie prze­zwi­ska nie robiły na niej naj­mniej­szego wra­że­nia. Akcep­to­wała i nosiła z dumą wszyst­kie ety­kietki, jakie jej przy­le­piano.

W końcu roz­legł się dzwo­nek, a Mei zaczęła się prze­py­chać przez tłum uczniów wyle­wa­ją­cych się przez drzwi wej­ściowe.

– Z drogi! Idzie się! – wołała.

Miriam, Priya i Abby szły w ślad za nią i w końcu wszyst­kie cztery zna­la­zły się przed szkołą.

– Chod­nik jest dla wszyst­kich, ludzie! – wrza­snęła Mei.

Przy­ja­ciółki ruszyły wzdłuż ulicy i po chwili minęły witrynę sklepu spo­żyw­czego Sto­krotka.

Nagle Miriam sap­nęła z pod­eks­cy­to­wa­nia.

– Meime­ime­ime­ie­mei! – zaczęła powta­rzać, szar­piąc Mei za ple­cak i cią­gnąc do tyłu. – Chodź, musisz to zoba­czyć!

Miriam przy­kuc­nęła, żeby nie dało się jej zauwa­żyć z wnę­trza sklepu.

– No chodź­cie! – syk­nęła, skra­da­jąc się obok drzwi wej­ścio­wych. Mei, Priya i Abby posłusz­nie poszły w jej ślady.

Potem po kolei wysta­wiły głowy i zaj­rzały przez okno.

– Mir… – zaczęła Mei, roz­glą­da­jąc się po skle­pie. Nie miała poję­cia, na co powinna patrzeć.

Ale Abby i Priya już wie­działy. Za ladą stał… prze­śliczny sie­dem­na­sto­letni kasjer z cudow­nie nie­dbałą fry­zurą. Abby i Priya wes­tchnęły głę­boko.

Miriam nie odry­wała od niego maśla­nych oczu.

– Mmm… Devon…

Mei zmarsz­czyła brwi.

Abby przy­glą­dała się, jak Devon popra­wia coś wiszą­cego przy kasie.

– Moja mama strzyże go w swoim salo­nie, więc ostat­nio dotknę­łam jego wło­sów… są super­mięk­kie!

– O jaa… – wes­tchnęła Priya. – Dasz mi ich tro­chę?

– Wła­śnie, Abby – wtrą­ciła Miriam – weź się podziel!

– Fuja! – Meilin odsko­czyła od okna. – Prze­cież on wygląda jak jakiś przy­błęda!

– Sexy przy­błęda! – odparła Abby.

Mei się­gnęła do swo­jego ple­caka.

– Mam wam przy­po­mnieć, jak wygląda praw­dziwy męż­czy­zna? – spy­tała z namasz­cze­niem w gło­sie, wycią­ga­jąc egzem­plarz maga­zynu „Nastka”.

Z piersi przy­ja­ció­łek wyrwało się zgodne wes­tchnie­nie.

– 4*Town! – powie­działy chó­rem.

Mei zama­szy­stym ruchem otwo­rzyła cza­so­pi­smo.

– Wła­śnie! 4*Town! – Poka­zała pal­cem człon­ków boys­bandu i zaczęła wymie­niać ich wyjąt­kowe cechy i pasje. – Jesse był w aka­de­mii sztuk pięk­nych. Tae Young reha­bi­li­tuje ranne gołę­bie. Roba­ire zna fran­cu­ski. A Aaron T. i Aaron Z. wia­domo… eee… no, też mają mega­ta­lenty!

Mei zamknęła maga­zyn.

– Jeste­śmy Tow­nia­rami, pamię­ta­cie? – powie­działa, uno­sząc w górę cztery wycią­gnięte palce, żeby dodać wagi swoim sło­wom. – Na wieki i na zawsze!

Priya wes­tchnęła.

– No jasne, ale wiesz, bilety na kon­cert to try­liony monet, a Devon jest tak jakby na wycią­gnię­cie ręki.

– I to za darmo! – wtrą­ciła Abby.

Mei prze­wró­ciła oczami. W tym momen­cie na pobli­skim przy­stanku zatrzy­mał się tram­waj.

– Muszę lecieć – powie­działa Mei.

– Cze­kaj! – zawo­łała Miriam. – Idziemy dziś na kara­oke…

– Cho z nami – dodała Priya zachę­ca­jąco.

Mei odwró­ciła się, żeby spoj­rzeć na przy­ja­ciółki. Wszyst­kie ata­ko­wały ją naj­słod­szymi szcze­nię­cymi oczami, na jakie było je stać. Abby i Miriam zaskom­lały.

