Skrzydła życia - Anna Wrzesińska - ebook + audiobook

Skrzydła życia ebook i audiobook

Anna Wrzesińska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nigdy nie jest za późno, by zacząć żyć.

Spokojny i bezpieczny świat Natalii Bruskiej legł w gruzach wraz ze śmiercią ukochanego męża. Z dawnego życia nie pozostało jej nic prócz dorastającego syna. Przepełniona smutkiem i żalem kobieta nie wierzy, że szczęście może się jeszcze do niej uśmiechnąć. A jednak, gdy poznaje intrygującego i zabójczo przystojnego biznesmena, Miłosza Rozterskiego, jej serce nieoczekiwanie zaczyna bić szybciej. Czy Natalia zaufa swojej intuicji i znajdzie w sobie odwagę, by zaryzykować i spełnić wreszcie własne marzenia, a nie cudze oczekiwania? Zerwanie z przeszłością i budowanie wszystkiego od nowa może okazać się największym, a zarazem najbardziej niebezpiecznym wyzwaniem w jej życiu…

Wiktor jako jeden z niewielu trwał przy mnie w najtrudniejszym okresie mojego życia. Czuwał nade mną każdego dnia przez długie dwa lata, kiedy ja upadłam. Upadłam tak nisko, że nie widziałam sensu swojego istnienia.
Świat stracił wszelkie barwy, a ja nie potrafiłam ich po raz kolejny zobaczyć, a może po prostu nie chciałam ich dostrzec? Nie było żadnego, nawet bladego światełka w tunelu, nie było siły na płacz ani na radość. W moim życiu nie było nic, prócz obezwładniającego poczucia pustki i bólu.
– Lepiej wyglądasz, młoda – rzekł Wiktor, obdarzając mnie ciepłym uśmiechem. – W twoich oczach ponownie zagościła radość – dodał, odgarniając ciemnobrązowe włosy, które opadły na jego czoło.
Ciekawe… pozorne szczęście udało mi się wepchnąć nawet w nie…


Anna Wrzesińska – absolwentka Uniwersytetu Gdańskiego na kierunku pedagogika specjalna. Zawodowo oligofrenopedagog, a prywatnie mama dwuletniego Antoniego, żona i właścicielka temperamentnego jamnika. Poza miłością do malowania słowem odwieczna wegetarianka i pasjonatka zdrowego trybu życia. Introwertyczka, a czasem szalejąca ekstrawertyczka, która stara się spełniać swoje marzenia i żyć tak, aby świat wydawał się piękniejszy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 780

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 23 godz. 34 min

Oceny
4,5 (42 oceny)
30
7
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Izabela_1977

Dobrze spędzony czas

ciężko mi ocenić tę książkę, nie jest to romans typowy - zakochali się i żyli długo i szczęśliwie, bo już poczatek pokazuje trud i ból po uracie ukochanej osoby. jednym zdaniem to szczęście/miłość jest ulotna
00
mbmamba

Nie oderwiesz się od lektury

Miło spędzony czas. Główni bohaterowie, czyli Natalia i Miłosz i ich historia rewelacyjna. Czekam na drugą część
00
aditka87

Nie oderwiesz się od lektury

Tej książki nie da się odłożyć !!!
00

Popularność



Podobne


Rozdział 1

Wiktor jako jeden z niewielu trwał przy mnie w najtrudniejszym okresie mojego życia. Czuwał nade mną każdego dnia przez długie dwa lata, kiedy ja upadłam. Upadłam tak nisko, że nie widziałam sensu swojego istnienia.

Świat stracił wszelkie barwy, a ja nie potrafiłam ich po raz kolejny zobaczyć, a może po prostu nie chciałam ich dostrzec? Nie było żadnego, nawet bladego światełka w tunelu, nie było siły na płacz ani na radość. W moim życiu nie było niczego prócz obezwładniającego poczucia pustki i bólu.

– Lepiej wyglądasz, młoda – rzekł Wiktor z ciepłym uśmiechem. – W twoich oczach ponownie zagościła radość. – Odgarnął ciemnobrązowe włosy, które opadły na jego czoło.

Ciekawe… pozorne szczęście udało mi się wepchnąć nawet w nie, nie mogłam w to uwierzyć. Nie chciałam wyprowadzać go z błędu i tak za długo przejmował się moim pokręconym życiem.

– Pomału zaczynam łapać dystans do tego, co się stało – skłamałam i okryłam się grubym swetrem, który zapewnił mi chwilowe poczucie bezpieczeństwa.

Popatrzył na mnie z troską, zbliżył się do mnie i delikatnie przytulił.

– Jesteś bardzo dzielna, wiesz?

– Dzielna? Nie żartuj sobie – wymamrotałam z ironią, po czym spojrzałam w jego pogodne, niebieskie oczy. – Gdyby nie ty, Maks i mama, pewnie nie popijałabym teraz tej kawy, a może bym ją piła, choć wtedy pewnie nie miałaby takiego smaku. Tak wiele dla mnie zrobiliście, nie wiem, czy kiedykolwiek będę umiała się odwdzięczyć.

Część mnie krzyczała: „Nie będziesz umiała, nie odkupisz tych straconych lat, zawiodłaś siebie i wszystkich dookoła…”.

– Wiesz, że zrobiłbym dla ciebie o wiele więcej, gdybyś tylko pozwoliła.

Wstał od stolika i oparł ręce o biały, drewniany płotek oddzielający restauracyjny ogród od drobnego i rozgrzanego piasku plaży. Prezentował się nienagannie w granatowych bermudach, które podkreślały jego umięśnione nogi, i jasnej sportowej koszuli kontrastującej z jego ciemną karnacją. Wpatrywał się w daleką otchłań morza, wyraźnie się nad czymś zastanawiał.

Miał trzydzieści dziewięć lat, a nadal widziałam w nim tego młodego, narwanego chłopaka, którego wciąż rozpierała energia. Poznałam go jako pucołowata jedenastoletnia dziewczynka, a dziś wpatrywałam się w niego jako trzydziestosześcioletnia kobieta z ciążącym bagażem doświadczeń. Wiktor pojawił się w moim życiu za sprawą Maksa – mojego starszego brata. Chodzili do jednej klasy, ich przyjaźń przetrwała kolejne lata, byli niczym bracia, którzy nie potrafili bez siebie żyć. Od zawsze podziwiałam tę przyjaźń, była tak mocna i wartościowa, że nic nie potrafiło jej ruszyć. Wiktor był dla nas jak członek rodziny. Nikt nie znał mnie tak dobrze jak on. Tak silnie wpisał się w moje życie, że traktowałam go jak drugiego starszego brata. Był zawsze, kiedy go potrzebowałam, stał w gotowości, żeby mi pomóc, a ja egoistycznie, bez najmniejszego zawahania, brałam wszystko to, co mi ofiarowywał.

Brązowe włosy, delikatnie przerzedzone przez upływające lata, niebieskie oczy, pomimo lat nadal tak samo czarujące, i dołki w policzkach, które pojawiały się przy każdym, nawet najsubtelniejszym uśmiechu, tworzyły obraz człowieka, któremu tak wiele zawdzięczałam.

Szum morza wywołał falę melancholijnych wspomnień. Umościłam się wygodnie w wiklinowym fotelu i ściskając w dłoniach śnieżnobiałą filiżankę, spoglądałam na swojego towarzysza.

– Wiktor – zaczęłam, ale nie mogłam sklecić sensownego zdania. – Każdego dnia dziękuję Bogu, że postawił na mojej drodze tak wspaniałego przyjaciela.

Starałam się sprowadzić rozmowę na wygodniejszy tor.

– Też się cieszę, że jesteś w moim życiu. – Odwrócił się w moją stronę i obdarzył serdecznym uśmiechem.

Zawdzięczałam mu tak wiele, po stracie Tomka wpadłam w ciemną przepaść rozpaczy. Gdyby nie on i jego wsparcie, nie umiałabym nawet udawać, że jestem szczęśliwa, i ponownie wróciłam do życia. Wiktor zadbał o wszystko – zajął się mną, moim synem i prowadzeniem firmy mojego męża. Dał mi poczucie bezpieczeństwa, zapewnił stabilną sytuację finansową i spokój ducha.

– Hej! – Usłyszałam głos Ignacego, a na ramieniu poczułam jego dłoń. – Zamówię coś, bo umieram z głodu, trener dał nam nieźle w kość – dodał i rzucił sportową torbę na drewniane deski tarasu.

– Już zamówiłem – odparł Wiktor. – Przypuszczałem, że będziesz głodny. – Zajął miejsce na wiklinowym fotelu.

– On jest zawsze głodny. – Spojrzałam z uśmiechem na wysokiego i dobrze zbudowanego młodzieńca.

– Co zamówiłeś?

– Twoje ulubione danie, podwójny hamburger z frytkami, pasuje? – Wiktor spojrzał na niego ciepło i wskazał na drobną szatynkę, która zmierzała w naszą stronę.

– Idealnie.

Przysłuchiwałam się rozmowie toczącej się między Ignacym i Wiktorem, mieli ze sobą doskonały kontakt, rozumieli się bez słów i uwielbiali spędzać ze sobą czas. Mój przyjaciel w pewnym stopniu ukoił ból i zapełnił pustkę, z jaką mój syn zmagał się po stracie ojca. Mojego cierpienia po stracie męża nie potrafił ukoić, choć bardzo się starał. Nie potrafiłam patrzeć na niego jak na potencjalnego partnera, dla mnie był jak starszy brat. Wiedziałam jednak, że ja już od dawna nie byłam dla niego tylko przyszywaną młodszą siostrą. Tysiące razy pytałam siebie, czy wysyłałam mu jakieś sygnały, wydawało mi się, że nie. Ale czy zawłaszczenie czyjegoś życia na dwa lata nie było wystarczającym sygnałem?

– Ale jak to nie wiesz, czy pojedziesz? – Głos Wiktora wybił mnie z rozmyślań.

– Nie wiem, czy powinienem wyjeżdżać na ten obóz. – Ignacy wzruszył ramionami i uciekł wzrokiem przed świdrującym spojrzeniem Wiktora. – Mamo, nie chcę zostawić cię samej. – Zerknął w moją stronę i nerwowo poprawił się na krześle.

Po raz pierwszy od śmierci ojca chciał opuścić dom. Widziałam, ile go to kosztuje, każdego dnia odczuwał lęk przed tym, aby i mnie nie stracić. Czułam, że stara się być silnym za siebie i za mnie. Nie oznaczało to jednak, że nie potrzebował wsparcia. Potrzebował go nawet znacznie bardziej niż ja. Szkoda, że tak późno to zrozumiałam.

Czułam, że powrót do życia typowego nastolatka jest dla niego bardzo trudny, dlatego starałam się funkcjonować tak, jak kiedyś. Każdego dnia zapewniałam go, że znowu przy nim jestem. Na nowo stwarzałam mu poczucie bezpieczeństwa i warunki do normalnego dorastania. Mój syn stopniowo nabierał przekonania, że uporałam się z cierpieniem i bólem. Do tej chwili myślałam, że porzuca rolę mojego opiekuna i obrońcy na rzecz dawnej, znanej nam relacji. Miał dopiero czternaście lat, nie był gotowy na pełnienie takich ról, a mimo to wziął je na siebie. To ja powinnam była je pełnić, a ja zupełnie się z nich wycofałam. Nie mogłam sobie wybaczyć, że opuściłam go wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebował. Co to za matka, która pochłonięta rozpaczą i bólem zapomina o własnym dziecku? Powinnam była go wspierać, czuwać nad nim i na nowo nauczyć żyć. Nie umiałam, najpierw musiałabym nauczyć się tego sama, nie potrafiłam.

– Młody, tyle razy o tym rozmawialiśmy, musisz jechać. Powinniśmy robić kolejne kroki naprzód, to są akurat twoje słowa – powiedziałam, dotykając jego zmierzwionych blond włosów.

– Może masz rację – wymamrotał, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

Spojrzałam na niego z ogromną troską, z każdym dniem coraz bardziej przypominał mi Tomka. Miał jego śmiejące się oczy i czarujący uśmiech. Wysoki wzrost, rysy twarzy, blond włosy – to wszystko odziedziczył po ojcu. A ja, niska i filigranowa szatynka z dużymi niebieskimi oczami, mogłam pochwalić się tylko tym, że ma mój kolor oczu.

– Ignacy, twój trener mówił, że uczestnictwo w obozach jest konieczne, jeśli chcesz osiągać sukcesy – wtrącił Wiktor, wiedział, jak ważny jest sport dla mojego syna. – Mama sobie poradzi. – Obdarzył mnie ciepłym uśmiechem.

– Dopiero zaczęły się wakacje, więc, proszę, korzystaj z nich.

– No właśnie, zaczęły się wakacje – odparł. – Ty też masz wolne, nie chcę zostawiać cię samej.

– Chętnie odpocznę po całym roku ciężkiej pracy z moimi pierwszoklasistami.

Czułam ogromną ulgę, że tydzień temu zadzwonił ostatni szkolny dzwonek. Wizja dwóch miesięcy wakacji napawała mnie spokojem i czymś w rodzaju szczęścia. Nie będę musiała codziennie rano przybierać maski radosnej, kompetentnej i energicznej pani nauczycielki. Choć kochałam swoją pracę i to w niej często szukałam siły do czerpania kolejnych oddechów, to po dziesięciu miesiącach czułam, że muszę odpocząć od tak często ratującej mnie rutyny, szarości dnia i miliona pytań rozbrykanych siedmiolatków.

– Na pewno?

– Na pewno, zakończmy już ten temat – dodałam dość stanowczo i upiłam łyk kawy. – Lepiej się zastanów, czy wszystko masz, może trzeba coś jeszcze kupić?

– Nie – rzekł cicho. – Ale jeśli mam się jeszcze dzisiaj spakować, to chyba musimy jechać – stwierdził i połknął ostatni kęs hamburgera.

Wyszliśmy z naszej ulubionej restauracji przy plaży w Gdyni. Uwielbiałam odwiedzać to miejsce o każdej porze roku. Złote liście, oszronione gałęzie, kwitnące pąki albo soczystozielone połacie koron drzew pojawiające się wzdłuż bulwaru nadmorskiego dawały mi ukojenie. A morska słona woda, która uderzała o brzeg kolejnymi falami stłumionej wody, tak często odzwierciedlała to, co czułam. Zazwyczaj chłodny, hulający wiatr dotykający mojego ciała przypominał mi o tym, że nadal tu jestem, a życie toczy się dalej.

Kiedy patrzyłam na Wiktora i Ignacego, którzy szli ramię w ramię i żywo dyskutowali, uświadomiłam sobie, że mój przyjaciel potrafi lepiej do niego dotrzeć niż ja sama. Czemu się dziwiłam? Przez ostatnie półtora roku byłam obecna tylko ciałem, moja dusza uleciała wraz ze śmiercią Tomasza.

Nigdy nie zapomnę oczu syna, kiedy dowiedział się, że już nigdy nie zobaczy ojca. W ułamku sekundy wypełniły się bólem i cierpieniem. Miał dwanaście lat i na zawsze stracił człowieka, który był dla niego przyjacielem, autorytetem, drogowskazem i wzorem do naśladowania.

Pożegnaliśmy się z Wiktorem i ruszyliśmy w stronę naszego domu położonego w urokliwej miejscowości dwadzieścia kilometrów od Gdyni. Podobno była to wieś, ale obserwując niezwykle szybki rozwój całej infrastruktury, codziennie zastanawiałam się, ile tej wsi w niej zostało.

Na szczęście nasz dom znajdował się w zacisznej okolicy, w otoczeniu lasów i rzeki. Z okna sypialni rozpościerał się uro­kliwy widok na dziką przyrodę, a z pokoju gościnnego na prężnie rozwijającą się wieś. Dwie rzeczy w pakiecie – uroki wsi i udogodnienia miasta, czy można pragnąć czegoś więcej? Można, od dwóch lat pragnęłam.

Pragnęłam, aby znowu stanął w drzwiach naszego rustykalnego domu. Abym na drewnianym stole w salonie mogła postawić trzecie nakrycie i kolejny raz zobaczyła jego odbicie w szklanych drzwiczkach białego, prowansalskiego kredensu. Pragnęłam, aby wnętrze naszego domu nadal wypełniał sielski klimat wsi i domowe ciepło, a pastelowe odcienie fioletu w dekoracjach, ciepłe beże i błękit prowansalskiego nieba były dla nas ochroną przed wszystkim tym, co złe. Chciałam, aby ogród z werandą nadal wypełniał się aromatem wysokiej lawendy i zapachem ziół północnej Francji. Pragnęłam spotkać się z nim jeszcze jeden raz, tak wiele nie zdążyłam mu powiedzieć. Wraz z jego śmiercią z naszego domu uleciały ciepło, spokój i radość.

Długo nie wierzyłam, że mój mąż umarł, wypierałam to ze swojej świadomości. Wolałam wmawiać sobie, że wyjechał w długą podróż, ale w końcu wróci. Nie wracał, a ja z każdym dniem uświadamiałam sobie, że choćbym nie wiadomo, co zrobiła, życia mu nie zwrócę. Musiałam poskładać nasz świat na nowo i iść do przodu. Zamknąć w sercu wszystkie wspomnienia i ruszyć w nieznane.

Nigdy nie przypuszczałam, że strata bliskiej osoby aż tak boli fizycznie i psychicznie. Każda codzienna czynność kosztowała mnie niewiarygodną ilość wysiłku. Wstając z łóżka, czułam, jakbym zdobywała najwyższe szczyty, tylko jednego brakowało – tej satysfakcji z wejścia na samą górę.

Niepogodzona ze śmiercią Tomasza musiałam stawić czoła kolejnej stracie. Następna bliska mi osoba odchodziła, zabierając ze sobą tak ulotny w dzisiejszych czasach system wartości, klasę, mądrość oraz wsparcie i rady. Czułam, że zostało jej niewiele czasu, widziałam w jej oczach zbliżający się koniec. Kroczyła ku swojej największej miłości, zostawiając za sobą coraz większą pustkę. Kiedy ostatni raz rozmawiałam z babcią, cicho i powolnie powiedziała:

– Masz dla kogo żyć. Żyj i ciesz się każdym kolejnym dniem. Dostając życie, otrzymałaś ogromny dar, nie pozwól, aby śmierć Tomasza doprowadziła do twojego upadku. Przyjdzie taki dzień, że w końcu się z nim spotkasz. I co mu wtedy powiesz? – Spojrzała na mnie mądrymi oczami, w których zawsze znajdowałam odpowiedzi na męczące mnie pytania. – Że się poddałaś? Nigdy ci tego nie wybaczy – wychrypiała coraz słabszym głosem. – Musisz żyć, nie możesz pozwolić, aby świat o nim zapomniał, a tyle po nim zostanie, ile ty przekażesz dalej. Walcz, kochanie, jak nie dla siebie, to dla Ignacego i dla mnie – dodała i zmęczona zamknęła oczy.

Rozdział 2

Wjeżdżałam na parking hali sportowej, gdy nagle silnik samochodu zgasł i pomimo wielu prób nie chciał po raz kolejny odpalić. Po przekręceniu kluczyków nie słyszałam charakterystycznego warkotu, tylko głuchą i denerwującą ciszę.

– Co się stało? – zapytał z niepokojem Ignaś.

– Nie mam pojęcia – jęknęłam zrezygnowana. – Najważniejsze, że dojechaliśmy na czas.

– Mamo, nie denerwuj się, pomogę ci.

– Poradzę sobie, zabieraj torbę i leć na zbiórkę, a ja zerknę, co się stało, i zaraz podejdę.

– Ale…

– Ignacy, dam radę. – Spojrzałam wymownie na torby, a mój syn niepewnie je chwycił.

Z ulgą przyjęłam fakt, że mój dotąd niezawodny samochód zepsuł się dopiero na parkingu, a nie na przypadkowym skrzyżowaniu. Czerp radość z najmniejszych rzeczy, chociaż się postaraj, powtarzałam sobie w myślach psychologiczne dyrdymały, zastanawiając się, czy przypadkiem nie blokuję całego wjazdu. Kiedy rozejrzałam się dookoła, zorientowałam się, że po przeciwnej stronie zielonego trawnika znajduje się kolejny wjazd, z którego zaczynają korzystać inne auta, niecierpliwie czekające aż odjadę.

Podniosłam maskę i uważnie przyjrzałam się silnikowi. Nie dostrzegłam niczego niepokojącego, zrezygnowana poczłapałam z powrotem do wnętrza auta i ponownie przekręciłam kluczyk. Pomimo licznych prób silnik nie zareagował. Zrezygnowana oparłam głowę o nagrzaną kierownicę i starałam się wymyślić jakieś sensowne wyjście z sytuacji.

Wiktor wspominał o wyjeździe służbowym do Poznania, razem z moim bratem prężnie rozwijali to, co stworzył Tomasz. Nie chciałam ich niepokoić swoimi problemami i tak już za dużo dla mnie robili. Zrezygnowana i sfrustrowana zastanawiałam się, co powiedzieć Ignacemu, aby bez wyrzutów sumienia pojechał na obóz. Bałam się, że zepsute auto stanie się dla niego idealnym pretekstem do wycofania się z wyjazdu.

– Mamo, to jest tata mojej koleżanki. – Usłyszałam za sobą głos Ignacego. – Może zerknie, co się stało? – zaproponował.

Wysoki brunet przyglądał mi się uważnie z lekkim uśmiechem na ustach. Popatrzyłam na niego, jednak za żadne skarby świata nie mogłam go skojarzyć. Właściwie co w tym dziwnego? W ostatnim czasie niewiele rzeczy i osób zwracało moją uwagę.

– Cześć. – Wysunął w moją stronę dłoń. – Miłosz Rozterski.

– Natalia Bruska – zwróciłam się do wysokiego i mocno zbudowanego bruneta.

– Mogę zerknąć? – Skierował wzrok na otwartą maskę.

– Taaak – odparłam nieśmiało.

Obdarzyłam Ignacego spojrzeniem pełnym dezaprobaty. Odsunęłam go na bok i wyszeptałam:

– Wiem, że chcesz pomóc, ale sama też dałabym radę.

Spojrzał na mnie przepraszająco, jednak za chwilę beztrosko wzruszył ramionami.

– Mogę kluczyki? – zapytał brunet, po czym wymownie spojrzał na moją dłoń.

Niepewnie uniosłam wzrok i dałam mu to, o co prosił.

– Nie mam dobrych wiadomości. – Pokręcił głową. – Niestety trzeba będzie wezwać lawetę. Coś jest nie tak z elektroniką.

– Dziękuję – rzekłam z wymuszonym uśmiechem. – Zaraz po nią zadzwonię, ale najpierw… – Spojrzałam wymownie na Ignacego. – Zabieraj rzeczy, idziemy do autokaru.

Wysoki brunet odszedł w stronę chichoczącej z koleżankami blondynki, która – jak przypuszczałam – była jego córką, a ja, spoglądając na Ignacego, poprosiłam, aby dobrze się bawił i o nic nie martwił.

Mój nad wyraz dojrzały syn z niepewną miną wsiadł do autokaru, po czym wychylił się i zawołał:

– Mamo, w OC masz opcję lawety.

– Dzięki – odparłam z ulgą i posłałam mu ciepły uśmiech.

Po pięciu minutach, które wydawały mi się niekończącymi się godzinami, wysłuchaniu irytującej melodyjki, w końcu usłyszałam wyczekiwany głos konsultanta. Rzeczowym i niezwykle serdecznym głosem poinformował mnie, że czas oczekiwania na lawetę może wynieść około trzech godzin. Poczułam narastające zdenerwowanie i kompletną niemoc. Całą złość i rozgoryczenie przelałam na niewinnego pracownika infolinii. Kiedy nerwowym ruchem wciskałam telefon do torebki, usłyszałam za sobą śmiech.

– Liczyłaś, że będą tu za pięć minut? – zapytał kpiąco wysoki brunet. – Nigdy nie można liczyć na ich natychmiastową pomoc, choć przy podpisywaniu umowy deklarują co innego. – Zmierzył mnie wzrokiem. – Daj mi chwilę, postaram się coś załatwić – stwierdził, po czym przyłożył telefon do ucha i odszedł do swojego samochodu.

– Nie trzeba, poradzę sobie – zawołałam i mocno otuliłam się sportową bluzą.

– Trzeba – odrzekł z cwaniackim uśmiechem.

Oparłam się o auto i wpatrywałam w niebo. Jeszcze dwa lata temu wystarczyłby jeden telefon do Tomasza i byłoby po sprawie. Usłyszałabym „Myszko, zaraz będę i wszystko załatwię, nie denerwuj się, to tylko samochód”.Zawsze mnie uspokajał, wspierał i wyręczał w tych najtrudniejszych sytuacjach. Usłyszałam cierpki głos rozsądku: „Nie tylko w tych najtrudniejszych, tak naprawdę wyręczał cię we wszystkim…”. Tak było, mój mąż robił wszystko, abym nie musiała się mierzyć z codziennymi problemami.

Uśmiechnęłam się na wspomnienie naszej ostatniej przejażdżki lawetą, wyrwaliśmy się w góry na niecałe trzy dni. Ignacy został u babci, a my spontanicznie stwierdziliśmy, że sylwestra spędzimy na stoku narciarskim. Góry były dla nas magiczne, były naszym drugim miejscem na ziemi. Podczas drogi powrotnej samochód zupełnie się rozkraczył. Byliśmy pod Łodzią, żeby dojechać do okolic Trójmiasta, wlekliśmy się upchnięci w kabinie lawety przez ponad cztery godziny. Tomasz trzymał mnie za rękę i powtarzał: „Zobaczysz, jeszcze będziemy się z tego śmiali”. Miał rację, śmiałam się, szkoda tylko, że bez niego.

– Zaraz będzie laweta. – Słowa Miłosza sprowadziły mnie do rzeczywistości. – Załatwiłem też zaufanego mechanika.

Pewnym krokiem zmierzał w moją stronę. Dopiero teraz, kiedy emocje opadły, uważnie mu się przyjrzałam, był niezwykle przystojnym mężczyzną. Lekki, wypielęgnowany zarost uwydatniał kwadratową szczękę, a ciemna oprawa oczu kontrastowała z szarymi tęczówkami. Krótkie, czarne włosy w delikatnym nieładzie nadawały mu młodzieńczego wyglądu. Długie nogi w dopasowanych, ciemnych spodniach mocno stąpały po ziemi, a umięśnione i szerokie ramiona odziane w białą koszulę z podwiniętymi rękawami dodawały mu nonszalancji. Na jego przedramieniu dostrzegłam tatuaż, przedstawiał postać, która zmierzała schodami do zegara. Ścieżka życia, pomyślałam i oderwałam od niego wzrok.

– Dziękuję za pomoc.

Obdarzyłam go subtelnym uśmiechem, kolejny raz zastanawiałam się, czemu nigdy wcześniej go nie widziałam. Czułam, że zapamiętałabym to spotkanie, nie należał do mężczyzn, którzy wtapiali się w tłum. Dając upust swojej ciekawości, zapytałam:

– Od kiedy twoja córka tu trenuje?

– Od trzech miesięcy. – Przesunął opuszkami palców po linii zarostu. – Wcześniej trenowała w Gdańsku, tu teraz jest bliżej…

– Będziesz zadowolony, Ignacy trenuje tu od siedmiu lat i ani razu się nie zawiodłam – stwierdziłam ze wzrokiem wbitym w ziemię. – Kadra jest doskonale wykwalifikowana. Wspierają dzieciaki i umiejętnie motywują. – Uniosłam wzrok, wtedy nasze spojrzenia się spotkały. Nagrodził mnie subtelnym uśmiechem.

Kiedy laweta pojawiła się na parkingu, Miłosz wyręczył mnie we wszystkich czynnościach, poprosił tylko o jeden podpis. Mechanik zapewnił, że potraktuje sprawę priorytetowo i skontaktuje się ze mną od razu, jak auto będzie sprawne. Poczułam ulgę, łatwiej się żyje, kiedy można dzielić swoje troski z drugim człowiekiem. Po śmierci Tomasza zrozumiałam, jakie ogromne poczucie bezpieczeństwa zapewniał mi każdego dnia. Żyłam z nim dziewiętnaście lat i przez ten czas przyzwyczaiłam się, że cokolwiek się działo, on był i stawiał temu czoła. Po jego śmierci zderzyłam się z szarą rzeczywistością, zostałam sama i musiałam nauczyć się polegać już tylko na sobie, nie było to proste. Nie tak łatwo zmienić swoje przyzwyczajenia, zwłaszcza jeśli ma się w swoim otoczeniu wiernego przyjaciela. Wykorzystałam Wiktora, dałam mu nadzieję, pozwoliłam, aby się do nas zbliżył, aby mnie pokochał, a z siebie nie dałam kompletnie nic…

– Dzięki, stary, pozostajemy w kontakcie, informuj mnie – zwrócił się do mechanika Miłosz i uścisnął mu dłoń.

Po chwili objął mnie w pasie i skierował w stronę swojego samochodu. Poczułam, jak moje ciało się spina i kuli pod dotykiem jego dłoni. Był niezwykle pewnym siebie mężczyzną, każdy jego ruch, spojrzenie i gest o tym świadczyły.

– Zapraszam – powiedział, otwierając przede mną drzwi.

– Dziękuję ci za wszystko, ale wrócę sama, nie zamierzam robić ci kłopotu. – Nerwowo ściągnęłam rękawy bluzy.

– Nie mogę cię puścić – powiedział stanowczo. – Obiecałem to pewnemu młodemu człowiekowi, a ja zawsze dotrzymuję danego słowa – dodał, po czym ponownie wskazał drzwi samochodu. – Zapraszam.

– Naprawdę już wystarczająco mi pomogłeś, dziękuję. – Odwróciłam się, nagle poczułam na łokciu jego silną dłoń.

– Natalio – zwrócił się do mnie autorytatywnie. – Podziękujesz, jak dowiozę cię na miejsce.

– Nie odpuścisz? – zapytałam niepewnie, jednak pierwszy raz odważnie spojrzałam w jego tajemnicze oczy.

– Nie mam w zwyczaju odpuszczać – odparł szorstko i skrzyżował ręce na piersi.

– Czasem warto – wymamrotałam, po czym dłonią nerwowo odgarnęłam włosy, które opadły mi na twarz.

– Ale nie dzisiaj. Zapraszam. – Spojrzał na mnie wymownie i pokręcił głową.

Pełna wątpliwości i zdenerwowana zajęłam miejsce pasażera w jego wysokim, czarnym SUV-ie.

– Spokojnie, nie gryzę – zaśmiał się, kiedy spostrzegł moje dłonie, które nerwowo zaciskałam na torebce.

– Mam taką nadzieję. – Obdarzyłam go subtelnym uśmiechem.

– Z tym uśmiechem jest znacznie lepiej. – Pewnym ruchem wykonał manewr zawracania. – Zapnij pas, muszę zadbać o to, abyś dojechała cała i zdrowa. – Jego brwi uniosły się w rozbawieniu.

Onieśmielał mnie tą pozą niby nonszalancji, a jednak wyższości i władczości. Starałam się ukrywać sygnały zdenerwowania, które płynęły z mojego ciała, ale nie przychodziło mi to z łatwością. Cały czas czułam na sobie jego przeszywające spojrzenie, co tylko pogarszało sprawę. W końcu zebrałam w sobie ostatki sił i odważyłam się ponownie na niego spojrzeć.

– Czytasz w myślach czy mój syn powiedział ci, gdzie mnie zawieźć?

– Czytam w myślach – odrzekł cwaniacko, stukając palcami w kierownicę. – Twój syn dokładnie wytłumaczył mi, gdzie mieszkacie, zresztą jesteśmy sąsiadami, mieszkam w okolicy.

Dziwne, mieszkał w tej samej okolicy, a ja zupełnie go nie kojarzyłam, zastanawiałam się, czy jego córka chodzi do tej samej szkoły co Ignacy, bo tylko uczęszczanie do klas o profilu lekkoatletycznym gwarantowało udział w sekcji sportowej. Był to innowacyjny projekt, który zresztą bardzo przypadł mi do gustu. Wszystkie zawody, treningi czy wyjazdy były zintegrowane z zajęciami szkolnymi. Dzięki temu dzieciaki nie miały zaległości ani w nauce, ani w treningach. Niespodziewanie Miłosz odpowiedział na wszystkie moje niewypowiedziane pytania. Opowiedział mi, że przeprowadzili się trzy miesiące temu, ale nie chciał narażać Leny na zmianę szkoły tuż przed końcem roku szkolnego, dlatego zdecydował się na dowożenie jej do Gdańska. Dopiero od września miała rozpocząć naukę w równoległej klasie do Ignacego. Czyli to nie ostatnie nasze spotkanie… – stwierdziłam w myślach.

Pomimo kolejnych minut przebywania w tej samej, zamkniętej i ciasnej przestrzeni czułam, że napięcie mnie opuszcza. Tak, jakby jego głos mnie koił, a pewne i stanowcze ruchy przy prowadzeniu samochodu zapewniały poczucie bezpieczeństwa.

– Twój syn jest wyjątkowo dojrzały, bardzo się o ciebie martwi, to rzadkość w tym wieku. – Spojrzał z zaciekawieniem w moją stronę.

– Nie wiem, na ile jest to poza, a na ile rzeczywistość – wymamrotałam. – Można powiedzieć, że został do tego zmuszony – odrzekłam cierpko ze wzrokiem wbitym w szybę.

– Zmuszony?

– Dwa lata temu stracił ojca i od tego czasu bardzo się zmienił – powiedziałam i w tym samym momencie tego pożałowałam.

Dostrzegłam w jego oczach żal i zmieszanie. Przeprosił mnie za swoją dociekliwość, ogromnie mnie tym zaskoczył. Nie spodziewałam się, że jest zdolny do osiągnięcia wyższego poziomu empatii. Kiedy wjechaliśmy w wąską ulicę, której nazwa kompletnie temu przeczyła – Szeroka, wskazałam mu mój dom.

– Wyjątkowo adekwatna nazwa ulicy – rzucił z rozbawieniem w oczach.

– Prawda? – Przewróciłam oczami i zachichotałam. – Trafili w dziesiątkę.

Wsunęłam dłoń do bocznej kieszeni torebki, w której zazwyczaj trzymałam pilot od bramy, niestety poza zgniecioną chusteczką nie odnalazłam w niej niczego więcej. Nerwowo przekopywałam wnętrze torby co najmniej tak, jakby była to wielka walizka, w końcu doszłam do wniosku, że nieszczęsny pilot został w odholowanym aucie. Zerknęłam na Miłosza, na jego twarzy widniał młodzieńczy uśmiech.

– Szukasz czegoś?

– To nie jest mój dzień – wymamrotałam zażenowana. – Pilot od bramy został w aucie, a nie mam klucza do furtki – dodałam ze wstydem i zganiłam się w myślach za własną głupotę i za to, że od trzynastu lat nie byłam w stanie dopiąć tego cholernego klucza do breloczka.

Kto normalny przed odholowaniem auta nie zabiera z niego cennych i ważnych przedmiotów? Tylko ja mogłam być taką idiotką. Miłosz wpatrywał się we mnie z zaciekawieniem, cóż, nie ma to jak zrobić z siebie kompletną idiotkę przed pewnym siebie i rozsądnym facetem.

– Muszę przeskoczyć przez płot. – Wzruszyłam ramionami z niezadowoloną miną. – Gdybyś jednak zechciał zmniejszyć moją kompromitację, możemy się teraz pożegnać. – Z wymuszonym uśmiechem podałam mu dłoń.

– Chyba zostanę i popatrzę. – Uśmiechnął się znacząco.

Spojrzałam na niego z przerażeniem. Dobre sobie, zabawi się moim kosztem. Chryste, co z niego za facet.

– Mogę również zaproponować swoją pomoc, jeśli oczywiście chcesz – wtrącił ciepłym głosem.

– Już i tak wystarczająco mi pomogłeś. Poradzę sobie – stwierdziłam, po czym chwyciłam klamkę od drzwi. – Ale jeśli bardzo chcesz, to możesz sobie popatrzeć, może poprawię ci humor. – Zaczęłam badać płot w celu wyznaczenia najmniej kompromitującej drogi.

– Pomimo tego, że bardzo chciałbym zobaczyć cię w akcji – rzucił z rozbawieniem – oszczędzę ci tego. Proszę, twój pilot.

– Skąd go masz? – zapytałam kompletnie bez sensu. – Pewnie w odróżnieniu ode mnie zerkasz na to, co zostawiasz w aucie, kiedy oddajesz je w obce ręce. Dzięki, dobrze się bawiłeś?

– Było to interesujące przeżycie – odparł z błyskiem w oczach.

– Drugi raz ratujesz mi życie, jak mogę się odwdzięczyć?

– Kawa?

– Zapraszam.

Bez zastanowienia otworzyłam bramę, a on bez oporów wjechał na posesję. Czy ja to naprawdę zrobiłam? Nie miałam pojęcia, czemu zaprosiłam go na kawę do swojego domu. Przecież mogłam umówić spotkanie w innym terminie, a potem po prostu je odwołać.

Siedzieliśmy na werandzie i rozmawialiśmy tak, jakbyśmy znali się od lat. Może to za sprawą dzieci w tym samym wieku, a może popołudniowe, ciepłe promienie słońca i aromatyczna kawa stały się dla nas idealnymi warunkami do rozmowy. Nie wiedziałam, co takiego się wydarzyło, ale dawno nie czułam się tak dobrze.

Początkowe zdenerwowanie i onieśmielenie znikało z każdą mijającą minutą. Choć cały czas był niezwykle pewny siebie, władczy i dość zaborczy, to bez trudu odnalazłam się w jego towarzystwie. Wydawało mi się, że czas stanął w miejscu, gdyby nie słońce, które kierowało się ku zachodowi, nie miałabym pojęcia, że zbliża się wieczór. Czułam, że otworzyłam się przed zupełnie obcym mężczyzną, może zrobiłam to, dlatego że nie znał mojej przeszłości.

Przez ostanie dwa lata wszyscy bliżsi bądź dalsi znajomi traktowali mnie jak maleńkie dziecko, jak porcelanową laleczkę, która może rozpaść się w drobny pył. Obawiali się przy mnie żartować, mówić o trudnych sprawach, na rozmowach o pogodzie i jedzeniu tematy najczęściej się kończyły. Nie umiałam odnaleźć się w takich relacjach, dlatego ograniczyłam je do koniecznego minimum. Nie chciałam patrzeć na współczucie, które pojawiało się w ich oczach. Nie chciałam, aby przebili się przez moją skrzętnie nakładaną maskę, nie chciałam dopuścić ich do swojego bólu i cierpienia. A Miłosz rozmawiał ze mną zupełnie normalnie, nie omijał niewygodnych tematów, nie bał się żartować, pozwolił mi się poczuć znowu tak jak kiedyś. Czułam, że pod wpływem jego słów i spojrzeń moja maska znika, ustąpiła miejsca beztrosce i namiastce radości.

Śmiałam się i oddychałam coraz głębiej, nie przypuszczałam, że jeszcze tak potrafię. Opowiedziałam mu o swojej miłości do gór, zimową i letnią porą. O tym, że nienawidzę jeździć na rowerze, ale na nartach uwielbiam, że kocham długie, wieczorne spacery i pomimo tego, że wychowana i urodzona byłam w mieście, to z mieszczucha niewiele we mnie zostało. Opowiedziałam mu o swojej pracy, o tym, jaką satysfakcję przynosi mi edukacja wczesnoszkolna. Podzieliłam się z nim zaletami, ale i trudami pracy nauczyciela. Dostrzegłam, że informacja o moim zawodzie wywołała w nim pewne poruszenie. Kiedy spojrzałam na niego pytająco, wyznał, że jego dotychczasowe relacje z nauczycielami nie były najlepsze. Ze śmiechem stwierdziłam, że najwyraźniej trafiał na tych złych, przekonywałam, że nauczyciele też bywają całkiem fajnymi ludźmi.

Słuchaliśmy siebie z zapartym tchem. Z każdą minutą odległość między nami stawała się coraz mniejsza, kiedy opowiadał mi o swojej pracy i licznych przeprowadzkach, przesiadł się z wiklinowego fotela na sofę tuż obok mnie.

Wpatrywał się we mnie szarymi oczami, po czym niespodziewanie powiedział, że od ośmiu lat sam wychowuje córkę. Nie miałam odwagi zgłębiać tematu jego samotnego ojcostwa, a on dość zwinnie omijał tę kwestię. Dowiedziałam się, że zajmuje się prowadzeniem firmy ochroniarskiej oraz zarządzaniem klubem nocnym. Momentami mówiliśmy równocześnie, tak wiele mieliśmy sobie do powiedzenia, choć tak niewiele chwil nas łączyło.

– Nie kończysz dzisiaj dnia spacerem? – Z lekkim uśmiechem nachylił się w moją stronę.

– Widzisz, tak mnie zagadałeś, że zupełnie zapomniałam o swoich codziennych rytuałach – rzuciłam z udawanym przekąsem. – Masz ochotę się przejść? – Wsparłam się na rękach i wstałam z miękkich poduch zewnętrznej sofy.

Kiedy stanęłam, poczułam uderzającą we mnie rzeczywistość ciemnego świata. Przeklinałam się za propozycję, jaką złożyłam Miłoszowi. Poczułam, że zdradzam Tomasza, że na zbyt wiele sobie pozwalam. Każdy uśmiech powodował u mnie wyrzuty sumienia. Poczułam się fatalnie, oparłam się rękoma o blat stołu i starałam uporządkować myśli. Miłosz dostrzegł moje zmieszanie. Stanął naprzeciwko i uniósł moją brodę do góry tak, abym na niego spojrzała. Dzieląca nas różnica wzrostu była tak duża, że musiałam mocno zadrzeć głowę, aby napotkać jego spojrzenie.

– Spokojnie, to tylko spacer, nie daj się prosić, Natalio.

Poczułam jego ciepły oddech na ustach, a dotyk opuszków palców na brodzie sprawiał, że miękły mi nogi. Złapałam głęboki oddech, starając się opanować, po czym odsunęłam się na bezpieczną odległość.

– Chętnie poznam okolicę, w której mam zamiar zagościć na dłużej. – Spojrzał na mnie wyczekująco.

– No to chodźmy – powiedziałam i wskazałam drzwi.

Ruszyliśmy w stronę sosnowego lasu. Czułam, że prowadzę go w strony zakazane, miejsca, które były tylko moje i Tomasza. Letni wiatr smagał moje ciało, każdy powiew przypominał o przepełniających mnie skrajnych emocjach, gdzie szczęście mieszało się ze smutkiem i tęsknotą. Natomiast ton głosu Miłosza skutecznie utrudniał racjonalne myślenie.

– Dziękuję ci za ten dzień, dawno nie czułem się tak dobrze. – Zatrzymał się i spojrzał prosto w moje oczy.

Uciekłam wzrokiem przed jego przenikliwym spojrzeniem, ale on po raz kolejny delikatnym, aczkolwiek stanowczym ruchem dłoni podniósł mój podbródek.

– Nie bój się, zacznij znowu żyć – wychrypiał, po czym musnął moje usta.

Poczułam orientalny zapach perfum. Stałam obejmowana przez jego szerokie ramiona, wdychając ten obezwładniający aromat z nutą limonki i wpatrując się w jego lekko zmrużone oczy. Poczułam, jak pewnym ruchem kładzie dłoń na moich lędźwiach i przyciska do siebie, drugą dłonią dotknął mojej twarzy, opuszkami palców przesunął po ustach. Kiedy schylał głowę, usłyszałam sygnał dzwoniącego telefonu, który pozwolił mi oprzytomnieć. Dostrzegłam na jego twarzy grymas niezadowolenia. Pomału i niechętnie wysunęłam się z jego objęć i odebrałam dzwoniący stanowczo za długo telefon.

Ignacy poinformował mnie, że dojechali na miejsce, pokrótce opowiedział o hotelu, w którym się zatrzymali, i o jego udogodnieniach. Czułam, że jest zadowolony, oczywiście upewnił się, że bezpiecznie dojechałam do domu i po raz kolejny poprosił, abym wyszła do świata. Zakończyłam rozmowę z moim dojrzałym synem i pomyślałam, że ma rację, powinnam zacząć żyć. Żyć tak, jak żyłam kiedyś, czasu nie cofnę, nie zmienię tego, co się wydarzyło. Za swoimi plecami usłyszałam rozmowę Miłosza, jak przypuszczałam, z jego córką Leną. Zaskoczyła mnie jego stanowczość i zasadniczość połączona z nadmierną troską. Cóż, może samotni ojcowie tak mają.

– Martwisz się o nią? – zapytałam, gdy zakończył rozmowę.

– Martwię, zwłaszcza że czasem potrafi dać mocno do wiwatu.

– Taki wiek i prawa młodości. – Zerknęłam na niego rozbawiona. – W jej wieku też nie byłam aniołem.

– Nie? – Zrobił krok w moją stronę, znowu znajdował się zbyt blisko. – To mnie zaskoczyłaś. – Uniósł brwi i lekko przekręcił głowę.

– Zawsze lubiłam zaskakiwać.

– Teraz już nie lubisz?

– Przez ostatnie dwa lata zaskoczyłam siebie wystarczająco dużo razy – jęknęłam zrezygnowana.

– Co masz na myśli? – Delikatnie przejechał dłonią po moich rozpuszczonych, długich włosach.

– To, że nigdy nie przypuszczałabym, że jestem taka słaba.

Spuściłam wzrok, kiedy uświadomiłam sobie, że stanowczo za dużo mówię.

– Stoisz tu dzisiaj na własnych nogach, nadal żywa, oddychasz i uśmiechasz się. Nadal uważasz, że jesteś słaba? Gdybyś naprawdę taka była, nie byłoby cię już na tym świecie. – Ułożył dłoń na moim policzku.

Nieświadomie przekrzywiłam głowę i wtuliłam się w nią.

– Natalia, jesteś cholernie silna. – Wbił we mnie wzrok. – Pozwól, że skończymy to, co zaczęliśmy. – Przyciągnął mnie ku sobie i zatopił się w moich ustach.

Poddałam się temu, a nawet więcej, łapczywie odwzajemniałam pocałunek. Czułam jego niebywały smak i zapach. Nasze języki stykały się ze sobą z niesamowitą prędkością, a oddechy przyśpieszały. Nagle przed oczami mignął mi Tomasz, oderwałam się od ciała Miłosza i opierając o pień drzewa, starałam się uspokoić oddech. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w oczy, potrzebowałam przestrzeni. Omiotłam wzrokiem otaczający nas sosnowy las, miałam nadzieję, że odnajdę w nim ukojenie.

– Wiesz, czasem nie potrafię rozmawiać z Leną. – Sprytnie zmienił temat, za co byłam mu niezwykle wdzięczna. – Nie wiem, jak zacząć niektóre tematy. Często mam wrażenie, że młoda przejmuje się błahostkami, a okazuje się, że dla niej to wielkie tragedie. Trochę się w tym gubię. – Przeczesał dłonią ciemne włosy, w jego oczach dostrzegłam strach. – Dlatego muszę mieć nad nią kontrolę, aby dostrzec najmniejszy sygnał świadczący o tym, że coś się dzieje. Lena bardzo często się wścieka i wyrzuca mi, że zanadto ją kontroluję, ale inaczej nie potrafię, nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś się jej stało. – Wzruszył ramionami i lekko uniósł kąciki ust.

– Nie zapominaj, że nie mamy wpływu na każdy aspekt życia naszych dzieci – wtrąciłam. – Musimy dać im wolność, aby mogły zacząć latać, wybierać różne drogi, osiągać sukcesy, ale i doświadczać porażek – ciągnęłam. Stał oparty jedną nogą o drzewo i analizował to, co mówiłam. – Wiesz, czasem porażki są bardziej cenne, one więcej nas uczą, musimy zaufać naszym dzieciom. Skoro chcemy je wychowywać na świadomych, myślących ludzi, umiejących odmawiać, umiejących myśleć i przede wszystkim umiejących wyrażać własne zdanie, musimy dać im trochę wolności, inaczej się tego nie nauczą. Ale najważniejsze jest to, żeby czuły, że przy nich jesteśmy na dobre i na złe. Zadaniem każdego rodzica jest trwanie przy własnym dziecku w każdej sytuacji…

Porady wychowawcze były moją mocną stroną, miliony rozmów z rodzicami uczniów, niezliczone liczby kursów i szkoleń pozwoliły mi na opanowanie tej sztuki do perfekcji. Szkoda tylko, że z tak marnym skutkiem stosowałam je we własnym życiu.

– Powtarzaj mi to częściej, może w końcu wdrożę twoją teorię w życie – rzekł z nadzieją w głosie. Ruszył leśną ścieżką, a ja podążyłam za nim. – Lena będzie ci dozgonnie wdzięczna. – Ponownie zerknął na mnie z lekkim uśmiechem. – Pamiętaj jednak, że dbam i troszczę się o to, co moje, czasem w dość patologiczny sposób.

– Brzmi groźnie.

Opuściliśmy las i kroczyliśmy ulicami prężnie rozwijającego się miasteczka. Cały czas rozmawialiśmy, nie brakowało nam tematów do rozmów, nie było między nami niezręcznej ciszy, ale czy powinno mnie to cieszyć?

– Wejdę na chwilę do sklepu. – Miłosz, wskazał na przesuwane drzwi.

– Okej.

– Będziesz tu jak wyjdę? – Uśmiechnął się znacząco.

– To się okaże, jak… wyjdziesz.

Wysoki brunet pokręcił głową z uśmiechem i zniknął za drzwiami. Tymczasem ja oparłam się o ścianę budynku, starałam się zapanować nad chaosem panującym w moim ciele i umyśle. Cały czas zastanawiałam się nad sygnałami, które mi wysyłał. Czułam, że jego atrakcyjność, poczucie humoru i inteligencja coraz bardziej mnie intrygują, ale czy mogłam pozwolić sobie na tak wiele?

Pewnym krokiem wyszedł ze sklepu i nerwowo zlustrował otoczenie. Kiedy mnie dojrzał, dostrzegłam na jego twarzy ulgę. Podszedł i wręczył mi styropianowy kubek gorącej herbaty.

– Mam nadzieję, że nie masz bardzo wysublimowanego gustu w kwestii herbat, przypuszczam, że ta nie jest z najwyższej półki – zaśmiał się.

– Smak herbaty w dużej mierze zależy od towarzystwa, w jakim się ją pije.

– Rozumiem. Postaram się sprostać twoim oczekiwaniom – powiedział z łobuzerskim uśmiechem i wyciągnął papierosa. – Wiem, wiem, zły nawyk, ale jakieś wady trzeba mieć.

– I tu się z tobą zgadzam. Poczęstujesz mnie?

– Palisz? – zapytał zaskoczony. – Wiesz, że to niezdrowe? – Wręczył mi papierosa i pokręcił głową z dezaprobatą.

– Czar prysł przez te fajki? – zaśmiałam się i wypuściłam z płuc duży obłok dymu. Spojrzałam na niego kokieteryjnie, uwodziłam go, choć sama w to nie wierzyłam. Spojrzał na mnie tak, jakby przyjmował wyzwanie, ale mimo to skupił się na przyziemnych sprawach, nie mogłam go zrozumieć.

– Wypij herbatę, póki jest ciepła, chłodno się zrobiło. – Narzucił na moje ramiona kurtkę.

– Dzięki – odparłam i poprawiłam skórzany materiał na ramionach.

– Mówiłaś o wolności i lataniu, pozwoliłaś sobie na lot ku wolności?

Dotknął mojej dłoni, a wzrok skierował na nieduży tatuaż na wewnętrznej stronie nadgarstka. Znak nieskończoności z symbolem pióra i odlatującymi ptakami.

– Widzisz tego ptaka? – Wskazałam na małą, czarną sylwetkę spoczywającą na znaku nieskończoności. – Nim jestem, cały czas przygotowuję się do lotu.

– Ciekawe – wychrypiał zamyślony. – Czemu akurat taki symbol?

– Ma w sobie wiele znaczeń, kiedy go robiłam, nawet nie przypuszczałam, że wszystkie będą mnie dotyczyły. – Wzruszyłam ramionami, po czym uciekłam przed jego wzrokiem.

– Powiesz coś więcej? – Zmarszczył brwi z zaciekawieniem.

– Ulotność i odrodzenie, spełnianie swoich marzeń i wychodzenie poza ustalony schemat, szeroko rozumiana wolność. Całe życie o to wszystko walczę.

– Przyjdzie taki czas, że wygrasz. – Zbliżył się do mnie i odgarnął kosmyki włosów z mojej twarz.

Dotyk opuszek jego palców, choć tak obcy i zakazany, był niezwykle przyjemny. Wpatrywaliśmy się głęboko w swoje oczy, mimowolnie delikatnie przygryzłam wargę. Jego tęczówki przybrały ciemniejszy odcień, a usta zbliżyły się do moich. Gwałtownie odsunęłam się od niego i spojrzałam wymownie na jego przedramię.

– Czekam na rewanż. – Wskazałam na jego tatuaż.

– Ten przypomina mi o drodze mojego życia i nieubłagalnie przemijającym czasie. Są w życiu rzeczy, przed którymi nie da się uciec – powiedział zadumany.

Kiedy znaleźliśmy się przed domem, oparł się o bok samochodu i przyciągnął mnie do siebie. Poczułam jego zmysłowy i delikatny dotyk na twarzy, popatrzył na mnie w tajemniczy sposób i nakazał iść spać. Po czym zniknąwszy we wnętrzu samochodu, odjechał. Pozostawił mnie kompletnie zagubioną, z burzą trudnych myśli i niechęcią do samej siebie. Stałam w bezruchu i patrzyłam na znikający samochód, starałam się poukładać sobie w głowie to, co się wydarzyło. Ponownie dotknęło mnie poczucie winy i liczne wyrzuty sumienia. Zrzuciłam w przedpokoju jego kurtkę, po czym udałam się do łazienki. Marzyłam tylko o gorącej kąpieli.

Naciągnęłam kołdrę po sam czubek głowy, tak jakby miała ona opanować moje rozpędzone myśli i pragnienia. Przed oczami pojawiali mi się na zmianę tajemniczy brunet i Tomasz. Zasnęłam ze łzami na policzkach i z poczuciem, że to, co się wydarzyło, nie powinno mieć żadnego znaczenia. Miałam syna i to właśnie jemu chciałam poświęcić całą siebie. Ignacy miał już ojca i nikt nigdy mu go nie zastąpi. Nie wyobrażałam sobie, żebym mogła wprowadzić innego mężczyznę do naszego życia. Byłam z niepełnej rodziny i doskonale pamiętałam, jakie problematyczne stało się codzienne życie z partnerami moich rodziców.

Rozdział 3

Obudziłam się około ósmej, w duchu dziękowałam, że są wakacje i ta godzina nie oznacza pierwszej godziny zajęć. Lubiłam swoją pracę, ale po dziesięciu miesiącach z ulgą korzystałam z uroków wakacji. W granatowym szlafroku z wielkim kapturem udałam się do kuchni. Do jaskrawozielonej filiżanki nalałam kawę z ekspresu i z paczką papierosów ruszyłam na werandę. Zajęłam miejsce na narożnej sofie, w towarzystwie ćwierkania ptaków, przerywanego szczekaniem psów, i pisków dzieci z sąsiedztwa. Ponownie zastanawiałam się, czemu to wszystko się tak ułożyło, czemu go straciłam… Nieskończenie wiele razy zadawałam sobie te same pytania.

Nasz dom od zawsze był moją ostoją i przystanią, ale z każdym dniem bez jego śmiechu, bez jego słów, bez niego stawał się inny, wywoływał lawinę wspomnień. Wspomnień, z którymi nie zawsze potrafiłam sobie poradzić. Wszędzie widziałam Tomasza, każde miejsce, każdy przedmiot, wszystko było z nim związane. Tęskniłam, tak cholernie tęskniłam. Brakowało mi go, kiedy zasypiałam, kiedy się budziłam, kiedy siedziałam na kanapie i wtedy, kiedy nie miałam komu postawić trzeciego talerza przy posiłku.

W mojej pamięci bez przerwy przewijała się chwila, w której odebrałam telefon ze szpitala. „Pani mąż miał wypadek, proszę niezwłocznie przyjechać”.Kiedy stanęłam przed lekarzem, wiedziałam, co chce mi powiedzieć, widziałam to w jego oczach. „Pani mąż nie żyje, nie udało się go uratować. Obrażenia były zbyt rozlegle. Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy. Przykro mi”.

Nie, to nie może być prawda, pomyślałam i opadłam na krzesło w sterylnym i zimnym korytarzu. Resztkami sił wybrałam numer Maksa. Nie wiedziałam, ile czasu upłynęło, zanim wpadł z Wiktorem do szpitala. Nie miałam odwagi spojrzeć im w oczy, nie miałam odwagi zmierzyć się z okrutną prawdą. Prawdą, która zniszczyła całe moje życie. Ogarnęła mnie kompletna pustka, z której nie było ucieczki. Jedyną rzeczą, do której się zmusiłam, była prośba, żeby zabrali gdzieś Ignacego, żeby uchronili go przed moim bólem.

Nie pamiętam, jak znalazłam się w łóżku, w którym spędziłam kolejne dni. Nie jedząc, nie śpiąc, nie odzywając się do nikogo. Widziałam tylko postacie, które co jakiś czas wchodziły do pokoju i upewniały się, że jeszcze tam jestem – żywa. Nie byłam w stanie zająć się organizacją pogrzebu i zgromadzeniem całej dokumentacji, do dzisiaj nie widziałam aktu zgonu. Nie chciałam go zobaczyć, nie potrafiłabym przeczytać tej krótkiej urzędowej adnotacji, pozbawionej uczuć i człowieczeństwa. Wszystkim zajął się Wiktor, jak zwykle stanął na wysokości zadania.

Przez trzy dni i trzy noce zbierałam w sobie siły, aby poinformować syna o śmierci ojca. Moja bratowa przywiozła Ignacego do naszego domu, a ja najspokojniej, jak potrafiłam, wydusiłam z siebie, że jego tata nie żyje. Jego oczy, jego płacz i moja niemoc były straszne, odbierały mi wszelkie siły. Kolejne dni i pogrzeb były dla nas najtrudniejszym czasem w życiu. Wiktor na zmianę z Maksem i moją mamą czuwali przy Ignacym, kiedy ja po raz kolejny zatraciłam się w swoim smutku. Nikt nie potrafił do mnie dotrzeć, nikt, nawet moja matka w końcu się poddała. Nie chciałam nikogo widzieć, obwiniałam cały świat o to, co się stało, nie mogłam normalnie oddychać, nie mogłam żyć…

Odpaliłam kolejnego papierosa. Od śmierci Tomasza paliłam stanowczo za dużo. Nagle poczułam wibrację telefonu w kieszeni szlafroka. Zerknęłam na ekran.

Jak spałaś, Natalio? Mam nadzieję, że nie myślałaś za dużo. Miłosz

Skąd wiedział, co miałam w głowie? Chciałam odpisać, ale stwierdziłam, że to bez sensu. Nie warto brnąć w coś, co nie ma przyszłości. Wstałam z sofy i zdecydowałam się na poranny jogging. Wcisnęłam na tyłek obcisłe legginsy, do uszu słuchawki i otoczona głośną muzyką zamknęłam drzwi. Muzyka ucichła, usłyszałam kolejny sygnał przychodzącej wiadomości.

Myślałaś, i to dużo, za dużo.

Postanowiłam zakończyć zakazaną relację, która wpędzała mnie w niezliczoną ilość wyrzutów sumienia.

Dziękuję za wczoraj, tak, masz rację, myślałam i doszłam do wniosku, że ten jeden spacer nam wystarczy. Pozdrawiam N.

Biegłam swoją stałą trasą. Leśne, wąskie drogi przypominały mi o Tomaszu, o naszych beztroskich spacerach, wspólnym porannym joggingu czy wieczornych rozmowach. Przysiadłam na trawie skąpanej w letniej rosie, a z moich oczu poleciały łzy. Łzy niemocy i bólu. Tęskniłam, tak cholernie za nim tęskniłam, za tą stabilizacją, miłością, troską, za zaufaniem i za współodpowiedzialnością. Tęskniłam za odległym życiem, do którego nie było już powrotu.

Podczas drogi powrotnej biegłam najszybciej, jak tylko mogłam, z trudem łapałam każdy kolejny oddech. Uciekałam, ale przed tęsknotą i przeszłością nie dało się uciec. Wsunęłam się przez niedomkniętą bramę do ogrodu i skierowałam w stronę werandy. Oparłam ręce na kolanach i starałam się uspokoić oddech. Kiedy uniosłam wzrok, poczułam na sobie świdrujące spojrzenie Miłosza.

– Płakałaś? – zapytał. Podszedł do mnie i chwycił mnie za ramiona.

– Co ty tu robisz? – niemal krzyknęłam.

– Chciałem cię zobaczyć.

Spojrzałam na niego zupełnie zagubiona, starałam się nie widzieć w nim jego piękna i doskonałości, ale było to niemożliwe. Nawet jego nos, który w przeszłości niejednokrotnie musiał zostać złamany, zamiast go szpecić czynił go jeszcze bardziej męskim i mrocznym.

– Miłosz, nic o mnie nie wiesz, napisałam ci chyba dość wyraźnie, to nie jest odpowiedni czas. – Uwolniłam się od jego rąk.

– Natalio, a o co cię prosiłem? Nie mówiłem przypadkiem, żebyś za dużo nie myślała, nie posłuchałaś. – Przekrzywił głowę i wpatrywał się we mnie.

Poczułam się jak mała dziewczynka, która nieźle nabroiła. Jego przenikające szare spojrzenie kolejny raz namieszało w mojej głowie.

– Mam ciepłe rogaliki, zjesz?

– Daj mi dziesięć minut, ogarnę się. Zapraszam do środka.

Nie potrafiłam go zbyć, choć czułam, że właśnie tak powinnam postąpić. Otworzyłam drzwi i wskazałam mu, aby wszedł. Zatrzymał się w wejściu i objął moje drżące ciało, które z każdą chwilą pragnęło być bliżej niego. Schylił głowę i złożył na moich ustach delikatny pocałunek.

– Pozwól, niech czas płynie, nie ingeruj w to.

Dźwięk jego telefon uwolnił mnie od obezwładniającego, ale zakazanego dotyku. Szepnęłam, że idę się odświeżyć, po czym szybkim krokiem udałam się w kierunku schodów. Niemal biegłam, chciałam uciec przed własnymi pragnieniami, które ze zdwojoną siłą zaczynały wychodzić na zewnątrz.

Ciepły strumień wody uspokajał mnie i pozwalał na uporządkowanie burzy myśli. Owinęłam się miękkim i grubym ręcznikiem, stanęłam przed zaparowanym lustrem i nasmarowałam ciało kroplami lawendowego balsamu. Wytuszowałam rzęsy, a na usta nałożyłam bladoróżową szminkę, wszystko robiłam na wskroś mechanicznie, nie miałam odwagi spojrzeć na swoje odbicie.

Kiedy otworzyłam drzwi, zobaczyłam Miłosza opartego o framugę, odruchowo chwyciłam ręcznik i upewniłam się, że pozostanie na swoim miejscu.

– Co tu robisz?

Nie odpowiedział, wbił we mnie wzrok i zbliżył się do mojego drżącego ciała. Wyciągnął dłoń i opuszkami palców dotknął linii obojczyków. Czułam, że mój oddech mimowolnie przyśpiesza. Pochylił głowę i zbliżył usta do mojej szyi, ciało bez zgody umysłu odrzuciło głowę do tyłu. Objął rękoma moją twarz i wdarł się w usta, które o niczym innym nie marzyły, jak tylko o tym, aby poczuć jego smak. Kiedy moje dłonie rozpoczęły wędrówkę po jego szyi i karku, wziął mnie na ręce i skierował się do sypialni. Pewnym, aczkolwiek delikatnym ruchem ułożył moje spragnione bliskości ciało na aksamitnej narzucie łóżka. Usiadł na mnie okrakiem, błądził rękoma po brzuchu i udach. Spojrzałam na niego, ale mój wzrok skupił się na beżowej ścianie znajdującej się tuż za nim. Na ścianie, na której dostrzegłam siebie w objęciach Tomasza.

– Nie mogę. Nie tu – wydyszałam, uwalniając się z jego uścisku.

Spojrzał na mnie niepewnie i uniósł ręce. Kiedy wychodził z sypialni, zerknął na zdjęcie, na którym emanowałam szczęściem w objęciach męża. Pobiegłam za nim, kiedy udało mi się z nim zrównać, złapał mnie za rękę i spojrzał głęboko w oczy.

– Przepraszam, masz swoje życie, a ja… – Zrobił pauzę i skierował się w stronę swojego auta, po chwili rzucił: – Twój samochód będzie tu za niecałą godzinę.

Rozdział 4

Dni upływały mi na zaległych porządkach w domu i ogrodzie, w mojej głowie panował mętlik. Męczyły mnie dylematy i wątpliwości. Spotkanie Miłosza kompletnie zburzyło mój z trudem budowany spokój ducha. Starałam się żyć tak, jak wcześniej, tak, jakby nigdy nie stanął na ścieżce mojego życia. Część mnie pragnęła bliskości i miłości, ale druga bardzo się jej bała. Bała się tego, co nowe i nieznane. Letni, ciepły wiatr muskał moją subtelnie opaloną skórę, kiedy schematycznie rozwieszałam kolejne ubrania na balkonie. Działałam jak maszyna, precyzyjnie i dokładnie, tak było najbezpieczniej. Równe metalowe pręty suszarki rozstawione w identycznych odstępach z idealnie powieszonymi ubraniami ukazywały sposób, w jaki żyłam przez ostatnie dwa lata. Każdą czynność wykonywałam według określonego schematu, odhaczałam kolejne punkty. Robiłam to, co musiałam, udawałam normalność. Dopiero Miłosz pokazał mi, że potrafię inaczej, przy nim udało mi się odrzucić swój bezpieczny sposób działania na rzecz dawnego, zapomnianego życia.

Usłyszałam dźwięk telefonu, na wyświetlaczu widniał napis „Dyrektor Klubu Ignacego”. Zrobiło mi się gorąco, do mojej głowy napłynęły niepokojące myśli.

– Witam, z tej strony Konrad Kostrzyński.

– Witam – wydukałam z przerażeniem.

– Dzwonię do pani w sprawie sytuacji, która miała miejsce ubiegłej nocy. Kilkoro podopiecznych odłączyło się od grupy podczas nocnych podchodów, właśnie w tej grupie był Ignacy, wrócili do hotelu po dwóch godzinach nieobecności i niestety wyczuwalny był od nich alkohol.

Zamarłam, nie spodziewałam się takiego zachowania po moim synu. Otrzymałam informację, że władzom obozu zależy na rozmowie z rodzicami podopiecznych i ustaleniu dalszych kroków działania. Szybko przeanalizowałam, ile zajmie mi dojazd na Mazury, zapewniłam trenera, że w przeciągu trzech godzin znajdę się na miejscu. Do torebki wrzuciłam najpotrzebniejsze rzeczy, po czym wskoczyłam do samochodu.

Poczułam, że to ja odpowiadam za zachowanie młodego, który przez ostatnie dwa lata tak wiele przeżył, że w końcu musiał gdzieś odreagować. Nie miałam pojęcia, co powinnam mu powiedzieć. Włączyłam zestaw głośnomówiący i zadzwoniłam do Wiktora.

– Hej – jęknęłam zrezygnowana.

– Co się dzieje, Natka?

Po moim jednym słowie potrafił wyczuć, że coś jest nie tak. Opowiedziałam mu o wyskoku Ignacego i czekałam na jakieś sensowne rady.

– Mam do ciebie dojechać?

– Nie, poradzę sobie. Po prostu nie wiem, co mam mu powiedzieć. Obydwoje wiemy, że musiał gdzieś odreagować.

– Zadzwonię do niego i wybadam sytuację. Trzymaj się i nie denerwuj.

– Dzięki, na razie.

Zastanawiałam się, co w tej sytuacji zrobiłby Tomasz. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to poważna rozmowa z Ignacym. Zawsze staraliśmy się rozmawiać i omawiać wszystkie pojawiające się problemy. Przypuszczałam, że na rozmowie by się nie skończyło. Tomek bardzo kochał Ignacego, ale był wymagającym i konsekwentnym rodzicem. Zupełnym przeciwieństwem mnie, w pełni się uzupełnialiśmy. Znając Tomka, młody nie wywinąłby się od konsekwencji. Jeśli już się o coś kłóciliśmy, to najczęściej o metody wychowawcze. Ja, odwieczna przeciwniczka kar i zakazów, a on, miłośnik jasnych zakazów i nakazów. Choć czułam, że młody powinien ponieść jakąś karę, to wiedziałam, że nie będę w stanie jej na niego nałożyć. Najpierw musiałabym sama rozliczyć się z tego, co zrobiłam przez ostatnie dwa lata, a właściwie z tego, czego nie zrobiłam.

Kiedy spojrzałam na ekskluzywny hotel, zaczęłam zastanawiać się, gdzie podziały się czasy, gdy kolonie odbywały się w zwykłych pensjonatach albo w szkołach. To miejsce było przepiękne, czy dzieciaki naprawdę potrzebowały jeszcze alkoholu? Oparłam się o bok samochodu i odpaliłam papierosa. Kątem oka dostrzegłam, że po drugiej stronie ulicy ze spuszczoną głową stoi Miłosz. Odwrócił się, w tym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Wstrząsnęły mną sprzeczne emocje, podekscytowanie mieszało się ze strachem i narastającymi obawami.

– Witaj, Natalio – rzekł, po czym delikatnie pocałował mój policzek.

Po raz kolejny w jego towarzystwie czułam dreszcz przebiegający po całym ciele.

– Cześć – powiedziałam z udawaną obojętnością. – Witaj w gronie wybrańców karnie ściągniętych na obóz – skwitowałam z delikatnym uśmiechem.

– Akurat ciebie bym się tu nie spodziewał. Nie ukrywam jednak, że twój widok niezwykle mnie cieszy.

Ułożył dłoń na moim policzku, kolejny raz poddałam się jego dotykowi. Jednak, starając się wyznaczyć bezpieczny dystans, cofnęłam się. Lekko przekręcił głowę i zmarszczył ciemne brwi, tak jakby zastanawiał się nad moimi intencjami.

– Jak pomyślę, co mogło się wydarzyć, to mam ochotę zamknąć Lenę do osiemnastki w domu – wychrypiał.

– Spokojnie, najważniejsze, że są cali i zdrowi – odparłam spokojnie. – Zresztą przypomnij sobie, jak sam byłeś nastolatkiem.

– Tak jak i ty nie byłem aniołem – odparł, po czym lekko uniósł kąciki ust. – Właśnie dlatego chcę Lenę ochronić przed błędami, które sam popełniłem – stwierdził z widocznie posmutniałą miną.

Z kolejnych nadjeżdżających samochodów wysiadały same małżeństwa, tak się cudownie złożyło, że nikt z nich się nie rozwiódł i nikt nie umarł. Zatęskniłam za Tomaszem, wiedziałam, że z nim byłoby mi znaczniej łatwiej. Niestety stałam sama, właściwie to nie sama, w towarzystwie tajemniczego bruneta, który jeszcze bardziej mieszał w mojej głowie.

– Chodź, nie mamy wyjścia. – Wskazał na drzwi hotelu. – Chętnie się dowiem, co oni takiego nawywijali. – Objął mnie delikatnie ramieniem i skierował w stronę wejścia.

Choć nie chciałam się do tego przyznać, jego subtelny dotyk dał mi ogromne wsparcie.

– Zapraszam państwa do sali konferencyjnej – zawołał trener z miną pełną dezaprobaty.

Pan Konrad ze srogą miną i ostrym tonem głosu wygłosił nam wykład na temat szkodliwości alkoholu dla organizmu młodego sportowca i skrajnej nieodpowiedzialności naszych dzieci. Dostaliśmy niezły ochrzan za nasze pociechy, chwilami odnosiłam wrażenie, że część rodziców, łącznie ze mną, poczuła się tak, jakby to oni oddalili się od grupy i skosztowali zakazanego owocu. W pewnym momencie Miłosz zabrał głos i zapytał, czemu nikt z opiekunów nie zorientował się, że część dzieci opuściła grupę. Niepewne miny członków władz obozu upewniły mnie, że nie spodziewali się takiego obrotu sprawy i nie byli przekonani co do właściwej odpowiedzi.

Zerknęłam na Miłosza, dostrzegłam na jego twarzy wściekłość i zdenerwowanie. Jego dłonie splatały się w nerwowych ruchach, a szczęka pulsowała.

– Myślałem, że moje dziecko jest tu bezpieczne – rzekł głośnym i stanowczym głosem. – Widzę, że z procedurami bezpieczeństwa macie tu państwo spore problemy – dodał, po czym wyszedł z sali.

Szedł pewny siebie, z wysoko uniesioną głową, pozostawiał za sobą aurę wszechmocy i władczości. Ton jego głosu, szorstki i oschły, przeszył całą salę. Huk zamykanych drzwi i jego napięta sylwetka upewniły mnie, że nie należy do typu grzecznych chłopców.

Główny trener z niezadowoloną miną zaczął cytować fragmenty regulaminu, zapewniał nas, że z ich strony wszelkie procedury zostały zachowane. Starałam się załagodzić sytuację, zapytałam o możliwe rozwiązanie sprawy. Trener powiedział, że do rodziców należy decyzja, czy zabiorą dzieci do domu, czy zostaną one do końca obozu. Poproszono nas jednak o wyciągnięcie konsekwencji z zachowania naszych pociech, informując, że oni jako trenerzy również narzucą młodzieży odpowiednie kary. Od zawsze nienawidziłam słowa „kara”, nie rozumiałam płynących z niej korzyści. W życiu wyznawałam teorię nagradzania, a nie karania. Byłam jednak świadoma, że w sporcie istnieją inne zasady, nie zamierzałam podważać autorytetu trenerów. Zdecydowałam, że to Ignacy podejmie decyzję o ewentualnym powrocie do domu.

Z ulgą wyszłam przed hotel. Poczułam na swojej skórze orzeźwiający powiew powietrza i lekkie promienie wakacyjnego słońca. Z nadzieją na szybki powrót dzieciaków z treningu skierowałam się w stronę alejki spacerowej. Kiedy pochłonięta własnymi myślami przemierzałam starannie wypielęgnowany ogród z równo przystrzyżonymi drzewkami i dywanem zielonej trawy, dostrzegłam Miłosza. Siedział na ławce z rękoma opartymi na kolanach, głęboko zaciągał się papierosem. Widziałam, że jest przybity i skołowany. Przysiadłam się do niego, ale nie odzywałam, wybrałam ciszę, która często mówiła więcej niż tysiące słów.

– Zabierasz Ignacego do domu?

– Muszę z nim porozmawiać, ale podjęłam decyzję, że to on wybierze, co będzie dalej. Trener zapewnił, że poniosą konsekwencje swojego zachowania i nas jako rodziców też o to prosił.

– O to się nie martw – odrzekł stanowczo. – Lena długo nie zobaczy telefonu i laptopa – skwitował rozdrażniony.

– Powiedz, co to da? – wtrąciłam z oburzeniem.

Miłosz gwałtownie wstał i odparł:

– W życiu trzeba ponosić konsekwencje swojego działania, zaufałem jej, a ona to po prostu olała, pomyśl, co mogło się wydarzyć.

– Zrobisz, jak chcesz – rzuciłam, podnosząc na niego wzrok. – Uważam jednak, że wystarczającą konsekwencją z wczorajszego zdarzenia jest nasz pobyt tutaj.

Za plecami Miłosza dostrzegłam grupę młodzieży, wskazałam na nich ręką, wtedy mój towarzysz bez słowa udał się w ich stronę. Kiedy zrównał się z Leną, pilnie zlustrował ją wzrokiem, ona patrzyła na niego niepewnie.

– Sorry, mamo. – Usłyszałam głos Ignacego.

– Czasem w życiu robimy głupie rzeczy. – Przytuliłam go. – Chodź, przejdziemy się i pogadamy.

Szliśmy otoczeni ciepłymi promieniami słońca i mazurskimi krajobrazami. Widziałam, że młodemu było wstyd, kilka razy przeprosił mnie za to, że mnie zawiódł. Ale… Kto tak naprawdę kogo zawiódł? Po wysłuchaniu mojej przydługiej gadki moralizatorskiej obiecał, że taka sytuacja już się nie powtórzy, i po raz kolejny mnie przeprosił. Podjął decyzję, że zostanie do końca obozu, jeśli oczywiście poradzę sobie bez niego. Kolejny raz zapewniłam go, że daję sobie radę. Przerażał mnie jego strach o mnie, ale przypomniałam sobie, że w dzieciństwie robiłam dokładnie to samo. Przez długi czas dźwigałam na swoich barkach ciężar odpowiedzialności za rodziców. Zaklinałam się, że moje dziecko nie będzie musiało tego robić, a jednak życie napisało inny scenariusz, niż ja sobie wyśniłam. Ignacy powielił mój schemat działania.

– Coś czuję, że trener nie będzie dla was taki łaskawy jak ja – zaśmiałam się.

– Już poranny trening był koszmarny, a co będzie dalej, strach się bać. – Pokręcił głową. – Mamo, za pół godziny jest obiad, muszę lecieć się ogarnąć. Wolę się nie spóźnić – dodał, przewracając oczami.

– Boże, jaka dyscyplina – wykrztusiłam z przerażeniem. – Na pewno nie chcesz wrócić z mamusią do domu?

– Potem się jeszcze zobaczymy – krzyknął i zniknął za drzwiami hotelu.

Za swoimi plecami usłyszałam ostry i zdecydowany ton głosu Miłosza. Odwróciłam się, dostrzegłam, że kłóci się z Leną. Dziewczyna, wymachując rękoma, próbowała mu coś wytłumaczyć, jego ciało było spięte, a wyraz twarzy nieodgadniony. Nagle usłyszałam rozpaczliwy krzyk Leny: „Gdyby mama żyła, byłoby inaczej”.

Zamarłam, próbowałam przetrawić to, co usłyszałam. Nagle wszystko stało się jasne, on wiedział, jak cierpiałam, z jakim bólem musiałam zmagać się każdego dnia po śmierci Tomasza. Rozumiał to, bo sam przez to przeszedł. Informacja o śmierci mojego męża ujawniła w nim empatię, która była odbiciem jego własnych doświadczeń. Po raz kolejny spojrzałam w ich stronę, poczułam ogarniający mnie smutek. Wysoki brunet nie odpuszczał, stał kompletnie niewzruszony stanem, w jakim znajdowała się jego córka. Miałam ochotę podbiec do niej i ją przytulić, zapewnić jej choć odrobinę wsparcia. Co on najlepszego wyrabiał?

Dziewczynka krzyknęła, że ma dość, i wbiegła do hotelu, a Miłosz tonem pozbawionym emocji zawołał, aby się spakowała. Kiedy mnie mijała, dostrzegłam na jej opalonej twarzy łzy, przelotnie na nią spojrzałam i obdarzyłam subtelnym uśmiechem. Tylko tyle mogłam dla niej zrobić…

Stłumiłam w sobie chęć ochrzanienia Miłosza i skierowałam się w stronę samochodu. Ominęłam go szerokim łukiem, ale kiedy otwierałam drzwi auta, poczułam mocny uścisk na swoich ramionach.

– Zaczekaj – rzekł przez zaciśnięte zęby. – Porozmawiaj ze mną.

– O czym chcesz rozmawiać? Może o tym, że córka zaraz cię znienawidzi.

Miłosz spojrzał na mnie surowo, był wściekły. Jego ciało się napięło, a ramiona wydały mi się jeszcze szersze niż dotychczas. Nerwowo przeczesywał dłonią włosy.

– Nie rozumiesz, że mogło jej się coś stać? – zapytał szorstko.

– Nie uchronisz jej przed wszystkim – mówiłam wściekła. – Chyba że planujesz zamknąć ją w domu do osiemnastki. Tylko nie licz na to, że potem nie zniknie z twojego życia… – dodałam.

Wskazałam dłonią, aby się przesunął, ale on oparł się o drzwi mojego samochodu. Zupełnie nie przejął się tym, o co go poprosiłam. Przyciągnął mnie do siebie, a ja spojrzałam w jego oczy, złość ustąpiła miejsca zagubieniu i bezsilności.

– Robię to dla niej – wymamrotał.

– Rozumiem, że kochasz Lenę nad życie i chcesz ją chronić, ale ona jest nastolatką i trochę inaczej to wszystko postrzega. Potrzebuje ciebie, a nie twoich nakazów i zakazów. –Wysunęłam się z jego objęć i stanęłam w bezpiecznej odległości. Spojrzał na mnie niepewnie i schował ręce w kieszeniach spodni. – Naucz się z nią rozmawiać, osiągajcie kompromisy, inaczej ją stracisz.

– Czyli nie nadaje się na ojca, tak? To chciałaś mi powiedzieć między słowami? – Wbił we mnie ostre spojrzenie.

– Nie.

– Pójdę porozmawiać z trenerką Leny – rzekł i pewnym krokiem odszedł w stronę hotelu.

– Przepraszam – wyszeptałam znacznie za cicho.

Kolejny raz powiedziałam stanowczo za dużo. Nie miałam prawa go pouczać i narzucać własnych metod wychowawczych. Byłam jego znajomą, a nie panią pedagog, która mogła pozwolić sobie na wykład o pozytywnej relacji między rodzicem i dzieckiem. Kolejny raz snułam przed nim czystą teorię, szkoda, że zapomniałam o tym, że w praktyce sama jej nie sprostałam. Przez ostatnie dwa lata popełniłam zbyt wiele błędów, aby teraz móc bezkarnie kogoś pouczać. Chciałam mu pomóc, a wyszło jak zwykle.

Postanowiłam odnaleźć trenera Ignacego, który jako jeden z niewielu był wtajemniczony w naszą sytuację rodzinną. Poznaliśmy go, kiedy Ignacy miał siedem lat i rozpoczął swoją przygodę z lekkoatletyką. Choć był tuż po studiach, okazał się wyjątkowo kompetentnym trenerem. Dzieciaki go uwielbiały, miał do nich niesamowite podejście. To jemu zawdzięczaliśmy każdy sukces młodego. Nawet po śmierci Tomasza wspierał Ignacego i pokazywał, jak sport może mu pomóc w przejściu żałoby.

– Dzień dobry, gdzie znajdę pana Wojtka? – zapytałam wysoką dziewczynę z kasztanowymi włosami.

– Przed chwilą wyszedł. – Rozłożyła ręce. – Myślę, że może być u swoich chłopaków piętro wyżej. – Z uśmiechem wskazała ręką w stronę schodów.

Wojtek stał w drzwiach jednego z pokoi i toczył gwarną rozmowę z jego lokatorami. Podeszłam bliżej i poprosiłam o chwilę rozmowy.

– W czym mogę pani pomóc? – Spojrzał na mnie z zaciekawieniem.

– Mam ogromną prośbę, jeśli cokolwiek w zachowaniu Ignacego zwróci pana uwagę, proszę o informację. Obawiam się, że sytuacje podobne do wczorajszej mogą się jeszcze powtórzyć. Czuję, że Ignacy stara się odreagować wszystko, co się wydarzyło przez ostatni czas.

– Pani Natalio, skąd taki czarny scenariusz? Odbyłem z nim dzisiaj poważną rozmowę i wydaje mi się, że sporo zrozumiał – stwierdził z pewnością siebie.

– Miejmy nadzieję – odparłam niepewnie.

– Podczas treningów dam im trochę w kość, aby za szybko nie zapomnieli o tym, co zrobili – zaśmiał się, ukazując równe, białe zęby. – Jeśli cokolwiek mnie zaniepokoi, dam pani znać. Nie pozwolę, aby taki talent się zmarnował. Będę miał go na oku, bądźmy w kontakcie – dodał, dyskretnie mierząc mnie wzrokiem.

– Dziękuję. – Obdarzyłam go ciepłym uśmiechem.

– Nie ma za co.

– Mam nadzieję, że do końca obozu nie zaistnieje potrzeba, żebym się tu ponownie pojawiła. – Przewróciłam oczami i uśmiechnęłam znacząco. – Pożegnam się z synem i uciekam.

– Właściwie chętnie bym się z panią ponownie spotkał – odrzekł, a ja oblałam się rumieńcem.

– Do widzenia – wydukałam i szybko odeszłam.

Szłam długim korytarzem, kiedy niespodziewanie usłyszałam za sobą znajomy, stanowczy i władczy ton głosu.

– On cię podrywał, Natalio. – Miłosz skierował wzrok w stronę oddalonego od nas trenera. – Właściwie to wcale mu się nie dziwię, jesteś piękną kobietą.

– Nie sądzę.