Sen o Kilimanadżaro - Anne Jacobs - ebook + audiobook + książka

Sen o Kilimanadżaro ebook i audiobook

Anne Jacobs

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Pełna wzruszeń powieść bestsellerowej autorki Anne Jacobs!

W cieniu Kilimandżaro młoda kobieta szuka szczęścia wbrew wszelkim przeciwnościom…

Charlotte marzy o wielkim świecie i podróżach do egzotycznych krajów. Nie spieszy jej się do ślubu, jednak gdy oświadcza jej się znacznie starszy Christian, zafascynowana jego sklepem z egzotycznymi przyprawami i tytoniem, zgadza się na jego zaloty. Wkrótce gorzko tego żałuje, odkrywając że Christian nie był z nią do końca szczery.

Charlotte wie, że mają tylko jedną szansę na przyszłość: opuszczenie Niemiec i rozpoczęcie nowego życia daleko stąd…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 437

Rok wydania: 2024

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 15 min

Rok wydania: 2024

Lektor: Lidia Pronobis

Oceny
4,0 (82 oceny)
33
23
18
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Amelia90

Nie oderwiesz się od lektury

Porywająca powieść. Trudno się od niej oderwać.
10
bookczystakartka

Całkiem niezła

Przyjemna lektura.
10
burgundowezycie

Dobrze spędzony czas

"Sen o Kilimandżaro" autorstwa Anne Jacobs to powieść, która przenosi nas w podróż zarówno geograficzną, jak i emocjonalną. Opowiada nam historię o młodej Charlotte, która pragnie wielkiego świata i egzotycznych podróży. Niestety musi się ona zmierzyć się z trudnymi wyborami życiowymi. Podejmuje ona decyzję o poślubieniu znacznie starszego Christiana, która szybko okazuje się gorzkim żalem. Jednak odkrycie niewiarygodności męża, staje się dla niej punktem zwrotnym, który prowadzi do podjęcia decyzji, by opuścić Niemcy i rozpocząć nowe życie w cieniu majestatycznego Kilimandżaro. Autorka, pisząc pod pseudonimem Leah Bach, zanurza nas w bogate tło historyczne, łącząc losy bohaterów z szeroko pojętym kontekstem społecznym, takich jak dyskryminacja ze względu na kolor skóry oraz kulturowym tamtych czasów. W powieści nie brakuje dramatycznych zwrotów akcji, a także głęboko ludzkich dylematów i wyborów, które ukształtowały życie Charlotte. Z wrażliwością i subtelnością autorka kreśli losy...
10
isuchocka

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
aezgrudzien

Nie oderwiesz się od lektury

piękna
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nałuDer Him­mel über dem Ki­li­mand­scharo
Re­dak­cjaDa­ria Le­bida
Tłu­ma­cze­nieEwe­lina Twar­doch-Raś
Ko­rektaBo­żena Si­gi­smund
Pro­jekt gra­ficzny okładkiAnna Slo­torsz
Zdję­cie wy­ko­rzy­stane na okładceAdo­be­Stock
Skład i ła­ma­nieAgnieszka Kie­lak
First pu­bli­shed by Anne Ja­cobs/Leah Bach. All Ri­ghts re­se­rved Co­py­ri­ght © 2019 by Bla­nva­let a di­vi­sion of Pen­guin Ran­dom Ho­use Ver­lags­gruppe GmbH, Mün­chen, Ger­many
Po­lish edi­tion co­py­ri­ght © 2024 Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o. o. Po­lish trans­la­tion co­py­ri­ght © 2024 Ewe­lina Twar­doch-Raś
Ze­zwa­lamy na udo­stęp­nia­nie okładki książki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-83293-86-8
Wy­dawca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mowa Skarpa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skiego 2 lok. 24 03-475 War­szawa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Je­śli w książce po­ja­wiają się linki do stron in­ter­ne­to­wych osób trze­cich, nie po­no­simy od­po­wie­dzial­no­ści za umiesz­czoną w nich treść. Nie uzna­jemy ich bo­wiem za źró­dła wła­sne, ale je­dy­nie od­no­simy się do nich jako do miej­sca pierw­szej pu­bli­ka­cji da­nych tre­ści.

Od tłu­maczki

W cza­sach, w któ­rych roz­grywa się po­wieść Anne Ja­cobs, nie ist­niała jesz­cze świa­do­mość, że ję­zyk oraz tech­niki re­to­ryczne mogą sta­no­wić na­rzę­dzia ra­so­wej i et­nicz­nej opre­sji. Współ­cze­śnie ta świa­do­mość jest bar­dzo duża, nie tylko w krę­gach aka­de­mic­kich. Zna­ko­mity ar­ty­kuł na ten te­mat na­pi­sała Mar­ga­ret Ohia-No­wak, za­uwa­ża­jąc, że słowo „Mu­rzyn” „(...) prze­ka­zuje ne­ga­tywne zna­cze­nia, służy do de­pre­cja­cji i bywa na­rzę­dziem agre­sji, za­równo wer­bal­nej, jak i za­po­wie­dzią prze­mocy nie­wer­bal­nej, na­ru­sza­nia nie­ty­kal­no­ści cie­le­snej”[1]. Kie­ru­jąc się tymi usta­le­niami, w swoim tłu­ma­cze­niu sta­ra­łam się uwzględ­niać tę współ­cze­sną świa­do­mość, obej­mu­jącą róż­nice zna­cze­niowe mię­dzy ję­zy­kiem nie­miec­kim i pol­skim, ale jed­no­cze­śnie od­da­jąc także du­cha epoki. Z tego względu za­cho­wa­łam w tłu­ma­cze­niu słowo „Mu­rzyn” (i po­chodne) je­dy­nie w dia­lo­gach i nar­ra­cji, która przed­sta­wia punkt wi­dze­nia kon­kret­nej po­staci czy sta­nowi re­la­cję z wy­da­rzeń dys­kry­mi­nu­ją­cych lub wska­za­nie pa­nu­ją­cych, ra­si­stow­skich po­glą­dów. W po­zo­sta­łych przy­pad­kach, w tłu­ma­cze­niu, uży­wam słów, które zgod­nie z ba­da­niami Ohii-No­wak, w ję­zyku pol­skim nie są uzna­wane za ob­raź­liwe i de­pre­cjo­nu­jące, choć i w tym przy­padku nie za­wsze bez za­strze­żeń, ta­kich jak: czar­no­skóry(a), ciem­no­skóry(a), czarny(a), czy zwią­za­nych z po­cho­dze­niem et­nicz­nym – jak Afry­ka­nin(ka)[2].

CZĘŚĆ I

MAJ 1880 ROKU

Char­lotte przez lata pa­mię­tała każdy szcze­gół tego po­ranka: za­pa­chy uno­szące się w sta­rym domu, roz­mowy i kłót­nie, a także słoje z kon­fi­tu­rami po­kryte ku­rzem, który osiadł na nich w piw­nicy. W jej pa­mięci za­cho­wały się także wspo­mnie­nia ja­błoni, z opa­da­ją­cymi ni­czym śnieg, ró­żo­wo­bia­łymi płat­kami kwia­tów. Te zaś były nie mniej wy­raźne niż wspo­mnie­nia ka­mien­nej twa­rzy dziadka w ciem­nym, ci­chym po­koju. Tego dnia wy­da­rzyło się coś nie­praw­do­po­dob­nego, co na za­wsze od­mie­niło ży­cie dzie­się­cio­latki.

Z rana obu­dziła ją mu­cha. Zwy­czajna, na­trętna mu­cha do­mowa, która usia­dła na jej twa­rzy i po­ła­sko­tała cie­pły od snu po­li­czek. Dziew­czynka po­czuła małe nóżki na swo­jej skó­rze i z obrzy­dze­niem wy­ko­nała szybki ruch ręką. Mu­cha wzle­ciała w górę, krą­żyła nad łóż­kami, brzę­cząc ze zło­ścią i dwu­krot­nie od­biła się od ta­pety, co brzmiało, jakby ktoś mocno stu­kał pal­cem w ścianę. Całe te akro­ba­cje po­winny były wpra­wić ją w stan oszo­ło­mie­nia, jed­nak owad nie prze­sta­wał brzę­czeć, zni­ka­jąc na­gle mię­dzy zie­lo­nymi fi­ran­kami. Na ze­wnątrz było już ja­sno. Char­lotte na­cią­gnęła na twarz róg po­duszki wy­peł­nio­nej pie­rzem i przy­tu­liła się do Klary, która spała obok niej – cie­pła i za­ró­żo­wiona od snu. Klara była jej ulu­bioną ku­zynką, młod­szą o po­nad dwa lata. Ile­kroć od­wie­dzali dziad­ków, Char­lotte spała w łóżku Klary i wła­śnie to wspólne spa­nie było naj­lep­sze w tych wi­zy­tach.

Char­lotte chęt­nie cho­dziła na­wet spać z ku­rami, by­leby tylko szep­tać so­bie z Klarą, opo­wia­dać jej różne hi­sto­rie albo głu­pie żarty. Po­zo­stałe dwa łóżka, sto­jące w cia­snej sy­pialni na­le­żały do star­szej ku­zynki Et­tje i ciotki Fanny. Dziew­czynka za żadne skarby nie chciała dzie­lić po­sła­nia z któ­rą­kol­wiek z nich. Et­tje zgrzy­tała zę­bami przez sen, a cza­sem na­wet wy­ma­chi­wała na wszyst­kie strony rę­kami i no­gami. Poza tym za­częła już mie­siącz­ko­wać i za­wsze, kiedy przy­cho­dził ten czas, wyła wnie­bo­głosy, co na­prawdę wy­glą­dało prze­ra­ża­jąco. Dzie­le­nie łóżka z cio­cią Fanny by­łoby na­to­miast jesz­cze bar­dziej okropne. Wie­czo­rem kła­dła się na ple­cach, sztywna i wy­pro­sto­wana, z rę­kami sple­cio­nymi na brzu­chu i bu­dziła się rano do­kład­nie w tej sa­mej po­zy­cji. Gdy tylko cio­cia Fanny kła­dła się do łóżka, w po­koju nie wolno już było szep­tać, chi­cho­tać, a na­wet się do sie­bie uśmie­chać. Kie­dyś cio­cia wstała i po­de­szła do nich jak biała zjawa z lampką nocną w dłoni, żeby ude­rzyć Klarę w twarz. I choć Char­lotte po­winna otrzy­mać tę samą karę, cio­cia Fanny nie od­wa­ży­łaby się jej ude­rzyć, bo­wiem oj­ciec dziew­czynki nie to­le­ro­wał ta­kich me­tod. W twarz do­stała za­tem tylko biedna Klara, córka ciotki.

Char­lotte za­mknęła oczy i pró­bo­wała wsłu­chi­wać się w re­gu­larny od­dech Klary, żeby szybko za­snąć, jed­nak da­rem­nie. Praw­do­po­dob­nie winne temu było po­ranne słońce, są­czące się przez szcze­liny w za­sło­nie i ob­ra­mo­wu­jące wy­bla­kłą zie­leń ma­te­riału zło­tawą po­światą. Z ci­chym wes­tchnie­niem od­wró­ciła się z po­wro­tem na plecy, oczy­wi­ście bar­dzo ostroż­nie, po­zwa­la­jąc Kla­rze da­lej spać. Może to i do­brze, że już się obu­dziła. Tak czy ina­czej, nie miała szansy po­now­nie zo­ba­czyć ża­glowca na nie­skoń­cze­nie sze­ro­kim oce­anie, ni­gdy nie śnimy prze­cież dwa razy o tym sa­mym. Sen był piękny, ale jed­no­cze­śnie nie­zwy­kle smutny, tak że pra­wie się roz­pła­kała. Dumny trój­masz­to­wiec, który prze­ci­nał fale na­prę­żo­nymi ża­glami, niósł jej ro­dzi­ców i brata co­raz da­lej od niej. Z każ­dym dniem, z każdą go­dziną od­le­głość mię­dzy nimi ro­sła. Jej bli­scy wy­je­chali do In­dii. Do kra­iny słońca i lu­dzi o brą­zo­wym od­cie­niu skóry, gdzie ta­jem­ni­czo pach­niały ro­śliny, a w sta­wach pły­wały kwiaty o per­ło­wym za­bar­wie­niu, uśmiech­nięte i piękne jak ludz­kie twa­rze. Bła­gała i pro­siła, żeby za­brali ją ze sobą, ale mama nie ustą­piła. Char­lotte zo­stała za­brana do dziad­ków w Leer, po­nie­waż sta­tek to­wa­rowy nie był miej­scem dla dzie­się­cio­latki, na­wet je­żeli jej tata był ka­pi­ta­nem. Jej brat, Jonny mógł z nimi pły­nąć, mimo że miał tylko sie­dem lat. Ale on był chłop­cem.

Mama długo pła­kała, kiedy dzia­dek przy­je­chał ode­brać Char­lotte w Em­den. Rów­nież gło­śno łkał Jonny, kiedy się że­gnali. Ten mały głup­tas wo­lałby ra­czej po­je­chać do Leer niż z ro­dzi­cami, bo tam mógłby ba­wić się z Pau­lem. Tata na­to­miast pod­niósł Char­lotte i ob­ra­cał się z nią w miej­scu, tak że uno­siła się w po­wie­trzu ni­czym ptak, a on się z tego śmiał. Na­stęp­nym ra­zem miała po­je­chać z nimi – zo­stało to uro­czy­ście obie­cane.

Tym­cza­sem w łóżku obok, Et­tje roz­cią­gnęła ra­miona i ziew­nęła sen­nie, za­ci­ska­jąc pię­ści.

– Śpi­cie jesz­cze? – za­py­tała z po­ranną chrypką w gło­sie. – Le­piej na­wet nie my­śl­cie, że bę­dzie­cie się mo­gły dzi­siaj le­nić tylko dla­tego, że nie ma szkoły. Ju­tro są Zie­lone Świątki, trzeba wszystko do­kład­nie po­sprzą­tać.

Okrą­głą twarz Et­tje oka­lał cze­pek nocny ob­szyty ko­ronką, który po­cho­dził z bab­ci­nej szafy. Ku­zynka żyła w prze­ko­na­niu, że na­kry­cie głowy nie tylko ochroni jej ko­smyki, ale dzięki niemu jej włosy staną się też buj­niej­sze. Et­tje miała roz­czo­chrane ciem­no­blond włosy, które na noc wią­zała w ku­cyk. Kiedy no­siła je roz­pusz­czone w ciągu dnia, ukła­dały się w cien­kie roz­war­stwione pa­sma, wra­ca­jące za­wsze do tej sa­mej po­staci, nie­za­leż­nie od tego ile je cze­sała.

– Długo już nie śpię! Dłu­żej niż ty! – chwa­liła się Char­lotte, a Klara od­su­nęła nieco koc i ci­cho ziew­nęła. We wszyst­kim co ro­biła, Klara była ci­cha jak myszka, na­wet kiedy cho­dziła, nie wy­da­wała wła­ści­wie żad­nego dźwięku. Było to o tyle dziwne, po­nie­waż Klara miała lewą nogę krót­szą, z grubą stopą, o od­mien­nym kształ­cie niż inne osoby, do­tych­czas spo­tkane przez Char­lotte.

– W ta­kim ra­zie mo­głaś nam już dawno przy­nieść cie­płą wodę do my­cia z kuchni! – w od­po­wie­dzi rzu­ciła z wy­rzu­tem Et­tje.

– Ale dla­czego ja?

– A dla­czego nie? My­śla­łaś, że będę to dla was ro­bić każ­dego dnia? I tak już za­wsze wszystko mu­szę przy­no­sić Kla­rze.

– Klarę zo­staw ła­ska­wie w spo­koju! – od­parła ze zło­ścią Char­lotte. Wstała z łóżka i owi­nęła swoją długą ko­szulę nocną nie­bie­skim sza­lem mamy. Aby zdjąć dzba­nek, mu­siała wspiąć się na drew­nianą skrzy­nię po­dróżną. To wła­śnie za­war­tość tej skrzyni była praw­dzi­wym po­wo­dem zło­ści Et­tje – znaj­do­wały się w niej bo­wiem ładne ubra­nia Char­lotte, jej buty i de­li­katna po­ściel, a także za­bawki, kilka ksią­żek i dwie lalki. Et­tje ni­gdy nie po­sia­dała tak dro­gich rze­czy, nie było na to pie­nię­dzy w domu eme­ry­to­wa­nego pa­stora Dirk­sena, który mu­siał wy­ży­wić swoją owdo­wiałą córkę Fanny i trójkę jej dzieci.

– Je­śli to ja przy­niosę wodę, umyję się pierw­sza! – oznaj­miła ra­do­śnie Char­lotte. – A po­tem Klara. Ty bę­dziesz ostat­nia, Et­tje!

– Tylko nie stłucz dzbanka i ni­czego nie roz­lej, bo zo­staną plamy na scho­dach! – za­wo­łała za nią Et­tje i ob­ró­ciła się na bok, żeby jesz­cze choć przez chwilę na­pa­wać się ko­ją­cym cie­płem mięk­kiego łóżka.

Schody były wą­skie i ciemne, pach­niało wo­skiem do pod­łóg, sta­rym drew­nem i może jesz­cze słabo wy­czu­wal­nym ty­to­niem z fajki dziadka. Char­lotte trzy­mała dzba­nek obiema rę­kami, opie­ra­jąc go o brzuch i bo­symi sto­pami stą­pała ostroż­nie po stop­niach. Pod żad­nym po­zo­rem nie chciała przy­pad­kiem ude­rzyć cen­nym na­czy­niem, po­ma­lo­wa­nym w fio­le­towe kwiaty, o ścianę czy po­ręcz. Nic dziw­nego, że Klara nie nada­wała się do tej pracy, sporo wy­siłku kosz­to­wało ją prze­cież samo scho­dze­nie ze scho­dów.

Na dole, w ko­ry­ta­rzu, było tro­chę ja­śniej. Nieco świa­tła wpa­dało przez świe­tlik znaj­du­jący się nad po­ma­lo­wa­nymi na biało drzwiami wej­ścio­wymi, przez które so­lid­nie cią­gnęło zim­nem, a wy­ło­żona ka­fel­kami pod­łoga wzma­gała jesz­cze ten chłód. Na ko­mo­dzie w przed­po­koju stały wszel­kiego ro­dzaju sło­iki z kon­fi­tu­rami i in­nymi prze­two­rami. Bab­cia mu­siała je tu­taj przy­nieść z piw­nicy, bo ko­lo­rowe tka­niny, któ­rymi były owi­nięte, za­czy­nała już ob­le­piać war­stwa ku­rzu. Ju­tro będą ob­cho­dzili Zie­lone Świątki, więc cio­cia na pewno upie­cze cia­sto, może na­wet zrobi pie­czeń. Na szczę­ście drzwi do kuchni były już uchy­lone. Za­skrzy­piały, gdy dziew­czynka na­ci­snęła na nie bosą stopą. W jed­nej chwili po­czuła wy­raź­nie przy­jemny po­wiew cie­pła i cierpki za­pach drewna, tlą­cego się w piecu, a po­tem po­czuła rów­nież de­li­katny za­pach kawy oraz go­to­wa­nego mleka. Bab­cia stała przed pie­cem, pod­nio­sła okrą­głe fa­jerki i grze­bała w ogniu tak, że le­ciały z niego iskry.

– Dzi­siaj cie­bie wy­słały, moja pta­szyno? – spy­tała i przy­kryła że­la­zną po­krywą zie­ją­cego ogniem po­twora, cza­tu­ją­cego w pie­kar­niku. – Tylko uwa­żaj, żeby się nie po­tknąć na scho­dach i nie spaść z dzban­kiem!

– Po­ra­dzę so­bie! To dla mnie nic trud­nego! – stwier­dziła ura­żona Char­lotte i po­sta­wiła dzba­nek na pod­ło­dze w kuchni obok pieca.

– Do­brze, w ta­kim ra­zie nie ma na co cze­kać!

Bab­cia Grete wzięła cho­chlę i na­brała go­rą­cej wody ze „statku” do dzbanka. „Sta­tek” był kwa­dra­to­wym zbior­ni­kiem w pa­le­ni­sku, przy­po­mi­na­ją­cym co naj­wy­żej ża­ło­sną barkę, którą można było wio­sło­wać po rzece. W żad­nym wy­padku nie wy­glą­dał tak jak praw­dziwy sta­tek, któ­rym do­wo­dził jej oj­ciec. Był na to zbyt nie­fo­remny, zu­peł­nie nie­zgrabny.

– O Boże, prze­cież ona so­bie z tym nie po­ra­dzi – po­wie­działa cio­cia Fanny, która stała przy ku­chen­nym stole i obie­rała mar­chewki. – Upu­ści dzba­nek, mamo. Szkoda ta­kiej pięk­nej rze­czy. Za­raz za­wo­łam Et­tje...

– Ach, zo­stawże ją w spo­koju – po­wie­działa nie­wzru­szona bab­cia i na­lała wię­cej zim­nej wody. – I wy­cią­gnij Paula z łóżka, bo prze­śpi do sa­mych Zie­lo­nych Świą­tek, je­śli nikt go nie obu­dzi.

Bab­cia Grete była tylko o pół głowy wyż­sza od Char­lotte, ale miała przy­sa­dzi­stą bu­dowę ciała, mocny głos i po­ru­szała się szybko. Kiedy pa­trzyła na coś po­waż­nym wzro­kiem, jej twarz sta­wała się zu­peł­nie gładka, tylko po­liczki nieco opa­dały. Ale kiedy się śmiała, co zresztą czę­sto ro­biła, jej skóra wy­glą­dała jak zmięty pa­pier po­kryty ty­sią­cem drob­nych zmarsz­czek. Cho­ciaż była ko­bietą nie­wiel­kiego wzro­stu, bab­cia Greta pro­wa­dziła dom twardą ręką i na­wet dzia­dek nie śmiał się jej sprze­ci­wić, po­mimo że pia­sto­wał wcze­śniej funk­cję pa­stora i na­dal był osobą bar­dzo sza­no­waną przez wszyst­kich po­czci­wych lu­te­ra­nów w Leer.

Char­lotte ostroż­nie pod­nio­sła dzban – był te­raz nie­zno­śnie ciężki i do tego pełny po brzegi.

– Idź po­woli i po­zwól, żeby na gó­rze to Et­tje na­le­wała wodę!

Bab­cia od­wró­ciła się z po­wro­tem do pieca, żeby od­su­nąć gar­nek, i zda­wała się nie zwra­cać uwagi na walkę Char­lotte z dzba­nem, wy­peł­nio­nym wodą do my­cia. Za to cio­cia Fanny zmar­twio­nym wzro­kiem wo­dziła za sio­strze­nicą, prze­ry­wa­jąc przy tym swoją pracę, a po jej wy­ra­zie twa­rzy można było ła­two po­znać, że w każ­dej chwili spo­dziewa się ka­ta­strofy. Ale nie było w tym też ni­czego nie­zwy­kłego – szczu­pła, blada ciotka za­wsze ro­biła taką minę, jakby ju­tro miała sta­nąć przed są­dem osta­tecz­nym.

Cie­pła woda po raz pierw­szy wy­lała się na ko­ry­ta­rzu, ale tylko dla­tego, że ten głupi szary kot prze­biegł jej mię­dzy no­gami. Tro­chę wody tra­fiło na jego grzbiet i prze­ra­żony uciekł z sy­kiem w stronę kuchni. Dwa razy mu­siała się za­trzy­mać na scho­dach, bo pra­wie zgu­biła ja­sno­nie­bie­ski weł­niany szal mamy. Woda znów się tro­chę roz­lała, a Char­lotte pró­bo­wała wy­trzeć kro­ple bosą stopą. Na gó­rze, w pół­mroku ko­ry­ta­rza, Paul stał przy ba­lu­stra­dzie w swo­jej krót­kiej ko­szuli noc­nej i z prze­ję­ciem, uważ­nie ob­ser­wo­wał, jak ku­zynka mo­cuje się z dzba­nem, sta­ra­jąc się utrzy­mać rów­no­wagę. Kiedy bez­piecz­nie do­tarła na szczyt, a nie­wdzięczny ba­last po­zo­stał nie­na­ru­szony, na twa­rzy chłopca ma­lo­wało się roz­cza­ro­wa­nie.

– Za­kli­nam cię, za­kli­nam cię! – Uśmiech­nął się. – Za­raz upu­ścisz ten dzba­nek.

– Idź so­bie!

– Za­raz upad­nie, upad­nie!

Pod­ska­ki­wał przed nią i ro­bił dziwne miny, ale nie śmiał jej po­pchnąć, bo gdyby dzban rze­czy­wi­ście się stłukł, miałby duże kło­poty.

– Twoje oczy są żółte jak u ko­cura! – krzyk­nął do niej zło­śli­wie, gdy była już przed drzwiami sy­pialni dziew­cząt i mu­siał zre­zy­gno­wać z dal­szej za­bawy. – Oczy ko­cura, oczy wiedźmy...

Na­prawdę szkoda, że nie było tu­taj jej brata Jonny’ego, dałby te­raz po­pa­lić Pau­lowi, cho­ciaż był dwa lata młod­szy od ku­zyna. Char­lotte miała ochotę ude­rzyć Paula, ale mu­siała trzy­mać dzba­nek, poza tym była dziew­czynką, a te, jak wia­domo, nie wda­wały się w bójki. Za­słony w sy­pialni były jesz­cze za­cią­gnięte, ale lek­kie pro­mie­nie słońca wpa­dały przez szparę do po­koju ni­czym wą­ski, złoty we­lon. Kiedy Klara usia­dła na łóżku, słońce pa­dało pro­sto na jej twarz i mu­siała zmru­żyć oczy.

– Et­tje! – za­wo­łała ci­cho Klara w stronę łóżka sio­stry.

– Psst! – po­wie­działa Char­lotte i po­trzą­snęła głową. – Po­zwól jej spać.

Char­lotte wzięła mied­nicę z kre­densu i po­sta­wiła ją na pod­ło­dze, żeby ła­twiej było na­le­wać wodę. Po­tem mu­siała po­móc Kla­rze wstać. Gruba koł­dra wy­peł­niona pie­rzem le­żała te­raz na no­gach ku­zynki, cią­żąc ni­czym ołów, po­nie­waż w ciągu nocy wszyst­kie pióra zsu­nęły się na sam dół ma­te­ria­ło­wej po­włoczki. Dziew­czynka mu­siała się tro­chę wy­si­lić, aby przy­klęk­nąć na pod­ło­dze, ale nie na­rze­kała, tylko po­dob­nie jak Char­lotte za­nu­rzała szmatkę w mied­nicy, by ze­trzeć sen z twa­rzy. Ręce i ra­miona rów­nież myły cie­płą wodą, a na­stęp­nie klatkę pier­siową. Trzeba było roz­piąć ko­szulę nocną i ścią­gnąć ją w dół, ale nie na brzuch, bo to by­łoby nie­skromne. Pod żad­nym po­zo­rem nie można też było do­ty­kać mo­krą szmatką ni­czego po­ni­żej pępka, tych miejsc na­le­żało w ogóle do­ty­kać jak naj­rza­dziej. Trzeba było rów­nież umyć stopy i nogi, ale tylko do ko­lan. Dzieci ką­pano raz w ty­go­dniu, naj­pierw dziew­czynki, po­tem chłop­ców, aby woda zo­stała w pełni wy­ko­rzy­stana. Tylko bar­dzo małe dzieci były w ką­pieli zu­peł­nie na­gie, star­sze – także Char­lotte – po­zo­sta­wały w ko­szu­lach. Cera Klary była ja­sna, a jej klatka pier­siowa i ra­miona wy­da­wały się Char­lotte bar­dzo wą­tłe, nie­malże prze­zro­czy­ste. Wy­glą­dały przy tym jed­nak zwy­czaj­nie i nie były zde­for­mo­wane jak jej noga. Twarz miała po­cią­głą, nos tro­chę za duży, zaś wo­kół nie­bie­skich oczu do­strzec można było za­cie­nione ob­wódki – to pew­nie dla­tego, że Klara tak czę­sto cho­ro­wała. Przy­naj­mniej nie miała pie­gów jak Et­tje, którą strasz­nie de­ner­wo­wały plamki na czole i no­sie. Kie­dyś pró­bo­wała je na­wet pu­dro­wać białą mąką. Nie­wiele to jed­nak dało, brą­zowe plamy wciąż prze­świ­ty­wały przez cienką war­stwę mąki, jakby tego było mało, bab­cia wy­mie­rzyła jej w twarz so­czy­sty po­li­czek. W domu Dirk­se­nów nie mar­no­wano je­dze­nia, a już na pewno nie na próż­ność, która była uwa­żana za straszny grzech.

– Chcia­ła­bym mieć ta­kie włosy jak twoje – szep­nęła Klara. – Tak gę­ste i z ta­kimi lo­kami.

Wy­ży­mała szmatkę i po­ło­żyła ją na kra­wę­dzi mi­ski, a po­tem się­gnęła po długi war­kocz Char­lotte. Star­sza ku­zynka ni­gdy nie po­trze­bo­wała opa­ski ani in­nego za­pię­cia; wy­star­czyło owi­nąć ko­niec jed­nego z ko­smy­ków wo­kół palca i po­wsta­wał lok, który do­sko­nale trzy­mał sple­ciony war­kocz.

– Nie po­win­naś so­bie tego ży­czyć. Strasz­nie mnie cią­gną pod­czas cze­sa­nia!

– Czuję, że są bar­dzo mięk­kie w do­tyku. I świecą na nie­bie­sko.

– Na nie­bie­sko? – za­py­tała Char­lotte, chi­cho­cząc.

– Nie tak zu­peł­nie na nie­bie­sko. Tylko tro­chę. Kiedy pada na nie świa­tło. Wtedy są ta­kie czar­no­nie­bie­skie. Albo srebr­no­nie­bie­skie...

Char­lotte rzu­ciła kry­tyczne spoj­rze­nie na ko­niec swo­jego war­ko­cza i po­trzą­snęła głową. Po­tem pod­nio­sła go, by przy­trzy­mać w mi­go­tli­wym pro­mie­niu słońca, który był te­raz nieco ja­śniej­szy i szer­szy. Przy­pad­kiem ude­rzyła jed­nak ko­la­nem w mied­nicę i woda chlu­snęła na pod­łogę. Za­sko­czona Klara cof­nęła się, żeby nie za­mo­czyć ko­szuli.

– Co wy wy­pra­wia­cie? – za­wo­łała Et­tje ze swo­jego łóżka. – Wy­trzyj to, Char­lotte! Ina­czej woda spły­nie przez de­ski w pod­ło­dze i za­cznie ka­pać do sa­lonu.

– To tylko odro­bina...

– Zrób to na­tych­miast! A po­tem się ubierz­cie, bez dys­ku­sji!

Et­tje wstała z łóżka, spoj­rzała w ośle­pia­jące od słońca lu­stro ścienne i skrzy­wiła twarz. Po­tem, zło­rze­cząc pod no­sem, po­sta­wiła mied­nicę na ko­mo­dzie i pa­trzyła z za­zdro­ścią, jak Char­lotte otwiera drew­niane wieko swo­jej skrzyni.

– Spójrz. To może ci pa­so­wać, Klara! – szep­nęła Char­lotte.

– To jest dla mnie zbyt ele­ganc­kie.

– Ju­tro jest święto i idziemy do ko­ścioła, więc jest od­po­wied­nie. Su­kienkę uszyła mama, ma­te­riał po­cho­dzi z In­dii. Do­tknij tylko i się prze­ko­naj, jaki jest cu­dow­nie gładki.

Et­tje na­wet nie spoj­rzała w ich stronę, za­miast tego mocno prze­cie­rała twarz ście­reczką, gło­śno przy tym pry­cha­jąc. Miała czter­na­ście lat i na­bie­rała już ko­bie­cych kształ­tów. Bie­li­zna Char­lotte i tak by­łaby na nią za cia­sna, a ubra­nia za krót­kie. Mimo wszystko było to nie­spra­wie­dliwe, że je miała.

– Uczesz­cie w końcu te włosy! I nie kręć­cie się tak cią­gle w kółko!

Char­lotte mu­siała wczoł­gać się pod łóżko, aby się­gnąć po brzyd­kie drew­niane cho­daki, które miała no­sić w domu babci. Kiedy wstała, spoj­rzała z cie­ka­wo­ścią na Et­tje, która wła­śnie ścią­gnęła z sie­bie ko­szulę nocną. Mama ni­gdy nie roz­bie­rała się przy dzie­ciach, więc pa­trze­nie na piersi Et­tje było dla Char­lotte eks­cy­tu­ją­cym do­świad­cze­niem. Wy­glą­dały za­baw­nie, jak dwa uką­sze­nia ko­mara, które na­pu­chły do­syć mocno. Lewa strona była grub­sza, prawa chyba mu­siała jesz­cze tro­chę uro­snąć. Nie były to jed­nak jesz­cze praw­dziwe piersi, kiedy Et­tje miała na so­bie su­kienkę, w ogóle nie było ich wi­dać. Char­lotte cie­szyła się, że ma jesz­cze tro­chę czasu. Za nic w świe­cie nie chciała mieć ta­kich dziw­nych, na­puch­nię­tych uką­szeń na klatce pier­sio­wej. Dla­czego nie można było po pro­stu obu­dzić się pew­nego ranka, a piersi by­łyby od razu na­le­ży­tej wiel­ko­ści i od­po­wied­nio po­ło­żone? Klara stała już przy scho­dach. Char­lotte prze­ci­snęła się szybko obok niej, by po­woli iść przo­dem.

– Nie mu­sisz tego ro­bić, Lotte. Zbie­gnij do kuchni, a ja pójdę po­woli za tobą – szep­nęła nie­śmiało Klara.

– Ale ja mu­szę iść te­raz po­woli, bo wcze­śniej ude­rzy­łam pal­cem w słu­pek od łóżka i mnie boli!

Klara czę­sto śli­zgała się i po­ty­kała na stop­niach, a na­wet spa­dała ze scho­dów, co ni­kogo w domu ja­koś szcze­gól­nie nie mar­twiło. Zdą­żyli się już do tego przy­zwy­czaić. Char­lotte nie chciała jed­nak, żeby młod­sza ku­zynka zro­biła so­bie krzywdę, więc za­wsze sta­rała się iść scho­dami tuż przed nią, by mo­gła przy­trzy­mać Klarę, gdyby ta się po­tknęła. Na dole Paul sie­dział przy ku­chen­nym stole, na­py­cha­jąc się pajdą po­sma­ro­waną ma­słem i po­pi­ja­jąc cie­płe mleko. Cio­cia Fanny przy­ci­skała do piersi bo­che­nek chleba i kro­iła cien­kie kromki, je­dzone ra­zem z ma­słem i czar­no­brą­zową kon­fi­turą grusz­kową, roz­cień­czoną wodą, a na­stęp­nie za­go­to­waną. Bab­cia przy­go­to­wy­wała śnia­da­nie dla dziadka, które jak zwy­kle miał on zjeść w swoim nie­wiel­kim ga­bi­ne­cie. Na tacy stała duża fi­li­żanka kawy z mle­kiem, na ta­le­rzu zaś le­żały dwie kromki chleba grubo po­sma­ro­wane ma­słem i kon­fi­turą. Po­zo­stali człon­ko­wie ro­dziny mo­gli pić kawę je­dy­nie od święta lub gdy przy­cho­dzili go­ście.

– To te­raz raz-dwa – roz­ka­zała bab­cia Grete. – Et­tje masz iść do rzeź­nika, a po­tem na targ. Paul może po­móc nieść za­kupy. Klara zo­staje tu­taj, żeby prać skar­petki, a Char­lotte po­maga nam w sprzą­ta­niu.

Bab­cia za­cho­wy­wała się ni­czym ge­ne­rał, a kiedy roz­dzie­lała pracę, trzeba było być po­słusz­nym. Ju­tro Zie­lone Świątki, więc cały dom mu­siał lśnić czy­sto­ścią: wszyst­kie pod­łogi trzeba było do­kład­nie umyć, łóżka prze­ście­lić, z me­bli po­ście­rać kurz, zwłasz­cza w sa­lo­nie, na wy­pa­dek nie­spo­dzie­wa­nych go­ści. Sprzą­ta­nie nie było przy­jem­nym za­ję­ciem, zda­niem Char­lotte. W Em­den, gdzie miesz­kała, mieli od tego po­moc do­mową. Pra­nie też za­zwy­czaj od­bie­rała od nich ja­kaś ko­bieta, a mama tylko nie­które, drobne ubra­nia prze­pie­rała sama.

– Czy nie by­łoby le­piej, gdy­bym to ja po­szła na targ, bab­ciu? Wiesz, że ku­pi­łam ostat­nio tań­sze jajka i ma­sło też.

Bab­cia Grete nie od­po­wie­działa ani sło­wem i po­szła do spi­żarni, żeby zdjąć bo­czek z haka. Mil­czała rów­nież, od­ci­na­jąc ka­wa­łek i kro­jąc go w małe kostki.

– Za­osz­czę­dzi­li­śmy wtedy cztery fe­nigi, po­nie­waż je­stem taka do­bra w tar­go­wa­niu się – upie­rała się Char­lotte, upi­ja­jąc głę­boki łyk mleka z kubka. – Je­śli dzi­siaj znowu pójdę do tych han­dla­rzy, mo­żemy za­osz­czę­dzić ko­lejne cztery fe­nigi, a może na­wet i pięć.

Sły­chać było stu­kot drew­nia­nych cho­da­ków Et­tje w ko­ry­ta­rzu. We­szła do kuchni w samą porę, by usły­szeć, co mówi Char­lotte.

– Z nią nie idę na targ, bab­ciu, wstyd mi przed ludźmi, gdy ona się tak tar­guje.

– To zna­czy, że masz pie­nią­dze do roz­da­nia, czy tak? – syk­nęła bab­cia na Et­tje, nie od­ry­wa­jąc wzroku od wy­ko­ny­wa­nej pracy. Nie lu­biła co­fać swo­ich po­le­ceń, ale cztery fe­nigi to w końcu cztery fe­nigi, a pie­nię­dzy wciąż bra­ko­wało.

– Bóg je­den wie, skąd masz ten ta­lent – wark­nęła tym ra­zem do Char­lotte. – Na pewno nie odzie­dzi­czy­łaś go po swoim ojcu. Idź więc na ten targ i spró­buj szczę­ścia.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] M. Ohia-No­wak, Słowo „Mu­rzyn” jako per­lo­ku­cyjny akt mowy, „Prze­gląd Kul­tu­ro­znaw­czy”, nr 3(45)/2020, s. 195.
[2] Tamże, s. 206–207.