– Pio­oooosię – pisnęła Priya.

Mei pomy­ślała o swo­jej mamie cze­ka­ją­cej na nią w rodzin­nej świą­tyni przod­ków.

– Nie mogę – jęk­nęła z żalem. – Dziś sprzą­ta­nie.

– Mei – powie­działa Miriam – codzien­nie masz sprzą­ta­nie. Nie możesz zro­bić sobie jed­nego dnia prze­rwy?

Mei unio­sła brew.

– Ale ja lubię sprzą­tać. A ostat­nio dosta­łam taką nową mio­tełkę do kurzu i, oja­cie­pa­nie, laski, nie uwie­rzy­cie, jak dobrze zgar­nia wszyst­kie papro­chy. Na serio!

– No okej, tym razem ci odpusz­czę – powie­działa Miriam – jeśli spro­stasz wyzwa­niu – dodała i sta­nęła na chod­niku pomię­dzy Mei a tram­wa­jem. Gestem dała sygnał Priyi i Abby. – Daje­cie, dziew­czyny…

Priya i Abby zaczęły beat­bok­so­wać.

– Mir, to kiep­ski moment – zapro­te­sto­wała Mei.

Miriam szturch­nęła ją bio­drem.

– Jasne, jasne, temu się nie oprzesz – rzu­ciła z bły­skiem w oku i zaczęła wygi­nać się w tanecz­nych pozach. Po chwili wybu­chła śmie­chem. – No dalej! Prze­cież tego chcesz.

Priya i Abby zaczęły wybi­jać rytm jesz­cze ener­gicz­niej.

Mei z głę­bo­kim wes­tchnie­niem odło­żyła fute­rał z fle­tem i ple­cak.

– No to jedziemy… – zanu­ciła Miriam. I zanim Mei się zorien­to­wała, wszyst­kie cztery śpie­wały i tań­czyły do jed­nej ze swo­ich ulu­bio­nych pio­se­nek 4*Town.

Mei na całe gar­dło wyśpie­wy­wała słowa pio­senki. Kiedy skoń­czyły, Miriam podała jej płytę CD z albu­mem 4*Town.

– Masz w nagrodę – powie­działa.

– O raju, Mir. – Mei przy­tu­liła płytę do piersi. – Będę jej strzec jak oka w gło­wie. – Zaczęła obsy­py­wać pla­sti­kową oprawkę cału­sami. – Dzię­ki­dzię­ki­dzię­ki­dzię­ki­dzię­ki­dzię­ki­dzię­ki­dzięki!

Uści­skała Miriam, a potem każda z przy­ja­ció­łek unio­sła w górę cztery palce.

– 4*Town! – krzyk­nęła Mei.

– 4-eva! – odpo­wie­działy wszyst­kie cztery, macha­jąc pal­cami w powie­trzu.

Mei zebrała swoje rze­czy i pobie­gła w stronę tram­waju.

– Pój­dziemy na kara­oke innym razem. Obie­cuję! – zawo­łała jesz­cze.

– Jasne, pew­nie! – odpo­wie­działa Miriam.

– Wszystko zała­twię! – wołała dalej Mei. – Żar­cie, muzę…

– Juhu – ode­zwała się Priya.

– W to mi graj, mała! – krzyk­nęła Abby.

Mei wsko­czyła do tram­waju i poma­chała dziew­czy­nom na poże­gna­nie przez tylne okno.

Priya patrzyła za odjeż­dża­jącą przy­ja­ciółką, roz­my­śla­jąc nad tym, jak bar­dzo Mei sta­rała się na każ­dym kroku zado­wo­lić swoją mamę.

– Ale ma sprany mózg – rzu­ciła do pozo­sta­łych.

Roz­dział 2

Roz­dział 2

Tram­waj zatrzy­mał się na przy­stanku i Mei wysko­czyła na chod­nik. Była spóź­niona i cho­ciaż wie­działa, że ma prawo mieć swoje sprawy (i bar­dzo to sobie ceniła), z tyłu głowy wciąż plą­tały jej się myśli, że byli inni, któ­rzy bar­dzo na nią liczyli – a mia­no­wi­cie: jej mama. Mei bie­giem minęła bramę chiń­skiej dziel­nicy Toronto i zaczęła lawi­ro­wać wśród stra­ga­nów peł­nych pro­duk­tów i tło­czą­cych się wokół nich kupu­ją­cych.

– Prze­pra­szam! – rzu­ciła, ledwo wymi­ja­jąc męż­czy­znę z pudeł­kiem cia­ste­czek.

– Hej! – wykrzyk­nął męż­czy­zna. – Dokąd tak pędzisz? – dodał po kan­toń­sku. – Nie możesz iść spo­koj­nie?!

Mei omi­jała rowery i kosze pełne warzyw i gnała przed sie­bie, jakby od tego zale­żało jej życie. Przed nią dwóch hydrau­li­ków szło w poprzek chod­nika, dźwi­ga­jąc kilka cięż­kich rur. Mei wyrzu­ciła płytę CD i fute­rał w powie­trze, prze­mknęła pod rurami zgrab­nym fikoł­kiem i z gra­cją zła­pała swoje skarby po dru­giej stro­nie. Po chwili co tchu pędziła dalej do domu.

Po paru kro­kach, nie tra­cąc tempa, minęła jakąś panią nio­sącą roślinę donicz­kową.

– Cześć, Meilin! – zawo­łała kobieta.

– Dzień dobry! – odpo­wie­działa zdy­szana Mei.

Potem minął ją męż­czy­zna z drew­nianą skrzy­nią. Wła­śnie wypa­dło z niej mango. Mei wycią­gnęła rękę i zła­pała je w locie, po czym cel­nym rzu­tem cisnęła z powro­tem do skrzyni, nawet nie zwal­nia­jąc.

– Dzię­kuję, Meilin! – zawo­łał męż­czy­zna.

Dziew­czyna pomknęła dalej, aż dobie­gła do skrzy­żo­wa­nia. Zatrzy­mała się, żeby spoj­rzeć w lewo i w prawo, po czym prze­cięła ulicę i przy­sta­nęła, chcąc zła­pać oddech. Była pra­wie u celu!

W końcu dotarła do sta­rej chiń­skiej świą­tyni – Świą­tyni Rodziny Lee, j e j świą­tyni. Dwa posągi przed­sta­wia­jące pandy czer­wone – straż­niczki rodziny – stały po obu stro­nach wej­ścia. Mei zatrzy­mała się, żeby je dotknąć.

– Sie­masz, Bart – wysa­pała. – Cześć, Lisa.

Ruszyła przez ogromną bramę i minęła nie­wielki dzie­dzi­niec, na któ­rym pan i pani Gao roz­gry­wali par­tyjkę sza­chów.

– Cześć, Meilin! – pozdro­wiła ją pani Gao.

Mei uśmiech­nęła się do nich.

– Wciąż ma pan ochotę na rewanż? – zapy­tała pana Gao.

– Ma się rozu­mieć, Lee! – odparł męż­czy­zna. – Dobra z cie­bie dziew­czyna.

Mei weszła do skle­piku z pamiąt­kami i zawie­siła ple­cak na haczyku. Odło­żyła fute­rał z fle­tem na ladę i przy­pięła do swe­terka pla­kietkę z napi­sem: „Meilin Lee, młod­sza opie­kunka świą­tyni”. Potem zatrzy­mała się na chwilę, żeby zło­żyć pokłon przed por­tre­tem przod­ków.

Odna­la­zła swoją mamę Ming klę­czącą przed ołta­rzem. Wisiał nad nim gobe­lin przed­sta­wia­jący piękną kobietę ubraną w tra­dy­cyjny chiń­ski strój. Po obu jej bokach stały dwie pandy czer­wone – były to duchy strze­gące rodziny. Na dźwięk kro­ków Mei Ming pode­rwała się z klę­czek.

– Mei-Mei! Jesteś naresz­cie!

Ming była wysoką i ele­gancką kobietą. Z jej rysów nie dało się wyczy­tać wieku, wyglą­dała, jakby czas zupeł­nie jej nie doty­czył. Na kla­pie jej żakietu błysz­czała pla­kietka z napi­sem: „Ming Lee, opie­kunka świą­tyni”.

– Cześć, mamo – odpo­wie­działa Mei.

Ming zbli­żyła się do córki i ujęła jej twarz w pięk­nie wypie­lę­gno­wane dło­nie. Z uwagą przyj­rzała się lekko zzia­ja­nej nasto­latce.

– Spóź­ni­łaś się o dzie­sięć minut. Co się stało? Ska­le­czy­łaś się? Jesteś głodna? Jak ci poszło w szkole?

– Same suk­cesy, jak zwy­kle – odparła Mei.

– Moja mała geniuszka – rzu­ciła Ming z dumą. – Dziś wzo­rowa uczen­nica, jutro sekre­tarz gene­ralna ONZ! Przod­ko­wie byliby tacy dumni.

Ming i Mei wspól­nie uklę­kły przed ołta­rzem. Ming zapa­liła po kadzi­dle dla każ­dej z nich.

– Sun Yee – powie­działa uro­czy­ście – czci­godna przod­kini, straż­niczko pand czer­wo­nych…

Mei otwo­rzyła jedno oko, żeby zer­k­nąć na gobe­lin przed­sta­wia­jący przod­ki­nię, która spo­glą­dała na nią z pogodną i ema­nu­jącą spo­ko­jem miną.

– … pokor­nie ci dzię­ku­jemy – cią­gnęła Ming – za to, że chro­nisz nas i strze­żesz od złego.

Mei popa­trzyła na pogrą­żoną w modli­twie mamę.

Ming odwza­jem­niła spoj­rze­nie.

– Szcze­gól­nie Mei-Mei – powie­działa.

Obie znów zamknęły oczy, a Mei dokoń­czyła modli­twę:

– Oby­śmy dalej mogły ci słu­żyć, przy­no­sząc zaszczyt przod­kom i całej naszej spo­łecz­no­ści.

– Zawsze – dodały chó­rem i pokło­niły się.

Po skoń­czo­nej modli­twie wyszły na dzie­dzi­niec świą­tyni. Na zewnątrz szu­miał wiatr, a w koro­nach drzew ćwier­kały ptaki. Mama i córka wsłu­chały się w te dźwięki z uwagą i wzięły oczysz­cza­jący oddech. Prze­peł­niało je uczu­cie spo­koju. Świą­ty­nia była ich szcze­gól­nym miej­scem.

– Gotowa? – spy­tała Ming.

Mei strze­liła pal­cami.

– Do dzieła – odpo­wie­działa.

Obie chwy­ciły przy­bory do sprzą­ta­nia i stuk­nęły się mio­tłami jak hoke­istki tuż przed wej­ściem na lodo­wi­sko. Potem zabrały się do mycia, szo­ro­wa­nia i pole­ro­wa­nia wszyst­kiego dookoła, łącz­nie z Bar­tem i Lisą, kamien­nymi posą­gami przy bra­mie. Uwi­ja­jąc się, prze­go­niły kilku nasto­lat­ków pró­bu­ją­cych nama­lo­wać graf­fiti na ścia­nie.

– Wy bez­czelne nic­po­nie! – krzyk­nęła do nich Mei.

– Powiem waszym mat­kom! – zagro­ziła Ming.

W końcu zja­wiła się grupa tury­stów i Ming zaczęła opro­wa­dzać ich po świą­tyni. Gdy goście sta­nęli przed ołta­rzem, Ming wska­zała gobe­lin przed­sta­wia­jący Sun Yee.

– Nasza naj­czci­god­niej­sza przod­kini Sun Yee była uczoną, poetką i obroń­czy­nią zwie­rząt! Swoje życie poświę­ciła miesz­kań­com lasu, a w szcze­gól­no­ści…

Mei wysko­czyła przed zebra­nych w wyko­na­nym z kar­tonu stroju pandy czer­wo­nej.

– Pan­dom czer­wo­nym! – dokoń­czyła Ming.

– Ta-dam! – zawo­łała Mei.

W gru­pie pod­nio­sły się pomruki uzna­nia i zachwytu, któ­rym towa­rzy­szyły klik­nię­cia apa­ra­tów i bły­ski fle­szy.

Ming wyja­śniła, że Sun Yee kochała pandy czer­wone za ich pło­mien­nie rudą sierść i psotną naturę.

– Od tego czasu – powie­działa na koniec – panda czer­wona strzeże naszej rodziny, zapew­nia­jąc nam powo­dze­nie i dobro­byt.

– I to samo może przy­nieść wam! – wtrą­ciła Mei.

Tury­ści bili brawo, a ona krą­żyła wśród nich z pudeł­kiem na datki.

Ming i Mei przyj­mo­wały wycieczkę za wycieczką, aż ich cie­nie wydłu­żyły się w pro­mie­niach zacho­dzą­cego słońca. W końcu odpro­wa­dziły ostat­nich gości do wyj­ścia.

– Do widze­nia, dzię­ku­jemy! – zawo­łała Ming, macha­jąc do nich z uśmie­chem.

Gdy wresz­cie drzwi świą­tyni się zamknęły, oparły się o nie z wes­tchnie­niem ulgi. Co za dzień!

– Przy­bij piątkę – powie­działa Ming, gdy ruszyły w stronę domu, który od świą­tyni dzie­lił tylko płot.

Mei uśmiech­nęła się do mamy i kla­snęła w jej dłoń, zado­wo­lona, że wresz­cie nad­szedł faj­rant.

W domu zastały Jina, tatę Mei, krzą­ta­ją­cego się po kuchni. Szat­ko­wał, dopra­wiał, goto­wał tak ener­gicz­nie, że jego oku­lary zupeł­nie zapa­ro­wały.

W salo­nie Ming i Mei klap­nęły na kanapę i zaczęły lepić pie­rożki, oglą­da­jąc swoją ulu­bioną operę mydlaną „Dzien­niki Nefry­to­wego Pałacu”.

Na ekra­nie tele­wi­zora główny boha­ter trzy­mał w obję­ciach boha­terkę, która naj­wy­raź­niej coś knuła.

– Zostań ze mną na zawsze – bła­gał męż­czy­zna.

Ming jęk­nęła znie­cier­pli­wiona.

– Aj! Powi­nien był posłu­chać matki i oże­nić się z Ling-Yi.

Z prze­ję­ciem ufor­mo­wała ostatni pie­ro­żek.

– Racja – zgo­dziła się Mei. – Od razu widać, że Sui-Jyu to dwu­li­cowa żmija – stwier­dziła, pod­ty­ka­jąc mamie tacę, na któ­rej ta poło­żyła pie­ro­żek.

– Wyko­rzy­stuje go tylko, żeby dobrać się do tronu – powie­działa Ming. – Pew­nie zadźga go w noc poślubną.

– No jasne, nie ma innej opcji – przy­tak­nęła Mei i zanio­sła tacę z pie­roż­kami tacie, który zlu­stro­wał każdy z nich po kolei.

– Hmm – mruk­nął. – Ide­alne!

– Się wie! – odpo­wie­działa Mei.

Z tele­wi­zora dobie­gła popowa pio­senka, która przy­kuła uwagę dziew­czyny. Leciała reklama.

– Zna­cie te hity – ode­zwał się pod­eks­cy­to­wany głos, gdy na ekra­nie poja­wiło się pię­ciu tan­ce­rzy. – Kocha­cie te ruchy. Teraz może­cie prze­żyć to… na żywo! Świa­towa sen­sa­cja 4*Town roz­po­czyna wielką trasę po Ame­ryce Pół­noc­nej! Bilety już w sprze­daży!

Mei poczuła, że miękną jej kolana. W ostat­niej chwili chwy­ciła się opar­cia kanapy.

– Oja­cie­pa­nie!

Ming skrzy­wiła się z nie­sma­kiem.

– Co to za… hipho­persi? – spy­tała, odwra­ca­jąc się, żeby spoj­rzeć na córkę. – I czemu nazy­wają się Four-Town, skoro jest ich pię­ciu?

– Nie mam poję­cia – odpo­wie­działa Mei sła­bym gło­sem. – Parę osób w szkole ich lubi.

– Masz na myśli Miriam? – Ming znów odwró­ciła się do tele­wi­zora. – Ta dziew­czyna jest jakaś… dziwna.

Mei poczuła ukłu­cie w brzu­chu. Miriam była zupeł­nie nor­malna. Dla­czego mama cią­gle cze­piała się jej przy­ja­ció­łek?

– Obiad gotowy! – zawo­łał Jin.

Ming pod­nio­sła się z kanapy. Mija­jąc córkę, piesz­czo­tli­wie chwy­ciła ją za brodę i uśmiech­nęła się czule. Mei odru­chowo odwza­jem­niła uśmiech.

Gdy mama ruszyła dalej, Mei ukrad­kiem posłała ostat­nie tęskne spoj­rze­nie w stronę tele­wi­zora. Pod nosem zanu­ciła frag­ment pio­senki 4*Town, po czym cięż­kim kro­kiem dołą­czyła do rodzi­ców. Mama ni­gdy by nie zro­zu­miała…

Roz­dział 3

Roz­dział 3

Gdy zna­la­zła się w swoim pokoju, Mei usia­dła przy biurku i zało­żyła słu­chawki. Na pół­kach za jej ple­cami pre­zen­to­wały się schlud­nie pousa­dzane plu­szaki, kon­kur­sowe tro­fea, książki i rodzinne zdję­cia. Nad porząd­nie zaście­lo­nym łóż­kiem wisiały pla­katy z moty­wa­cyj­nymi hasłami. Sie­dząc nad zada­niem z mate­ma­tyki, Mei słu­chała płyty 4*Town, którą poda­ro­wała jej Miriam. Nawet nie zauwa­żyła, jak jej myśli powoli gdzieś odpły­wają, i po chwili zaczęła szki­co­wać na mar­gi­ne­sie zeszytu jakąś twarz. Nagle się ock­nęła. Rysu­nek wyglą­dał zna­jomo.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki