Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
806 osób interesuje się tą książką
Kiedy Jeanie dziedziczy Pumpkin Spice Café po swojej ciotce, nie spodziewa się, że mały lokal w urokliwym Dream Harbor odmieni jej życie. Tymczasem Logan, przystojny miejscowy farmer, unika plotek jak ognia i ceni sobie spokój ponad wszystko. Pojawienie się Jeanie w jego uporządkowanym życiu jest jak huragan – burzy jego codzienność i nie daje o sobie zapomnieć. Choć Logan stara się trzymać z daleka od irytująco optymistycznej nowo przybyłej, czuje, że coś go do niej nieuchronnie przyciąga. Czy pozytywne nastawienie Jeanie stopi lodowate serce zrzędliwego farmera? Czy smak dyniowego latte i ciepło jej uśmiechu wystarczą, by przełamać bariery? Przekonajcie się sami, jak magia kawiarni w Dream Harbor zmieni życie dwojga zagubionych serc i jak słodkie może być odnalezienie miłości w najmniej spodziewanym miejscu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 276
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Najbardziej brodatemu, najczęściej noszącemu flanelę facetowi, jakiego znam. Dziękuję, że zawsze dostarczasz mi tylu inspiracji.
We Fell in Love in October – Girl In Red
Dancing with Your Ghost – Sasha Sloan
Invisible String – Taylor Swift
Autumn Leaves – Ed Sheeran
Amoeba – Clairo
Falling – Harry Styles
Remember That Night? – Sara Kays
Hands to Myself – Selena Gomez
Another Love – Tom Odell
Ceilings – Lizzy McAlpine
Wildest Dreams – Taylor Swift
Before You Go – Lewis Capaldi
Haunted House – Holly Humberstone
Cardigan – Taylor Swift
Video Games – Lana Del Rey
Flicker – Niall Horan
34+35 – Ariana Grande
The Night We Met – Lord Huron
Dandelions – Ruth B.
Kiss Me – Sixpence None The Richer
Everything Has Changed – Taylor Swift
Dreams – The Cranberries
Maroon – Taylor Swift
Jeanie Ellis nigdy wcześniej nie zabiła człowieka, ale dziś być może nadszedł ten dzień. Poczuła przypływ desperacji i w ogóle. Mocniej ścisnęła kij baseballowy w dłoni i zeszła po rozklekotanych tylnych schodach.
Nie spała od trzech nocy. Nie zmrużyła oka, odkąd przeprowadziła się do mieszkania nad kawiarnią ciotki. Cóż, technicznie rzecz biorąc, jej kawiarnią. Jeanie została oficjalnie nową właścicielką The Pumpkin Spice Café, która jeszcze dwa tygodnie temu była dumą i radością cioci Dot. To wtedy starsza pani ogłosiła, że odchodzi na emeryturę i wyjeżdża na kilka tygodni na Karaiby, aby popracować nad opalenizną. Najwyraźniej Dot nie mogła sobie wyobrazić nikogo lepszego, komu mogłaby powierzyć swoją ukochaną kawiarnię, niż jej ulubiona – i jedyna, jak zauważyła Jeanie – siostrzenica. Pomysł, który teraz, gdy Jeanie schodziła na palcach z ostatniego stopnia, gotowa do bitwy, wydawał się całkowicie absurdalny.
Każdej nocy słyszała dziwne dźwięki – skrzypienie i trzaski z okazjonalnymi dźwięcznymi brzękami. Na początku próbowała przypisać to wiatrowi lub zwierzęciu przebiegającemu przez tylną alejkę. Absolutnie nie pozwalała, aby jej umysł schodził na ścieżkę prowadzącą do najgorszego scenariusza. A tak dotąd zwykle robiła. Nie pozwoliła sobie na stworzenie w głowie obrazu zbiegłego seryjnego mordercy skradającego się tylnymi schodami. To walenie z pewnością nie zapowiadało uzbrojonego rabusia, który przyszedł po drobne, które ciotka trzymała w kasie.
Jeanie zaczynała od nowa.
Jeanie była nową kobietą.
Urocze nadmorskie miasteczko Dream Harbor i jego mieszkańcy nic o niej nie wiedzieli, a ona zamierzała to w pełni wykorzystać.
Jej uwagę przykuł hałas dochodzący zza tylnych drzwi. W pełni zajmie się realizowaniem swojego planu „Nowe Życie, Nowa Jeanie”, gdy tylko się dowie, co nie pozwala jej w nocy spać. Nikt nie mógłby wieść spokojnego, urokliwego życia w małym miasteczku, mając mordercę za drzwiami. To było po prostu logiczne.
Zacisnęła ręce na kiju i przeszła przez mały korytarz pomiędzy schodami a drzwiami prowadzącymi do alejki za kawiarnią. Chociaż „alejka” nie była do końca właściwym słowem. Alejka przywoływała obrazy przepełnionych koszy na śmieci i biegających szczurów. Ale Jeanie nie była już w Bostonie, tylko w Dream Harbor, i w jej przekonaniu ktoś rzeczywiście musiał sobie to miejsce wymarzyć. Było zbyt idylliczne, żeby mogło powstać naturalnie. Nie, przestrzeń za kawiarnią i innymi sklepami na Main Street bardziej przypominała małą boczną uliczkę z miejscem na auta dostawcze i schludne kosze na śmieci. Widziała nawet, jak niektórzy właściciele sąsiednich sklepów spędzali tam przerwy i ucinali sobie pogawędki w ciągu dnia. Nie żeby już z kimkolwiek rozmawiała. Nie była na to całkiem gotowa, na bycie tą nową.
