Kiedy zapada zmierzch. Część 1 - Sara Önnebo - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Kiedy zapada zmierzch. Część 1 ebook i audiobook

Sara Önnebo

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

19 osób interesuje się tą książką

Opis

Gisela Forsell i Linus Mikkola wracają w wielkim stylu!

W miasteczku Vaasa, położonym w malowniczym regionie Ostrobotnia, trwają przygotowania do Halloween. Tymczasem policjanci Gisela Forsell i Linus Mikkola zostają wezwani do luksusowej willi na idyllicznej wyspie Strömsö, gdzie doszło do brutalnego morderstwa – popełnionego najprawdopodobniej z użyciem noża.

„Kiedy zapada zmierzch” to trzyczęściowa seria napisana przez Sarę Önnebo, autorkę bestsellerowego cyklu „Wszyscy jesteśmy martwi”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 148

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 42 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Bartosz Głogowski

Oceny
4,1 (112 oceny)
46
42
16
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FenTheSpaceFox

Całkiem niezła

Bardzo ciężko jest mi ocenić książkę która jest tylko jedną częścią z trzech. Wolalabym, żeby wydawnictwo łączyło części powieści w jeden plik, ponieważ nie mogę uczciwie ocenić ksiaazki nie znając jej zakończenia.
30
Majownik22

Dobrze spędzony czas

Ciekawy pomysł na zbrodnie, interesująco prowadzona fabuła. Dobrze się czyta tę książkę, ale byłoby jeszcze lepiej, gdyby redaktor i korektor tekstu zwrócili większą uwagę na błędy stylistyczne, które miejscami bardzo utrudniały zrozumienie sensu zdania.
20
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa historia kryminalna, myślałam że rozwiazanie jest tuż tuż a tu hop,koniec i trzeba czekać na nastepną ksiażkę.
Szcziga

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo interesujaca i niepospolita fabuła. Świetnie nakreslone osoby biorące udział i ciągle napięcie. To nie pozwala ani na moment oderwać mysli od - " i co dalej"? Super! Natychmiast biore się do czytania nastepnej części . Polecam lekturę .
00
Janicka_Marta

Nie oderwiesz się od lektury

Super!
00

Popularność




Ty­tuł: Kiedy za­pada zmierzch. Część 1

Fragment

Ty­tuł ory­gi­nału: Alla dödas natt 1

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Ka­ro­lina Skiba

Co­py­ri­ght © Sara Ön­nebo, 2025

This edi­tion: © Gyl­den­dal Astra/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt okładki: Da­niel Na­tka­niec

Re­dak­cja: Ewa Penk­syk-Klucz­kow­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-683-8

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Gyl­den­dal Astra /Gyl­den­dal A/SKla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.gyl­den­da­la­stra.pl

CZĘŚĆ 1

Pią­tek, 27 paź­dzier­nika 2023 roku

EL­LEN

El­len wcze­śniej niż zwy­kle wy­szła ze schro­ni­ska dla ko­biet, w któ­rym po­ma­gała kilka dni w ty­go­dniu. Ból głowy po­woli z chwili na chwilę sta­wał się po­twor­niej­szy. Ko­bieta pra­gnęła po­ło­żyć się w ciem­nym po­koju i na­kryć się koł­drą. Zo­sta­wiła sa­mo­chód na par­kingu w cen­trum mia­sta, bo nie była w sta­nie pro­wa­dzić, i za­dzwo­niła po tak­sówkę. Dwie ta­bletki prze­ciw­bó­lowe, które łyk­nęła, za­nim wsia­dła do auta, jesz­cze nie za­dzia­łały, wciąż czuła pul­so­wa­nie w skro­niach. Droga z cen­trum Va­asy do willi w Strömsö za­jęła tro­chę po­nad kwa­drans. Kiedy tak­sówka pod­je­chała pod ich dom, El­len otę­pia­łym wzro­kiem po­pa­trzyła w stronę okna ga­bi­netu męża, gdzie pa­liło się świa­tło. Czyżby Ja­sper wró­cił już z pracy? Bar­dzo dziwne. Kiedy rano ra­zem wy­cho­dzili z domu, po­wie­dział, że wróci do­piero wie­czo­rem.

Ośle­piona mrocz­kami, wy­szu­kała kartę kre­dy­tową i za­pła­ciła za tak­sówkę. Od mi­greny krę­ciło jej się w gło­wie. Za­ta­czała się jak pi­jana, idąc po wy­bru­ko­wa­nej ścieżce do drzwi wej­ścio­wych. Na­wet nie za­re­je­stro­wała mo­mentu, kiedy tak­sówka od­je­chała. Się­gnęła do to­rebki po klu­cze i w tym mo­men­cie otwo­rzyły się drzwi, przez które ze łzami w oczach wy­bie­gła Vi­beke, są­siadka z na­prze­ciwka. El­len cu­dem unik­nęła zde­rze­nia.

Vi­beke bez słowa po­pę­dziła przez ulicę, jakby ucie­kała przed po­two­rem. Gdyby nie silny ból głowy, El­len pew­nie za­sta­na­wia­łaby się, dla­czego są­siadka spo­tkała się z Ja­spe­rem pod jej nie­obec­ność. Jed­nak w tej sy­tu­acji za­kra­dła się po scho­dach do sy­pialni, na­wet nie in­for­mu­jąc męża o swoim po­wro­cie. W po­koju za­cią­gnęła cięż­kie za­słony i wpeł­zła pod koł­drę, po czym od­pły­nęła, za­pa­da­jąc w nie­spo­kojny sen.

Kiedy obu­dziła się kilka go­dzin póź­niej, ból głowy znik­nął. Po­ru­szyła się ostroż­nie. Prze­tarła oczy i po­ma­so­wała skro­nie. Czuła się lekko zdez­o­rien­to­wana, jak to czę­sto bywa, gdy się śpi w środku dnia. Po­woli pod­nio­sła się do po­zy­cji sie­dzą­cej i opu­ściła stopy na pod­łogę. Przez kilka mi­nut sie­działa na skraju łóżka, zbie­ra­jąc siły, by wstać i od­go­nić sen­ność. Chwiej­nym kro­kiem prze­szła przez po­kój. Od­su­nęła za­słony i wpu­ściła świa­tło do środka. Za­mru­gała. Przy­ło­żyła rękę do czoła, by ochro­nić oczy przed ośle­pia­ją­cym bla­skiem. Był sło­neczny, je­sienny dzień. Mo­rze lśniło mię­dzy drze­wami. Gdy oczy przy­zwy­cza­iły się do ja­sno­ści, otwo­rzyła okno, by wpu­ścić zimne po­wie­trze. Wcią­gnęła w płuca za­pach mo­rza i wo­do­ro­stów.

Sen i świeże po­wie­trze przy­wró­ciły jej ener­gię. Ze­szła na dół. Mgli­ście przy­po­mniała so­bie, że kiedy wró­ciła ze schro­ni­ska, Ja­sper był w ga­bi­ne­cie, a z domu wy­bie­gła Vi­beke. El­len zmarsz­czyła brwi. Nie po raz pierw­szy mąż spo­ty­kał się z są­siadką za za­mknię­tymi drzwiami, co po­now­nie wzbu­dziło jej po­dej­rze­nia, że mają ro­mans. Zresztą nie byłby to też pierw­szy raz, kiedy Ja­sper ją zdra­dził. Po­winna za­py­tać go o to wprost, lecz wie­działa, że usły­szy za­prze­cze­nia, tak jak zwy­kle. Przez te wszyst­kie lata mał­żeń­stwa El­len wiele prze­szła, jed­nak nie po­tra­fi­łaby za­ak­cep­to­wać zdrad Ja­spera z są­siad­kami, na coś ta­kiego nie mo­głaby po­zwo­lić i mu­sia­łaby za­re­ago­wać.

Cięż­kie dę­bowe drzwi do ga­bi­netu Ja­spera były za­mknięte. El­len pod­nio­sła rękę i już miała za­pu­kać, gdy usły­szała ze środka wzbu­rzony głos męża. Przy­ło­żyła ucho do drzwi, żeby le­piej sły­szeć. Do­my­śliła się, że Ja­sper roz­ma­wia przez te­le­fon, a jego głos z każdą chwilą sta­wał się do­no­śniej­szy.

W końcu pra­wie krzyk­nął:

‒ Wszystko wy­mknęło ci się spod kon­troli! – Te­raz już pra­wie krzy­czał. - Ona za dużo wie. Mu­simy się jej po­zbyć raz na za­wsze.

Prze­ra­żona El­len cof­nęła się o krok.

Se­kundę póź­niej Ja­sper otwo­rzył drzwi. Kiedy zo­ba­czył żonę przed ga­bi­ne­tem, wy­glą­dał na rów­nie wy­stra­szo­nego jak ona.

‒ Nie wie­dzia­łem, że je­steś w domu ‒ rzu­cił ostro i spoj­rzał na nią po­dejrz­li­wie. ‒ Dla­czego tu sto­isz? Chyba nie pod­słu­chu­jesz?

El­len usi­ło­wała uspo­koić od­dech i wy­ci­szyć ko­ła­ta­jące serce.

‒ Roz­bo­lała mnie głowa i wró­ci­łam wcze­śniej do domu. Wi­dzia­łam, że je­steś w ga­bi­ne­cie, i po­my­śla­łam, że za­py­tam, czy zo­sta­niesz na ko­la­cję.

Ja­sper od­chrząk­nął, pró­bu­jąc ukryć swoje zde­ner­wo­wa­nie. Zer­k­nął na ze­ga­rek.

‒ Za chwilę mu­szę po­je­chać do mia­sta. Mamy spo­tka­nie z no­wym in­we­sto­rem. Ale po­wi­nie­nem być z po­wro­tem przed siódmą.

‒ Świet­nie ‒ po­wie­działa El­len, si­ląc się na jak naj­spo­koj­niej­szy ton. ‒ W ta­kim ra­zie ugo­tuję dla nas coś pysz­nego. W końcu jest pią­tek.

Ja­sper na mo­ment za­trzy­mał na niej wzrok, po czym się od­wró­cił i wy­szedł z domu.

El­len stała w przed­po­koju przez dłuż­szą chwilę. Za­sta­na­wiała się, z kim roz­ma­wiał Ja­sper i kim była ko­bieta, która wie­działa zbyt wiele. Czy mo­gło cho­dzić o Vi­beke? El­len prze­cież wi­działa na wła­sne oczy, jak są­siadka w po­pło­chu wy­bie­gała z ich domu. Co Vi­beke wie­działa o jej mężu? A przede wszyst­kim cie­ka­wiło ją, co Ja­sper miał na my­śli, mó­wiąc, że mu­szą się jej po­zbyć.

VI­BEKE

Vi­beke Wal­deck sta­nęła przed lu­strem w sy­pialni. Na­cią­gnęła lekko de­kolt su­kienki, by od­sło­nić ra­mię. Si­niak, który miała już od ty­go­dnia, zmie­nił ko­lor z fio­le­to­wego na zie­lony. Po­de­szła jesz­cze bli­żej lu­stra, nie­mal przy­ty­ka­jąc twarz do szkła. Łzy roz­ma­zały tusz do rzęs, który spły­wał po twa­rzy. Mu­siała zmyć ma­ki­jaż i na­ło­żyć nowy, by ukryć ślady. Vi­beke na­dal by­wała za­sko­czona swoim wi­do­kiem w lu­strze, zwłasz­cza kiedy była bez ma­ki­jażu. Ob­ró­ciła twarz w prawo, po­tem w lewo. Przy­ci­snęła po­li­czek pal­cem wska­zu­ją­cym i się skrzy­wiła przy uci­sku w bo­lące miej­sce. Krwiak był cał­kiem świeży. Po­dała mu rano złe płatki śnia­da­niowe, co do­pro­wa­dziło go do szału. To jej wina. Za­cho­wała się bez­na­dziej­nie, cią­gle go roz­cza­ro­wy­wała. Mo­głaby się w końcu na­uczyć, co on lubi, a czego nie. Tyle że jego pre­fe­ren­cje czę­sto się zmie­niały i cza­sami za­po­mi­nała, jak ak­tu­al­nie wy­glą­dają. Koło po­łu­dnia po­je­chała do sklepu, by ku­pić od­po­wied­nie płatki. Na wszelki wy­pa­dek wzięła też kilka opa­ko­wań in­nych.

Otwo­rzyła szu­fladę w to­a­letce. Wy­ci­snęła odro­binę pod­kładu i po­kryła twarz grubą war­stwą. Na­stęp­nie na­ło­żyła pu­der i róż. Pra­wie udało jej się ukryć ślady, ma­ki­jaż wy­glą­dał jed­nak tro­chę jak u klauna. Włosy miała po­tar­gane. Ujarz­miła nie­sforne blond ko­smyki, roz­cze­su­jąc je szczotką. Spry­skała je ob­fi­cie la­kie­rem i wy­gła­dziła dło­nią. Te­raz znów były lśniące i ładne. Kiedy ma­lo­wała rzęsy, ręka drżała jej tak bar­dzo, że się omsknęła i Vi­beke na­ry­so­wała czarną kre­skę na po­liczku.

‒ Kurwa mać! ‒ wy­rwało się jej.

Vi­beke prze­kli­nała po duń­sku. Albo kiedy była na­prawdę wście­kła. Wtedy szwedzki nie wy­star­czał.

Zmyła smugę tu­szu i pod­jęła ko­lejną próbę po­ma­lo­wa­nia rzęs. Tym ra­zem po­szło jej le­piej.

Na dole de­ko­ra­torka wła­śnie wie­szała ozdoby. Na ze­wnątrz dom był już ude­ko­ro­wany. Vi­beke mu­siała je­dy­nie za­dbać o do­pra­co­wa­nie po­traw. Skład­niki znaj­do­wały się już w lo­dówce, a firma ca­te­rin­gowa przy­go­to­wała więk­szość dań. Vi­beke miała wszystko pod kon­trolą. Na­za­jutrz nic nie mo­gło pójść źle.

Wzdry­gnęła się, sły­sząc huk otwie­ra­ją­cych się drzwi wej­ścio­wych i dud­nie­nie cięż­kich kro­ków w holu. Wró­cił. Na myśl o jego pię­ściach, za­częła ner­wowo mru­gać. Zer­k­nęła w lu­stro po raz ostatni, po czym zbie­gła po scho­dach, by się z nim przy­wi­tać.

LI­NUS

Li­nus, po­bu­dzony po wy­pi­ciu zie­lo­nego kok­tajlu, by prze­trwać ostat­nie go­dziny pracy, usiadł przy biurku. Pod­czas gdy cze­kał na po­nowne uru­cho­mie­nie kom­pu­tera, wy­mie­niał w my­ślach wszystko, co musi zro­bić w week­end. Po­czuł, jak przy­spie­sza mu puls.

Po pierw­sze, miał pra­co­wać, żeby nad­ro­bić za­le­gło­ści zwią­zane z nie­obec­no­ściami wy­ni­ka­ją­cymi z opieki nad cho­rymi dzieci. Jo­se­fin rów­nież bę­dzie mu­siała pra­co­wać przez cały week­end. Po­in­for­mo­wała go o tym tego ranka pod­czas śnia­da­nia. Za­mie­rzała wziąć udział w tar­gach ko­sme­tycz­nych na sta­dio­nie Bot­nia­hal­len, by za­pre­zen­to­wać po­ten­cjal­nym klien­tom eko­lo­giczne pro­dukty, któ­rych była dys­try­bu­torką. Za­kła­dała, że zaj­mie jej to całą so­botę i nie­dzielę, od wcze­snego ranka do póź­nego wie­czora, po­nie­waż nie mo­gła zre­zy­gno­wać ze spo­tka­nia ne­twor­kin­go­wego po za­koń­cze­niu tar­gów. To tam na­wią­zy­wało się kon­takty, cier­pli­wie tłu­ma­czyła Li­nu­sowi.

Skoro oboje mieli spę­dzić week­end poza do­mem, wią­zało się to z tym, że Li­nus mu­siał zna­leźć ko­goś do opieki nad dziećmi. Oraz psem La­ili. Miał pewne opory, żeby znowu pro­sić o po­moc ro­dzi­ców. W ostat­nich mie­sią­cach wspie­rali ich tyle razy, że prze­kro­czyło to wszel­kie roz­sądne gra­nice. Nie miał jed­nak po­my­słu, kto inny mógłby się za­jąć czwórką dzieci i nie­po­słusz­nym szcze­nia­kiem przez cały week­end. Nie wy­obra­żał so­bie dzwo­nić do ro­dzi­ców przy­ja­ciół dzieci i dla każ­dego z nich or­ga­ni­zo­wać opiekę. Zwy­czaj­nie nie miał na to czasu. Po­nadto w so­boty rano La­ila tre­no­wała pły­wa­nie, a oprócz tego w nie­dzielę wie­czo­rem wszyst­kie dzieci miały wziąć udział w pa­ra­dzie po­two­rów w Va­asie. Li­nus obie­cał, że przy­nie­sie dy­nie na re­kwi­zyty i de­ko­ra­cje. Wła­śnie za­brał się za szu­ka­nie w in­ter­ne­cie po­rad i tri­ków, jak w ła­twy spo­sób wy­ciąć dy­niowe głowy prze­ra­ża­ją­cych, sze­roko uśmiech­nię­tych, bez­zęb­nych sta­rusz­ków, kiedy Tu­ula wsu­nęła głowę przez drzwi.

‒ Co ro­bisz? Je­steś za­jęty?

‒ Wła­ści­wie nie. Pró­buję się na­uczyć, jak zro­bić z dyni upiorne de­ko­ra­cje na Hal­lo­ween.

Tu­ula prych­nęła.

‒ Olej to. Han­nele sprze­daje u sie­bie w skle­pie go­towe wy­cięte dy­nie. Kup kilka ta­kich, a za­osz­czę­dzisz czas.

Han­nele była part­nerką Tu­uli, z którą miesz­kała. Pro­wa­dziła po­pu­larny w mie­ście sklep z ar­ty­ku­łami wy­po­sa­że­nia wnętrz. Ta­kie go­towe dy­nie praw­do­po­dob­nie kosz­to­wały co naj­mniej dwu­krot­nie wię­cej, ale bio­rąc pod uwagę, ile pracy Li­nus mu­siałby wło­żyć w wy­ci­na­nie, in­we­sty­cja z pew­no­ścią była warta za­chodu.

‒ Chcia­łaś coś ode mnie? ‒ spy­tał Li­nus.

‒ Wła­śnie otrzy­ma­li­śmy nowe do­nie­sie­nia o za­ma­sko­wa­nym męż­czyź­nie, który w mie­ście stra­szy lu­dzi no­żem. Za­pro­po­no­wa­łam, że się tym zajmę, bo na ra­zie mamy tu w miarę spo­kój. Chciał­byś pójść ze mną?

‒ Czemu nie ‒ zgo­dził się, wsta­jąc od biurka.

Trwa­jący od kilku lat i roz­prze­strze­nia­jący się bły­ska­wicz­nie po ca­łym świe­cie trend prze­bie­ra­nia się w sie­jące po­strach klauny, w ciągu ostat­niego ty­go­dnia na­brał roz­pędu i te­raz po­wró­cił, z tą róż­nicą, że ci, któ­rzy stra­szyli za­miast ma­sek klauna, no­sili tym ra­zem mek­sy­kań­skie ma­ski sym­bo­li­zu­jące śmierć. W nie­któ­rych przy­pad­kach po­ja­wiał się także nóż. Sku­tek był zaś taki sam jak po­przed­nio: po­wszechna pa­nika i strach. Nikt jak do­tąd nie zo­stał po­waż­nie ranny. Mimo wszystko wia­domo było, że ten fe­no­men za­nik­nie w nie­da­le­kiej przy­szło­ści.

Tu­ula szła żwawo, Li­nus przy­spie­szył, by do­trzy­mać jej kroku. Od czasu, gdy oboje wzięli udział w let­nim tria­th­lo­nie w Lahti, ich re­la­cja przy­po­mi­nała walkę. Żadne z nich nie za­jęło zna­czą­cego miej­sca w wy­ścigu, ale to nie miało zna­cze­nia. Kiedy wró­cili do pracy, na­dal ry­wa­li­zo­wali w każ­dej dzie­dzi­nie ży­cia co­dzien­nego. Tym ra­zem nikt ni­kogo nie prze­ści­gnął.

Na rynku grupka klien­tów ro­bią­cych za­kupy na week­end, cze­kała na po­li­cję, by zło­żyć ze­zna­nia.

Li­nus za­czął od star­szego męż­czy­zny z ma­łym te­rie­rem na smy­czy. Pies miał na so­bie zie­lony swe­te­rek pa­su­jący do twe­edo­wej ma­ry­narki wła­ści­ciela.

‒ Czy mógłby pan opo­wie­dzieć, co pan wi­dział? ‒ spy­tał Li­nus, sto­jąc z dłu­go­pi­sem i no­te­sem w go­to­wo­ści.

‒ By­łem na spa­ce­rze z Sigge. Szli­śmy do budki po hot doga, kiedy zza po­mnika wy­sko­czył za­ma­sko­wany męż­czy­zna. Trzy­mał nóż w ręce. By­łem pewny, że mnie za­ata­kuje.

‒ Czy może pan opi­sać, jak wy­glą­dał ten męż­czy­zna i w co był ubrany?

‒ Był wy­soki i szczu­pły. Miał dżinsy, czarną kurtkę i białe trampki, a także ma­skę, która wy­glą­dała jak czaszka.

‒ I co się po­tem wy­da­rzyło?

‒ Tak bar­dzo się wy­stra­szy­łem, że wy­pu­ści­łem smycz z ręki. Sigge ru­szył za tym czło­wie­kiem.

‒ Ro­zu­miem, że chciał do­paść za­ma­sko­waną osobę? ‒ upew­nił się Li­nus, usi­łu­jąc po­wstrzy­mać uśmiech.

‒ Tak, Sigge go­nił go po ca­łym placu, ale tam­ten znik­nął w cen­trum han­dlo­wym.

‒ Czy za­uwa­żył pan coś jesz­cze?

Sta­ru­szek po­krę­cił głową, więc Li­nus za­jął się prze­py­ty­wa­niem ko­lej­nej osoby. Ża­den ze świad­ków nie po­tra­fił do­kład­nie opi­sać za­ma­sko­wa­nego męż­czy­zny. Praw­do­po­do­bień­stwo, że uda się go zła­pać, było zni­kome.

‒ No do­bra – po­wie­działa Tu­ula, kiedy skoń­czyli. ‒ Chcesz pójść ze mną na hot doga, za­nim wró­cimy na ko­mi­sa­riat?

Po­woli za­pa­dał zmierzch i wła­śnie za­pa­liły się la­tar­nie. Li­nus zer­k­nął na ze­ga­rek. Naj­wyż­szy czas udać się do domu.

‒ Ja jed­nak po­dzię­kuję za kieł­ba­skę – oznaj­mił. ‒ Jesz­cze roz­boli mnie od tego brzuch pod­czas bie­ga­nia. My­śla­łem, żeby w dro­dze do domu zro­bić tre­ning pro­gowy.

Co­dzien­nie rano, o ile po­zwa­lała na to po­goda, Li­nus po­ko­ny­wał po­nad sied­mio­ki­lo­me­trową trasę z dziel­nicy Gamla Vasa do cen­trum, gdzie mie­ścił się ko­mi­sa­riat, i po pracy wra­cał tą samą drogą.

‒ Okej, trzy­maj się – od­parła Tu­ula. ‒ Do zo­ba­cze­nia ju­tro. Mu­szę też nie­stety po­pra­co­wać kilka go­dzin przed po­łu­dniem.

Pod­nio­sła rękę na po­że­gna­nie i prze­szła przez ry­nek w kie­runku budki z hot do­gami. Za­nim Li­nus wró­cił na ko­mi­sa­riat, żeby się prze­brać w strój do bie­ga­nia, za­dzwo­nił do brata i za­py­tał, czy dzieci mo­głyby spę­dzić u niego week­end. Brat Li­nusa miał troje dzieci i dwa psy. Za­pew­nił, że się z żoną cie­szą, że wszy­scy ich dwu- i czwo­ro­nożni pod­opieczni będą mieli z kim się ba­wić. Ku­zyni za­wsze do­brze się do­ga­dy­wali i Li­nus czuł mniej­sze wy­rzuty su­mie­nia, wie­dząc, że La­ilę, Har­riego i bliź­niaki, a także psa La­ili, czeka kilka mi­łych dni z ro­dziną.

GI­SELA

In­spek­torka kry­mi­na­lna Gi­sela For­sell zga­siła świa­tło i za­mknęła drzwi do swo­jego biura. Ko­lejny ty­dzień pracy do­biegł końca. W dro­dze do wyj­ścia za­szła do po­koju so­cjal­nego, by wło­żyć do zmy­warki ku­bek po ka­wie. Na­tknęła się tam na Gun­nara Bra­ska, który kie­ro­wał in­nym ze­spo­łem do­cho­dze­nio­wym. Uśmiech­nęli się do sie­bie sztywno. Gi­sela po­pra­wiła odro­binę za cia­sną w ta­lii spód­nicę. Rano uwa­żała, że świet­nie wy­gląda w błę­kit­nej ko­szuli po­li­cyj­nej z em­ble­ma­tem przed­sta­wia­ją­cym miecz zwień­czony głową lwa oraz w mun­du­ro­wej spód­nicy do ko­lan, w którą ku swej wiel­kiej ra­do­ści zdo­łała się wci­snąć. Te­raz spód­nica wy­dała się o wiele za cia­sna i cał­ko­wi­cie nie­od­po­wied­nia.

‒ Co u cie­bie? ‒ ode­zwał się Gun­nar.

‒ Wszystko w po­rządku. A u cie­bie?

‒ Rów­nież ‒ od­parł Gun­nar, na­le­wa­jąc kawy do kubka z po­li­cyj­nym logo.

Gi­sela się od­su­nęła, żeby przy­pad­kiem się nie do­tknęli.

Spo­ty­kała się z Gun­na­rem przez kilka ty­go­dni ze­szłej zimy. Choć był do­brym czło­wie­kiem o wielu po­zy­tyw­nych ce­chach, ich re­la­cja ogra­ni­czyła się je­dy­nie do kilku ko­la­cji i dość nie­po­rad­nych, jak na ich wiek, czu­ło­ści w sa­mo­cho­dzie Gun­nara. Zwy­czaj­nie za­bra­kło „tego cze­goś”. Po­nadto Gi­sela czu­łaby się nie­zręcz­nie w związku z ko­legą z pracy. Jed­nak wy­co­fała się głów­nie z in­nego po­wodu: nie była go­towa na spo­ty­ka­nie się z no­wym męż­czy­zną.

Gun­nar za­miesz­kał z inną ko­bietą, roz­wie­dzioną matką dwóch na­sto­let­nich sy­nów, miał więc ręce pełne ro­boty. Gi­sela rów­nież ko­goś po­znała, co ją samą za­sko­czyło naj­bar­dziej.

‒ Co u Jenni i chło­pa­ków? ‒ spy­tała, kiedy ci­sza stała się nie­zręczna.

Twarz Gun­nara roz­ja­śniła się w uśmie­chu.

‒ Wszystko w po­rządku.

Gi­sela nie przy­po­mi­nała so­bie, żeby ich roz­mowy kie­dy­kol­wiek były tak sztuczne. Pa­trząc na niego, nie po­tra­fiła wy­przeć my­śli o nie­zręcz­nych po­ca­łun­kach, do któ­rych do­szło pod osłoną nocy w jego sa­mo­cho­dzie, gdy dźwi­gnia zmiany bie­gów wbi­jała jej się w że­bra.

‒ No do­brze, mu­szę le­cieć. Mam dziś wie­czo­rem randkę i mu­szę naj­pierw po­je­chać do domu i się prze­brać ‒ oznaj­miła.

Wy­szła z po­koju z pu­stym kub­kiem w ręce, za­sta­na­wia­jąc się, dla­czego skła­mała co do pla­nów na wie­czór.

W nie­spełna dzie­sięć mi­nut do­tarła z pracy na wy­spę Va­sklot, gdzie stał jej dom, w któ­rym daw­niej miesz­kała z nie­ży­ją­cym już mę­żem, Mar­ti­nem. Przed bu­dyn­kiem wię­zie­nia mi­nęła naj­młod­szego śled­czego z ze­społu, Li­nusa Mik­kolę. Biegł drob­nym truch­tem, lekko sta­wia­jąc stopy. Gi­sela zmę­czyła się od sa­mego pa­trze­nia na niego. Za­trą­biła, prze­jeż­dża­jąc. Li­nus uniósł kciuk i przy­spie­szył, tak żeby biec równo z au­tem, aż do mo­mentu, kiedy Gi­sela wje­chała na ostatni pro­sty od­ci­nek drogi i do­dała gazu.

Kilka go­dzin póź­niej sie­działa we fran­cu­skim bi­stro, cze­ka­jąc na swoją naj­lep­szą – i je­dyną – przy­ja­ciółkę. Mi­nęła ósma. Mo­nica się spóź­niała, co było do niej nie­po­do­bne. Za­pewne spo­tkała na mie­ście ko­goś zna­jo­mego, który ją za­trzy­mał na po­ga­wędkę. Mo­nica, która przez całe swoje za­wo­dowe ży­cie pra­co­wała jako dzien­ni­karka, znała po­łowę Ostro­botni. Gi­sela cie­szyła się, że przy­ja­ciółka znów jest sobą po stra­cie chło­paka za­mor­do­wa­nego w ze­szłe Boże Na­ro­dze­nie. Mo­nica prze­ży­wała śmierć Mat­tiasa bar­dzo in­ten­syw­nie, ale krótko. Od tam­tej pory za­li­czyła już sporo nie­uda­nych ran­dek z mnó­stwem bez­na­dziej­nych męż­czyzn. Obec­nie z ni­kim się nie wi­dy­wała i dla­tego miała czas na zje­dze­nie ko­la­cji z Gi­selą, mimo że był pią­tek, naj­lep­szy jej zda­niem dzień na randki.

Fran­cu­skie bi­stro w cen­trum mia­sta, otwarte mniej wię­cej przed ro­kiem, szybko stało się ich no­wym ulu­bio­nym miej­scem. To tu­taj, przy bu­telce wina lub dwóch i pysz­nym je­dze­niu, dzie­liły się swo­imi pro­ble­mami i roz­ma­wiały o wspól­nych za­in­te­re­so­wa­niach. Białe lniane ob­rusy i świa­tło świec two­rzyły ka­me­ralną i przy­tulną at­mos­ferę, a wy­strój przy­wo­dził na myśl knajpkę w Pa­ryżu. Pod­łoga w sza­chow­nicę, sub­telne me­ble i bar z ciem­nego la­kie­ro­wa­nego drewna. Dzięki tym ele­men­tom pa­no­wał tu kli­mat cha­rak­te­ry­styczny dla knajp Eu­ropy kon­ty­nen­tal­nej. Gi­sela ro­zej­rzała się po lo­kalu, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc na­wią­zać kon­takt wzro­kowy z któ­rymś z kel­ne­rów.

Na­wet tu­taj po­roz­wie­szano w oknach pa­ję­czyny. Ależ to dziwna tra­dy­cja, żeby ozda­biać pa­ję­czy­nami, po­my­ślała Gi­sela. Gdyby tylko wi­dzieli, jak wy­gląda u niej w domu. Hal­lo­ween trwało tam cały rok. Chyba po­winna czę­ściej sprzą­tać. Rzadko jed­nak od­wie­dzał ją kto­kol­wiek poza Mo­niką, a jej nie prze­szka­dzało, że u przy­ja­ciółki jest nie­po­sprzą­tane. Nie na­rze­kała, o ile w lo­dówce chło­dziło się białe wino.

Przy jed­nym ze sto­li­ków sie­działa piękna ko­bieta z przy­stoj­nym męż­czy­zną. Oby­dwoje sty­lowi. Ona, drobna, o blond wło­sach ścię­tych na pa­zia miała na so­bie czarną, do­pa­so­waną su­kienkę z dłu­gimi rę­ka­wami oraz mocny ma­ki­jaż. Męż­czy­zna był ubrany w nie­zwy­kle drogi gar­ni­tur, do któ­rego za­ło­żył bor­dowy kra­wat. Po­chy­leni ku so­bie, pro­wa­dzili oży­wioną roz­mowę. On wy­glą­dał na roz­złosz­czo­nego. Na­gle uniósł pięść i ugo­dził ko­bietę pal­cem wska­zu­ją­cym, wy­wo­łu­jąc wy­raz prze­ra­że­nia na jej twa­rzy. Coś do niego po­wie­działa i męż­czy­zna na­tych­miast za­milkł. Opu­ścił rękę na stół i za­ci­snął palce na rę­ko­je­ści noża do ste­ków. Gi­sela, mimo że sie­działa z dala od nich, wy­czu­wała na­piętą at­mos­ferę. Chwilę póź­niej męż­czy­zna wrzu­cił płó­cienną ser­we­tkę do je­dze­nia i ze­rwał się od stołu. Zde­cy­do­wa­nym kro­kiem udał się w kie­runku to­a­let. Ko­bieta do­piła wino i ro­zej­rzała się po lo­kalu. Wzdry­gnęła się, gdy jej wzrok padł na Gi­selę. Przez kilka se­kund nie od­ry­wała od niej oczu. Po­woli pod­nio­sła się z krze­sła, po­pra­wiła su­kienkę, która się pod­wi­nęła, i szyb­kim kro­kiem ru­szyła w stronę sto­lika Gi­seli, ner­wowo się roz­glą­da­jąc.

‒ Czy mogę się przy­siąść? ‒ spy­tała, od­su­wa­jąc krze­sło.

Mó­wiła po szwedzku z lek­kim duń­skim ak­cen­tem.

‒ Cze­kam na ko­goś ‒ od­parła Gi­sela, zer­ka­jąc na ze­ga­rek.

Cho­lera, gdzie ta Mo­nica się po­dzie­wała? Już dawno po­winna tu być.

‒ Zo­stanę tylko na chwilę ‒ za­pew­niła ko­bieta i usia­dła przy sto­liku, nie cze­ka­jąc na przy­zwo­le­nie. ‒ Pani Gi­sela For­sell, prawda, in­spek­torka? Wi­dzia­łam pa­nią w te­le­wi­zji.

Gi­sela jęk­nęła w du­chu. Po­peł­niła błąd, zga­dza­jąc się na wy­wiad w fil­mie do­ku­men­tal­nym o mor­der­stwach po­peł­nio­nych w grud­niu po­przed­niego roku. Wła­ści­wie nie miała wy­boru, to sze­fo­stwo na­le­gało, by wzięła w tym udział. Ko­men­dant uznał to za do­bry mar­ke­ting dla po­li­cji, która roz­wią­zała sprawę skom­pli­ko­wa­nych mor­derstw. Wi­sienką na tor­cie oka­zał się fakt, że do­cho­dze­nie pro­wa­dziła ko­bieta, Gi­sela. W ostat­nim cza­sie lu­dzie czę­sto roz­po­zna­wali ją na uli­cach.

‒ Pro­szę mi wy­ba­czyć – po­wie­działa do nie­zna­jo­mej, si­ląc się na de­li­katny ton ‒ ale skoń­czy­łam pracę na dziś. Przy­szłam zjeść ko­la­cję z przy­ja­ciółką. Prze­pra­szam, ale mu­szę pro­sić, żeby pani ode­szła.

Ko­bieta nie prze­jęła się jej sło­wami. Chwy­ciła in­spek­torkę za ręce i mocno ści­snęła jej palce. W zde­spe­ro­wa­nym spoj­rze­niu nie­zna­jo­mej Gi­sela zo­ba­czyła coś, co po­wstrzy­mało ją przed cof­nię­ciem rąk. Wy­glą­dała na prze­ra­żoną.

‒ Boję się męża. My­ślę, że mnie za­bije ‒ wy­szep­tała z mocą ko­bieta.

Gi­sela pró­bo­wała na­wią­zać z nią kon­takt wzro­kowy, lecz ta wpa­try­wała się w to­a­lety znaj­du­jące się w dru­gim końcu re­stau­ra­cji.

‒ Je­śli oba­wia się pani o swoje bez­pie­czeń­stwo, po­winna się pani udać do naj­bliż­szego ko­mi­sa­riatu i zło­żyć do­nie­sie­nie ‒ za­su­ge­ro­wała.

‒ Nie mogę ‒ szep­nęła ko­bieta. ‒ On za­raz wróci.

W tym mo­men­cie do lo­kalu we­szła Mo­nica w płasz­czu w pan­terkę, z ogromną to­rebką i wy­ra­zi­stą oso­bo­wo­ścią.

Ko­bieta pu­ściła ręce Gi­seli i wstała.

‒ Prze­pra­szam za spóź­nie­nie ‒ za­szcze­bio­tała Mo­nica. ‒ Wpa­dłam na przy­ja­ciółkę z dzie­ciń­stwa, któ­rej nie wi­dzia­łam wieki. My­śla­łam, że już ni­gdy tu nie do­trę.

Po­chy­liła się, by uści­skać Gi­selę, która pró­bo­wała przez jej ra­mię spoj­rzeć na nie­zna­jomą ko­bietę, ale wło­chaty płaszcz przy­sła­niał wi­dok. Kiedy Mo­nica się wy­pro­sto­wała i od­su­nęła, ko­biety już nie było. Gi­sela ro­zej­rzała się po re­stau­ra­cji. Ni­g­dzie nie wi­działa ani ko­biety, ani męż­czy­zny.

‒ Co to­bie? Dla­czego tak dziw­nie się za­cho­wu­jesz? ‒ spy­tała ura­żona Mo­nica.

‒ Za­raz ci wy­ja­śnię ‒ oznaj­miła Gi­sela, chwy­ta­jąc za rę­kaw prze­cho­dzą­cego kel­nera. ‒ Kto sie­dział przy tam­tym sto­liku? ‒ Wska­zała miej­sce, gdzie rap­tem kilka chwil wcze­śniej sie­działa para.

‒ Nie­stety, nie mogę udzie­lać in­for­ma­cji o na­szych go­ściach ‒ od­parł kel­ner z wy­nio­słą miną.

Gi­sela wy­cią­gnęła le­gi­ty­ma­cję po­li­cyjną i pod­sta­wiła mu ją przed nos.

‒ To ważne ‒ po­wie­działa.

‒ Chwi­leczkę. ‒ Kel­ner pod­szedł do baru, gdzie za­mie­nił kilka słów ze star­szym pa­nem w bia­łej ko­szuli i czar­nych spodniach, wła­ści­cie­lem bi­stro.

Męż­czy­zna zmarsz­czył czoło, spoj­rzał na sto­lik, przy któ­rym sie­działy Gi­sela i Mo­nica, po czym pod­szedł do nich z przy­ja­znym uśmie­chem.

‒ Wi­tam, je­stem Pierre. To moja re­stau­ra­cja. Czy mogę za­py­tać, dla­czego chce pani po­znać na­zwi­ska go­ści, któ­rzy sie­dzieli przy sto­liku nu­mer dzie­więć?

‒ Może pan py­tać, ale ja nie­stety nie mogę od­po­wie­dzieć. Cho­dzi o sprawę pro­wa­dzoną przez po­li­cję ‒ wy­ja­śniła.

‒ Ro­zu­miem… ‒ Pierre naj­wy­raź­niej roz­wa­żał swoje opcje. ‒ Ochrona pry­wat­no­ści na­szych go­ści jest dla nas bar­dzo ważna. Nie­stety, nie są­dzę, bym mógł pani po­móc ‒ stwier­dził z ża­lem wy­pi­sa­nym na twa­rzy.

Gi­sela czuła na­ra­sta­jącą złość.

‒ Może po­win­ni­śmy się przyj­rzeć po­zwo­le­niu na pro­wa­dze­nie dzia­łal­no­ści ga­stro­no­micz­nej. Na przy­kład czy ta kel­nerka skoń­czyła osiem­na­ście lat? Wy­gląda, jakby do­piero ukoń­czyła pod­sta­wówkę.

Gi­sela wska­zała młodą dziew­czynę na­le­wa­jącą wino gru­pie star­szych pań kilka sto­li­ków da­lej.

Pierre od­chrząk­nął.

‒ Aha, ro­zu­miem. Para, która sie­działa przy sto­liku nu­mer dzie­więć to Si­xten i Vi­beke Wal­deck.

‒ Czę­sto tu ja­dają?

‒ Przy­cho­dzą co naj­mniej raz w ty­go­dniu, od kiedy otwo­rzy­li­śmy re­stau­ra­cję.

Gi­sela ni­gdy ich tu nie wi­działa, jed­nak nie mu­siało to nic zna­czyć. W to­wa­rzy­stwie Mo­niki wy­łą­czała swój po­li­cyjny ra­dar i nie zwra­cała tak du­żej uwagi na oto­cze­nie. Nie zdą­żyła za­dać wię­cej py­tań, gdyż Pierre ukło­nił się lekko i wró­cił do baru, rzu­cił coś szybko do kel­nera, po czym znik­nął w kuchni.

Cóż, po­my­ślała Gi­sela, będę mu­siała po­szu­kać no­wego miej­sca do spo­tkań z przy­ja­ciółką. Tu­taj ra­czej nie bę­dzie już mile wi­dziana.

‒ O co cho­dziło? ‒ spy­tała Mo­nica, uno­sząc brwi.

Gi­sela zre­fe­ro­wała jej spo­tka­nie z blon­dynką i o tym, co jej po­wie­działa.

Mo­nica przez dłuż­szą chwilę wpa­try­wała się w Gi­selę.

‒ Nie wiesz, kim jest Si­xten Wal­deck?

Gi­sela po­krę­ciła głową.

‒ No tak, oczy­wi­ście, że nie wiesz. To wy­da­rzyło się kilka lat przed twoją prze­pro­wadzką do Va­asy. ‒ Mo­nica spu­ściła wzrok i ostroż­nie roz­wi­nęła płó­cien­nego ła­bę­dzia. ‒ Si­xten Wal­deck to czło­wiek suk­cesu. Jego firma, Mi­ly­tekno, in­we­stuje w różne star­tupy i osiąga ob­roty wy­no­szące pra­wie mi­liard euro. To jedna z naj­bar­dziej do­cho­do­wych firm w re­gio­nie. Si­xten ak­tyw­nie uczest­ni­czył w two­rze­niu i roz­wi­ja­niu Mi­ly­tekno od po­czątku jej ist­nie­nia.

Mo­nica na chwilę za­mil­kła i zaj­rzała w kartę win. Na­stęp­nie pod­nio­sła wzrok i zwró­ciła się do Gi­seli:

‒ Jed­nak Si­xten przede wszyst­kim jest znany z tego, że był po­dej­rzany o za­mor­do­wa­nie swo­jej pierw­szej żony, Yvonne Wal­deck, kiedy miesz­kali w Ko­pen­ha­dze.

Gi­sela wstrzy­mała od­dech. Miała na­prawdę złe prze­czu­cia. Może trzeba było za­re­ago­wać i nie po­zwo­lić tej ko­bie­cie odejść? Może na­le­żało za nią po­biec i ją od­szu­kać?

‒ Co było da­lej? ‒ spy­tała nie­mal szep­tem.

‒ Za­ła­twił so­bie całą rze­szę dro­gich praw­ni­ków i zo­stał unie­win­niony.

Mo­nica ro­zej­rzała się po lo­kalu.

‒ No nie, gdzie się po­dział ten kel­ner? Na­wet nie za­mó­wi­ły­śmy jesz­cze wina ‒ za­uwa­żyła lekko po­iry­to­wana i unio­sła rękę. ‒ Ga­rçon! ‒ krzyk­nęła tak gło­śno, że usły­szał ją każdy w re­stau­ra­cji.

Wkrótce po­tem stały przed nimi wia­derko z lo­dem chło­dzące białe wino oraz dwa pełne kie­liszki.

Pod­czas ko­la­cji Mo­nica opo­wie­działa Gi­seli wszystko, co wie­działa o Si­xte­nie i śmierci jego pierw­szej żony, a znała sporo szcze­gó­łów, bo po pierw­sze prze­pro­wa­dziła wy­wiad z nim jako osobą za­rzą­dza­jącą firmą, a po dru­gie re­la­cjo­no­wała sprawę mor­der­stwa dla lo­kal­nej ga­zety. In­for­ma­cje od Mo­niki nie po­pra­wiły Gi­seli na­stroju. Choć je­dze­nie sma­ko­wało wy­śmie­ni­cie, nie umiała się nim cie­szyć. Trudno było zi­gno­ro­wać drę­czące my­śli, od któ­rych skrę­cało ją w żo­łądku.

Kiedy po­dano de­ser, Mo­nica po­chy­liła się nad sto­łem.

‒ Dość o mor­der­stwach i in­nych okrop­no­ściach. Po­roz­ma­wiajmy o czymś mi­łym. Chcę wie­dzieć wszystko na te­mat Ste­fana. Opo­wia­daj. I ni­czego nie po­mi­jaj.

Ste­fan był męż­czy­zną, z któ­rym Gi­sela spo­ra­dycz­nie się spo­ty­kała od ja­kie­goś czasu. Pra­co­wał jako pie­lę­gniarz na od­dziale ra­tun­ko­wym. Gi­sela po­znała go w szpi­talu pod ko­niec lata, kiedy przy­je­chała po­roz­ma­wiać z męż­czy­zną, który na zjeź­dzie ro­dzin­nym zo­stał za­ata­ko­wany przez swo­jego ku­zyna ki­jem do kro­kieta. Po­szko­do­wany stra­cił przy­tom­ność i kiedy skła­dał ze­zna­nia, na­dal był zdez­o­rien­to­wany. Ste­fan, lub „sio­stra Ste­fan”, jak na­zy­wali go ko­le­dzy, uprzej­mie, lecz sta­now­czo po­wie­dział Gi­seli, by po­zwo­liła pa­cjen­towi od­po­cząć, i wy­pro­sił ją z po­koju. Po­tem spi­sała ze­zna­nia Ste­fana, po­nie­waż to on przy­jął na od­dział nie­przy­tom­nego męż­czy­znę. Gi­sela na­wet się nie zo­rien­to­wała, kiedy roz­mowa ze­szła na pry­watne te­maty. Ste­fan był sym­pa­tyczny, in­te­li­gentny i za­bawny. Przy­po­mi­nał Mar­tina. Poza tym wy­glą­dał cał­kiem do­brze, choć w prze­ci­wień­stwie do jej zmar­łego męża nie miał ogo­rza­łej skóry, a jego oczy nie wy­ra­żały emo­cji.

Gi­sela ce­lowo mil­czała na jego te­mat.

‒ Nie­wiele mam do po­wie­dze­nia ‒ stwier­dziła, jed­no­cze­śnie nie mo­gąc po­wstrzy­mać uśmie­chu na myśl o Ste­fa­nie, co oczy­wi­ście nie umknęło uwa­dze Mo­niki.

‒ Od jak dawna się spo­ty­ka­cie?

‒ Od kilku ty­go­dni.

‒ I?

‒ Do­brze nam ra­zem. Na­prawdę do­brze, se­rio. Ale mam wy­rzuty su­mie­nia. Czuję się, jak­bym zdra­dzała Mar­tina.

‒ Nie bądź dla sie­bie taka su­rowa. Mar­tin chciałby, że­byś była szczę­śliwa. Do­brze o tym wiesz.

Gi­sela ski­nęła głową i po­wstrzy­mała łzy gro­ma­dzące się pod po­wie­kami. Prawdą było, że gdy stało się ja­sne, że Mar­tin umrze na raka, za­żą­dał od niej obiet­nicy, że nie spę­dzi reszty ży­cia sa­mot­nie tylko przez wzgląd na niego. Przy­się­gła mu to, ale trzy­ma­jąc skrzy­żo­wane palce za ple­cami. Nie umiała so­bie wy­obra­zić, że kie­dy­kol­wiek po­ko­cha in­nego męż­czy­znę tak, jak ko­chała Mar­tina. I to się nie zmie­niło.

‒ Zo­ba­czymy, jak to się roz­wi­nie – po­wie­działa neu­tral­nym to­nem i wró­ciła do te­matu Si­xtena Wal­decka i mor­der­stwa jego pierw­szej żony.

VI­BEKE

Vi­beke ostroż­nie uwol­niła się z uści­sku Si­xtena. Zrzu­ciła koł­drę, chłodne, nocne po­wie­trze przy­pra­wiło ją o gę­sią skórkę. Mąż się upie­rał, żeby spali przy otwar­tym oknie przez cały rok. Twier­dził, że świeże po­wie­trze za­po­biega prze­zię­bie­niom. Vi­beke wsu­nęła stopy w kap­cie z owczej skóry. Były cał­kiem nowe, cie­płe i mięk­kie w do­tyku, przy­jemne dla jej zmar­z­nię­tych pal­ców. Po­de­szła do okna i wyj­rzała. Księ­życ był nie­mal w pełni, spo­czy­wał na na­gich ga­łę­ziach. W mroku roz­le­gało się po­sępne po­hu­ki­wa­nie sowy. Vi­beke prze­szedł dreszcz i za­mknęła okno. Pod­krę­ciła grzej­nik, po czym wy­szła z sy­pialni.

Sta­rym zwy­cza­jem na chwilę sta­nęła przy drzwiach po­koju syna. Wsłu­chała się w ci­szę i po chwili się od­da­liła. Na końcu ko­ry­ta­rza znaj­do­wał się ga­bi­net Si­xtena. Kiedy gdzieś w domu roz­legł się trzask, za­trzy­mała się i nad­sta­wiła uszu. Po kilku mi­nu­tach ci­szy otwo­rzyła drzwi i we­szła do środka. Ga­bi­net był urzą­dzony w stylu an­giel­skiego klubu dla dżen­tel­me­nów, z ciem­nymi drew­nia­nymi pa­ne­lami na ścia­nach, dy­wa­nem w ko­lo­rze ru­bi­no­wej czer­wieni i dwoma cięż­kimi skó­rza­nymi fo­te­lami. Na okrą­głym mo­sięż­nym stole le­żało pu­dełko z ku­bań­skimi cy­ga­rami. Przy krót­szej ścia­nie po­koju znaj­do­wał się ba­rek, a na­prze­ciw niego stało ma­ho­niowe biurko, z pięk­nymi de­ta­lami ze skóry i drewna.

Po­now­nie za­sty­gła, by się upew­nić, że Si­xten się nie obu­dził. To, czego szu­kała, po­winno się znaj­do­wać w jed­nej z szu­flad biurka. Wy­cią­gała je po ko­lei, jedną po dru­giej, tym­cza­sem jej my­śli po­wę­dro­wały ku Ja­spe­rowi. Był jej ostat­nią na­dzieją. Od tej pory sama mu­siała sie­bie chro­nić. Mar­twiła się co­raz bar­dziej o swoje bez­pie­czeń­stwo, zwłasz­cza te­raz, gdy w jej ło­nie roz­wi­jało się nowe ży­cie. Jesz­cze nie po­wie­działa Si­xte­nowi, że jest w ciąży. Zwie­rzyła się je­dy­nie Ja­spe­rowi.

Vi­beke wy­cią­gnęła ostat­nią szu­fladę i w końcu zna­la­zła to, czego szu­kała. Znaj­do­wało się tam coś jesz­cze. Te­le­fon. Ale nie była to ko­mórka, któ­rej Si­xten uży­wał na co dzień, tylko te­le­fon sta­rego typu, na kartę. Po co mu taki te­le­fon? Po­winna za­mknąć szu­fladę i udać, że go nie wi­działa. Jed­nak cie­ka­wość wzięła górę nad ro­zu­mem. Je­śli Si­xten miał przed nią ja­kieś ta­jem­nice, to za­mie­rzała je od­kryć. Chwy­ciła te­le­fon drżą­cymi rę­kami. Do od­blo­ko­wa­nia po­trzebny był PIN. Vi­beke uśmiech­nęła się do sie­bie. Nie­trudno było go zgad­nąć. Si­xten do wszyst­kiego wy­ko­rzy­sty­wał datę uro­dzin swo­jej sio­stry.

Szybko wpi­sała cztery cy­fry i klik­nęła w wia­do­mo­ści. Wy­star­czyło, że prze­czy­tała kilka, i już zro­zu­miała, co Si­xten przed nią ukry­wał. I było to o wiele gor­sze, niż so­bie wy­obra­żała.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki