39,99 zł
Wiejska droga.
Brak zasięgu.
Przerażająca gra w kotka i myszkę.
Zanim Laura i Olivia zauważyły reflektory śledzącego je pojazdu, było już za późno. To, co na początku wydawało się niegroźnym spotkaniem na drodze, szybko przerodziło się w przyprawiający o dreszcze pościg i walkę o życie.
Kim są mężczyźni w pick-upie? Czego chcą?
Gdy samochód Laury i Olivii zostaje zepchnięty z drogi, dziewczyny nie mają wyboru – muszą uciekać pieszo przez dzikie wzgórza. Nie mają zasięgu ani nadziei na pomoc, ścigają je nieznani prześladowcy. Z czasem Olivia i Laura zdają sobie sprawę, że ich koszmar dopiero się zaczął.
Jeżeli chcą wrócić do domu żywe, będą musiały walczyć.
Noelle mieszka w Idaho z mężem, dwoma synami i dwoma kotami. Jest bestsellerową autorką pięciu powieści. Kiedy nie wymyśla fabuły kolejnego thrillera, ze strachem ogląda seriale true crime lub jeździ po bezdrożach (nie ruszając się z domu bez gazu pieprzowego).
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 294
Tytuł oryginału: Run on Red
Copyright © Noelle West Ihli All rights reserved
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Otwarte 2025
Copyright © for the translation by Anna Dobrzańska
Opieka wydawnicza: Alicja Konieczka
Opieka redakcyjna: Anna Małocha, Dagmara Małysza
Przyjęcie tłumaczenia: Dagmara Małysza
Adiustacja, korekta: Pracownia 12A
Promocja i marketing: Zuzanna Molińska
Projekt okładki: Monika Drobnik-Słocińska
Ilustracja na okładce: Maciej Kamuda
ISBN 978-83-8135-547-6
Wszelkie podobieństwo do rzeczywistych osób, zdarzeń i istniejących miejsc jest przypadkowe. Postacie i zdarzenia pojawiające się w tej książce są dziełem wyobraźni.
www.otwarte.eu
Wydawnictwo Otwarte sp. z o.o. ul. Smolki 5/302 30-513 Kraków
Wydanie I, 2025
Dystrybucja: SIW Znak. Zapraszamy na www.znak.com.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
Dla tych, którym udało się ujść z życiem. Dla tych, którym się to nie udało. I dla tych, którzy wciąż walczą uwięzieni gdzieś pomiędzy.
Uwaga: w powieści pojawiają się odniesienia do przemocy seksualnej.
SIERPIEŃ 2006
– Dalej siedzą nam na ogonie – mruknęłam i mrużąc oczy, obejrzałam się na świecące w tylną szybę bliźniacze reflektory. Wierciłam się na fotelu pasażera, a cekiny wiązanej na plecach bluzki zahaczały o dolną część pasa bezpieczeństwa.
– Może to zabójca z Green River – rzuciła ze spokojem Laura. Wzrok miała utkwiony w drodze przed nami.
Prychnęłam i patrzyłam, jak snopy światła podpełzają bliżej.
– Przecież go złapali. Myślałam, że czytałaś bloga, którego ci podesłałam.
– Miał ze dwadzieścia stron. Zresztą po co mi blog kryminalny, skoro mam przy sobie Olivię Heath? – zapytała. Gdy zwolniła, żeby wejść w kolejny ostry zakręt, blade plamy żółtego światła zmieszały się z naszymi światłami hamowania i zmieniły kolor na jasnopomarańczowy.
Zignorowałam ją i nadal wpatrywałam się w reflektory samochodu, który od kilkunastu kilometrów uparcie podążał za nami ciemną wiejską drogą.
Wszystko w porządku, uspokajałam się w duchu. Przy co drugim zakręcie wijącej się wąskiej drogi stały znaki informujące o zakazie wjazdu, a nasze wiekowe volvo, warkocząc, sunęło pod górę dwadzieścia kilometrów poniżej dozwolonej prędkości. Nic dziwnego, że siedzieli nam na ogonie.
Kiedy przymykałam oczy, pod powiekami widziałam bliźniacze czerwone plamy. Nie byłam w stanie dostrzec kierowcy i czułam, że od jazdy samochodem robi mi się niedobrze. Chwilę dłużej zatrzymałam wzrok na reflektorach i zanotowałam w pamięci numer rejestracyjny: 2C GR275.
– Liv? Ziemia do Liv. Pewnie spóźnili się na ognisko. Tak jak my. – Laura była dla mnie tym, kim agentka Scully dla Muldera – zawsze rzeczowa i rozsądna. To ona sprowadzała mnie na ziemię, gdy bujałam w obłokach i stąpałam nad wyimaginowaną krawędzią. I tylko jedno pytanie wciąż nie dawało mi spokoju: a jeśli krawędź istniała naprawdę?
– Ma tablice rejestracyjne z GR – mruknęłam. Odwróciłam się, przygładziłam przekrzywione cekiny i powoli nabrałam powietrza, żeby uspokoić uczucie przelewania w żołądku.
– GR? – powtórzyła Laura, zerkając na mnie, kiedy wychodziłyśmy z zakrętu.
– Green River – wyjaśniłam z teatralnym westchnieniem. – Albo Gary Ridgway*, co na jedno wychodzi. Uważaj na zakrętach. – Oparłam dłoń na opuszczonej szybie, tak że poczułam na twarzy pachnące szałwią chłodne nocne powietrze.
Kilka tygodni wcześniej szyba w drzwiach pasażera opadła i nie dało się jej podnieść. Tish, siostra Laury, mówiła, żeby zasłonić okno folią, ale ponieważ w samochodzie nie było klimatyzacji, zostało, jak zostało. Musnęłam palcami gęsią skórkę na nagich ramionach i pomyślałam, że powinnam była wziąć kurtkę. Temperatura na wzgórzach była zwykle o jakieś pięć stopni niższa niż w mieście, ale szykując się po pracy, byłam zbyt zabiegana i spocona, żeby o tym pomyśleć.
Ognisko nad jeziorem zaczęło się przeszło godzinę temu i z tego, co widziałam, nasz samochód był jedyny na drodze, nie licząc tego, który siedział nam na ogonie. Laura zaczekała, aż skończę zmianę w Pie Hole, żebyśmy razem mogły wyruszyć w tę żmudną krętą drogę na wzgórza.
Blask zbliżających się reflektorów rozjaśnił wnętrze volvo. Laura zerknęła w lusterko wsteczne, a zobaczywszy, że wyciągam szyję, żeby zrobić to samo, posłała mi ostrzegawcze spojrzenie.
– Patrz przed siebie. Jedyne, czym masz się przejmować, to żeby nie zarzygać wozu Tish. – Trąciła zawieszoną na lusterku puszystą kostkę. – Nie wierzę, że znowu nas wystawiła.
– Nic mi nie jest – upierałam się, chociaż żołądek niebezpiecznie podchodził mi do gardła. Oddychałam powoli przez nos, starając się opanować mdłości. – Ale…
– Oddychaj, Liv – uspokoiła mnie. – Chcą nas tylko wyprzedzić. Znajdę pobocze i zatrzymamy się.
– Tu nie ma gdzie się zatrzymać – mruknęłam, żałując, że dałam się namówić na ten wypad, zamiast pójść z Tish do biblioteki. – Zresztą tutaj nie można wyprzedzać. – Ta odludna wiejska droga nawet za dnia budziła we mnie niepokój.
– Zobacz, tam! – Laura włączyła kierunkowskaz i zjechała w wąską, wysypaną żwirem zatoczkę po prawej.
Reflektory pozostały z tyłu i w żółwim tempie zbliżały się w stronę zatoczki.
– Dlaczego nas nie mijają? – zapytałam i zbeształam się w duchu za to, że pewnie niepotrzebnie panikuję. Nie wierzyłam, że mój znerwicowany mózg potrafiłby słusznie określić prawdziwe zagrożenie. Zbyt często mnie zawodził.
Ledwie wypowiedziałam te słowa, naszym oczom ukazał się samochód z jednym reflektorem – drugi, jaki widziałyśmy, odkąd wyjechałyśmy z miasta. Minął nas szybko, podjeżdżając tak blisko, że niewiele brakowało, a urwałby nam lusterko od strony kierowcy. Chwilę po tym, jak światła hamowania zniknęły za najbliższym zakrętem, samochód, który do tej pory siedział nam na ogonie, wyjechał na drogę i również nas wyminął.
Wzgórza na powrót pogrążyły się w mroku i ciszy, nie licząc pracującego na jałowym biegu volvo.
– Widzisz? Chcieli tylko przepuścić tego idiotę – oświadczyła triumfalnie Laura. Posłała mi przelotny uśmiech, po czym wcisnęła gaz i wyjechała na drogę. – To nie seryjni zabójcy.
Kiedy nie odpowiedziałam, zerknęła na mnie.
– Tish się odzywała?
Nieco uspokojona, odetchnęłam i sięgnęłam do postrzępionych dżinsowych spodenek z wysokim stanem i saszetki nerki, do której schowałam telefon. Laura roześmiała się, słysząc dźwięk zamka.
Zignorowałam ją i otworzyłam klapkę telefonu.
– Wiesz, że nie pisała. Chciałaś tylko zobaczyć, jak otwieram nerkę. – Mówiąc to, strzeliłam z elastycznego paska saszetki. – Mam kieszenie, w których zmieści się najwyżej pół krakersa. Gdzie, do cholery, mam schować telefon, jak gdzieś wychodzę?
– I gwizdek antygwałtowy, i gaz pieprzowy – żartowała Laura.
Przewróciłam oczami i się roześmiałam.
– Naprawdę powinnaś poczytać bloga.
Miałam w telefonie jedną kreskę zasięgu i żadnych wiadomości, ale wykorzystałam okazję, żeby SMS-em wysłać Tish numery rejestracyjne podejrzanego samochodu. 2C GR275. Tak na wszelki wypadek.
Zobaczy je dopiero późnym wieczorem, kiedy wróci do domu z biblioteki. Ale nawet wtedy nie zaniepokoi jej ta wiadomość i przypomni sobie o niej dopiero rano, gdy po przebudzeniu odkryje, że mieszkanie nadal jest puste. Tish – podobnie jak Laura – przyzwyczaiła się do tego, że od czasu do czasu wysyłałam jej numery tablic albo niewyraźne zdjęcia przypadkowych osób, które zobaczyłam na stacji benzynowej i które przypominały ludzi z policyjnych portretów pamięciowych zamieszczanych na Twitterze.
Siedząca na fotelu kierowcy Laura odwróciła się, żeby na mnie spojrzeć.
– Wiesz, że jeśli chcesz, możemy zawrócić – zaproponowała łagodnie, błyskając białymi zębami, które zniknęły wraz z jej uśmiechem. – Jeśli nie masz ochoty na ognisko…
– Nic mi nie jest – rzuciłam nieco bardziej opryskliwie, niż zamierzałam, unikając jej spojrzenia. Mogłam znieść żarty na temat moich wiadomości, saszetki i gwizdka antygwałtowego. Ale nie znosiłam, gdy ktoś okazywał mi choćby cień współczucia z powodu moich lęków społecznych.
Schowałam telefon z powrotem do nerki, odpychając od siebie myśl o tym, że ostatnia kreska zasięgu zniknie, kiedy wjedziemy głębiej między wzgórza. Chwilę później wyciągnęłam rękę i pogłośniłam wiekowego boomboxa stojącego między nami w miejscu, gdzie niegdyś znajdował się podłokietnik ze schowkiem na rękawiczki. Był to sprzęt nie do zajechania. Uwielbiałam go.
– Nie po to wkładałam drapiące cekiny, żeby teraz wracać do domu – zawołałam, próbując przekrzyczeć Britney Spears. Laura godzinami układała playlistę. Najpierw ściągała piosenki, później wypalała je na płycie CD, a na końcu przegrywała na kasetę, żeby można je było odtwarzać na idiotycznym boomboxie.
– Brawo, laska! – Uśmiechnęła się promiennie.
* Gary Leon Ridgway – amerykański seryjny morderca znany jako morderca z Green River (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
Muzyka dudniła w starym boomboxie do czasu, aż dotarłyśmy do ostatniego zjazdu i długiej drogi gruntowej prowadzącej nad jezioro.
Volvo podskoczyło na wyboju, kaseta trzasnęła głośno, a kiedy znów usłyszałyśmy głos Britney, był powolny i zniekształcony, jak gdyby usta miała pełne gęstego syropu.
– Brit? Zostaniesz z nami? – rzuciła przymilnie Laura, podczas gdy piosenka zmieniła się w brzękliwy lament. Boombox zabuczał gwałtownie, zarzęził i zamilkł. – Chyba jednak nie. – Roześmiała się i jeszcze raz obróciła pokrętło głośności.
Uśmiechnęłam się, wystawiłam rękę przez okno i przez chwilę poruszałam nią w górę i w dół. Zobaczysz, będzie fajnie, pocieszałam samą siebie. Na miejscu zawsze okazuje się, że jest fajnie i dobrze się bawisz. Tylko trzymaj się Laury.
Nerwowe bulgotanie w moim brzuchu nie ustawało. Wychyliłam się przez okno i przez chwilę śledziłam wzrokiem przydymioną smugę Drogi Mlecznej, aż zniknęła za wzgórzami na prawo od nas. Ciszę wypełniły odgłosy nocnych stworzeń, tymczasem rozklekotane volvo mozolnie pięło się pod górę.
Wśród geriatrycznego rzężenia silnika dało się słyszeć przytłumione drapanie. Pas napiął się, kiedy poruszyłam się gwałtownie, i materiał bluzki zmarszczył mi się na piersi. Znowu to samo: ciche szuranie.
– Słyszysz to? Przysięgam, że pod deską rozdzielczą coś jest.
Laura oderwała jedną dłoń od kierownicy, żeby zastukać w plastik. Dźwięk ustał.
– Myślę, że coś tam żyje i podgryza przewody – odparła, po czym wzruszyła ramionami, jak gdyby rzuciła właśnie jakąś uwagę na temat pogody. – Czasami słyszę ten dźwięk w czasie jazdy. Tish też. To pewnie jakaś mysz.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Jeśli zobaczę cholerną mysz, jak wyłazi spod deski rozdzielczej, przysięgam, że wyskoczę z samochodu. – Wzdrygnęłam się. – Wciąż nie mogę uwierzyć, że Tish wydała kasę na ten złom. Aż dziw, że to w ogóle jeździ.
Laura znowu wzruszyła ramionami.
– Kupiła go tanio od kumpla Tony’ego. Chyba dała za niego jakieś pięć stów. – Zamilkła na chwilę, po czym dodała: – Gość powiedział, że sprzeda go jej za dwie stówy, jeśli zrobi mu laskę.
– Dobra, zatrzymaj wóz. – Udałam, że zaraz zwymiotuję, i chwyciłam za klamkę.
– Olivia! – pisnęła Laura i wcisnęła hamulec.
Roześmiałam się.
– Żartuję. Poniekąd. Naprawdę jej tak powiedział?
– Serio. – Laura teatralnie przewróciła oczami.
– Kiedy Tish i Tony byli razem?
– Aha.
– Ohyda. – Pochyliłam się do przodu i patrzyłam na majaczące w oddali wzgórza. Jeśli dobrze pamiętałam, od zjazdu do jeziora było mniej więcej dwadzieścia minut drogi.
– Tish jakoś się trzyma? – spytałam po chwili. – Gdyby nie to, że widzę w zlewie jej miskę po płatkach, nie miałabym pojęcia, że nocuje w mieszkaniu.
Laura westchnęła.
– Chyba w porządku… tak myślę. Sama rzadko ją widuję. Odkąd się rozstali, dziwnie się zachowuje.
Pokiwałam głową. Jednym uchem wciąż próbowałam nasłuchiwać skrobania pod deską, jednak problemy Tish skutecznie odwróciły moją uwagę. Kumplowałyśmy się, chociaż nigdy nie byłyśmy sobie szczególnie bliskie. Nie to co ja i Laura, z którą od siódmej klasy byłyśmy praktycznie nierozłączne.
– Byłam pewna, że dziś pojedzie – drążyłam. – Potwierdziła to nawet na Facebooku. Czemu została w domu?
Laura zwolniła, żeby ominąć kolejny wybój.
– Nie mam pojęcia. Kilka minut przed tym, jak wróciłaś z pracy, napisała do mnie, że zamierza do późna siedzieć w bibliotece. – Znowu wzruszyła ramionami. – Myślę, że nie chce ryzykować, że wpadnie na Tony’ego.
Powoli pokiwałam głową.
– Myślisz, że on tam będzie? To raczej nie są klimaty kolesi z bractwa Delta.
– Klimaty kolesi z bractwa Delta? – Laura się zaśmiała. – Masz na myśli klimaty w stylu reklamy dezodorantu Axe?
– Tak jakby. – Ja też parsknęłam śmiechem.
– A ty liczysz, że Tony będzie na ognisku? – Uniosła brew i uśmiechnęła się znacząco.
Poczułam na policzkach uderzenie gorąca.
– No co ty? Tish była z nim zaręczona.
Na Facebooku widziałam całe mnóstwo zdjęć chłopaka Tish – który przez chwilę był nawet jej narzeczonym – ale na żywo spotkałam go tylko dwa razy. Raz na jakiejś imprezie i drugi raz w mieszkaniu, kiedy ja przechodziłam z pokoju do pokoju, a on siedział na kanapie. Tak naprawdę się nie znaliśmy.
Przypomniałam sobie uśmiechniętego, opalonego chłopaka w koszulce z logo Band of Horses, którego widziałam na facebookowym profilu Tish. Był cholernie przystojny.
Laura westchnęła i odgarnęła z twarzy kosmyki włosów.
– Fakt. Facet dla nas nie istnieje.
– Dziwię się, że Tish… – Urwałam, nie wiedząc, jak zakończyć to zdanie. Obie z Laurą byłyśmy zaskoczone, kiedy w zeszłym roku Tish zaczęła spotykać się z Tonym. Był jednym z tych chłopaków, których mój tata nazywał czarusiami. Przystojny, uroczy, a do tego na pierwszym roku przyjęto go do bractwa Delta. I chociaż kochałam Tish, nie dało się ukryć, że była całkowitym przeciwieństwem Tony’ego: cicha, nieśmiała. Gdybym była złośliwa, powiedziałabym, że może nawet trochę nudna. W sumie jak ja. Z naszej trójki to Laura zawsze była duszą towarzystwa.
– Ty przynajmniej masz Ziggy’ego – rzuciła ze śmiechem.
Ja też się roześmiałam, ale na dźwięk jego imienia coś ścisnęło mnie w żołądku.
– Przestań. To nie temat na dzisiejszy wieczór.
Zachariah, czyli w skrócie Ziggy, był wyjątkowo wstydliwy. Pracował jako asystent. Gapił się na mnie na wykładach z nauk humanistycznych. Laura i ja wyszukałyśmy jego profil na Facebooku i ku naszemu przerażeniu – i radości – odkryłyśmy, że należy do Stowarzyszenia Gęsiego Pióra: kampusowej grupy larpowej. Ziggy był „magiem”. Wyguglowałyśmy to z Laurą i okazało się, że „mag” to coś jak czarodziej.
W zeszłym tygodniu, chcąc zaszaleć i zrobić coś odważnego, popełniłam straszliwy błąd i umówiłam się na randkę z przystojnym kolesiem, którego poznałam na MySpace. Jego zdjęcie profilowe nijak się miało do wysokiego, nieśmiałego i pryszczatego gościa, który pisał na marginesach moich prac rzeczy w stylu „trafne spostrzeżenie” i „strzał w dziesiątkę”. Nie miałam pojęcia, że to Ziggy, dopóki nie spotkaliśmy się wieczorem w SpaceBar. Jakby tego było mało, dowiedziałam się, że on rozpoznał mnie ze zdjęcia profilowego. Naprędce wymyśliłam jakąś bajeczkę o sytuacji awaryjnej w rodzinie i wyszłam, obiecując sobie, że skasuję swój profil, jak tylko wrócę do mieszkania, żeby wylizać rany.
– Profesorek się odzywał? – droczyła się ze mną Laura.
Powoli pokiwałam głową. Laura przekonała mnie, żebym napisała do wykładowcy w sprawie tego, co zaszło, ja jednak nadal czułam się dziwnie w związku z całą tą sprawą.
– Aha. Zapomniałam ci powiedzieć. Wysłał mi wczoraj maila z długimi przeprosinami i wyjaśnieniami, że podobna sytuacja przydarzyła się wcześniej komuś innemu. Krótko mówiąc, Ziggy nie jest już asystentem.
Laura spojrzała na mnie z podziwem i nieco za szybko weszła w zakręt.
– Niezła robota. Co za zjeb.
Wstrzymałam oddech, gdy samochód niebezpiecznie zbliżył się do wąskiego pobocza, które niknęło w mroku za światłem reflektorów. Nerwowo szarpnęłam pas bezpieczeństwa z nadzieją, że jest bardziej wytrzymały niż reszta samochodu.
– Od wieków nie byłam w Coffee Creek. Daleko jeszcze?
– Coffin Creek – poprawiła mnie Laura.
Przewróciłam oczami.
– Nienawidzę tej nazwy. Naprawdę musimy tak mówić? Przecież tam nie ma żadnej trumny. Tylko błotnista woda i puszki po piwie.
– Mówimy tak, bo to zabawne. I dlatego że gdzieś tam zakopano zaginioną laskę z pierwszego roku. – Zerknęła na mnie i uśmiechnęła się szelmowsko.
Westchnęłam.
– Nazywała się Ava Robles. I gdyby wiedzieli, gdzie ją zakopano, nie byłaby zaginiona, prawda? Gdybyś przeczytała tamten wpis na blogu, wiedziałabyś, że nigdy jej nie znaleźli.
Studentka pierwszego roku, Ava Robles, zaginęła trzy lata temu nieopodal Coffin Creek. W tym samym roku Laura i ja zaczęłyśmy studia na Uniwersytecie Idaho. Nie znałam jej. Laura też. Nie było nas wtedy na tej imprezie.
Ava była jedną z niewielu pierwszoroczniaczek, które tamtej nocy uczestniczyły w imprezie bractwa na koniec tygodnia rekrutacji. Jej historia stała się jedną z kampusowych legend, gdy tylko okazało się, że zaginęła. Na początku semestru gliniarze tygodniami przeczesywali domy bractw, przesłuchując każdego, kto brał udział w wielkiej inspirowanej starożytnym Rzymem imprezie.
Kiedy pojawiły się plotki – podsycane przez blogerów – że ciało Avy zostało wrzucone do Coffin Creek, gliny wysłały nurków, żeby przeczesali mętne wody. Z bloga, którego czytałam, dowiedziałam się, że policja podejrzewała, iż plotki rozsiewano celowo, żeby utrudnić śledztwo. Jeśli rzeczywiście tak było – podziałało. A plotki – podobnie jak nieszczęsna nazwa – przyjęły się na kampusie na dobre.
Jedynymi rzeczami, jakie znaleziono, były torebka i telefon Avy, które leżały w kępie bylicy nad brzegiem jeziora. Je również sprawdzono, choć nic to nie dało. Wszyscy wiedzieli tylko, że w jednej chwili Ava była na imprezie, a w następnej zniknęła, jakby rozpłynęła się w powietrzu.
Nie było śladów krwi, śladów walki ani żadnych świadków, którzy zauważyliby coś dziwnego.
Wszyscy zakładali, że nie żyje. Pojawiły się nawet spekulacje, że może puma wciągnęła ją do lasów porastających wzgórza. Było to mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe. Mimo znajdującego się w pobliżu uniwersytetu ta część Idaho pozostawała w znacznym stopniu dzika. Wzgórza ciągnęły się kilometrami we wszystkich kierunkach.
Zadrżałam. Rozmyślania o Avie Robles wcale mnie nie uspokajały.
– Ile jeszcze? – spytałam.
Laura wzruszyła ramionami.
– Mniej więcej za piętnaście minut będziemy na miejscu. Jak twój żołądek? Lepiej?
– W porządku – odparłam, starając się nie zwracać uwagi na głośne przelewanie się w brzuchu. – Ale strasznie mi zimno. – Potarłam ramiona, kolejny raz żałując, że nie wzięłam kurtki.
Ostatnie ognisko, na którym byłyśmy, rozpalone przez jakiegoś nadgorliwego pierwszoroczniaka, było tak wielkie, że komuś stopił się zderzak w samochodzie.
– Mnie też, ale jeśli nałożę coś na tę bluzkę, wyglądam, jakbym miała na sobie starą papierową torbę. – Mówiąc to, wskazała bawełnianą bluzkę z zakrytym dekoltem, która wcale nie wyglądała jak papierowa torba. – Nigdy się nie nauczę. Zobacz, czy działa ogrzewanie. Tish przysięgała, że działa.
Sięgnęłam do dużego pokrętła obok radia i przekręciłam je do końca na oznaczoną czerwienią stronę. Coś zaterkotało, a zaraz potem usłyszałam ciche kliknięcie.
– Raczej nie. Chyba czas oddać volvo na złom. – Poklepałam dłonią opuszczoną szybę. – Kochamy cię, staruszku, ale się rozpadasz.
Dałam sobie spokój z ogrzewaniem i umościwszy się w kubełkowym fotelu, dotknęłam dłonią włosów. Grzywka i sięgające ramion pasma wciąż były dla mnie nowością po tym, jak kilka dni temu ścięłam długie do pasa pukle.
Przesunęłam się lekko, żeby kątem oka spojrzeć na długie włosy Laury. Opadały jej na plecy i były tak jasne, że zdawały się świecić na tle szarego fotela. Latem przed szóstą klasą obie spróbowałyśmy rozjaśnić włosy kombinacją rozjaśniacza Sun In i utleniacza. Włosy Laury zrobiły się nieziemsko białe. Moje ciemnobrązowe zmieniły kolor na pomarańczowy, którego pozbyłam się w pełni dopiero w ósmej klasie. Skrzywiłam się i spytałam:
– Źle zrobiłam, że ścięłam włosy?
Laura uśmiechnęła się i wcisnęła gwałtownie hamulec, gdy oczy sarny zabłysły bielą na wąskim poboczu. Chwilę później zwierzę zniknęło w mroku.
– Przestań. Ile razy mam ci powtarzać, że wyglądają świetnie. A do tego podkreślają twoje duże oczy. – Ujęła w dłoń pasmo swoich jasnych włosów. – Moje ostatnio są jak siano. Jak ty to robisz, że twoje są takie błyszczące?
W odpowiedz zarzuciłam swoimi krótkimi włosami.
– Dzięki. To pewnie zasługa Pie Hole. Całego tego oleju w powietrzu… jest jak odżywka do włosów o zapachu pizzy.
Laura westchnęła głośno.
– Jeszcze jeden powód, żeby zrobić sobie jeden semestr wolnego i znaleźć pracę. Nadal nie mogę uwierzyć, że zajęcia z WF-u są obowiązkowe. Czy nie jesteśmy dorośli? Jak ktokolwiek może zmuszać mnie do biegania?
Wsunęłam zimne dłonie pod cekinowy top i obserwowałam skraj drogi, wypatrując kolejnych widmowych oczu.
– Na pewno zjechałaś tam, gdzie trzeba?
Odruchowo zerknęłam na zegar na desce rozdzielczej, chociaż wiedziałam, że będzie wskazywał 3.03 niezależnie od tego, jak długo jechałyśmy. Tutaj, pośród wzgórz, człowiek miał wrażenie, że został połknięty przez noc.
Nie usłyszałam jej odpowiedzi. Na szczycie wzniesienia minęłyśmy niknącą w mroku wąską ścieżkę. W zaroślach przechylony nieco na bok stał duży, ciemny kształt. Był jak czarna dziura w bladej suchej trawie.
Pick-up.
Wszystko jest dobrze, uspokajałam się w duchu.
Gdy go minęłyśmy, reflektory pick-upa obudziły się do życia, rozświetlając wnętrze volvo, a ciemny kształt z rykiem ruszył za nami.
– To ten sam samochód – mruknęłam z niedowierzaniem.
– Co? Skąd wiesz? – spytała nieprzytomnie Laura, omijając kolejny wybój.
Obejrzałam się i mrużąc oczy, spojrzałam na oślepiające nas światła.
– Ma te same tablice rejestracyjne: 2C GR275. Wcześniej wysłałam je Tish.
Laura rzuciła mi spojrzenie.
– Liv, wszystko jest w porządku. Nawet jeśli to ten sam samochód, to nic. Skoro tam zjechali, to znaczy, że też jadą na ognisko. Może to jakaś parka, która zatrzymała się na szybki numerek. – Uśmiechnęła się, po czym opuściła szybę po swojej stronie i dała znać kierowcy pick-upa, żeby nas wyprzedził.
Patrzyłam zdumiona, jak ze spokojem macha przez okno.
Kiedy odbite w lusterku wstecznym reflektory nie zniknęły, Laura zwolniła i jeszcze gwałtowniej machnęła ręką. Jej blada skóra zdawała się lśnić w snopie światła.
– No już, kretynie, wyprzedzaj – rzuciła śpiewnym głosem.
W milczeniu otworzyłam saszetkę i drżącymi dłońmi wyjęłam telefon. Brak zasięgu – dokładnie tak, jak się tego spodziewałam. Do tego miałam tylko pięć procent baterii. Wyrzucając sobie w duchu, że wcześniej nie wyłączyłam roamingu, pospiesznie weszłam w ustawienia i chwilę później zamknęłam klapkę telefonu.
– Kutas – mruknęła Laura i się skrzywiła. W ciemnościach jej purpurowa szminka zdawała się czarna. – Czemu przynajmniej nie wyłączy długich? Oślepiają mnie. Będę musiała gdzieś zjechać. Tutaj jest za wąsko.
Wcisnęła pedał gazu i volvo powoli zaczęło nabierać prędkości.
Pick-up za nami również przyspieszył.
– Mógłby tak nie podjeżdżać – warknęła Laura i przygarbiła się, żeby odbite od lusterka światła reflektorów nie świeciły jej prosto w oczy. – Dobra wiadomość jest taka, że jak walnie nam w tyłek, samochód Tish nie pójdzie do naprawy. Już od dawna nadaje się do kasacji.
Jadący za nami pick-up zaczął gwałtownie mrugać światłami, jakby nadawał wiadomość alfabetem Morse’a.
– Wyluzuj, gościu! – krzyknęła Laura i wdepnęła hamulec przed kolejnym zakrętem, za którym czekał nas prosty odcinek stromej drogi. Volvo szybko wytraciło prędkość i z mozołem zaczęło piąć się pod górę.
– Gdzieś tu powinien być… – zaczęłam, lecz w tej samej chwili pick-up lekko odbił w lewo, przyspieszył i zrównał się z nami na wąskiej drodze. Był tak blisko, że gdyby Laura wystawiła rękę, mogłaby dotknąć bocznego lusterka od strony pasażera.
– Kto to? – spytała, nie odrywając wzroku od drogi i kolejnego zakrętu. – Będzie kiepsko, jeśli pozostaną na tym pasie, a ktoś wyjedzie zza zakrętu – dodała beztrosko, jakby tego właśnie chciała.
Nie odpowiedziałam od razu, bo próbowałam wypatrzyć coś w ciemności za opuszczoną szybą od strony kierowcy. W głębi duszy miałam nadzieję, że zobaczę czyjąś znajomą twarz. Albo przynajmniej białe zęby stłoczonych w środku kolesi z bractwa, zaśmiewających się do rozpuku. Ale przez krótką chwilę, gdy oba samochody jechały obok siebie, dostrzegłam jedynie sylwetki dwóch mężczyzn uparcie patrzących przed siebie. Obaj mieli na sobie ciemne bluzy z kapturami naciągniętymi na głowy, tak że widziałam tylko fragment profilu. Żaden nie odwrócił się, żeby na nas spojrzeć.
Poczułam się, jak gdyby zanurzono mnie w lodowatej wodzie, chociaż telefon, który ściskałam w dłoniach, był mokry od potu. Jest źle, podpowiadało mi przeczucie. Serio? – droczył się z nim mózg.
– Kto to? – powtórzyła Laura, podczas gdy oba pojazdy jechały w żółwim tempie obok siebie. Strużka adrenaliny rozpuściła lód w moich żyłach. – Znamy ich albo coś? Może rozpoznali volvo? Trudno nie zwrócić na nie uwagi.
– Nie znamy – wyszeptałam i zacisnęłam palce na pasie bezpieczeństwa. Obaj mężczyźni nadal patrzyli przed siebie. Żaden z nich nawet nie zerknął w naszą stronę. – Mam… zadzwonić na policję? – spytałam drżącym głosem z nadzieją, że Laura odpowie, że nie i że musi być jakiś nieszkodliwy powód, dlaczego ci dwaj bawią się z nami. Ja tymczasem przypominałam sobie slogany, które wyczytałam na swoich ulubionych blogach: „Bądź czujna, pozostań przy życiu”, „Walić uprzejmość”, „Uważaj na siebie, miej oczy i uszy otwarte”. W głębi duszy wiedziałam, że zadzwonię na 911, tylko jeśli będą mnie mordować.
Mój palec zawisł nad przyciskiem numeru alarmowego, oczy zaś zerkały to na ekran, to na reflektory. Nadal nie miałam zasięgu.
– Ja… nie wiem. Jak oni wyglądają? – dopytywała Laura. W jej głosie pierwszy raz pojawiła się nuta paniki.
Pick-up jeszcze przez chwilę jechał równo z nami. W końcu przyspieszył gwałtownie, wyprzedził nas, zjechał na nasz pas i zniknął za zakrętem. Powietrze wypełnił ryk silnika, chmura pyłu i woń palonej gumy.
Pokręciłam głową, próbując pojąć, co właściwie widziałam.
– Ja… niewiele mogłam zobaczyć, ale myślę, że powinnyśmy zawrócić. W środku było dwóch gości. Żaden z nich na mnie nie patrzył i obaj mieli bluzy z kapturami naciągniętymi na…
Laura gwałtownie zaczerpnęła powietrza, gdy wyjechałyśmy z zakrętu.
Kilka metrów dalej w ciemności płonęły czerwone światła stopu.
Laura krzyknęła i nacisnęła hamulec. Kątem oka widziałam, jak jej długie jasne włosy poleciały do przodu jakby szarpnięte czyjąś niewidzialną ręką, sama zaś zacisnęłam powieki, szykując się na uderzenie.
Gdy zatrzymałyśmy się, jeszcze przez chwilę nie otwierałam oczu, skupiona na dudnieniu krwi w uszach i płytkim, szybkim oddechu siedzącej obok Laury. Nie słyszałam trzasku tłuczonego szkła ani zgrzytania giętego metalu.
Zdążyłyśmy się zatrzymać.
Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że przedni zderzak volvo znajduje się tak blisko tylnego zderzaka pick-upa, że nie przecisnęłabym się między nimi. Poświata jego tylnych lamp zmieszana z poświatą naszych reflektorów otaczała przód volvo upiorną aureolą.
W skąpym świetle dostrzegłam, że Laura nadal kurczowo zaciska palce na kierownicy.
– Skurwiele – wycedziła przez zaciśnięte zęby, lecz głos jej drżał.
Kiedy sięgnęła do klamki, chwyciłam ją za rękaw.
– Nie, nie wysiadaj. Nie wiem, czego oni chcą, ale mam złe przeczucie. Naprawdę złe. Zostań w samochodzie.
Przez moment wyglądała, jakby zamierzała się ze mną wykłócać. Otworzyła usta i zaraz je zamknęła.
Pick-up ani drgnął. Zupełnie jakby jego pasażerowie czekali, co zrobimy.
– Po prostu zawróćmy i wracajmy do domu, dobrze? – prosiłam. – Pieprzyć ognisko. Boję się.
– Oddychaj, Liv – szepnęła ze wzrokiem utkwionym w światłach hamowania. – Jesteśmy prawie na miejscu.
Miała rację. Dom był niemal godzinę drogi stąd, w przeciwnym kierunku. Czy nie byłoby jednak bezpieczniej próbować dotrzeć na ognisko? Lodowata pięść ścisnęła mnie za żołądek, sprawiając, że moje ciało stało się ciężkie i powolne, choć od adrenaliny krążącej w żyłach nogi rwały się do biegu.
– Proszę, Laur – wykrztusiłam, mimo iż sama nie bardzo wiedziałam, o co właściwie ją proszę. Mój głos rozbrzmiał zbyt szybko, zbyt głośno i wydawał się dziwnie obnażony. Wstrzymałam oddech i zaczęłam nasłuchiwać, czy gdzieś za nami nie słychać jakiegoś, jakiegokolwiek dźwięku.
Nic.
– Może… – Laura urwała i po chwili podjęła na nowo. – Może… – spróbowała, lecz tym razem również nie dokończyła.
W milczeniu patrzyłyśmy na siedzące w samochodzie przed nami dwie zwaliste ciemne sylwetki.
– Walić to – zaklęła pod nosem. – Po prostu zawróćmy.
Ulga, którą poczułam, uleciała na myśl o masywnej bryle volvo. Droga była tak wąska, że musiałybyśmy zawracać co najmniej na trzy, żeby nie ześlizgnąć się z pobocza.
– Dobra, wycofaj najdalej, jak się da, i powoli podjedź do przodu – szepnęłam drżącym głosem, wyobrażając sobie stromiznę po drugiej stronie drogi. W takiej głuszy nie było barierek. – Zjeżdżając ze wzgórza, będziemy mogły przyspieszyć, ale…
Urwałam, gdy światła stopu zamrugały i zgasły. Pick-up powoli ruszył, dziwnie przechylony, dopóki nie wyjechał na przeciwległy pas. Laura zerknęła na mnie, lecz ja nie odrywałam wzroku od kierowcy, który nadal był niczym więcej jak tylko czarną sylwetką w świetle naszych reflektorów.
Wynoś się stąd! – krzyczał głos w mojej głowie. Ja jednak patrzyłam jak skamieniała. Pick-up blokował oba pasy ruchu.
– Czy oni próbują zawrócić? – spytała zdumiona Laura.
Nie. To my nie mogłyśmy ich wyminąć – ani dotrzeć na ognisko – nawet gdybyśmy chciały.
– Myślisz, że oni tak na serio? – Głos Laury był dziwnie piskliwy i pełen niedowierzania, kiedy szarpnęła drążek zmiany biegów, żeby wrzucić wsteczny. – Nadal masz swój telefon?
– My… my nie mamy zasięgu – wyjąkałam.
– Może da się dodzwonić na numer alarmowy – powiedziała powoli.
Poczułam kolejny zastrzyk adrenaliny, od którego moje serce zabiło jeszcze mocniej. Laura też się bała, skoro uważała, że powinnyśmy zadzwonić na 911. Nie wiedzieć czemu przeraziło mnie to bardziej niż mężczyźni w pick-upie.
Otworzyłam klapkę telefonu i poirytowana pokręciłam głową.
– Mam tylko pięć procent baterii. Telefon zaraz mi padnie. Daj mi swój – syknęłam i schowałam komórkę z powrotem do nerki. Samochód przed nami się nie poruszył.
Laura zdjęła jedną rękę z kierownicy, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od pick-upa, i cofając powoli, wskazała ręką tylne siedzenie.
– Moja torebka z paskiem na nadgarstek leży za tobą. Szybko, weź moją komórkę.
Odwróciłam się i przejechałam ręką po walających się na tylnym siedzeniu rzeczach – papierku po burgerze, parze butów i dużych spodenkach sportowych, które należały pewnie do Tony’ego. W końcu znalazłam skórzaną torebkę Laury. Zacisnęłam palce na zimnym prostokącie telefonu z klapką. Gdy się odwracałam, kątem oka wychwyciłam jakiś ruch.
W stojącym przed nami samochodzie drzwi od strony kierowcy się otworzyły.
– Pospiesz się! Pospiesz! – ponagliłam Laurę, sama zaś otworzyłam klapkę telefonu. Wybrałam trzy cyfry, starając się, by moje drżące palce naciskały właściwe klawisze.
Laura wcisnęła gaz w podłogę. Volvo gwałtownie wyrwało do przodu i zatrzymało się niebezpiecznie blisko krawędzi. Ścisnęłam mocno telefon, mój palec zamarł nad zieloną słuchawką.
Z pick-upa wysiadał mężczyzna. W jego twarzy było coś dziwnego. Jak gdyby nie została uformowana jak należy.
Nagle opuszczona szyba od strony pasażera przestała być niedogodnością i zmieniła się w wyrwę w metalowej zbroi volvo.
– Jedź, Laura! – wrzasnęłam, czując panikę, która niczym żółć podeszła mi do gardła. Oderwałam wzrok od mglistej czerwieni tylnych świateł. I od zbliżającej się ciemnej postaci.
Całą uwagę skupiłam na telefonie, który ściskałam kurczowo w dłoni. Wybierz dziewiątkę, a po niej dwie jedynki.
Część mojego mózgu krzyczała, że teraz właśnie umrzemy, podczas gdy druga część upierała się, że to jakieś nieporozumienie albo kiepski żart, z którego będziemy się później śmiać.
– Wszystko będzie dobrze – syknęła Laura, wrzucając wsteczny.
Wcisnęłam zieloną słuchawkę, podniosłam telefon do ucha i zaczęłam nasłuchiwać sygnału oczekiwania.
Usłyszałam ciche piknięcie i spojrzałam na ekran.
Brak zasięgu.
A więc pomoc nie nadjedzie, bez względu na to, czy jej potrzebowałyśmy, czy nie.
Volvo szarpnęło do tyłu i znieruchomiało.
– Zgasł… ja… – jęknęła Laura z niedowierzaniem. Przekręciła kluczyk i jeszcze raz wdusiła sprzęgło. Nigdy nie prowadziłam samochodu z manualną skrzynią biegów, więc nie wiedziałam, po co to wszystko. Słyszałam tylko, że silnik przestał pracować, a zamiast jego gardłowego warkotu rozlegały się zmierzające ku nam kroki.
Podniosłam głowę. Kierowca pick-upa pokonał już połowę dzielącej nas odległości. Drzwi od strony pasażera również się otworzyły i teraz obaj mężczyźni szli w stronę volvo. Na widok ich przygarbionych sylwetek i tego, jak poruszali ramionami, poczułam, że krew ścina mi się w żyłach. Ci dwaj nie szli, żeby się z nami przywitać. Szli po nas.
Kiedy weszli w snop światła naszych reflektorów, w końcu zobaczyłam ich twarze. Przez chwilę zastanawiałam się, czy to wzrok płata mi figle, czy może adrenalina sprawia, że mam przywidzenia? Bo to, co widziałam, nie wyglądało jak twarze. Raczej jak zniekształcone maski z czarnymi jak sińce kołami wokół oczu. Twarz po lewej była chorobliwie biała, a ta po prawej miała ciemny czerwonawobrązowy kolor. Mięsiste usta wykrzywiały groteskowe uśmiechy.
Potrzebowałam kilku sekund, żeby dotarło do mnie, że to, na co patrzę, to nie ludzka skóra, lecz lateksowe maski. Jednak odkrycie to wcale mnie nie uspokoiło.
– Laura – szepnęłam. Głos miałam schrypnięty, przed oczami pływały mi małe czarne punkciki. Bałam się, że zemdleję. Pomyślałam o każdym odcinku Dateline*, który obejrzałam, o każdym blogu kryminalnym, który przeczytałam. Tak wiele z nich zaczynało się właśnie w ten sposób. A wszystkie kończyły się tak, jak można to było przewidzieć.
Poświęcony nam odcinek zacząłby się od tego, że dwie studentki w niepraktycznych strojach – jedna w wiązanej na szyi cekinowej bluzce, a druga w bluzce bez rękawów z lejącego się materiału – jadą na odludzie, żeby upić się i zabawić. Grające nas aktorki kina klasy B zapewne rozmawiałyby o chłopakach i kursach letnich. Gdyby producenci zadbali o szczegóły, może w volvo znalazłoby się nawet miejsce dla starego boomboxa.
Nie wiedzieliby o mężczyznach w maskach. Nikt by nie wiedział, jak bardzo tuż przed śmiercią przeraziły nas te lateksowe twarze.
Bez względu na to, co pokazaliby, a czego nie pokazaliby w telewizji, odcinek zakończyłby się naszą krwią przelaną na poboczu wąskiej drogi. Odtwarzałam ten scenariusz w głowie niczym film, z zadziwiającą wyrazistością przewidując kolejne sceny.
Nie mogłam się ruszyć. Wszystko to działo się naprawdę.
Jakie miałyśmy szanse, gdybyśmy postanowiły uciec pieszo? Czy mogłyśmy ich wyprzedzić? Zgubić?
Nie. Moje błyszczące buty z pasków były równie niepraktyczne jak cekinowy top.
Za kilka sekund Czerwona Maska dotrze do mojego otwartego okna.
– Nie, nie – łkała Laura, raz za razem przekręcając kluczyk. Szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w mężczyznę w białej masce znajdującego się kilka metrów od jej okna. W przeciwieństwie do swojego towarzysza stał bez ruchu i patrzył na nas.
Kroki Czerwonej Maski zachrzęściły głośno na drodze. Widziałam światła reflektorów odbite w jego oczach, głęboko osadzonych w ohydnej masce.
– Ruszże się, do cholery! – wrzasnęła Laura, kolejny raz przekręcając kluczyk i puszczając sprzęgło.
Tym razem volvo posłuchało.
* Program stacji NBC zajmujący się sprawami prawdziwych zbrodni.
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
