Kiedy zapada zmierzch. Część 1 - Sara Önnebo - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Kiedy zapada zmierzch. Część 1 ebook i audiobook

Sara Önnebo

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

99 osób interesuje się tą książką

Opis

Gisela Forsell i Linus Mikkola wracają w wielkim stylu!

W miasteczku Vaasa, położonym w malowniczym regionie Ostrobotnia, trwają przygotowania do Halloween. Tymczasem policjanci Gisela Forsell i Linus Mikkola zostają wezwani do luksusowej willi na idyllicznej wyspie Strömsö, gdzie doszło do brutalnego morderstwa – popełnionego najprawdopodobniej z użyciem noża.

„Kiedy zapada zmierzch” to trzyczęściowa seria napisana przez Sarę Önnebo, autorkę bestsellerowego cyklu „Wszyscy jesteśmy martwi”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 148

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 42 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Bartosz Głogowski

Oceny
4,4 (10 ocen)
6
2
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
AT_Czlonka

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa historia kryminalna, myślałam że rozwiazanie jest tuż tuż a tu hop,koniec i trzeba czekać na nastepną ksiażkę.



Ty­tuł: Kiedy za­pada zmierzch. Część 1

Fragment

Ty­tuł ory­gi­nału: Alla dödas natt 1

Prze­kład z ję­zyka szwedz­kiego: Ka­ro­lina Skiba

Co­py­ri­ght © Sara Ön­nebo, 2025

This edi­tion: © Gyl­den­dal Astra/Gyl­den­dal A/S, Co­pen­ha­gen 2025

Pro­jekt okładki: Da­niel Na­tka­niec

Re­dak­cja: Ewa Penk­syk-Klucz­kow­ska

Ko­rekta: Anna No­wak

ISBN 978-91-8076-683-8

Kon­wer­sja i pro­duk­cja e-bo­oka: www.mo­ni­ka­imar­cin.com

Gyl­den­dal Astra /Gyl­den­dal A/SKla­re­bo­derne 3 | DK-1115 Co­pen­ha­gen K

www.gyl­den­dal.dk

www.gyl­den­da­la­stra.pl

CZĘŚĆ 1

Pią­tek, 27 paź­dzier­nika 2023 roku

EL­LEN

El­len wcze­śniej niż zwy­kle wy­szła ze schro­ni­ska dla ko­biet, w któ­rym po­ma­gała kilka dni w ty­go­dniu. Ból głowy po­woli z chwili na chwilę sta­wał się po­twor­niej­szy. Ko­bieta pra­gnęła po­ło­żyć się w ciem­nym po­koju i na­kryć się koł­drą. Zo­sta­wiła sa­mo­chód na par­kingu w cen­trum mia­sta, bo nie była w sta­nie pro­wa­dzić, i za­dzwo­niła po tak­sówkę. Dwie ta­bletki prze­ciw­bó­lowe, które łyk­nęła, za­nim wsia­dła do auta, jesz­cze nie za­dzia­łały, wciąż czuła pul­so­wa­nie w skro­niach. Droga z cen­trum Va­asy do willi w Strömsö za­jęła tro­chę po­nad kwa­drans. Kiedy tak­sówka pod­je­chała pod ich dom, El­len otę­pia­łym wzro­kiem po­pa­trzyła w stronę okna ga­bi­netu męża, gdzie pa­liło się świa­tło. Czyżby Ja­sper wró­cił już z pracy? Bar­dzo dziwne. Kiedy rano ra­zem wy­cho­dzili z domu, po­wie­dział, że wróci do­piero wie­czo­rem.

Ośle­piona mrocz­kami, wy­szu­kała kartę kre­dy­tową i za­pła­ciła za tak­sówkę. Od mi­greny krę­ciło jej się w gło­wie. Za­ta­czała się jak pi­jana, idąc po wy­bru­ko­wa­nej ścieżce do drzwi wej­ścio­wych. Na­wet nie za­re­je­stro­wała mo­mentu, kiedy tak­sówka od­je­chała. Się­gnęła do to­rebki po klu­cze i w tym mo­men­cie otwo­rzyły się drzwi, przez które ze łzami w oczach wy­bie­gła Vi­beke, są­siadka z na­prze­ciwka. El­len cu­dem unik­nęła zde­rze­nia.

Vi­beke bez słowa po­pę­dziła przez ulicę, jakby ucie­kała przed po­two­rem. Gdyby nie silny ból głowy, El­len pew­nie za­sta­na­wia­łaby się, dla­czego są­siadka spo­tkała się z Ja­spe­rem pod jej nie­obec­ność. Jed­nak w tej sy­tu­acji za­kra­dła się po scho­dach do sy­pialni, na­wet nie in­for­mu­jąc męża o swoim po­wro­cie. W po­koju za­cią­gnęła cięż­kie za­słony i wpeł­zła pod koł­drę, po czym od­pły­nęła, za­pa­da­jąc w nie­spo­kojny sen.

Kiedy obu­dziła się kilka go­dzin póź­niej, ból głowy znik­nął. Po­ru­szyła się ostroż­nie. Prze­tarła oczy i po­ma­so­wała skro­nie. Czuła się lekko zdez­o­rien­to­wana, jak to czę­sto bywa, gdy się śpi w środku dnia. Po­woli pod­nio­sła się do po­zy­cji sie­dzą­cej i opu­ściła stopy na pod­łogę. Przez kilka mi­nut sie­działa na skraju łóżka, zbie­ra­jąc siły, by wstać i od­go­nić sen­ność. Chwiej­nym kro­kiem prze­szła przez po­kój. Od­su­nęła za­słony i wpu­ściła świa­tło do środka. Za­mru­gała. Przy­ło­żyła rękę do czoła, by ochro­nić oczy przed ośle­pia­ją­cym bla­skiem. Był sło­neczny, je­sienny dzień. Mo­rze lśniło mię­dzy drze­wami. Gdy oczy przy­zwy­cza­iły się do ja­sno­ści, otwo­rzyła okno, by wpu­ścić zimne po­wie­trze. Wcią­gnęła w płuca za­pach mo­rza i wo­do­ro­stów.

Sen i świeże po­wie­trze przy­wró­ciły jej ener­gię. Ze­szła na dół. Mgli­ście przy­po­mniała so­bie, że kiedy wró­ciła ze schro­ni­ska, Ja­sper był w ga­bi­ne­cie, a z domu wy­bie­gła Vi­beke. El­len zmarsz­czyła brwi. Nie po raz pierw­szy mąż spo­ty­kał się z są­siadką za za­mknię­tymi drzwiami, co po­now­nie wzbu­dziło jej po­dej­rze­nia, że mają ro­mans. Zresztą nie byłby to też pierw­szy raz, kiedy Ja­sper ją zdra­dził. Po­winna za­py­tać go o to wprost, lecz wie­działa, że usły­szy za­prze­cze­nia, tak jak zwy­kle. Przez te wszyst­kie lata mał­żeń­stwa El­len wiele prze­szła, jed­nak nie po­tra­fi­łaby za­ak­cep­to­wać zdrad Ja­spera z są­siad­kami, na coś ta­kiego nie mo­głaby po­zwo­lić i mu­sia­łaby za­re­ago­wać.

Cięż­kie dę­bowe drzwi do ga­bi­netu Ja­spera były za­mknięte. El­len pod­nio­sła rękę i już miała za­pu­kać, gdy usły­szała ze środka wzbu­rzony głos męża. Przy­ło­żyła ucho do drzwi, żeby le­piej sły­szeć. Do­my­śliła się, że Ja­sper roz­ma­wia przez te­le­fon, a jego głos z każdą chwilą sta­wał się do­no­śniej­szy.

W końcu pra­wie krzyk­nął:

‒ Wszystko wy­mknęło ci się spod kon­troli! – Te­raz już pra­wie krzy­czał. - Ona za dużo wie. Mu­simy się jej po­zbyć raz na za­wsze.

Prze­ra­żona El­len cof­nęła się o krok.

Se­kundę póź­niej Ja­sper otwo­rzył drzwi. Kiedy zo­ba­czył żonę przed ga­bi­ne­tem, wy­glą­dał na rów­nie wy­stra­szo­nego jak ona.

‒ Nie wie­dzia­łem, że je­steś w domu ‒ rzu­cił ostro i spoj­rzał na nią po­dejrz­li­wie. ‒ Dla­czego tu sto­isz? Chyba nie pod­słu­chu­jesz?

El­len usi­ło­wała uspo­koić od­dech i wy­ci­szyć ko­ła­ta­jące serce.

‒ Roz­bo­lała mnie głowa i wró­ci­łam wcze­śniej do domu. Wi­dzia­łam, że je­steś w ga­bi­ne­cie, i po­my­śla­łam, że za­py­tam, czy zo­sta­niesz na ko­la­cję.

Ja­sper od­chrząk­nął, pró­bu­jąc ukryć swoje zde­ner­wo­wa­nie. Zer­k­nął na ze­ga­rek.

‒ Za chwilę mu­szę po­je­chać do mia­sta. Mamy spo­tka­nie z no­wym in­we­sto­rem. Ale po­wi­nie­nem być z po­wro­tem przed siódmą.

‒ Świet­nie ‒ po­wie­działa El­len, si­ląc się na jak naj­spo­koj­niej­szy ton. ‒ W ta­kim ra­zie ugo­tuję dla nas coś pysz­nego. W końcu jest pią­tek.

Ja­sper na mo­ment za­trzy­mał na niej wzrok, po czym się od­wró­cił i wy­szedł z domu.

El­len stała w przed­po­koju przez dłuż­szą chwilę. Za­sta­na­wiała się, z kim roz­ma­wiał Ja­sper i kim była ko­bieta, która wie­działa zbyt wiele. Czy mo­gło cho­dzić o Vi­beke? El­len prze­cież wi­działa na wła­sne oczy, jak są­siadka w po­pło­chu wy­bie­gała z ich domu. Co Vi­beke wie­działa o jej mężu? A przede wszyst­kim cie­ka­wiło ją, co Ja­sper miał na my­śli, mó­wiąc, że mu­szą się jej po­zbyć.

VI­BEKE

Vi­beke Wal­deck sta­nęła przed lu­strem w sy­pialni. Na­cią­gnęła lekko de­kolt su­kienki, by od­sło­nić ra­mię. Si­niak, który miała już od ty­go­dnia, zmie­nił ko­lor z fio­le­to­wego na zie­lony. Po­de­szła jesz­cze bli­żej lu­stra, nie­mal przy­ty­ka­jąc twarz do szkła. Łzy roz­ma­zały tusz do rzęs, który spły­wał po twa­rzy. Mu­siała zmyć ma­ki­jaż i na­ło­żyć nowy, by ukryć ślady. Vi­beke na­dal by­wała za­sko­czona swoim wi­do­kiem w lu­strze, zwłasz­cza kiedy była bez ma­ki­jażu. Ob­ró­ciła twarz w prawo, po­tem w lewo. Przy­ci­snęła po­li­czek pal­cem wska­zu­ją­cym i się skrzy­wiła przy uci­sku w bo­lące miej­sce. Krwiak był cał­kiem świeży. Po­dała mu rano złe płatki śnia­da­niowe, co do­pro­wa­dziło go do szału. To jej wina. Za­cho­wała się bez­na­dziej­nie, cią­gle go roz­cza­ro­wy­wała. Mo­głaby się w końcu na­uczyć, co on lubi, a czego nie. Tyle że jego pre­fe­ren­cje czę­sto się zmie­niały i cza­sami za­po­mi­nała, jak ak­tu­al­nie wy­glą­dają. Koło po­łu­dnia po­je­chała do sklepu, by ku­pić od­po­wied­nie płatki. Na wszelki wy­pa­dek wzięła też kilka opa­ko­wań in­nych.

Otwo­rzyła szu­fladę w to­a­letce. Wy­ci­snęła odro­binę pod­kładu i po­kryła twarz grubą war­stwą. Na­stęp­nie na­ło­żyła pu­der i róż. Pra­wie udało jej się ukryć ślady, ma­ki­jaż wy­glą­dał jed­nak tro­chę jak u klauna. Włosy miała po­tar­gane. Ujarz­miła nie­sforne blond ko­smyki, roz­cze­su­jąc je szczotką. Spry­skała je ob­fi­cie la­kie­rem i wy­gła­dziła dło­nią. Te­raz znów były lśniące i ładne. Kiedy ma­lo­wała rzęsy, ręka drżała jej tak bar­dzo, że się omsknęła i Vi­beke na­ry­so­wała czarną kre­skę na po­liczku.

‒ Kurwa mać! ‒ wy­rwało się jej.

Vi­beke prze­kli­nała po duń­sku. Albo kiedy była na­prawdę wście­kła. Wtedy szwedzki nie wy­star­czał.

Zmyła smugę tu­szu i pod­jęła ko­lejną próbę po­ma­lo­wa­nia rzęs. Tym ra­zem po­szło jej le­piej.

Na dole de­ko­ra­torka wła­śnie wie­szała ozdoby. Na ze­wnątrz dom był już ude­ko­ro­wany. Vi­beke mu­siała je­dy­nie za­dbać o do­pra­co­wa­nie po­traw. Skład­niki znaj­do­wały się już w lo­dówce, a firma ca­te­rin­gowa przy­go­to­wała więk­szość dań. Vi­beke miała wszystko pod kon­trolą. Na­za­jutrz nic nie mo­gło pójść źle.

Wzdry­gnęła się, sły­sząc huk otwie­ra­ją­cych się drzwi wej­ścio­wych i dud­nie­nie cięż­kich kro­ków w holu. Wró­cił. Na myśl o jego pię­ściach, za­częła ner­wowo mru­gać. Zer­k­nęła w lu­stro po raz ostatni, po czym zbie­gła po scho­dach, by się z nim przy­wi­tać.

LI­NUS

Li­nus, po­bu­dzony po wy­pi­ciu zie­lo­nego kok­tajlu, by prze­trwać ostat­nie go­dziny pracy, usiadł przy biurku. Pod­czas gdy cze­kał na po­nowne uru­cho­mie­nie kom­pu­tera, wy­mie­niał w my­ślach wszystko, co musi zro­bić w week­end. Po­czuł, jak przy­spie­sza mu puls.

Po pierw­sze, miał pra­co­wać, żeby nad­ro­bić za­le­gło­ści zwią­zane z nie­obec­no­ściami wy­ni­ka­ją­cymi z opieki nad cho­rymi dzieci. Jo­se­fin rów­nież bę­dzie mu­siała pra­co­wać przez cały week­end. Po­in­for­mo­wała go o tym tego ranka pod­czas śnia­da­nia. Za­mie­rzała wziąć udział w tar­gach ko­sme­tycz­nych na sta­dio­nie Bot­nia­hal­len, by za­pre­zen­to­wać po­ten­cjal­nym klien­tom eko­lo­giczne pro­dukty, któ­rych była dys­try­bu­torką. Za­kła­dała, że zaj­mie jej to całą so­botę i nie­dzielę, od wcze­snego ranka do póź­nego wie­czora, po­nie­waż nie mo­gła zre­zy­gno­wać ze spo­tka­nia ne­twor­kin­go­wego po za­koń­cze­niu tar­gów. To tam na­wią­zy­wało się kon­takty, cier­pli­wie tłu­ma­czyła Li­nu­sowi.

Skoro oboje mieli spę­dzić week­end poza do­mem, wią­zało się to z tym, że Li­nus mu­siał zna­leźć ko­goś do opieki nad dziećmi. Oraz psem La­ili. Miał pewne opory, żeby znowu pro­sić o po­moc ro­dzi­ców. W ostat­nich mie­sią­cach wspie­rali ich tyle razy, że prze­kro­czyło to wszel­kie roz­sądne gra­nice. Nie miał jed­nak po­my­słu, kto inny mógłby się za­jąć czwórką dzieci i nie­po­słusz­nym szcze­nia­kiem przez cały week­end. Nie wy­obra­żał so­bie dzwo­nić do ro­dzi­ców przy­ja­ciół dzieci i dla każ­dego z nich or­ga­ni­zo­wać opiekę. Zwy­czaj­nie nie miał na to czasu. Po­nadto w so­boty rano La­ila tre­no­wała pły­wa­nie, a oprócz tego w nie­dzielę wie­czo­rem wszyst­kie dzieci miały wziąć udział w pa­ra­dzie po­two­rów w Va­asie. Li­nus obie­cał, że przy­nie­sie dy­nie na re­kwi­zyty i de­ko­ra­cje. Wła­śnie za­brał się za szu­ka­nie w in­ter­ne­cie po­rad i tri­ków, jak w ła­twy spo­sób wy­ciąć dy­niowe głowy prze­ra­ża­ją­cych, sze­roko uśmiech­nię­tych, bez­zęb­nych sta­rusz­ków, kiedy Tu­ula wsu­nęła głowę przez drzwi.

‒ Co ro­bisz? Je­steś za­jęty?

‒ Wła­ści­wie nie. Pró­buję się na­uczyć, jak zro­bić z dyni upiorne de­ko­ra­cje na Hal­lo­ween.

Tu­ula prych­nęła.

‒ Olej to. Han­nele sprze­daje u sie­bie w skle­pie go­towe wy­cięte dy­nie. Kup kilka ta­kich, a za­osz­czę­dzisz czas.

Han­nele była part­nerką Tu­uli, z którą miesz­kała. Pro­wa­dziła po­pu­larny w mie­ście sklep z ar­ty­ku­łami wy­po­sa­że­nia wnętrz. Ta­kie go­towe dy­nie praw­do­po­dob­nie kosz­to­wały co naj­mniej dwu­krot­nie wię­cej, ale bio­rąc pod uwagę, ile pracy Li­nus mu­siałby wło­żyć w wy­ci­na­nie, in­we­sty­cja z pew­no­ścią była warta za­chodu.

‒ Chcia­łaś coś ode mnie? ‒ spy­tał Li­nus.

‒ Wła­śnie otrzy­ma­li­śmy nowe do­nie­sie­nia o za­ma­sko­wa­nym męż­czyź­nie, który w mie­ście stra­szy lu­dzi no­żem. Za­pro­po­no­wa­łam, że się tym zajmę, bo na ra­zie mamy tu w miarę spo­kój. Chciał­byś pójść ze mną?

‒ Czemu nie ‒ zgo­dził się, wsta­jąc od biurka.

Trwa­jący od kilku lat i roz­prze­strze­nia­jący się bły­ska­wicz­nie po ca­łym świe­cie trend prze­bie­ra­nia się w sie­jące po­strach klauny, w ciągu ostat­niego ty­go­dnia na­brał roz­pędu i te­raz po­wró­cił, z tą róż­nicą, że ci, któ­rzy stra­szyli za­miast ma­sek klauna, no­sili tym ra­zem mek­sy­kań­skie ma­ski sym­bo­li­zu­jące śmierć. W nie­któ­rych przy­pad­kach po­ja­wiał się także nóż. Sku­tek był zaś taki sam jak po­przed­nio: po­wszechna pa­nika i strach. Nikt jak do­tąd nie zo­stał po­waż­nie ranny. Mimo wszystko wia­domo było, że ten fe­no­men za­nik­nie w nie­da­le­kiej przy­szło­ści.

Tu­ula szła żwawo, Li­nus przy­spie­szył, by do­trzy­mać jej kroku. Od czasu, gdy oboje wzięli udział w let­nim tria­th­lo­nie w Lahti, ich re­la­cja przy­po­mi­nała walkę. Żadne z nich nie za­jęło zna­czą­cego miej­sca w wy­ścigu, ale to nie miało zna­cze­nia. Kiedy wró­cili do pracy, na­dal ry­wa­li­zo­wali w każ­dej dzie­dzi­nie ży­cia co­dzien­nego. Tym ra­zem nikt ni­kogo nie prze­ści­gnął.

Na rynku grupka klien­tów ro­bią­cych za­kupy na week­end, cze­kała na po­li­cję, by zło­żyć ze­zna­nia.

Li­nus za­czął od star­szego męż­czy­zny z ma­łym te­rie­rem na smy­czy. Pies miał na so­bie zie­lony swe­te­rek pa­su­jący do twe­edo­wej ma­ry­narki wła­ści­ciela.

‒ Czy mógłby pan opo­wie­dzieć, co pan wi­dział? ‒ spy­tał Li­nus, sto­jąc z dłu­go­pi­sem i no­te­sem w go­to­wo­ści.

‒ By­łem na spa­ce­rze z Sigge. Szli­śmy do budki po hot doga, kiedy zza po­mnika wy­sko­czył za­ma­sko­wany męż­czy­zna. Trzy­mał nóż w ręce. By­łem pewny, że mnie za­ata­kuje.

‒ Czy może pan opi­sać, jak wy­glą­dał ten męż­czy­zna i w co był ubrany?

‒ Był wy­soki i szczu­pły. Miał dżinsy, czarną kurtkę i białe trampki, a także ma­skę, która wy­glą­dała jak czaszka.

‒ I co się po­tem wy­da­rzyło?

‒ Tak bar­dzo się wy­stra­szy­łem, że wy­pu­ści­łem smycz z ręki. Sigge ru­szył za tym czło­wie­kiem.

‒ Ro­zu­miem, że chciał do­paść za­ma­sko­waną osobę? ‒ upew­nił się Li­nus, usi­łu­jąc po­wstrzy­mać uśmiech.

‒ Tak, Sigge go­nił go po ca­łym placu, ale tam­ten znik­nął w cen­trum han­dlo­wym.

‒ Czy za­uwa­żył pan coś jesz­cze?

Sta­ru­szek po­krę­cił głową, więc Li­nus za­jął się prze­py­ty­wa­niem ko­lej­nej osoby. Ża­den ze świad­ków nie po­tra­fił do­kład­nie opi­sać za­ma­sko­wa­nego męż­czy­zny. Praw­do­po­do­bień­stwo, że uda się go zła­pać, było zni­kome.

‒ No do­bra – po­wie­działa Tu­ula, kiedy skoń­czyli. ‒ Chcesz pójść ze mną na hot doga, za­nim wró­cimy na ko­mi­sa­riat?

Po­woli za­pa­dał zmierzch i wła­śnie za­pa­liły się la­tar­nie. Li­nus zer­k­nął na ze­ga­rek. Naj­wyż­szy czas udać się do domu.

‒ Ja jed­nak po­dzię­kuję za kieł­ba­skę – oznaj­mił. ‒ Jesz­cze roz­boli mnie od tego brzuch pod­czas bie­ga­nia. My­śla­łem, żeby w dro­dze do domu zro­bić tre­ning pro­gowy.

Co­dzien­nie rano, o ile po­zwa­lała na to po­goda, Li­nus po­ko­ny­wał po­nad sied­mio­ki­lo­me­trową trasę z dziel­nicy Gamla Vasa do cen­trum, gdzie mie­ścił się ko­mi­sa­riat, i po pracy wra­cał tą samą drogą.

‒ Okej, trzy­maj się – od­parła Tu­ula. ‒ Do zo­ba­cze­nia ju­tro. Mu­szę też nie­stety po­pra­co­wać kilka go­dzin przed po­łu­dniem.

Pod­nio­sła rękę na po­że­gna­nie i prze­szła przez ry­nek w kie­runku budki z hot do­gami. Za­nim Li­nus wró­cił na ko­mi­sa­riat, żeby się prze­brać w strój do bie­ga­nia, za­dzwo­nił do brata i za­py­tał, czy dzieci mo­głyby spę­dzić u niego week­end. Brat Li­nusa miał troje dzieci i dwa psy. Za­pew­nił, że się z żoną cie­szą, że wszy­scy ich dwu- i czwo­ro­nożni pod­opieczni będą mieli z kim się ba­wić. Ku­zyni za­wsze do­brze się do­ga­dy­wali i Li­nus czuł mniej­sze wy­rzuty su­mie­nia, wie­dząc, że La­ilę, Har­riego i bliź­niaki, a także psa La­ili, czeka kilka mi­łych dni z ro­dziną.

GI­SELA

In­spek­torka kry­mi­na­lna Gi­sela For­sell zga­siła świa­tło i za­mknęła drzwi do swo­jego biura. Ko­lejny ty­dzień pracy do­biegł końca. W dro­dze do wyj­ścia za­szła do po­koju so­cjal­nego, by wło­żyć do zmy­warki ku­bek po ka­wie. Na­tknęła się tam na Gun­nara Bra­ska, który kie­ro­wał in­nym ze­spo­łem do­cho­dze­nio­wym. Uśmiech­nęli się do sie­bie sztywno. Gi­sela po­pra­wiła odro­binę za cia­sną w ta­lii spód­nicę. Rano uwa­żała, że świet­nie wy­gląda w błę­kit­nej ko­szuli po­li­cyj­nej z em­ble­ma­tem przed­sta­wia­ją­cym miecz zwień­czony głową lwa oraz w mun­du­ro­wej spód­nicy do ko­lan, w którą ku swej wiel­kiej ra­do­ści zdo­łała się wci­snąć. Te­raz spód­nica wy­dała się o wiele za cia­sna i cał­ko­wi­cie nie­od­po­wied­nia.

‒ Co u cie­bie? ‒ ode­zwał się Gun­nar.

‒ Wszystko w po­rządku. A u cie­bie?

‒ Rów­nież ‒ od­parł Gun­nar, na­le­wa­jąc kawy do kubka z po­li­cyj­nym logo.

Gi­sela się od­su­nęła, żeby przy­pad­kiem się nie do­tknęli.

Spo­ty­kała się z Gun­na­rem przez kilka ty­go­dni ze­szłej zimy. Choć był do­brym czło­wie­kiem o wielu po­zy­tyw­nych ce­chach, ich re­la­cja ogra­ni­czyła się je­dy­nie do kilku ko­la­cji i dość nie­po­rad­nych, jak na ich wiek, czu­ło­ści w sa­mo­cho­dzie Gun­nara. Zwy­czaj­nie za­bra­kło „tego cze­goś”. Po­nadto Gi­sela czu­łaby się nie­zręcz­nie w związku z ko­legą z pracy. Jed­nak wy­co­fała się głów­nie z in­nego po­wodu: nie była go­towa na spo­ty­ka­nie się z no­wym męż­czy­zną.

Gun­nar za­miesz­kał z inną ko­bietą, roz­wie­dzioną matką dwóch na­sto­let­nich sy­nów, miał więc ręce pełne ro­boty. Gi­sela rów­nież ko­goś po­znała, co ją samą za­sko­czyło naj­bar­dziej.

‒ Co u Jenni i chło­pa­ków? ‒ spy­tała, kiedy ci­sza stała się nie­zręczna.

Twarz Gun­nara roz­ja­śniła się w uśmie­chu.

‒ Wszystko w po­rządku.

Gi­sela nie przy­po­mi­nała so­bie, żeby ich roz­mowy kie­dy­kol­wiek były tak sztuczne. Pa­trząc na niego, nie po­tra­fiła wy­przeć my­śli o nie­zręcz­nych po­ca­łun­kach, do któ­rych do­szło pod osłoną nocy w jego sa­mo­cho­dzie, gdy dźwi­gnia zmiany bie­gów wbi­jała jej się w że­bra.

‒ No do­brze, mu­szę le­cieć. Mam dziś wie­czo­rem randkę i mu­szę naj­pierw po­je­chać do domu i się prze­brać ‒ oznaj­miła.

Wy­szła z po­koju z pu­stym kub­kiem w ręce, za­sta­na­wia­jąc się, dla­czego skła­mała co do pla­nów na wie­czór.

W nie­spełna dzie­sięć mi­nut do­tarła z pracy na wy­spę Va­sklot, gdzie stał jej dom, w któ­rym daw­niej miesz­kała z nie­ży­ją­cym już mę­żem, Mar­ti­nem. Przed bu­dyn­kiem wię­zie­nia mi­nęła naj­młod­szego śled­czego z ze­społu, Li­nusa Mik­kolę. Biegł drob­nym truch­tem, lekko sta­wia­jąc stopy. Gi­sela zmę­czyła się od sa­mego pa­trze­nia na niego. Za­trą­biła, prze­jeż­dża­jąc. Li­nus uniósł kciuk i przy­spie­szył, tak żeby biec równo z au­tem, aż do mo­mentu, kiedy Gi­sela wje­chała na ostatni pro­sty od­ci­nek drogi i do­dała gazu.

Kilka go­dzin póź­niej sie­działa we fran­cu­skim bi­stro, cze­ka­jąc na swoją naj­lep­szą – i je­dyną – przy­ja­ciółkę. Mi­nęła ósma. Mo­nica się spóź­niała, co było do niej nie­po­do­bne. Za­pewne spo­tkała na mie­ście ko­goś zna­jo­mego, który ją za­trzy­mał na po­ga­wędkę. Mo­nica, która przez całe swoje za­wo­dowe ży­cie pra­co­wała jako dzien­ni­karka, znała po­łowę Ostro­botni. Gi­sela cie­szyła się, że przy­ja­ciółka znów jest sobą po stra­cie chło­paka za­mor­do­wa­nego w ze­szłe Boże Na­ro­dze­nie. Mo­nica prze­ży­wała śmierć Mat­tiasa bar­dzo in­ten­syw­nie, ale krótko. Od tam­tej pory za­li­czyła już sporo nie­uda­nych ran­dek z mnó­stwem bez­na­dziej­nych męż­czyzn. Obec­nie z ni­kim się nie wi­dy­wała i dla­tego miała czas na zje­dze­nie ko­la­cji z Gi­selą, mimo że był pią­tek, naj­lep­szy jej zda­niem dzień na randki.

Fran­cu­skie bi­stro w cen­trum mia­sta, otwarte mniej wię­cej przed ro­kiem, szybko stało się ich no­wym ulu­bio­nym miej­scem. To tu­taj, przy bu­telce wina lub dwóch i pysz­nym je­dze­niu, dzie­liły się swo­imi pro­ble­mami i roz­ma­wiały o wspól­nych za­in­te­re­so­wa­niach. Białe lniane ob­rusy i świa­tło świec two­rzyły ka­me­ralną i przy­tulną at­mos­ferę, a wy­strój przy­wo­dził na myśl knajpkę w Pa­ryżu. Pod­łoga w sza­chow­nicę, sub­telne me­ble i bar z ciem­nego la­kie­ro­wa­nego drewna. Dzięki tym ele­men­tom pa­no­wał tu kli­mat cha­rak­te­ry­styczny dla knajp Eu­ropy kon­ty­nen­tal­nej. Gi­sela ro­zej­rzała się po lo­kalu, jed­no­cze­śnie pró­bu­jąc na­wią­zać kon­takt wzro­kowy z któ­rymś z kel­ne­rów.

Na­wet tu­taj po­roz­wie­szano w oknach pa­ję­czyny. Ależ to dziwna tra­dy­cja, żeby ozda­biać pa­ję­czy­nami, po­my­ślała Gi­sela. Gdyby tylko wi­dzieli, jak wy­gląda u niej w domu. Hal­lo­ween trwało tam cały rok. Chyba po­winna czę­ściej sprzą­tać. Rzadko jed­nak od­wie­dzał ją kto­kol­wiek poza Mo­niką, a jej nie prze­szka­dzało, że u przy­ja­ciółki jest nie­po­sprzą­tane. Nie na­rze­kała, o ile w lo­dówce chło­dziło się białe wino.

Przy jed­nym ze sto­li­ków sie­działa piękna ko­bieta z przy­stoj­nym męż­czy­zną. Oby­dwoje sty­lowi. Ona, drobna, o blond wło­sach ścię­tych na pa­zia miała na so­bie czarną, do­pa­so­waną su­kienkę z dłu­gimi rę­ka­wami oraz mocny ma­ki­jaż. Męż­czy­zna był ubrany w nie­zwy­kle drogi gar­ni­tur, do któ­rego za­ło­żył bor­dowy kra­wat. Po­chy­leni ku so­bie, pro­wa­dzili oży­wioną roz­mowę. On wy­glą­dał na roz­złosz­czo­nego. Na­gle uniósł pięść i ugo­dził ko­bietę pal­cem wska­zu­ją­cym, wy­wo­łu­jąc wy­raz prze­ra­że­nia na jej twa­rzy. Coś do niego po­wie­działa i męż­czy­zna na­tych­miast za­milkł. Opu­ścił rękę na stół i za­ci­snął palce na rę­ko­je­ści noża do ste­ków. Gi­sela, mimo że sie­działa z dala od nich, wy­czu­wała na­piętą at­mos­ferę. Chwilę póź­niej męż­czy­zna wrzu­cił płó­cienną ser­we­tkę do je­dze­nia i ze­rwał się od stołu. Zde­cy­do­wa­nym kro­kiem udał się w kie­runku to­a­let. Ko­bieta do­piła wino i ro­zej­rzała się po lo­kalu. Wzdry­gnęła się, gdy jej wzrok padł na Gi­selę. Przez kilka se­kund nie od­ry­wała od niej oczu. Po­woli pod­nio­sła się z krze­sła, po­pra­wiła su­kienkę, która się pod­wi­nęła, i szyb­kim kro­kiem ru­szyła w stronę sto­lika Gi­seli, ner­wowo się roz­glą­da­jąc.

‒ Czy mogę się przy­siąść? ‒ spy­tała, od­su­wa­jąc krze­sło.

Mó­wiła po szwedzku z lek­kim duń­skim ak­cen­tem.

‒ Cze­kam na ko­goś ‒ od­parła Gi­sela, zer­ka­jąc na ze­ga­rek.

Cho­lera, gdzie ta Mo­nica się po­dzie­wała? Już dawno po­winna tu być.

‒ Zo­stanę tylko na chwilę ‒ za­pew­niła ko­bieta i usia­dła przy sto­liku, nie cze­ka­jąc na przy­zwo­le­nie. ‒ Pani Gi­sela For­sell, prawda, in­spek­torka? Wi­dzia­łam pa­nią w te­le­wi­zji.

Gi­sela jęk­nęła w du­chu. Po­peł­niła błąd, zga­dza­jąc się na wy­wiad w fil­mie do­ku­men­tal­nym o mor­der­stwach po­peł­nio­nych w grud­niu po­przed­niego roku. Wła­ści­wie nie miała wy­boru, to sze­fo­stwo na­le­gało, by wzięła w tym udział. Ko­men­dant uznał to za do­bry mar­ke­ting dla po­li­cji, która roz­wią­zała sprawę skom­pli­ko­wa­nych mor­derstw. Wi­sienką na tor­cie oka­zał się fakt, że do­cho­dze­nie pro­wa­dziła ko­bieta, Gi­sela. W ostat­nim cza­sie lu­dzie czę­sto roz­po­zna­wali ją na uli­cach.

‒ Pro­szę mi wy­ba­czyć – po­wie­działa do nie­zna­jo­mej, si­ląc się na de­li­katny ton ‒ ale skoń­czy­łam pracę na dziś. Przy­szłam zjeść ko­la­cję z przy­ja­ciółką. Prze­pra­szam, ale mu­szę pro­sić, żeby pani ode­szła.

Ko­bieta nie prze­jęła się jej sło­wami. Chwy­ciła in­spek­torkę za ręce i mocno ści­snęła jej palce. W zde­spe­ro­wa­nym spoj­rze­niu nie­zna­jo­mej Gi­sela zo­ba­czyła coś, co po­wstrzy­mało ją przed cof­nię­ciem rąk. Wy­glą­dała na prze­ra­żoną.

‒ Boję się męża. My­ślę, że mnie za­bije ‒ wy­szep­tała z mocą ko­bieta.

Gi­sela pró­bo­wała na­wią­zać z nią kon­takt wzro­kowy, lecz ta wpa­try­wała się w to­a­lety znaj­du­jące się w dru­gim końcu re­stau­ra­cji.

‒ Je­śli oba­wia się pani o swoje bez­pie­czeń­stwo, po­winna się pani udać do naj­bliż­szego ko­mi­sa­riatu i zło­żyć do­nie­sie­nie ‒ za­su­ge­ro­wała.

‒ Nie mogę ‒ szep­nęła ko­bieta. ‒ On za­raz wróci.

W tym mo­men­cie do lo­kalu we­szła Mo­nica w płasz­czu w pan­terkę, z ogromną to­rebką i wy­ra­zi­stą oso­bo­wo­ścią.

Ko­bieta pu­ściła ręce Gi­seli i wstała.

‒ Prze­pra­szam za spóź­nie­nie ‒ za­szcze­bio­tała Mo­nica. ‒ Wpa­dłam na przy­ja­ciółkę z dzie­ciń­stwa, któ­rej nie wi­dzia­łam wieki. My­śla­łam, że już ni­gdy tu nie do­trę.

Po­chy­liła się, by uści­skać Gi­selę, która pró­bo­wała przez jej ra­mię spoj­rzeć na nie­zna­jomą ko­bietę, ale wło­chaty płaszcz przy­sła­niał wi­dok. Kiedy Mo­nica się wy­pro­sto­wała i od­su­nęła, ko­biety już nie było. Gi­sela ro­zej­rzała się po re­stau­ra­cji. Ni­g­dzie nie wi­działa ani ko­biety, ani męż­czy­zny.

‒ Co to­bie? Dla­czego tak dziw­nie się za­cho­wu­jesz? ‒ spy­tała ura­żona Mo­nica.

‒ Za­raz ci wy­ja­śnię ‒ oznaj­miła Gi­sela, chwy­ta­jąc za rę­kaw prze­cho­dzą­cego kel­nera. ‒ Kto sie­dział przy tam­tym sto­liku? ‒ Wska­zała miej­sce, gdzie rap­tem kilka chwil wcze­śniej sie­działa para.

‒ Nie­stety, nie mogę udzie­lać in­for­ma­cji o na­szych go­ściach ‒ od­parł kel­ner z wy­nio­słą miną.

Gi­sela wy­cią­gnęła le­gi­ty­ma­cję po­li­cyjną i pod­sta­wiła mu ją przed nos.

‒ To ważne ‒ po­wie­działa.

‒ Chwi­leczkę. ‒ Kel­ner pod­szedł do baru, gdzie za­mie­nił kilka słów ze star­szym pa­nem w bia­łej ko­szuli i czar­nych spodniach, wła­ści­cie­lem bi­stro.

Męż­czy­zna zmarsz­czył czoło, spoj­rzał na sto­lik, przy któ­rym sie­działy Gi­sela i Mo­nica, po czym pod­szedł do nich z przy­ja­znym uśmie­chem.

‒ Wi­tam, je­stem Pierre. To moja re­stau­ra­cja. Czy mogę za­py­tać, dla­czego chce pani po­znać na­zwi­ska go­ści, któ­rzy sie­dzieli przy sto­liku nu­mer dzie­więć?

‒ Może pan py­tać, ale ja nie­stety nie mogę od­po­wie­dzieć. Cho­dzi o sprawę pro­wa­dzoną przez po­li­cję ‒ wy­ja­śniła.

‒ Ro­zu­miem… ‒ Pierre naj­wy­raź­niej roz­wa­żał swoje opcje. ‒ Ochrona pry­wat­no­ści na­szych go­ści jest dla nas bar­dzo ważna. Nie­stety, nie są­dzę, bym mógł pani po­móc ‒ stwier­dził z ża­lem wy­pi­sa­nym na twa­rzy.

Gi­sela czuła na­ra­sta­jącą złość.

‒ Może po­win­ni­śmy się przyj­rzeć po­zwo­le­niu na pro­wa­dze­nie dzia­łal­no­ści ga­stro­no­micz­nej. Na przy­kład czy ta kel­nerka skoń­czyła osiem­na­ście lat? Wy­gląda, jakby do­piero ukoń­czyła pod­sta­wówkę.

Gi­sela wska­zała młodą dziew­czynę na­le­wa­jącą wino gru­pie star­szych pań kilka sto­li­ków da­lej.

Pierre od­chrząk­nął.

‒ Aha, ro­zu­miem. Para, która sie­działa przy sto­liku nu­mer dzie­więć to Si­xten i Vi­beke Wal­deck.

‒ Czę­sto tu ja­dają?

‒ Przy­cho­dzą co naj­mniej raz w ty­go­dniu, od kiedy otwo­rzy­li­śmy re­stau­ra­cję.

Gi­sela ni­gdy ich tu nie wi­działa, jed­nak nie mu­siało to nic zna­czyć. W to­wa­rzy­stwie Mo­niki wy­łą­czała swój po­li­cyjny ra­dar i nie zwra­cała tak du­żej uwagi na oto­cze­nie. Nie zdą­żyła za­dać wię­cej py­tań, gdyż Pierre ukło­nił się lekko i wró­cił do baru, rzu­cił coś szybko do kel­nera, po czym znik­nął w kuchni.

Cóż, po­my­ślała Gi­sela, będę mu­siała po­szu­kać no­wego miej­sca do spo­tkań z przy­ja­ciółką. Tu­taj ra­czej nie bę­dzie już mile wi­dziana.

‒ O co cho­dziło? ‒ spy­tała Mo­nica, uno­sząc brwi.

Gi­sela zre­fe­ro­wała jej spo­tka­nie z blon­dynką i o tym, co jej po­wie­działa.

Mo­nica przez dłuż­szą chwilę wpa­try­wała się w Gi­selę.

‒ Nie wiesz, kim jest Si­xten Wal­deck?

Gi­sela po­krę­ciła głową.

‒ No tak, oczy­wi­ście, że nie wiesz. To wy­da­rzyło się kilka lat przed twoją prze­pro­wadzką do Va­asy. ‒ Mo­nica spu­ściła wzrok i ostroż­nie roz­wi­nęła płó­cien­nego ła­bę­dzia. ‒ Si­xten Wal­deck to czło­wiek suk­cesu. Jego firma, Mi­ly­tekno, in­we­stuje w różne star­tupy i osiąga ob­roty wy­no­szące pra­wie mi­liard euro. To jedna z naj­bar­dziej do­cho­do­wych firm w re­gio­nie. Si­xten ak­tyw­nie uczest­ni­czył w two­rze­niu i roz­wi­ja­niu Mi­ly­tekno od po­czątku jej ist­nie­nia.

Mo­nica na chwilę za­mil­kła i zaj­rzała w kartę win. Na­stęp­nie pod­nio­sła wzrok i zwró­ciła się do Gi­seli:

‒ Jed­nak Si­xten przede wszyst­kim jest znany z tego, że był po­dej­rzany o za­mor­do­wa­nie swo­jej pierw­szej żony, Yvonne Wal­deck, kiedy miesz­kali w Ko­pen­ha­dze.

Gi­sela wstrzy­mała od­dech. Miała na­prawdę złe prze­czu­cia. Może trzeba było za­re­ago­wać i nie po­zwo­lić tej ko­bie­cie odejść? Może na­le­żało za nią po­biec i ją od­szu­kać?

‒ Co było da­lej? ‒ spy­tała nie­mal szep­tem.

‒ Za­ła­twił so­bie całą rze­szę dro­gich praw­ni­ków i zo­stał unie­win­niony.

Mo­nica ro­zej­rzała się po lo­kalu.

‒ No nie, gdzie się po­dział ten kel­ner? Na­wet nie za­mó­wi­ły­śmy jesz­cze wina ‒ za­uwa­żyła lekko po­iry­to­wana i unio­sła rękę. ‒ Ga­rçon! ‒ krzyk­nęła tak gło­śno, że usły­szał ją każdy w re­stau­ra­cji.

Wkrótce po­tem stały przed nimi wia­derko z lo­dem chło­dzące białe wino oraz dwa pełne kie­liszki.

Pod­czas ko­la­cji Mo­nica opo­wie­działa Gi­seli wszystko, co wie­działa o Si­xte­nie i śmierci jego pierw­szej żony, a znała sporo szcze­gó­łów, bo po pierw­sze prze­pro­wa­dziła wy­wiad z nim jako osobą za­rzą­dza­jącą firmą, a po dru­gie re­la­cjo­no­wała sprawę mor­der­stwa dla lo­kal­nej ga­zety. In­for­ma­cje od Mo­niki nie po­pra­wiły Gi­seli na­stroju. Choć je­dze­nie sma­ko­wało wy­śmie­ni­cie, nie umiała się nim cie­szyć. Trudno było zi­gno­ro­wać drę­czące my­śli, od któ­rych skrę­cało ją w żo­łądku.

Kiedy po­dano de­ser, Mo­nica po­chy­liła się nad sto­łem.

‒ Dość o mor­der­stwach i in­nych okrop­no­ściach. Po­roz­ma­wiajmy o czymś mi­łym. Chcę wie­dzieć wszystko na te­mat Ste­fana. Opo­wia­daj. I ni­czego nie po­mi­jaj.

Ste­fan był męż­czy­zną, z któ­rym Gi­sela spo­ra­dycz­nie się spo­ty­kała od ja­kie­goś czasu. Pra­co­wał jako pie­lę­gniarz na od­dziale ra­tun­ko­wym. Gi­sela po­znała go w szpi­talu pod ko­niec lata, kiedy przy­je­chała po­roz­ma­wiać z męż­czy­zną, który na zjeź­dzie ro­dzin­nym zo­stał za­ata­ko­wany przez swo­jego ku­zyna ki­jem do kro­kieta. Po­szko­do­wany stra­cił przy­tom­ność i kiedy skła­dał ze­zna­nia, na­dal był zdez­o­rien­to­wany. Ste­fan, lub „sio­stra Ste­fan”, jak na­zy­wali go ko­le­dzy, uprzej­mie, lecz sta­now­czo po­wie­dział Gi­seli, by po­zwo­liła pa­cjen­towi od­po­cząć, i wy­pro­sił ją z po­koju. Po­tem spi­sała ze­zna­nia Ste­fana, po­nie­waż to on przy­jął na od­dział nie­przy­tom­nego męż­czy­znę. Gi­sela na­wet się nie zo­rien­to­wała, kiedy roz­mowa ze­szła na pry­watne te­maty. Ste­fan był sym­pa­tyczny, in­te­li­gentny i za­bawny. Przy­po­mi­nał Mar­tina. Poza tym wy­glą­dał cał­kiem do­brze, choć w prze­ci­wień­stwie do jej zmar­łego męża nie miał ogo­rza­łej skóry, a jego oczy nie wy­ra­żały emo­cji.

Gi­sela ce­lowo mil­czała na jego te­mat.

‒ Nie­wiele mam do po­wie­dze­nia ‒ stwier­dziła, jed­no­cze­śnie nie mo­gąc po­wstrzy­mać uśmie­chu na myśl o Ste­fa­nie, co oczy­wi­ście nie umknęło uwa­dze Mo­niki.

‒ Od jak dawna się spo­ty­ka­cie?

‒ Od kilku ty­go­dni.

‒ I?

‒ Do­brze nam ra­zem. Na­prawdę do­brze, se­rio. Ale mam wy­rzuty su­mie­nia. Czuję się, jak­bym zdra­dzała Mar­tina.

‒ Nie bądź dla sie­bie taka su­rowa. Mar­tin chciałby, że­byś była szczę­śliwa. Do­brze o tym wiesz.

Gi­sela ski­nęła głową i po­wstrzy­mała łzy gro­ma­dzące się pod po­wie­kami. Prawdą było, że gdy stało się ja­sne, że Mar­tin umrze na raka, za­żą­dał od niej obiet­nicy, że nie spę­dzi reszty ży­cia sa­mot­nie tylko przez wzgląd na niego. Przy­się­gła mu to, ale trzy­ma­jąc skrzy­żo­wane palce za ple­cami. Nie umiała so­bie wy­obra­zić, że kie­dy­kol­wiek po­ko­cha in­nego męż­czy­znę tak, jak ko­chała Mar­tina. I to się nie zmie­niło.

‒ Zo­ba­czymy, jak to się roz­wi­nie – po­wie­działa neu­tral­nym to­nem i wró­ciła do te­matu Si­xtena Wal­decka i mor­der­stwa jego pierw­szej żony.

VI­BEKE

Vi­beke ostroż­nie uwol­niła się z uści­sku Si­xtena. Zrzu­ciła koł­drę, chłodne, nocne po­wie­trze przy­pra­wiło ją o gę­sią skórkę. Mąż się upie­rał, żeby spali przy otwar­tym oknie przez cały rok. Twier­dził, że świeże po­wie­trze za­po­biega prze­zię­bie­niom. Vi­beke wsu­nęła stopy w kap­cie z owczej skóry. Były cał­kiem nowe, cie­płe i mięk­kie w do­tyku, przy­jemne dla jej zmar­z­nię­tych pal­ców. Po­de­szła do okna i wyj­rzała. Księ­życ był nie­mal w pełni, spo­czy­wał na na­gich ga­łę­ziach. W mroku roz­le­gało się po­sępne po­hu­ki­wa­nie sowy. Vi­beke prze­szedł dreszcz i za­mknęła okno. Pod­krę­ciła grzej­nik, po czym wy­szła z sy­pialni.

Sta­rym zwy­cza­jem na chwilę sta­nęła przy drzwiach po­koju syna. Wsłu­chała się w ci­szę i po chwili się od­da­liła. Na końcu ko­ry­ta­rza znaj­do­wał się ga­bi­net Si­xtena. Kiedy gdzieś w domu roz­legł się trzask, za­trzy­mała się i nad­sta­wiła uszu. Po kilku mi­nu­tach ci­szy otwo­rzyła drzwi i we­szła do środka. Ga­bi­net był urzą­dzony w stylu an­giel­skiego klubu dla dżen­tel­me­nów, z ciem­nymi drew­nia­nymi pa­ne­lami na ścia­nach, dy­wa­nem w ko­lo­rze ru­bi­no­wej czer­wieni i dwoma cięż­kimi skó­rza­nymi fo­te­lami. Na okrą­głym mo­sięż­nym stole le­żało pu­dełko z ku­bań­skimi cy­ga­rami. Przy krót­szej ścia­nie po­koju znaj­do­wał się ba­rek, a na­prze­ciw niego stało ma­ho­niowe biurko, z pięk­nymi de­ta­lami ze skóry i drewna.

Po­now­nie za­sty­gła, by się upew­nić, że Si­xten się nie obu­dził. To, czego szu­kała, po­winno się znaj­do­wać w jed­nej z szu­flad biurka. Wy­cią­gała je po ko­lei, jedną po dru­giej, tym­cza­sem jej my­śli po­wę­dro­wały ku Ja­spe­rowi. Był jej ostat­nią na­dzieją. Od tej pory sama mu­siała sie­bie chro­nić. Mar­twiła się co­raz bar­dziej o swoje bez­pie­czeń­stwo, zwłasz­cza te­raz, gdy w jej ło­nie roz­wi­jało się nowe ży­cie. Jesz­cze nie po­wie­działa Si­xte­nowi, że jest w ciąży. Zwie­rzyła się je­dy­nie Ja­spe­rowi.

Vi­beke wy­cią­gnęła ostat­nią szu­fladę i w końcu zna­la­zła to, czego szu­kała. Znaj­do­wało się tam coś jesz­cze. Te­le­fon. Ale nie była to ko­mórka, któ­rej Si­xten uży­wał na co dzień, tylko te­le­fon sta­rego typu, na kartę. Po co mu taki te­le­fon? Po­winna za­mknąć szu­fladę i udać, że go nie wi­działa. Jed­nak cie­ka­wość wzięła górę nad ro­zu­mem. Je­śli Si­xten miał przed nią ja­kieś ta­jem­nice, to za­mie­rzała je od­kryć. Chwy­ciła te­le­fon drżą­cymi rę­kami. Do od­blo­ko­wa­nia po­trzebny był PIN. Vi­beke uśmiech­nęła się do sie­bie. Nie­trudno było go zgad­nąć. Si­xten do wszyst­kiego wy­ko­rzy­sty­wał datę uro­dzin swo­jej sio­stry.

Szybko wpi­sała cztery cy­fry i klik­nęła w wia­do­mo­ści. Wy­star­czyło, że prze­czy­tała kilka, i już zro­zu­miała, co Si­xten przed nią ukry­wał. I było to o wiele gor­sze, niż so­bie wy­obra­żała.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki