Beg, Borrow or Steal. Miłosny rozejm - Sarah Adams - ebook + audiobook

Beg, Borrow or Steal. Miłosny rozejm ebook i audiobook

Adams Sarah

4,7
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.

80 osób interesuje się tą książką

Opis

Dwoje zwaśnionych nauczycieli (i sąsiadów) łączy siły w romansie, w którym rywale stają się kochankami.

 

Emily Walker nie znosi, gdy ktoś zakłóca jej skrupulatnie uporządkowany świat – a już szczególnie Jack Bennett, jej odwieczny wróg. Jack to całkowite przeciwieństwo idealnych bohaterów romansów, których Emily potajemnie tworzy jako autorka pisząca pod pseudonimem. Dlatego z ulgą przyjęła wiadomość, że Jack opuścił Rzym w Kentucky w połowie roku szkolnego, wyjeżdżając z narzeczoną. Ostatnim, czego się spodziewała, był jego powrót – samotny, po zerwanych zaręczynach, i co gorsza, na stałe. Teraz nie tylko jest jej sąsiadem, ale i kolegą z pracy.

 

Jackson Bennett cieszy się z powrotu do rodzinnego miasteczka. Planuje wyremontować dom i skupić się na nowej powieści kryminalnej, którą pisze pod pseudonimem. Szybko jednak odkrywa, że jego największym wyzwaniem nie będzie literacka fabuła, lecz Emily – jedyna kobieta, która potrafi wytrącić go z równowagi. Gdy orientuje się, że została jego sąsiadką, nie może się oprzeć pokusie, by pokrzyżować jej małostkowe plany sabotowania jego powrotu.

 

Gdy ich pełna napięcia rywalizacja osiąga punkt kulminacyjny, Emily przez przypadek wysyła maila do dyrektora szkoły, który może ujawnić jej największy sekret – tożsamość autorki romansów. Aby go odzyskać, potrzebuje pomocy... i nieoczekiwanie jedyną osobą, na którą może liczyć, jest Jack. Ku jej zdziwieniu, Jack zgadza się pomóc. Czy ich nieoczekiwany sojusz zakończy wieloletnią wojnę? A może rozpali uczucia, z którymi żadne z nich się nie liczyło?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 423

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 47 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Agata Skórska Mateusz Drozda

Oceny
4,7 (6 ocen)
5
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kochamczytac_2

Nie oderwiesz się od lektury

świetna
00
Julson2648

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniała
00
Angie156

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna! Nie mogłam się oderwać, Sarah nie zawodzi.
00



Tytuł oryginału: Beg, Borrow or Steal

Copyright © 2025 by Sarah Adams

Copyright for the Polish edition © 2025 by Grupa Wydawnicza FILIA

Wykorzystanie niniejszego utworu do eksploracji tekstów i danych (text and data mining) na podstawie art. 4 Dyrektywy (UE) 2019/790 jest zabronione. Podmiot praw autorskich wyraźnie zastrzega sobie wszelkie prawa w tym zakresie, zgodnie z ust. 3 wspomnianego artykułu.

This edition published by arrangement with Delacorte Press, an imprint of Random House, a division of Penguin Random House LLC

Wszelkie prawa zastrzeżone

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

Wydanie I, Poznań 2025

Projekt okładki: © Sandra Chiu

Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio

PR & marketing: Karolina Nowak

ISBN: 978-83-8402-590-1

Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

SERIA: HYPE

NOTKA OD AUTORKI I OSTRZEŻENIE O TREŚCI

Drogi czytelniku, bardzo się cieszę, że poznasz Emily i Jacksona! Jeśli jesteś takim czytelnikiem, który lubi wcześniej wiedzieć o ciężkich tematach i potencjalnych bodźcach, zanim zaczniesz czytać, wiedz proszę, że w tej książce pojawiają się treści związane z przeżywaniem żałoby i towarzyszącej jej łagodnej formy depresji, a także uosobienie narcystycznej rodziny. Jednak opisałam te kwestie z wielką starannością i w taki sposób, żeby przynosiły pocieszenie, a nie ból. Ponadto, jeśli preferujesz czytać romanse, w których pewne sceny są rozgrywane za zamkniętymi drzwiami i wolałbyś nie być zaangażowany w sceny intymne, powinieneś pominąć rozdział 25 i 32. Miłego czytania!

Witajcie, małe pszczółki. Wy wspaniali, uszczypliwi poszukiwacze perfekcji. Tak ciężko pracowaliście, żeby wszystko trzymało się razem, więc teraz chodźcie, usiądźcie ze mną na chwilę i się zrelaksujcie.

Najlepszą rzeczą w życiu, jakiej możemy się trzymać, to siebie nawzajem

– Audrey Hepburn

OD: Emily Walker <[email protected]>

DO: Jack Bennett <[email protected]>

DATA: wtorek, 19 grudnia, 18:34

TEMAT: WAŻNE!

Drogi Jacku,

doszły mnie słuchy, że się przenosisz. Chciałam być pierwszą osobą, która powie ci… nie zapomnij zabrać wszystkich swoich śmieci z pokoju socjalnego. A zwłaszcza tej ohydnej czarnej kawy.

Nie pozdrawiam

Emily

______

OD: Jack Bennett <[email protected]>

DO: Emily Walker <[email protected]>

DATA: wtorek, 19 grudnia, 18:38

TEMAT: WAŻNE!

Droga Emily,

najwyraźniej mój rychły wyjazd bardzo zepsuł ci nastrój, ale nie martw się, pewnego dnia znowu odnajdziesz szczęście. Nie obawiaj się płakać, gdy będziesz tego potrzebować, ponieważ – cytując plakat, który masz zawieszony w swojej klasie – „wszystkie uczucia są ważne”.

Życzę lepszego gustu

Jack

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Emily

Nie ma znaczenia kim jesteś, kiedy mieszkasz w bardzo małym miasteczku i nie spodoba ci się, jak wygląda twoja fryzura po wyjściu z salonu, upychasz wtedy włosy pod czapką i nie przyznajesz się do nich.

Właśnie dlatego wolę brać sprawy w swoje ręce i nie pozwalać, żeby okoliczności zrobiły to za mnie. Mam tendencję mówić, co myślę i zbyt często dostaję przez to po tyłku, więc wiem, że jeśli powiem Virginii, że moje włosy po wizycie wyglądają koszmarnie, nigdy mi tego nie zapomni. Jeszcze przed południem każdy w tej mieścinie bez świateł drogowych będzie wiedział, że jestem jej najbardziej wybredną i niezadowoloną klientką. Docinki i wytykanie palcami zaczną się natychmiast, a o siedemnastej trzydzieści, kiedy pójdę do naszej lokalnej knajpy, ktoś pojawi się nagle i powie: „Jesteś pewna, że ten stolik jest dla ciebie wystarczająco dobry, a może wolisz ten, który mamy zarezerwowany dla samej królowej?”.

Ale na tym się nie skończy. Od tej pory na stoliku będzie stała tabliczka z napisem: „ZAREZERWOWANE DLA KRÓLOWEJ EMILY” i nic, co powiem albo zrobię, nie skłoni ich do jej usunięcia.

A jeśli wydaje wam się, że przesadzam, wiedzcie, że dokładnie w tym mieście w zeszłym roku wystąpiono z petycją, wraz z kampanią pełną oszczerstw, by skłonić moją młodszą siostrę (która, dla jasności, miała wtedy dwadzieścia sześć lat), żeby przestała spotykać się z Willem Griffinem, ponieważ mieszkańcy uznali, że była dla niego za dobra. Ostatecznie udało mu się ich przekonać (Annie + Will na zawsze), ale petycja wraz z podpisami została oprawiona i powieszona na ścianie w knajpie obok zdjęcia Dolly Parton pozującej z mieszkańcami. I mam tu na myśli większość mieszkańców. Usłyszeli, że zatrzymała się tu na lunch, przejeżdżając w pobliżu, i jedna osoba zadzwoniła do drugiej, która zadzwoniła do swojego kuzyna, który potem zadzwonił do swojego najlepszego przyjaciela, który dał znać chłopakowi swojej ciotki i wszyscy pojawili się, by zrobić sobie jedno wielkie, grupowe zdjęcie.

Morał tej historii – nigdy nie bagatelizuj tego, do czego zdolny jest Rzym w stanie Kentucky.

Zapach wybielacza drażni mi nozdrza, kiedy Virginia – jedna z zaledwie trzech stylistek w tej okolicy – tuż przy mojej twarzy miesza rozjaśniacz w proszku z utleniaczem w płynie. Robi to tak powoli, że nawet dziecko zrobiłoby to szybciej, ale zachowuję tę uwagę dla siebie i wyobrażam sobie przerażającą skrzynię skarbów – tam zamykam swoje najbardziej nieprzyjazne myśli. Jest zrobiona z czarnej stali i pokryta ostrymi metalowymi kolcami. Ta śmiercionośna rzecz powstała, by pomóc mi zachować spokój w codziennym życiu.

– Wiesz, nie lubię plotkować… – Virginia wtrąca się do rozmowy między Hannah (drugą stylistką) a jej klientką Shirley o tym, dlaczego w tym tygodniu wszystkie paczki zostały dostarczone później. Shirley od ponad dwudziestu pięciu lat jest recepcjonistką w szkole podstawowej, w której uczę. Łyka plotki jak witaminy. – Ale widziałam pewną osobę wychodzącą z domu Brada ostatniego ranka – dodaje.

Brad to nasz listonosz, jeśli nie było to jeszcze dość oczywiste.

Tylko ja nie reaguję, gdy reszta salonu wydaje okrzyk zaskoczenia. Jestem zbyt zajęta wpatrywaniem się w miskę z rozjaśniaczem, który sam się nie wymiesza, a Virginia tylko leniwie nim kołysze przed moją twarzą. Szyderczy uśmieszek, który posyła pozostałym kobietom, pokazuje mi, że absolutnie nie zamierza spieszyć się z nakładaniem moich pasemek.

– Chyba nie chcesz powiedzieć…? – drwi Hannah, trzymając w jednej ręce nożyczki, a w drugiej pasmo białych włosów Shirley pod kątem dziewięćdziesięciu stopni, tuż przed ucięciem.

– Tak – odpowiada znacząco Virginia z okrutnym, małomiasteczkowym błyskiem w oku. Wystarczyłoby teraz zrobić zdjęcie i mielibyśmy idealny obraz miasteczka Rzym w stanie Kentucky.

– Ale ona jest mężatką.

– Już niedługo. Kiedy Hayes dowie się, co jego żona wyprawiała z seksownym listonoszem, założę się, że zobaczymy ubrania Evelyn fruwające po całym podwórku oraz neonowe bokserki, które zawsze wystają spod spodni Brada, zawieszone na słupie. – Przerywa i marszczy brwi. – Ale prawdę mówiąc, według mnie Brad i Evelyn wcale nie byliby złą parą.

I chociaż to naprawdę dobra zabawa (i nie mówię tego sarkastycznie, bo sama zawsze chętnie posłucham soczystych ploteczek), to wiem, że rozjaśniacz, który został nałożony na tył mojej głowy i zawinięty w folię, jest niebezpiecznie bliski popalenia mi włosów. Virginia musi nałożyć drugą warstwę jak najszybciej, żeby mogła zacząć zmywać tył, kiedy przód będzie się rozjaśniać. Z natury jestem ciemną blondynką i wolę, żeby pasemka łączyły się gładko z resztą włosów – a nie świeciły tak jasno, jakby sygnalizowały obecność istoty pozaziemskiej.

Miska ponownie pojawia się przed moją twarzą, ale tym razem ją przechwytuję, kładę na kolanach i zaciekle mieszam jej zawartość. Jak głosi motto wszystkich nieznośnych perfekcjonistów: „Jeśli chcesz, żeby coś było zrobione dobrze, zrób to sam”.

Virginia nie zaszczyca mnie nawet jednym spojrzeniem. Już się do mnie przyzwyczaiła, podobnie jak całe miasto. Kiedy widzą, że nadchodzi Emily Walker, oddają mi to, co akurat robią i schodzą z drogi. Zwykle z uśmiechem, bo wiedzą, że zrobię to o połowę szybciej i z precyzją agenta specjalnego służb wojskowych.

Kończę mieszać i nad ramieniem podaję miseczkę Virginii, pochłoniętej spekulacjami nad tym, co mogło skłonić Evelyn do narażenia na szwank swojego małżeństwa. Moja kolejna ofiara: stosik porozrzucanych folii na stanowisku pracy. Przygotowuję każdą z nich i podaję Virginii, która nakłada rozjaśniacz na ostatnie pasma z przodu mojej głowy. Nie zostało ich wiele, więc na szczęście kończy szybko. Kiedy te z przodu nadal się utleniają, zmywa tylną część i osusza.

Wyłączam się, kiedy salonowy talk show skupia się na analizowaniu życia poszczególnych mieszkańców, obgadując ich prywatne sprawy, ale zawsze kwitując stwierdzeniem: „Ale nie mi oceniać”, na wypadek, gdyby miłosierny Pan akurat słuchał.

Madison, moja młodsza siostra, która obecnie mieszka w Nowym Jorku i pracuje nad zdobyciem dyplomu z gastronomii, będzie zła, że nie skupiam się na tyle, by potem przekazać jej wszystkie pikantne szczegóły. Ale jestem za bardzo pogrążona w myślach, planując te wszystkie rzeczy, które mogę teraz zrobić, kiedy oficjalnie rozpoczęły się letnie wakacje i nie mam już na głowie klasy pełnej energicznych – ale uroczych – drugoklasistów. Nie lubię zostawiać niezałatwionych spraw, więc posprzątałam swoją klasę ostatniego dnia szkoły, chociaż większość nauczycieli zajmie się tym dopiero w najbliższych dniach. W przeszłości chodziłam im pomagać, ale teraz już mi nie wolno. Po zeszłym roku zakazali mi, twierdząc, że nie potrzebują inspektora, który będzie im mówił, jak efektywnie spakować ich rzeczy. Nie dziwię się.

Więc skoro rok szkolny jest oficjalnie za mną, mogę skupić się na bliższych mi zadaniach:

Pomóc Mabel w odmalowaniu barierek na werandzie w jej tawernie.

Dokończyć pisanie ostatniego rozdziału mojej powieści romantycznej.

Skontaktować się z ratuszem w sprawie dziury w jezdni na Main Street.

Zadzwonić do dostawcy Internetu Annie i wynegocjować niższą cenę.

To ostatnie jest dla mnie bardziej zabawą niż obowiązkiem. Annie ma najbardziej miękkie serce z całej czwórki rodzeństwa Walkerów, a wspomniała ostatnio, że obawia się zadzwonić w tej sprawie, więc z radością zaoferowałam swoje usługi. Niczego nie lubię bardziej niż starcia ze sprzedawcami.

I możecie mi wierzyć lub nie, ale nie jestem najstarsza z naszej gromadki. Ten tytuł należy do Noaha – ale część mnie zastanawia się, czy moi rodzice byli trochę za bardzo niewyspani gdzieś w trakcie i zapomnieli, że w rzeczywistości to ja urodziłam się pierwsza, zważywszy na to, jaki Noah jest wyluzowany w porównaniu ze mną. Szkoda, że moi rodzice nie żyją i nie mogę ich zapytać. W zasadzie obecnie nie mogę zapytać nikogo o historię mojej rodziny, ponieważ od listopada moja babcia – kobieta, która nas wychowywała, odkąd rodzice kopnęli w kalendarz – również umarła. Wszyscy są martwi. Martwi, martwi, martwi.

I owszem, lubię wtrącać takie zaskakujące fakty do rozmowy, kiedy tylko mogę, bo szok zawsze jest lepszy niż współczucie.

Ostatni facet, z którym się spotykałam, wyglądał na naprawdę spanikowanego, kiedy opowiedziałam mu o martwych rodzicach z uśmiechem na twarzy. Ale obecnie jestem szczęśliwą singielką z wyboru (istnieje też możliwość, że jestem singielką, ponieważ jestem jeżozwierzem, którego nie da się kochać i zmęczyły mnie ciągłe odrzucenia… ale ta myśl jest przerażająca, więc upycham ją w mojej Metalowej Skrzyni Zagłady i pozostawiam ją tam obok wspomnienia o moim pierwszym i jedynym, który złamał mi serce).

Virginia odchyla mi głowę do zlewu, który ma zapewne z milion lat, spłukuje włosy i myje szamponem. Zamiast się zrelaksować, cały czas przekonuję samą siebie, że nie pęknie mi kark. Ale dopiero kiedy siadam z powrotem na krześle, a Virginia podłącza suszarkę, słyszę nazwisko, które sprawia, że prycham mentalnie.

– Cóż, ja też mam pewne nowinki do przekazania. Słyszałyście o Jacku Bennetcie? Wątpię, żeby Shirley zdawała sobie sprawę, że wypowiadając to jedno nazwisko, sprawiła, że moje serce stanęło.

– Tym seksownym nauczycielu ze szkoły podstawowej, w której obie pracujecie? – pyta Virginia, jej spojrzenie staje się zbyt żywiołowe, wręcz perwersyjne.

Jack Bennett, czyli mój arcywróg od czasów college’u, który wyprowadził się cztery miesiące temu, ma się dziś ożenić się z kobietą, która, według mnie, jest dla niego całkowicie nieodpowiednia. Ale to właściwie nie jest tu najważniejsze.

– Tak. Cóż, okazuje się, że jednak się dzisiaj nie żeni. Ślub został odwołany kilka tygodni po tym, jak się z nią wyprowadził! Nie wydaje się wam to dziwne?

Jack się dzisiaj nie żeni?

To nie może być prawda.

Plotka. To tylko plotka.

Ale dlaczego mam nadzieję, że to jednak prawda?

Hannah ożywia się, porzuca wszelkie pozory zajmowania się fryzurą i pochyla się w naszą stronę.

– Jak myślicie, co się stało? To musiało być coś wielkiego, skoro odwołali ślub już po wspólnym zamieszkaniu.

Jack. Się. Nie. Żeni.

– Nie jestem do końca pewna, ale podobno już nawet nie są razem – mówi Shirley, dumna z siebie, że podała świeżą plotkę jak na tacy. – Ale wiem, że Jack to najmilszy facet na świecie, więc nie chce mi się wierzyć, że mógłby zdradzić czy coś podobnego.

Tak to właśnie jest. Wszyscy mają takie zdanie na temat Jacka. Miał w zwyczaju każdego dnia emanować uprzejmością, czarującym uśmiechem, idealną fryzurą i eklektycznymi strojami, które jakimś cudem zawsze do niego pasowały. Był znakomity w odgrywaniu roli niedoszłego pana Rogersa1. Może gdyby pan Rogers miał tatuaże i w rzeczywistości był diabłem.

Jack bywa naprawdę świetny dla wszystkich. Wszystkich poza mną. Tylko ja widziałam jego prawdziwą twarz – kto by pomyślał, że pod tymi uroczymi kardiganami w rzeczywistości kryje się przebiegły palant.

Jak w każdej porządnej wrogiej relacji, nasza niechęć nie powstała w jednej chwili, lecz była raczej zbiorem wielu małych momentów, które jak kula śnieżna połączyły się w coś znacznie większego. A teraz, po prawie dekadzie interakcji, zebraliśmy ich tyle, że moglibyśmy otworzyć muzeum pamiątek nienawiści.

Hannah przenosi na mnie wzrok, a ja nagle zdaję sobie sprawę, że nie oddycham. To musi mieć coś wspólnego z faktem, że niezależnie od tego jak bardzo, strasznie, okropnie, potrójnie go nienawidzę… to trochę za nim tęsknię. Wiem, że to nie ma absolutnie żadnego sensu i nie mam ochoty nawet o tym myśleć.

– Może wiesz, co mogło się stać, Emily? – pyta Hannah. – Przecież on uczy ten sam rocznik, co ty, prawda?

Rzeczywiście uczył ten sam rocznik co ja, ale jego ostatni dzień w szkole podstawowej w Rzymie był tuż przed przerwą zimową, a potem przeprowadził się do Nebraski ze swoją narzeczoną. Nauczyciel na zastępstwo przejął jego klasę do końca roku. W dniu, w którym odchodził, pożegnał się z każdym w szkole. Poza mną. To myśl, która nadal mnie uwiera, z jakiegoś nieznanego powodu. Oczywiście, że się nie pożegnał, bo czemu miałby to zrobić? Przecież nie byliśmy przyjaciółmi, tylko wrogami. A wrogowie nie urządzają łzawych pożegnań.

Teraz wszystkie oczy skupiają się na mnie, a ja naprawdę nienawidzę Jacka z całego serca, ale… z jakiegoś powodu nie chcę rozmawiać o nim pod jego nieobecność. Nie dlatego, że go chronię, ale wolałabym mówić mu w twarz, żeby mógł zareagować. Tak jest zabawniej.

Wzruszam ramionami i odpowiadam tonem kogoś, kto jest przekonany, że nie ma się czym ekscytować.

– Pierwszy raz o tym słyszę. Ale szczerze mówiąc, staram się unikać kontaktu z Jackiem tak bardzo, jak to tylko możliwe.

Virginia się śmieje.

– Serio? Widziałam go tylko kilka razy, ale ten facet to ciaaacho i gdybym był moim kolegą z pracy, pierwsza stałabym w kolejce do takiego kawalera.

– Jeśli o mnie chodzi, możesz go sobie brać – mówię, podnosząc się z krzesła, mimo że Virginia jeszcze nie wysuszyła i nie ułożyła mi włosów. – Ale masz przed sobą długą podróż. Mieszka teraz w Nebrasce.

Chociaż nawet gdyby tu był, nie sądzę, że chciałby się z nią umawiać. Nauczyciele wiele razy próbowali nakłonić Jacka do spotkania się poza szkołą, ale zawsze miał idealnie ułożoną wymówkę, dlaczego nie mógł pójść. Jak na faceta, który był tak uprzejmy i przyjazny, wydawał się wcale nie chcieć mieć przyjaciół.

Dobrze, że go nie ma. Nigdy więcej nie będę musiała przyjeżdżać wcześniej do szkoły, żeby go wyprzedzić i zająć lepsze miejsce parkingowe. Albo debatować, których ziaren użyć w ekspresie do kawy w pokoju socjalnym. Nikt nie będzie się ze mną kłócił w kwestii dni tematycznych i mówił, że przyjście do szkoły przebranym za ulubionego autora literackiego to „sztywniactwo”, tylko po to, żeby wcisnąć w to miejsce Dzień Tandety (tak, rodzice, wiemy, że dni tematyczne to koszmar, ale dzieci je uwielbiają, więc one wygrywają; możecie to przedyskutować z dyrektorem Bartem).

Szczerze mówiąc, jedyną rzeczą, jakiej żałuję w dniu, w którym Jack odszedł, to wyjście na zewnątrz, myśląc, że może… sama nie wiem… rzucę mu jeszcze jedną ciętą ripostę albo coś takiego, a zamiast tego musiałam patrzeć, jak Jack odjeżdżał w tym swoim kretyńsko ładnym SUV-ie i nie zaszczycił mnie ani jednym spojrzeniem. Nawet nie zasalutował, ani nie pokazał mi środkowego palca przez okno. Ale tak naprawdę to lepiej, że nie zatrzymał się, by się ze mną przywitać. Bo co się mówi komuś, z kim spierałeś się od czasów college’u? Miło było cię nienawidzić?

Przez tę rozmowę naszło mnie jakieś dziwne uczucie. Muszę się zbierać.

– Dokąd idziesz? – pyta skonsternowana Virginia, kiedy podaję jej swoją pelerynkę. – Nie możesz jeszcze wyjść. Wyglądasz jak zmokła kura i masz cztery kosmyki przyklejone do czoła.

– Schlebiasz mi, dzięki – odpowiadam z wymuszonym śmiechem, wygładzam przód swojej kremowej dzianinowej bluzki i obciągam dżinsy Levi’s, żeby nie wrzynały mi się w tyłek. Spoglądam w lustro na moje wilgotne włosy i wzdycham, bo niestety ma rację. Moje włosy nie są ani całkowicie proste, ani kręcone. Kiedy są mokre, wyglądają przedziwnie, a kiedy pozostawię je do samodzielnego wyschnięcia, robią się nie do okiełznania. Zwykle je prostuję albo robię sobie luźne loki, ale dzisiaj mam ochotę tylko stąd wyjść.

– Nie mam już więcej czasu przez wasze soczyste ploteczki – mówię z pobłażliwym uśmiechem. – Skoczę tylko po kawę i muszę zabrać się za swoje sprawy.

– Intensywny dzień? – pyta Virginia.

Shirley się śmieje.

– U Emily to normalna sprawa.

Nie myli się, ale najważniejsze (albo najmniej ważne, zależy jak na to spojrzeć), jest to, że po prostu muszę się czymś zająć, żeby przestać myśleć o Jacku Bennetcie i zastanawiać się, czy jakoś się trzyma po nieudanych zaręczynach – nawet jeśli już nigdy więcej go nie zobaczę. Nawet jeśli wolałabym wyrywać sobie rzęsy jedna po drugiej, zamiast mieć z nim do czynienia. Nawet jeśli się ze mną nie pożegnał.

1 Amerykański prezenter programów dla dzieci, aktor oraz postać z Ulicy Sezamkowej (przyp. tłum.).

ROZDZIAŁ DRUGI

Emily

A przez „skoczę tylko po kawę” mam na myśli, że usiądę w kawiarni, przy moim ulubionym stoliku w rogu, i popracuję nad swoim romansem, starając się zablokować wszelkie myśli o Jacku i jego odwołanym ślubie, który przecież nie ma żadnego wpływu na moje życie. Absolutnie żadnego.

To moja sobotnia tradycja, zawsze idę do kawiarni, żeby popisać przez kilka godzin i dzisiaj nie jest inaczej (ciekawostka: Kawiarnia została ostatnio wyremontowana i przebranżowiona w nadziei na przyciągnięcie klientów. Do tego niezbyt fortunnie zmienili nazwę na Gorące Ziarenko. A dla tych, którzy nie lubią kawy, zaczęli serwować sok pomarańczowy. Naprawdę ciężko było zachować powagę, słuchając, jak starsi mieszkańcy miasta perorowali o tym, że nie potrafią wytrzymać nawet jednego dnia bez soczku z Gorącego Ziarenka).

Idąc przez rynek miejski (który ma kształt małej litery t), przechodzę pod znajomą niebiesko-białą markizą cukierni i nie mogę się powstrzymać przed wejściem do środka. Wiem, że Noah tam będzie, bo zawsze pracuje w soboty. To jedyna osoba, którą znam, poza mną samą, która tak lubi rutynę i odpowiedni porządek.

Rozbrzmiewa dzwoneczek nad drzwiami, kiedy wchodzę do środka i od razu uśmiecham się na widok Phila (ze sklepu z narzędziami), który jak zwykle zagadywał wszystkich, zajmując swoje stałe miejsce przy oknie. Dzisiaj ma w pełni skupioną na sobie widownię. Przynajmniej pięcioro mieszkańców miasta stoi wokół stolika, każdy popija kawę i trzyma w dłoni pudełko z ciastem. Jednak Phil i Todd (partnerzy zarówno w interesach, jak i w życiu) dzielą się jak zawsze jednym kawałkiem ciasta czekoladowego.

– Musiało wydarzyć się coś naprawdę ciekawego, skoro wszyscy są tak skupieni – mówię do mojego brata Noaha, kiedy podchodzę do lady.

Jego blond głowa pozostaje pochylona, a odziane we flanelę ręce opierają się o blat, kiedy przegląda księgę rachunkową. Na mój widok odpowiada tylko krótkim burknięciem i dalej coś przelicza w księgach rachunkowych (oczywiście w wersji papierowej zamiast w komputerze) i w końcu odpowiada:

– Rozmawiają o tym, że ktoś nowy wprowadza się do miasta. Nie wiem, staram się nie słuchać, żeby skupić się na tych przeklętych cyferkach, które ciągle nie chcą się zgadzać.

Nigdy nie byłam dobra w pozwalaniu na samodzielne rozwiązywanie problemów, dlatego pochylam się i przez chwilę analizuję cyfry.

– Tutaj się nie zgadza.

Marszczy czoło, a jego wzrok przesuwa się na miejsce, które wskazuje mój wiśniowoczerwony paznokieć.

– Cholera. Jakim cudem znalazłaś to tak szybko? Cały ranek próbuję znaleźć, gdzie się nie zgadza.

– To dlatego, że mama i tata przekazali ci cały zarost, a mnie zostawili rozum. – Uśmiecham się do niego, a on wywraca oczami. Delikatnie zamykam jego księgę rachunkową i przesuwam ją po wysłużonym, wielopokoleniowym blacie, a potem wkładam sobie pod pachę. – Skończę to dla ciebie.

W jego oczach, o prawie dokładnie takim samym odcieniu zieleni co moje, widać jednocześnie wahanie i ulgę.

– Nie musisz tego robić, Em. Masz wakacje.

– Co oznacza, że mam mnóstwo czasu na pomaganie. A nie chcę, żebyś doprowadził moją ulubioną cukiernię do ruiny swoimi beznadziejnymi umiejętnościami rachunkowymi – mówię z krzywym uśmieszkiem, a on uśmiecha się do mnie szeroko. Wie, że nie ma sensu się ze mną kłócić, kiedy mój umysł już się na coś nastawił.

Noah się prostuje – jest tylko kilka centymetrów wyższy ode mnie – i przeciąga się, jakby ślęczał nad tą księgą godzinami.

– W takim razie masz u mnie kawałek ciasta na koszt firmy – mówi, wskazując w stronę ekspozycji.

– Tak jakbym już tego nie planowała. Masz szarlotkę z wanilią i burbonem?

– Tak, ale trzymam ją dla ludzi, którzy dają mi pieniądze w zamian za ciasto. Mogę zaproponować ci ciasto z rabarbarem, bo ono jest zarezerwowane dla sióstr, które pomagają mi, chociaż wcale o to nie prosiłem. – Jego oczy marszczą się w kącikach zupełnie jak u Annie.

Patrzenie na Noaha to jak patrzenie na pierwowzór każdego z czwórki rodzeństwa Walkerów. Wszyscy jesteśmy pewną jego wersją – ale ja przypominam go najbardziej. Złote blond włosy. Dość wysoka. Generalnie ostrożna wobec ludzi, dopóki nie udowodnią, że można im ufać. Różnica ukazuje się dopiero, kiedy otwieramy usta. Noah częściej milczy albo coś odburkuje. Ja aż nazbyt ochoczo wyrażam swoje opinie. W zasadzie to w dziewięćdziesięciu ośmiu procentach przypadków muszę się powstrzymywać, a te dwa procent to i tak dla ludzi zbyt wiele.

– Gdzie twoja żona? Ona da mi dobre darmowe ciasto.

– Przez cały ranek ma wideokonferencję ze swoją wytwórnią – mówi swobodnie, jakby to nie znaczyło tego, co oboje wiemy, że znaczy. Amelia to światowa gwiazda popu, znana powszechnie jako Rae Rose. Ona i mój brat poznali się zupełnie przez przypadek, kiedy samochód Amelii zepsuł się przed jego domem trzy lata temu. Zatrzymała się u niego na jakiś czas, żeby uciec od swojej sławy i jedno doprowadziło do drugiego, a teraz są małżeństwem. Nie zrobiła trasy koncertowej ze swoim ostatnim albumem, bo chciała nacieszyć się małżeństwem i skupić na ułożeniu sobie życia w Rzymie. Dało jej to również czas na pracę nad nowym albumem i zdradziła mi, że to jej ulubiony jak dotąd. Domyślam się, że ta rozmowa z wytwórnią polega głównie na ich błaganiach, żeby wyjechała w trasę.

Trasa oznaczałaby przynajmniej rok rozłąki pomiędzy Noahem a Amelią. Zaczęli się spotykać w trakcie jej ostatniej trasy, ale Noah nie mógł jej zbyt często odwiedzać, ponieważ nie chciał pozostawać z dala od naszej babci, która chorowała na Alzheimera. Każdy z nas na zmianę odwiedzał ją w domu opieki i Noah nie chciał przegapić ani jednej wizyty.

Chociaż… teraz babci już nie ma.

Nic więcej nie trzyma go w tym mieście.

Moje serce robi tę dziwną rzecz, że boli, boli i nie chce przestać. To uczucie mnie przeraża. Uciekałam przed nim od czasu, kiedy babcia umarła, a my całą czwórką staliśmy podczas stypy i nakładaliśmy sobie na talerze różne zapiekanki, z których żadne z nas nie zamierzało zjeść ani kęsa. Teoretycznie wszyscy byliśmy przygotowani na jej śmierć, ale kiedy traci się ostatniego opiekuna, okazuje się, że nie istnieje coś takiego, jak bycie przygotowanym.

Myślę, że to był pierwszy dzień, kiedy wszystko zaczęło się dla nas zmieniać. Zawsze byłam w stanie wszystko za nich naprawić – plaster na zadrapane kolano, rozmowa po zerwaniu, nauka do późnej nocy przed ważnym testem – ale teraz nie polegają na mnie już tak, jak kiedyś. Nie potrzebują mnie. Noah był tak załamany po stracie babci, ale miał Amelię, do której mógł się zwrócić. Annie miała Willa, a Madison szkołę kulinarną i życie w Nowym Jorku, na którym mogła się skupić. Było jasne, że żałoba pochłania nas wszystkich, ale choć kiedyś polegaliśmy na sobie w trudnych chwilach, teraz każdy poszedł w swoją stronę.

I właśnie wtedy zaczęłam pisać moją powieść romantyczną. Była to w zasadzie desperacka próba oderwania myśli od cierpienia, które rozrywało mi serce. Wszystko się zmieniało, nikt mnie nie potrzebował, a ja po prostu potrzebowałam… żeby wszystko było w porządku. Zawsze uwielbiałam czytać, a pisanie wydawało mi się najbardziej niesamowitą rzeczą na świecie. Więc po raz pierwszy w życiu pozwoliłam sobie na zatracenie się w całkowicie zmyślonym świecie, osadzonym w epoce regencji, gdzie szkocki góral w kilcie i najmłodsza córka księcia zakochują się w sobie i uciekają od bólu rzeczywistości w swoje ramiona. I wracałam tam co wieczór.

Coś, co zaczęło się jako głupi pomysł, szybko stało się dla mnie ważne. Czułam się, jakbym pierwszy raz od dłuższego czasu była sobą. W mojej głowie pojawia się ta niewytłumaczalna radość, kiedy piszę moją powieść, tworzę jej fabułę czy nawet po prostu rozmyślam o niej. To jedyne miejsce, gdzie mam pełną kontrolę. Nie miałam pojęcia, co mi umykało przez całe życie. A teraz zbliżam się do zakończenia tej historii, o istnieniu której nie wie nikt, poza mną, i nie jestem pewna co z nią zrobić. Wykasować? Wydrukować i spalić w kominku? Wydaje się, że to jedyne możliwości, bo myślę, że prędzej bym umarła, niż pozwoliła komukolwiek to przeczytać.

– Chce jechać w trasę? – zmuszam się do zapytania Noaha spokojnym, swobodnym tonem, chociaż kusi mnie, żeby wyrzucić z siebie coś w stylu: „Ale nie pojedziesz z nią, prawda?”. Bo to coś, w czym ostatnio stałam się naprawdę świetna. W udawaniu, że wszystko jest w porządku.

Wzrusza ramionami.

– Jeszcze nie zdecydowała. Powiedziałem, że poprę każdą jej decyzję.

– A my wesprzemy ciebie. – Biorę w dłonie stosik papierowych serwetek leżących obok kasy i wyrównuję je tak, żeby tworzyły idealny kwadrat. – Wiesz o tym, prawda? Jeśli Amelia chce jechać, a ty będziesz chciał ją odwiedzać… zadbamy o to, żeby cukiernia funkcjonowała bez zarzutów pod twoją nieobecność. Tak jak poprzednio.

Technicznie rzecz biorąc, to jego cukiernia, którą odziedziczył po babci kilka lat temu, kiedy pojawiły się pierwsze oznaki Alzheimera, ale należy również do nas wszystkich w takim sensie, że wszyscy tu dorastaliśmy. Jednak babcia zawsze miała słabość do Noaha, a on do niej. Wytworzyła się między nimi więź, której pozostali z nas nie czuli tak mocno. Niektórych ludzi po prostu ciągnie do pewnych osób w życiu bardziej niż do innych. Po śmierci rodziców Noah potrzebował babci, a dziewczyny potrzebowały mnie.

„Potrzebowały” to słowo kluczowe.

Kilka minut później, z ciastem w torbie na ramieniu i świetnym pomysłem w głowie na to, jak skończyć ostatni rozdział powieści, staję przed kawiarnią. Tak dobrze będzie skupić się na…

Czekaj. Czy to…?

Ściska mnie w żołądku, bo tuż przede mną, na parkingu miejskim przed kawiarnią, stoi aż nazbyt znajomy land rover z przyciemnianymi szybami. Jest zaparkowany tuż obok mojego czerwono-białego forda pick-upa z osiemdziesiątego piątego roku, co nie mogło być przypadkiem. Elegancki SUV pasuje do pozostałych zardzewiałych gratów jak wół do karety. A może jak wspaniały rumak, który próbuje pokazać swoją wyższość nad innymi samochodami i zaznaczyć swoją dominację. To jest SUV mojego wroga. Tego wroga, który najwidoczniej nie jest żonaty.

Co, u diabła, Jack Bennett robi z powrotem w Rzymie w stanie Kentucky?

Ignorując dziwne stado motyli atakujące mój żołądek, otwieram drzwi kawiarni jak Aragorn otwierający drzwi wielkiej sali w jednej z części Władcy Pierścieni. Nie muszę się nawet rozglądać, żeby znaleźć Jacka. Siedzi przy moim ulubionym stoliku w rogu, a promienie słoneczne padają na jego idealną twarz, jakby był bohaterem, a nie złoczyńcą.

Ma na sobie staromodnie wyglądającą koszulę. Zauważcie, że powiedziałam staromodnie wyglądającą, bo wcale nie jest stara. Jack nigdy nie oszczędzał na ubraniach. Wszystko, co posiada, jest nowe i drogie – zapewne również szyte na miarę (co dla mnie jest szaleństwem, zwłaszcza że mamy taką samą pensję).

Weźmy na przykład koszulę, którą ma na sobie. Jestem pewna, że gdybym znalazła ją w Internecie, odkryłabym, że sprzedają takie za lekko sto dolarów. To koszula z kołnierzykiem, zapinana na guziki, w szerokie, szałwiowo-kremowe pasy, które biegną pionowo po materiale, wyglądającym na wyjątkowo miękki. Do tego nieskazitelne spodnie w musztardowym kolorze z nogawkami podwiniętymi raz, może dwa, a także brązowe buty na co dzień. Jedyną sprzecznością w całym jego luksusowym stylu jest tandetny, kolorowy naszyjnik z plastikowych paciorków, który ma na szyi. Ma ich kilka, w różnych wzorach. Och, i ma też kilka tatuaży. Wszystkie to urocze projekty przypominające naklejki dla dzieci. Uśmiechnięta twarz, kreskówkowe ujęcie z polaroida przedstawiające uroczego robaczka w okularach wyskakującego z jabłka, lody w rożku, tygrysa w kardiganie, a nad nim chmurka z napisem wrr… jakikolwiek uroczy obrazek wymyślicie, on z pewnością go ma.

To właśnie cały Jack. Jego styl jest cudaczny, a jednak uroczy, wytworny i przemyślany. To część jego taktyki, by natychmiast przyciągnąć do siebie ludzi kolorami, teksturami i wzorami, które dla przeciętnego człowieka byłyby powodem do spalenia się ze wstydu. Ale ja nie dam się na to nabrać. Nie przekonuje mnie jego modna fasada. Podobnie jak jego ładne włosy ani blond, ani brązowe, ale jakieś pomiędzy i zmieniające się ni stąd, ni zowąd. Jednak zawsze pozostają klasycznie i przewidywalnie zmierzwione. Jego rysy większość ludzi określiłoby jako nadzwyczaj dobre. Czasami ma na twarzy zarost, a czasami nie. Nie analizuję tego na tyle wnikliwie, by wiedzieć, czy istnieje jakaś reguła. Ale dzisiaj jest gładko ogolony.

Naprzeciwko niego widzę nie jego narzeczoną, a skórzaną torbę na laptopa. Jeden prosty, brązowy but oparł o nogę krzesła, a cała jego uwaga pozostaje skupiona na otwartym przed nim laptopie, jakby był kimś ważnym. A nie jest. To złodziej miejsc i nic więcej.

Jakby mógł wyczuć bijący ode mnie chłód, Jack podnosi wzrok i widzi mnie kipiącą ze złości w wejściu. Dopiero teraz przypominam sobie, że wyglądam jak… jak ona to określiła?… zmokła kura. Widzę, że grzywka skręca mi się dziwnie nad brwiami, a reszta włosów to mokry bałagan, opadający mi na ramiona jak bagienny szlam.

Unosi drwiąco brew, jakby chciał powiedzieć: „Potrzebujesz czegoś?”.

Och, ta przeklęta mina. Musiałam ją oglądać, odkąd Jackson i ja poszliśmy do tego samego prywatnego college’u poza Rzymem. Od razu źle zaczęliśmy. Zdarzyło się tak, że już pierwszego dnia byłam spóźniona, bo po wyjściu z domu okazało się, że złapałam gumę. Spieszyłam się na zajęcia i kiedy wyszłam zza rogu, zostałam staranowana przez Jacka, który wpatrywał się w swój telefon i praktycznie biegł z kubkiem kawy. Wieczko odskoczyło, a napój zalał mi całą bluzkę.

Jack miał czelność próbować wykorzystać tę chwilę, żeby oczarować mnie swoim uśmiechem i zaproponował, że po zajęciach zabierze mnie na kawę, żeby mi to wynagrodzić. Ale (A) byłam świeżo po rozstaniu, które mnie zniszczyło i pozostawiło z zerowym zainteresowaniem jakimikolwiek interakcjami z osobnikami posiadającymi penisa, i (B) pojawienie się na zajęciach spóźniona, z ogromną plamą od kawy na bluzce to temat przewodni moich najgorszych koszmarów. Pamiętam, że powiedziałam coś w stylu: „Naprawdę uważasz, że podrywanie mnie to odpowiednie przeprosiny za oblanie mnie kawą?”.

Jak się okazało, zmierzaliśmy na te same zajęcia. Wpadliśmy do środka i oboje rzuciliśmy się na ostatnie wolne miejsce bliżej przodu sali, o które zaczęliśmy się zaraz kłócić. Pyskówka rozpoczęła się od ożywionego szeptu (powiedział, że zaproponowałby mi to miejsce, ale nie chciał, żebym uznała, że mnie podrywa) i przeszła w otwartą awanturę, która przerwała zajęcia i zapewniła nam obojgu wściekłe spojrzenie profesora oraz ostre upomnienie, że college to nie miejsce na takie rzeczy i jeśli zamierzamy zachowywać się jak dzieci, powinniśmy wrócić do szkoły średniej. Czułam się upokorzona.

Jednak absolutnie najgorsze było to, że Jack natychmiast uśmiechnął się do profesora, przeprosił i zażartował, że słyszeliśmy, jak niesamowite były te zajęcia, więc dlatego pokłóciliśmy się o dobre miejsce. Profesor połknął haczyk razem z żyłką i spławikiem. Odpuścił, kazał Jackowi zająć miejsce z przodu, a mi wskazał jedno z tyłu.

Reszta to już historia.

Jack i ja rywalizowaliśmy przez cały college, a skoro ubiegaliśmy się o ten sam stopień naukowy, mieliśmy frustrująco podobny rozkład zajęć. Wszędzie, gdzie się odwróciłam, Jack pojawiał się z tym swoim uśmiechem i nazbyt skromnymi żartami, którymi zyskiwał sympatię wszystkich wkoło. Nawet kiedy dostałam pracę w barze ze smoothie obok kampusu, po przyjściu do pracy pierwszego dnia zastałam za ladą Jacka w czapce Do Boju Banany na głowie. Kilka tygodni później został menedżerem, ponieważ klienci go uwielbiali, podczas gdy na mnie wpływały skargi za to, że byłam nieuprzejma, kiedy ktoś prosił o ponowne przygotowanie smoothie (które zostało przyrządzone idealnie za pierwszym razem, a oni próbowali oszukać system, żeby załapać się na darmowe).

Wszystko stało się okazją do pokonania tego drugiego, od pracy, przez oceny, po krąg przyjaciół – wszystko, nawet miejsca parkingowe. Każdy, kto miał nieszczęście przebywać w pobliżu nas, musiał znosić ciągłe docinki i walkę o władzę. Ostatecznym ciosem dla mnie było dostanie przez Jacka stażu w szkole podstawowej w Rzymie. Błagałam o przyjęcie mnie do pracy w szkole publicznej w rodzinnym mieście, a zamiast tego zostałam odesłana do prywatnej kilka miejscowości dalej. Wiem, że jakimś cudem dokonał tego tylko po to, żeby mnie rozwścieczyć. Bo przyznaję, że Jack jest lepszy ode mnie tylko w jednej kwestii: sprawianiu, by ludzie go lubili.

Po zakończeniu college’u myślałam, że w końcu uwolniłam się od Jacksona, kiedy przyjął stanowisko nauczyciela w swoim rodzinnym mieście Evansville w Indianie, a ja dostałam moją wymarzoną pracę w szkole podstawowej w Rzymie, jak zawsze planowałam. To znaczy do momentu, kiedy trzy lata temu Bart najwidoczniej przypomniał sobie o jego stażu i skontaktował się z nim, ponieważ desperacko potrzebował kolejnego nauczyciela klasy drugiej. Jack przeniósł się z prywatnej szkoły w Evansville, gdzie do tej pory pracował, do szkoły podstawowej w Rzymie przyjmując stanowisko w równoległej klasie do mojej, nie mając pojęcia, że tam pracowałam. Jakbyśmy byli przeklęci, by kroczyć przez życie równolegle, niezależnie, jak bardzo sobą gardzimy.

A dzisiaj siedzi na moim cholernym miejscu.

A co jest najgorsze? Wydaje mi się, że czuję nieznaczną… ulgę na jego widok.

Jego uśmieszek się powiększa, gdy ruszam pewnym krokiem do mojego stolika.

– Dzień dobry, Emily – mówi Jackson z dodatkowym błyskiem w tych upiornych, złoto-brązowych oczach, który mówi mi, że w rzeczywistości wcale nie życzy mi dobrego dnia. Wolałby zobaczyć plamę na moich ulubionych dżinsach, list informujący mnie o powołaniu do ławy przysięgłych albo ulewę, kiedy nie będę miała przy sobie parasola.

Jego narzeczona zapewne została z nim tak długo dlatego, że jest atrakcyjny, prawda? Bo owszem, trzeba przyznać, że ten facet jest naprawdę bardzo przystojny. Nie powiem nawet najbardziej przewidywalnej rzeczy i nie stwierdzę, że to irytujące. Szczerze mówiąc, zapewnienie mi miłego widoku, kiedy bez przerwy mnie drażni, to najmniej, co może zrobić.

Ale dzisiaj coś się w nim zmieniło: Jack ma okulary. Okrągłe, miedziane oprawki, które chciałabym powiedzieć, że wyglądają na nim kretyńsko. Zamiast tego mógłby spokojnie stawać w szranki z Clarkiem Kentem. Jego aroganckie spojrzenie za szkłami okularów spotyka się z moim i odnoszę wrażenie, że ma czelność prowokować mnie do zażartowania sobie z nich. Jednak ja nigdy nie zdecydowałabym się na coś tak banalnego. Zamiast tego od razu przechodzę do sedna.

– Dlaczego tu jesteś, Jackson? – Rozglądam się po jego stoliku, zauważam otwarty laptop, jakiś notatnik w twardej oprawie i oczywiście torbę z miękkiej skóry, zajmującą drugie miejsce, które inaczej byłoby wolne.

– Przyszedłem tu na kawę, ponieważ z reguły właśnie po to ludzie chodzą do kawiarni – mówi, posyłając mi ten swój wkurzający, charakterystyczny dla niego uśmieszek. Właściwe opisanie go jest praktycznie niemożliwe. To bardziej wygięcie warg niż prawdziwy uśmiech. To spojrzenie człowieka pełnego tajemnic i nikczemności, który jednak nigdy nie pozwoli ci przebić się przez tę fasadę, bo woli patrzeć, jak się wijesz. To uśmiech, który posłał mi, kiedy sprzątnął mi sprzed nosa nagrodę Nauczyciela Roku dwa lata z rzędu.

– Wiesz, co mam na myśli. Dlaczego wróciłeś do Rzymu? Nie powinieneś w tej chwili paradować do ołtarza na swoim ślubie?

– Nigdy w całym swoim życiu nie paradowałem. I nie ma żadnego ślubu.

Mrużę oczy.

– Dlaczego?

Wyraz jego twarzy się nie zmienia.

– Ponieważ mam ponad metr dziewięćdziesiąt, więc wyglądałbym jak żyrafa przemierzająca sawannę, gdybym paradował.

Wciągam głęboko powietrze przez nos.

– Mogłabym cię teraz zamordować.

– Ale wtedy nie moglibyśmy dalej udawać, że nie wiem, że już wiesz o tym, że odwołałem ślub. – Nie odrywa ode mnie spojrzenia. – Twoje włosy zaraz zaleją mi laptop.

Jestem zaskoczona, że z taką łatwością przyznał się do odwołania ślubu. Zwykle jeśli chcę uzyskać od niego jakieś informacje, muszę strategicznie je z niego wyciągnąć, jakbym była doświadczonym detektywem. Fakt, że właśnie podał mi to jak na tacy, zbija mnie z tropu.

Prostuję się i krzyżuję ręce na piersi, postanawiając sprawdzić, ile informacji uda mi się wydobyć, skoro już jest w takim gadatliwym nastroju.

– Przełożyliście ceremonię?

– Nie.

– Ty i Zoe nadal jesteście razem?

Przerywa. Przesuwa spojrzeniem po moich włosach.

– Nie.

Nie. No i proszę. Potwierdzone. Jackson Bennett nie jest już w związku. Nie wiem co zrobić z tą informacją. Przecież to nie ma nic wspólnego ze mną.

– Hm. Więc między tobą a Zoe wszystko skończone i wróciłeś do Kentucky, żeby ukraść mój stolik?

Przechyla głowę, a jego oczy błyszczą.

– Nie widziałem tabliczki, zanim tu usiadłem, ale na to właśnie wygląda.

Nie, nie, nie. Pomijając wszystkie pokręcone uczucia, które targają mną w tej chwili, to całkowicie nieakceptowalne, żeby tak po prostu niszczył moją rutynę. Tyle że on właśnie to zawsze robi. Po to żyje: żeby sprawiać, że tracę grunt pod nogami i pławić się w wywołanym chaosie.

Niemniej jednak… jedna kwestia dręczy mnie bardziej niż wszystko inne. Jedna niedorzeczna sprawa, której nie potrafię sobie odpuścić. Jedna rzecz, która patrzy mi prosto w twarz i wymaga odpowiedzi.

– Jack… dlaczego nosisz okulary?

Przez chwilę jest zaskoczony, ale zaraz prawy kącik jego ust unosi się w uśmiechu.

– Żebym wyraźniej widział twój zazdrosny grymas.

Ależ fajnie byłoby go kopnąć.

Miarka się przebrała. Wieko mojej Skrzyni Zagłady grzechocze. Pojękuje. Błaga o uwolnienie.

Widzi to, a jego oczy błyszczą wyczekiwaniem.

Aha! Może to jest źródło tych sprzecznych emocji, wywołanych jego powrotem… może wcale nie czuję ulgi na jego widok. Po prostu ucieszyłam się, że znowu mam partnera do sparingów. Bo czy mi się to podoba, czy nie, Jackson dorównuje mi w każdej kwestii. Jest jedyną osobą na całym świecie, która nie kuli się przy nawet najostrzejszych słowach, które rzucam. Chwyta je między palce i odrzuca z powrotem.

Ciężar ciągłego perfekcjonizmu znika, kiedy on się zbliża. To jedyne łagodne traktowanie, jakie kiedykolwiek od niego dostałam.

– To jest mój stolik, Jackson. Możesz zapytać kogokolwiek w mieście i każdy ci to powie. Przychodzę tutaj w prawie każdą sobotę, żeby usiąść przy tym stoliku, popijać kawę i pisać na laptopie, ciesząc się dniem. Więc jeśli uważasz, że okażę ci współczucie, ponieważ aktualnie masz złamane serce i okupujesz mój ulubiony stolik, to grubo się mylisz.

Jackson nawet się nie wzdryga.

– Nie i nie. – Kiedy widzi moją dezorientację, wyjaśnia, poprawiając się na siedzeniu tak, że jakimś sposobem wygląda na jeszcze bardziej rozluźnionego i niewzruszonego. – Nie spodziewam się twojego współczucia i nie mam złamanego serca. – Spuszcza wzrok, śledząc nim krople spływające z moich włosów, które kapią na stół zaledwie centymetry od jego laptopa. Patrzy na mnie ponownie, ale czuję, jak jego uwaga ucieka do mojej pozbawionej makijażu twarzy i mokrych włosów. – Wydaje się, że powinienem, ale nie mam, co pokazuje, że odwołanie ślubu było dobrą decyzją. – Widać, że nie mówi mi wszystkiego. – Więc teraz mam mnóstwo czasu, żeby posiedzieć sobie w kawiarni, o której tyle opowiadałaś w szkole. – Wskazuje leniwie na coś za mną. – Tam jest stolik, przy którym możesz usiąść.

Ponownie otwiera swój laptop, jawnie mnie ignorując.

I to wystarcza: zawiasy Skrzyni Zagłady odpadają. Tak mocno zalazł mi za skórę, że w końcu nie mam wyboru, jak tylko pozwolić tym słowom popłynąć. Może to dlatego, że jakaś podła część mnie rozpoznaje podłość w nim – nawet jeśli reszta świata jest zbyt zakochana w jego uroku, żeby to w nim zobaczyć. Nasza nienawiść stała się sztuką.

Zatrzaskuję jego laptop tak szybko, że ledwo ma czas zabrać palce, zanim zostaną przyciśnięte.

– Nie pozwolę się zesłać na biegun północny w moim własnym mieście. – Pochylam się i wskazuję za siebie. – Bezpośrednio nad tamtym stolikiem jest wentylator, który nigdy nie przestaje terkotać. Siedzenie przy tym stoliku to proszenie się o hipotermię. A poza tym potrzebuję gniazdka, które jest tylko przy tym stoliku.

Wzrusza ramionami, a uśmieszek czystej satysfakcji prawie tworzy na jego twarzy dołeczek.

– No cóż, Emily, w takim razie wygląda na to, że nie masz innych możliwości i musisz pójść do domu.

– Siedzisz tutaj już dość długo. Sam idź do domu.

– Przyszedłem zaledwie minutę przed tobą.

– Co stanowi dość czasu, by zaznaczyć swoją obecność na świecie. – Miało go to urazić, ale on tylko zaciska wargi, powstrzymując śmiech. – W tej chwili to byłby mój stolik, gdyby Shirley i wszyscy w salonie nie plotkowali o twoim rozstaniu.

Rozpiera się na krześle, krzyżując ręce na piersi.

– Ach, czyli jednak słyszałaś już o wszystkim.

– Tak, i chcę, żebyś wiedział, że ucięłam wszelkie dyskusje na twój temat, skoro nie było cię tam, żebyś mógł się obronić. Nie, żebyś zasługiwał na jakikolwiek szacunek.

Jego usta wyginają się prawie cynicznie.

– Masz moją dozgonną wdzięczność.

– Czyli się przeniesiesz?

– Nie. Masz moją dozgonną wdzięczność tu, z tego miejsca w rogu, podczas gdy będziesz zamarzać na śmierć pod tamtym wentylatorem.

Zgrzytam zębami.

– Zabieraj ten swój wstrętny tyłek z mojego siedzenia, Jackson. Mówię poważnie.

Następuje chwila ciszy, kiedy powoli wstaje od stołu, ale po jego uśmieszku ewidentnie widać, że nie robi tego, żeby się przenieść. Nie, po prostu robi jeden, swobodny krok w moją stronę, a jego dłonie wsuwają się do musztardowych kieszeni. Jego bursztynowe oczy są pełne bezwzględnego rozbawienia, kiedy spotykają się z moimi. Stoimy bliżej siebie niż kiedykolwiek w historii naszego konfliktu. Nieznane dotąd mrowienie przebiega po moich nogach i zatrzymuje się gdzieś na udach.

– Emily Walker. Może jesteś w stanie przymusić wszystkich innych tutaj do podporządkowania się. Ale nie mnie. Nigdy. Jeśli chcesz czegoś ode mnie, będziesz musiała grzecznie poprosić.

Ileż bym dała, żeby w tej chwili przymusić jego tyłek do rozpłaszczenia się na podłodze. Ale najpierw zdjęłabym mu okulary, ponieważ z powodów wykraczających poza moje śmiertelne pojęcie, podobają mi się.

– Czemu? Żebyś mógł napawać się moją uprzejmością, a potem i tak mnie spławić? Zapomnij.

– To czasami przerażające, jak dobrze mnie rozumiesz. – Jego oczy iskrzą. – Teraz twoją jedyną opcją jest odejść, usiąść w tamtej kostnicy, albo… – Albo? Nigdy nie słyszałam, żeby z jego ust wyszło jakieś albo. – Możesz iść po swoją kawę i zająć miejsce naprzeciwko mnie.

– Usiąść… z tobą? – Moje brwi podjeżdżają aż do linii włosów.

– Tak.

– Przy jednym stoliku?

– Trudno byłoby siedzieć razem przy różnych stolikach.

Biorę wdech i wpatruję się w niego przez chwilę. Naprawdę nie mam więcej możliwości (i zamierzam sobie o tym przypomnieć dzisiaj wieczorem, kiedy będę odtwarzać tę sytuację w głowie).

– W porządku – mówię, łamiąc pierwszą zasadę pojedynku i odwracam się plecami do wroga, żeby móc zdjąć jego torbę z krzesła na podłogę. Moja płócienna torba na ramię zajmuje jej miejsce. – Kiedy wrócę, usiądę w tym miejscu. Z tobą. Będziemy dzielić stolik, ale nie wypowiemy do siebie ani słowa. Będę pracować na swoim laptopie, a ty na swoim. Dla każdego z nas to drugie nie istnieje. Zrozumiano?

Przechyla głowę, a ja ponownie mam wrażenie, że mnie ocenia. Szuka jakiejś osobistej odpowiedzi.

– Nie sądziłem, że to w ogóle możliwe, ale jakimś cudem przed kawą jesteś jeszcze wredniejsza.

To właśnie ten mały komentarz każe mi zatrzymać się przy ladzie jeszcze chwilę po tym, jak oboje składamy zamówienie i zostawić bariście piętnaście dolców za to, żeby zrobił Jackowi kawę bezkofeinową.

OD: Jack Bennett <[email protected]>

DO: Emily Walker <[email protected]>

DATA: sobota, 25 maja, 10:30

TEMAT: DZIELENIE STOLIKA

Emily,

walisz w tą klawiaturę jak rozwścieczony goryl. Jeśli wciśniesz te klawisze jeszcze trochę mocniej, powgniatasz sobie laptop. Ucisz się, zanim wyrzucą nas stąd za zakłócanie spokoju.

Jack

______

OD: Jack Bennett <[email protected]>

DO: Emily Walker <[email protected]>

DATA: sobota, 25 maja, 10:33

TEMAT: DZIELENIE STOLIKA

Piszesz jeszcze głośniej. Świetnie.

______

OD: Emily Walker <[email protected]>

DO: Jack Bennett <[email protected]>

DATA: sobota, 25 maja, 10:34

TEMAT: DZIELENIE STOLIKA

Emily

ROZDZIAŁ TRZECI

Jack

Emily i ja dotąd tylko raz siedzieliśmy przy jednym stole. Wydarzyło się to podczas drugiego roku studiów, kiedy zostaliśmy połączeni w parę w ramach prezentacji z historii, ponieważ ten, kto rządzi wszechświatem, najwyraźniej potrzebował rozrywki. Niechętnie, ale oboje przyznaliśmy, że w naszym najlepszym interesie będzie naprawienie naszej zepsutej relacji. Spotkaliśmy się w bibliotece, gdzie usiłowaliśmy znaleźć jakąś płaszczyznę porozumienia, zanim przedyskutujemy nasze zadanie.

Wytrzymaliśmy całe trzydzieści minut, zanim zaczęły się kłótnie o temat prezentacji. Żadne nie chciało ustąpić ani odrobinę. Ostatecznie zostaliśmy wyrzuceni z biblioteki za przeszkadzanie innym i uznaliśmy z Emily, że lepiej będzie się rozdzielić i wykonać nasze prezentacje indywidualnie. Oboje dostaliśmy jedynki. Jak się okazuje, celem pracy w grupach jest faktycznie praca jako zespół.

Przyznaję, kiedy poznałem Emily, wpadając na nią w drodze na zajęcia, pomyślałem, że była śliczna. Nie mogłem uwierzyć w swoje szczęście, że zderzyłem się z tak piękną kobietą już pierwszego dnia szkoły. Rzeczywiście podrywałem ją – i możliwe, że to jednak nie był właściwy moment. Ale była taka agresywna i w ciągu dwóch sekund zdecydowała, że mnie nienawidzi, i nie wybaczy mi oblania jej kawą. Coś się wydarzyło tamtego dnia. Po raz pierwszy od bardzo dawna poddałem się chęci pokłócenia się, zamiast próbować załagodzić sytuację.

Ta kłótnia ustanowiła precedens dla reszty naszych interakcji i od tej pory nie było dnia, żebyśmy znajdując się w swoim towarzystwie, nie sprzeczali się, przeprowadzali pojedynki słowne albo dokuczali sobie nawzajem o nawet najbłahsze rzeczy. Jej zachowanie zazwyczaj irytuje mnie do granic możliwości. Ale dzisiaj to dziwnie pocieszające, że znowu dzielę z nią stolik. Moje życie przez ostatnie miesiące było wywrócone do góry nogami i nie czułem się stabilnie do chwili, kiedy dwadzieścia minut temu weszła przez te drzwi. Bo chociaż to dziwne, ale nasza rywalizacja była jedyną stałą w moim życiu przez ostatnie kilka lat. To jedyna osoba, która mnie nie potrzebuje, nie chce mnie i widzi we mnie tylko wroga.

Myślę, że właśnie dlatego była pierwszą osobą, która pojawiła się w mojej głowie już dzień po wyprowadzce do Nebraski z Zoe. Kawa stała na stole, Zoe rozmawiała przez telefon, a ja znalazłem się na drodze do upadku i dobrze o tym wiedziałem. To było jasne jak słońce. Nie byłem tego świadomy, dopóki nie zdałem sobie sprawy, że siedziałem przy stole w niewłaściwym stanie z niewłaściwą osobą, że moje życie całkowicie zbacza z ustalonego toru.

Ale poczułem ucisk w piersi na myśl, że złamię Zoe serce, mówiąc jej, że nie była dla mnie odpowiednią osobą i nie chciałem tego dalej ciągnąć. Jednak kiedy już prawie odpuściłem ze strachu przed zranieniem jej, przed oczami stanęła mi twarz Emily z tym kpiącym uśmieszkiem i wyobraziłem sobie, jak mówi: „No zrób to, Jack. Na pewno się nie odważysz”.

Potrzebowałem tego. Potrzebowałem jej w jakiś dziwny, pokrętny sposób.

Miesiące po zerwaniu również były trudne. Czułem się bardziej samotny niż kiedykolwiek. Obwiniałem tę samotność za ciągłe myśli o Emily. Nie byłem w stanie wyrzucić jej z głowy. I w zasadzie to z tego powodu jestem teraz z powrotem w Rzymie. Nie tylko dlatego, że zawsze lubiłem to miasto i zastanawiałem się, jak by to było naprawdę się w nie zaangażować, ale po prostu musiałem udowodnić sobie, że ta dziwna potrzeba wrócenia do niej jest czymś zmyślonym – jak ludzie, którzy zgubili się na pustyni, mają halucynacje i widzą wodę, ponieważ są odwodnieni. Po prostu byłem samotny, więc mój kreatywny umysł stworzył niedorzeczną narrację, w której Emily wydaje się coś dla mnie znaczyć. Wróciłem więc, żeby zdusić tę myśl raz na zawsze. Żeby przypomnieć sobie, jak bardzo nienawidzę Emily i móc zostawić to wszystko za sobą.

Ale nie umknął mi fakt, że ludzie, którzy gonią za tymi wizjami wody na pustyni, zwykle podążają za nimi aż do śmierci.

A co do radośniejszych wieści to właśnie wyszedłem z biura agentki nieruchomości, gdzie podpisałem umowę i nabyłem najbardziej gówniany dom na świecie. „Wystarczy odrobina farby i będzie jak nowy”, powiedziała Carol. Tabliczka na jej biurku głosiła, że została okrzyknięta najlepszą agentką nieruchomości w Rzymie, mimo że najwidoczniej jest tu też jedyną agentką nieruchomości (wizytówki jej firmy organizującej przyjęcia stały tuż obok tabliczki z nazwiskiem).

No cóż, Carol, będzie trzeba więcej niż odrobiny farby, zważywszy na to, jak odpada siding, a weranda wygląda, jakby miała się zaraz zawalić. To będzie remont generalny, ale naprawdę nie miałem wyboru. Nie było nic innego na sprzedaż w promieniu osiemdziesięciu kilometrów, a po tym, jak co rano dojeżdżałem godzinę do szkoły z Evansville, jestem gotowy zdecydowanie mniej podróżować. Gotowy oficjalnie zapuścić korzenie w tym dziwnym mieście.

Carol wydawała się niewzruszona stanem domu i powiedziała, że ktoś o imieniu Darrell miał ekipę remontową, która zajmowała się wszystkimi remontami w okolicy, więc załatwią wszystko w oka- mgnieniu. Jeden szybki telefon i wszystko potwierdziła.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

EPILOG

Dostępne w wersji pełnej

PODZIĘKOWANIA

Dostępne w wersji pełnej

O AUTORCE

Dostępne w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

ROZDZIAŁ PIERWSZY

ROZDZIAŁ DRUGI

ROZDZIAŁ TRZECI

EPILOG

PODZIĘKOWANIA

O AUTORCE

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie

Spis treści

Dedykacja

Epigraf

Meritum publikacji