Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
98 osób interesuje się tą książką
Święta w domu babci Stefci zawsze były pełne magii. Ale czy bez niej wciąż mogą takie być?
Zosia nie spodziewała się, że to właśnie ona odziedziczy stary dom na Mazurach. Drewniany, zniszczony, pełen wspomnień – stał się nagle częścią nie tylko jej przeszłości, ale i przyszłości. Chciała wrócić tylko na chwilę, by jeszcze raz posłuchać ciszy w kuchni, poczuć zapach starych mebli i przez moment znów być blisko ukochanej babci. A jednak została… bo jak odejść z miejsca, które mówi do ciebie szeptem ukochanej osoby?
Babcia Stefcia zostawiła bowiem coś jeszcze. Słowa ukryte w listach – pełne czułości, miłości i wspomnień, które prowadzą Zosię i jej męża przez decyzje, tęsknotę i codzienność, w której trzeba odbudować nie tylko dom, ale i ich samych.
Gdy w powietrzu zaczyna unosić się zapach przyprawy korzennej i karmelizowanego cukru, kuchenny blat usłany jest mąką, a dom wypełnia radosne oczekiwanie na pierwszą gwiazdkę, nie dają o sobie też zapomnieć rodzinne kłótnie, niewypowiedziane żale i stare rany, które zbyt długo czekały na opatrzenie.
Czy miłość kończy się na pożegnaniu, a rodzina to nie tylko ci, którzy są obok? A święta… święta naprawdę muszą być perfekcyjne, żeby były idealne?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 331
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Natalia Sońska, 2024
Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2025
Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak
Marketing i promocja: Aleksandra Wróblewska
Redakcja: Patryk Białczak
Korekta: Magdalena Białek, Sandra Popławska
Projekt typograficzny, skład i łamanie: Patryk Białczak
Projekt okładki i strony tytułowe: Magda Bloch
Fotografie na okładce:
© Maria Voronovich| iStock by Getty Images
© fourSage | iStock by Getty Images
© progressman | Adobe Stock
Fotografia autorki na skrzydełku:
© Paulina Czwagła | Fotoendorfina
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-68610-05-5
CZWARTA STRONA
Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.
ul. Fredry 8, 61-701 Poznań
tel.: 61 853-99-10
www.czwartastrona.pl
Rozdział pierwszy
Rozdział drugi
Rozdział trzeci
Rozdział czwarty
Rozdział piąty
Rozdział szósty
Rozdział siódmy
Rozdział ósmy
Rozdział dziewiąty
Rozdział dziesiąty
Rozdział jedenasty
Rozdział dwunasty
Rozdział trzynasty
Rozdział czternasty
Rozdział piętnasty
Rozdział szesnasty
Rozdział siedemnasty
Rozdział osiemnasty
Rok później
POSŁOWIE
Polecamy
Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.
Święta w domu babci Stefci zawsze były pełne magii. Bożonarodzeniowa atmosfera zaliczała się do tych jedynych w swoim rodzaju. Gwar wesołych rozmów, melodie kolęd śpiewanych pod nosem, aromaty potraw przygotowywanych na wigilijny stół. Zapach żywej choinki przyniesionej przez dziadka prosto z lasu. Blask świec i sianko pod śnieżnobiałym obrusem. Ciepło rodzinnych więzi.
I to właśnie te wspomnienia towarzyszyły Zosi, gdy tylko myślała o drewnianym domu na mazurskiej wsi, w którym spędziła niemal całe swoje dzieciństwo. Tam się wychowała i tam później świętowała praktycznie każde Boże Narodzenie. I każde było na swój sposób wyjątkowe, mimo że co roku obchodzone dokładnie w ten sam sposób. Nie dało się zaprzeczyć, że naczelną czarodziejką dbającą o ten wyjątkowy nastrój była właśnie babcia. Ukochana babcia Stefcia, która kilka miesięcy temu odeszła, pozostawiając po swojej śmierci niewyobrażalny żal i pustkę, ale też piękne wspomnienia.
I spadek. A raczej testament, w którym ten drewniany dom – piękny, ale bardzo stary i nadszarpnięty zębem czasu, bo ze skrzypiącymi i próchniejącymi powoli schodami, chylącą się od starości werandą i wymagającym remontu wnętrzem – zapisała właśnie Zosi. Jedynej wnuczce, dziecku swojej młodszej córki.
– Jest pan pewien, że chodzi o mnie, a nie o mamę? – zapytała ze zdumieniem Zosia, gdy kilka tygodni po śmierci babci Stefci obie z mamą zostały zaproszone przez notariusza Jana Kociołka do jego kancelarii do Mrągowa na odczytanie testamentu. Babcia sporządziła go na kilka lat przed śmiercią, a jego wykonawcą ustanowiła znajomego prawnika, wnuka jednej ze swoich sąsiadek.
– No… no właśnie? – Mama popatrzyła na córkę ze zdziwieniem i obie przeniosły wzrok z powrotem na notariusza.
Kociołek poruszył się niepewnie w fotelu, poprawił krawat, po czym jeszcze raz odczytał zapis z testamentu opatrzonego urzędową pieczęcią i oczywiście podpisem babci:
– „Dom w miejscowości Lipki sto dwadzieścia trzy, w gminie Mrągowo, powiat mrągowski, województwo warmińsko-mazurskie, postanawiam zapisać na rzecz mojej jedynej wnuczki Zofii Dudek, z domu Wieniawska. Niech sprowadzi na nią szczęście tak wielkie, jakim sama obdarzyła mnie przez wszystkie lata bycia moją ukochaną wnuczką. Niech ci, Zosiu, ten dom służy, niech będzie twoją ostoją, a jeśli taka będzie twoja wola, niech sprzedaż tej nieruchomości przyniesie ci zasłużony dobrobyt. W twoich rękach pozostawiam jego los”. Tak tu jest napisane – wyjaśnił notariusz, po czym odczytał jeszcze część dotyczącą spadku, który przypadł mamie Zosi oraz jej nieobecnej siostrze, od lat mieszkającej w Stanach, ale tej części Zosia już nie słyszała.
W uszach jej dudniło, skronie pulsowały, a ona sama nie wiedziała, co powinna o tym wszystkim sądzić. Gdzieś z tyłu głowy przeszła jej myśl, raz czy dwa, że może się tak stać i kiedyś to ona odziedziczy ten dom. Nie podejrzewała jednak, że babcia zostawi testament, a przede wszystkim, że to ona zostanie w nim tak wyróżniona. Była pewna, że jej mama i ciotka odziedziczą po babci wszystko, tymczasem z tego, co Zosia zdołała usłyszeć z urywków zdań, matka i jej siostra Halina otrzymały kolekcję biżuterii i jakieś fundusze zdeponowane przez babcię w banku.
Notariusz wyrwał Zosię z zamyślenia:
– Życzeniem pani Stefanii było też, abym przekazał pani to pudełko.
Przesunął w jej stronę rzeźbioną drewnianą szkatułkę, którą Zosia dobrze znała z domu babci. W dzieciństwie zawsze trzymała w niej skarby. Zdziwiona, zamrugała szybko, po czym powoli przesunęła skrzyneczkę bliżej siebie i drżącymi rękoma powoli podniosła wieczko. Wciągnęła szybko powietrze. Oprócz bransoletki z bursztynem, kilku muszelek, haftowanej chusteczki i małej plastikowej laleczki, które Zosia pamiętała z dzieciństwa, w środku była też koperta z imieniem Zosi, napisanym pięknym kaligraficznym pismem. I dopisek: „Tę otwórz jako pierwszą”.
Jako pierwszą? Zosia czym prędzej zatrzasnęła pokrywkę, wyraźnie czując na sobie spojrzenie mamy. Nie odwróciła się jednak w jej stronę, bo pod powiekami zaczęły ją szczypać łzy. Przełknęła głośno ślinę i wpatrzona ślepo w notariusza, zapytała słabym głosem:
– Czy coś jeszcze?
– Tylko drobne formalności – odpowiedział spokojnie i podał kilka dodatkowych informacji, zebrał podpisy i życzył kobietom powodzenia, co szczególnie Zosi bardzo miało się za chwilę przydać.
Gdy tylko dotarła do domu, otworzyła list – chciała to zrobić w samotności, bez znudzonego prawnika i zaciekawionego spojrzenia mamy. Już wcześniej wiedziała, że nie będzie w stanie sprzedać domu pełnego wspomnień, ciepła i tej wyjątkowej magii – nie mogła przecież sprzedać czegoś tak bliskiego sercu babci – ale czytając, płakała ze wzruszenia, bo każde kolejne słowo utwierdzało ją w przekonaniu o słuszności podjętej już decyzji.
Kochana Zosieńko,
jeśli czytasz ten list, to znaczy, że mnie już nie ma, a Ty i Twoja mama jesteście już po wizycie u notariusza. Podejrzewam też, że trochę Cię zaskoczyłam swoją decyzją, ale nigdy nie myślałam, bym mogła podjąć inną.
Choć dom, w którym mieszkam i mieszkałam niemal całe swoje życie, znałaś głównie z dzieciństwa, on zawsze należał do Ciebie, a Ty do niego. Wspaniale się w nim odnajdywałaś, zawsze czułaś się tu dobrze i widać to było gołym okiem. Pod krokami Twoich stóp nawet deski na podłodze nie skrzypiały tak, jak pod innymi stopami – on Cię słuchał jak nigdy wcześniej nikogo.
Pamiętasz, jak żarówka w lampie na korytarzu się spaliła? Dziadek wymienił ją na nową, a ona nadal nie chciała świecić. Nie pamiętam już, ile robił podjeść, by dojść do tego, co się tam zepsuło. A Ty pewnego dnia podeszłaś, wcisnęłaś włącznik i światło po prostu rozbłysło. Jakby czekało właśnie na Ciebie. Podobnie było zresztą wtedy, gdy końcem sierpnia, zaraz przed rozpoczęciem nowego roku szkolnego, w dzień, gdy miałaś wrócić do Krakowa, do rodziców, rozpętała się ta ogromna burza. Przeciąg zatrzasnął drzwi tak, że nikt nie mógł ich otworzyć! Musiał przyjechać ślusarz, by rozpracować cały zamek! A gdy tylko wyjechał, a Ty zbierałaś się do podróży, zatrzasnęłaś się z kolei w łazience. Dom nie chciał, żebyś wyjeżdżała – już za Tobą tęsknił.
Zosieńko, każdy w życiu szuka swojego miejsca na ziemi i nie zawsze chodzi o to, gdzie chce się osiedlić. Miejsce zazwyczaj znajdujemy przy kimś. Bo tam, gdzie ludzie, tam jest też dom. Dobrze mieć jednak swoją dobrą, spokojną przystań i jeśli tylko to miejsce będzie Ci odpowiadać, z pewnością odwdzięczy się swoją miłością.
To stary dom, pełen usterek i spróchniałych desek. Wymagający napraw, nakładu pracy, ale też miłości. Ten dom to życie i ono może należeć do Ciebie. Ja daję Ci możliwość, a Ty wykorzystasz ją zgodnie z własnym sumieniem. Jak napisałam w testamencie: przekazuję Ci go, by sprowadził na Ciebie szczęście tak wielkie, jakim sama obdarzyłaś mnie przez te wszystkie lata bycia moją ukochaną wnuczką. Niech Ci, Zosiu, ten dom służy, niech będzie Twoją ostoją, a jeśli taka będzie Twoja wola, niech jego sprzedaż przyniesie Ci zasłużony dobrobyt.
Nie traktuj go jako prezent. Niech będzie drogowskazem na przyszłość. Bądź szczęśliwa w nim albo dzięki niemu.
Z miłością i uśmiechem
Babcia Stefcia
PS Zamek w łazience nadal się zacina. Pamiętaj o tym, gdy pojedziesz do domu w Lipkach, bo być może znów nie będzie Cię chciał wypuścić.
*
– Przeprowadźmy się na Mazury – oznajmiła jeszcze tego samego dnia swojemu mężowi, który właśnie wrócił do domu po dniu pełnym służbowych spotkań.
– Dobrze się czujesz? – zapytał zdumiony Mikołaj i podszedł do niej zatroskany, gdy zobaczył jej zapłakaną twarz. – Coś się stało?
– Babcia zapisała mi dom. Ten w Lipkach.
– Ten, w którym odbywała się stypa po pogrzebie? – Uniósł brew.
Zosi opadły ręce, a Mikołaj tylko odchrząknął, bo najwyraźniej dotarło do niego, że w tej sytuacji akurat to pytanie było nie do końca na miejscu, i spojrzał na żonę z jeszcze większą troską.
– Tak, ten sam. To przede wszystkim dom mojego dzieciństwa, pełen wspomnień i babcinego ciepła.
– Ciepła? Przecież babcia… – Mikołaj ledwo mógł się powstrzymać przed wypowiedzeniem słów cisnących mu się na usta, ale kiedy znów napotkał złowrogie spojrzenie Zosi, uniósł ręce w poddańczym geście, usiłując powstrzymać uśmiech.
– Możesz być bardziej poważny? – poprosiła z lekkim rozdrażnieniem.
Mikołaj wziął głęboki wdech, chwycił dłoń ukochanej i zaprowadził ją do salonu. Posadził Zosię na kanapie, usiadł obok, objął ramieniem i patrząc w jej wciąż załzawione oczy, zapytał:
– Powiesz mi coś więcej o tym szalonym i niedorzecznym pomyśle? I w ogóle o spadku?
Był pewny, że Zosią targają sprzeczne emocje, a jej propozycja wcale nie jest poważna, lecz podyktowana ostatnimi doświadczeniami. Wiedział, że jego żona w końcu ochłonie, uspokoi się i wszystko wróci do normy.
– W sumie nawet nie wiem, co jeszcze miałabym ci powiedzieć. – Wzruszyła ramionami i pociągnęła nosem. – Babcia zapisała mi w testamencie dom i zupełnie mnie tym zaskoczyła.
– No wiesz, w jakiś sposób można się było tego spodziewać, skoro byłaś jej jedyną wnuczką.
– Tak, ale myślałam, że to mama i ciotka będą się nim dzielić. Nie sądziłam, że babcia w ogóle zostawi jakiś testament! – Nieznacznie uniosła głos. – Nie przypuszczałam, że będzie się w ogóle nad tym zastanawiać.
– Twoja mama i ciotka Halina nie żyją w jakichś wyjątkowo dobrych relacjach, przynajmniej tak wynikało z tego, co mówiłaś. Może obawiała się kłótni?
– Jasne, nie są blisko, ale też nie mają ze sobą żadnego konfliktu. Pewnie sprzedałyby dom i podzieliły się pieniędzmi.
– Ale z jakiegoś powodu babcia zapisała go tobie – powiedział swobodnym tonem Mikołaj.
Zosia się zamyśliła, wtulając jeszcze bardziej w klatkę piersiową męża.
– Bo wiedziała, że ja go nie sprzedam… – wyszeptała po chwili.
Taka była prawda. Bez względu na to, co babcia napisałaby w liście, w testamencie albo nawet gdyby nic nie napisała, Zosia nie miałaby serca sprzedawać tego domu. Od zawsze znaczył dla niej bardzo wiele i babcia doskonale o tym wiedziała. Dużo czasu spędziły razem – niemal wszystkie wakacje w jej młodzieńczych latach. Jak więc miałaby sprzedać to miejsce? To tak, jakby miała pozbyć się części siebie. Nawet jeśli była to najmniej rozsądna decyzja w jej życiu.
– No dobrze – zaczął znów Mikołaj, jak gdyby czytając jej w myślach. – To może przejdźmy do tego szalonego pomysłu. Bo nie mówiłaś poważnie, prawda? – Spojrzał na nią, a Zosia tylko na chwilę uniosła na niego wzrok, po czym zapadła się jeszcze głębiej w kanapę.
– A gdybym powiedziała, że wręcz przeciwnie? Mógłbyś rozważyć taką ewentualność? – Nadal unikała jego spojrzenia.
Mikołaj zamilkł na dłuższą chwilę. Zosia słyszała jedynie jego ciężki, choć miarowy oddech. Mąż przetwarzał tę wiadomość, ale nie wybuchł od razu w ramach protestu, czego się obawiała. Czyżby naprawdę to rozważał? Odwróciła się w jego stronę.
– Przecież to jest stary dom w jakiejś mazurskiej pipidówie na końcu świata. Jakieś setki kilometrów stąd. – Spojrzał Zosi w oczy.
Nie powiedział tego z wyrzutem, nie dodał, że to najgorszy pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadła, ani żeby sobie to jeszcze raz przemyślała, by dotarło do niej, jak bardzo jest to niedorzeczne. Zupełnie tak, jakby sam rozważał wszelkie za i przeciw.
W Zosi zaczęła jaśnieć nadzieja, gdy Mikołaj uparcie się w nią wpatrywał z tym nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Ale myślisz, że…
– Uważam, że to szaleństwo – wszedł jej ostro w słowo. – Że chyba nadal jesteś w emocjach. Ale twoje szaleństwa nie raz wychodziły nam na dobre, a poza tym obiecaliśmy sobie, że każdy, nawet najgłupszy pomysł, który dla jednego z nas będzie miał choć odrobinę sensu, będziemy rozważać i analizować. Więc analizuję – dodał już znacznie łagodniej – tylko nie mogę dopatrzeć się tu żadnych jasnych stron.
– Od dawna myśleliśmy o kupnie domu – zagaiła nie-pewnie.
– Pod Warszawą, nie na mazurskiej…
– Wsi, tak, wiem. – Tym razem to ona mu przerwała. – Ale trzeba szukać jasnych stron. Nie musimy niczego szukać, wybierać, a przede wszystkim kupować, a więc wydawać pieniędzy i brać kredytu na lata, bo całkiem spory dom z ogromnym ogrodem dostaliśmy w spadku. – Starała się mówić najbardziej przekonująco, jak tylko potrafiła.
– Dom do generalnego remontu – upomniał ją.
– Och, nie przesadzaj. Tak naprawdę to na upartego można tam wejść i mieszkać. Babcia jakoś tam żyła. Owszem, dom wymaga napraw, ale można to robić stopniowo.
– Myślałem, że zależy ci na nowoczesnym budownictwie, inteligentnym systemie i innych tego typu udogodnieniach. – Brał ją pod włos.
– Dom babci też można unowocześnić.
– I w starych drewnianych oknach założyć rolety anty-włamaniowe?
Zosia zacisnęła usta. Fakt, do tej przedwojennej, częściowo drewnianej willi nie wszystkie unowocześnienia by pasowały, ale to nie wykluczało możliwości wystylizowania jej właśnie na ten staropolski styl, który wracał do łask w kontekście wykańczania wnętrz. I to był kolejny argument.
– Trzeba być otwartym na nowe możliwości.
– No te zdecydowanie nie są nowe, tylko wręcz przedpotopowe. Wiesz, ile musielibyśmy zainwestować? Nie bez powodu się mówi, że czasem łatwiej i taniej jest coś wyburzyć i zbudować od nowa niż wyremontować.
– Wiem – powiedziała i usiadła mężowi na kolanach, obejmując ramionami jego szyję. – Ale wiem też, że w kwestiach projektowania, remontowania i wprowadzania nowoczesnych technologii jesteś specjalistą. Przecież dla ciebie taki dom byłby czymś świetnym, mógłbyś dostosować go do najnowszych rozwiązań. Nie mówiąc już o ekologii. Przecież lubisz wyzwania.
– Żeby ten dom stał się ekologiczny, trzeba by było… – zaczął rozważać, a potem karcąco spojrzał na Zosię, która już święciła triumf. – Niezła próba. – Zmrużył oczy i zsunął ją sobie z kolan, po czym wstał i podszedł do okna, za którym wieczór na dobre opanował stolicę. – A praca? – rzucił jeszcze, nie odwracając się w kierunku żony.
– To akurat najmniejszy problem, sam dobrze wiesz. Ja pracuję zdalnie, w firmie muszę być tylko dwa razy w miesiącu, więc to żaden kłopot. Ty też większość czasu spędzasz przy komputerze w domu, a do klientów tak czy tak jeździsz po całej Polsce. W tej kwestii niewiele się zmieni.
Mikołajowi zabrakło argumentów, Zofia miała rację.
– Znajomi?
– A kiedy ostatnio się z nimi widzieliśmy? Owszem, przyjaciele są ważni, ale odnoszę wrażenie, że i tak widujemy się z nimi dwa czy trzy razy do roku. Przecież będziemy mogli wszystkich zapraszać do nas na długie weekendy czy inne okazje.
W tej sprawie Mikołaj najpewniej też podzielił zdanie żony, bo nadal milczał.
– A komfort życia w stolicy? Wszędzie blisko, wszystko pod ręką?
– O jakim komforcie tak właściwie mówisz? O ciągłym hałasie za oknem, korkach w centrum? Do sklepów w Olsztynie dojedziemy w takim samym czasie, jak z mieszkania do Arkadii. Mimo że jest znacznie bliżej – odparła znacząco, wstała z kanapy i podeszła do męża. – Kochanie, ja nie chcę cię do niczego zmuszać czy na siłę przekonywać. To są moje argumenty, ale jeśli ich nie podzielasz, będziemy musieli znaleźć inne rozwiązanie. Na pewno nie chcę sprzedawać tego domu, zbyt wiele dla mnie znaczy.
– Muszę to wszystko przemyśleć. Naprawdę mnie zaskoczyłaś – odpowiedział spokojnie i w końcu odwrócił się w jej stronę.
– Wiem. Mimo wszystko dziękuję, że na starcie nie kazałeś mi się postukać w czoło. To znaczy… no wiesz, że nie stanąłeś okoniem i nie kazałeś mi wybić sobie tego pomysłu z głowy. Zanim jednak podejmiesz ostateczną decyzję, jaka by ona nie była, proszę cię tylko o jedno.
– Tak? – zapytał niepewnie.
– Przeczytaj ten list. – Podała mu złożoną kartkę, pocałowała czule w usta i wyszła z pokoju, by dać mężowi przestrzeń na zastanowienie się i zapoznanie ze słowami babci.
Miała wielką nadzieję, że Mikołaj się zgodzi, ale nie chciała na niego naciskać. Od zawsze podejmowali tak poważne decyzje wspólnie. Nie liczyła też na to, że Mikołaj da jej swoją odpowiedź jeszcze dziś i że jeszcze tego wieczoru spróbują coś zdecydować. Im dłużej jednak czekała na jakikolwiek ruch z jego strony, tym bardziej była zdenerwowana – nasłuchiwała każdego szelestu czy chrząknięcia dobiegającego z tamtej części mieszkania. Była ciekawa, czy list w jakiś sposób wpłynął na Mikołaja, czy – tak jak się obawiała – nic więcej dzisiaj nie usłyszy.
Dopiero po około półgodzinie pochwyciła skrzypnięcie podłogi w salonie, a potem ciężkie kroki męża w korytarzu. Zazwyczaj była w stanie rozpoznać jego chód spośród dziesiątek innych, tak dobrze go znała. Wiedziała, kiedy się śpieszy, kiedy jest zmęczony, a nawet kiedy jest podenerwowany. Teraz jednak zupełnie nie wiedziała, czego się spodziewać. Z tych emocji serce biło jej w piersi jak oszalałe.
– Jak to sobie wyobrażasz? – zapytał spokojnie, gdy stanął w progu sypialni z listem w dłoni. Nie było w tym pretensji czy ukrytego między słowami „nie ma mowy”. Jakby… pytał poważnie.
– Czy to znaczy… – Wciągnęła cicho powietrze.
Popatrzył na nią uważnie i nieznacznie pokręcił głową, a na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.
– Spróbujmy – rzucił swobodnie.
Nastała między nimi cisza, przerywana jedynie tykaniem zegara w przedpokoju.
– Mikołaj, ty naprawdę…
– Nie mówię, żebyśmy pakowali walizki, sprzedawali mieszkanie i postawili wszystko na jedną kartę – zaoponował szybko, widząc malujący się na twarzy Zosi entuzjazm. – Wiem, ile dla ciebie znaczy to miejsce, i faktycznie można znaleźć wiele plusów przeprowadzki tam. Ale nie podejmujmy żadnej pochopnej decyzji. Pojedźmy tam, oceńmy sytuację, zastanówmy się na spokojnie. Pomieszkajmy tydzień czy dwa, żeby się przekonać, czy to na pewno dla nas. Jeśli się okaże, że nie jest tak kolorowo, jak byśmy chcieli, to wykonamy w domu jakieś najpotrzebniejsze prace remontowe i możemy go wynajmować sezonowo albo okazjonalnie. To w końcu Mazury, jeziora są na wyciągnięcie ręki, a taki wynajem domów na konkretne okazje jest teraz bardzo modny. Albo po prostu będziemy jeździć tam na weekendy czy urlopy, żeby odpocząć. A jeśli… jeśli nas do siebie przekona, to się tam przeprowadzimy, a nasze mieszkanie wynajmiemy. Bo nie chcę aż tak ryzykować i go sprzedawać. – Rozejrzał się dookoła, po czym spojrzeniem wrócił do Zosi. A raczej do jej rozanielonych, przepełnionych miłością oczu, do których napłynęły łzy.
Złożyła dłonie jak do modlitwy, przyłożyła je na chwilę do ust, a potem wstała z łóżka i podeszła do Mikołaja. Dotknęła jego policzków i czule pocałowała, objąwszy go za szyję.
– Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Jesteś najmądrzejszym i najwspanialszym mężem pod słońcem, wiesz o tym? – powiedziała w końcu, patrząc mu prosto w oczy.
– Coś tam kiedyś wspominałaś. – Wzruszył od niechcenia ramionami, a wtedy Zosia jeszcze raz przywarła do niego ustami.
– Naprawdę uważasz… że to mogłoby się udać? – zapytała niepewnie, bo potrzebowała tego potwierdzenia.
– Nie wiem, ale gdybym nie widział w tym żadnego sensu, tobym ci o tym powiedział. Twoje argumenty są dość racjonalne, bo i tak szukaliśmy domu za miastem, w jakiejś spokojnej okolicy. Po prostu spróbujmy i się przekonajmy.
– Jesteś cudowny. Najlepszy!
– A ty jesteś szalona, ale kocham w tobie to szaleństwo – zaśmiał się Mikołaj. – Poza tym, kto nie ryzykuje…
Nie dokończył, bo Zosia aż pisnęła z zachwytu i znów wpiła się w jego usta. Tym razem jednak nie przerwała tak szybko pocałunku.
Pamięć lubi ludziom płatać figle, a rzeczywistość niejednokrotnie zdaje się im mniej barwna niż wyobrażenia. Nie inaczej było w przypadku Zosi i Mikołaja. Kiedy bowiem dojechali kilkanaście dni później do Lipek i zaparkowali samochód na błotnistym podjeździe przed domem, oboje doznali niemałego szoku – wątpliwości zrodziły się wtedy w głowie nie tylko Mikołaja, ale też jak dotąd pozytywnie nastawionej Zosi. Dach nad werandą zdawał się im teraz jeszcze bardziej pochylony niż ostatnio, drewniana podłoga tarasu jeszcze mocniej zbutwiała, a schody… o wiele bardziej połamane, niż to zapamiętali. Nie mówiąc już o powoju zarastającym w dużej mierze okna na frontowej ścianie domu. W ogóle było tu jakoś ponuro i smutno, zupełnie jak w… opuszczonym domu.
– Może domy, podobnie jak zwierzęta, marnieją po śmierci swoich właścicieli? – zagaiła niepewnie Zosia, widząc nietęgą minę Mikołaja, choć sama zdawała sobie sprawę, jak niezachęcająco to wszystko wygląda.
Mąż jedynie upomniał ją spojrzeniem, a potem ruszył naprzód.
– Poza tym ostatnio byliśmy tu w lecie. Była piękna pogoda, świeciło słońce, wokół było zielono. Listopad ma to do siebie, że wszystko wydaje się wtedy bardziej smutne i ponure – dodała.
– Na pewno masz rację – rzucił sarkastycznie, ale kiedy nastąpił na pierwszy schodek, deska wymownie zaskrzypiała i złamała się wpół, a on wpadł jedną nogą w spróchniałą konstrukcję. – Cholera! – Głęboko nabrał powietrza i spojrzał przed siebie, po czym powoli przeniósł wzrok na zdezorientowaną żonę.
– Nie zniechęcajmy się na samym początku. Wiedzieliśmy, że wejście nie wygląda najlepiej. Babcia nie miała już siły i motywacji do remontów – próbowała tłumaczyć.
Zosia podeszła i pomogła Mikołajowi wydostać się z pułapki. Sama ominęła ten felerny schodek i ostrożnie weszła po pozostałych na werandę. Może to wszystko wyglądało na dużo bardziej zaniedbane dlatego, że od kilku dni wciąż padał deszcz, powietrze było nieprzyjemnie zimne, a prognozy nie napawały nadzieją na poprawę pogody? Przecież taka aura zawsze psuła nastrój!
Kiedy oboje weszli do środka, wnętrze nie wydało się bardziej zaniedbane od tego, które zapamiętali. Co więcej, poza zalegającą z oczywistych względów warstwą kurzu na meblach panował tu ład i porządek. Było skromnie, ale względnie schludnie.
Razem przeszli przez spory przedpokój, za którym mieściła się kuchnia, a obok jadalnia połączona z przytulnym niewielkim salonem. Wnętrza wcale nie przypominały tych z zamierzchłych czasów. Część mebli była wymieniona kilka lat temu – Zosia sama zasugerowała mamie, by sprawić babci taki prezent na osiemdziesiąte urodziny, przede wszystkim po to, by poprawić jej komfort mieszkania.
Kolejne drzwi prowadziły do sypialni babci. Każde z tych pomieszczeń budziło w Zosi wspomnienia, głównie te z dziecięcych lat, piękne i pełne beztroski, ale to ten pokój wywołał w niej największą nostalgię. Kiedy Mikołaj zwiedzał pozostałą część domu, Zosia z bijącym mocno sercem przestąpiła przez próg, otwierając szerzej podwójne drewniane drzwi z szybą. Wciąż wisiała na nich ta sama haftowana firanka. Wnuczka na moment wstrzymała oddech i położyła dłoń na sercu, bo poczuła ciężar wszystkich wspomnień. Spojrzała na łóżko starannie nakryte kwiecistą narzutą i na stolik obok niego. Stała na nim lampka z materiałowym abażurem z frędzelkami, przy niej leżała książka o Świętej Ricie, patronce spraw beznadziejnych, a na niej różaniec w okrągłym plastikowym pudełeczku.
Zosia poczuła, jak pod powiekami zaczynają szczypać ją łzy, więc szybko zamrugała, a potem przeniosła wzrok na dwa fotele stojące pod dużym oknem, obite tym samym materiałem, z którego wykonana była narzuta na łóżko. Pod drugim oknem znajdowała się komoda. W pierwszej szufladzie babcia trzymała wszelkie pamiątki i swoje najdroższe skarby, i choć Zosia miała ochotę teraz do niej zajrzeć, jak zawsze, gdy tu przyjeżdżała, to w tej chwili nie miała odwagi. Nie było już babci, która skinieniem głowy wyraziłaby zgodę na to małe buszowanie.
– Wszystko dobrze? – usłyszała nagle głos swojego męża i poczuła ciepłe dłonie obejmujące jej ramiona.
– Dużo wspomnień – westchnęła Zosia.
– Jesteś pewna, że…
– To same dobre wspomnienia – weszła mu w słowo i wtuliła się plecami w jego klatkę piersiową, a on objął ją ciaśniej ramionami w talii.
– Myślisz, że tutaj mogłaby być nasza sypialnia?
– Mój pokój jest na górze. Chyba nie chciałabym tego zmieniać.
– To co, pójdziemy tam? Zrobiłem mały rekonesans parteru. Miałaś rację, nie jest tak źle. Kuchnia chyba była remontowana kilka lat temu, nawet te meble z marketu są w całkiem niezłym stanie, lodówka i kuchenka też. Wystarczyłoby na początek odmalować ściany, może wymienić lampę. A te drzwi z kuchni prowadzą do spiżarni? Są zamknięte na klucz.
– Pośrednio. Prowadzą na korytarz, z którego można wejść do spiżarni i ogrodu zimowego. To znaczy my tak z babcią na to mówiłyśmy. To taka duża weranda z tyłu domu, zabudowana oknami. W lecie można je wymontować i pomieszczenie staje się tarasem. Zresztą z salonu też da się tam przejść, te drugie podwójne drzwi również prowadzą do tego korytarzyka. Chodź, pokażę ci – odpowiedziała Zosia i poprowadziła Mikołaja we wspomnianym kierunku.
Przeszli przez salon, a kiedy Zosia nacisnęła na klamkę i stare drzwi skrzypnęły, ich oczom ukazał się widok zabudowanej werandy. Od reszty domu dzielił ją tylko korytarz i kolejne podwójne drzwi, te jednak od połowy były przeszklone, a w oknach wisiały haftowane firanki, podobne do tych w babcinym pokoju. Otworzyła drzwi, a wtedy dobiegł ją ten charakterystyczny zapach drewna. Chłodne powietrze otuliło jej twarz, gdy przestąpiła przez próg. Tu też niewiele się zmieniło. Wiklinowe meble nadal stały w tym samym miejscu po prawej stronie wejścia, po lewej zaś znajdował się niewielki okrągły stół z czterema krzesłami. Pod jedną ze ścian Zosia zauważyła tę samą wiekową toaletkę z dużym lustrem, przy której stroiła się w babcine sukienki i kapelusze, gdy była małą dziewczynką. Nie to jednak wzbudziło w niej największe emocje. Gdy podeszła bliżej, do kolejnych drzwi prowadzących na ogród, znów uśmiechnęła się pod nosem. Pamiętała widok na ten sad pełen zieleni i owoców, ale też na ten przyprószony śniegiem, z soplami zwisającymi z gałęzi drzew, przypominający bajkową krainę. Dzisiaj rozczulał ją tak samo jak kiedyś.
Objęła się mocniej ramionami w talii, nie mogąc przestać się uśmiechać.
– No, to jest zdecydowanie największy atut tego domu – przyznał Mikołaj, gdy stanął obok niej. – Co prawda na razie mogę sobie tu jedynie wyobrazić letnie wieczory, bo ten widok za oknem chwilowo nie zachęca, ale ta weranda zdaje się całkiem obiecująca.
– Tam babcia miała szklarnię. – Wskazała przed siebie na zniszczoną konstrukcję w głębi ogrodu. – Pachniała pomidorami. A tam – pokazała przeciwną stronę ogrodu – robiliśmy jesienią ogniska.
– A tutaj? – zapytał Mikołaj i rozejrzał się znów po pomieszczeniu.
– A tutaj… spędziłam jedne z najlepszych chwil w swoim życiu. Tym młodzieńczym, rzecz jasna. Nawet… – Uśmiechnęła się pod nosem, przygryzła dolną wargę i spuściła wzrok.
– Nawet? – Mikołaj popatrzył na nią zaintrygowany. – Chyba nie chcesz powiedzieć, że… – Szturchnął ją łokciem w bok.
Zosia przewróciła oczami i pokręciła głową.
– Przeżyłam tu swój pierwszy pocałunek, nic więcej. Miałam czternaście lat, Jasiek był… a w zasadzie jest o rok starszy.
– Kim jest Jasiek?
– Wnukiem sąsiadów. Nieważne – ucięła Zosia.
– A dla mnie dość istotne. Jeśli mamy tu zamieszkać, a twoja pierwsza młodzieńcza miłość ma nam się pałętać w okolicy, to nie wiem, czy nie uznać tego za zagrożenie. A może to dlatego tak bardzo chcesz się tu przeprowadzić, żeby być bliżej…? – Mikołaj zmrużył podstępnie oczy.
– Ty jak coś wymyślisz… – westchnęła Zosia i wymownie cmoknęła. – Tak, i chcę z nim kontynuować to, co wydarzyło się dwadzieścia lat temu na tej ławeczce – dodała, stukając się palcem w czoło.
– No nie wiem… – ciągnął wciąż teatralnie.
– On też spędzał tu tylko wakacje, nie mieszka tu na stałe, z tego, co mi wiadomo, jeśli cię to uspokaja – upomniała męża Zosia, po czym dodała: – Zamiast wymyślać, lepiej mi powiedz, jak ci się podoba. I co o tym sądzisz.
Zosia objęła męża w talii, stając bokiem, bo wciąż wyglądała za okno. Mikołaj więc odpuścił tę swoją udawaną podejrzliwość i wziął głęboki wdech.
– Tak szczerze?
– Tylko szczerze.
– To miejsce ma swój urok, nie da się zaprzeczyć. Pomieszczenia mają duszę i nie mówię tu o babci Stefci – powiedział z lekkim rozbawieniem, na co Zosia zgromiła go spojrzeniem. – Widzę, ile ten dom dla ciebie znaczy. Ale czy na pewno o coś takiego ci chodziło? O zabytkową willę na wsi, z dala od Warszawy? O coś zupełnie nienowo-czesnego?
– Nie wiem. – Pokręciła głową. – Ale im dłużej tu jestem, tym silniejsze mam przekonanie, że nowoczesna nieruchomość pod Warszawą wcale nie jest moim marzeniem. A tutaj… czuję się jak w domu, wiesz?
Przez chwilę stali w milczeniu, wpatrując się ślepo w ogród za domem, który dziś zupełnie nie zachęcał swoją ponurą aurą. Ale może była w tym jakaś obietnica? Nadzieja, że gdy ta pogoda minie, będzie już tylko lepiej?
– No dobrze, chodźmy jeszcze sprawdzić, jak się mają sprawy na górze, a potem usiądziemy i na spokojnie się zastanowimy, od czego zacząć. Choć na dzień dobry już wiemy, że w pierwszej kolejności trzeba ogarnąć kwestię wejścia do domu.
Zosia potaknęła, po czym chwyciła Mikołaja za dłoń i podążyła razem z nim w stronę schodów na górę. Jej pokój i dwie dodatkowe sypialnie były urządzone skromnie, ale i w nich było czysto i schludnie. W jednym z pomieszczeń stała wersalka, stolik i dwa krzesła, drugi był praktycznie pusty – znajdował się tu tylko poprzecierany stary fotel, nadający się już jedynie na śmietnik. W każdym z pokoi zaaranżowano jeszcze zabudowaną boazerią szafę na ubrania. Dawny pokój Zosi był największy, dlatego to w nim znajdował się dodatkowo stary regał wypełniony przeróżnymi książkami, od tych o tematyce religijnej, przez poradniki o pielęgnacji roślin, po romansidła czytywane niegdyś przez jej mamę. Stąd też roztaczał się najpiękniejszy widok na okolicę, dziś zasnutą ciężkimi chmurami i gęstniejącą mgłą.
– Chcesz ten pokój jakoś przerobić? – zagadnął nagle Mikołaj, gdy Zosia się zamyśliła, wpatrzona w ten listopadowy krajobraz.
– Na pewno trzeba wymienić łóżko na wygodniejsze. Po kilku dniach zaczniesz narzekać na kręgosłup. No i postawiłabym tu jakąś większą szafę. Chyba że zdecydujemy się poświęcić jeden z pokoi na garderobę. Może ten pusty?
– A co, jeśli będziemy mieli dwójkę dzieci? – zażartował Mikołaj.
Robił to często, jak gdyby chciał odczarować wszelkie niepowodzenia, jakie w tej kwestii ich spotkały. Zosia nie miała mu tego za złe, ale nie potrafiła zdobyć się na taki dystans. Uśmiechnęła się więc nerwowo, a potem pokręciła głową i odwróciła wzrok. Tu słowa były niepotrzebne, kolejna rozmowa również. Ich szanse na choć jedno dziecko malały z każdym dniem, a Zosi zaczynało już brakować woli walki.
Chciała dodać, że prędzej przerobią jeden pokój na garderobę, a drugi na biuro, niż doczekają się jakichkolwiek dzieci, ale ugryzła się w język. Starała się w tym wszystkim odnajdywać też te pozytywne strony. Mogli się oboje skupić na sobie nawzajem, ale też realizować osobno swoje pasje, rozwijać się zawodowo. Owszem, można to było robić również przy dzieciach, ale we dwójkę nie musieli się o nikogo dodatkowo troszczyć czy martwić. W jakiś sposób było to ułatwieniem. Tego Zosia chciała się trzymać. A już na pewno nie chciała po raz kolejny analizować wszystkich aspektów życia, które im nie wyszły.
– No dobrze, to co, idziemy na dół, by rozpisać plan działania? – zagaiła w końcu, gdy zwiedzili całe piętro, łącznie ze strychem, który w przyszłym roku należało porządnie docieplić.
– Chodźmy. Choć im dłużej tu jestem, tym większe mam wątpliwości – odparł Mikołaj, po czym ruszył za żoną na dół.
Na szczęście nie chciał się jednoznacznie wycofać. Oboje zdawali sobie sprawę z tego, że remont będzie ich kosztował wiele wysiłku, nie mówiąc już o środkach, więc po prostu starali się trzymać pierwotnych ustaleń. Na już planowali wykonać tylko najpotrzebniejsze prace, ale reszta może przyjdzie z czasem.
– Co to jest? – zapytał Mikołaj, gdy rozłożył laptop oraz swoje notatki na stole w salonie i wskazał na leżący obok plik kopert.
– Pewnie rachunki – odparła Zosia, zerknąwszy na list, który Mikołaj właśnie podniósł. – Sąsiad podobno czasem wyciąga pocztę ze skrzynki, wysyła mamie zdjęcia i zostawia korespondencję w domu. Mama zostawiła mu klucz na wszelki wypadek.
– Ale na kopercie jest twoje imię, a nie nazwa przedsiębiorstwa energetycznego – odparł zupełnie swobodnie jej mąż.
W reakcji na to Zosia gwałtownie się odwróciła. Tak, zauważyła kątem oka leżącą obok gazetek reklamowych kopertę, ale była przekonana, że to jakiś rachunek czy list z urzędu, a nie list do niej, kolejny zresztą! Podeszła szybko, przejęła go od Mikołaja i czym prędzej go otworzyła.
– „Kochana Zosieńko, jeśli czytasz ten list…” – zaczęła na głos, po czym kontynuowała już tylko w myślach:
…to znaczy, że już wiesz – mnie już nie ma, a ten stary dom z niebieskimi okiennicami jest teraz Twój.
Tak jak pisałam ostatnio – decyzja należy do Ciebie. Ale jesteś tu i po cichu liczę na to, że to miejsce znów do Ciebie przemówi. Zawsze miałaś w sobie tę czułość do miejsc, które żyją. Znasz ten dom i rozumiesz go jak mało kto. Pamiętasz, jak biegałaś po tych podłogach w moich wyjściowych pantoflach i mówiłaś, że ściany tu mruczą, jakby znały wszystkie nasze sekrety? Chyba miałaś rację. To nie są tylko cztery ściany. Ten dom to serce. Moje serce. Nasze wspólne serce. Przesiąknięty jest wspólnym śmiechem, zapachem drożdżowego ciasta i dźwiękiem deszczu stukającego o dach podczas letnich burz. Tych samych, które czasem nie chcą wypuścić Cię na zewnątrz.
Zosieńko, nie chcę, żeby ten dom zgasł. Chcę, żebyś tchnęła w niego nowe życie. Twoje i Mikołaja. Może nie od razu, może tylko na chwilę, a może na zawsze. Ale daj mu szansę. Tak jak on dał szansę dziadkowi i mnie.
To miejsce umie otulać, kiedy jest źle. I cieszyć się razem z Tobą, kiedy świeci słońce. Czasem okna zaparują, czasem piec będzie z niezadowoleniem fukał, a podłoga zatrzeszczy, gdy zechcesz się skradać w nocy po herbatniki (tak, wiem, że to robiłaś!), ale zapewniam Cię, że w tym domu nie będzie Ci nigdy samotnie. Tu nawet cisza ma ciepły kolor.
Może znajdziesz coś jeszcze. Może zostawiłam tu dla Ciebie więcej listów. A może dom sam Ci coś opowie – on pamięta więcej, niż nam się wydaje.
Z miłością i uśmiechem
Babcia Stefcia
PS Klucz do kredensu dalej jest za tym grubym atlasem grzybów. Mimo że dziadka już jakiś czas z nami nie ma, nadal z przyzwyczajenia broniłam dostępu do słodyczy – wiesz, że mógł się żywić tylko śliwkami w czekoladzie.
Zosia poczuła, że serce znów zaczyna jej mocniej bić do tego miejsca. Pozbyła się już wszelkich wątpliwości i żywiła nadzieję, że Mikołaj też już ich nie będzie miał. A potem podeszła do wąskiego regału, sięgnęła za atlas grzybów i uśmiechnęła się przez łzy. Klucz był na swoim miejscu. I ona też.