Jeanie pokręciła głową. Jej myśli odbiegały od właściwej ścieżki i podpowiadały, że grozi jej śmiertelne niebezpieczeństwo. Alejka czy nie, cokolwiek tam było, nie pozwalało jej zasnąć, a po trzech bezsennych nocach ledwo trzymała się na nogach. Oparła kij na ramieniu i sięgnęła do klamki. Niedługo zacznie świtać, przez okno nad drzwiami sączyło się słabe, szare światło.
Och, dobrze, pomyślała niejasno Jeanie. Przynajmniej będę mogła zobaczyć napastnika, zanim umrę. Z tą niezbyt przyjemną myślą w głowie – wcale nie przypominało to nowej, pozytywnej osoby, którą chciała się stać – gwałtownie otworzyła drzwi…
I stanęła twarzą w twarz ze skrzynką małych dyń. Tykw? Nie miało to znaczenia, ponieważ zanim Jeanie zdążyła ustalić nazwę produktów spożywczych, przemówił gigantyczny mężczyzna trzymający skrzynkę pełną czegoś, co przypominało małe dynie. A przynajmniej wydał z siebie szorstki, zaskoczony dźwięk, który przypomniał Jeanie, że właśnie w bardzo agresywny sposób trzyma kij baseballowy. Prawie opuściła go na bok, ale wtedy dotarło do niej, że to wciąż duży, obcy mężczyzna. Tykwy czy nie, prawdopodobnie nie powinna jeszcze tracić czujności.
– Kim jesteś? – zapytała, trzymając jedną rękę na drzwiach, na wypadek, gdyby musiała zatrzasnąć je przed twarzą tajemniczego dyniowca.
Jego ciemne brwi uniosły się o kilka centymetrów, chyba zaskoczyło go to pytanie.
– Logan Anders – odpowiedział, jakby to miało jej wszystko wyjaśnić. Tak się jednak nie stało.
– A co robisz w mojej tylnej alejce, Loganie Anders? – zapytała.
Sfrustrowany, odetchnął i poprawił skrzynkę w swoich ramionach. Prawdopodobnie była ciężka, ale Jeanie nie naraziłaby swojego bezpieczeństwa tylko dlatego, że ten mężczyzna ze swoją skrzynką warzyw, znoszoną flanelową koszulą i gęstą brodą był uosobieniem jesiennej nagrody. Jej wzrok zatrzymał się na dłuższy czas na jego twarzy. Żeby być w stanie go rozpoznać wśród podejrzanych, wytłumaczyła sobie. Może powinna wiedzieć, że nad jego brodą znajdowały się długi, prosty nos i rumiane policzki. Policjant mógłby ją zapytać, czy miał niemożliwie długie rzęsy, a odpowiedź byłaby twierdząca. Dla śledztwa niezwykle ważna mogła być informacja, że nawet w przyćmionym świetle poranka widziała, że jego oczy są olśniewająco błękitne.
– Dziś czwartek.
Jeanie zamrugała. Czy dzień tygodnia miał coś wspólnego z tym, że ten mężczyzna nie pozwalał jej na sen?
– A ty nie dajesz mi spać od poniedziałku – dodała.
Tym razem twarz Logana wyrażała dezorientację.
– Przed chwilą tu przyjechałem. – Znów poprawił skrzynkę, jego przedramiona napięły się pod jej ciężarem. Musiała ważyć naprawdę dużo, ale nie wykonał żadnego ruchu, żeby wejść lub ją postawić.
– Cóż, przez cały tydzień słyszałam dziwne odgłosy i próbowałam udawać, że to tylko wiatr, szop czy coś. Ale potem zaczęłam myśleć, że prawdopodobnie tak sobie wmawiają ludzie tuż przed tym, jak zabójca wpada przez drzwi.
Logan zakrztusił się lekko, jego oczy się rozszerzyły.
– Zabójca?
Jeanie poczuła, jak płoną jej policzki. Chyba zupełnie puściła wodze wyobraźni.
– Albo coś… – Jej głos zamarł. Nie była do końca pewna, co powiedzieć temu nieznanemu mężczyźnie, a on wydawał się równie zagubiony. – Więc co tu robisz? – zapytała.
– No tak, uh, dostarczam produkty w każdy czwartek. – Skinął głową w stronę skrzynki ze wspomnianymi produktami.
Jeanie się skrzywiła. Dostawa. Oczywiście. Ciocia Dot powiedziała jej tyle rzeczy dzień przed wyjazdem, a ona nic z tego nie zapisała. Kawiarnia była zamknięta, odkąd tu przyjechała, a ona wciąż nie uporała się ze wszystkim, co należało zrobić. Na szczęście z pomocą przyszedł Norman, wieloletni menadżer kawiarni. Zapewnił ją, że do weekendu lokal będzie gotowy na ponowne otwarcie.
Logan znowu poprawił skrzynkę. Ciężką skrzynkę, którą wciąż trzymał.
– Przepraszam! – Jeanie cofnęła się i wyciągnęła rękę w stronę kawiarni. – Wejdź. Znajdziemy miejsce, gdzie położymy te… hm… dynie?
Logan się zawahał, jego wzrok przesuwał się między Jeanie a kijem wciąż opartym o jej ramię.
– Ach! Przepraszam. Nie uderzę cię w głowę. Obiecuję. – Próbowała posłać mu uspokajający uśmiech, ale to nie pomogło. Wciąż stał w progu. – Naprawdę przepraszam, że pomyślałam, że jesteś mordercą. To nic osobistego. Po prostu nie spałam od trzech nocy, bo coś tu hałasuje, przysięgam. A ja wciąż próbuję ogarnąć całą tę sprawę z odziedziczeniem kawiarni.
Logan patrzył na nią z wahaniem w oczach. Cholera. Pewnie już go przestraszyła. W ciągu swojego życia Jeanie nie raz została nazwana „emocjonalną”. Była całkiem pewna, że takie określenie pojawiło się na jakimś świadectwie lub dwóch. To było coś, nad czym próbowała pracować, część nowej osobowości Jeanie. Mniej mówienia. Mniej nadmiernego myślenia. Mniejsza intensywność.
Wzięła głęboki wdech i powoli wypuściła powietrze z ust. Jeanie z kawiarni była spokojna i wyluzowana. To twoja życzliwa właścicielka kawiarni z sąsiedztwa, uśmiechnięta, z ulubionym napojem. Ona nie szerzy teorii o tym, kto lub co próbowało ją zabić, ani nie przychodzi z najnowszymi wieściami o topnieniu pokryw lodowych, ani o osiemnastu innych rzeczach, które musiała tego dnia zrobić.
Celowała w vibe w stylu ciotki Dot, choć żałowała, że kobieta nie była nieco mniej wyluzowana i faktycznie nie zostawiła jej bardziej precyzyjnych wskazówek. Spróbowała delikatniejszego, słodszego uśmiechu. Dziwnie się czuła z tym wyrazem twarzy.
– Proszę, wejdź. To musi być bardzo ciężkie.
Logan lekko skinął głową, chcąc okazać zrozumienie.
– Zwykle zostawiam to tutaj.
– Aha. – Więc to nie jej monolog go wystraszył, ona po prostu przerwała zwykłą procedurę.
Doskonale rozumiała, jak to może zniechęcić człowieka. Kiedy jej ulubiona kawiarnia na rogu była zamknięta przez tydzień, ledwo dawała radę funkcjonować. I nie spowodował tego brak kofeiny. W mieście nie brakowało kawiarni, ale żadna nie była jej. Przez całe siedem dni miała kiepski humor.
Tym razem jej uśmiech był szczery.
– No cóż, teraz tu jesteś, a ja nie śpię. Co powiesz na filiżankę kawy?
Nowa właścicielka PS Café, która nie miała zamiaru rozbić mu głowy kijem baseballowym, podobała się Loganowi zdecydowanie bardziej. Ale to nie miało większego znaczenia. Musiał się zająć pracą, dostawami i unikaniem mieszkańców miasta, pełnych dobrych intencji. Naprawdę nie miał czasu siedzieć tutaj i popijać z nią kawy tuż przed świtem, ale chyba nie było szansy uciec. Albo w ogóle cokolwiek powiedzieć. Siostrzenica Dot nie przestawała mówić, odkąd zaprosiła go do środka.
W każdy czwartek przez ostatnich pięć lat, od kiedy zaczął zarządzać gospodarstwem, zostawiał cztery skrzynki z produktami dla Dot obok tylnych drzwi. Lubił odwiedzać miasto przed wschodem słońca, zanim na ulice wyszli ludzie. Lubił załatwiać swoje sprawy, zanim otwarto sklepy.
Logan nie przepadał za pogawędkami. Nienawidził spekulować na temat pogody. Nie musiał wiedzieć o ostatniej aferze w mieście. Jeszcze mniej lubił być bohaterem miejskich skandali. Więc im szybciej skończy z dostawami, tym szybciej będzie mógł wrócić do zacisza swojej farmy. O ile można mówić o ciszy przy sześciu kurach, dwóch starszych kozach, jednej odratowanej alpace i babci, która uwielbia rozmawiać. Na szczęście dziadek był równie cichy, jak on. Babcia mówiła wystarczająco dużo za nich oboje. Prawie tak samo jak ta Jeanie.
– Więc jak myślisz, co moja ciocia zamierzała zrobić z tymi… eee, małymi dyniami? – zapytała, spoglądając na skrzynkę, którą postawił u swoich stóp.
Jeanie stała za ladą, z ręką na biodrze, drugą przeczesując kosmyki włosów, które wysunęły się z niedbałego koka.
– Tykwami – poprawił ją Logan ze swojego miejsca po drugiej stronie kontuaru.
– No tak. Tykwami. Tak myślałam. – Jeanie nadal wyglądała na zdezorientowaną. – Ale… ich się nie je, prawda?
Prawie się roześmiał. Prawie. Nadal był zbyt zirytowany, żeby się śmiać.
– Nie, tykw się nie je.
Wzrok Jeanie powędrował do pozostałych trzech skrzyni, które wniósł do środka, zamiast zostawić je na właściwym dla nich miejscu przy drzwiach. Miejscu, w którym zawsze je zostawiał. Miejscu, w którym żałował, że nie zostawił ich dziś rano.
– Domyślam się, że reszta to na koktajle, które dodała do menu.
Logan skinął głową. To miasto uwielbiało koktajle. Nie żeby narzekał. Koktajle oznaczały, że kawiarnia potrzebowała dużo świeżych owoców i warzyw z jego gospodarstwa. Koktajle były dobre dla biznesu.
– Tykwy są po prostu dekoracyjne – powiedział, oszczędzając im obojgu dalszych domysłów.
Oczy Jeanie zaświeciły się, jakby rozwiązał problemy całego świata. Zignorował dumę, którą poczuł na widok jej zadowolonej twarzy. Minęło trochę czasu, odkąd był w stanie rozwiązać czyjeś problemy.
– No przecież! Powinnam była na to wpaść. To przez brak snu!
Oparła łokcie o blat, podbródek na dłoniach. Miała na sobie stary, za duży kardigan z rękawami tak długimi, że zakrywały jej dłonie. Narzuciła go na wytarty T-shirt i spodnie od piżamy. Był pewien, że spodnie pokrywało mnóstwo małych jeżyków, ale bardzo starał się tego nie zauważyć.
Bardzo starał się nie zauważać u Jeanie wielu rzeczy. Na przykład wyrazistości jej ciemnych brwi i tego, że nie przestawała się ruszać, gdy szybkimi, sprawnymi ruchami parzyła mu kawę. Była studium sprzeczności. Kompetentna, ale jednocześnie zagubiona. Łatwo było wywołać uśmiech na jej twarzy, ale z równą łatwością marszczyła brwi. Jej oczy odbijały wyraźnie każdą emocję. Ciemnobrązowe oczy, prawie czarne, takie same jak oka w zamówionej przez niego kawie.
Jeanie przetarła twarz dłonią, przerywając ten moment. Jak długo się na nią gapił? Ziewnęła i wyciągnęła ręce ponad głowę. Koszulka uniosła się wraz z ramionami, a Logan odwrócił wzrok od odsłoniętego kawałka jej skóry ponad spodniami od piżamy. Na pewno nie miał zamiaru go zauważyć.
Kiedy odważył się znów na nią spojrzeć, opierała się na łokciach o blat. Pod oczami miała cienie, a czarne włosy zebrała w mało schludny węzeł na czubku głowy. Wyglądała na zmęczoną. Jej przygarbiona postawa coś w nim poruszyła. Coś niewygodnego. Coś, na co nie miał teraz czasu.
Otworzył usta, żeby jej powiedzieć, że musi się zbierać, ale ona znowu mówiła.
– To takie dziwne. Ciągle słyszę te dźwięki. Każdej nocy. Myślisz, że to miejsce jest nawiedzone?
Logan prawie zakrztusił się kawą.
– Nawiedzone?
– Tak. – Wyprostowała się, a jej oczy się rozjaśniły na myśl o tej nowej teorii. – Nawiedzone. Może duchy, które tu mieszkają, nie są zadowolone z nowego właściciela.
– Duchy? – Było zbyt wcześnie rano na ten poziom szaleństwa.
– Dusze, duchy, cokolwiek. – Jeanie machnęła ręką, jakby semantyka nawiedzenia nie miała znaczenia. – Coś nie jest zadowolone, że tu jestem.
– Naprawdę nie sądzę…
– Nie ma innego logicznego wytłumaczenia. – Skrzyżowała ręce na piersi. Sprawa zamknięta. – To miejsce jest zdecydowanie nawiedzone.
– Nie ma innego wytłumaczenia? – Logan trzasnął kubkiem o blat. Tego było za dużo. – Szopy, stare rury, przeciągi w oknach, twoja własna wyobraźnia – wyliczał na palcach kolejne wyjaśnienia. Przy tym ostatnim Jeanie zmrużyła oczy, ale on mówił dalej: – Może dzieciaki w mieście się wygłupiają. Istnieje nieskończona liczba wyjaśnień, które mają więcej sensu niż duchy. Teraz naprawdę muszę już iść…
– Co masz na myśli, mówiąc o wygłupiających się dzieciakach?
Logan westchnął i powstrzymał się od wyrywania sobie włosów z głowy.
– Nie wiem. Może jakieś dzieciaki bawiły się w tylnej alejce.
Jeanie powoli skinęła głową, rozważając tę nową sugestię.
Logan przesunął kubek po blacie. Słowa podziękowania i pożegnania miał na końcu języka. Ale Jeanie była szybsza.
– Więc co z tym zrobimy? Naprawdę potrzebuję snu.
– My? – Odsunął się od kontuaru. Może mógłby po prostu odwrócić się i uciec. Ostatnią rzeczą, której potrzebował, było pogłębianie znajomości z nową właścicielką kawiarni. Niemal słyszał, jak panie z klubu książki rechotały z tego powodu. Na śniadanie jadały plotki.
Jeanie skinęła głową.
– Jesteś w tym mieście moim jedynym przyjacielem. Nie mogę sama stawiać czoła gangowi nastolatków.
– Gang to dość duże słowo – wymamrotał, wciąż wycofując się w stronę drzwi, ale teraz Jeanie podążała za nim. Na piżamie zdecydowanie jeże. Odmówił sobie uznania tego za ujmujące.
– Proszę? Jestem tu nowa i czuję, że nie mam pojęcia, co robię… – Pokręciła głową, ale nic nie powiedziała. – Przepraszam. To nie twój problem. – Uśmiechnęła się. – Coś wymyślę.
Ten wymuszony uśmiech znów coś w nim pobudził. Wyglądała na taką… zagubioną. Nawet gdy unosiła kąciki ust i odgarniała włosy z twarzy, próbując go zapewnić, że wszystko w porządku. Ale najwidoczniej nie było. I to namieszało mu w głowie jeszcze bardziej niż jej ciągłe mówienie.
Cholera.
– Przyjdź dziś wieczorem na zebranie miejskie – powiedział.
– Zebranie miejskie?
– Tak. – Przesunął dłonią po brodzie, już żałując swoich kolejnych słów. – Są co drugi czwartek. Możesz poruszyć swój… uh… problem. Poprosić o pomoc.
Jej uśmiech stał się jasny i prawdziwy. O nie. Prawdziwy uśmiech Jeanie był jeszcze bardziej czarujący niż te cholerne jeże. Jak to się stało, że zwyczajna poranna dostawa przyjęła tak niespodziewany obrót?
– Dziękuję! To świetny pomysł. – Jeanie złożyła ręce przed sobą, jakby powstrzymywała się od przytulenia Logana. Nie wiedział, czy poczuł ulgę, czy raczej rozczarowanie.
Musiał iść. Jedną rękę trzymał na klamce, było już blisko. Prawie wrócił do normalnego poranka, do swojej błogosławionej ciszy.
– A ty tam będziesz? – Pytanie Jeanie zatrzymało go, zanim zdążył uciec.
Logan zwykle chodził na zebrania miejskie tylko wtedy, gdy zmuszał go do tego jakiś problem na farmie i tylko wtedy, gdy babcia była zbyt zajęta swoim kółkiem dziewiarskim, aby wybrać się do miasta. Dziadek wolałby mieć wyrwane zęby bez znieczulenia, niż wziąć udział w zebraniu (jego słowa).
Logan nie musiał pojawiać się w tym tygodniu, a mimo to z jakiegoś powodu powiedział:
– Tak, będę tam.
Zachwycony pisk Jeanie podążył za nim w blask świtu.
Klub książki będzie miał używanie.
Dzień dobry, jestem Jeanie Ellis, siostrzenica Dorothy i nowa właścicielka The Pumpkin Spice Café. Mam mały problem związany z zakłócaniem ciszy nocnej…
Zakłócaniem ciszy nocnej? To sprawiło, że wydawała się bardziej szalona niż tamtego ranka. Pomimo prób powstrzymania tego odruchu kolano Jeanie podskakiwało w górę i w dół. Była zdenerwowana. Chciała zrobić dobre pierwsze wrażenie podczas spotkania, dlatego przejrzała w myślach swoją krótką przemowę co najmniej kilkanaście razy, odkąd tu przyszła. Najwyraźniej dwadzieścia minut za wcześnie.
Usiadła z tyłu pomieszczenia; stare podłogi i być może nawet jeszcze starsze krzesło zaskrzypiały. Było tylko kilka osób, wszyscy kręcili się po sali, witali się nawzajem z poufałością, której nie doświadczyła od czasów dzieciństwa. Tęskniła za tym. Za poczuciem przynależności, za domem. Nie zdawała sobie sprawy, że jej tego brakuje. Tak naprawdę uciekła z małego miasteczka, w którym dorastała, gdy tylko ukończyła szkołę średnią, gotowa uwolnić się od jego ograniczeń. Ale gdzieś po drodze ekscytujące miasto, tłum i beton straciły swój urok.
Poruszyła się na krześle, a to trzasnęło złowieszczo. Starszy pan posłał jej przyjazny uśmiech i zasalutował, mijając ją i dołączając do grupy zgromadzonej w pobliżu mównicy. Jeanie podniosła rękę, żeby odpowiedzieć, ale jego już nie było. Włożyła dłonie między uda, starając się je ogrzać i powstrzymując się od wiercenia. Obserwowała grupę witającą mężczyznę dobrodusznymi przekomarzaniami na temat jego jasnozielonego krawata. Jeanie nie pamiętała, kiedy ostatni raz tak żartowała. Kiedy ostatnio otaczali ją ludzie, z którymi mogła pożartować. Przynajmniej nie osobiście. Jakimś cudem w ciągu ostatnich kilku lat jej najbliższym przyjacielem stał się jej brat. Ich relacja sprowadzała się do przypadkowych SMS-ów, memów i okazjonalnych rozmów na FaceTime.
Jeanie naciągnęła płaszcz na ramiona. Było tu zimno pomimo grzechoczących kaloryferów na ścianach.
Spotkania miejskie odbywały się w dawnym budynku ratusza, który według informacji wygrawerowanej na fasadzie został zbudowany w tysiąc osiemset siedemdziesiątym roku. Jeanie nie potrafiła sobie wyobrazić, jak wtedy się prezentował, ale dzisiejszego wieczoru wyglądał jak małe audytorium z kilkoma rzędami metalowych składanych krzeseł i mównicy z przodu.
Scena za mównicą została udekorowana na występ, który – jak domyśliła się Jeanie – miał się odbyć jesienią. Ręcznie malowaną scenerię z dyniami i jabłoniami ustawiono na tyłach sceny, a z przodu rozsypano siano. Jeanie wyobraziła sobie, jak dzieci w kostiumach tańczą i machają do rodziców siedzących na widowni. Uroczo by wyglądali, była tego pewna. Chociaż kwestią dyskusyjną było umieszczenie dzieci na tak starej scenie. Czy te stare drewniane deski je utrzymają?
Wyrzuciła tę myśl z głowy i spojrzała w stronę podwójnych drzwi prowadzących do sali. Nadal nie było Logana. Może po prostu zgodził się przyjść, żeby przestała gadać. Nie byłby to pierwszy raz, kiedy ktoś zgodził się z nią tylko po to, żeby się zamknęła. Okazała się zbyt nachalna, jak zwykle. Przedstawiła temu cichemu rolnikowi wszystkie swoje problemy i teorie dotyczące przyczyny braku snu. Bardzo przystojnemu, bardzo cichemu rolnikowi.
Jeanie przesunęła dłońmi po udach, próbując zmusić podskakujące kolano do uległości. Nie miało znaczenia, że Logan był przystojny. Bardzo, bardzo przystojny. Gdyby ukazywał się tygodnik „Sexy Farmer Weekly”, byłby na okładce.
Nie miało to znaczenia, ponieważ zadawanie się z przystojnymi rolnikami nie było częścią planu „Nowa Jeanie”. Zgodziła się na szalony pomysł ciotki dotyczący przejęcia kawiarni, aby móc zacząć od nowa.
Jeanie przez ostatnie siedem lat pełniła funkcję asystentki wykonawczej dyrektora generalnego Franklin, Mercer & Young Financial. Aż do chwili, gdy pewnego wieczoru dyrektor dostał zawału serca i zmarł przy swoim biurku. To Jeanie znalazła go następnego ranka. Jego puste oczy wpatrywały się w nią, gdy wchodziła do jego biura z kawą w dłoni. Plama po kawie na dywanie, gdzie zszokowana upuściła kubek, nadal tam była, kiedy odchodziła.
Lekarz powiedział, że zawał serca był wywołany stresem. Tym i okropną dietą Marvina, składającą się głównie z bekonu i jedzenia na wynos późnym wieczorem. Ale to część o stresie utkwiła Jeanie w pamięci. Czy to była jej przyszłość? Pracować i pracować, aż jej serce odmówi posłuszeństwa? Podda się?
Jeanie miała tendencję do nadmiernego myślenia. Mówienia za dużo. Przepracowywania się. Nie radziła sobie zbyt dobrze z odpoczynkiem i relaksem. Nie bawiła się w święty spokój. Ale była zdecydowana spróbować. Postanowiła spróbować ze względu na własne zdrowie. Nagle fakt, że jej życie składało się wyłącznie z pracy, kilku znajomych z biura, z którymi w piątki chodziła na drinki – kiedy nie była na tyle wyczerpana, aby do nich dołączyć – oraz żałosnych i sporadycznych prób umawiania się na randki, wydał jej się bardzo dużym problemem. Zabójczym problem.
Kiedy zaledwie kilka tygodni po śmierci Marvina ciotka Dot wpadła na pomysł, że Jeanie przeniesie się do Dream Harbor i przejmie kawiarnię, sama zainteresowana pomyślała, że to idealny plan ucieczki. Tylko że teraz Jeanie była pewna, że już poniosła porażkę. Zwłaszcza po tym porannym występie przed przystojnym rolnikiem. Prawie odcięła mu głowę, a potem niemal zagadała go na śmierć. Widziała przerażenie na jego twarzy. Niczego nie pragnął bardziej niż ucieczki.
Znów zerknęła na drzwi. Tylko mała grupa starszych kobiet wchodzących ze zgiełkiem do środka. Uśmiechały się do niej, gdy zajmowały miejsca.
Tak było najlepiej, naprawdę. Jeanie nie umiała w związki trwające dłużej niż kilka tygodni, a romans w tak małym miasteczku wydawał się okropnym pomysłem. Nie żeby Logan miał ochotę na romans z nią. Nie żeby w ogóle miał ochotę pić z nią kawę dziś rano, zanim go do tego zmusiła…
– Hej. – Jego szorstkie powitanie wyrwało ją z zamyślenia, gdy wślizgiwał się na miejsce obok niej.
Pachniał świeżym powietrzem, jesiennymi liśćmi i dymem drzewnym. Jeanie zdusiła w sobie chęć przytulenia się do jego ciepła w tym wyziębionym pokoju.
– Cześć. – Spokojnie, zachowuj się. Gdy się rozsiadł, zerknęła na niego ukradkiem. Nadal przystojny. Cholera. – Jak ci minął dzień? – rzuciła. Takie luźne pytanie do nowego znajomego. Żadnych szalonych teorii o duchach.
– Uch… dobrze. – Odchrząknął. – Normalnie.
Jeanie się uśmiechnęła.
– Normalność jest dobra.
Logan skinął głową.
– Jeśli jesteś fanką normalności, nie spodoba ci się to spotkanie.
Jeanie uśmiechnęła się szerzej. Czyżby żarcik poważnego rolnika?
– Czy na odbywających się co dwa tygodnie spotkaniach miejskich w Dream Harbor robi się gorąco?
– Zobaczysz. – Pochylił się w jej stronę, przeszywając ją swoim niskim głosem.
Nie było jednak czasu na rozmyślanie o tym uczuciu, przez które włosy dęba stają na głowie, ponieważ sala spotkań się zapełniała, a Jeanie była zajęta obserwowaniem tego, co się dzieje wokoło.
Ludzie zaczęli zajmować miejsca, a wraz z kolejnymi osobami sala znacznie się ociepliła. Głośny śmiech dochodzący z któregoś rzędu przed nimi zwrócił uwagę Jeanie. Chichotała kobieta. Mogła mieć czterdzieści lat, choć jeśli tak, wyglądała świetnie jak na swój wiek, co jeszcze utwierdzało Jeanie w przekonaniu, że miała dobry plan na życie w małym miasteczku. Ludzie tutaj ładnie się starzeją! Kobieta roześmiała się ponownie, a jej elegancki czarny bob musnął jej okrągłą twarz. Wcisnęła się pomiędzy starszą kobietę o krótkich, siwych włosach i dwudziestokilkuletniego mężczyznę, który mówił głośno, każde słowo podkreślając gestem.
– Klub książki – mruknął Logan do jej ucha.
– Klub książki – powtórzyła słabo Jeanie, obserwując, jak dwie inne kobiety, jedna z niemowlęciem zamotanym w chustę, przyłączają się do rozmowy z sąsiadującym rzędem. – Wyglądają na zabawne.
– Zabawne. Ha. One rządzą tym miastem. – Złowieszczy ton Logana całkowicie odbiegał od nastroju roześmianej, uśmiechniętej grupy przed nimi. Zwłaszcza gdy kobieta z czarnym bobem odwróciła się i mu pomachała.
Logan jęknął i odmachał.
Reszta grupy odwróciła się i Jeanie praktycznie widziała, jak rozjaśniły im się oczy. Cała grupa była wyraźnie zadowolona, że go zobaczyła.
– Logan! Co za zaszczyt – zawołała starsza kobieta.
– Hej, Nancy.
– Brakuje cię na naszych spotkaniach – powiedział młodszy mężczyzna, mrugając.
– Nigdy nie przychodziłem na wasze spotkania – mruknął Logan.
Mężczyzna się roześmiał.
– No, może nie celowo, ale lubimy cię w nie wciągać. Zwłaszcza, gdy czytamy Pasja na polach. Rolnik i Mleczarka. – Mężczyzna mówił tak głośno, że słychać go było w całym pomieszczeniu. Kilka osób zachichotało i odwróciło się, by spojrzeć na Logana.
– Och, to było dobre. – Kobieta z dzieckiem położyła rękę na piersi i udała omdlenie.
Kiedy Jeanie rzuciła okiem na twarz Logana, jego policzki właśnie przybrały jaskrawoczerwony kolor. Powstrzymała chęć, by się uśmiechnąć.
– Ty jesteś nową właścicielką kawiarni? – zapytała ją czarnowłosa kobieta. – Jestem Kaori.
– Jeanie. I tak, jestem nową właścicielką.
– Otwórz z powrotem kawiarnię! – karcąco, ale ze śmiechem powiedziała pani z dzieckiem. – Mam dość spotkań w domu Kaori. Jest tam za duży bałagan. Wszędzie wymuskane wazony i dziwne bibeloty. Dostaję od tego pokrzywki.
Kaori żartobliwie klepnęła kobietę w ramię.
– Nie zwracaj uwagi na Isabel. I witaj w Dream Harbor.
Po czym panie z klubu książki wróciły do swoich spraw.
– Pasja na polach, co? – zapytała Jeanie, nie mogąc się powstrzymać.
Logan odchrząknął i poruszył się na krześle, a to w proteście głośno zaskrzypiało.
– Nie czytałem tego.
– Szkoda. Brzmi nieźle. – Stłumiła śmiech na myśl o Loganie czytającym książkę o rolniku i dojarce, i zmusiła się, by nie wyobrażać sobie siebie w roli wspomnianej dojarki.
– Chyba muszę znowu otworzyć. Nie chcę rozzłościć klubu książki. – Miał to być żart, ale nawet ona słyszała niepewność w swoim głosie i wkradający się stres związany z nieprzygotowaniem do otwarcia.
– Nie martw się o nich. Po prostu szukają miejsca, gdzie mogliby sprzedawać swoją pornografię.
Jeanie podniosła wzrok w samą porę, by dostrzec niepewny uśmiech na jego twarzy. Kolejny żart.
– Cóż, tego byśmy nie chcieli. I na pewno nie chcielibyśmy uprzedmiotawiać rolników.
Logan uśmiechnął się jeszcze szerzej. O cholera, może będzie musiała później zajrzeć do tej książki. Żeby dać upust swojemu nagłemu zainteresowaniu rolnikami.
– Coś mnie ominęło? – Na siedzenie po drugiej stronie Logana opadła kobieta z kręconymi, brązowymi włosami.
– Nie.
– Właściwie przegapiłaś całkiem interesującą rozmowę o literaturze – wtrąciła Jeanie, przypominając Loganowi o swojej obecności.
– To nie było interesujące. Jeanie, to jest Hazel. Hazel, Jeanie.
Kobieta wyciągnęła rękę, a Jeanie ją uścisnęła. Palce Hazel wystawały spod rękawiczek bez palców i Jeanie poczuła, że były zimne.
– Miło mi cię poznać.
Hazel przeskakiwała wzrokiem od Jeanie do Logana i z powrotem.
– Mnie też miło cię poznać. Prowadzę księgarnię obok twojej kawiarni.
Uśmiech Jeanie się rozszerzył.
– Och, jakie to urocze!
Policzki Hazel poczerwieniały.
– Dzięki.
Jeanie była zajęta zastanawianiem się, czy księgarka ma jakieś romanse o rolnikach i prawie przeoczyła kolejne pytanie kobiety.
– A skąd wy się znacie?
– Och, to taka zwyczajna historia – wyjaśniła Jeanie. – Prawie rozwaliłam mu głowę kijem baseballowym, bo myślałam, że to intruz zamierzający mnie zamordować, a on po prostu podrzucał urocze małe dynie… eee… tykwy. A potem wspomniałam, że kawiarnia może być nawiedzona, więc zasugerował, żebym tu przyszła… uh… po pomoc.
Hazel spojrzała na nią zza okularów szeroko otwartymi oczami.
– Uh… wow.
Jeanie próbowała przywołać na twarz uśmiech, który sprawi, że będzie wyglądała na mniej zdenerwowaną, ale nie sądziła, żeby jej się to udało. Hazel usiadła z powrotem na swoim miejscu i uśmiechnęła się lekko. Szepnęła coś do Logana, co spowodowało, że ten gwałtownie pokręcił głową. Jeanie nie miała czasu się nad tym zastanowić, bo inna kobieta usiadła na krześle w rzędzie przed nimi.
– Widzisz go tam? Najwyraźniej coś knuje – zaczęła bez zbędnych wstępów.
– Wygląda, jakby po prostu mówił – wymamrotał Logan, a nowa przybyła zmrużyła oczy, bacznie mu się przyglądając.
– Tak, rozmawia z burmistrzem. Pewnie ma więcej szalonych planów zrujnowania tego miasta.
– To tylko wieczór zagadek, Annie.
– Wieczór zagadek tego samego dnia co moje zajęcia z pieczenia dla początkujących! On to tak zaplanował! – Spojrzała gniewnie na mężczyznę po drugiej stronie pokoju, a Jeanie podążyła za jej wzrokiem.
Planujący zagadki i rujnujący miasto mężczyzna, o którym mowa, był wysoki i przystojny. Nie tak farmersko przystojny, ale zdecydowanie atrakcyjny. Czarne włosy, ciemna karnacja. Uśmiech z gatunku tych zarozumiałych. Czym ich tu karmią? Czy wszyscy mężczyźni w mieście byli seksowni? Czy na tym polegało marzenie Dream Harbor? Jeanie nie mogła powiedzieć, że była z tego powodu zła.
– Zachowujesz się, jakbyśmy nie znali Maca – zauważył Logan.
Annie zmarszczyła brwi.
– To jest właśnie problem. Pamiętasz, jaki był podły. Kradł twoje mleko czekoladowe każdego dnia w drugiej klasie! Ty akurat powinieneś to zrozumieć!
Logan zaśmiał się cicho i wypuścił z ust powietrze.
– Przeszło mi.
Annie skrzyżowała ręce na piersi.
– Cóż, mnie nie.
W końcu zerknęła w stronę Jeanie, która uśmiechnęła się i pomachała niepewnie.
– O mój Boże! Musisz być tajemniczą nową właścicielką kawiarni! Jestem Annie, właścicielka The Sugar Plum Bakery. Miło mi cię w końcu poznać.
– Jestem tajemnicza? – zapytała Jeanie, zerkając ukradkiem na Logana. Jego twarz była ponura, ale nie udzielił odpowiedzi. – Mnie też miło cię poznać. Zapach dochodzący każdego ranka z twojej piekarni jest przepyszny.
– Więc wpadaj! Aha, i zazwyczaj dostarczam bułeczki do kawiarni w weekendowe poranki. Oszczędź mi powitania, które zafundowałaś Loganowi.
Policzki Jeanie zapłonęły ze wstydu, ale Annie śmiała się, jakby to był świetny dowcip.
– To naprawdę nie było nic osobistego… – zaczęła wyjaśniać Jeanie, ale Annie machnęła ręką, żeby jej przerwać.
– Gdybym zobaczyła tego wielkiego głupka czającego się w bocznej uliczce, a nie znałabym go od urodzenia, pewnie też spróbowałabym go uderzyć w głowę.
– Ja się nie czaję.
– Trochę się czaiłeś – wtrąciła Jeanie.
Annie dźgnęła Logana palcem.
– Widzisz, naprawdę się czaisz. Lubię ją – powiedziała, wskazując na Jeanie.
– Kiedy zacznie się to cholerne spotkanie? – Głos Logana był uroczą mieszanką irytacji i rozpaczy.
Hazel poklepała go po kolanie dłonią, wciąż w rękawiczce.
– Wiesz, że burmistrz Kelly nigdy nie zaczyna punktualnie.
– Dlaczego go tak nazywasz? Po prostu mów o nim „tata”.
Hazel wzruszyła ramionami.
– Jest w pracy. Staram się okazywać szacunek.
Logan przewrócił oczami, ale Jeanie nie mogła powstrzymać uśmiechu. Już lubiła tych ludzi. Lubiła to miasto. Lubiła tego zrzędliwego rolnika. Czy to było zbyt wiele, chcieć się tu odnaleźć? Żeby Annie rzeczywiście ją polubiła, żeby klub książki zaprosił ją do swojego grona, żeby Hazel przedstawiła ją tacie burmistrzowi?
Presja, aby wszystko w kawiarni działało, narastała. Ale jeżeli Jeanie była w stanie potwierdzić, że Marvin jest gotowy na cotygodniowe spotkania z inwestorami wartymi miliardy dolarów, z pewnością mogła prowadzić małą kawiarnię. Prawda?
Tytuł oryginalny: The Pumpkin Spice Café
Tłumaczenie: Agnieszka Moore
Redakcja: Joanna Jeziorna-Kramarz
Korekta: Agnieszka Śliz
Cover illustration © Kelley McMorris/Shannon Associates
Cover design by Lucy Bennett/HarperCollinsPublishers Ltd
Adaptacja okładki polskiego wydania i skład: Amadeusz Targoński | targonski.pl
Opracowanie wersji elektronicznej: Karolina Kaiser |
Copyright © Laurie Gilmore 2023
All rights reserved
Laurie Gilmore asserts the moral right to be identified as the author of this work.
One More Chapter a division of HarperCollinsPublishers Ltd
First published by Harper Collins Publishers Ltd 2023
Copyright © 2024 for the Polish edition by MT Biznes Ltd.
All rights reserved.
Copyright © 2024 for the Polish translation by MT Biznes Ltd.
All rights reserved.
Wydanie pierwsze
Warszawa 2024
Ta książka jest dziełem fikcji. Imiona, postacie, miejsca i zdarzenia są albo są wytworem wyobraźni autora, albo są użyte fikcyjnie. Każdy podobieństwo do rzeczywistych osób, żyjących lub zmarłych, wydarzeń lub miejsc jest całkowicie przypadkowe.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują.
Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło.
A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo!
Polska Izba Książki
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl.
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
MT Biznes Sp. z o.o.
www.wydawnictwoendorfina.pl
ISBN 978-83-8231-763-3 (epub)
ISBN 978-83-8231-764-0 (mobi)
