Romeo i Julia - Arthur Brooke - ebook

Romeo i Julia ebook

Arthur Brooke

0,0

Opis

Tragiczna historia
Romea i Julii


spisana prozą we Włoszech
przez Mattea Bandella,


później przetłumaczona prozą na język francuski
przez Pierre’a Boisteau,


a następnie wierszem na język angielski
przez Arthura Brooke’a,


a teraz z języka angielskiego na język polski
przez Jarka Zawadzkiego
również wierszem.


W międzyczasie pewien angielski dramaturg
oparł na tej opowieści jedną ze swoich sztuk.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 129

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


Tragiczna historia Romea i Julii

spisana prozą we Włoszech przez Mattea Bandella,

później przetłumaczona prozą na język francuski przez Pierre’a Boisteau,

a następnie wierszem na język angielski przez Arthura Brooke’a,

a teraz z języka angielskiego na język polski przez Jarka Zawadzkiegorównież wierszem.

W międzyczasie pewien angielski dramaturg oparł na tej opowieści jedną ze swoich sztuk.

Gliwice 2020

Copyright for the Polish Translation © 2020 Jarosław Zawadzki

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.

Wydane po raz pierwszy w języku angielskim w 1562 r. przez Richarda Tottella za przyzwoleniem autora.

Tytuł oryginału: The Tragical History of Romeus and Juliet.

Źródło oryginału: https://archive.org/details/brookesromeusjul00broo

ISBN-13: 978-83-957862-1-1

Na okładce: Romeo i Julia, Frank Bernard Dicksee.Tło okładki zaadaptowane z grafik autorstwa pikisuperstar i Freestockcenter dostępnych w serwisie Freepik.

Romeo i Julia

Za Alpami się wznosi — od dawien sławiona — Miejscowość, która podziw budzi niezmienny: Werona. W dobrych czasach powstała i na żyznej glebie. Fortuna niebios i mieszczanie służą jej w potrzebie. Urodzajne pagórki nad piękną doliną, Srebrzyste wody, co przez miasto nieustannie płyną, Fontanny, które pracy i zabawie służą, Towary, które zyski dają i przyjemność dużą,A także niezliczone świadectwa przeszłości, Sycące wygłodniałe oczy dociekliwych gości, Sprawiają, że to miasto nie ma równych sobie W Lombardii — od najlepszych wcale nie gorsze w ozdobie. Tam to za panowania księcia Escalusa, Co sprawiedliwego nagradzał, a karcił dzikusa, Zdarzyła się rzecz straszna, którą ledwie słowa Boccaccia z trudem opowiedzą — gdzie tam moja mowa. Ręce obie dygoczą i pióro drży w trwodze,Aż się włosy na zimnej głowie wszystkie jeżą srodze, Lecz skoro ona każe, a ja słuchać muszę: Pieśnią spróbuję ból opisać, który ściska duszę. Pomóż, Pallas uczona! Muzy, ślijcie dźwięki! Pomóżcie mi, biesy przeklęte, radość zmienić w jęki. Tępe pióro, trzy siostry2 , wspomóżcie w tym dziele, Przecież talentu do pisania mam przez was niewiele.

Dwa starożytne rody, którym uśmiech losuNie szczędził wysokiej pozycji, szlachectwa ni trzosu,Równo przez plebs kochane i równo przez księcia:Tak samo Fortuna skrzywdziła —wprost nie do pojęcia —Choć sława w trąby dęła chwałę z równą siłą;Na nazwiska im Capuleti3 i Montecchi4 było.

Tak już jest między ludźmi równej dostojności,Że (weź to czart) jeden drugiemu rangi pozazdrości.Ich, przez tę równość stanu, zazdrość gryzła blada,A z chmur zazdrości czarna zawiść i nieprzyjaźń spada.Jak w iskierce się czai pożaru zarzewie,Tak z iskry zawiści płomienie buchały w ich gniewie:Wtedy zwady śmiertelne, z błahostki powstałe,We krwi ran bolesnych tonęły, życie biorąc całe.Nie opowiadam bajek, a świadkowie samiLedwie otrzeć zdołali oczy wypełnione łzami.Ale książę roztropny, co siedział na tronie,Widząc, jaki kocioł gorący w jego kraju płonie,Łagodnymi środkami, perswazją bez przerwyPróbował tę furię uśmierzyć i poskromić nerwy.Na marne jednak książę trwonił czas i słowa:Próżny trud — tak głęboka była nienawiść rodowa.Widząc, że tu się na nic dobre rady zdadzą,Postanowił kuraż zastraszyć groźbami i władzą:W nadziei, że jak stłumi pożogę szaloną,To zdąży też ugasić iskry, co im w piersiach płoną.

Gdy tak okazywali przyjaźni pozory, Żar nienawiści w głębi serca ukrywając chory, Pewien młodzieniec zwany Romeo Montecchi, Któremu nie był wyrósł jeszcze zarost nawet lekki, Którego tak uroda, jak budowa ciała, Liczny kwiat werońskiej młodzieży sławą przyćmiewała, Wypatrzył ładną pannę (o, dolo niemiła!), Która urodą, wdziękiem, kształtem tak go omamiła, Że inne sprawy swoje zapomniał na długo; O niej wciąż myślał, jej kochankiem pragnął być i sługą. Do niej pisywał często i zwierzał się w liście, Posłańców wysyłał — aż wreszcie poszedł osobiście, Żeby łaskę dla siebie wyprosić wizytą I oczom panny odkryć ranę tak świeżo nabytą. Jej od lat młodych jednak była serwowana Potrawa cnoty i mądrości z wieczora i z rana; Odpowiedzią gasiła młodzieńca amory,Porzucił więc próżne zaloty, choć był do nich skory. Tak bezlitosna była, że za jego bóle Uprzejmie nawet nie spojrzała na chłopca w ogóle. Lecz jak nie ulegała jej decyzja zmianie, Tak jego umysł rozrywało dzikie pożądanie. Gdy po miesiącach wielu stracił już nadzieję, Widząc, że dziewczyna się pewnie z jego cierpień śmieje, Postanowił się rozstać z rodzinną Weroną; Może zmiana miejsca odmieni miłość źle wręczoną.Gadając sam do siebie, tak jęczeć zaczyna:

„Na co mi taka bezlitosna, niewdzięczna dziewczyna,Co mi z trudów miłosnych, z orki na ugorze,Skoro nic prócz drwin i pogardy z tego być nie może?Dokąd pójdzie, ja za nią, ale nadaremnie,Gdyż ona po tej samej drodze gna szybciej ode mnie.Dziś jedynie jej bliskość żyć mi wciąż pozwala,Ale ona jest najszczęśliwsza, kiedy ma mnie z dala.W najodleglejszą muszę więc uciekać stronę;Gdy moje oczy sprzed jej wzroku będą wypędzone,To ten żar, co się syci jej oczami właśnie,Może zmaleje, a na koniec całkowicie zgaśnie”.

Chociaż przysiągł dotrzymać swego przyrzeczenia,Inna myśl mu w duszę zapada i wszystko odmienia,Która z nich dwu jest lepsza, sam już nie wie wcale.Martwi się biedak, wzdycha, płacze i wylewa żale;We dnie iw nocy jęczy, i nie zmruży oka,Tak mocno mu w piersi wyryła ta miłość głębokaUroczą twarz dziewczyny i serce zdobyła,Że chyba żadna z tej niewoli go nie wyrwie siła.Nie może się zatrzymać, musi ruszać w końcu,Bo gaśnie w oczach i topnieje niczym śnieg na słońcu.Rodzinę i przyjaciół to cierpienie dziwi,Ubolewają zatem wszyscy przez to nieszczęśliwi.Jeden, co zaufania godnym był człowiekiem,Bardziej obyty, doświadczony i dojrzalszy wiekiem,Ze szlachetnej miłości ganił dąsy jegoI towarzyszem stał się w bólu, w rozterce kolegą.

„Co to ma znaczyć”, mówi, „Romeo mój drogi, Że twe najlepsze lata życia szał pożera srogi, Że wciąż podążasz za tą, która ma cię za nic I nieustannie darzy tylko pogardą bez granic Twój honor, łzy i szczerość, twe nieszczęsne życie, Które litość w najtwardszym sercu wzbudzą znakomicie? Przez wzgląd na przyjaźń naszą oraz własne zdrowie, Proszę cię, bądź na powrót sobą — a tej białogłowieWolności swojej cennej, choćbyś był w potrzebie, Już nie dawaj. Kochając taką, nienawidzisz siebie. Ona gdzie indziej kocha — czas więc stracisz cały, Gdyż krzywoprzysięstwem podbiła uczuć trybunały. Oboje młodzi jeszcze, los was łaską darzy. Któż lepiej, niż ty, zbudowany jest i milszy z twarzy? Wiedzę posiadłeś, długie studiując godziny; Tylko tyś rodziców dziedzicem, jako syn jedyny. W jakim to smutku większym, myślisz, czy rozterce Mogłoby się na śmierć pogrążyć kruche ojca serce, Niż zobaczyć na starość upadek plugawy Syna, którego miał nadzieję ujrzeć w blaskach sławy? Ty sam jesteś przyczyną krewniaków rozpaczy. Wróg się ucieszy, jak twą młodość straconą zobaczy. Niechaj ci moja rada drogowskazem będzie, Który z wnyków uciec pozwoli — długo żyłeś w błędzie. Zsuń firanę miłości, co zasłania oczy, Wtedy się ścieżka przodków twoich przed tobą roztoczy. Jak chcesz być sługą woli, w inną może stronę Pokieruj swoje nierozsądne serce zagubione. Znajdź sobie godną damę, jej kłaniaj się ładnie, Która prośby twojej wysłucha, nim cię śmierć dopadnie. Na tę ziemię jałową już nie siej cierpienia, Która, w czas żniwa, trudu twego w plony nie zamienia.Długo nie będziesz czekał, jak się zjawi z miasta Niejedna piękna, zgrabna, miła, powabna niewiasta, Co tak w ciebie wzrok wbije, że szybko, jak sądzę, Zapomnisz dawną miłość swoją i ostygłe żądze”.

Wpadły w ucho młodzieńca te słowa treściwe,A w głowie prawda i rozsądek odnalazły niwę.Tak pożar zdrowym chłodem zgaszony w iskierce,A w strzępy rozgromiony smutek, co pożerał serce.Przyjacielowi swemu dał słowo honoru,Że na wszelkich dziennych biesiadach czy balach wieczoru,Na odpustach w kościele, w czas ulicznej fetyI gdzie tylko mają w zwyczaju się schodzić kobiety,Żar w swym sercu okiełzna, a panny pod bokiemObserwował będzie i sądził chłodnym, trzeźwym okiem.Gdyby tylko nie przysiągł, tak byłby szczęśliwy,A po dwakroć szczęśliwszy, gdyby się nie zrodził żywy.Zanim księżyc trzy razy swe rogi odnowi,Fortuna fałszywa nawarzy piwa biedakowi.

Gdy w Boże Narodzenie zima skuwa bramy, Pora na wieczorną zabawę spraszać miejskie damy. Wpierw w domu Capuletich tego rodu głowa, Na koszty nie bacząc, czas biesiad rozpocznie od nowa. Nie było w mieście pani cnej czy lichej próby, Rycerza ni szlachcica marnej czy też wielkiej chluby, Których don Capuleti zapomniałby w liście Po imieniu na ucztę prosić albo osobiście. Młode damy się tłoczą i schodzi się w gości Tłum kawalerów — nie na ucztę, lecz szukać piękności. Żaden jednak z Montecchich nie wejdzie w te progi (Gdyż, jak wiecie, z Capuletami dyskurs toczą srogi), Tylko Romeo w masce, by nie zdradzić twarzy, I pięciu innych po kolacji tam się wejść odważy. W maskach chwilę siedzieli, tocząc flirt staranny, Aż twarze odsłonili, by je mogły ujrzeć panny; Romea tłumy ludzkie jednak zawstydzały, Wycofał się zatem w kąt sali młodzieniec nieśmiały. Ale jaśniej niż słońce świeciły pochodnie, Więc mimo jego woli każdy go dojrzałswobodnie. Kobiety, co ku niemu kierowały oczy, Podziwiając budowę ciała i wygląd uroczy,Co mu niebo zesłało i natura miła, Myślały, że z dam najpiękniejsza przy nim brzydka była. I żadna nie umiała pojąć w swym rozumie, Dlaczego on się tak nie boi stać we wrogów tłumie. Brały więc jego przyjście za dowód odwagi; Kobiety lubią harde serca, jak podają sagi. Capuletowie wroga obecnością gardzą, Lecz dlaczego wrzący gniew tłumią, to nie wiem za bardzo. Może gości urazić nie chcą cni rycerze; Może w strachu przed księcia gniewem nikt pomsty nie bierze; Może wstyd im u siebie zbierać plon niezgody, Atakując jednego chłopca, co jest jeszcze młody. Nie drwią z niego, nie krzywdzą, chociaż jest ich wrogiem; Nie pytają „Co tutaj robisz?”, nie mówią „Idź z Bogiem”. Mógł więc spokojnie wkoło spoglądać na panie I być dostrzeżonym, folgując ich zachcianek zmianie; Tę zdolność od natury nabył znakomicie, Więc panny, widząc go na sali, tonęły w zachwycie. Rzetelnym wzrokiem ważył wdzięki każdej damy; Oceniał, której z nich natura lepsze dała ramy, Pannę ładną i zgrabną wypatrzył na sali, Którą to Parys i Tezeusz chętnie by porwali.5 Której wcześniej nie widział; tak się spodobała Jemu, że w myślach mówi do niej: Tak pięknego ciała Takiej urody, wierz mi, że oko niczyje Nie widziało i nie zobaczy, co na świecie żyje. Kiedy tak w nią wpatrywał usidlone oczy, Dawną miłość dla której, myślał, że do ognia wskoczy, Zapomniał, choć mu kiedyś zawróciła w głowie:

„Kogo nie widać, tego nie ma”, powiada przysłowie. Jak jeden gwóźdź gwóźdź inny może wybić z drewna, Tak nowa miłość miłość dawną wyrwie — to rzecz pewna. Z czasem ten nagły płomień urośnie tak srogo, Że tylko śmierć i krew obojga ogień stłumić mogą. Romeo, widząc siebie w wirach nowej burzy, Co z nadzieją na port szczęśliwy zgubę także wróży, Jaką minę pokazać, nie wiedział niestety; Jego płomień zgasł przemoczony w zimnych wodach Lety6 . Tak — zapomina siebie; boi się zapytać O imię tej, co bez przemocy zdołała go schwytać. Nie potrafi się wyrwać, biedak, z sideł pannie; Jej wzroku szuka, karmiąc oczy głodne nieustannie, I zatrutą przynętę miłości połyka. Łatwo zwierz nieostrożny pada łupem kłusownika! Tak wniknęła trucizna mu w kości i w żyły, Że w tej chwili bóle śmiertelne w nim się obudziły. Podczas gdy Julia, panna powabna i mała, Na wszystkie strony dookoła wciąż się rozglądała, Aż w końcu swoje oczy na nim zawiesiła, A wtedy z jej kończyn zniknęły swoboda i siła. Jej wzrok tak mu przyćmiewał pozostałe panny, Jak blaski gwiazd przyćmiewa promyk Febusa7 poranny.W łuku złotym i strzale miłość skryta leży: Cięciwę naciąga, do ucha przykłada i mierzy. Dopóty się grot ostry w dziewczynę nie wwierca, Dopóki chłopak nie chce zdobyć jej czułego serca. Lecz teraz ją trafiła wypuszczona strzała, Przez oko w serce ugodziła i tam już została.Nie stawiła oporu bezsilna dziewczyna: Słabsze pod presją silniejszego się przecież ugina. Nie bawi ją biesiada, co się wokół toczy, Cieszy się tylko, gdy napotka wzrokiem jego oczy. Blask miłości chłonęły serca utrafione, Splatały się spojrzenia w jedną skierowane stronę.Oczy kochanków, patrząc na siebie, wiedziały, Że uczucie w piersi zasiane plon wyda niemały. Gdy w ich sercach Kupido wrąb poczynił nowy I oboje bój skończyć chcieli manewrami mowy, Dopomogła w zamiarze im Fortuna miła. Rycerz z pochodnią pannę prosi, by z nim zatańczyła; Z taką gracją i wdziękiem odrzekła mu ona, Że nawet do rana nie wyszła z podziwu Werona. Romeo zajął miejsce rozsądnie i cwanie, Przy którym ona usiąść musi, gdy tańczyć przestanie. Julia rozradowana na swym krześle siada, Zadowolona, że takiego ma teraz sąsiada. Z jednej strony Romeo, lecz po drugiej stronie Merkucjo się był usadowił, jak cesarz na tronie. Zalotnik, który zawsze u panien był w cenie: Grzecznie się wysławiał i miłe miał usposobienie.Jak ten lew pośród jagniąt, tak i on był śmiałyGdy go onieśmielone panny licznie otaczały. Chwycił uroczą Julię za dłoń śnieżnobiałą, A tak się jemu od natury w prezencie dostało, Że mroźniejsza nie była najsurowsza zimaNiż jego dłonie, choć tak blisko przy ogniu je trzyma. Ledwie jej prawej dłoni sięgnął, Julia miła Lewą dłonią dłoń kochanego Romea chwyciła. Wiedział, że on najwięcej dzisiaj cierpi dla niej. Wiedział, że go kocha — no chyba, że to udawanie. Czułą dłonią ścisnęła jego rękę czułą. Jakież szczęście w piersi Romea się wtedy wykluło! Od tej słodkiej rozkoszy mowę stracił w sumie; Ni praw swoich żądać, ni krzywd jej naprawić nie umie.Dostrzegła, że nie daje sobie chłopak rady, Bo pobladł i się zaczerwienił, potem znów był blady; Wiedziała, że z miłości głos mu odebrało, Czeka więc, aż miłość mu wreszcie zwróci mowę śmiałą. Gdy tak czekała długo, a on siedział w ciszy, Pragnęła coraz bardziej słyszeć to, czego nie słyszy, W końcu głosem niepewnym, roztrzęsiona cała, Zwróciła się w stronę Romea i tak powiedziała:

„Jak to dobrze, że jesteś. Dziękować Fortunie…”

Lecz nim resztę dopowie, to się ku niemu przysunie,Po czym język się w ustach zaklei dziewczynieI ani jedno słowo więcej z ust jej nie wypłynie.

W wielkim zadowoleniu, tracąc tremę całą,„Jakimże losu trafem”, spytał, „tak się dzisiaj stało,Że moja tu obecność jest tobie tak miła?”

Piękna Julia do zmysłów wtedy natychmiast wróciła.Uśmiech zrazu rozświetlił smutną twarz dziewczyny:

„Nie ma w tym nic dziwnego, tyś jest mój rycerz jedyny.Od Merkucja dotyku dłoń mi zmarła cała,A twoja dłoń w dobroci swojej znowu ją ogrzała”.

Na co z brwią niewzruszoną Romeo odpowie:

„Jeśli taką łaskę mi z nieba zesłali bogowie,Że swoją obecnością przyjemność ci robię,To jestem szczęśliwy — królestwo tym wygrałem sobie.I tej chwili na żadną inną nie zamienię;W niej, jeśli mogę, swego serca bym spełnił pragnienie.Od Boga bym zażądał, za cierpień sieć długą, Do końca życia wielbić ciebie i wiernym być sługą;Dowód na to otrzymasz, gdy zapragniesz szczerze;Serce nie oszuka swej pani nigdy, w żadnej mierze.Jeśli moja dłoń twoją rozgrzała co nieco,Chłodem jest takie ciepło; większy bowiem żar rozniecąTe iskry i płomienie, tak pełne uroku,Które miłość ciągle rozpala w twoim cudnym oku.Umysł ogniem się zajął i dusza stopniała,Wrze we mnie każda najdrobniejsza czująca część ciała.Jeśli mi nie pomożesz, pył ze mnie zostanie.Miejże nad tym, którego spalasz, pani, zmiłowanie”.

Równo, jak skończył mówić, przypadł koniec tańca,Julia musiała więc opuścić swojego wybrańca.Chwyciła go za rękę i trzęsąc się cała,Głosem niespokojnie szepczącym, tak odpowiedziała:

„Jesteś mój, a ja twoja, i wiesz znakomicie,Żeś mój honor wybawił; wierność ci daję na życie”.

Jakież to rzadkie szczęście, gdy kochanków dwoje Zabiera serce drugiej strony, a zostawia swoje. Szczęśliwie żyć w miłości, jeśli z łaski bożej Serce z sercem miłość wymieni i nie płaci drożej. Lecz Romeowi w sercu zrobiło się chłodniej, Gdyż nie zapytał jej o imię, a już odszedł od niej. Z udawanym spokojem, zagadnął człowieka, Jak się nazywa, skąd pochodzi ta, co go urzeka. Poznawszy imię, wiedział, że nie przyszła w gości: Jej ojcem był don Capuleti, pan uroczystości.Więc życie i śmierć jego leżą w rękach wroga! Ledwie oddychać może, tak mu ta nowina sroga. Skarży się więc żałośnie i Fortunę wini, Że z jego smutku i udręki zakpiła bogini. I miłości złorzeczy, jej to przecież siła Tak spokój, jak i wolność, z młodej piersi wypędziła.Dwa razy rozkaz dała i nadzieję złudną. Z dwojga złego mniejsze zło wybrać będzie raczej trudno. Wpierw do panny nieczułej zanosił błagania, A dziś go w wyścigu bezkresnym znów miłość pogania. Jedna wśród fal wzburzonych go trzyma kotwica. Z nowej dziewczyny nie jest taka jak z tamtej złośnica. Dlatego chce jej służyć ten kochanek młody, Choćby mu nawet przyszło umrzeć bez żadnej nagrody.Twój dzisiaj los, Romeo, jest jak los Tantala8: Bogactwo jadła ci przynosi, lecz jeść nie pozwala.

Panna w tej mierze była też nie mniej ostrożna,Badając, jak imienia jego się dowiedzieć można,Który tak ją był urzekł, że cierpi dziewczyna.Do staruszki jakiejś podchodzi i pytać zaczyna.Stara Julię swą piersią karmiła za młodu,Jak prząść i jak szyć pokazała, nie szczędząc zachodu.

„Kim są ci dwaj”, spytała Julia, „co w drzwiach stoją,A każdy z ich paziów pochodnię w ręku trzyma swoją?”

Poznawszy ich nazwiska, powtórzyła sama,Zwąc ich, jak usłyszała, młoda i przebiegła dama.

„A ten tam z maską w dłoni, powiedz, proszę, nianiu,No ten, co tam stoi pod oknem w balowym przebraniu?”

„To Romeo”, odrzekła, „z tych Montecchich właśnie,Przez których oba rody wasze długie toczą waśnie”.

Słysząc, że to Montecchi, dziewczyna smutniejeI rozpacz z jej serca wypędza radosną nadzieję.

„Że też mi kochać przyszło wroga mej rodziny?Czyż nie chcę swego dobra? Czy ja pragnę swej ruiny?”

Choć żal rozdziera serce i ściska za szyję,To panna radością na zewnątrz ból wewnętrzny kryje.Zacne damy opuszcza tak dystyngowana,Że nikt odgadnąć nie potrafi, że w niej zaszła zmiana.Pobiegła do alkowy z matki swej rozkazu.Matka i niania nie dojrzały jej krzywdy obrazu.Lecz chcąc zasnąć na łóżku, dziewczyna w boleściSnu najmniejszej nawet drobiny w głowie nie pomieści.Stosy myśli się kłębią, różne rozważania,A każde z nich spokój z jej serca, sen z oczu wygania.I już nie wie, na której położyć się stronie,Wciąż się wierci, drży przerażona i z miłości płonie.

To swój wybór pochwala, to zarzuca winę,To znów marzeń w głowie tysiące snuje co godzinę.Czasem myśli zatrzymać zaczęte staranie,Czasem przysięga dopiąć celu, cokolwiek się stanie.Strach przed zgubą i miłość ze sobą walczyły,W strasznej się bowiem walce starły przeciwstawne siły.W labiryncie miłości tak stąpa powoli,Nagle staje; nie wie, co robić — strapiona w niedoli.Ustały rozmyślania, ale łzy wciąż płyną;I tak się użala nad losu swojego przyczyną:

„O, głupia ty”, powiada, „pochwycona w sidła, Ofermo zlękniona, ciemięgo, niezdaro przebrzydła! Skąd te myśli zbłąkane w twej piersi się rodzą? Odpoczynek ci kradnąc, od praw rozsądku odwodzą.Może mu język kłamać nauczyła głowa,A twoje serce wąż ukąsił, co się w trawie chowa?Może w przyjaznych słowach zdrada tkwi przeklęta? Często wszak zatruty jest haczyk, gdzie wisi przynęta. Często pod płaszczem prawdy fałsz się skrywa cały, Który honor w hańbę zamienia tym, co zaufały. Czyż los nie tak haniebnie obszedł się z Dydoną9? Czyż Tezeusza10 nie o taką zbrodnię oskarżono? Tysiąc innych historii do myślenia zmusza, Które u Boccaccia spisano i u Owidiusza. Może się wielka zemsta nie siłą dokona, Ale drobnym podstępem będzie powoli spełniona.Dowiem się, w co wróg ojca dzisiaj grać zaczyna. Gdy stracę honor, trąbą hańby rozgłosi nowinaMoją straszną niesławę, tak ostre dmąc tony, Że ich jazgot wypełni wszystkie ulice Werony. I pośmiewisko ze mnie ludzie zrobią sobie, A ja się schowam, lecz nie hańbę, w opuszczonym grobie. Swoją myśl niespokojną rozdeptuję w pyle, Którą na próżno wytworzyły nieufności chwile. Nie, nie”, mówi, „wiem dobrze, wszechmogący Boże, Choć pochopnie się wyraziłam, to tak być nie może, W takim okazie piękna i doskonałości Podła sztuczka czy czarna zdrada przecież nie zagości. Mędrcy mówią, że oczy, to myśli mieszkanie. Pewna jestem, że mój Romeo moim pozostanie. Język posłańcem duszy ludzkość ogłosiła.Skoro widzę, że tak mnie kocha, czy mam być niemiła? Nie raz widziałam, jak się na twarzy rumieni I jak każdy policzek tryska mu żarem płomieni,A te oczy, co we mnie się wbiły jak strzały,Przekazując mi jego myśli, moje myśli znały. Co znaczył język drżący, kiedy mówił do mnie? Czemu trząsł się i czemu blady był taki ogromnie? Kiedy z nim rozmawiałam, nie był sobą cały, Na pewno zatem jego słowa nie oszukiwały. To nie spryt mu tę miłość malował na twarzy, Lecz natura, gdyż zdrada tam się zjawić nie odważy. Czego więcej mi trzeba, by przemówić do mnie? To mi starczy, żeby go kochać, służyć mu niezłomnie, By zechciał mnie uczynić prawowitą żoną, Aż po dzień gdyAtropos11 przetnie nić życia sądzoną. Może, gdy taka para jak my się pobierze, Nasze rody zawrą na wieki ze sobą przymierze”.

Łatwo siebie przekonać do żądanej rzeczy, A niepożądanej nasz umysł bez trudu zaprzeczy. Słaby argument mocno każdą myśl uściśli I obali to wszystko, co jest nie po naszej myśli. Ledwie panna skończyła zmagania męczące W swym sercu myślami toczone, kiedy gwiazd tysiące Dług blasku już spłaciły i Febus wśród nieba Porozrzucał złote promienie, mówiąc, że wstać trzeba. Niewyspany wstał z łóżka Romeo nad ranem, Gdzie z niejednym się w głowie zmagał marzeniem i planem. Teraz pod domem Julii opieszale kroczy,Ku jej oknom u góry wznosząc swoje chciwe oczy. Zobaczył ukochaną, która też na niego W oknie pilnie czekała; tak się oboje dostrzegą I uśmiechem radosnym powitają młodzi. Julia spogląda za Romeem — ten z wolna odchodzi, Oglądając się za nią często, choć jak sądzę, Rzadziej niżby chciał; powstrzymywał ostrożnie swe żądze. Czym w życiu miłość byłaby bez niepewności!Czym byłoby kochanie, w którym zazdrość nie zagości! A Julia miała pewność, że się pokochali. Gdy nikt nie widzi, patrzy za nim, aż ten zniknie w dali. Tak wzrok wytężał, chodząc koło Julii domu, Że znał każdą szybkę i szparę nieznaną nikomu. Aż tu ujrzy ogródek radosny, z którego, Jak nie zachowa ostrożności, ludzie go dostrzegą, Gdyż kwitnie tam, gdzie dziewczę ku niemu się chyli I serce radosnym uśmiechem odsłania w tej chwili. W obawie, że obnaży swą miłość tajemną, Nie postawi stopy w gęstwinie nim się zrobi ciemno. Pod czarnym płaszczem nocy, jak rycerz we zbroi,Tu przyjdzie samotnie, a wrogów się strasznych nie boi. Kogóż to nie oślepi miłość, nie ogłuszy? Komuż to nie doda odwagi, lęki tłumiąc w duszy? Tydzień lub dwa po nocach przychodził bez skutku. O mało co życia nie stracił ze złości i smutku. A Julię, która nie ma czym ukoić serca, Gdyż Romea nie widzi, smutek dręczy jak morderca. Klepsydrę wciąż obraca (gdyż jeśli dziewczyny Wiedzą, kiedy kochanek przyjdzie, to liczą godziny), Aż pewnego wieczoru, z nerwów i rozpaczy, Wychyla się z okna i w blasku księżyca zobaczy Ukochanego chłopca, więc szczęśliwa cała W dłonie zaklaszcze, które wcześniej tak załamywała. Chłopak, ujrzawszy widok, który mu był celem, Pozbył się smętnej szaty jęków, a okrył weselem. A jej radość, pozwólcie, że tutaj nadmienię, Dwakroć większa była, gdyż większe miała wpierw zmartwienie. Tę nieobecność jego tłumaczyła sobie,Że może chory albo umarł — płakała w żałobie. Miłość się boi, gdy się bać nie warto wcale, I nad tym strachem, jak nad faktem, wylewa swe żale. Z większych przyczyn trud większy. On był o jej zdrowie Spokojny, a Julia najgorsze myśli miała w głowie, Gdy on przez nieobecność jedynie boleje,Nosząc w omdlewającym sercu radosną nadzieję. Czemu się dziwić, skoro mniej cierpiał z wyroku? Miałaby się bardziej nie cieszyć z takiego widoku? Mniej się smucił i cieszył, lecz kochał szalenie;Mocniej nie kochała przez radość większą czy zmartwienie.Przecież ogniepłonęły w obojgu te same; Tak dama kochała rycerza, jak i rycerz damę. Gorzkie łzy wylewając z oczu, jak fontanna, Szeptem szlochami przerywanym tak zaczyna panna:

„Tobie życie niemiłe, mój Romeo drogi,Że tak je narażasz, przychodząc tej nocy w me progi.Jakby cię moi krewni tutaj zobaczyli,Niczym lwy dzikie rozszarpaliby cię w jednej chwili.W rozpaczy i w pogardzie, życiem zawiedziona,Nóż we własne piersi bym wbiła — niech serce w nich skona.Co mnie ucieszyć może, kiedy braknie mi cię?A jeszcze honor stracę, który cenię ponad życie”.

„Pani ma słodka, Julio”, rzekł, „żywot mój cały Od dnia urodzenia trzy siostry12 w swe ręce dostały. Na przekór wrogom snują moją nić żywota, Choć mogą ją też zerwać, kiedy przyjdzie im ochota. Lecz ten, kto chciałby przeciąć mego życia drogę, Niech sam na własnej skórze sprawdzi, że się bronić mogę.Chociaż życie swe cenię, to jednak dla ciebie Chętnie na ofiarę je złożę i ciało pogrzebię. Jeżeli miałbym tutaj przed twymi oczyma Zwrócić śmierci blask życia, co w dzierżawie człowiek trzyma, Tylko jedno by moją odchodzącą duszę Mogło zasmucić w tym rozstaniu: to, że odejść muszę, Nim poznasz moją miłość i oddanie moje,A tego, co zdobyć zamierzam, utracić się boję.Bardzo, widzisz, żyć pragnę, ale nie dla siebie, Lecz żeby cię kochać i wielbić, służyć ci w potrzebie, Aż ból śmiertelny duszę wyprowadzi z ciała”.

I przysięgi jego na koniec Julia wysłuchała.

Buzują w sercu Julii żal i miłość tkliwa.W oknie jej głowa na ramieniu strudzona spoczywa.Gorzkie łzy są świadectwem, że cierpi dziewczyna,Gdy odpowiadać Romeowi zmartwiona zaczyna:

„Ach, mój drogi Romeo, nie mów tak”, powiada, „Na samą myśl o tej tragedii robię się już blada Ze strachu i żałości wnet ducha wyzionę.I życie, i śmierć mam na szalach równo odważone. Moje serce związane tak z twoim zostało, Że wiem doskonale, iż cierpisz, mój drogi, niemało, Ale ja też po części, choć to nic nie zmienia, Znoszę wspólnie z tobą połowę twojego cierpienia. Zostawmy jednak teraz te sprawy za nami, Gdy cenisz swe zdrowie i moje, masz litość nad łzami, Co z oczu płyną, otwórz przede mną swą duszę, Gdyż tak, jak twarz twoją oglądam, serce widzieć muszę. Jeżeli chcesz mnie zhańbić, pozbawić honoru, To się błąkał będziesz i błądził, jak tego wieczoru. Lecz jeśli masz zamiary fałszem nieskażone I jeśli celem twoich pragnień jest wziąć mnie za żonę, Oddanie, które jestem swym rodzicom winna, Pójdzie w niepamięć, a z nim nasza wendeta rodzinna. Dam ci siebie i wszystko, co tylko dać mogę; Dom ojca opuszczę i z tobą ruszę w każdą drogę. Lecz jeśliby ci w głowie żądze harcowały, Żeby owoc mego dziewictwa zerwać już dojrzały, Toś oszalał, a Julia błaga cię jedynie, Byś dał jej spokój, niech ból cierpi przy własnej rodzinie”.

Chłopca nie rozpalały hultajskie ciągoty,W pełni godzien był on wstąpienia na piedestał cnoty;Jego szczęścia opisać nie potrafię ładnie,Nikt go też, kto sam nie doświadczył, w sercu nie odgadnie.

Wtedy z dłońmi ku niebu wzniesionymi stanie,Bogu dziękuje, upraszając się o pokaranie,Gdyby inaczej myślał, niż Julia mówiła.I tak jej zaraz odpowiedział:

„Pani moja miła,

Skoro takim zaszczytem pragniesz mnie obdarzyć I wyjść za mnie, to nie śmiem nawet o czym innym marzyć. W dowód czego, nim słowa obrócą się w czyny, Choć odejść muszę, serce w zastaw daję tej godziny. Jutro nim słońce wstanie, czym prędzej pojadę Do brata Laurentego prosić o mądrą poradę. To mój ojciec duchowy, co zawsze pomaga, Jak o pomoc proszę, gdy wielka mej sprawy jest waga. I jeśli tylko zechcesz, o tej samej porze Przyjdę, by ci powtórzyć to, co usłyszę w klasztorze”.

Dziewczyna się zgodziła, ale noc takowaNiczego więcej mu nie dała, niż jej czułe słowa.

Szatę zakonnik bosy miał z ubogich tkanin, Sznurem przepasaną tylko, gdyż był to franciszkanin. Nie był jednak, jak większość, błaznem nieobytym, Znał teologię, od doktorów też nie głupszy przy tym. Tajemnice natury mu nieobce były. Wielu wierzyło, że miał jakieś cudotwórcze siły. Nie ma w takich zdolnościach nic złego, dopóki Do czynienia krzywd nie zaprzęgnie się tej boskiej sztuki. Nie wolno nam potępiać żadnego rzemiosła, Chyba że praca rzemieślnika szkodę by przyniosła. Dobrocią i mądrością zjednał serca ludzi I takie u wiernych w parafii zaufanie budzi, Że ojcu Laurentemu pragnie się spowiadać Stary i młody — słowem wszyscy, co tu dużo gadać. Poważano go, nie miał mądrzejszych od siebie, Dlatego nawet księciu radą służył też w potrzebie. Choć Capuleti jego przyjaciółmi byli, To i z Montecchimi po cichu się bratał w tej chwili. Przez Romea największą miłością darzony, Jego lubił najbardziej z całej młodzieży Werony. I jak wcześniej mówiłem, zawsze znalazł jemu, Dzięki swej wiedzy, rozwiązanie każdego problemu. Poszedł Romeo, długo jednak nie zostanie. Obrazuje mu sprawę, radość i ubolewanie; Jak ją w tańcu zobaczył, jak podszedł nerwowo, By po raz pierwszy to najpierwsze z nią zamienić słowo. Rozmowę i spojrzenia mu kreślić zaczyna, I jak ich szczerze połączyła ta balu godzina, Że nadzieja na życie ani strach przed śmiercią, Dopóki żyje i oddycha tchnienia choćby ćwiercią, Nie mają takiej władzy ani takiej siły, By go do złamania przysięgi, jej danej, zmusiły. A potem, płacząc, błaga ojca duchownego, By spełnił to pragnienie, które w szczerych sercach strzegą. Tysiąc się wątpliwości rodzi w starca głowie, Tysiąc możliwych niebezpieczeństw staruszek opowie. Małżeństwo mu na razie odradza łagodnie, Mówiąc, żeby się wstrzymał tydzień albo dwa tygodnie. Lecz na nic zakochanym zda się dobra rada, Chyba że z linią ich zamiarów w zgodzie się układa. Tak samo by wskazówki ojczulka zabrzmiały, Gdyby krzyknął „Stój!” człowiekowi, co spadłszy ze skały,Jest w pół drogi do ziemi. Przestroga w tej chwili — Gdy przyjaciela swego przekonać się sili, By się w biegu zatrzymał, kiedy bicz Kupida Ból zadaje i gna do przodu — na nic się nie przyda. Po części za namową Romea, po części Myśląc, że dwóch rodzin zwaśnionych zaciśnięte pięści Małżeństwo to rozluźni i rody pogodzi, Zakonnik przystał na to, żeby się pobrali młodzi. Przez cały dzień do zmierzchu uprasza zawzięcie O sposób nieznany, co takie ziści przedsięwzięcie. Jak człowiek ranny, z bólu cierpiąc, wyczekuje, Aż medyk lekarstwo przyrządzi i przyniesie mu je, Tak Romeo wytrzymać dłużej nie jest w stanie, Lecz musi, bo inaczej Julii nigdy nie dostanie.

Nie szczędzi zatem chłopak trudów, jak widzicie,A przecież Julia dzień swój spędza równie pracowicie.Swe dole i niedole Romeo jedyniePrzed bratem Laurentym wyjawia, lecz przed kim rozwinieJulia skrywane w sercu sekrety intymne?Kto pozna jej miłość gorącą i zmartwienia zimne.Niańce swojej się zwierzy, którą to już znacie,A której Julia oczekuje teraz w swej komnacie.Jej wyjawia dziewczyna świeżą w sercu ranęI błaga, żeby ratowała jej życie zmotane.Z trudem ją przekonała do tego zadania.Uroczystą w końcu przysięgę złożyła jej niania,Że zrobi, jak jej każe, wierna, póki żyje,A sekrety panny głęboko w swej piersi ukryje.

Idzie więc do Romea zaciągnąć języka,Poznać, jaka w sprawie małżeństwa rada zakonnika.

„W sobotę”, mówi, „Julia, jeśli będzie chciała,Wyspowiada się i ślub weźmie — oto kwestia cała”.

„No, bój się Boga, chłopcze!”, odpowie mu niania,„Jak żyję, nie widziałam jeszcze takiego zagrania.Że też serca młodzieńca tyle intryg toczy.Jeśli kochasz córkę, dlaczego mydlisz matce oczy?Pod płaszczykiem świętości łatwo zadrwić możnaZ matki, co nic nie podejrzewa — a to jest rzecz zdrożna.Ale że mi tę sprawę wyjawiłeś całą,Jest to, jak świat światem, metodą raczej niebywałą.Na razie mnie i Julię zostaw teraz same.Coś wymyślę, żeby rodzina wypuściła damę.Bo włosy nieczesane na głowie migocąAlbo przez to, że sen frywolny jej się przyśnił nocą,Albo przez to, że duma o miłości próżnej,Albo sobie wstydu narobi z przyczyny przeróżnej.Wiem, że wtedy jej matka wyjść pozwoli. O tęSprawę bądź spokojny — twa Julia stawi się w sobotę”.

Przysięga mu, że matka miłością ją darzy,Choć ją niania karmiła, co też wspomnieć się odważy.

„Uroczym dzieckiem”, mówi, „była Julia mała.Boże, jak cudownie językiem ona pytlowała!Tysiąc razy lub więcej brałam na kolanaI w pupę klepałam całując, gdzie była klepana.Szczęśliwsza z pocałunków tych byłam (dasz wiary?),Niż gdyby mnie w kącie całował jaki świntuch stary”.

O Julii latach wczesnych i obecnych rzekła,A opowieść jej była drętwa i bardzo rozwlekła.Choć o swej Julii słuchał z radością niemałą,To na odpowiedzi mu jednak bardziej zależało.Lecz gdy już starowina siądzie na ogonie,To nim skończy mówić, dzień zgaśnie i knot świecy spłonie.Częściowo prawdę mówi, a częściowo kłamieZ równym zapałem, gdyż nikt kłamstwa nie dowiedzie damie.Potem sześć złotych koron wyciągnął z kieszeni:

„To za fatygę”, rzekł. „Jesteśmy zatem umówieni”.

Przez siedem lat po dwakroć jej krzywe kolanaNie ukłoniły się tak nisko jak teraz. Zjednana,Przyrzekła wykorzystać każdą wolną chwilę,By jego szczęściu pomóc; po czym skłoniła się mileI do domu ruszyła, gdzie czeka dziewczyna.Drzwi komnaty zamknie i mówić z uśmiechem zaczyna:

„Dobre wieści przynoszę, porzuć swoje żaleI raduj się dziewczyno moja, bo jest doskonale.Za najszczęśliwszą w świecie uważaj się, miła:Tak szybko tak cnego rycerza tak pięknieś zdobyła.Najprzystojniejszy w mieście, dobrze zbudowany,Jego wdziękom nie dorównują te inne młodziany.Mądry w swych rozważaniach i uprzejmy w mowie”.

I pod niebiosa go wychwala — czegóż to nie powie.

„O czym innym mów”, rzekła, „bo to nie nowina.Jaka odpowiedź w sprawie ślubu?”, spytała dziewczyna.

„Boję się”, mówi, „że cię nagła radość zrani”.

„Nie mam czasu na gierki, co się podobają niani”.

Pomyślcie, jak szczęśliwa mogła być w tej chwili,Słysząc, że na sobotę datę ślubu wyznaczyli.

I rozmowę z Romeem przytoczyła pannie,„On wtedy do mnie, a ja jemu…”, mówiąc nieustannie.

O wszystkim powiedziała staruszka z ochotą,Pomijając tylko fakt jeden: że dostała złoto.

„Wierz mi, że nie ma”, mówi, „większej w życiu straty,Niż strata czasu. Kiedy wspomnę, jak sama przed laty,W szesnastej bodaj wiośnie, młodzieńca na okuMiałam, a dojrzała już byłam od, śmiem twierdzić, roku.Rzewnie za utraconą płakałam rozkosząI nie raz jeszcze łzy w tym życiu moją cerę zroszą.Szkoda by było, o tak, i grzech, moja miła,Gdybyś swoją radość szczęśliwą wniwecz obróciła.Nad żadną tak nie będziesz ubolewać winą,Jak nad opieszałością swoją, zgryzoty przyczyną”.

Ta, co by Julię odwieść mogła jednoznacznie,W orędowniczkę się zmieniwszy, przekonywać zacznie.Jeśli wpadnie mężczyźnie jaka panna w oko,To gdy mu spieszno, do sakiewki niech sięga głęboko.Dwóm typom mężczyzn drzwi się nigdy nie otwiera.Pierwszy: biedny zalotnik; drugi: majętny, a sknera.Serca wzruszy, kto złotem posypie bogato.Większą wartość osiągnąć można za drobną opłatą.Nie wiem, w jakiej to książce przeczytałem o tym,Że nie da się lepiej ryb łowić, niż haczykiem złotym.I tak siedząc, prowadzą o Romeo gadkę,Śmieją się obie na myśl o tym, jak tu zmylić matkę.Znalazły dobry pretekst, ale nie wiem jaki;Do spowiedzi w sobotę poszła, jak te wolne ptaki.Julia dobrze wiedziała, jakie ma skłonnościJej matka rodzona i kiedy się wścieka czy złości,Więc z powagą na twarzy i schludnie ubrana

Kontakt

Jarek Zawadzki http://[email protected]

Tłumacz literatury pięknej z języka angielskiego i z języka chińskiego. Członek zwyczajny Stowarzyszenia Tłumaczy Literatury.

Notes

[

←1

 Arthur Brooke (zm. 1563 r.)

[

←2

 Mojry — greckie boginie losu

[

←3

 Bandello pisze Capelletti (czyt. KapellEtti), Boisteau używa pisowni Capellets (czyt. KapelE), a Brooke stosuje formę Capulet (czyt. KApjulet).

[

←4

Bandello pisze Montecchi (czyt. montEkki), Boisteau używa pisowni Montesches (czyt. mątEsz), a Brooke stosuje formę Montague (czyt. mOntagju).

[

←5

 W oryginale: „would have chosen to their rape”. Wyraz „rape” znaczy zarówno „porwanie”, jak i „gwałt”. Wers ten można zatem przetłumaczyć również tak:

Pannę ładną i zgrabną zobaczył po chwili, Którą to Parys i Tezeusz chętnie by zgwałcili.

[

←6

 Mitologia grecka podaje, że kto się napił wody z rzeki zwanej Letą, ten o wszystkim zapominał.

[

←20

 Słońce

[

←21

 Mojry — boginie losu

[

←22

Tytani i tytanidy to dzieci Uranosa (boga nieba) i Gai (bogini ziemi). Jedną z nich była Febe (czyli jaśniejąca) kojarzona z Selene (swoją de facto siostrzenico-bratanicą), boginią Księżyca. Febe była też babcią Apollina (boga słońca, zwanego też Febusem, czyli jaśniejącym) i Artemis (bogini m.in. Księżyca). Z kontekstu wynika, że chodzi tutaj raczej o Słońce.

[

←23

 Chodzi o Helenę, porwaną do Troi przez Parysa.

[

←24

 Por. J 11,9.