Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Druga część cyklu o śledztwach Immy Tataranni.
Prokurator Imma Tataranni jest pełna ironii, dystansu do siebie a jednocześnie zwyczajna w swojej niezwykłości; unika ckliwych sentymentów, nie przejmuje się nadwagą, nie znosi plotek ani kobiecej intuicji. Trochę Joanna d’Arc, a jeszcze bardziej Don Kichot, prowadzi śledztwo w sprawie, która może wstrząsnąć rządem lub zrujnować jej karierę.
Pada deszcz, a pani prokurator ma wyjątkowo kiepski nastrój. W trakcie kampanii wyborczej do regionalnego parlamentu na jej drodze staje młoda dziewczyna – zbyt przedsiębiorcza, zbyt naiwna, być może mitomanka. Kiedy dziewczyna znika bez śladu, Imma zaczyna patrzeć na całą sytuację w zupełnie innym świetle: czyżby ktoś próbował ją wrobić? Wówczas ujawnia swoją waleczną naturę, na dwunastocentymetrowych obcasach przemierzając Basilicatę, która w tej ponurej aurze przypomina bardziej Transylwanię, i dosłownie oraz metaforycznie grzęznąc w błocie. Podążając za prawdą zakorzenioną głęboko w przeszłości, wyrusza aż do Rzymu. Między Koloseum a Placem Hiszpańskim mknie na skuterze w towarzystwie sierżanta Calogiuriego, nieuchronnie ulegając pokusie. Jednak nawet na jej ulubieńca pada cień podejrzeń.
W parkach narodowych rozdzieranych przez kompanie naftowe, wśród wiejskich czarownic i zachodów słońca rodem z westernu, staje na pierwszej linii frontu. Zmaga się z mężem, który okazuje się mniej niezdarny, niż przypuszczała, z nazbyt przystojnym sierżantem, z córką i z dręczącym ją pytaniem: dlaczego wśród wąwozów błąka się ktoś, kto powinien być martwy? Tylko upór takiej kobiety jak Imma, bardziej nieposkromionej niż kiedykolwiek, może doprowadzić do rozwiązania zagadki.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 254
Tak jak prokuratura w Materze nie jest tam, gdzie być powinna, tak też każde odniesienie do ludzi, faktów, stanowisk jest jedynie wytworem fantazji. Prokuratorzy, kaprale, deputowani i niebezpieczne gospodynie domowe, które zaludniają te strony, są postaciami wymyślonymi: wszelkie odniesienia do rzeczywistości są dziełem przypadku.
Rozdział 1
To się wydarzyło. To rzeczywiście się wydarzyło, ale nie w taki sposób. Z Calogiurim. Ech.
Przyjechał na przepustkę ze szkoły oficerskiej i odwiedził prokuraturę. Pewnego sobotniego poranka. Ale sobie dzień wybrał. I co, nie domyślał się, skąd te uchylone drzwi, kiedy przechodził obok? I dlaczego czaili się za nimi – przykucnięci jak króliki – sędzia i jego koledzy, porucznik karabinierów, urzędnicy Biura Gromadzenia Akt. Albo pochowani – jak żołnierze w okopach. Ale wszyscy, od zastępcy prokuratora począwszy, na urzędniczkach najpośledniejszego szczebla skończywszy, zamiast świstu kul, usiłowali wychwycić najdrobniejsze plotki na jej temat.
Mogła sobie wyobrazić, o czym mielą te złośliwe języki. Dzięki Bogu, że ich paplanina wchodziła jej jednym uchem, a wychodziła drugim, inaczej nie mogłaby tu pracować. Tymczasem siedziała za biurkiem, poza zasięgiem wzroku ciekawskich, zawalonym stosami akt z napisem: dr Immacolata Tataranni, zastępca Prokuratora Republiki.
Kiedy kapral zajrzał do biura – na chwilę przed tym, jak skończyła się jej cierpliwość, bo powiedziała „wejść”, ale nikt się nie pojawił – wydawał się jej wyższy, bledszy, przystojniejszy. Taki bardziej Garibaldi.
– Czy ja pani nie przeszkadzam?
– Calogiuri! To miałoby być przeszkadzanie? Żeby wszyscy tak przeszkadzali!
Zatrzymał się na środku pokoju, rozejrzał i wyjrzał przez okno. Zegar na barokowej fasadzie biblioteki wskazywał wpół do dziesiątej.
– Żeby pani wiedziała, jak tęsknię.
A ona to niby co?
– Ja też Calogiuri, i to jak.
Kapral zrobił się tak czerwony jak sweter Valentiny, który założyła tego dnia; prezent od ciotki z Rzymu dla jej córki, która go jednak nienawidziła. Immie prawie pękał na piersiach, ale co miała zrobić, oddać biednym?
– Jak kurs? Wszystko w porządku?
Kapral miał niebieskie oczy, tak intensywne i czyste jak morze o poranku. Oboje odwrócili wzrok. Ale było już za późno.
– Fantastycznie, pani prokurator.
Nie potrafiła powiedzieć, jak to się zaczęło. Nagle stała, oparta o biurko, Calogiuri przed nią, z rękami pod jej czerwonym swetrem, obcisłym i niewygodnym. Jego palce były takie świeże, przyjemne w dotyku. A jak nimi poruszał! Ona z kolei czuła się lepka; odkąd naprawili ogrzewanie, było tu gorąco jak w krematorium, aby zrekompensować cały ten czas spędzony w zimnie. Ale co tam. Czuła się, jakby nic innego w życiu nie robiła. On też. Nie obchodziło jej nawet, że drzwi mogą się otworzyć w każdej chwili. I rzeczywiście otworzyły się w najpiękniejszym momencie. Pietro przyniósł kawę.
Na fotelu obok łóżka, przez półprzymknięte powieki, Imma zobaczyła czerwony sweter, jedyną rzecz, która pozostała ze snu.
Światło szarego dnia sączyło się przez dopiero co otwarte okiennice. Była sobota, a ona musiała iść do prokuratury, więcej nie pamiętała. Zamknęła oczy i udawała, że śpi, bo potrzebowała kilku minut, by choć trochę skalibrować się z rzeczywistością.
W sobotnie poranki, kiedy Pietro nie chodził do pracy, przynosił jej kawę do łóżka, gdzie czasem zostawali na pogawędkę lub coś innego, korzystając z faktu, że Valentina była w szkole. Ale tego ranka Imma nie miała ochoty na pogawędki czy cokolwiek innego. Taki stan trzymał ją już od tygodnia. Co to było – nie umiała powiedzieć. Tyle się działo... Valentina, która wyglądała już jak kobieta, ale jej mózg codziennie robił krok do tyłu, wspomnienie matki, plotki w prokuraturze na jej temat...
Tylko dlaczego śnił jej się Calogiuri. Nie żeby nie tęskniła za kapralem. Odkąd ich opuścił, by wziąć udział w kursie podoficerskim, przewinęło się czterech lub pięciu karabinierów i policjantów towarzyszących jej w podróżach. W końcu najlepiej było jej z Puddu, Sardyńczykiem o biszkoptowej opaleniźnie, który podwajał wszystkie spółgłoski.
– Pada deszcz – powiedział Pietro.
No, ale news.
Imma piła kawę, parząc sobie język, gdy Pietro mówił jej o limitach ogrzewania, i skończyła ją w momencie, gdy wsunął rękę pod jej koszulę nocną.
– Madonna, jak późno! – wykrzyknęła, wstając z łóżka.
Ale jest sobota, mógł przecież zaprotestować. Zamiast tego powiedział: – Kupisz chleb?
Rzuciła na niego okiem w lustrze toaletki: zaczynał mu rosnąć brzuch, łysina się powiększała i nie potrafił postawić się matce. Co by się stało, gdyby wysłała go na spotkanie kondominium! Ale nie zamieniłaby go na Alaina Delona. Ani tym bardziej na Clooneya. Jeśli o to chodzi, nie miała najmniejszych wątpliwości.
Domy na drodze do prokuratury były wytapetowane plakatami wyborczymi, mokrymi od drobnej mżawki. Palisady wypolerowanych przez dentystę zębów lśniły na banerach z symbolami partii, często powieszonych nie tam, gdzie być powinny. Imma mechanicznie zarejestrowała rząd nielegalnych plakatów na ścianie przy via Ridola, między apteką a muzeum, i dodała je do tych zauważonych w poprzednich dniach w pobliżu dworca, na via Lucana i pod arkadami piazza Mulino.
Właśnie rozpoczęła się kampania przed wyborami administracyjnymi. Kandydatami było dwoje przystojnych pięćdziesięciolatków, mężczyzna i kobieta. Kobieta pochodziła z rodziny starych komunistów, ale zmieniła przekonania w drodze do Bostonu, dokąd zawiodło ją stypendium. Po powrocie, elegancko przeszedłszy od centrolewicy do centroprawicy, zorganizowała kampanię wyborczą w amerykańskim stylu – z rozdawaniem balonów i innych gadżetów, i wspaniałymi kreacjami à la Lilli Gruber.
On był idolem kobiet, niezależnie od tego, w jakim nurcie się obracały. Jego chytry uśmiech, zerkający z każdego rogu w ten deszczowy poranek, tylko zwiększył zdenerwowanie Immy.
Na progu prokuratury Imma się zawahała. Od jakiegoś czasu nie przychodziła już tak chętnie do pracy.
Nie chodziło tu o brak satysfakcji, co to, to nie, wręcz przeciwnie. Udało jej się doprowadzić do nałożenia sankcji administracyjnej na Marię Moliterni, żonę prefekta, która zamieniła Biuro Gromadzenia Akt w salonik do przyjmowania koleżanek. Dama kontynuowała swoją działalność, a nawet ją rozwinęła, ale owa sankcja stała się kamieniem milowym w historii instytucji publicznych w Materze.
No i śledztwa, które uderzały w słabości władzy, śledztwa, które sprawiały, że jeszcze dzień wcześniej napuchnięci z dumy notable teraz popadli w drżączkę, a wiele spraw zostało po mistrzowsku rozwiązanych.
Być może zbyt wiele, ponieważ zaczęły krążyć o niej plotki...
Nie żeby kiedykolwiek przejmowała się tym, co ludzie mówią – już dawno by się musiała zastrzelić – ale krytykowanie jej butów, koloru sukienki, zachowania lub jego braku w określonych sytuacjach to jedno, a drugie to oskarżenia, które zaczęły krążyć teraz.
Odkąd z powodu nieprawidłowości w pozwoleniach zablokowała budowę rurociągu doprowadzającego ropę Val d’Agri do Taranto przez terytorium Matery, wybuchło zamieszanie. Firmy naftowe straciły pieniądze pochodzące z kilku źródeł finansowania, a o prokurator Tataranni zaczęto rozpowiadać, że gra w czyjąś grę lub chce wejść do polityki.
Od tego czasu stąpała po cienkim lodzie, każde dochodzenie wydawało się bumerangiem, a czasami plotki stawały się tak natarczywe, że barykadowała się w swoim biurze jak w bunkrze, w nadziei, że uniknie uderzenia, gdy bumerang nadleci z powrotem.
Ten bumerang.
Nakładem naszego wydawnictwa ukazała się pierwsza powieść Marioliny Venezii:
KAMIENNE MIASTO2024