Śmierć we Wrocławiu - Vondruska Vlastimil - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Śmierć we Wrocławiu ebook i audiobook

Vondruska Vlastimil

3,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Najpopularniejsza czeska seria kryminalna nareszcie w Polsce!

 

Wysłannik czeskiego króla udaje się do Wrocławia, gdzie znika w tajemniczych okolicznościach. Z uwagi na dyplomatyczny charakter jego misji król Przemysł Ottokar II wysyła w ślad za nim na Dolny Śląsk swoich zaufanych ludzi: prokuratora królewskiego Oldrzicha, jego żonę Ludmiłę oraz giermka Otę. Jednak za murami XIII-wiecznego Wrocławia okazuje się, że śledztwo będzie dużo trudniejsze, niż początkowo zakładano.

 

Czy prokurator królewski rozwiąże zagadkę tajemniczego zaginięcia, zanim pojawią się kolejne ofiary? Który z tropów prowadzi do celu?

 

Zapraszamy do XIII-wiecznego Wrocławia!

 

Vlastimil Vondruška jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych czeskich historyków. Studiował historię i etnologię na Uniwersytecie Karola w Pradze. Według statystyk czeskiej Biblioteki Narodowej jest obecnie najpoczytniejszym czeskim pisarzem!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 404

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 30 min

Lektor: Roch Siemianowski

Oceny
3,8 (217 ocen)
69
63
57
21
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
idkhello

Z braku laku…

„Smierć we Wrocławiu” to książkowy odpowiedni filmów, które oglądamy by się pośmiać. Niby wiemy jakie są złe, ale wciąż chcemy je zobaczyć to końca. Sięgnęłam po książkę przez Wrocław. Ogolnie miasto całkiem spoko zostało wykorzystane, chociaż akcja kręciła się wokół Piwnicy Świdnickiej, w której ja nic nie widzę, no bo przechodzę obok niej codziennie xd Zostałam przy tej pozycji, jednak ze względu na śmieszne przedstawienie damskich postaci. Autor nigdy nie pisał z perspektywy jednej osoby, a WSZYSTKICH, które brały udział w scenie. Dawało to często absurdalne akapity, gdzie dowiadywaliśmy się, co myślała trzecioplanowa prostytutka. Co gorsze- autor nie umiał wcielać się w kobiety. Ich myśli były absurdalne, momentami seksistowskie. Mój ulubiony cytat to kiedy żona głównego bohatera myśli „cudownie jest być kobietą!” Co do dziwnej charakteryzacji - autor nie tylko z kobietami sobie nie radził. Jednocześnie próbował pokazać, ze postacie myślą w dyskursie średniowiecznym, co według mni...
20
ursus040666

Dobrze spędzony czas

nie jest to "Imię ròży" , ale czyta się dobrze i szybko
10
kto28

Z braku laku…

Zaczyna się nieźle i zapowiada ciekawie. Później jest coraz gorzej. Autor dość luźno zbiega się z historią, intryga robi się banalna, a niepięcie raczej opada, niż rośnie. Odrobina humoru językowego jako plus.
10
MartaChorz

Całkiem niezła

audiobook bardzo kiepski, lektor irytujący i melodyjka w tle skutecznie odciąga od fabuły. średnia.
00
Krzysztgrab

Całkiem niezła

Słabiutko ale atmosfera fajna.
00

Popularność




Jest druga połowa XIII wieku. Królestwo Czeskie to jedno z najsilniejszych państw w Europie. Słusznie, ale też z odrobiną zazdrości, współcześni nazywają panującego tam Przemysła Ottokara II „królem żelaznym i złotym". Kopalnie w Kutnej Horze wyrzucają z siebie niewiarygodne ilości srebra. Wzbudzające grozę czeskie wojska pokonują w krwawych bojach wiele nieprzyjacielskich oręży. Czeski król rywalizuje z Habsburgami o tron cesarza rzymskiego.

Pod lśniącym pancerzem chwały kryją się jednak pęknięcia. We własnym państwie Przemysł Ottokar II zmaga się z buntem niezadowolonej z jego rządów szlachty. Za czasów jego przodków panowie czescy aż nadto przywykli do słabego tronu i teraz przeszkadza im silna ręka króla. Każdy walczy z każdym i wszyscy razem przeciwko władcy. Szlachcicom chodzi o jedno – o zagarnięcie dla siebie jak największego majątku i jak największej władzy. To niebezpieczny i niespokojny czas dla Królestwa Czeskiego.

Aby umocnić swoją pozycję, monarcha buduje nowe miasta królewskie oraz zamki. Jednym z nich jest Bezdiez w północnych Czechach. Budowę zamku i nadzór nad zbuntowanym terytorium powierzono młodemu prokuratorowi królewskiemu – Oldrzichowi z Chlumu. Reprezentuje on władcę, dowodzi królewską drużyną wojskową, pobiera podatki, dba o bezpieczeństwo na drogach, a także strzeże prawa krajowego. Bada przestępstwa, za które przewidywana jest kara śmierci, prowadzi rozprawy i wydaje wyroki. I choć wszystkie swoje obowiązki wypełnia nad wyraz sumiennie, zdradza szczególne zamiłowanie i zdolności do rozwiązywania zagadek kryminalnych.

ROZDZIAŁI

Było to trzy dni po Janie Chrzcicielu. Powoli zbliżał się wieczór. Lasy pod Bezdiezem cicho szumiały, a wierzchołki drzew kołysał rześki wietrzyk powiewający od gór. Powietrze przesycała woń skoszonego siana i dymu unoszącego się z kominów domów w podgrodziu, gdzie gospodynie przygotowywały rodzinom kolację. Na końcu skalistego wywyższenia, pod niedokończonymi murami podpartymi rusztowaniem z grubo ciosanych belek, zamykały się na noc kwiaty w całej palecie barw. Po tej stronie wzgórza zawsze bujnie kwitły. Pomimo późnej pory na zamku wciąż panował gwar. Kamieniarze składali narzędzia i się przekomarzali. Wszyscy cieszyli się na wieczorną miskę kaszy i dzbanek piwa.

– Na świecie jest pięknie – westchnął z zachwytem Oldrzich z Chlumu, który obserwował okolicę z okna palatium burgrabiego. Mówił przez ramię do swojej żony Ludmiły z Vartemberku, a w jego głosie pobrzmiewała pewna nieśmiałość. Choć świętowali pierwszą rocznicę wspólnego życia, on wciąż nie mógł się przyzwyczaić do jej obecności u swego boku. A przecież nie był już niedoświadczonym młodzieńcem, niedawno skończył trzydzieści lat. Od dłuższego czasu w imieniu króla Przemysła Ottokara II zarządzał północnymi Czechami i dzięki sukcesom śledczym zyskał tytuł królewskiego prokuratora.

Dwukrotnie miał też własną rodzinę. Ze swoją pierwszą kobietą mieszkał w Niemczech, ale do ołtarza jej nie zaprowadził; z drugą żył tu, w Czechach, i ta została jego żoną. Obie zmarły, a w duszy pozostały mu po nich jedynie głębokie blizny. Długo myślał, że się nie zagoją i że sądzone mu jest życie samotne. Ludmiła z Vartemberku dała mu nową nadzieję. Dzięki niej uświadomił sobie, że cierpienie stanowi część życia, a obowiązkiem chrześcijanina jest wypełnienie całego czasu pisanego mu na ziemi. Największym grzechem byłoby ugięcie się pod ciężarem utrapień. Powinnością człowieka, a zwłaszcza rycerza, jest walka. Nie tylko przeciw wrogom z mieczem w ręku, lecz także z samym sobą. Niekiedy okazywało się to trudniejsze niż trwanie na murach obronnych w chmurach nieprzyjacielskich strzał. Miłość miała jednak wielką moc.

– Masz rację – przytaknęła Ludmiła i poprawiła dłonią złociste kosmyki, które wysunęły się jej spod czepca. Jako mężatka przykładnie go nosiła, ale wciąż nie mogła do niego przywyknąć. – Lecz pięknie jest dlatego, że jesteśmy tu razem. – Odsunęła krzesło od stołu, wstała i podeszła do okna. Nie znała innego miejsca, z którego rozciągałby się tak wspaniały widok. Tu czuła się jak orzeł. – Widok na okolicę mamy stąd lepszy niż król ze swego zamku – stwierdziła z zadowoleniem.

Przemysł Ottokar II, zakładając zamek, wybrał na swoją siedzibę miejsce po przeciwnej stronie wypiętrzenia. Rozciągała się tu panorama na wszystkie zamki panów z Duby. Wydawało się, że pofalowana kraina obniża się i znika w mglistym oparze gdzieś w dolinie Łaby. Widok z palatium burgrabiego ograniczała na horyzoncie szarawa ściana gór. Za nimi zaczynały się Łużyce. W przepastnym morzu zieloności przed oczyma Ludmiły wznosiły się zamki jej brata Marka z Vartemberku i wuja Havla z Lemberku. Była dumna ze swojego rodu. Musiała jednak przyznać, że bardziej dumna była z sukcesów męża. Nie znała świetniejszego rycerza. Objęła go od tyłu i przytuliła się do niego.

– Giermek Ota również uważa, że mamy tu lepszy widok – zauważył niby od niechcenia Oldrzich z Chlumu.

Te słowa wzmogły czujność kobiety. Zazwyczaj kiedy Oldrzich mówił w ten sposób, chciał ją sprowokować. Owszem, na swój sposób lubiła jego giermka, ładnego młodzieńca o doskonałych manierach, bezgranicznie oddanego jej mężowi, gotowego poświęcić dla niego życie. Zawsze odnosił się do niej z uprzejmością. Jednak Ludmiła z Vartemberku nie mogła zapomnieć swojego klasztornego wychowania, tak sprzecznego z pełnym miłosnych podbojów trybem życia Oty. Nie pojmowała, jak to możliwe, że już tak wiele dziewcząt dało się nabrać na jego słodkie słówka. Tłumaczyło je chyba tylko to, że odebrały wychowanie nie w klasztorze, lecz w twierdzach, warsztatach rzemieślniczych, a niekiedy nawet w karczmach. Trochę im współczuła.

– Dlaczego Ota tak myśli? – spytała czujnie, ale starała się nie psuć Oldrzichowi radości. Był naprawdę cudowny wieczór, a ona nabrała ochoty na miłosne igraszki. Jeszcze mocniej przytuliła się do męża. Jednocześnie przez głowę przemknęło jej pełne poczucia winy pytanie, czy do owego pragnienia nie przyczyniły się jej rozmyślania o grzechach Oty.

– Ponieważ z okien pałacu burgrabiego widać to, co najważniejsze w okolicy – wyjaśnił spokojnie Oldrzich z Chlumu. Odwrócił się i spojrzał na żonę. Czule ją objął i wyjaśniał dalej: – Mogę obserwować, co się dzieje wokół Lipy, bo tędy prowadzi droga do Łużyc. Ty masz przed oczami zamki swojego rodu. A on chyba wszystkie karczmy, w których…

– Nie kończ! – krzyknęła Ludmiła. Uczyniła to wprawdzie stanowczo, ale jej oczy się śmiały. Im dłużej mieszkała w Bezdiezie, tym bardziej rozmazywały się klasztorne wspomnienia. Wspięła się na palce i złożyła usta w dzióbek. Gdy chciała pocałować męża, musiał się ku niej pochylić. Robił to chętnie i jeszcze się nie zdarzyło, żeby odrzucił taką propozycję. Przymknęła oczy w rozkosznym oczekiwaniu. Jednak nic się nie wydarzyło. Uniosła lekko powieki. Oldrzich z Chlumu wprawdzie ją obejmował, ale twarz miał odwróconą i spoglądał przez okno. – No wiesz! – rozzłościła się. – Nie szukasz przypadkiem jakiejś karczmy, w której mógłbyś sobie poużywać lepiej niż ze mną? – Skłonność do zazdrości była chyba jedyną jej złą cechą.

– Jeszcze gorzej – odpowiedział z uśmiechem, ale zaraz spoważniał. – Spójrz na drogę od dolnej bramy.

Wyjrzała. Drogą wzdłuż murów zmierzała w stronę stromego zbocza niewielka drużyna zbrojnych na koniach. Na czele jechał młody rycerz z rozwiniętym sztandarem czeskiego króla. A za nim na wspaniałym siwku – Przemysł Ottokar II.

– Czego chce? – zamruczała niechętnie. Pojęła, że dziś w nocy chyba nici z miłości.

– Skąd mam wiedzieć? Nie zapowiedział się, czyli przybywa nieoficjalnie.

– To dobrze czy źle?

– Z nim nigdy nic nie wiadomo. Może chce mi cię porwać!

– A ty byś mnie oddał? – spytała głosem przestraszonego dziewczątka. Wiedziała, że tym samym daje mężowi sposobność do głupich gadek, które mężczyźni nazywają żartami. Zupełnie jej nie bawiły, ale oni je lubili i dlatego czasem pozwalała na nie Oldrzichowi.

Ku jej zaskoczeniu odpowiedział poważnie:

– Tylko w jednym przypadku mój rycerski honor kazałby mi sprzeciwić się królowi. Byłoby to wtedy, gdyby chciał cię skrzywdzić, ukochana!

Rozczuliła się i znów zapragnęła, aby zamknął ją w ramionach i ucałował. Z czułością pogładziła go po policzku. Lubiła jego szorstką w dotyku, krótką, wypielęgnowaną brodę.

– Zajrzyj do kuchni. Niech upieką parę kurcząt. Król je lubi – ciągnął Oldrzich rzeczowo. – Ja pójdę się przebrać. Dowódcy Diviszowi każ skontrolować straże! Wszędzie musi być porządek.

– Czego może chcieć Przemysł? – powtórzyła zaciekawiona Ludmiła. Odkąd została tu panią, król nie odwiedził zamku ani razu.

– Powiem ci, kiedy tylko się czegoś dowiem.

