Siła żaru - Kędzierski Antoni - ebook + książka

Siła żaru ebook

Kędzierski Antoni

2,7

Opis

Granica między rzeczywistością a szaleństwem bywa zadziwiająco cienka

Katarzyna otrzymuje tajemniczą kopertę od swojego dawnego ukochanego. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mężczyzna nie żyje od roku, a list wręczył jej… obecny mąż. W kopercie Katarzyna znajduje zaproszenie do tajemniczego domu pośrodku lasu…
Na miejscu spotyka Franciszka, osobliwego przewodnika, dzięki któremu rozpoczyna podróż przez kolejne niezwykłe pokoje. Każdy z nich daje jej pretekst do coraz głębszego zanurzania się we własnych wspomnieniach – aż do momentu, w którym granica między iluzją a rzeczywistością zaczyna się zacierać…

Nie muszę iść. A w końcu na zaproszeniu napisano „w trzeci piątek miesiąca letniego”. Czyli zawsze mogę pójść tam za miesiąc albo za dwa. Chyba że chodzi o miesiąc przesilenia letniego. Dlaczego on mi to robi? Co chce mi przekazać? Przestań o nim myśleć, Katarzyno. Po prostu przestań.
Szybko zdecydowałam. Nie pójdę. Porwę całe zaproszenie na kawałki i o wszystkim zapomnę. Nie dam sobą więcej manipulować. Nie będę robić tego, co on chce. Ale ta kartka, to „Pamiętaj, co mi obiecałaś”…
Pukanie do drzwi. Prędko schowałam list do kieszeni. Michał.
– Kochanie, wszystko w porządku? Może pojedziemy razem na wycieczkę?
Westchnęłam głośno. Potrzebuję przerwy od mojego męża. Może przejdę się na spacer? Do lasu mam niedaleko. Uwielbiam lasy; bardzo się w nich relaksuję. A najgorsze jest to, że on i o tym wiedział.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 493

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,7 (3 oceny)
1
0
0
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Kuszla

Nie oderwiesz się od lektury

Czy jesteście w stanie wyznaczyć granicę pomiędzy szaleństwem a żalem? Czy znacie książki, które stanowią jedynie przynętę do tego, aby otworzyć Wasze umysły? 💙💙💙💙🖤🖤🖤💙💙💙💙 Moje życie jest niekończącym się żalem, przeplatanym przemożną tęsknotą. Choć od pewnego czasu jestem mężatką, to moje serce nawet na moment nie przestało bić do tego jedynego. I gdyby nie tak wiele przeciwieństw, to u jego boku stałabym dzisiaj. Gonitwę kłębiących się w mojej głowie myśli przerywa list w srebrnej kopercie, którą kazał przekazać były partner mojemu mężowi wtedy, kiedy sam zobaczy, iż nie radzę sobie z jego odejściem. Jakie to dziwne… Ciekawość i tęsknota sprawia, że wiedziona zapachem byłego kochanka, postanawiam udać się do miejsca, w którym coś na mnie czeka. Ale co to będzie? Wiem tylko tyle, że nie będzie odwrotu, a niektóre drzwi zostaną bezpowrotnie dla mnie zamknięte… Miałam ogromny problem z napisaniem recenzji tej książki. Od wczoraj próbowałam złożyć myśli w całość, aby móc podzi...
00

Popularność




Rozdział I

W moim życiu nie ma go już trzy lata. Ze świata zniknął rok temu. A mimo to nadal mi o sobie przypomina. Czy on to robi specjalnie? Przecież wiedział, że już nigdy się nie zobaczymy – a i tak zdecydował się ponownie wtargnąć do mojego życia. Jakbym i bez tego nie miała go wystarczająco dużo w głowie.

W dłoni trzymałam małą kopertę. Nie była zaadresowana do mnie, ale pachniała nim. Przez chwilę zastanawiałam się, jakim cudem jego zapach mógł utrzymać się na papierze tak długo. Bałam się, że tylko ja go czuję. Zapytałam Michała, czy kartka nie pachnie jakoś dziwnie, ale zamiast potwierdzić, w zadumie przekrzywił głowę i spojrzał na mnie tym swoim litościwym wzrokiem. Nienawidziłam go za ten wzrok.

Jeszcze nie otworzyłam koperty. Nie miałam odwagi. Wyjrzałam przez okno, w oddali fruwały wróble. A może to kruki? Tak, to z pewnością kruki, ale chciałabym, żeby to były jednak wróble. Kruki to zły omen. I przypominają mi o pogrzebie.

Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym wydarzeniu. Miało miejsce we wrześniu zeszłego roku. Cała ceremonia była mała i żałosna. Przyszło trzynaście osób. Wszyscy oprócz mnie płakali, nawet Michał. Ale on płakał raczej z nienawiści. A może ze szczęścia?

Nie było trumny. Po nim zostały tylko popioły. I dobrze. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym zobaczyła jego twarz. Pocałowałabym go? A może zgasiła papierosa na jego wątłym, martwym czole? Wolę o tym nie myśleć. Ha! Gdyby tylko to było takie proste.

Pamiętam dobrze mowę jego matki. To znaczy, nie mam pojęcia, co ta kobieta mówiła, pamiętam jedynie, jak mówiła. To był kruchy, łamiący się głos pełen miłości, zazdrości i zawiści. Zatrzymywała się kilkukrotnie podczas swojej przemowy; raz określiła go „twórcą noszącym dobro światu”. Wtedy nie wytrzymałam. Wybuchłam obleśnym śmiechem, który szybko przerodził się w przeraźliwy płacz. Kochałam go wtedy. I za to go nienawidzę. Michał po tym incydencie wyprowadził mnie z kaplicy.

– Jeśli nie chcesz, nie musisz tego otwierać, kochanie. – Łamiący się głos wyrwał mnie z zamyślenia. – Ale to była jego wola, żebym ci to przekazał w razie potrzeby. A teraz jest potrzeba.

– I zgodziłeś się? Przecież go nie znosiłeś! – Nie mogłam powstrzymać krzyku.

– Nigdy nie powiedziałem, że go nie znoszę. A zresztą, on zawsze chciał dla ciebie dobrze. Byliście w końcu bardzo blisko.

Wzdrygnęłam się i łypnęłam na Michała takim wzrokiem, że musiał się odwrócić. Po co mi mówi takie rzeczy? Czy to nie właśnie o tym próbuję tak nieudolnie zapomnieć?

– Nie musiałeś mi tego mówić. – Zimno moich słów przeszyło i mnie.

– Masz rację, przepraszam. Po prostu nie mogę patrzeć, jak cierpisz. Czy chcesz, żebym jeszcze z tobą pobył? A może czegoś potrzebujesz? – szeptał Michał.

Taki kochany. Nienawidzę go za to. Zawsze ma rację, wie, co powiedzieć, i nigdy się nie denerwuje. Nawet jak na niego krzyczę, to on zwyczajnie mnie przytula, tak jakby nic się nie działo. A czasami, kiedy jestem w jego ramionach, mam ochotę go zabić. Ale kto by mnie wtedy tak przytulał jak on? Przecież go kocham, nie mogłabym go zabić, to tylko głupie myśli.

– Nie, nie potrzebuję, zostaw mnie samą. – Zmusiłam się do uśmiechu. – Czekaj – dodałam, gdy już miał wyjść. – Czy możesz mi powiedzieć, jakie konkretnie zostawił ci instrukcje?

Michał zawahał się, spojrzał na mnie tym swoim litościwym wzrokiem i usiadł na łóżku, a jego dłoń opadła na moje udo. Lubię dotyk jego dłoni.

– Napisał, że jeśli kilka miesięcy po tym wszystkim nadal będziesz pogrążona w smutku, co zostawił do oceny mi, mam ci wręczyć tę kopertę. I powiedzieć ci, że bardzo mu na tobie zależało. – Michałowi ledwo przeszło to przez gardło. Jest naprawdę dobrym człowiekiem, że pomimo wszystko mi to mówi. Kocham go za to. – Z początku nie chciałem ci tego dawać, nie wiedziałem, jak to na ciebie wpłynie, ale wreszcie przemogłem się. I tak długo zwlekałem, minął prawie rok – dodał niemrawo, jakby coś ukrywał. – Nie wiem, co jest w środku, ale jeśli istnieje cień szansy, że to ci pomoże, to daję ci to z chęcią. – Widziałam, jak w jego lewym oku zaczęła kręcić się łza. – Kocham cię, Katarzyno. I wiem, że byliście blisko. Wiem, że wasza relacja była dla ciebie…

– Zamknij się! – Wstałam gwałtownie. – Nie waż się mówić takich rzeczy. Nie masz prawa w ogóle o nim mówić! Nie masz pojęcia, jaki on był. On był wszystkim tym, czym jesteś ty, i wszystkim tym, czym nigdy nie będziesz! Nienawidzę go za to, rozumiesz? Nie-na-wi-dzę!

Gdy tak krzyczałam, Michał, jak zwykle w pełni opanowany, uśmiechnął się blado i podszedł do drzwi.

– Nie wiem, jak ci pomóc. Ale on może wiedział. Może ten list rzeczywiście ci pomoże – mruknął i zniknął za drzwiami.

Jak ten gnój mógł zasugerować, że niby ja go ko… nawet mi to przez gardło nie przechodzi. A nawet jeśli byłaby to prawda, to co? Nie mam na to wpływu! Ale na to, z kim spędzam życie, wpływ mam i przecież wybrałam Michała! Przecież za niego wyszłam! Czemu mi mówi, że czuję coś do innego?! Czemu to akceptuje?! A może on naprawdę tego wszystkiego nie rozumie? Uch! Czy on zawsze musi być taki idealny?

Położyłam się na łóżku, zapatrzyłam w sufit i zaczęłam się uspokajać. Przypomniał mi się nasz ślub. To było dwa lata temu. Było hucznie i zabawnie – tak jak powinno być na każdym weselu. Pamiętam, jak mówiłam „tak”. Pamiętam, jak Michał powiedział „tak”. I pamiętam, jak myślałam o nim, gdy całowałam Michała, by przypieczętować swoje małżeństwo. Zaprosiliśmy go, ale i tak nie przyszedł. Zerkałam parę razy na widownię kościoła, bo wydawało mi się, że gdzieś go widzę. Czułam jego zapach.

Po ślubie odbyło się wesele. Tańczyłam i rozmawiałam z całą familią i znajomymi szczerze i wesoło. A później wróciłam z Michałem do domu i kochaliśmy się. To był ostatni raz, gdy czułam się naprawdę szczęśliwa. A potem zapłakałam.

Dłoń nadal zaciskałam na kopercie. Nie miałam odwagi jej otworzyć. A tak w ogóle, to po co miałabym ją otwierać? Przecież nie rozmawiał ze mną trzy lata! Co może mi mieć do przekazania? Czy nie zostawił mnie zeszłego roku już bezpowrotnie? Po co mi to wszystko? Chcę po prostu zapomnieć!

Przypomniał mi się dzień, w którym dowiedziałam się o jego śmierci. Byłam wtedy na Mazurach. Przybijaliśmy właśnie jachtem do portu, gdy o nim pomyślałam. Wpisałam jego imię i nazwisko w wyszukiwarkę w telefonie. Zawsze tak robiłam, gdy chciałam sprawdzić, co się z nim dzieje. Trzy lata temu stał się niemałym celebrytą i od tamtego czasu wszystko, co robił, można było wyszukać bezproblemowo w sieci. Pamiętam, jak zadrżała mi ręka i prawie wpadłam do wody, gdy przeczytałam najnowsze wiadomości. W jego domu pod Warszawą wybuchł pożar. Ogień trawił cały budynek tak prędko, że na nic zdała się pomoc straży pożarnej i innych. Z domu wybiegła jedna osoba – jakaś suka, rzekomo jego ówczesna kochanka. Wołała o ratunek, błagała, aby ktoś mu pomógł, ale nikt nie chciał ryzykować swojego życia i wejść do środka. Gdy kolejnego dnia opanowano pożar i odpowiednie służby dostały się do domu, w środku nie było już jego zwłok. Zostały same kości i popiół. Jego popiół. Ostatni, niknący proch, pozostawiający po sobie jedynie ulotne wspomnienie.

Z początku nie wierzyłam, co mówią. Roztrzęsiona zamknęłam się w swojej kabinie i nie rozmawiałam z nikim, nawet z Michałem. Myślałam, że to musi być nieprawda. Że nawet jeśli pożar rzeczywiście był, to on musiał przeżyć. Może to kolejny fortel, żeby zwrócić na siebie moją uwagę? Najgorsze było to, że w całej kabinie czułam jego zapach. Przez kolejny tydzień nie rozmawiałam z nikim. Michał nie naciskał. Dowiedział się, o co chodzi. Był dla mnie wtedy bardzo kochany. Nienawidzę go za to.

Dopiero gdy oficjalnie ogłoszono go zmarłym, stwierdziłam, że to jednak dzieje się naprawdę. Nadal miałam pewne wątpliwości, ale nadzieja powoli nikła. Nie rozumiałam tylko, po co spisał wcześniej testament. Przecież był zaledwie trzy lata starszy ode mnie. W sile wieku. Kto wtedy pisze testament? Czy może to oznaczać, że on chciał umrzeć? A może zrobił to dla mnie? Może myślał, że to mnie od niego uwolni?

Otarłam ze złością łzy. Znów przypomniałam sobie o kopercie, która gładko leżała w mojej dłoni. Przysunęłam ją do twarzy. Ponownie poczułam jego zapach. Przecież muszę otworzyć jego wiadomość. On tego chciał. A on chciał dla mnie zawsze jak najlepiej. To była jedyna osoba, która naprawdę mnie znała. Która znała moją duszę. Która kochała całą mnie. Zawdzięczam mu wszystko, co mam. Zresztą, to jest ostatni z nim kontakt, jaki będę miała w życiu. Muszę ją otworzyć.

Niepewnie rozdarłam kopertę. W środku coś połyskiwało. Bardzo się bałam, ale mimo to wyjęłam zawartość koperty. Były w niej dwie kartki – zlękłam się, bo rozpoznałam na jednej z nich znajome pismo, i zdziwiłam się na widok drugiej kartki, którą wykonano z gładkiego i połyskującego srebrzystego materiału.

Na początku złapałam kartkę ze znajomym pismem. Było na niej napisane tylko „Pamiętaj, co mi obiecałaś”. Rozpłakałam się, gdy to przeczytałam. Pamiętaj, co mi obiecałaś? O czym on może mówić? Uh! Czy robi to tylko po to, abym go wspominała? Skąd mam pamiętać, co mu obiecałam, przecież nie widzieliśmy się trzy lata! Czy naprawdę myśli, że przez cały ten czas pozostał w mojej głowie? Uh! A najgorsze jest to, że była to prawda…

Szybko schowałam kartkę z jego pismem do kieszeni. Nie mogłam na nią dłużej patrzeć. Moją uwagę przykuła druga kartka. Wyglądała jak bilet, a może niejeden powiedziałby, że jak zaproszenie na imprezę ekskluzywną. Pośrodku nadrukowano niczego mi nieprzypominający dom; miał on dwa piętra, tyle że drugie było szersze od pierwszego i finalnie kontury budynku przypominały literę V. Przyjrzałam się rysunkowi bliżej i dopiero wtedy dostrzegłam, że przy domu dorysowano dwa wystające z ziemi prostokąty – po jednym z dwóch stron – a z prostokątów owych wyrastały filary podtrzymujące górne piętro. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś podobnego. Nad rysunkiem umieszczono napis po łacinie. Fabula nostra, nostrum effugium. Nie rozumiem łaciny, ale zawsze doprowadzały mnie te łacińskie docinki do szału. Kto jeszcze używa dziś tego języka? Na szczęście słowa pod spodem były już po polsku. „Nasz las. O zmierzchu w trzeci piątek miesiąca letniego”. I nic więcej. Tylko takie pieprzenie. Co to ma znaczyć? Zapomniałam już, jak bardzo lubił być tajemniczy. Z nim zawsze była zabawa. Niby znałam go w pełni, a zawsze musiał mnie zaskakiwać. I nie zawsze w sposób pozytywny…

Siedemnasty czerwca. Piątek. Trzeci piątek miesiąca. Czemu to akurat dzisiaj? Czy on to wszystko zaplanował? Zerknęłam na zegarek. Trochę po trzynastej. Na pewno bym się wyrobiła. Ale po co? I co tam właściwie może być? Czy coś tam ukrył? Czy nie mógł mnie zwyczajnie zostawić? Nienawidzę go. Jego i jego świata. A najgorsze jest to, że ja byłam dużą częścią tego świata… albo jestem, jak widać.

Nie muszę iść. A w końcu na zaproszeniu napisano „w trzeci piątek miesiąca letniego”. Czyli zawsze mogę pójść tam za miesiąc albo za dwa. Chyba że chodzi o miesiąc przesilenia letniego. Dlaczego on mi to robi? Co chce mi przekazać? Przestań o nim myśleć, Katarzyno. Po prostu przestań.

Szybko zdecydowałam. Nie pójdę. Porwę całe zaproszenie na kawałki i o wszystkim zapomnę. Nie dam sobą więcej manipulować. Nie będę robić tego, co on chce. Ale ta kartka, to „Pamiętaj, co mi obiecałaś”…

Pukanie do drzwi. Prędko schowałam list do kieszeni. Michał.

– Kochanie, wszystko w porządku? Może pojedziemy razem na wycieczkę?

Westchnęłam głośno. Potrzebuję przerwy od mojego męża. Może przejdę się na spacer? Do lasu mam niedaleko. Uwielbiam lasy, bardzo się w nich relaksuję. A najgorsze jest to, że on o tym wiedział. O wszystkim wiedział. Przestań, Katarzyno. Przestań o tym myśleć. Co się dzisiaj z tobą dzieje?

– Nie. Chcę się przejść sama. Pójdę do lasu. Muszę pomyśleć.

Chwila ciszy. Wahanie. Smutny, głośny wdech i wydech.

– Dobrze. Tylko weź komórkę. I wróć przed zmierzchem. Wiesz, że to niebezpieczne dla kobiet, aby chodzić samotnie późno po lesie.

– To niebezpieczne i kropka – odburknęłam. – Dla każdego. Nie tylko dla kobiet. A ja potrafię o siebie zadbać.

– Dobrze, kochanie – odpowiedział i zniknął w kuchni.

Czy on kiedykolwiek mógłby się ze mną pokłócić? Zawsze ustępuje, zawsze mówi mi „dobrze, kochanie”. Nie znoszę tego. Traktuje mnie jak bóstwo. Z początku było to całkiem przyjemne, ale teraz, po dwóch latach mieszkania z nim, mam już tego serdecznie dość. On tak nigdy nie robił. Wytykał mi wszystkie błędy. Przy nim czułam, że rozwijam się szybciej niż przy kimkolwiek innym. A jedyne, co robi Michał, to… uh, przecież kocham go, nie powinnam się na niego złościć. Nie powinnam ich porównywać.

Wyszłam z naszego apartamentu i niedługo potem stałam przed wejściem do lasu. Nie miałam żadnego konkretnego planu. Chciałam po prostu przejść się.

Było dużo ludzi. Uwielbiałam obserwować uśmiechy na twarzach małych dzieci. Ja jako maluch też ciągle się uśmiechałam, nawet bez specjalnego powodu; a trzeba powiedzieć, że nie miałam idealnego dzieciństwa. Minęła mnie dwójka szkrabów – chłopczyk i dziewczynka. Kiedyś, jak przez krótki okres myślałam, że to z nim będę miała dzieci, chciałam mieć właśnie dziewczynkę i chłopczyka, najlepiej w bardzo podobnym wieku, ale nie w tym samym. Myślałam wtedy, że rodzeństwo jest bardzo ważne, uczy współżycia z drugą osobą, empatii i innych takich. A co więcej, obcowanie od dziecka z drugą płcią na tak intymnym poziomie z pewnością pomaga w rozwoju. Chciałam dać mojemu potomstwu jak najwięcej możliwości. Teraz nie przepadam za dziećmi.

Przeszłam cały las. Nie myślałam już o nim. Myślałam o tym, co powiedział Michał. O tym, jak uwypuklił to, że jestem kobietą i że to właśnie dlatego spacerowanie w lesie po zmierzchu może być dla mnie niebezpiecznie. Strasznie mnie to zdenerwowało. Nie tylko to, że zwrócił uwagę na moją płeć, ale najbardziej to, że miał trochę racji. Trudno mi się czuć bezpiecznie w niektórych miejscach. I nie mówię tu o lesie po zmroku – w końcu kto się tego w ogóle nie boi? – ale o wszystkim innym. Pomyślałam o tym, jak jeszcze przed Michałem bałam się wyjść sama na ulice Warszawy w gorszych dzielnicach miasta. W sumie nawet nie wiem dlaczego, bo nikt mnie nigdy nie zaatakował. Ale za to często zaczepiały mnie oblechy, ile to razy słyszałam, gdy szłam po dwudziestej pierwszej po Pradze Południe, jakie to ja mam piękne ciało. Czasami faceci zastępowali mi drogę, nazywali uroczym kasztankiem, zapewne ze względu na moje włosy. Ale nie każdy z nich jest zły. Niektórzy pochwalą mój uśmiech, oczy, ubiór albo zwyczajnie rzucą mi nieśmiałe spojrzenie pełne upojenia. A inni kompletnie nie zwrócą na mnie uwagi. Tylko czasami czułam się nieco zagrożona, gdy zaczepiała mnie cała grupa barczystych facetów. Zawsze myślałam wtedy, że gdyby chcieli, z łatwością mogliby mnie złapać i zrobić ze mną wszystko. Przyspieszałam wtedy kroku i jak najszybciej wracałam na główną ulicę.

Straszne obrazy wyłaniały się z czeluści mojej pamięci, gdy zorientowałam się, gdzie jestem. Jak opętana szłam przez ulice Konstancina i wiedziałam już doskonale, dokąd zmierzam. Sięgnęłam do kieszeni. Mój bilet leżał na swoim miejscu. Ktoś mi pomachał. Jacyś znajomi. Odmachałam machinalnie, z nadzieją, że wezmą to za zwykłe pozdrowienie. Oczywiście tak się nie stało. Zwrócili się w moją stronę i już mieli zacząć mówić, lecz jedna z dziewczyn, której imienia nie pamiętałam, ujrzała widocznie moją udrękę, wzdrygnęła się, przestraszona, i zatrzymała resztę. Mogłam spokojnie iść dalej, teraz już ze spuszczoną głową. W Konstancinie mam dużo znajomych – nie chciałabym, żeby ktoś jeszcze mnie poznał.

Stwierdziłam, że zachowanie mojej znajomej było niezbyt grzeczne. Czy na mojej twarzy rzeczywiście aż tak bardzo maluje się cierpienie? Ależ bez przesady, przecież nie cierpię dużo bardziej niż inni! Przeżywam zwyczajnie wszystko to, co każdy czasami przeżywa: zagubienie, rozczarowanie, żałobę, smutek… Może tylko nieco zwielokrotnione… Dlaczego więc byłam dla tamtej dziewczyny aż tak odpychająca? Czy może dlatego, że na mojej twarzy dostrzegła cień siebie? Czy zawsze już tak będzie? Czy ludzie szczęśliwi są szczęśliwi tylko dlatego, że odrzucają ludzi smutnych? Jeśli tak, to szczęśliwą być nie pragnę, bo szczęście musi być prawdziwym złem. Ale to musi być przecież jakoś inaczej… Nie wiem, głowa mnie boli i tak głupio mi się myśli.

Weszłam do naszego lasu. Nie wiedziałam, gdzie iść dalej, ale coś we mnie wiedziało. Cały czas zastanawiałam się, czy to on wszystko zaplanował… ale szybko odrzuciłam tę myśl. Nie myśl o nim, Katarzyno. Wchodziłam w las coraz głębiej, coraz bardziej się ściemniało. Zauważyłam tęczę. Nie wiem, skąd ona mogła się wziąć, bo deszcz wcześniej nie padał, ale i tak mimowolnie się uśmiechnęłam.

Ten las wyglądał inaczej niż poprzedni. Nikogo tu nie było. W ogóle jakoś tak dziwnie się czułam. Jakby zaraz miało się coś zdarzyć. Coś niesamowitego. Wokół było coraz gęściej i jasny las stawał się ciemny. Zaraz miał zapaść zmierzch. Zaśmiałam się na myśl, że jestem niczym Dante na początku swojej Boskiej komedii – „w ciemnym lesie, na połowie czasu…”. W końcu zmierzch jest czasem połowiczny, można powiedzieć: między dniem a nocą, światłem a ciemnością. Poetycko. On by się ucieszył. Ja nigdy nie byłam erudytką. Często mnie za to łajał i dawał kolejną lekturę do nadrobienia. Mówił, że trzeba dużo czytać, że to bardzo człowieka rozwija. Może i miał rację, ale przez niego nienawidzę już książek. Zapach papieru przypomina mi za bardzo jego zapach.

Ktoś na mnie wpadł. Zlękłam się, odskoczyłam natychmiastowo i już miałam zaczął uciekać – kto nie boi się takich spotkań w lesie – gdy ujrzałam, kto mnie potrącił, i zrazu uspokoiłam się. Był to wątły staruszek, lekko przygarbiony, z koszyczkiem w ręku.

– Przepraszam panią bardzo, nie spostrzegłem pani! Ależ proszę się nie bać, nie gryzę, zagapiłem się zwyczajnie – rzekł serdecznie. – A gdzie pani się wybiera, jeśli można zapytać? Wybaczy pani pytanie, z natury jestem bardzo ciekawski.

– Ja? Sama nie wiem…

– A, to zresztą bardzo ładny cel podróży, jak się nie wie, gdzie się idzie, takie spacery są najlepsze moim zdaniem. Wie pani, pytam, bo dzisiaj w okolicy zaskakująco dużo ludzi.

– Tak? – zapytałam nieobecnie.

– Tak, tak! Jakieś wielkie zamieszanie, rozumie pani. Często wybieram się w te okolice na grzyby i obawiam się, że wszystko mi powyzbierają, ale oni chyba nie na grzybobranie, są na to zbyt zabiegani, przecież każdy wie, że na grzyby trzeba mieć przede wszystkim spokój i cierpliwość!

– Tak, rzeczywiście, to bardzo ciekawe, ale…

– Oczywiście, nie zatrzymuję pani, widzę przecież, że ma pani w ręce jakiś ładny srebrny bilecik, zapewne wybiera się pani na imprezę! Ha! Młodość… Proszę korzystać i do zobaczenia! – rzucił i odszedł.

Patrzyłam chwilę za odchodzącym staruszkiem. Ciekawe spotkanie. Zawsze będzie zaskakiwać mnie, z jaką łatowścią i chęcią niektórzy ludzie nawiązują kontakty, nawet z tymi, których spotykają przypadkowo w lesie. A na dodatek to spotkanie coś mi przypomniało; nie wiem do końca czemu, ale to całe „zamieszanie” i „dużo ludzi” sprawiło, że wpadłam w zadumę… Uh! Przecież nie po to tu jestem, żeby analizować każdą taką błahostkę, powinnam iść dalej, ku… no właśnie, ku czemu? Na chwilę przez tego staruszka zapomniałam już, gdzie, po co i dla kogo idę. Na moment zapomniałam o nim. O jego nędznym „Pamiętaj, co mi obiecałaś”, o jego podejrzanym srebrnym zaproszeniu… Uh! Muszę się dowiedzieć, o co tu chodzi.

W pewnym momencie, gdy przeszłam pomiędzy dwoma wysokimi drzewami, ujrzałam w oddali kontury czegoś podobnego do domu. Zerknęłam na bilet; przede mną było to samo miejsce, które nadrukowano na srebrnej kartce. Z pewną satysfakcją przyspieszyłam kroku i znalazłam się na małej polanie, na której oprócz pięknej trawy i znienawidzonych przeze mnie róż był tylko stary dom. Został wyłożony szarymi kamieniami, porośnięty mchem i winoroślą, dach miał nieco podniszczony, a z jego okien biła groza. Do wejścia prowadziły stare schody, a prostokąty, które widziałam wcześniej na rysunku, okazały się czymś w rodzaju sufitu podziemia – na oko zrobiono je z innego materiału, o wiele mocniejszego niż zwykły kamień. Filary podtrzymujące drugie piętro były zdobione pięknymi freskami, a barwą ujmująco dopasowywały się do reszty budowli. Dom rzeczywiście przypominał literę V. Gdy podchodziłam do budynku, zastanawiało mnie bardzo, po co ktoś miałby budować w ten sposób dom. Przystanęłam przed wejściem, bo nie wiedziałam, co robić dalej.

Główne drzwi otworzyły się i wyłonił się z nich blady mężczyzna w białym garniturze, o fioletowych oczach i srebrnych włosach, wysokości nieomal dwóch metrów. Wyglądał na nastolatka. Z początku jego widok przeraził mnie, ale w tym człowieku było coś, co bardzo szybko koiło nerwy. On też taki był. I za to go nienawidzę.

Mężczyzna nic nie mówił. Patrzył na mnie badawczo. Intuicyjnie podałam mu swój srebrzysty bilecik. Obejrzał go uważnie, przytaknął w zadumie i rozluźnił się, ale nadal nic nie mówił. O co jeszcze mogło mu chodzić? Czy to nie to zaproszenie było kluczem do… no właśnie, do czego właściwie? Uh. Mężczyźni. A mówią, że to my jesteśmy niekomunikatywne.

Chwilę tak staliśmy, a albinos obserwował mnie, jakby nadal czegoś oczekiwał. Nie miałam innego pomysłu, więc z bólem oddałam mu kartkę z jego pismem. Z tymi tajemniczymi słowami „Pamiętaj, co mi obiecałaś”.

– Ach! Pani Katarzyna! No przecież! – Rozweselił się błyskawicznie. Skąd on zna moje imię? – Przepraszam za moje wcześniejsze usposobienie, środki bezpieczeństwa; nie chcemy tu intruzów, rozumie pani. – Jego głos był głęboki i niski, ale kryło się w nim dużo serdeczności. Gdy przyjrzałam mu się bardziej skrupulatnie, stwierdziłam, że musi mieć około szesnastu lat. – Zapraszam do środka! No, co pani taka zakłopotana, przecież po to pani tu przyszła, prawda?

Patrzyłam na niego nieufnie. Dziwny straszny dom pośrodku lasu i równie dziwny albinos przewodnik to nigdy nie jest dobre połączenie. Chyba musiałabym w ogóle nie mieć oleju w głowie, żeby wejść do środka… A z drugiej strony – to przecież on mnie tu wysłał. On chciał, żebym tu weszła. Czy nie powinnam spełnić jego ostatniej prośby? On przecież nigdy nie chciał dla mnie źle. Może i temu albinosowi nie ufałam, ale ufałam jemu.

Mężczyzna odchrząknął, otworzył drzwi nieco szerzej i ponowił swoje zaproszenie. Uh. Przecież doskonale wiem, że muszę wejść do środka. Przecież wiem, że muszę wreszcie to rozwikłać i zakończyć. Wzięłam głęboki wdech i przekroczyłam próg tajemniczego domu.

Rozdział II

– Proszę usiąść. – Mężczyzna wskazał mi ławkę, której opisywać nie będę, bo nie ma takiej potrzeby.

Usiadłam. Powietrze było wilgotne niczym w starej piwnicy. Pomieszczenie nie było ani szerokie, ani wąskie, ani duże, ani też małe; zresztą trudno mi opisywać takie rzeczy, gdy nie widzę potrzeby. Dla mnie ważne było tylko to stare wielkie pianino stojące naprzeciwko. I te róże na instrumencie. Wstawiono je do brudnego wazonu. Róże, róże, róże. Co tu robią te róże? Uh. Jak ja nienawidzę róż. Kojarzą mi się z fałszem. Nie mogliby tu postawić kamelii? Nie wiem, ale od kiedy tu weszłam, głupio mi się myśli. Potarłam dłońmi kolana. Stres. Gdzie jest ten wysoki albinos? Na chwilę straciłam go z oczu i już gdzieś znika. O, jest, siedzi za tamtym ubogim biurkiem.

Odchrząknęłam. Nic. Nawet na mnie nie spojrzy. Trzymał w rękach zabrudzony gruby notes i coś w nim bazgrał. Chwilę tak siedziałam, zamknęłam nawet oczy i zachciało mi się spać. Co ja tu robię? Może cierpię? Właśnie! Gdzieś ostatnio przeczytałam ładne słowa, że życzyć szczęścia nie należy, bo jego nie ma, życzyć trzeba siły do znoszenia cierpienia[1]. Smutne i niezaprzeczalnie prawdziwe. Ale co ja tu robię? Pomyślałabym o nim, ale jakoś mi się głupio myśli, nie chce mi się nic.

Odchrząknęłam. Zerknął na mnie ze zdziwieniem, wstał jak piorunem trzaśnięty i trzęsącym się krokiem podszedł do mnie pokracznie. Patrzył na mnie z góry. Ja siedzę, a on stoi. Czego chce ode mnie? I ten zapach: co to za zapach? Czy to róże lekko uwiędłe? Może, ale to i tak nie ma znaczenia; od tego zapachu coraz ciężej i ciężej, a myśli pourywane i głowa pęka. O czym to ja…?

– Pani Katarzyno – mówi wreszcie tym swoim głosikiem. – Proszę wstać i wykonać dziesięć podskoków.

Zesztywniałam. Przesłyszałam się? Czy może on jakiś głupi?

– Po co skakać?

– Pani Katarzyno – skąd zna moje imię? – dziesięć podskoków to chyba niewiele, z pewnością pani da radę. Proszę mnie słuchać, w końcu jestem pani przewodnikiem.

– Nie będę skakać, skakać, skakać.

– Musi pani skakać, bo bez skakania pani skakać nie będzie i wtedy jak pani skakać będzie?

Moje myśli jakieś pourywane. Czy tak mężczyzna myśli? Kot? Słoń? Ten pan z fioletem w oczach? Ale co tam, wstaję i skaczę: jeden, dwa, trzy, cztery…

– Ha! – Złapał się za brzuch i przyjaźnie zaśmiał. – No już, żartowałem przecież, wybaczy pani, czasami z nudów robię sobie żarty, a rzadko miewam tu gości. – „Rzadko” wymówił w sposób nijaki, jakby nie do końca słowo to rozumiał. Wyjmuje coś z kieszeni. Podaje mi. Zakłada na palec. Coś mnie zabolało, poczułam jakby ukłucie. Co to? Pierścień. Diamentowy pierścień. – Proszę to tu nosić; to miejsce potrafi wpływać w różny sposób na umysły ludzi ze świata normalnego. A ten pierścień panią ochroni: mam tylko nadzieję, że kształt się pani podoba?

Oglądam pierścień. Róża, róża, róża. Aż to nudne się zrobiło. Przecież ja nienawidzę róż, kojarzą mi się z fałszem, kocham kamelie, kamelie są przepełnione nadzieją, są dla mnie symbolem nowych początków, ale nie, nigdzie kamelii nie ma, są tylko te przeklęte róże. Ale co to? Łatwiej mi się myśli: nadal głupio, ale łatwiej, łatwiej! Ha! A ten pierścień jaki ładny: cały błyszczący, a i kolor nie do określenia – czerwień, purpura, fiolet ciemny, może karmin? Ale skup się, Katarzyno! Jak już myślisz nieco normalniej, to przydałoby się zadać nieco normalniejsze pytania.

– Co to za miejsce? I skąd pan zna moje imię? A zresztą, kim pan jest w ogóle? – Mój głos zabrzmiał bardzo władczo, nieomal groźnie, a każdy wie, że jeśli istnieje broń na świecie, jest nią władczy głos kobiety.

– Spokojnie, pani Katarzyno. – Uśmiechnął się serdecznie. – Na wszystko naraz nie odpowiem, a przede wszystkim chciałem przeprosić za moje wcześniejsze zachowanie. Troszkę panią zbyłem; muszę przyznać, na moment zapomniałem, że pani tu jest. Nie tak zachowuje się dobry przewodnik, a więc przepraszam. Musiałem napisać coś w Księdze.

– W Księdze? Czemu pan tak dziwnie wymawia to słowo? Chodzi o tę podniszczoną książkę? Przecież to wygląda jak zwykły notatnik!

– Być może to zwykły notatnik, ale dla mnie jest to Księga. Wie pani, jak się ma rzeczy małe, to nadaje im się wielkie znaczenie. A mój notatnik to Księga nie bez powodu, zapisuję w niej to i owo. Ale teraz to i tak nieważne. Chyba czas zacząć naszą podróż. Już tłumaczę – dodał, gdy ujrzał na mojej twarzy kolejne to pytania. – Pani zaproszenie to bilet wstępu do tego miejsca. Jak to miejsce się nazywa, tego nie wiem, bo o tym dawno już zapomniano, zresztą to i tak nie ma znaczenia. Tutaj można robić wiele, ale zazwyczaj się tu rozmawia. Nie ze mną, ale z nimi: ze wszystkimi, co zostali.

Patrzę na niego groźnie. Co to za bzdury? Po co on tak gada? Raz wyraźnie, potem przyjaźnie, innym razem tajemniczo. Nie mógłby tak wszystkiego naraz mi powiedzieć? A z drugiej strony, jak tak naraz powiedzieć? Może mówi, jak potrafi.

– Nie rozumiem – powiedziałam grzecznie. Niby nie prosiłam o wyjaśnienia, ale przecież wiadomo, że „nie rozumiem” to najlepsze pytanie.

– Skoro dostała pani zaproszenie i dotarła tutaj, jest pani z pewnością istotą zagubioną; tylko takie odnajdują to miejsce. Sam do końca nie wiem, jak ono działa, jestem tylko przewodnikiem. Ale wiem, że przychodzą tu jedynie istoty zagubione i cierpiące. Zapyta pani: czego tak poszukują? A ja musiałbym wtedy rzec: nie wiem. Ja po prostu piszę rzeczy w Księdze i raz na jakiś czas zdarzy się mi powiedzieć coś przydatnego.

Przestaje mówić i patrzy na mnie bez mrugania. Czeka, a ja myślę. Istota cierpiąca. Czy nie wszyscy wpisują się w ten opis? Wydaje się, jakby nie wiedział, co mówi. Może powinnam stąd wyjść? Uh. Ale przecież on zostawił mi to zaproszenie. Chciał, żebym tu przyszła. Co chciał mi przekazać?

– Czy mogę stąd wyjść? – pytam w końcu.

– Oczywiście, w każdej chwili. Ale ominie panią, pani Katarzyno, wiele słów i myśli, które może odmieniłyby pani życie. Z pewnością nie jest tu pani bez powodu. Proszę spojrzeć. – Wskazał korytarz na lewo, potem na prawo. – To jest wejście na nasz parter, a to jest wyjście.

– Takie tajemnicze miejsce i piętro nazywa się tu zwyczajnie parterem? – zapytałam z nutką ironii.

– Niektórzy nazywają parter Czyśćcem, ale sam nie wiem czemu, nie mam wstępu do osób tam przebywających: jestem jedynie przewodnikiem.

– A co jest na górze? – Podeszłam do schodów naprzeciw, ale gdy spojrzałam wyżej, nie ujrzałam nic, było za ciemno.

– Tam nikt nie wchodzi, nie ma na to po Czyśćcu sił. Ja sam byłem tylko u progu. Podobno jest to miejsce niczym Raj, gdzie zaśpiewać można melodie niebiańskie, jednak co tam jest naprawdę, tego nie wiem, pani Katarzyno.

Skądś doszedł do mnie huk i suchy śmiech szaleńczy. Z przestrachem spojrzałam na albinosa i ujrzałam w jego oczach przerażenie i zakłopotanie. Chciałam już o to spytać, ale on udawał, że sytuacji tej nie było, prędko zaczął nową myśl.

– Miejsce, w którym jesteśmy teraz, to przedsionek, łącznik wszystkich trze… dwóch pięter. Zakładam, że będzieby poruszać się tylko po Czyśćcu. Wejdziemy korytarzem lewym i okrążymy cały ten dom, dojdziemy tu z powrotem korytarzem prawym. Gdyby mnie pani zgubiła… Pani Katarzyno, czy pani mnie słucha?

Nie słucham. Jestem jakby w malignie, a jedną nóżką stoję na schodach. Umysł mam już kompletnie trzeźwy. Czuję się całkiem normalnie, nie powinnam mieć żadnych głupich myśli. A więc skąd to? Bo to z pewnością musi być… jego zapach. Tak, tak: czuję jego zapach.

– Pani Katarzyno! – zgromił mnie. – Proszę mnie słuchać: zazwyczaj jestem bardzo uprzejmy, ale instrukcje to poważna sprawa, proszę mi wierzyć.

– Tak, tak, już idę. – Dziwnie było słuchać, jak ktoś podnosi na mnie głos. Michał nigdy tego nie robi, a ostatnio czas spędzam (marnuję raczej) głównie z nim (ale kocham go przecież). – Ale czy może mi pan przynajmniej powiedzieć jeszcze parę rzeczy… panie…

– Franciszku.

– Panie Franciszku. – Nie pasuje do niego to imię. – Jakie piękne imię! – Uśmiechnął się. – Będę panu mówiła na ty, przepraszam, jeśli to problem, ale nie lubię tych wszystkich konwenansów.

– Oczywiście, pani Katarzyno, jak pani sobie życzy. Proszę pytać, jak ma pani pytania. Potem zapewne będzie pani myśleć o wszystkim sama, a ja stanę się niemym przewodnikiem, zazwyczaj tak się dzieje.

– Skąd znasz moje imię?

Speszył się i poprawił nieznacznie krawat.

– Może pani się to wydać nieco dziwne, ale było ono w mojej Księdze. Nie mogę nic więcej powiedzieć, a i więcej mówić na ten temat nie potrzeba.

Powoli wszystko stawało się dla mnie jasne: trafiłam do domu wariatów prowadzonego przez kolejnego wariata. Księga. Pierścień. Czyściec. Raj. Też mi coś. Przecież to wszystko musi być wielkim żartem! Ale nie… on by mi tego nie zrobił. Czyli to raczej prawda, a przynajmniej Franciszek tak myśli – tylko skąd on zna moje imię? Przecież nie mogło być zapisane w jego zeszycie, a w sposób magiczny się tam nie znalazło. Zresztą to i tak nie ma znaczenia.

– Dobrze, powiedzmy, że ci wierzę. To w takim razie: wiesz, dlaczego mogłam dostać zaproszenie?

– A od kogo je pani dostała, pani Katarzyno?

Wzdrygnęłam się, ale milczałam. Nie chcę o tym mówić. Nie chcę o tym myśleć. I nie będę.

– Rozumiem. – Uśmiechnął się nieznacznie, odczytał moje uczucia. – Pozwoli pani, że wezmę z biurka swoją Księgę, klucze oraz lampę, gdyż nie zawsze będzie jasno, i wtedy możemy iść.

Odwrócił się i odszedł. W tym samym czasie usłyszałam ciche drapanie, potem szloch, łkanie i śmiech. Franciszek zdawał się tego nie słyszeć. Spojrzałam w stronę źródła tych dźwięków. Pianino. I te róże. Róże, róże, róże. Fałszywy kwiat. Ale co to? Za pianinem coś było… jakieś drzwi, metalowe drzwi. Zrobiłam krok w stronę, skąd dobiegało drapanie, a ono wzmogło się jeszcze bardziej. Ktoś lub coś drapało o drzwi, które ukryto za wielkim pianinem. Zawahałam się, podeszłam jeszcze bliżej, stanęłam przy pianinie. Wszystko ucichło.

– Gra pani? – zapytał Franciszek z nutą zdenerwowania w głosie. Stał za mną.

– Grałam – odparłam jakby nigdy nic, a on nie zauważył, że spostrzegłam tajemnicze drzwi. – Ale przestałam.

– Dlaczego? To taki piękny instrument!

Przeszedł mnie dreszcz. Czy wszystko musi mi przypominać o nim? Przecież to jasne, że przez niego nie gram. Ale tylko przez niego zaczęłam grać. Miałam talent i on to widział. Kim byłabym teraz bez niego? Tego nie dowiem się nigdy… Nienawidzę go za to.

– Instrument piękny, ale klawisze jego sprawiają mi tylko ból – odparłam chłodno. Niech ten Franciszek nauczy się, żeby mnie nie przyciskać.

Speszył się i zamiast odpowiedzieć, zerknął na swój notatnik i schował go niedbale do wewnętrznej kieszeni garnituru.

– A po co ci ta książka właściwie? – zapytałam od niechcenia.

– Kto wie? Może będę musiał coś zapisać w swojej Księdze podczas naszej podróży – zachichotał.

– Mhm… – To z pewnością szaleniec.

Zastanawiałam się chwilę, czy jeszcze o coś go zapytać. Byłam ciekawa, to wszystko przecież nie miało większego sensu. Z jednej strony było tajemniczo, z drugiej śmiesznie, a może nawet trochę żałośnie. Byłam też przestraszona. W końcu stoi przede mną wysoki wariat albinos, który bez przeszkód ofiaruje mi pierścienie i proponuje przechadzkę po dziwacznym domu, mógłby zrobić mi krzywdę. Ale jakoś w to wątpię. Mimo że wygląd ma straszny, to jego głos jest kojący, a spojrzenie szczere. A przede wszystkim nudzić się zaczynam straszliwie. A jak się nudzę, to myślę o nim. Uh! Chciałam iść dalej. Humor szybko mi się zmienia. Nic nie powiedziałam, jedynie spojrzałam wymownie na korytarz po lewej. Franciszek moment jeszcze stał, jakby wahał się, i dopiero po chwili tym swoim głosikiem powiedział mi:

– Proszę za mną, pani Katarzyno.

[1] Parafraza słów z Do Damaszku A. Strindberga.

Rozdział III

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Nakładem wydawnictwa Novae Res ukazało się również:

Jak odnaleźć szczęście, gdy zewsząd otacza cię głupota?

Marcus nie potrafi znaleźć sobie miejsca w otaczającym świecie. Jest przekonany, że ludzie wokół niego są sztuczni i zakłamani, co nie ułatwia mu nawiązywania relacji. Dopiero tragiczny wypadek samochodowy sprawia, że sfrustrowany chłopak zaczyna postrzegać świat nieco inaczej. Szalona podróż na Kubę, w którą wyrusza wraz z grupą znajomych, wciąga go w wir zupełnie nieprzewidywalnych wydarzeń pełnych zmysłowych kobiet i zakazanych przyjemności. Jednak czy pośród nocnych klubów i internetowych celebrytów uda mu się zwalczyć wszechobecną apatię? Marcus pragnie uwolnić ludzi od głupoty, ale by to zrobić, najpierw będzie musiał uwolnić się od samego siebie…

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział I
Rozdział II
Rozdział III
Rozdział IV
Rozdział V
Rozdział VI
Rozdział VII
Rozdział VIII
Rozdział IX
Rozdział X
Rozdział XI
Rozdział XII
Rozdział XIII
Rozdział XIV
Rozdział XV
Rozdział XVI
Rozdział XVII
Rozdział XVIII
Rozdział XIX
Rozdział XX

Siła żaru

ISBN: 978-83-8313-046-0

© Antoni Kędzierski i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Agata Dobosz

Korekta: Novae Res

Okładka: Izabela Surdykowska-Jurek

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek