Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
99 osób interesuje się tą książką
Gisela Forsell i Linus Mikkola wracają w wielkim stylu!
W miasteczku Vaasa, położonym w malowniczym regionie Ostrobotnia, trwają przygotowania do Halloween. Tymczasem policjanci Gisela Forsell i Linus Mikkola zostają wezwani do luksusowej willi na idyllicznej wyspie Strömsö, gdzie doszło do brutalnego morderstwa – popełnionego najprawdopodobniej z użyciem noża.
„Kiedy zapada zmierzch” to trzyczęściowa seria napisana przez Sarę Önnebo, autorkę bestsellerowego cyklu „Wszyscy jesteśmy martwi”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 148
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł: Kiedy zapada zmierzch. Część 1
Fragment
Tytuł oryginału: Alla dödas natt 1
Przekład z języka szwedzkiego: Karolina Skiba
Copyright © Sara Önnebo, 2025
This edition: © Gyldendal Astra/Gyldendal A/S, Copenhagen 2025
Projekt okładki: Daniel Natkaniec
Redakcja: Ewa Penksyk-Kluczkowska
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-91-8076-683-8
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Gyldendal Astra /Gyldendal A/SKlareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.gyldendalastra.pl
CZĘŚĆ 1
Piątek, 27 października 2023 roku
ELLEN
Ellen wcześniej niż zwykle wyszła ze schroniska dla kobiet, w którym pomagała kilka dni w tygodniu. Ból głowy powoli z chwili na chwilę stawał się potworniejszy. Kobieta pragnęła położyć się w ciemnym pokoju i nakryć się kołdrą. Zostawiła samochód na parkingu w centrum miasta, bo nie była w stanie prowadzić, i zadzwoniła po taksówkę. Dwie tabletki przeciwbólowe, które łyknęła, zanim wsiadła do auta, jeszcze nie zadziałały, wciąż czuła pulsowanie w skroniach. Droga z centrum Vaasy do willi w Strömsö zajęła trochę ponad kwadrans. Kiedy taksówka podjechała pod ich dom, Ellen otępiałym wzrokiem popatrzyła w stronę okna gabinetu męża, gdzie paliło się światło. Czyżby Jasper wrócił już z pracy? Bardzo dziwne. Kiedy rano razem wychodzili z domu, powiedział, że wróci dopiero wieczorem.
Oślepiona mroczkami, wyszukała kartę kredytową i zapłaciła za taksówkę. Od migreny kręciło jej się w głowie. Zataczała się jak pijana, idąc po wybrukowanej ścieżce do drzwi wejściowych. Nawet nie zarejestrowała momentu, kiedy taksówka odjechała. Sięgnęła do torebki po klucze i w tym momencie otworzyły się drzwi, przez które ze łzami w oczach wybiegła Vibeke, sąsiadka z naprzeciwka. Ellen cudem uniknęła zderzenia.
Vibeke bez słowa popędziła przez ulicę, jakby uciekała przed potworem. Gdyby nie silny ból głowy, Ellen pewnie zastanawiałaby się, dlaczego sąsiadka spotkała się z Jasperem pod jej nieobecność. Jednak w tej sytuacji zakradła się po schodach do sypialni, nawet nie informując męża o swoim powrocie. W pokoju zaciągnęła ciężkie zasłony i wpełzła pod kołdrę, po czym odpłynęła, zapadając w niespokojny sen.
Kiedy obudziła się kilka godzin później, ból głowy zniknął. Poruszyła się ostrożnie. Przetarła oczy i pomasowała skronie. Czuła się lekko zdezorientowana, jak to często bywa, gdy się śpi w środku dnia. Powoli podniosła się do pozycji siedzącej i opuściła stopy na podłogę. Przez kilka minut siedziała na skraju łóżka, zbierając siły, by wstać i odgonić senność. Chwiejnym krokiem przeszła przez pokój. Odsunęła zasłony i wpuściła światło do środka. Zamrugała. Przyłożyła rękę do czoła, by ochronić oczy przed oślepiającym blaskiem. Był słoneczny, jesienny dzień. Morze lśniło między drzewami. Gdy oczy przyzwyczaiły się do jasności, otworzyła okno, by wpuścić zimne powietrze. Wciągnęła w płuca zapach morza i wodorostów.
Sen i świeże powietrze przywróciły jej energię. Zeszła na dół. Mgliście przypomniała sobie, że kiedy wróciła ze schroniska, Jasper był w gabinecie, a z domu wybiegła Vibeke. Ellen zmarszczyła brwi. Nie po raz pierwszy mąż spotykał się z sąsiadką za zamkniętymi drzwiami, co ponownie wzbudziło jej podejrzenia, że mają romans. Zresztą nie byłby to też pierwszy raz, kiedy Jasper ją zdradził. Powinna zapytać go o to wprost, lecz wiedziała, że usłyszy zaprzeczenia, tak jak zwykle. Przez te wszystkie lata małżeństwa Ellen wiele przeszła, jednak nie potrafiłaby zaakceptować zdrad Jaspera z sąsiadkami, na coś takiego nie mogłaby pozwolić i musiałaby zareagować.
Ciężkie dębowe drzwi do gabinetu Jaspera były zamknięte. Ellen podniosła rękę i już miała zapukać, gdy usłyszała ze środka wzburzony głos męża. Przyłożyła ucho do drzwi, żeby lepiej słyszeć. Domyśliła się, że Jasper rozmawia przez telefon, a jego głos z każdą chwilą stawał się donośniejszy.
W końcu prawie krzyknął:
‒ Wszystko wymknęło ci się spod kontroli! – Teraz już prawie krzyczał. - Ona za dużo wie. Musimy się jej pozbyć raz na zawsze.
Przerażona Ellen cofnęła się o krok.
Sekundę później Jasper otworzył drzwi. Kiedy zobaczył żonę przed gabinetem, wyglądał na równie wystraszonego jak ona.
‒ Nie wiedziałem, że jesteś w domu ‒ rzucił ostro i spojrzał na nią podejrzliwie. ‒ Dlaczego tu stoisz? Chyba nie podsłuchujesz?
Ellen usiłowała uspokoić oddech i wyciszyć kołatające serce.
‒ Rozbolała mnie głowa i wróciłam wcześniej do domu. Widziałam, że jesteś w gabinecie, i pomyślałam, że zapytam, czy zostaniesz na kolację.
Jasper odchrząknął, próbując ukryć swoje zdenerwowanie. Zerknął na zegarek.
‒ Za chwilę muszę pojechać do miasta. Mamy spotkanie z nowym inwestorem. Ale powinienem być z powrotem przed siódmą.
‒ Świetnie ‒ powiedziała Ellen, siląc się na jak najspokojniejszy ton. ‒ W takim razie ugotuję dla nas coś pysznego. W końcu jest piątek.
Jasper na moment zatrzymał na niej wzrok, po czym się odwrócił i wyszedł z domu.
Ellen stała w przedpokoju przez dłuższą chwilę. Zastanawiała się, z kim rozmawiał Jasper i kim była kobieta, która wiedziała zbyt wiele. Czy mogło chodzić o Vibeke? Ellen przecież widziała na własne oczy, jak sąsiadka w popłochu wybiegała z ich domu. Co Vibeke wiedziała o jej mężu? A przede wszystkim ciekawiło ją, co Jasper miał na myśli, mówiąc, że muszą się jej pozbyć.
VIBEKE
Vibeke Waldeck stanęła przed lustrem w sypialni. Naciągnęła lekko dekolt sukienki, by odsłonić ramię. Siniak, który miała już od tygodnia, zmienił kolor z fioletowego na zielony. Podeszła jeszcze bliżej lustra, niemal przytykając twarz do szkła. Łzy rozmazały tusz do rzęs, który spływał po twarzy. Musiała zmyć makijaż i nałożyć nowy, by ukryć ślady. Vibeke nadal bywała zaskoczona swoim widokiem w lustrze, zwłaszcza kiedy była bez makijażu. Obróciła twarz w prawo, potem w lewo. Przycisnęła policzek palcem wskazującym i się skrzywiła przy ucisku w bolące miejsce. Krwiak był całkiem świeży. Podała mu rano złe płatki śniadaniowe, co doprowadziło go do szału. To jej wina. Zachowała się beznadziejnie, ciągle go rozczarowywała. Mogłaby się w końcu nauczyć, co on lubi, a czego nie. Tyle że jego preferencje często się zmieniały i czasami zapominała, jak aktualnie wyglądają. Koło południa pojechała do sklepu, by kupić odpowiednie płatki. Na wszelki wypadek wzięła też kilka opakowań innych.
Otworzyła szufladę w toaletce. Wycisnęła odrobinę podkładu i pokryła twarz grubą warstwą. Następnie nałożyła puder i róż. Prawie udało jej się ukryć ślady, makijaż wyglądał jednak trochę jak u klauna. Włosy miała potargane. Ujarzmiła niesforne blond kosmyki, rozczesując je szczotką. Spryskała je obficie lakierem i wygładziła dłonią. Teraz znów były lśniące i ładne. Kiedy malowała rzęsy, ręka drżała jej tak bardzo, że się omsknęła i Vibeke narysowała czarną kreskę na policzku.
‒ Kurwa mać! ‒ wyrwało się jej.
Vibeke przeklinała po duńsku. Albo kiedy była naprawdę wściekła. Wtedy szwedzki nie wystarczał.
Zmyła smugę tuszu i podjęła kolejną próbę pomalowania rzęs. Tym razem poszło jej lepiej.
Na dole dekoratorka właśnie wieszała ozdoby. Na zewnątrz dom był już udekorowany. Vibeke musiała jedynie zadbać o dopracowanie potraw. Składniki znajdowały się już w lodówce, a firma cateringowa przygotowała większość dań. Vibeke miała wszystko pod kontrolą. Nazajutrz nic nie mogło pójść źle.
Wzdrygnęła się, słysząc huk otwierających się drzwi wejściowych i dudnienie ciężkich kroków w holu. Wrócił. Na myśl o jego pięściach, zaczęła nerwowo mrugać. Zerknęła w lustro po raz ostatni, po czym zbiegła po schodach, by się z nim przywitać.
LINUS
Linus, pobudzony po wypiciu zielonego koktajlu, by przetrwać ostatnie godziny pracy, usiadł przy biurku. Podczas gdy czekał na ponowne uruchomienie komputera, wymieniał w myślach wszystko, co musi zrobić w weekend. Poczuł, jak przyspiesza mu puls.
Po pierwsze, miał pracować, żeby nadrobić zaległości związane z nieobecnościami wynikającymi z opieki nad chorymi dzieci. Josefin również będzie musiała pracować przez cały weekend. Poinformowała go o tym tego ranka podczas śniadania. Zamierzała wziąć udział w targach kosmetycznych na stadionie Botniahallen, by zaprezentować potencjalnym klientom ekologiczne produkty, których była dystrybutorką. Zakładała, że zajmie jej to całą sobotę i niedzielę, od wczesnego ranka do późnego wieczora, ponieważ nie mogła zrezygnować ze spotkania networkingowego po zakończeniu targów. To tam nawiązywało się kontakty, cierpliwie tłumaczyła Linusowi.
Skoro oboje mieli spędzić weekend poza domem, wiązało się to z tym, że Linus musiał znaleźć kogoś do opieki nad dziećmi. Oraz psem Laili. Miał pewne opory, żeby znowu prosić o pomoc rodziców. W ostatnich miesiącach wspierali ich tyle razy, że przekroczyło to wszelkie rozsądne granice. Nie miał jednak pomysłu, kto inny mógłby się zająć czwórką dzieci i nieposłusznym szczeniakiem przez cały weekend. Nie wyobrażał sobie dzwonić do rodziców przyjaciół dzieci i dla każdego z nich organizować opiekę. Zwyczajnie nie miał na to czasu. Ponadto w soboty rano Laila trenowała pływanie, a oprócz tego w niedzielę wieczorem wszystkie dzieci miały wziąć udział w paradzie potworów w Vaasie. Linus obiecał, że przyniesie dynie na rekwizyty i dekoracje. Właśnie zabrał się za szukanie w internecie porad i trików, jak w łatwy sposób wyciąć dyniowe głowy przerażających, szeroko uśmiechniętych, bezzębnych staruszków, kiedy Tuula wsunęła głowę przez drzwi.
‒ Co robisz? Jesteś zajęty?
‒ Właściwie nie. Próbuję się nauczyć, jak zrobić z dyni upiorne dekoracje na Halloween.
Tuula prychnęła.
‒ Olej to. Hannele sprzedaje u siebie w sklepie gotowe wycięte dynie. Kup kilka takich, a zaoszczędzisz czas.
Hannele była partnerką Tuuli, z którą mieszkała. Prowadziła popularny w mieście sklep z artykułami wyposażenia wnętrz. Takie gotowe dynie prawdopodobnie kosztowały co najmniej dwukrotnie więcej, ale biorąc pod uwagę, ile pracy Linus musiałby włożyć w wycinanie, inwestycja z pewnością była warta zachodu.
‒ Chciałaś coś ode mnie? ‒ spytał Linus.
‒ Właśnie otrzymaliśmy nowe doniesienia o zamaskowanym mężczyźnie, który w mieście straszy ludzi nożem. Zaproponowałam, że się tym zajmę, bo na razie mamy tu w miarę spokój. Chciałbyś pójść ze mną?
‒ Czemu nie ‒ zgodził się, wstając od biurka.
Trwający od kilku lat i rozprzestrzeniający się błyskawicznie po całym świecie trend przebierania się w siejące postrach klauny, w ciągu ostatniego tygodnia nabrał rozpędu i teraz powrócił, z tą różnicą, że ci, którzy straszyli zamiast masek klauna, nosili tym razem meksykańskie maski symbolizujące śmierć. W niektórych przypadkach pojawiał się także nóż. Skutek był zaś taki sam jak poprzednio: powszechna panika i strach. Nikt jak dotąd nie został poważnie ranny. Mimo wszystko wiadomo było, że ten fenomen zaniknie w niedalekiej przyszłości.
Tuula szła żwawo, Linus przyspieszył, by dotrzymać jej kroku. Od czasu, gdy oboje wzięli udział w letnim triathlonie w Lahti, ich relacja przypominała walkę. Żadne z nich nie zajęło znaczącego miejsca w wyścigu, ale to nie miało znaczenia. Kiedy wrócili do pracy, nadal rywalizowali w każdej dziedzinie życia codziennego. Tym razem nikt nikogo nie prześcignął.
Na rynku grupka klientów robiących zakupy na weekend, czekała na policję, by złożyć zeznania.
Linus zaczął od starszego mężczyzny z małym terierem na smyczy. Pies miał na sobie zielony sweterek pasujący do tweedowej marynarki właściciela.
‒ Czy mógłby pan opowiedzieć, co pan widział? ‒ spytał Linus, stojąc z długopisem i notesem w gotowości.
‒ Byłem na spacerze z Sigge. Szliśmy do budki po hot doga, kiedy zza pomnika wyskoczył zamaskowany mężczyzna. Trzymał nóż w ręce. Byłem pewny, że mnie zaatakuje.
‒ Czy może pan opisać, jak wyglądał ten mężczyzna i w co był ubrany?
‒ Był wysoki i szczupły. Miał dżinsy, czarną kurtkę i białe trampki, a także maskę, która wyglądała jak czaszka.
‒ I co się potem wydarzyło?
‒ Tak bardzo się wystraszyłem, że wypuściłem smycz z ręki. Sigge ruszył za tym człowiekiem.
‒ Rozumiem, że chciał dopaść zamaskowaną osobę? ‒ upewnił się Linus, usiłując powstrzymać uśmiech.
‒ Tak, Sigge gonił go po całym placu, ale tamten zniknął w centrum handlowym.
‒ Czy zauważył pan coś jeszcze?
Staruszek pokręcił głową, więc Linus zajął się przepytywaniem kolejnej osoby. Żaden ze świadków nie potrafił dokładnie opisać zamaskowanego mężczyzny. Prawdopodobieństwo, że uda się go złapać, było znikome.
‒ No dobra – powiedziała Tuula, kiedy skończyli. ‒ Chcesz pójść ze mną na hot doga, zanim wrócimy na komisariat?
Powoli zapadał zmierzch i właśnie zapaliły się latarnie. Linus zerknął na zegarek. Najwyższy czas udać się do domu.
‒ Ja jednak podziękuję za kiełbaskę – oznajmił. ‒ Jeszcze rozboli mnie od tego brzuch podczas biegania. Myślałem, żeby w drodze do domu zrobić trening progowy.
Codziennie rano, o ile pozwalała na to pogoda, Linus pokonywał ponad siedmiokilometrową trasę z dzielnicy Gamla Vasa do centrum, gdzie mieścił się komisariat, i po pracy wracał tą samą drogą.
‒ Okej, trzymaj się – odparła Tuula. ‒ Do zobaczenia jutro. Muszę też niestety popracować kilka godzin przed południem.
Podniosła rękę na pożegnanie i przeszła przez rynek w kierunku budki z hot dogami. Zanim Linus wrócił na komisariat, żeby się przebrać w strój do biegania, zadzwonił do brata i zapytał, czy dzieci mogłyby spędzić u niego weekend. Brat Linusa miał troje dzieci i dwa psy. Zapewnił, że się z żoną cieszą, że wszyscy ich dwu- i czworonożni podopieczni będą mieli z kim się bawić. Kuzyni zawsze dobrze się dogadywali i Linus czuł mniejsze wyrzuty sumienia, wiedząc, że Lailę, Harriego i bliźniaki, a także psa Laili, czeka kilka miłych dni z rodziną.
GISELA
Inspektorka kryminalna Gisela Forsell zgasiła światło i zamknęła drzwi do swojego biura. Kolejny tydzień pracy dobiegł końca. W drodze do wyjścia zaszła do pokoju socjalnego, by włożyć do zmywarki kubek po kawie. Natknęła się tam na Gunnara Braska, który kierował innym zespołem dochodzeniowym. Uśmiechnęli się do siebie sztywno. Gisela poprawiła odrobinę za ciasną w talii spódnicę. Rano uważała, że świetnie wygląda w błękitnej koszuli policyjnej z emblematem przedstawiającym miecz zwieńczony głową lwa oraz w mundurowej spódnicy do kolan, w którą ku swej wielkiej radości zdołała się wcisnąć. Teraz spódnica wydała się o wiele za ciasna i całkowicie nieodpowiednia.
‒ Co u ciebie? ‒ odezwał się Gunnar.
‒ Wszystko w porządku. A u ciebie?
‒ Również ‒ odparł Gunnar, nalewając kawy do kubka z policyjnym logo.
Gisela się odsunęła, żeby przypadkiem się nie dotknęli.
Spotykała się z Gunnarem przez kilka tygodni zeszłej zimy. Choć był dobrym człowiekiem o wielu pozytywnych cechach, ich relacja ograniczyła się jedynie do kilku kolacji i dość nieporadnych, jak na ich wiek, czułości w samochodzie Gunnara. Zwyczajnie zabrakło „tego czegoś”. Ponadto Gisela czułaby się niezręcznie w związku z kolegą z pracy. Jednak wycofała się głównie z innego powodu: nie była gotowa na spotykanie się z nowym mężczyzną.
Gunnar zamieszkał z inną kobietą, rozwiedzioną matką dwóch nastoletnich synów, miał więc ręce pełne roboty. Gisela również kogoś poznała, co ją samą zaskoczyło najbardziej.
‒ Co u Jenni i chłopaków? ‒ spytała, kiedy cisza stała się niezręczna.
Twarz Gunnara rozjaśniła się w uśmiechu.
‒ Wszystko w porządku.
Gisela nie przypominała sobie, żeby ich rozmowy kiedykolwiek były tak sztuczne. Patrząc na niego, nie potrafiła wyprzeć myśli o niezręcznych pocałunkach, do których doszło pod osłoną nocy w jego samochodzie, gdy dźwignia zmiany biegów wbijała jej się w żebra.
‒ No dobrze, muszę lecieć. Mam dziś wieczorem randkę i muszę najpierw pojechać do domu i się przebrać ‒ oznajmiła.
Wyszła z pokoju z pustym kubkiem w ręce, zastanawiając się, dlaczego skłamała co do planów na wieczór.
W niespełna dziesięć minut dotarła z pracy na wyspę Vasklot, gdzie stał jej dom, w którym dawniej mieszkała z nieżyjącym już mężem, Martinem. Przed budynkiem więzienia minęła najmłodszego śledczego z zespołu, Linusa Mikkolę. Biegł drobnym truchtem, lekko stawiając stopy. Gisela zmęczyła się od samego patrzenia na niego. Zatrąbiła, przejeżdżając. Linus uniósł kciuk i przyspieszył, tak żeby biec równo z autem, aż do momentu, kiedy Gisela wjechała na ostatni prosty odcinek drogi i dodała gazu.
Kilka godzin później siedziała we francuskim bistro, czekając na swoją najlepszą – i jedyną – przyjaciółkę. Minęła ósma. Monica się spóźniała, co było do niej niepodobne. Zapewne spotkała na mieście kogoś znajomego, który ją zatrzymał na pogawędkę. Monica, która przez całe swoje zawodowe życie pracowała jako dziennikarka, znała połowę Ostrobotni. Gisela cieszyła się, że przyjaciółka znów jest sobą po stracie chłopaka zamordowanego w zeszłe Boże Narodzenie. Monica przeżywała śmierć Mattiasa bardzo intensywnie, ale krótko. Od tamtej pory zaliczyła już sporo nieudanych randek z mnóstwem beznadziejnych mężczyzn. Obecnie z nikim się nie widywała i dlatego miała czas na zjedzenie kolacji z Giselą, mimo że był piątek, najlepszy jej zdaniem dzień na randki.
Francuskie bistro w centrum miasta, otwarte mniej więcej przed rokiem, szybko stało się ich nowym ulubionym miejscem. To tutaj, przy butelce wina lub dwóch i pysznym jedzeniu, dzieliły się swoimi problemami i rozmawiały o wspólnych zainteresowaniach. Białe lniane obrusy i światło świec tworzyły kameralną i przytulną atmosferę, a wystrój przywodził na myśl knajpkę w Paryżu. Podłoga w szachownicę, subtelne meble i bar z ciemnego lakierowanego drewna. Dzięki tym elementom panował tu klimat charakterystyczny dla knajp Europy kontynentalnej. Gisela rozejrzała się po lokalu, jednocześnie próbując nawiązać kontakt wzrokowy z którymś z kelnerów.
Nawet tutaj porozwieszano w oknach pajęczyny. Ależ to dziwna tradycja, żeby ozdabiać pajęczynami, pomyślała Gisela. Gdyby tylko widzieli, jak wygląda u niej w domu. Halloween trwało tam cały rok. Chyba powinna częściej sprzątać. Rzadko jednak odwiedzał ją ktokolwiek poza Moniką, a jej nie przeszkadzało, że u przyjaciółki jest nieposprzątane. Nie narzekała, o ile w lodówce chłodziło się białe wino.
Przy jednym ze stolików siedziała piękna kobieta z przystojnym mężczyzną. Obydwoje stylowi. Ona, drobna, o blond włosach ściętych na pazia miała na sobie czarną, dopasowaną sukienkę z długimi rękawami oraz mocny makijaż. Mężczyzna był ubrany w niezwykle drogi garnitur, do którego założył bordowy krawat. Pochyleni ku sobie, prowadzili ożywioną rozmowę. On wyglądał na rozzłoszczonego. Nagle uniósł pięść i ugodził kobietę palcem wskazującym, wywołując wyraz przerażenia na jej twarzy. Coś do niego powiedziała i mężczyzna natychmiast zamilkł. Opuścił rękę na stół i zacisnął palce na rękojeści noża do steków. Gisela, mimo że siedziała z dala od nich, wyczuwała napiętą atmosferę. Chwilę później mężczyzna wrzucił płócienną serwetkę do jedzenia i zerwał się od stołu. Zdecydowanym krokiem udał się w kierunku toalet. Kobieta dopiła wino i rozejrzała się po lokalu. Wzdrygnęła się, gdy jej wzrok padł na Giselę. Przez kilka sekund nie odrywała od niej oczu. Powoli podniosła się z krzesła, poprawiła sukienkę, która się podwinęła, i szybkim krokiem ruszyła w stronę stolika Giseli, nerwowo się rozglądając.
‒ Czy mogę się przysiąść? ‒ spytała, odsuwając krzesło.
Mówiła po szwedzku z lekkim duńskim akcentem.
‒ Czekam na kogoś ‒ odparła Gisela, zerkając na zegarek.
Cholera, gdzie ta Monica się podziewała? Już dawno powinna tu być.
‒ Zostanę tylko na chwilę ‒ zapewniła kobieta i usiadła przy stoliku, nie czekając na przyzwolenie. ‒ Pani Gisela Forsell, prawda, inspektorka? Widziałam panią w telewizji.
Gisela jęknęła w duchu. Popełniła błąd, zgadzając się na wywiad w filmie dokumentalnym o morderstwach popełnionych w grudniu poprzedniego roku. Właściwie nie miała wyboru, to szefostwo nalegało, by wzięła w tym udział. Komendant uznał to za dobry marketing dla policji, która rozwiązała sprawę skomplikowanych morderstw. Wisienką na torcie okazał się fakt, że dochodzenie prowadziła kobieta, Gisela. W ostatnim czasie ludzie często rozpoznawali ją na ulicach.
‒ Proszę mi wybaczyć – powiedziała do nieznajomej, siląc się na delikatny ton ‒ ale skończyłam pracę na dziś. Przyszłam zjeść kolację z przyjaciółką. Przepraszam, ale muszę prosić, żeby pani odeszła.
Kobieta nie przejęła się jej słowami. Chwyciła inspektorkę za ręce i mocno ścisnęła jej palce. W zdesperowanym spojrzeniu nieznajomej Gisela zobaczyła coś, co powstrzymało ją przed cofnięciem rąk. Wyglądała na przerażoną.
‒ Boję się męża. Myślę, że mnie zabije ‒ wyszeptała z mocą kobieta.
Gisela próbowała nawiązać z nią kontakt wzrokowy, lecz ta wpatrywała się w toalety znajdujące się w drugim końcu restauracji.
‒ Jeśli obawia się pani o swoje bezpieczeństwo, powinna się pani udać do najbliższego komisariatu i złożyć doniesienie ‒ zasugerowała.
‒ Nie mogę ‒ szepnęła kobieta. ‒ On zaraz wróci.
W tym momencie do lokalu weszła Monica w płaszczu w panterkę, z ogromną torebką i wyrazistą osobowością.
Kobieta puściła ręce Giseli i wstała.
‒ Przepraszam za spóźnienie ‒ zaszczebiotała Monica. ‒ Wpadłam na przyjaciółkę z dzieciństwa, której nie widziałam wieki. Myślałam, że już nigdy tu nie dotrę.
Pochyliła się, by uściskać Giselę, która próbowała przez jej ramię spojrzeć na nieznajomą kobietę, ale włochaty płaszcz przysłaniał widok. Kiedy Monica się wyprostowała i odsunęła, kobiety już nie było. Gisela rozejrzała się po restauracji. Nigdzie nie widziała ani kobiety, ani mężczyzny.
‒ Co tobie? Dlaczego tak dziwnie się zachowujesz? ‒ spytała urażona Monica.
‒ Zaraz ci wyjaśnię ‒ oznajmiła Gisela, chwytając za rękaw przechodzącego kelnera. ‒ Kto siedział przy tamtym stoliku? ‒ Wskazała miejsce, gdzie raptem kilka chwil wcześniej siedziała para.
‒ Niestety, nie mogę udzielać informacji o naszych gościach ‒ odparł kelner z wyniosłą miną.
Gisela wyciągnęła legitymację policyjną i podstawiła mu ją przed nos.
‒ To ważne ‒ powiedziała.
‒ Chwileczkę. ‒ Kelner podszedł do baru, gdzie zamienił kilka słów ze starszym panem w białej koszuli i czarnych spodniach, właścicielem bistro.
Mężczyzna zmarszczył czoło, spojrzał na stolik, przy którym siedziały Gisela i Monica, po czym podszedł do nich z przyjaznym uśmiechem.
‒ Witam, jestem Pierre. To moja restauracja. Czy mogę zapytać, dlaczego chce pani poznać nazwiska gości, którzy siedzieli przy stoliku numer dziewięć?
‒ Może pan pytać, ale ja niestety nie mogę odpowiedzieć. Chodzi o sprawę prowadzoną przez policję ‒ wyjaśniła.
‒ Rozumiem… ‒ Pierre najwyraźniej rozważał swoje opcje. ‒ Ochrona prywatności naszych gości jest dla nas bardzo ważna. Niestety, nie sądzę, bym mógł pani pomóc ‒ stwierdził z żalem wypisanym na twarzy.
Gisela czuła narastającą złość.
‒ Może powinniśmy się przyjrzeć pozwoleniu na prowadzenie działalności gastronomicznej. Na przykład czy ta kelnerka skończyła osiemnaście lat? Wygląda, jakby dopiero ukończyła podstawówkę.
Gisela wskazała młodą dziewczynę nalewającą wino grupie starszych pań kilka stolików dalej.
Pierre odchrząknął.
‒ Aha, rozumiem. Para, która siedziała przy stoliku numer dziewięć to Sixten i Vibeke Waldeck.
‒ Często tu jadają?
‒ Przychodzą co najmniej raz w tygodniu, od kiedy otworzyliśmy restaurację.
Gisela nigdy ich tu nie widziała, jednak nie musiało to nic znaczyć. W towarzystwie Moniki wyłączała swój policyjny radar i nie zwracała tak dużej uwagi na otoczenie. Nie zdążyła zadać więcej pytań, gdyż Pierre ukłonił się lekko i wrócił do baru, rzucił coś szybko do kelnera, po czym zniknął w kuchni.
Cóż, pomyślała Gisela, będę musiała poszukać nowego miejsca do spotkań z przyjaciółką. Tutaj raczej nie będzie już mile widziana.
‒ O co chodziło? ‒ spytała Monica, unosząc brwi.
Gisela zreferowała jej spotkanie z blondynką i o tym, co jej powiedziała.
Monica przez dłuższą chwilę wpatrywała się w Giselę.
‒ Nie wiesz, kim jest Sixten Waldeck?
Gisela pokręciła głową.
‒ No tak, oczywiście, że nie wiesz. To wydarzyło się kilka lat przed twoją przeprowadzką do Vaasy. ‒ Monica spuściła wzrok i ostrożnie rozwinęła płóciennego łabędzia. ‒ Sixten Waldeck to człowiek sukcesu. Jego firma, Milytekno, inwestuje w różne startupy i osiąga obroty wynoszące prawie miliard euro. To jedna z najbardziej dochodowych firm w regionie. Sixten aktywnie uczestniczył w tworzeniu i rozwijaniu Milytekno od początku jej istnienia.
Monica na chwilę zamilkła i zajrzała w kartę win. Następnie podniosła wzrok i zwróciła się do Giseli:
‒ Jednak Sixten przede wszystkim jest znany z tego, że był podejrzany o zamordowanie swojej pierwszej żony, Yvonne Waldeck, kiedy mieszkali w Kopenhadze.
Gisela wstrzymała oddech. Miała naprawdę złe przeczucia. Może trzeba było zareagować i nie pozwolić tej kobiecie odejść? Może należało za nią pobiec i ją odszukać?
‒ Co było dalej? ‒ spytała niemal szeptem.
‒ Załatwił sobie całą rzeszę drogich prawników i został uniewinniony.
Monica rozejrzała się po lokalu.
‒ No nie, gdzie się podział ten kelner? Nawet nie zamówiłyśmy jeszcze wina ‒ zauważyła lekko poirytowana i uniosła rękę. ‒ Garçon! ‒ krzyknęła tak głośno, że usłyszał ją każdy w restauracji.
Wkrótce potem stały przed nimi wiaderko z lodem chłodzące białe wino oraz dwa pełne kieliszki.
Podczas kolacji Monica opowiedziała Giseli wszystko, co wiedziała o Sixtenie i śmierci jego pierwszej żony, a znała sporo szczegółów, bo po pierwsze przeprowadziła wywiad z nim jako osobą zarządzającą firmą, a po drugie relacjonowała sprawę morderstwa dla lokalnej gazety. Informacje od Moniki nie poprawiły Giseli nastroju. Choć jedzenie smakowało wyśmienicie, nie umiała się nim cieszyć. Trudno było zignorować dręczące myśli, od których skręcało ją w żołądku.
Kiedy podano deser, Monica pochyliła się nad stołem.
‒ Dość o morderstwach i innych okropnościach. Porozmawiajmy o czymś miłym. Chcę wiedzieć wszystko na temat Stefana. Opowiadaj. I niczego nie pomijaj.
Stefan był mężczyzną, z którym Gisela sporadycznie się spotykała od jakiegoś czasu. Pracował jako pielęgniarz na oddziale ratunkowym. Gisela poznała go w szpitalu pod koniec lata, kiedy przyjechała porozmawiać z mężczyzną, który na zjeździe rodzinnym został zaatakowany przez swojego kuzyna kijem do krokieta. Poszkodowany stracił przytomność i kiedy składał zeznania, nadal był zdezorientowany. Stefan, lub „siostra Stefan”, jak nazywali go koledzy, uprzejmie, lecz stanowczo powiedział Giseli, by pozwoliła pacjentowi odpocząć, i wyprosił ją z pokoju. Potem spisała zeznania Stefana, ponieważ to on przyjął na oddział nieprzytomnego mężczyznę. Gisela nawet się nie zorientowała, kiedy rozmowa zeszła na prywatne tematy. Stefan był sympatyczny, inteligentny i zabawny. Przypominał Martina. Poza tym wyglądał całkiem dobrze, choć w przeciwieństwie do jej zmarłego męża nie miał ogorzałej skóry, a jego oczy nie wyrażały emocji.
Gisela celowo milczała na jego temat.
‒ Niewiele mam do powiedzenia ‒ stwierdziła, jednocześnie nie mogąc powstrzymać uśmiechu na myśl o Stefanie, co oczywiście nie umknęło uwadze Moniki.
‒ Od jak dawna się spotykacie?
‒ Od kilku tygodni.
‒ I?
‒ Dobrze nam razem. Naprawdę dobrze, serio. Ale mam wyrzuty sumienia. Czuję się, jakbym zdradzała Martina.
‒ Nie bądź dla siebie taka surowa. Martin chciałby, żebyś była szczęśliwa. Dobrze o tym wiesz.
Gisela skinęła głową i powstrzymała łzy gromadzące się pod powiekami. Prawdą było, że gdy stało się jasne, że Martin umrze na raka, zażądał od niej obietnicy, że nie spędzi reszty życia samotnie tylko przez wzgląd na niego. Przysięgła mu to, ale trzymając skrzyżowane palce za plecami. Nie umiała sobie wyobrazić, że kiedykolwiek pokocha innego mężczyznę tak, jak kochała Martina. I to się nie zmieniło.
‒ Zobaczymy, jak to się rozwinie – powiedziała neutralnym tonem i wróciła do tematu Sixtena Waldecka i morderstwa jego pierwszej żony.
VIBEKE
Vibeke ostrożnie uwolniła się z uścisku Sixtena. Zrzuciła kołdrę, chłodne, nocne powietrze przyprawiło ją o gęsią skórkę. Mąż się upierał, żeby spali przy otwartym oknie przez cały rok. Twierdził, że świeże powietrze zapobiega przeziębieniom. Vibeke wsunęła stopy w kapcie z owczej skóry. Były całkiem nowe, ciepłe i miękkie w dotyku, przyjemne dla jej zmarzniętych palców. Podeszła do okna i wyjrzała. Księżyc był niemal w pełni, spoczywał na nagich gałęziach. W mroku rozlegało się posępne pohukiwanie sowy. Vibeke przeszedł dreszcz i zamknęła okno. Podkręciła grzejnik, po czym wyszła z sypialni.
Starym zwyczajem na chwilę stanęła przy drzwiach pokoju syna. Wsłuchała się w ciszę i po chwili się oddaliła. Na końcu korytarza znajdował się gabinet Sixtena. Kiedy gdzieś w domu rozległ się trzask, zatrzymała się i nadstawiła uszu. Po kilku minutach ciszy otworzyła drzwi i weszła do środka. Gabinet był urządzony w stylu angielskiego klubu dla dżentelmenów, z ciemnymi drewnianymi panelami na ścianach, dywanem w kolorze rubinowej czerwieni i dwoma ciężkimi skórzanymi fotelami. Na okrągłym mosiężnym stole leżało pudełko z kubańskimi cygarami. Przy krótszej ścianie pokoju znajdował się barek, a naprzeciw niego stało mahoniowe biurko, z pięknymi detalami ze skóry i drewna.
Ponownie zastygła, by się upewnić, że Sixten się nie obudził. To, czego szukała, powinno się znajdować w jednej z szuflad biurka. Wyciągała je po kolei, jedną po drugiej, tymczasem jej myśli powędrowały ku Jasperowi. Był jej ostatnią nadzieją. Od tej pory sama musiała siebie chronić. Martwiła się coraz bardziej o swoje bezpieczeństwo, zwłaszcza teraz, gdy w jej łonie rozwijało się nowe życie. Jeszcze nie powiedziała Sixtenowi, że jest w ciąży. Zwierzyła się jedynie Jasperowi.
Vibeke wyciągnęła ostatnią szufladę i w końcu znalazła to, czego szukała. Znajdowało się tam coś jeszcze. Telefon. Ale nie była to komórka, której Sixten używał na co dzień, tylko telefon starego typu, na kartę. Po co mu taki telefon? Powinna zamknąć szufladę i udać, że go nie widziała. Jednak ciekawość wzięła górę nad rozumem. Jeśli Sixten miał przed nią jakieś tajemnice, to zamierzała je odkryć. Chwyciła telefon drżącymi rękami. Do odblokowania potrzebny był PIN. Vibeke uśmiechnęła się do siebie. Nietrudno było go zgadnąć. Sixten do wszystkiego wykorzystywał datę urodzin swojej siostry.
Szybko wpisała cztery cyfry i kliknęła w wiadomości. Wystarczyło, że przeczytała kilka, i już zrozumiała, co Sixten przed nią ukrywał. I było to o wiele gorsze, niż sobie wyobrażała.