– A nie mogłabym też być przy tej rozmowie? – targowała się. Nie rozumiała, dlaczego ma zostać w kuchni, kiedy przyjeżdża król. Kurcząt z łatwością dopilnuje żona zarządcy. Można na niej polegać.

– Nie wiem, czego będzie dotyczyć. Może jakichś trudnych spraw? – bronił się Oldrzich z Chlumu. Od dnia ich ślubu musiał nieustannie odpierać jej prośby, by pozwolił jej pomagać w pełnieniu jego urzędowych obowiązków. Doceniał jej bystrość, wdzięk i poczucie humoru, ale to nie oznaczało, że pozwoli sobie wejść na głowę. Jak by to wyglądało?

– Wymówka. I to dość kiepska – odparła Ludmiła i niezadowolona zmarszczyła brwi. – Czyż nie jestem twoją prawowitą małżonką?

– Droga Ludmiło, mówiliśmy o tym już wiele razy – upomniał ją z westchnieniem. – Nie zaczynaj znowu. A już na pewno nie teraz. Podczas uroczystości rodzinnych możesz spokojnie grać pierwsze skrzypce. Kiedy jedziemy razem w gościnę, na polowanie czy inną zabawę, twoje miejsce jest przy moim boku. Ale jeśli chodzi o urząd, to…

– Mnie by wystarczyły nawet trzecie skrzypce – weszła mu w słowo. Złożyła dłonie, ale zaraz zarzuciła mu ręce na szyję. – Proszę!

– Zajmij się kuchnią – odparł stanowczo i uwolnił się z jej objęć. – Dowiem się, o co chodzi, i obiecuję, że jeśli będzie to możliwe, razem dotrzymamy naszemu królowi towarzystwa.

Musiała się tym zadowolić. W duchu zirytowała się na swój kobiecy los, ale natychmiast zganiła się za te niemądre myśli. Przecież cudownie jest być kobietą. Szczególnie gdy ma się za męża Oldrzicha z Chlumu. Nawet jeśli, na jej nieszczęście, jest on królewskim prokuratorem. Przeszła po mostku nad szczeliną skalną, znajdującą się tuż przed wyjściem z palatium burgrabiego, a pierwszą osobą, którą napotkała, był giermek Ota. Opierał się o ścianę i poufale rozmawiał ze służącą, przyjętą do służby na zamku zaledwie przed tygodniem. Dziewczyna miała rude włosy i pulchne policzki, zarumienione z podekscytowania. Śmiała się zdecydowanie zbyt głośno.

– Oto! Czy nie powinieneś raczej wrócić do swoich obowiązków? – Ludmiła upomniała go surowiej, niż zamierzała.

Spojrzał na nią nieco zaskoczony, szybko przeprosił dziewczynę i podszedł do żony swego chlebodawcy.

– Czy coś się stało, moja pani? – spytał troskliwie. Miał szczególny urok i Ludmiła natychmiast odzyskała pogodę ducha.

– Nadjeżdża król – wyjaśniła i ściszyła głos. Pełne zrozumienia spojrzenie Oty wyrwało jej skargę z serca: – Nie wiemy, jaki jest cel wizyty. A mój mąż nie życzy sobie mojego towarzystwa podczas tego spotkania.

– W takich sytuacjach bywam z nim ja, napełniam jemu i gościom kielichy – odparł po chwili namysłu Ota.

Ludmiła westchnęła smutno, ponieważ dobrze o tym wiedziała. W pewnych sprawach giermek miał więcej praw niż ona.

– Jeśli sprawi ci to przyjemność, pani, potknę się gdzieś tak nieszczęśliwie, że mi spuchnie noga i nie będę mógł na niej stanąć – zaproponował Ota. – Wówczas nie będzie na zamku nikogo, kto byłby godzien obsługiwać naszego króla. Chyba że ty byś się tego podjęła…

Spojrzała nań zaskoczona, po czym łaskawie przyznała, że Ota jest lepszy, niż sądziła.

– W tym miesiącu słyszałem to od pani dwukrotnie – zauważył żartobliwie. – Czyż nie? Pierwszy raz na polowaniu, kiedy wyjawiłem, którą drogą będzie wracał nasz pan. A drugi…

– Przestań – przerwała mu ze śmiechem. – Tak czy inaczej, jestem twoją dłużniczką. Tego ci chyba w tym miesiącu jeszcze nie mówiłam?

– W tym miesiącu nie. Ostatnio sześć tygodni temu. Myślisz, moja pani, że zranioną nogę mogłaby mi opatrzyć ta służąca, z którą przed chwilą rozmawiałem?

Życie nieustannie stawia przed chrześcijanami rozmaite pokusy, ale Ludmiła z Vartemberku była rozumną kobietą. Tym razem postanowiła przymknąć oko na klasztorne zasady i udzieliła zgody.

– Ale rozgrzeszenia ci nie dam – ostrzegła i już zamierzała udać się do kuchni, kiedy Ota zatrzymał ją pytaniem:

– Czy nasz pan nie przekazał żadnych rozkazów dla dowódcy Divisza?

Zapomniała o tym na śmierć. Z lekkim poczuciem winy przyznała:

– Właśnie chciałam go poszukać, ale jeśli to ty się tym zajmiesz, będziesz mieć przynajmniej okazję do uszkodzenia sobie nogi. Niech Divisz sprawdzi straże.

Król Przemysł Ottokar II był wprawdzie nieco niższy niż Oldrzich z Chlumu, ale to nie przeszkadzało mu budzić respekt. Był to władca trochę nieprzewidywalny – łaskawy i przyjazny, ale potrafiący też zranić. Jego potęga nieustannie rosła, a im większym obszarem władał, tym częściej musiał zapominać o zasługach starych przyjaciół, ponieważ zyskiwał nowych. Oldrzich z Chlumu od wielu lat zaliczał się do wiernych poddanych króla i chociaż czasem między nimi iskrzyło, stale cieszył się jego przychylnością. Pochodził z mało znaczącego rodu, lecz mimo to Przemysł Ottokar II mianował go niegdyś zarządcą północnych Czech. Poważanie i posłuch wśród lokalnej szlachty musiał jednak wywalczyć sobie sam.

Oldrzich przywitał władcę przy bramie tak, jak należało. Przemysł Ottokar II miał spokojne oblicze, a w jego oczach czaił się uśmiech. To był dobry znak.

– Przygotuj mi komnatę – nakazał, zanim zsiadł z konia. – Przenocuję tu. Ale najpierw muszę z tobą pomówić. Tylko się trochę umyję i przebiorę. Utrudziłem się od tego upału i podróży. Kto, na Boga, wpadł na pomysł, żeby budować zamek tak wysoko? Czy to była przemyślana decyzja?

– Pan z Duby też twierdzi, że zamek mógłby stać niżej, bo dzięki temu nie mógłbym go obserwować w dzień i w nocy – odparł Oldrzich z Chlumu. Spostrzegł, że król jest w doskonałym nastroju. Poczekał, aż zsiądzie, i sam ujął wodze jego konia.

– Hynek Berka? – spytał z rozbawieniem władca. – W tym przypadku muszę cię zganić, miły Oldrzichu, że nie znalazłeś w okolicy jeszcze wyższego wzniesienia.

– To jest najwyższe. I pozwolę sobie zauważyć, królu, że wybrałeś je osobiście.

– Zatem bez wątpienia wybrałem dobrze – roześmiał się Przemysł Ottokar II. Potem spoważniał i na chwilę się rozmarzył. – Pamiętam, jak staliśmy tutaj, na nagiej skale, a wokół rosły jedynie krzaki i drzewa. I jak byliśmy spragnieni, bo wdrapywaliśmy się niczym wiewiórki. Dokładnie tak jak dziś. To straszne, jak ten czas leci. Teraz stoi tu Bezdiez. Rozmawiać będziemy w twoim pałacu. Sami. – Nie czekając na odpowiedź, szybkim krokiem ruszył wzdłuż kaplicy drogą ze starannie ułożonych kamieni.

Oldrzich z Chlumu oddał wodze zarządcy, stojącemu za nim w ukłonie pełnym szacunku, i udał się do kuchni. Tam przez chwilę spierał się z Ludmiłą, ale w końcu jej uległ. Gdy Przemysł Ottokar II wszedł do sali reprezentacyjnej palatium burgrabiego, Oldrzich z Chlumu czekał przy stole, na którym stały dwa kielichy z zielonkawego szkła. W pokrytej niebieskim szkliwem ceramicznym misie pyszniły się pachnące, upieczone na złoto kurczęta, a w słomianym koszyku jeszcze ciepłe placki posypane rozmarynem. Z boku, ze skromnie spuszczonymi oczyma, stała Ludmiła z Vartemberku w swej najlepszej sukni, trzymająca w dłoniach miedziany dzban z mielnickim winem, które król lubił.

– Mój giermek się zranił – oznajmił Oldrzich i wskazał królowi swój okazały fotel. – Dlatego poprosiłem Ludmiłę z Vartemberku. Mam nadzieję, panie, że ci to nie przeszkadza?

– Ani trochę. Widok twojej żony jest milszy niż Oty, a poza tym mam ci do powiedzenia coś poufnego. Czy mogę polegać na dyskrecji nadobnej Ludmiły?

– To chyba oczywiste.

– To wcale nie jest oczywiste – zaoponował znacząco Przemysł Ottokar II. – Język niewiast bywa jeszcze mniej godny zaufania niż język starych mężczyzn, którym już plączą się wspomnienia. Im piękniejsza jest kobieta, tym bardziej trzeba być czujnym. Uroda i cnoty rzadko idą ze sobą w parze. Istnieją tylko dwa szlachetne wyjątki. Pierwszym jest moja królowa Kunegunda, a drugim – twoja żona. – Przy tych słowach dwornie skłonił się Ludmile. Gdy chciał, potrafił być czarującym rycerzem. A dziś wieczorem chciał. Wskazał na puste fotele, stojące po przeciwnej stronie stołu. – Oldrzichu, pozwalam ci dziś wieczór siedzieć w mojej obecności. A ty, Ludmiło, przynieś trzeci kielich, nalej nam i również zasiądź.

Ludmiła z Vartemberku zarumieniła się z radości, natomiast jej mąż lekko zmarszczył brwi. Życzliwość władcy przestawała mu się podobać. Król umiał być łaskawy, ale to zachowanie obudziło w gospodarzu podejrzliwość.

Wznieśli toast, a potem Oldrzich musiał zdać szczegółowy raport z przebiegu budowy zamku. Przemysł Ottokar II zażądał nawet wyjęcia ze skrzyni księgi rachunkowej i omówienia wydatków z ostatnich miesięcy. Ludmiła się nudziła. Słuchając, ile kosztuje obróbka kamieni i ich transport, musiała pogodzić się z myślą, że giermek Ota zgrzeszy. A ta wina spadnie także na jej duszę. Postanowiła, że rano niezwłocznie wyspowiada się kapłanowi.

– Dobrze – powiedział w końcu władca. – Kamieniarzom wprawdzie mógłbyś płacić nieco mniej, ale pracę wykonali doskonale. Na Bezdiezie oszczędzać nie zamierzam. Jestem z ciebie zadowolony. Mój jedyny rozkaz brzmi: jak najszybciej dokończyć główną wieżę. Mam nadzieję, że spodoba się ona panom z Duby. – Roześmiał się i wyciągnął rękę z pustym kielichem, aby pani zamku dolała mu wina. – Nie wyglądasz na zachwyconą, Ludmiło – ciągnął król z pewnym zdziwieniem. – Czy to mąż tak daje ci się we znaki?

Zanim Oldrzich z Chlumu zdążył cokolwiek rzec, odparła otwarcie:

– On nie, mój panie. Tylko te kamienie.

– Kamienie? – powtórzył Przemysł II, ale wnet pojął jej wyrzut i roześmiał się znowu. – Masz mądrą żonę. Tym bardziej zasługuje na to, abyś czasem sprawił jej radość. Co byś powiedziała, Ludmiło, gdyby twój mąż zabrał cię w niedługą podróż?

– Byłoby wspaniale – zgodziła się ostrożnie. Mimo swego młodego wieku nie była naiwna i rozumiała, że w pewnych sytuacjach trzeba zachować powściągliwość. – Dokąd mielibyśmy jechać?

– Mniemałem, że bardziej się ucieszysz – odrzekł władca z lekką urazą. – Choćby dlatego, że koszty wyjazdu zostaną pokryte z królewskiego skarbu. Udacie się do Wrocławia. Jak już wspomniałem, nasza rozmowa jest poufna. A zatem słuchajcie. Blisko przed rokiem wysłałem do Wrocławia pewnego zaufanego rycerza, aby się tam rozejrzał. Mój kuzyn, Władysław z dynastii Piastów, jest, jak wam oczywiście wiadomo, arcybiskupem salzburskim, ale pozostawił sobie również urząd administratora diecezji wrocławskiej. Doszły mnie słuchy, że wrocławskie duchowieństwo nie odnosi się ze zrozumieniem do moich planów wobec Śląska. Lecz mimo to potrzebuję Władysława, aby popierał moją politykę w Styrii i Karyntii. Interesowało mnie, czy to on stoi za konfliktami. Nie mogę jednak wyjawić mu swoich podejrzeń i okazać wątpliwości. Dlatego ów rycerz pojechał tam w przebraniu. Zdobył zaufanie kilku wpływowych osób, ale dwa miesiące temu zaginął. Nikt nie wie, gdzie się podziewa. Trzeba ustalić, co tam zaszło.

– Nie wystarczyłoby, żebym pojechał tam sam? – zapytał Oldrzich z Chlumu i natychmiast spiorunował go gniewny wzrok żony.

– Pierwotnie właśnie taki był plan – przyznał spokojnie król. – Ale obserwuję Ludmiłę i uważam, że byłaby cenną pomocnicą. A poza tym – jesteście młodym małżeństwem. Przecież nie zostawisz żony tu na pastwę losu, prawda? Chyba że po prostu nie chce opuszczać Bezdiezu.

Ludmiła pilnowała, żeby tym razem zachować jeszcze więcej opanowania. Przybrała dostojną minę i z wymuszonym spokojem spytała:

– To zależy od okoliczności. Kim był ten rycerz?

Władca uśmiechnął się i obrzucił Ludmiłę życzliwym spojrzeniem.

– Widzisz, Oldrzichu? Miałem rację. Jej pomoc będzie na wagę złota. A tego rycerza chyba nie znacie. Nazywa się Milicz, to brat Idika ze Szvabenic.

– Tego morawskiego wielmoży, któremu powierzyłeś, panie, urząd burgrabiego zamku w Bitovie? – upewnił się Oldrzich z Chlumu.

Na te słowa Ludmiła trochę przycichła i wyglądała na lekko zmieszaną.

 – Właśnie tego – potwierdził król. – Wysłałem tam młodego Milicza, ponieważ zakładałem, że we Wrocławiu go nie znają. Nikt nie podejrzewa nawet, że mam pewne plany dotyczące Śląska.

– Czy powinniśmy jeszcze o czymś wiedzieć?

– We Wrocławiu przedstawiał się jako Roland. Utrzymywał, że jest zamożnym francuskim rycerzem. Studiował w Paryżu i doskonale mówi po francusku. Tak samo jak twoja Ludmiła, którą wychowywały francuskie zakonnice, czyż nie?

 – Owszem – przytaknęła Ludmiła z Vartemberku, coraz bardziej podekscytowana wrocławską misją.

 – I jeszcze coś – przypomniał sobie Przemysł Ottokar II. – Wy również pojedziecie tam w przebraniu. Gdyby ktoś się zorientował, że w rzeczywistości jesteś moim słynnym prokuratorem, Oldrzichu, byłbym bardzo rozczarowany. To oczywiście nie jest żadna groźba, wiesz, że cię lubię. Muszę jednak przede wszystkim bronić interesów Królestwa Czeskiego. I w żadnym wypadku nie chcę uczynić Piastów swoimi wrogami.

ROZDZIAŁII

Rankiem, gdy tylko czeski król przejechał przez bramę i jego drużyna z rozwiniętym sztandarem ruszyła w dół stromą drogą z Bezdiezu, Oldrzich wezwał do siebie giermka Otę. Polecił mu, aby ten osobiście przyniósł śniadanie, ponieważ chciał z nim porozmawiać bez obecności służby.

Gdy giermek wszedł do wielkiej sali palatium burgrabiego, jego pan siedział w fotelu, w którym jeszcze wczoraj odpoczywał Przemysł Ottokar II. Obok niego kuliła się Ludmiła z Vartemberku, jeszcze trochę zaspana, ale szczęśliwa, gdyż noc ostatecznie spędziła w ramionach męża.

Ota lubił się dobrze prezentować. Włosy fryzował według niemieckiej mody i przepasywał się jak najciaśniej posrebrzanym pasem, aby podkreślić szerokość ramion. Teraz ostrożnie niósł misę z gorącą zupą. Postawił ją na stole i szybko zawrócił jeszcze po świeży chleb i trzy dzbanki jęczmiennego piwa.

– Ja jeść nie będę – przeprosił. – Ale chętnie się z wami napiję.

Nie czekając na zaproszenie, zasiadł za stołem, zgodnie z utartym na Bezdiezie zwyczajem. Ota był raczej przyjacielem rodziny niż sługą. A giermka właściwie tylko udawał, ponieważ już dawno wyrósł z wieku, w którym chłopcy zyskiwali pierwsze doświadczenia na dworach szlachetnych panów.

Ludmiła od razu zaczęła się posilać – po miłosnych zbliżeniach zawsze dopisywał jej apetyt – natomiast Oldrzich z Chlumu jął wyjaśniać Ocie, jakie czeka ich zadanie. On sam był przyzwyczajony do skromnego życia i zawsze na pierwszym miejscu stawiał obowiązki wobec władcy.

Giermek upił łyk piwa z dzbanka i uważnie słuchał. Dopiero gdy jego pan zamilkł, odezwał się rozważnie:

– Chociaż droga z Wrocławia do Pragi wiedzie przez tereny za Izerą, nie można wykluczyć, że ktoś ze Śląska mógłby się zabłąkać w nasze strony. Sam wiesz, panie, ilu kupców korzysta ze szlaku wiodącego z Łużyc przez Hradek i Lipę aż tu, pod Bezdiez. Wielu z nich zna cię z widzenia, ponieważ często kontrolujesz komory celne, choć tak właściwie nie należy to do twoich obowiązków. A przecież to nie jedyne zagrożenie! Piastowie śląscy chętnie goszczą na dworze naszego króla, któryś z nich mógł tam cię zobaczyć. Nie jesteś wszak pierwszym lepszym rycerzem. Trudno liczyć na to, że we Wrocławiu pozostaniemy anonimowi.

– To prawda – zgodził się Oldrzich z Chlumu i dopiero teraz wziął łyżkę do ręki. – Co proponujesz?

– Trzeba odmienić nasze oblicza. Nie jest to takie trudne, jak mogłoby się wydawać. Czasem wystarczą drobne zmiany, żeby człowieka nie poznali nawet przyjaciele. – Giermek Ota pochwycił zaciekawione spojrzenie Ludmiły. Nie dostrzegł w nim nagany, raczej zachętę, by mówił dalej. Mimo to zamilkł i znów pił przez dłuższą chwilę. Jęczmienne piwo przesycała przyjemna goryczka, a ponieważ od rana panował upał, znakomicie gasiło pragnienie i odświeżało. Odstawił dzbanek i westchnął.

– Oto, o jakich zmianach mówisz? – dopytywał się Oldrzich. Odłożył łyżkę na stół i przyglądał się giermkowi badawczo. Znał go i wiedział, że nie strzępi języka na próżno.

– Mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy dobry – wahał się jeszcze Ota. – Powszechnie wiadomo, że zarządca północnych Czech jest barczystym, ciemnowłosym rycerzem z wypielęgnowaną brodą. A jego giermek – pięknym młodzieńcem.

– Ota!

– No dobrze. Zarządca północnych Czech też jest piękny. Lepiej? Mamy tu jednak inny problem. O pojedynku, w którym zabiłeś Benesza z Duby i wywalczyłeś rękę pięknej panny Ludmiły, mówi się chyba przy każdym rycerskim stole. Z pewnością również na Śląsku. A teraz wyobraź sobie, że do Wrocławia przybywa troje podróżnych. Główną postacią w tej małej drużynie jest wysoki rycerz z wypielęgnowaną brodą, a z nim podróżuje żona o wspaniałych jasnych puklach. Służy im przystojny młodzieniec. Ich twarze mogłyby się wydać znajome któremuś z miejscowych. O Diviszu i jego słynnej bliźnie na policzku nawet nie wspominam.

– Divisz oczywiście zostanie na Bezdiezie! Ale poza tym niestety masz rację. Co proponujesz?

– Jak już mówiłem, musimy wyglądać inaczej i inaczej się przedstawiać. Służba u króla wymaga czasem wielkich poświęceń. – Mówiąc to, Ota wpatrywał się uważnie w oblicze swego pana.

Ten nie odpowiedział od razu. W skupieniu pogładził dłonią brodę, jak zwykle czynił, kiedy się nad czymś zastanawiał. Na jego czole począł malować się frasunek. Dopiero po chwili spytał cicho:

– Dlaczego wciąż podkreślasz, że zarządca północnych Czech to rycerz z wypielęgnowaną brodą?

– Mamy tylko dwie możliwości. – Giermek Ota przepraszająco wzruszył ramionami. – Wiesz, że nie mówię tego z czystej złośliwości. Po prostu: albo spełnimy życzenie naszego króla, albo nie.

– Chyba nie chcesz, aby mój szlachetny mąż się ogolił? – wybuchła Ludmiła z Vartemberku.

– Innego wyjścia nie widzę – potwierdził Ota. – Musimy też zrobić coś z twoimi włosami.

– Nie zetnę ich! – wykrzyknęła przestraszona Ludmiła i obronnym gestem osłoniła głowę.

– Mam lepsze rozwiązanie! Ta służąca, z którą wczoraj rozmawiałem, jest ruda. Czy to zauważyłaś, moja pani?

– Owszem! Wygląda wyjątkowo wulgarnie.

– Wcześniej jej włosy były jaśniejsze. Zna wszak zioła, które dodane do płukania nadają włosom odcień miedzi. Aby cię uspokoić, od razu dodam, że można go potem zmyć. Albo sam z siebie po pewnym czasie blednie i znika. Myślę, że to by wystarczająco odmieniło twój wygląd.

– A ja myślę, że to nie wystarczy – wtrącił Oldrzich z Chlumu, ponieważ Ludmiła nabrała powietrza, aby przygadać Ocie. – Zapomniałeś wszak o sobie, mój drogi! Tak piękny młodzieniec nie uszedłby uwadze wrocławskich dziewcząt. Moja zgolona broda to za mało. A zatem ty również musisz się poświęcić dla naszego króla.

– Otóż to – włączyła się Ludmiła z Vartemberku. Znów utwierdziła się w przekonaniu, że Ota jest w rzeczywistości grzesznikiem, mającym za nic wszelkie świętości. – Z łysą głową przynajmniej dałbyś spokój uczciwym dziewczętom. Musisz ściąć włosy. I to nie byle jak! Do gołej skóry! Wtedy będziemy bezpieczni.

– Zaiste interesująca propozycja, moja pani. – Giermek spokojnie pokiwał głową. – Pozwolę sobie tylko zauważyć, że cesarz Rudobrody też był łysy, ale nawet w okolicach swej siedemdziesiątki nie dawał spokoju dziewczętom i spłodził kilkoro nieślubnych dzieci. Możliwe bowiem, że dziewczęta interesują się łysymi mężczyznami, ponieważ im współczują i chcą ich pocieszyć. A ponadto myślę, że nic nie rzuca się bardziej w oczy niż łysina.

– Tu muszę się zgodzić – przyznał Oldrzich z Chlumu i od razu zaproponował Ocie: – A może też ufarbujesz sobie czuprynę na rudo? I trochę ją skrócisz, żeby nie opadała ci aż na ramiona. Nie obawiaj się, drogi Oto, piórka odrosną. Miałbym nawet pewne wytłumaczenie, które mogłoby się okazać bardzo przydatne we Wrocławiu. Jeśli oboje będziecie mieć rude włosy, możecie podawać się za rodzeństwo.

– On miałby być moim bratem? – krzyknęła Ludmiła. – Nigdy!

– Poczekaj, najdroższa – powstrzymał ją Oldrzich. – Jeszcze nie skończyłem. Ja będę waszym sługą. Czy to by ci się podobało? – Mrugnął do niej figlarnie.

– Będę dobrym bratem – zapewnił Ota. – I w dodatku niezwykle cnotliwym, żeby nie przynieść wstydu rodzinie!

W sali na chwilę zapanowała cisza, zakłócana jedynie brzęczeniem muchy, która wleciała przez otwarte okno. Ludmiła z Vartemberku walczyła ze sobą, ale po krótkiej chwili nie wytrzymała i się roześmiała. Kiedy sobie to wszystko wyobraziła, podróż do Wrocławia zapowiadała naprawdę dobrą zabawę. Zaraz jednak spoważniała, ponieważ uznała, że to odpowiedni moment na wyznanie tego, co ją trochę trapiło.

– Zgoda, chociaż to, czego ode mnie żądacie, wydaje mi się grzeszne. Będę musiała wyprzeć się swojego męża i umalować się jak nierządnica babilońska. Skoro już musi tak być, to chcę, żebyście wiedzieli coś jeszcze. Znałam tego zaginionego rycerza!

– Milicza ze Szvabenic? – zdumiał się jej mąż. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek o nim wspominała.

– Ubiegał się o moją rękę, zanim ojciec postanowił wydać mnie za Benesza z Duby – kontynuowała. – Spotkałam się z nim tylko dwa razy i wcale mi się nie podobał. Był przesadnie pobożny i okropnie dziecinny.

– Przecież pochodzi z Moraw, czego tu szukał? – dziwił się Oldrzich. W jego głosie pobrzmiewały nuty rozdrażnienia.

– Owszem, jego ród pochodzi z Moraw – potwierdziła Ludmiła. – Ale Idik ze Szvabenic dostał od króla zadanie zasiedlenia lesistej krainy u stóp Karkonoszy. Właśnie tędy prowadzi jedna z głównych dróg handlowych na Śląsk. Niedawno panowie ze Szvabenic założyli tam miasto Bornflos. Miejscowi nazywają je Żaclerz. Wybudowali tam już dwa zamki. Wiem o tym, ponieważ niedawno wdali się w spór z jednym ze swoich sąsiadów, którego żoną jest moja ciotka.

– To nam ułatwi poszukiwania – stwierdził opanowany już Oldrzich. – Tylko ty, najdroższa, wiesz, jak ten zaginiony królewski zwiadowca wygląda. Ufam, że całą sprawę szybko wyjaśnimy.

Ledwo wypowiedział te słowa, już odezwała się w nim intuicja śledczego. Intrygi polityczne zawsze wymagały delikatności. Na Śląsku, gdzie w małych książęcych siedzibach panował klan skłóconych Piastów, było niczym w jamie pełnej skorpionów i węży. Przez moment nawet się zawahał, czy powinien narażać młodą żonę na takie niebezpieczeństwo. Jednak rozkaz króla brzmiał jasno. A przecież Przemysł Ottokar II z pewnością dobrze wie, że Milicz ze Szvabenic niegdyś ubiegał się o rękę Ludmiły. Wszystkie komplementy prawione jej wczoraj przez króla miały swój cel. Od początku chciał, aby do Wrocławia pojechali oboje. Bez wątpienia istnieje po temu jakiś powód. Jaki – tego Oldrzich nie wiedział.

Nie chcieli zwlekać z wyjazdem, jednak zmianom swych wizerunków poświęcili mnóstwo czasu. Wydawało się nawet, że znaleźli w tym upodobanie i prześcigali się w pomysłach.

– To gorsze niż karnawałowy pochód maskaradowy, w którym musiałem uczestniczyć – krzywił się Ota, kiedy Ludmiła przycinała mu włosy. – Ale jeśli mnie oszpecisz, moja szlachetna pani, ukarzę cię, grzesząc jeszcze więcej!

– Ukarałbyś w ten sposób tylko sam siebie – przestrzegła go surowo. Jednak strzygła go dalej w pełnym skupieniu. Szło jej doskonale, w klasztorze bowiem dziewczęta wzajemnie skracały sobie włosy, a w domu Ludmiła dbała o fryzurę męża.

Skończyła strzyżenie i podała Ocie lustro. W ozdobną złoconą ramę oprawiona była wypolerowana srebrna blacha, w której co rano Ludmiła z próżnością się przeglądała. Teraz rozbawiona zauważyła, że Ota wpatruje się w swe odbicie jeszcze uważniej niż ona. Po chwili z zadowoleniem skinął głową.

– Posłuchaj, Oto. – Ludmiła z Vartemberku zmieniła ton. – Mam do ciebie prośbę. Wiesz, że nie upiększam się zbyt często. Nasza matka przełożona mawiała, że malowana twarz to brama do piekieł. W związku z tym nie bardzo umiem się do tego zabrać. Czy ta rudowłosa służąca mogłaby mi pomóc? Ale nie piśniecie o tym nikomu ani słowa, rozumiesz?

– Możesz na mnie polegać, pani – skłonił się Ota.

Ludmiła lekko się uśmiechnęła. Uświadomiła sobie, że giermek nie skomentował tej prośby żadną z tych swoich rzekomo dowcipnych uwag. Kiedy chciał, potrafił być bardzo taktowny. Powoli zaczynała rozumieć, dlaczego cieszy się on takim powodzeniem u płci przeciwnej. W rzeczywistości Ota był wrażliwym młodzieńcem. A ponadto bardzo pięknym.

– Przyślij ją do mojej sypialni, nie chcę, żeby wszyscy mi się przyglądali – poleciła. Zabrała lustro, nożyczki i skierowała się ku schodom wiodącym na piętro. Zanim do nich doszła, otworzyły się drzwi i na progu pojawił się franciszkanin w szarym sfatygowanym odzieniu. Przepasany był sznurem, a na nogach miał zwykłe łapcie z łyka. Stał z pokornie pochyloną głową.

– Daj mu jałmużnę – powiedziała z roztargnieniem Ludmiła. Potem jednak zatrzymała się i gniewnie zapytała przybysza: – Jak dostałeś się do zamku?

– Mam swoje sposoby, najdroższa – odparł franciszkanin i zsunął kaptur z głowy. Ukrywał się pod nim Oldrzich z Chlumu. Ogolił się i zabarwił sobie nos na czerwono, żeby wyglądać na pijanego. – Zmieniłem plan. Nie będę się podawał za waszego sługę – wyjaśnił wesoło. – Dla naszego króla jestem gotowy na różne ofiary, ale służyć takiemu rudemu rodzeństwu chyba nie dałbym rady. A poza tym we Wrocławiu jest wielu prałatów, więc przebranie się za franciszkanina to lepszy fortel.

– Zaiste dobrze to wykoncypowałeś – potwierdziła wyniośle Ludmiła. – Bo ja i tak nie przyjęłabym na służbę człowieka z takim nochalem. Wybrałeś nam już imiona?

– Ja będę bratem Anzelmem – rzekł Oldrzich z Chlumu, podszedł do stołu i usiadł. Wszystko to wyglądało jak zabawa, jednakże ogarniały go coraz większe obawy. Dlaczego król wybrał właśnie jego i Ludmiłę? Musiał przecież wiedzieć, jak trudno będzie zorganizować wyprawę tak, aby we Wrocławiu nikt ich nie rozpoznał, tymczasem nalegał na to bardzo stanowczo. Oldrzich nie rozumiał jeszcze jednego. Znał arcybiskupa salzburskiego, który jako kuzyn króla zajmował obecnie stanowisko czeskiego kanclerza. Władysław był synem Anny, siostry króla Vaclava. Ten nad wyraz rozsądny człowiek uważał się bardziej za Przemyślidę niż Piasta. Oldrzich nie wierzył, że Przemysł Ottokar II nie potrafiłby się z nim porozumieć, gdyby we Wrocławiu działo się coś, co szkodziłoby królewskim interesom. Im dłużej rozmyślał o powierzonej misji, tym dziwniejsza mu się wydawała.

– A mnie jakie imię nadasz? – dopytywała Ludmiła.

– Eliszka – zaproponował. – Pasierbica naszego króla też ma rude włosy, więc przynajmniej nie będzie mi się mylić.

Ludmiła z Vartemberku posłała mężowi niezadowolone spojrzenie, ale ani słowem się nie odezwała. O córkach, które czeski król miał z Aneżką zwaną Palcerzikiem z racji jej krótkich na palec włosów, mówiło się różne rzeczy. Dlaczego jej mężowi przyszło na myśl właśnie to imię?

– A Otę zmienimy w Otakara. Jestem już przecież starszym człowiekiem i pamięć nie służy mi jak za młodu – ciągnął wesoło Oldrzich z Chlumu. – Jeśli kiedyś się zapomnę i nazwę go Otą, nikt nie zauważy pomyłki.

– Naturalnie – zgodziła się chłodno Ludmiła. – Tak jak się nie pomylisz, nazywając mnie Eliszką. Zapewne jesteś przyzwyczajony do tego imienia.

– Oczywiście – przyznał, a w jego głosie nie dało się nie posłyszeć wyrzutu. – Przecież tak dano na chrzcie mojej matce. Natomiast brat Anzelm był kiedyś mym nauczycielem. A klasztorne wykształcenie z pewnością okaże się pomocne.

Przy wyjątkowej mobilizacji załogi zamku cała trójka opuściła Bezdiez jeszcze tego samego dnia po południu.

– Dobrze, że tym razem nie muszę z nimi jechać. Kto wie, co by ze mnie zrobili – zamruczał Divisz i z upodobaniem pogładził swoją bliznę na policzku. Giermek Ota nieraz się zeń naśmiewał, że wygląda jak zbójnik, ale zdaniem Divisza lepiej wyglądać jak rozbójnik niż jak błazen.

ROZDZIAŁIII

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Jedna z najważniejszych powieści grozy ostatnich lat.

Wiele nagród i nominacji. Pierwszy thriller w finale Nagrody Bookera!

Dziewiętnastowieczna Szkocja. Wyżyny zapomniane przez Boga i ludzi. Potrójne morderstwo.

Do zbrodni przyznaje się młody rolnik – Roderick Macrae. Czy naprawdę jest winien? I co tak właściwie oznacza wina? Obrony Rodericka podejmuje się pan Sinclair, prowincjonalny adwokat. Robi wszystko, by dowieść, że Roderick nie zasłużył na szubienicę.

Jego krwawe zamiary to trzymająca w napięciu powieść, która nikogo nie pozostawi obojętnym. W obliczu ludzkiej tragedii autor szuka prawdy o zbrodni. Tylko czy prawda istnieje?

W lasku miejskim na peryferiach Pragi zostaje zamordowana młoda kobieta. Czy jej podobieństwo do córki mieszkającej w pobliżu dziennikarki jest przypadkowe? Śledztwo rozpoczyna inspektor Bergman.

Powieść Michaeli Klevisovej to doskonałe studium psychologiczne i obraz społeczeństwa, w którym pod powłoką pozornej normalności skrywają się tajemnice i pragnienia.

Inspektor Bergman – dwukrotnie rozwiedziony miłośnik kotów, wielbiący porządek i rzeczowość. Empatyczny, stanowczy i systematyczny. W pracy pomagają mu podwładni: Sylwia Rolnik i Adam Danesz.

Kroki mordercy to pierwsza część cyklu z inspektorem Bergmanem.

Anna Walenta to główna scenarzystka najpopularniejszego czeskiego serialu telewizyjnego „Podwórze". Dzięki pracowitości i ambicji odnosi duże sukcesy, lecz pod powłoką wielkomiejskiego blichtru skrywa sekrety, których nie wyjawia prawie nikomu.

Ester Czarna prowadzi pensjonat na peryferiach Pragi. Kiedy pewnego dnia odwiedza ją przyjaciółka Anna, w nocy zostaje popełnione morderstwo. Na jaw zaczynają wychodzić demony przeszłości oraz tajemnice teraźniejszości, a śledztwo prowadzi inspektor Bergman. Jak poradzi sobie w środowisku niekończącego się serialu telewizyjnego, w którym trwa nieustanna walka o władzę i wpływy? Czy mordercą okaże się gwiazda srebrnego ekranu, czy może prawda leży gdzie indziej?

Intryga bez nadmiaru brutalnych scen i z rozbudowaną psychologią postaci to znak firmowy Michaeli Klevisovej – królowej czeskiego kryminału, dwukrotnej zdobywczyni nagrody dla najlepszej powieści detektywistycznej!

Scenarzysta serialowy postanawia spędzić Boże Narodzenie w górskiej chacie, by uciec od problemów w domu i w pracy. Jedno pozornie niegroźne zdarzenie zmienia jego pobyt w cyklon porywający głównego bohatera i czytelników!

Jozef Karika – autor thrillerów, horrorów i powieści sensacyjnych, laureat wielu nagród literackich, najpopularniejszy pisarz słowacki. Jego powieść Szczelina przekroczyła nakład stu tysięcy egzemplarzy. Stała się najpopularniejszą książką w historii literatury słowackiej i zdobyła trzecie miejsce w plebiscycie Lubimyczytać.pl na Książkę Roku w kategorii Horror.

Trybecz, pasmo górskie na Słowacji. Od dziesięcioleci krążą o nim legendy z powodu tajemniczych zaginięć. Niektóre ofiary zostały znalezione martwe. Niektóre zniknęły bez śladu. A jeszcze inne powróciły – ranne i niezdolne do życia. Igor zdobył tytuł magistra. Po pięciu latach wreszcie może zacząć karierę jako… robotnik budowlany. Na swojej pierwszej budowie odkrywa tajemniczy sejf. Znajduje w nim płyty gramofonowe sprzed kilkudziesięciu lat. Słyszy na nich głos człowieka, który przez ponad trzy miesiące błąkał się w górach Trybecza.

Legenda, mistyfikacja czy przerażająca rzeczywistość? Świetna powieść najpopularniejszego słowackiego pisarza. Jozef Karika staje twarzą w twarz z legendą Trybecza.

Szczelina zdobyła najważniejszą słowacką nagrodę literacką ANASOFT LITERA w kategorii NAGRODA CZYTELNIKÓW!

Kiedy tłumaczka Sonia przeprowadzała się do osady Białe, leżącej w Kotlinie Kłodzkiej, spodziewała się ciszy i spokoju. Stary dom oczarował ją atmosferą, a dziki ogród dawał iluzję harmonii z przyrodą. Jednak już kilka dni później okolica zaczęła odkrywać przed nową mieszkanką swoje sekrety.

Karina to młoda policjantka, która po znajomości dostała pracę w kłodzkim wydziale kryminalnym. Trafia do zespołu niezbyt pracowitych samców alfa. Jeden z nich postanawia zawładnąć jej życiem.

Sprawdź, czy ktoś za tobą nie stoi. Bo nie wszystkie historie mają dobre zakończenie.

Mglista Kotlina Kłodzka i jej mrok, który znowu budzi się do życia.

Pierwsze jesienne dni w kotlinie przynoszą niepokojące wiadomości. Morderstwo młodej kobiety wstrząsa małą górską społecznością. Do pomocy w kłodzkim oddziale dochodzeniowym zostaje oddelegowana psycholożka – Klementyna Sawicka. Kobieta przeprowadza się do kotliny wraz z córką, aby wśród natury i dzikości krajobrazu szukać ukojenia.

Czy uda jej się rozwikłać zagadkę tajemniczego morderstwa?

Czy wynajmowane mieszkanie, którego ściany zdobi mroczne malowidło, okaże się bezpieczną kryjówką?

Z pomocą może przyjść jej ambitna sierżant policji Karina Maj. Jednak toksyczny związek z niebezpiecznym policjantem wysysa siły witalne z młodej policjantki. Czy wystarczy jej sił, aby wyrwać się z chorego układu i zaangażować w śledztwo?

W tym miejscu powinien znaleźć się opis książki, ale tej książki po prostu nie da się opisać! Jest w niej wszystko: humor, thriller, miłość, seks, seks klasyczny, seks analny, dania z jeża, krew, duchy, wizje.

Nadchodzi nowy rok. Praski zegar Orloj wybija północ. Zostaje popełnione morderstwo. Do akcji wkracza ekscentryczny komisarz Durman. Zaczyna się śledztwo i gonitwa za mordercą i barwnymi przeżyciami.

Bogactwo narracyjne Młyna do mumii pozwoliło zdobyć tej powieści najbardziej prestiżową czeską nagrodę literacką

MAGNESIA LITERA.

THRILLER 2017 ROKU według WIELKIBUK.COM

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX
Rozdział XXI

Karta redakcyjna

Copyright © Vlastimil Vondruška, 2021

Copyright © for Polish edition by Stara Szkoła Sp. z o.o., 2021

All rights reserved

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, udostępnianie i rozpowszechnianie całości

lub fragmentów bez pisemnej zgody wydawnictwa zabronione.

Tłumaczenie: Weronika Girys-Czagowiec

Projekt okładki: Radosław Bączkowski Quite Studio

Redakcja: Urszula Śmietana

Korekta: Marzena Golisz

Wydawca:

Stara Szkoła Sp. z o.o.

Rudno 16, 56-100 Wołów

[email protected]

www.stara-szkola.com

ISBN 978-83-66013-62-9

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek