Klucz do głupoty - Antoni Kędzierski - ebook + książka

Klucz do głupoty ebook

Kędzierski Antoni

0,0

Opis

Jak odnaleźć szczęście, gdy zewsząd otacza cię głupota?

Marcus nie potrafi znaleźć sobie miejsca w otaczającym świecie. Jest przekonany, że ludzie wokół niego są sztuczni i zakłamani, co nie ułatwia mu nawiązywania relacji. Dopiero tragiczny wypadek samochodowy sprawia, że sfrustrowany chłopak zaczyna postrzegać świat nieco inaczej. Szalona podróż na Kubę, w którą wyrusza wraz z grupą znajomych, wciąga go w wir zupełnie nieprzewidywalnych wydarzeń pełnych zmysłowych kobiet i zakazanych przyjemności. Jednak czy pośród nocnych klubów i internetowych celebrytów uda mu się zwalczyć wszechobecną apatię? Marcus pragnie uwolnić ludzi od głupoty, ale by to zrobić, najpierw będzie musiał uwolnić się od samego siebie…

– Marcus, przez „c”, chociaż wątpię, żeby dzisiaj przydała ci się pisownia mojego imienia. – Figlarny uśmieszek nie schodził z mojej twarzy.
– Cześć, Marcus, ja jestem… UWAŻAJ!
Na początku usłyszałem dźwięk. Wysoki, przeraźliwy dźwięk klaksonu samochodowego, zmieszany z piskiem opon. Następnie całe moje otoczenie zaczęło rozjaśniać się od świateł nadjeżdżającego pojazdu. Czas zwolnił. Jako że mój wzrok jeszcze do niedawna był skoncentrowany na rudowłosej, pierwszą rzeczą, którą zarejestrowałem, był jej rozpaczliwy unik. Oceniłem szybko, że raczej da radę uskoczyć. W przeciwieństwie do mnie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 453

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ROZDZIAŁ 1

Zamknij oczy. Weź głęboki oddech. Zacznij czuć.

Na mnie zawsze to działało, a w tamtym momencie wręcz zniewalało świat zewnętrzny i dostosowywało go do moich upodobań. Bardzo pomagała mi w tym muzyka, a ponieważ wokół było jej wtedy pełno, nietrudno było mi przenieść się do mojego nieskazitelnego świata euforii.

Porusz się.

Noga za nogą wykonywałem taniec niby rytuał. Ręce odłączyły się od ciała i przestały należeć do mojej świadomości. Powoli wszystko stawało się coraz bardziej odległe. Zawsze myślałem, że ja, prawdziwy ja, znajduje się gdzieś w głowie, że to mózg jest ośrodkiem moich myśli… ale wtedy było inaczej.

Moje ciało z każdą sekundą coraz bardziej niezależnie od mojej woli układało się i zwijało w rytm elektronicznych dźwięków. Po chwili to ciało nie było już moje. Poczułem, jak unoszę się ku górze, a może raczej w głąb siebie… (ciężko było mi dokładnie stwierdzić). Jedyne, co odczuwałem, to euforia. Takie odczucia jak dotyk, smak czy węch przestały mieć dla mnie znaczenie.

Szedłem, a raczej sunąłem przez przepełniony czernią tunel. W końcu czułem, że rozumiem otaczający mnie świat. Nagle te zawsze niezrozumiane wieczność i bezkres stały się czymś tak oczywistym, że tylko głupi nie potrafiłby pojąć tych słów. Niesamowite jest to, jak bardzo poszukujemy odpowiedzi, które od zawsze kryją się w naszej podświadomości. To smutne, że ta niezbędna umiejętność uchylania drzwi percepcji jest coraz rzadsza wśród ludzkości. Ale nie odbiegajmy od tematu.

Skierowałem swoją uwagę ku jedynemu świetlistemu punktowi, który udało mi się ujrzeć wśród ciemności tunelu. Światło bardzo mozolnie powiększało się, a ja czułem coraz więcej…

Otwórz oczy.

Pierwsze, co zauważyłem, to to, co mój mózg-oprawca musiał dostrzec. Wokół mnie poruszały się śmierdzące potem istoty. Ta bezrozumna masa starała się wykonywać podobny do mojego rytuału taniec, jednak czułem, jak ich nieudolne umysły pozostają zamknięte na rzeczywistość. Całe szczęście migoczące na przemian kolorowe światła sprawiały, że ten wstrętny widok nie był aż tak przykry.

Ktoś mnie szturchnął, a ja z niechęcią stwierdziłem, że znowu odczuwam te zbędne dla mojej świadomości zmysły. Ów nieuważny egoista spojrzał na mnie z wyrzutem, jakby to była moja wina, że na mnie wpadł. Jednak nasz kontakt wzrokowy nie trwał zbyt długo, bo mężczyzna odwrócił się i zaczął obleśnie całować swoją pannę, którą dopiero wtedy zdołałem zauważyć. Chyba nigdy nie zrozumiem niektórych ludzi. Jak oni mogą żyć w tak zwierzęcy sposób?

Obserwowałem tę kakofonię dźwięków i ruchów w pełnym smutku poczuciu, że to chyba najwyższy czas na powrót z mojej małej krainy szczęścia. Przestałem tańczyć i skierowałem się w stronę wyjścia. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy na liczbę obślizgłych ciał, o które musiałem się otrzeć.

Zerknąłem w stronę didżejki. Przynajmniej ten widok pozostawał niezmiennie przyjemny. Nie wiem, co było lepsze – dwa migoczące światłami głośniki, z których wydobywała się oszałamiająca muzyka, animowana projekcja ustawiona tuż za artystą, która akurat w tamtej chwili przedstawiała coś podobnego do obrazów Dalego, a przynajmniej coś budzącego u mnie równie wielki niepokój, czy może sam didżej, który był najbliżej z całej hołoty do chociaż lekkiego uchylenia wspomnianych wcześniej drzwi percepcji.

Czułem, że nie jestem do końca trzeźwy, a trzeba powiedzieć, że nic wtedy nie piłem. Musiałem jak najszybciej opuścić tamto miejsce. Całe szczęście droga do wyjścia z tego piekła była mi tak dobrze znana, że nie musiałem w to wkładać wiele wysiłku.

Na zewnątrz było w miarę chłodno i lekko powiewał wiatr, co dobrze wpłynęło na mój stan. Delikatnie otrzeźwiony, rozejrzałem się mimowolnie wokół. Ach, Warszawa. Wysokie wieżowce piętrzące się z mojej prawej strony cudnie kontrastowały z mrocznym parkiem znajdującym się po lewej, w którym jako nastolatek przeżyłem tyle przygód. Kiedyś wszystko było takie proste…

Naprzeciwko wyjścia z klubu, dosłownie parę kroków od drzwi wejściowych, znajdowała się jedna z głównych ulic miasta, oświetlona równo rozstawionymi reflektorami. O tej porze nie tylko ja byłem chętny do opuszczenia lokalu – przede mną, na ulicy, pojawiało się coraz więcej taksówek gotowych zabrać nietrzeźwych imprezowiczów do domu.

Obserwowałem przez chwilę ten jakże śmieszny proces wychodzenia ludzi z nory klubu, którego stałym punktem było potykanie się o własne nogi, a sam spektakl kończył się wskakiwaniem żałośnie na tylne miejsce taksówki. Gdy ten widok mi się znudził, skierowałem swoją głowę ku górze tak, aby światło reflektora oślepiło mnie przynajmniej na moment. Takie chwile zawsze dawały mi poczucie oczyszczenia z otaczającego mnie brudu.

Zamknij oczy. Weź głęboki oddech. Zacznij czuć.

Znowu w tunelu. Znowu wolny. Tym razem jednak znajdujący się w oddali punkt był nieco bardziej obecny. Światło mozolnie powiększało się, a ja widziałem coraz więcej. Po chwili zaczęły się przede mną formować kontury twarzy. Z każdym momentem pojawiały się jej kolejne elementy; na początku zobaczyłem smukłe rysy, po których mogłem stwierdzić, że widzę kobietę, następnie pojawiły się naturalne, czerwone usta, nos o perfekcyjnym kształcie i niebieskozielone oczy, które jednak były tak oszałamiające, że ciężko było mi jednoznacznie określić ich kolor. Całe to dzieło zwieńczyły ciemne włosy, które z przerażającą szybkością wyrosły z czubka już w pełni ukształtowanej głowy. Powieki z długimi rzęsami zamrugały do mnie dwukrotnie z nieskalaną niewinnością, właściwą jedynie małemu dziecku bądź niezwykle wprawionej manipulatorce. Piękna twarz zaczęła się powoli zbliżać w moim kierunku. Otworzyła usta i…

Otwórz oczy.

Najpierw usłyszałem dziewczęcy głos:

– Przepraszam? Czy pan mnie słyszy?

Odwróciłem się. Obok mnie stała w miarę ładna rudawa dziewczyna. Uśmiechała się. Oho. Ciekawe, czego chce. Miałem nadzieję, że nie wzięła mnie za wariata. W sumie musiało to wyglądać dość komicznie – dwudziestoczteroletni facet stojący samotnie pod reflektorem. Może pomyślała, że sprzedaję narkotyki? Uch.

Dziewczyna odchrząknęła i po upewnieniu się, że ma moją uwagę, zapytała:

– Czy masz może papierosa?

No tak. Czego innego mogłem się spodziewać, stojąc przed klubem o trzeciej nad ranem. Jeszcze ta arogancja, z jaką przeszła ze zwrotu grzecznościowego „pan” na „ty”, gdy tylko oceniła mój wiek na podobny swemu. Przyznaję, na pierwszy rzut oka wyglądam trochę staro i potrafi to być mylące, ale zachowajcie jednolitość – albo „pan”, albo „ty”, bez jakichś tam zmian w trakcie, to jest przecież żałosne!

Jednak bez zbędnego zastanawiania się wyciągnąłem paczkę papierosów ze swojej letniej kurtki i podałem ją dziewczynie. Wyjęła z niej nie jednego, lecz dwa papierosy, na co zareagowałem zdziwieniem. Jak na dżentelmena przystało, podstawiłem pod papierosa sterczącego już z ust rudowłosej zapalniczkę i za chwilę poczułem tę jakże znaną mi woń, która dziś kojarzy mi się jedynie z monotonią.

Zazwyczaj po takim zdarzeniu słyszy się coś w stylu „dzięki” i nieodpowiedzialna osoba, której skończyły się papierosy i jest zmuszona pytać o nie losowych ludzi, odchodzi. Czasami zdarzają się jednak jednostki, które czują się zobligowane do przeprowadzenia w ramach podziękowań zbędnego small-talku, którego tak naprawdę nie znoszą obydwie strony.

Oczywiście, zgodnie z moimi przewidywaniami, rudowłosa należała, niestety, do tej drugiej grupy. Gdy dziewczyna wypuściła pierwszy obłok z ust, zauważyłem, że wyciąga do mnie lewą dłoń.

– Zapalisz ze mną?

Spostrzegłem, że leżał w niej drugi papieros. Niecodzienny sposób rozpoczynania small-talku, nie powiem. Z lekkim wahaniem sięgnąłem, tym razem co prawda z pomocą przypadku, po tę zabójczą używkę, którą od lat z nieudolnością próbowałem rzucić. Już po chwili dym tytoniowy wyleciał i z moich ust.

– Wiesz, strasznie nie lubię wszystkich tych ludzi, którzy na siłę próbują udawać zainteresowanie drugą osobą. I nie ukrywam: ty jak na razie też średnio mnie obchodzisz. Oczywiście nie znaczy to, że nie możemy przeprowadzić małej gierki. – Dziewczyna zmieniła ton głosu i spojrzała na mnie ponętnie.

– Jakiej gierki? – odparłem, starając się ukryć zdumienie.

– Poderwij mnie. Ostrzegam, nie jesteś aż tak przystojny, więc samo patrzenie i zmiana tonu nie wystarczą – powiedziała, jakby sama wcale przed chwilą tego nie zrobiła. – Tylko proszę, bez gadania o sobie, po dzisiaj nie zniosę już kolejnego próżniaka, który tylko by mówił o swoich niemożliwych do spełnienia planach na przyszłość.

– Hmm… dlaczego miałbym chcieć cię podrywać? Chyba to, że wyszedłem o tej porze z klubu sam, nie robi ze mnie desperata? – W końcu coś nowego, pomyślałem, a dopiero później zdałem sobie sprawę z niezręczności wypowiedzianych przeze mnie słów.

– Może nie desperata, ale muszę przyznać, że twoją samotność można by wytłumaczyć tylko na parę sposobów. Albo przyszedłeś tu sam, co jest albo smutne albo interesujące. Albo przyszedłeś z jakąś grupą i masz jej dość, co również jest albo smutne, albo interesujące. Albo też wszyscy twoi znajomi oprócz ciebie znaleźli sobie kogoś do pary i zostałeś sam, a to jest po prostu smutne i żałosne. Więc odpowiedz mi, proszę, panie małomówny: jesteś interesującym czy raczej żałosnym człowiekiem? – Złośliwy uśmieszek nie schodził z jej twarzy nawet wtedy, gdy się zaciągała. Co za bezczelność!

Dopiero teraz zauważyłem jej piękno. Miała zielone oczy, nieprzesadzony make-up, a jej włosy były lekko falowane. Oczywiście jak na rudą kobietę przystało, nie zabrakło jej też uroczych piegów. Wyprostowałem się nieznacznie i z lekkim uśmiechem odrzekłem:

– Cóż, jako że miało się to odbyć bez gadania o mnie, pozwolę ci samej odpowiedzieć sobie na to pytanie. Mam nadzieję, że szukanie odpowiedzi nie zajmie ci wiele czasu. A tymczasem, tak jak ty mnie, tak i ja ciebie zanalizuję – powiedziałem ze śmiechem i udałem z lekką przesadą, że badam ją od stóp po głowę, jakby była modelką na wybiegu. – Och! Ciekawe. Wystarczy na ciebie spojrzeć i już wiadomo, że nie pasujesz do takich miejsc. Zielona koszula, białe spodnie i skórzane buty to nie ubiór na takie imprezy. Niech zgadnę? Zaciągnęli cię tu znajomi… chociaż nawet oni tego nie planowali, w ogóle cały twój dzisiejszy pobyt w tym klubie to dzieło przypadku. – Dziewczyna milczała, więc kontynuowałem: – Jednak co tu robisz sama? Znudziło ci się? Nieee… – dodałem po krótkiej przerwie – wręcz przeciwnie, o dziwo, spodobało ci się na tyle, że to twoja grupa cię zostawiła, zmęczeni wrócili już do domów. – Spostrzegłem ledwo zauważalny błysk w oku rudowłosej, ale nie dałem jej odpowiedzieć, tylko ciągnąłem: – Co więcej, w miarę często podróżujesz.

– Skąd wiesz?

– Dużej opalenizny co prawda nie masz, ale kremu z filtrem używasz na tyle nieudolnie, że widać na tobie działanie słońca, którego od tygodni brakuje w tym mieście.

– No, no, mamy tu chyba Sherlocka – roześmiała się. – To powiedz mi w takim razie, co robiłeś, zanim cię zaczepiłam? Patrzenie prosto w światło reflektora nie jest raczej popularną aktywnością wśród moich znajomych.

Wiedziałem! Więc wzięła mnie za wariata, no, a przynajmniej za nietypowego jegomościa… Tylko jak z tego wybrnąć? Nie mógłbym raczej ot tak wszystkiego jej powiedzieć.

– To taka rzecz, którą robię, kiedy chcę się kompletnie odciąć od świata… Taka forma medytacji. Kiedy to robię, przenoszę się na chwilę… w inne miejsce. – No cóż, muszę przyznać, trochę nie przemyślałem mojej odpowiedzi.

– Ho, ho, ale umiesz przynajmniej stwierdzić w takich momentach, co jest rzeczywiste? – zapytała z drwiną dziewczyna.

– Oczywiście, chociaż takie chwile sprawiają, że nasuwa mi się pytanie, czy i ta rzeczywistość, w którą tak każą nam wierzyć, nie jest jakimś wyimaginowanym tworem – odrzekłem, zadając sobie jednocześnie pytanie, czy na pewno czegoś wcześniej nie piłem.

– Hmm, czyli z ciebie jest filozof! Trochę jednak ściągasz od Berkeleya, nieoryginalnie, muszę powiedzieć…

Na chwilę zaniemówiłem. Wiedziałem, że dziewczyna próbowała mnie zagiąć i jak najszybciej przeszukiwałem swoją wiedzę, żeby nie wypaść źle. Kim był ten Berkeley? A tak, George Berkeley, ten filozof, już wiem. Czy jego rozumowanie nie zakładało przypadkiem iluzji rzeczywistości? Czyżby ona studiowała filozofię? Może w końcu spotkałem kogoś równego sobie?

– Może i tak, ale może i tylko dlatego, że ciężko jest mi obalić jego sposób myślenia. To w końcu nie Platon, którego „świat idei” jest wręcz śmieszny.

– Czemu? W końcu te dwie myśli jakoś się ze sobą łączą. Jeden z nich zakłada po prostu, że istnieje możliwość wyjścia z ciemnej jaskini i ujrzenia prawdziwego świata, a drugi stwierdza, że nie ma takiej możliwości.

– Muszę spytać, studiujesz filozofię? – zapytałem po chwili ciszy.

– Proszę cię, na co komu studiowanie filozofii? – Chciałem protestować, ale dziewczyna mówiła dalej. – Po prostu uważam, że to ważne, abyśmy znali jakkolwiek chociaż te podstawowe myśli filozoficzne. Plus czasami przydaje mi się to w pracy.

– Nie nazwałbym Berkeleya podstawowym filozofem, ale niech będzie.

Całkiem interesująca dziewczyna, ale może ta jej wiedza to tylko fasada? W końcu ile razy okazywało się, że takie zabiegi to tylko próba ukrycia wewnętrznego zakłamania? Skończyliśmy palić nasze papierosy, więc tym razem to ja poczułem się zobligowany zaproponować kolejnego. Rudowłosa przytaknęła i już za moment paliliśmy nową partię.

– A ty? Wydaje mi się, że raczej arogancko podchodzisz do takich tematów – rzekła z wyrzutem (i z jakimś takim dziwnym głosem), a ja, lekko oburzony, pozostawałem cicho. W mojej głowie powstawał już plan działania, musiała tylko wpaść w pułapkę… – Pewnie nawet nie wiesz, kto jako pierwszy wpadł na pomysł atomów.

– Demokryt – odpowiedziałem trochę zbyt szybko. Czekałem na to pytanie i nie ukrywam: zdziwienie na twarzy rudowłosej sprawiło mi satysfakcję. Zastanawiałem się tylko, czy oby ona tego zdziwienia nie udawała…

– N… o dobrze… ale twórcy filozofii szczęścia i przyjemności na pewno nie znasz.

– Proszę cię, Epikur. Musisz się bardziej postarać, żeby mnie zagiąć.

– Prawo moralne?

– Kant, dalej, podoba mi się ta zabawa. – Uśmiechnąłem się uwodzicielsko.

– Niech będzie, kto powiedział jako pierwszy „Wiedza to potęga”?

– Hmm… dziwnie sformułowane pytanie, bo ciężko stwierdzić, czy on powiedział to pierwszy, ale zapewne chodzi ci o Bacona. – Coraz bardziej mi się podobało. Niesamowite, jak szybko takie rozmowy przybierają niespodziewany tok!

– To może coś z innej beczki, Być albo…

– Hamlet, Szekspir… Błagam, nie obrażaj mnie.

– Teza! Antyteza! Synteza! – uniosła się żartobliwie i w udawany sposób dziewczyna.

– Hegel.

– O obrotach… – Po rudowłosej widziałem wyraz zadziwienia przeplatający się z (może udawanym?) podziwem i zrezygnowaniem.

– Kopernik, nie żartuj sobie ze mnie. Nie uważasz, że czas skończyć tę szaradę?

Dziewczyna, z lekko zdenerwowanym wyrazem twarzy, jaki mają ci, którzy przegrywają kłótnię, a przynajmniej tak ten wyraz twarzy odebrałem, zamilkła i zajęła się na chwilę paleniem papierosa. Moment później jej twarz złagodniała i błysk ponętności powrócił do jej spojrzenia, tym razem co prawda wielokrotnie wyraźniejszy.

– To co, jakie masz plany na resztę nocy?

Uśmiechnąłem się i lekko zaśmiałem. Jaka niespotykana bezpośredniość! Skąd ona się urwała? Jednak przypomniałem sobie, że nawet się nie przedstawiłem, więc po krótkim zastanowieniu wyciągnąłem w jej kierunku rękę i powiedziałem:

– Marcus, przez „c”, chociaż wątpię, żeby dzisiaj przydała ci się pisownia mojego imienia. – Figlarny uśmieszek nie schodził z mojej twarzy.

– Cześć, Marcus, ja jestem… UWAŻAJ!

Na początku usłyszałem dźwięk. Wysoki, przeraźliwy dźwięk klaksonu samochodowego zmieszany z piskiem opon. Następnie całe moje otoczenie zaczęło rozjaśniać się od świateł nadjeżdżającego pojazdu. Czas zwolnił. Jako że mój wzrok jeszcze do niedawna był skoncentrowany na rudowłosej, pierwszą rzeczą, którą zarejestrowałem, był jej rozpaczliwy unik. Oceniłem szybko, że raczej da radę uskoczyć. W przeciwieństwie do mnie.

Odwróciłem się. Wprost na mnie jechał czarny mercedes, który w tamtej chwili był już tylko parę metrów ode mnie. Moją domeną od zawsze było myślenie o niewłaściwych sprawach w niewłaściwych momentach, więc i wtedy nie zdziwił mnie fakt, że moje zainteresowanie przykuł kształt auta.

Dziewięć metrów.

Co prawda z początku światła pojazdu oślepiły mnie na tyle, że ciężko było cokolwiek zauważyć, ale po chwili detale z łatwością uwypukliły się w moim umyśle. Jakiż to był piękny widok! Błyszczące, srebrne felgi idealnie komponowały się z czarnym połyskiem lakieru. Mercedes był w miarę nowy, nie zauważyłem też żadnych rys… no, może oprócz tych, które miały się pojawić na samochodzie za chwilę, ale te na razie widziałem jedynie oczyma wyobraźni. Pojazd musiał kosztować krocie! No cóż, przynajmniej nie zginę przejechany przez jakiś stary autobus.

Siedem metrów.

Nadszedł czas na zobrazowanie mojego domniemanego zabójcy. Na miejscu kierowcy siedział młody chłopak, niewiele starszy ode mnie. Ubrany był w czarny smoking, no i, ba, muszki też oczywiście nie mogło zabraknąć. Jednak to jego twarz była dla mnie największym fenomenem. Już samo malujące się na niej przerażenie byłoby skończonym dziełem sztuki, jednak te niuanse – zdziwienie, rozpacz i zdezorientowanie czyniło ten obraz ponadprzeciętnie pięknym. Całość wieńczyła nieudolna próba zmiany toru jazdy, ślamazarnie wykonana przez pokryte sygnetami dłonie chłopaka. Oczywiście poskutkowała jedynie wprowadzeniem auta w poślizg.

Pięć metrów.

Kiedy przyjrzałem się dokładniej wnętrzu samochodu, niezrozumiałe przeze mnie wcześniej uczucie utraconej rozkoszy, wyrażane przez twarz kierowcy, stało się jasne. W samochodzie znajdowały się jeszcze trzy kobiety, które, zważywszy na ich urodę, mogłyby śmiało powalić każdą istotę ludzką na kolana jednym spojrzeniem. Ubrane na jasnoniebiesko i purpurowo sylwetki, które siedziały na tylnych fotelach, odprawiały miły dla moich oczu rytuał miłości. Kolory ich ubrań zlewały się, tworząc rozkoszną, płynną jedność. Były tak pochłonięte całowaniem się, że nawet nagła zmiana toru jazdy nie zwróciła ich uwagi. Trzecia kobieta, ta siedząca z przodu, również była niezbyt zainteresowana otaczającym ją światem. W jednej ręce trzymała zrolowany banknot, a w drugiej srebrną tackę. Znajdował się na niej jakiś śnieżnobiały pył, którego drobinki unosiły się w powietrzu. Ach, kierowco, jakiż piękny obraz namalowałeś!

Trzy metry.

Prędkość, z jaką poruszał się pojazd, nie była duża, więc może była jeszcze jakakolwiek nadzieja na to, że nie zostanę utłuczony przez ten wehikuł Dionizosa. Wszystko zależało od tego, gdzie i na co upadnę… Chociaż, z drugiej strony, czy nie każdy człowiek nabiera przed śmiercią jakiegoś mistycznego poczucia nadziei? Skierowałem głowę z powrotem w stronę oślepiającego światła reflektora. Skoro zostało mi już tylko parę chwil, czemu by nie spożytkować ich na podziwianie oszałamiającego wizerunku tajemniczej kobiety?

Zamknij oczy.

ROZDZIAŁ 2

– A więc z przeprowadzonych niedawno badań jasno wynika, że kobiety są średnio mniej inteligentne niż mężczyźni. Proszę zobaczyć, tutaj mam wykres. – Męski głos wyłaniał się z bezkresnej czerni.

– Mhm, a mógłby pan dla mnie ten wykres dodatkowo wyjaśnić? – odpowiedział kobiecy sopran.

– Oczywiście. Na wykresie możemy łatwo zaobserwować, że mężczyźni mają większą tendencję do wchodzenia w ekstrema. Znaczy to, że przedstawiciel płci męskiej będzie częściej albo bardzo inteligentny, albo bardzo głupi, podczas gdy kobiety raczej pozostają na średnim poziomie.

Marcus otworzył oczy. Wziął głęboki wdech, a gdy do jego nosa dostał się przykry zapach, od razu wiedział, gdzie jest. Szpital. Leżał na podniszczonym łóżku zabiegowym w małym pokoiku, zdecydowanie przeznaczonym dla tych, którzy nie mają prędko wrócić do zdrowia.

– A nie uważa pan, że z tego samego wykresu można odczytać, że kobiet inteligentnych jest więcej niż inteligentnych mężczyzn?

– Ha! Bzdury, wykazuje się teraz pani kompletnym brakiem umiejętności zrozumienia statystyki.

Marcus rozejrzał się w poszukiwaniu źródła nieciekawej dyskusji. W prawym górnym rogu jego malutkiej szpitalnej celi, tuż przy zakratowanym oknie, znajdował się mały, przestarzały telewizor.

Ktoś musiał oczywiście ustawić kanał na jakiś niezmiernie męczący bełkot. Na ekranie widoczne były dwie postacie, obie siedzące naprzeciwko siebie na czarnych fotelach. Jedną z nich był mężczyzna w podeszłym wieku o siwych włosach, a drugą była w miarę młoda kobieta. Ich eleganckie stroje sugerowałyby wysoką merytoryczność ich wypowiedzi, ale Marcus nauczył się już podchodzić do takich dyskusji z dystansem.

– To prawda, nie jestem ekspertką w dziedzinie statystyki. Jednak wydaje mi się, że takie koncepty jak średnia są dla mnie zrozumiałe… W każdym razie dla przypomnienia też przygotowałam trochę danych. – Kobieta wyciągnęła zza fotela niedużą tablicę szkolną, na której znajdowała się definicja średniej. – Proszę mnie poprawić, jeżeli się mylę, ale z tego, co pan mówił, kobiety są zazwyczaj średnio inteligentne, a mężczyźni są albo raczej głupsi, albo raczej wybitnie inteligentni. Oczywiście uśredniając.

– Ta-ak.

– A więc, idąc tym tropem, chciałabym przeprowadzić drobną analizę matematyczną. Ale, jako że nie należę do tych wybitnie inteligentnych – drwiąca kobieta wypowiadała się coraz to odważniej – zrobię to na podstawie ocen. Są dla mnie łatwiejsze do zrozumienia, proszę mi wybaczyć. Pewnie zgodzi się pan, że w miarę dobra ocena zaczyna się od tej średniej, czyli trójki?

– Tak, tak, zamieniam się w słuch.

– Dobrze, więc załóżmy, że mamy dwa zbiory ocen. Jeden to niech będzie… jeden, dwa, cztery i sześć, a drugi trzy, trzy, trzy i trzy. Pierwsza średnia daje nam trzy dwadzieścia pięć, druga zwyczajnie trzy, to chyba dla pana oczywiste, nieprawdaż?

– Perfekcyjnie, proszę sobie ze mnie nie drwić.

– Świetnie, więc zgodzi się pan chyba ze mną, że jeśli założymy, że ten pierwszy zbiór symbolizuje mężczyzn, a drugi kobiety to łatwo zauważyć: kobiet inteligentnych jest czwórka, natomiast mężczyzn tylko dwójka, nieprawdaż? W końcu zgodził się pan, że dobra ocena zaczyna się od…

– To, co pani robi, jest niedorzeczne! Bezczelność! Nie tak należy rozumieć dane z mojego wykresu. Nie można…

Pstryk. Telewizor zgasł i obraz wraz z dźwiękiem zniknął.

– No, chyba już dość tych głupot, nie uważasz, Marcusie? Oni będą gadać i gadać jeszcze długo, a i tak do niczego nie dojdą.

Marcus odwrócił się w lewo. Dopiero teraz zauważył, że obok niego, w fotelu dla odwiedzających, siedzi tak dobrze znana mu postać.

Aleks zawsze miał w zwyczaju ubierać się w bardzo nieformalny sposób, szczególnie latem. Teraz też, pomimo niezbyt przyjaznego otoczenia, jego strój z łatwością można było nazwać wakacyjnym. Miał na sobie podniszczone trampki i krótkie spodenki, odsłaniające jego ogolone łydki (to, że Aleks golił nogi, zawsze wydawało się Marcusowi lekko dziwne). Nie mogło też zabraknąć hawajskiej koszuli w kwiaty, no i oczywiście – słomianego kapelusza, zasłaniającego włosy (Aleks nie lubił chyba owłosienia, bo nie było na nim widać ani włoska). Na jego twarzy gościł niezbywalny uśmiech.

– No, co tak się na mnie patrzysz? Nie cieszysz się, że stary przyjaciel przyszedł cię odwiedzić? – Głos Aleksa, jak zwykle ciut za wysoki, rozbrzmiał w głowie Marcusa.

– Tak, tak, po prostu dawno się nie widzieliśmy… – odpowiedział ciężko Marcus. – Co tu robisz?

– Słyszałem o twoim wypadku i musiałem zobaczyć na własne oczy, czy przeżyłeś. Wszędzie w necie o tobie mówią.

– Jak to?

– Ten facet, co prowadził mercedesa, to syn jakiegoś bogatego „dżentelmena” – roześmiał się Aleks. – Megaśmieszna historia, na początku myśleli, że umrzesz, i dali masę kasy twoim rodzicom, żeby nie robili afery. No, ale wiesz, jak jest, teraz takie rzeczy szybko się roznoszą. A na dodatek jakaś sławna reporterka widziała cały wypadek, o mało sama wtedy nie zginęła, i opublikowała taki artykuł, że było naprawdę głośno… Czekaj, jak to było? – Chłopak się zamyślił. – Eee… nie pamiętam, ale koniec końców musiała wyjechać za granicę, bo tamta bogata rodzina nie dawała jej spokoju.

– Aleks, trochę wolniej, jesteś strasznie narwany. A tak w ogóle, ile byłem nieprzytomny?

– Czy to ważne? Kto by tam liczył… dzień, tydzień, rok; co za różnica – odparł Aleks i na chwilę zamilkł, jakby zgubił myśl. – A właśnie. Bo ty nie pytasz o to, co ważne! – Jego niebieskie oczy zabłysły i z entuzjazmem dziecka ciągnął: – Więc tak, ci ważniacy, no wiesz, ci od mercedesa, oczywiście chcieli jak najszybciej przyciszyć sprawę. Już jakoś robią modele, że stałeś pośrodku ulicy i w ogóle że to wszystko była tylko twoja wina, aż tu nagle, bum! Jednak nie umierasz i wszystko wskazuje na to, że raczej wyjdziesz z tego cało.

Aleks przerwał swoją opowieść, gdy zobaczył, że przyjaciel średnio go słucha. W końcu Marcus musiał przecież na nowo przyzwyczaić się do starej rzeczywistości. Siedział na skrawku łóżka i dopiero teraz zauważył dziwną kopertę leżącą na stoliku przy Aleksie.

– Co to za koperta? – Głos Marcusa brzmiał coraz lepiej.

– Ach! Musisz psuć, jak zwykle, moje historie? No wiesz co… ja ci tu klimat buduję, tu jakieś chore historie z reporterkami, tam przekupywanie twoich rodziców, a ty od razu byś chciał tak wszystko… Ej! – Ostatnie słowa Aleks wręcz wykrzyczał, gdy dostrzegł, że Marcus, zamiast go słuchać, sięgnął łapczywie po kopertę i teraz bada ją ostrożnym wzrokiem. Po chwili rozdarł ją ku niezadowoleniu Aleksa.

– Przecież to jest czek – zdziwił się Marcus – i to na pokaźną sumę! Kto jeszcze używa czeków, do licha?

– A kto jeszcze mówi tak staromodnie jak ty? – zirytował się Aleks. – Do wszystkiego bym doszedł, ale nie, pan intelektualista nie może chwilę poczekać. No, ale dobrze, już dobrze – uspokajał się powoli. – To pieniądze właśnie od tych ważniaków. Gdy dowiedzieli się, że raczej nie umrzesz, musieli ci coś dać w ramach rekompensaty.

– I rozumiem, że ja w ramach wdzięczności mam siedzieć cicho – domyślił się Marcus. – A tak w ogóle, skąd to wszystko wiesz?

– Znasz mnie, mam swoje sposoby. A poza tym nieciężko było do tego dojść.

– No dobrze, ale odpowiedz mi w końcu, po co przyszedłeś? Nie sądzę, żebyś to zrobił tylko po to, żeby mnie zobaczyć.

Aleks roześmiał się gwałtownie, wstał z fotela i podszedł do okna. Zawsze zgrywał tajemniczego, ale teraz przechodził już samego siebie. Patrzył gdzieś w dal, jakby nagle przeniósł się w inne miejsce.

– Miałem nadzieję, że najpierw chwilę pogawędzimy, no wiesz, te twoje „ulubione” rozmowy typu: „co u ciebie?”, „jak praca?”, „jak dom?”, „jak studia?”, ale dobrze, przejdę do rzeczy. – Aleks odwrócił się i spojrzał z powagą (a jednak nadal z uśmiechem) na Marcusa. – Przyszedłem cię stąd wyrwać.

Marcus zdziwił się. Z autopsji wiedział, że jego znajomy miewa dziwne pomysły, ale ta jego nadmierna tajemniczość zaczynała robić się aż nadto irytująca.

– O co ci chodzi?

– E, ty tylko byś chciał wiedzieć, co, po co, dlaczego… – Aleks parsknął przyjaznym śmiechem. – Jedziemy i już. Niespodzianka! – Po chwili dodał: – Przecież to tak dobrze, że żyjesz! Nic, tylko uśmiechać się do życia!

Marcus już zupełnie nie wiedział, co się dzieje. Zresztą, cała ta sytuacja wydawała mu się absurdalna. W końcu o co tu chodziło? Znał Aleksa już długo, ale przez ostatnie miesiące się z nim nie widział. A ten proponuje mu nagle „wyrwanie się”, cokolwiek to znaczyło.

Odrywając na chwilę uwagę od swojego rozmówcy, zwrócił ją na samego siebie. O dziwo, mógł z łatwością poruszać każdą kończyną. Wypadek chyba nie był w takim razie aż tak poważny, jak mówił Aleks. Nie czuł także bólu. Pomyślał, że musi być pod wpływem jakiegoś narkotyku, i rzeczywiście czuł się lekko przytłumiony. Rozejrzał się po sali szpitalnej. Pokój był dziwnie pusty – w środku stały tylko łóżko, fotel, stolik przypominający szafkę nocną i oczywiście tkwiący na wiszącej półce przestarzały telewizor.

Aleks bez słowa wyjął ze swojego plecaka ubrania i położył je na łóżku przy koledze. Bez większego zdziwienia Marcus stwierdził, że ubrania są nie w jego stylu, tylko w tym przesadnie wakacyjnym. Nie gorsze niż ubiór szpitalny, pomyślał i zaczął się przebierać.

– No, zuch chłopak – zawołał przyjacielskim tonem Aleks. – Wiedziałem, że można na ciebie liczyć. A więc tak, musisz się spieszyć, taksówka już na nas czeka. Po drodze trzeba będzie zahaczyć o bank; przydałoby się wypłacić ten twój czek, a potem… Ej, słuchasz mnie?

Marcus nie słuchał. Co tu robił jego dawny znajomy? Przecież to wszystko nie miało sensu! Spróbował poukładać myśli w głowie. Przypomniał sobie tamtą pamiętną noc, rudowłosą dziewczynę, dziwnie znajomą brunetkę, wypadek… a od tego momentu już nic. Chociaż… wydawało mu się, że pamięta coś z okresu śpiączki, ale widział te wspomnienia jakby przez mgłę.

– Dziwnie się czuję… Ile tu leżałem? – zapytał ponownie Marcus.

– Ha! No dobra, powiem ci. W końcu i tak byś się dowiedział… – uległ Aleks. – Leżałeś tu trzy miesiące. I mamy już sierpień! Świetna pora roku na przebudzenie, nie uważasz? – uśmiał się.

– Co? – zląkł się Marcus. – To niemożliwe. Czuję, jakby to wszystko było wczoraj… A przecież… nie mam żadnych urazów – obejrzał się skrupulatnie – i nic mnie nie boli. Jest tylko to przytłumienie…

– Spokojnie, niedługo ci minie. Nie wiadomo, co ci dawali, zamgliło ci chwilowo głowę i tyle. – Aleks rzucił przyjacielowi niewinne spojrzenie. – Dobra, ruszajmy! Porozmawiamy o tym w drodze, bo się spóźnimy.

– Co? Gdzie? Byłem nieprzytomny trzy miesiące! Nie mogę tak…!

– Oj! Wszystko już zaplanowane! Chodź, bo się spóźnimy; zapomniałem, że jesteś większy dzieciak ode mnie!

Marcus chciał protestować, ale Aleks złapał go za ramię i pociągnął ku drzwiom. I tak, w ostatniej chwili łapiąc czek, Marcus znalazł się na korytarzu.

Sunęli przez szpital, mijając kolejne sale. Niektóre z nich miały zamknięte drzwi i niewiele dałoby się opisać z ich wnętrz, ale inne były jakby na przekór otwarte i to właśnie na te pokoje Marcus, z natury obserwator, zwracał swoją uwagę. W niektórych nic szczególnego się nie działo, słychać było tylko pikanie respiratorów i oddechy podpiętych do nich chorych. W innych leżeli zdrowsi pacjenci, którzy wlepiali wzrok w małe telewizorki. Marcus zatrzymał się przy jednej z sal, gdyż wydawało mu się, że w środku widzi znajomą twarz.

Ale zniecierpliwiony Aleks pociągnął go i obaj ruszyli dalej. Skręcili ku wyjściu, zostawiając za sobą chorych. Minęli recepcję, poczekalnię i opuścili szpital.

Widok słońca na bezchmurnym niebie sprawił, że Marcus poczuł się trochę lepiej. Spędził chwilę na oglądaniu swojego miasta, skrzywił się, a potem wsiadł za Aleksem do taksówki, która rzeczywiście stała przed wejściem.

– W końcu! Ile można na pana czekać – burknął kierowca.

– Oj, no przepraszam, szefie, wie pan… Mówiłem panu, że mój znajomy lubi się ociągać, butki po małemu założyć… – tłumaczył się Aleks.

– No rzeczywiście pan mówił. Co za osobnik! – odpowiedział, śmiejąc się, taksówkarz, już po tym, jak zerknął w lusterko i zbadał szybko ubiór swoich podróżnych. Potem spytał od niechcenia, dokąd ma jechać i po uzyskaniu odpowiedzi ruszył w stronę najbliższego banku. – Rozumiem, że na jakieś wczasy się jedzie?

I tak zaczęła się rozmowa Aleksa z kierowcą, która niebezpiecznie szybko przeskoczyła z tematu dobrych miejsc na wakacje na pogaduszki o polityce, o jakiejś piosenkarce, a na koniec przeszła na prywatne sprawy taksówkarza. Okazało się, że miał on chorą córkę w Holandii, której nie mógł odwiedzić, bo podróż była za droga. Marcus przez cały czas przysłuchiwał się rozmowie, ale nic nie mówił. Uważał bowiem, że takowe dyskusje są zbędne i nic wartościowego do życia nie wprowadzają.

Samochód zatrzymał się przed bankiem. Aleks zapłacił za przejazd, dorzucił parę groszy na podróż do Holandii i poprosił taksówkarza, żeby chwilkę na nich poczekał, bo jeszcze będą chcieli jechać dalej. Ale ten zmienił się po otrzymaniu opłaty i odburknął tylko, że miasto jest duże, dużo tu taksówek, a on nie będzie wiecznie tylko czekał i czekał, po czym odjechał. Aleks wzruszył ramionami i jak zwykle uśmiechnięty ruszył z Marcusem w stronę banku.

Osoba za ladą, brunetka w podeszłym wieku, zapytała ich od razu o powód przybycia. Nie była przy tym ani miła, ani niemiła. W ogóle jej sposób bycia, sposób poruszania się i nawet sposób oddychania wydawały się bardzo zimne i obojętne.

– Dzieńdoberek! Chcieliśmy zrealizować czek – oświadczył z przesadzonym optymizmem Aleks, po czym odwrócił się do Marcusa, wziął od niego czek i podał go kobiecie. – Ale ma pani piękny zegarek! Gdzie pani kupiła?

Kobieta była tak zdziwiona tym komplementem, że na chwilę zamarła. Potem, lekko mrużąc oczy, próbowała bezskutecznie dostrzec w twarzy Aleksa choćby cień ironii bądź fałszu. Pewnie niejeden klient prawił jej podobne komplementy tylko po to, żeby zostać szybciej obsłużonym.

– Dziękuję. Dostałam go w prezencie od męża – odpowiedziała z podejrzliwością w głosie, jednocześnie realizując czek. – Czy mogę prosić o jakiś dowód tożsamości?

– Tak, oczywiście. – Aleks sięgnął do plecaka i wyciągnął z niego portfel Marcusa, z którego wyjął dowód, po czym podał go kobiecie. – Pani mąż zna się na rzeczy. Ten zegarek naprawdę do pani pasuje…

Marcus przez cały ten czas stał za Aleksem i tylko się przyglądał. Czuł się trochę jak dziecko, gdyż to kolega wszystko za niego załatwiał, ale w tamtej chwili mu to nie przeszkadzało. W ogóle trzeba powiedzieć, że ostatnimi czasy Marcus coraz mniej interesował się otaczającą go rzeczywistością…

Obojętność i zimno brunetki zostały szybko rozpuszczane przez ciepłe słowa Aleksa. Nie minęło parę chwil, gdy kobieta zaczęła opowiadać o swoich dzieciach, ich ocenach i problemach z sąsiadami. Potem powiedziała, że normalnie nie można wypłacać tak dużej kwoty naraz bez paru formalności, ale dla Aleksa zrobi wyjątek.

– Proszę, tu są wszystkie pieniądze, które chciałeś wypłacić, Aleksie. W dolarach – dodała cicho, tak żeby Marcus nie słyszał. – Miłej podróży!

Nie dość, że w przeciągu zaledwie dziesięciominutowej rozmowy kobieta dowiedziała się o podróży, to jeszcze zdołali przejść na „ty”, myślał Marcus.

Aleks spakował wszystkie pieniądze do plecaka, pożegnał Martę, bo tak nazywała się najwidoczniej kobieta, i wraz z Marcusem opuścili budynek banku, już oficjalnie jako bogacze. Szybko udało im się znaleźć kolejną taksówkę, a Aleks, ledwo kryjący podniecenie, nakazał kierowcy zawieźć ich na lotnisko.

– Jak ty to robisz? W sensie jak tak łatwo przychodzi ci to zakłamane zainteresowanie? – zapytał Marcus, kiedy usiedli z tyłu pojazdu.

Aleks odwrócił się do niego ze zdziwieniem, jakby nie wiedział, o co się przyjaciel pyta.

– Ach, chodzi ci o Martę? To proste, ja zwyczajnie nie udaję.

Odpowiedź Aleksa nie zdziwiła Marcusa, no bo przecież jak można było przyznać się do takiego oszczerstwa? Chciał wytknąć mu tę nieszczerość, ale by wywoływać kłótni, zdecydował się dalszą drogę przesiedzieć w milczeniu.

Jednak w miarę jak przyjaciele jechali dalej i dalej, cisza stawała się coraz bardziej przytłaczająca i wreszcie stwierdzono, że chyba przyjemniej będzie mówić. A więc pierwszy raz dzisiejszego dnia zaczęli rozmawiać jak za dawnych lat. Marcus co prawda mało mówił o sobie, zresztą zawsze tak z nim było. Aleks za to nie miał takich problemów. Opowiadał o niedawnych podróżach do Tanzanii, na Sri Lankę, do Brazylii i do Kambodży, mówił też o swoich przygodach (zmyślonych czy nie, tego Marcus nie wiedział; nigdy nie potrafił rozpoznać, kiedy Aleks kłamie): o tym, jak uciekał przed lwem, o tym, jak uratował kiedyś jakiejś kobiecie życie, o tym, jak znalazł teczkę wypełnioną dolarami i wszystkie te pieniądze roztrwonił jednej nocy…

Nie minęło dużo czasu, nim znaleźli się przed wejściem do lotniska. Aleks dopiero teraz wyjawił, że bilety lotnicze kupił już dawno temu, jeszcze kiedy Marcus leżał nieprzytomny w szpitalu. Weszli do środka, a ponieważ mieli tylko podręczne bagaże, wydawało się, że już za moment znajdą się w poczekalni.

– Czekaj! – Marcus nagle przystanął, jakby doznając olśnienia. – Przecież nie wejdziemy do samolotu z taką ilością pieniędzy!

Aleks odwrócił się, spojrzał na Marcusa, jakby ten powiedział coś naprawdę infantylnego, i roześmiał się. Podszedł do przyjaciela, poklepał go po ramieniu i powiedział, że on to załatwi, bo przecież z uśmiechem wszystko przychodzi łatwo.

Chwilę później znajdowali się już przed odpowiednią bramą, przeszedłszy wszystkie punkty kontrolne. Niestety żaden z popsutych wyświetlaczy nie zdradzał celu ich podróży i być może z tego powodu Marcusowi nagle wrócił rozsądek.

– Aleks, nie mogę tak, no nie mogę po prostu wyjechać, nikogo nawet nie zawiadamiając… Przecież mam swoje życie. – Marcus odważył się w końcu przeciwstawić, lecz tak naprawdę sam nie widział potrzeby zostawania w kraju. Tu czy tam, co za różnica, wszędzie i tak to samo, myślał. Ale jednak nie mogę dać sobą dłużej tak pomiatać. – Powinienem posiedzieć chwilę w domu sam ze sobą, to nie jest dla mnie najlepszy czas na podróże… Muszę wrócić i sobie wszystko poukładać… Miło było cię zobaczyć. – Po tej krótkiej wypowiedzi Marcus wstał i zaczął kierować się do wyjścia, lecz prędko został zatrzymany przez Aleksa.

– No, no, chyba lekko przesadzasz? No, ale już dobrze, co ty na to, że powiem ci, gdzie chciałem lecieć, a to ty zadecydujesz, czy w to wchodzisz?

Marcus kiwnął głową, mówiąc tylko, że nie chce lecieć nigdzie daleko, a ten drugi ciągnął:

– Świetnie! Oczywiście! Nigdzie daleko! Po co miałbym cię gdzieś wywozić na drugi koniec świata, no co ty? Lecimy do Wiednia. Wiem, że zawsze chciałeś tam pojechać, więc pomyślałem sobie: a czemu by tak nie zrobić temu skurczybykowi niespodzianki? No, ale popsułeś niespodziankę! A teraz musisz ze mną polecieć, w ramach rekompensaty, że popsułeś niespodziankę. Ha! – próbował przekonać przyjaciela jak zwykle z uśmiechem na twarzy i optymizmem w oczach.

Marcus westchnął i zrezygnowany zgodził się na podróż. No bo czemu nie? Przecież zawsze może wrócić do Warszawy pociągiem. A poza tym i tak było mu wszystko jedno! Na dodatek, jakby na potwierdzenie jego decyzji, z głośników wylał się głos wzywający pasażerów na pokład. Marcus zdziwił się, gdy Aleks zagłuszył komunikat głośnym śmiechem, ale westchnął tylko i ruszył do samolotu.

Po chwili siedział już na swoim miejscu. Aleks jeszcze się gdzieś krzątał, nie wiedząc pewnie, co zrobić z plecakiem. W tym czasie Marcus musiał przynajmniej trzy razy tłumaczyć, że miejsce obok niego jest zajęte. W końcu Aleks usadowił się, zasłonił oczy jakimś materiałem i szybko zapadł w twardy sen, jeszcze przed startem.

Zmęczony Marcus niestety nie miał tyle szczęścia. Rząd za nim znajdowało się kilkuletnie dziecko, które głośno oglądało irytującą bajkę. Odwrócił się i grzecznie poprosił jego matkę, siedzącą oczywiście obok malucha, aby wyłączyli te okropne dźwięki. Zaproponował nawet swoje słuchawki, które zresztą rozdano każdemu na pokładzie.

– Kubuś, załóż słuchawki, no proszę cię, słonko. Nie chcesz? No widzi pan, Kubuś nie chce słuchawek, nie może pan wytrzymać? Przecież nikomu innemu to nie przeszkadza.

Lecz Marcus protestował i nalegał na wyłączenie bajki.

– Pff, jak tak można! Przecież to dziecko! Ale dobrze, słyszałeś, synku, oddaj telefon. – Kobieta zabrała z niezadowoleniem smartfon, a dzieciak od razu zaczął ryczeć na cały głos, zagłuszając mowę powitalną pilota. – No i widzi pan, co pan narobił? Teraz Kubuś płacze, dumny jest pan z siebie? No już, nie płacz, masz tu bajkę, oglądaj sobie. Tak? Za cicho było wcześniej dla ciebie? Dobrze, nie ma problemu, możesz dać głośniej, przecież panu to nie będzie przeszkadzać, prawda? – zwróciła się do Marcusa.

Bezradny Marcus z zaciśniętymi zębami odwrócił się, słysząc już tylko tę wstrętną bajkę. Jak zwykle, dookoła hołota, myślał. Inni pasażerowie ze słuchawkami w uszach kompletnie nie zwracali uwagi na całą tę żenadę. Aleks ciągle spał. I nagle chyba los musiał uśmiechnąć się do Marcusa, telefon dzieciaka rozładował się (tym razem mały w ogóle nie zapłakał, jakby wiedząc, że nic tym nie wskóra) i nasz bohater spokojnie mógł przysłuchać się końcówce wypowiedzi pilota.

– …pogoda w miejscu docelowym zapowiada się świetnie. Przewidywany czas lotu to dwanaście godzin, a więc będą państwo w Hawanie już niedługo. Życzę miłego lotu!

W Hawanie!? – pomyślał Marcus i nagle, zupełnie niespodziewanie, zapadł w głęboki sen.

ROZDZIAŁ 3

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
ROZDZIAŁ 1
ROZDZIAŁ 2
ROZDZIAŁ 3
ROZDZIAŁ 4
ROZDZIAŁ 5
ROZDZIAŁ 6
ROZDZIAŁ 7
ROZDZIAŁ 8
ROZDZIAŁ 9
ROZDZIAŁ 10
ROZDZIAŁ 11
ROZDZIAŁ 12
ROZDZIAŁ 13
ROZDZIAŁ 14
ROZDZIAŁ 15
ROZDZIAŁ 16
ROZDZIAŁ 17
ROZDZIAŁ 18
ROZDZIAŁ 19
ROZDZIAŁ 20
ROZDZIAŁ 21

Klucz do głupoty

ISBN: 978-83-8219-668-9

© Antoni Kędzierski i Wydawnictwo Novae Res 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Dominik Leszczyński

Korekta: Kinga Dolczewska

Okładka: Krystian Żelazo

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek