Merry F*ucking Christmas - Karolina Wilczęga - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Merry F*ucking Christmas ebook i audiobook

Wilczęga Karolina

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

521 osób interesuje się tą książką

Opis

Zwykły świąteczny lot z Denver do Bostonu zmienia się w koszmar, kiedy burza śnieżna uziemia setki pasażerów w jednym z luksusowych hoteli. Hailey Campbell, która co roku spędza święta z rodziną i wierzy w ich magię, tym razem musi pogodzić się z innym scenariuszem. Trafia do apartamentu z przystojnym i aroganckim mężczyzną. James Donovan – ceniony prawnik i uosobienie klasy – wraca do Bostonu po raz pierwszy od lat.

Kiedy James spotyka Hailey, od razu między nimi iskrzy. Nie ukrywają obopólnej niechęci, ale są zmuszeni dzielić wspólną przestrzeń. Eskalacja ich konfliktu jest na takim poziomie, że nie ujawniają swoich imion. On dla niej jest Królem Ego, a ona dla niego Śnieżynką. Jednak z każdą godziną przebywania razem siła nienawiści przybiera inną postać. On dostrzega w niej piękną kobietę z twardym charakterem. Ona widzi w nim przystojnego, aczkolwiek zbyt pewnego siebie człowieka, któremu się nie odmawia.

Tama emocji pęka. Hailey i James decydują się na krótką, anonimową znajomość. Kilka dni szczerych rozmów, namiętne noce i obietnica, że po wszystkim każde z nich wróci do swojego świata. Jednak czy emocje i uczucia mogą mieć termin ważności?

Czy świąteczne cuda naprawdę się zdarzają? Czy los ma moc, aby połączyć dwoje ludzi?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 315

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 34 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Bartosz GłogowskiAleksandra Nowicka

Oceny
4,7 (11 ocen)
9
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jolanta0505

Nie oderwiesz się od lektury

Nasuwa mi się tylko jedno pytanie🙈 będzie ciąg dalszy 🤔🤔🤔 Bardzo polubiłam głównych bohaterów ❤️❤️❤️ Chętnie jeszcze o nich poczytam 😁😁
10
bodzio86

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna historia 🤌🏻
10



Rozdział 1

Hailey



I just want you for my own

More than you could ever know

Make my wish come true

All I want for Christmas is you

You, baby1

Wzdycham, kiedy kolejny raz słyszę znajomą piosenkę w radiu. Prawdę mówiąc, nie dziwię się, że Mariah Carey do dzisiaj ma tak ogromne profity z tego utworu. Umówmy się, kto nagrał coś równie dobrego? Nie ma chyba drugiej tak chwytliwej piosenki świątecznej jak ta – jesteśmy nią bombardowani od początku grudnia, a nawet wcześniej. Choć sama uwielbiam święta, to ten utwór nie wprowadza mnie już w tak radosny nastrój jak kiedyś. Kiedy byłam dzieckiem, bardziej ekscytowałam się świętami, prezentami, dekorowaniem domu czy ideą Świętego Mikołaja. Dzieci są zafascynowane wolnymi dniami od szkoły i tym, że wszystko wokół nich błyszczy. Jednak święta są dla mnie czymś niezwykłym – spędzaniem czasu w gronie najbliższych, a także przede wszystkim przeżywaniem tych dni w duchu prawdziwej miłości.

Mimo że mam dwadzieścia trzy lata, ten czas za każdym razem przynosi mi chwilę ulgi. Szczególnie kiedy wracam do Bostonu, do rodzinnego domu, czuję, jakbym zrzucała z siebie duży ciężar. W tym roku również spędzę ten wyjątkowy czas z rodzicami, bratem, jego żoną i ich dwiema cudownymi córeczkami. Wprost nie mogę się doczekać, aż je uściskam, a przede wszystkim – kiedy otworzą prezenty. To ja jestem tą ciocią, która rozpieszcza swoje bratanice – i prawdę mówiąc, uwielbiam to.

Jest dwudziesty grudnia, a ludzie w pracy zaczynają szaleć. Ja udekorowałam swoje biurko już pierwszego grudnia. Jak zawsze postawiłam na figurki z Mikołajami, a także świąteczną salaterkę z cukierkami w kształcie bombek. Na parapecie ułożyłam łańcuch z kolorowymi bombeczkami i światełkami. Pominęłam jemiołę, bo i tak co roku rozczarowuję się swoim życiem prywatnym. Durna gałązka niewiele zmieni.

Mieszkam i pracuję w malowniczym Denver. Nie wiem dlaczego, ale od zawsze czułam, że właśnie tutaj odnajdę siebie. Narastało we mnie przekonanie, że to moje miejsce na ziemi. To naprawdę malownicze miasto. Ogromne zaspy śniegu, w których odbijają się promienie słońca. Uwielbiam to, że z miasta widać piękne góry – to stwarza niezwykle surowy klimat. Zimy w Bostonie są wilgotne i nie mają tej aury co w Denver. Najpierw studiowałam w Leeds School of Business w Boulder – typowym miasteczku studentów, gdzie życie tętni egzaminami, imprezami i wypadami za miasto. Po skończeniu licencjatu postanowiłam znaleźć uczelnię w Denver. Nie chciałam jeździć prawie godzinę na zajęcia, a na dodatek zimą często są zamiecie czy burze śnieżne, które utrudniają dotarcie na miejsce. Na moją decyzję wpłynął też fakt, że ponad rok temu rozpoczęłam pracę w Aspen Strategies. Firma działa w całym Kolorado, a ja dołączyłam do jej zespołu w Denver. Zajmujemy się wspieraniem firm w podejmowaniu strategicznych decyzji. Skupiamy się na analizie rynku, tworzymy plany rozwoju, a także doradzamy w sprawach finansowych i organizacyjnych. Specjalizujemy się również w zarządzaniu projektami, przejęciami, a także fuzjami.

Jestem koordynatorem projektów – pilnuję terminów i zarządzam zadaniami w zespole, aby wszystko działało tak, jak należy. Na korzyść naszego klienta i dla dobra jego firmy, ale również naszego wizerunku. Koordynuję pracę analityków, prawników czy specjalistów od marketingu. Dbam o to, aby każdy z nich dotrzymywał terminów.

W tej chwili pracuję nad sprawą jednej z firm z branży spożywczej, która została oskarżona o zanieczyszczenie środowiska. Skandal odbił się szerokim echem w mediach, przez co jej wizerunek mocno ucierpiał. Właściciele postanowili skorzystać z naszych usług, przerażeni skalą gróźb. W związku z tym musimy podjąć działania dwuetapowe. Przede wszystkim zaangażować w sprawę prawników, ale i zespół do spraw marketingu, który pomoże im wykaraskać się z tego gówna. Niestety gdy tylko poznałam państwa Rowanów, zaczęłam przeczuwać, jak to się potoczy. To ludzie, którzy nie potrafią przyznać się do błędu, a niestety w dzisiejszych czasach wszystko jest dostępne na wyciągnięcie ręki. W mediach społecznościowych krążą filmiki, jak z jednej z fabryk spuszczane są do rzeki zanieczyszczenia. Komentarze są tak zmasowane, że trudno będzie to wszystko ogarnąć.

Właśnie jestem w trakcie pisania e-maila do działu marketingu z prośbą o przysłanie mi ich pomysłów na ratowanie wizerunku tej firmy. Od tygodnia nad tym pracują i jak na razie jedyna odpowiedź to martwa cisza, której nie lubię. Jeśli nie chcemy, aby dalej tonęli w gównie, musimy wymyślić coś konkretnego. Po chwili rozlega się pukanie do mojego biura.

– Proszę.

Drzwi się otwierają, a w nich staje Jade z kubkami parującego napoju. Od razu uderza mnie zapach kawy i pobudza moje zmysły. Dziewczyna uśmiecha się od ucha do ucha, a jej niesforne brązowe włosy spływają kaskadą na ramiona.

– Ostatnia kawka z pracowniczego ekspresu przed świąteczną przerwą?

Unosi urocze czerwone kubki, na jednym widać renifera z wielkim, czerwonym nosem, a drugi jest z podobizną Świętego Mikołaja. Odsuwam się od laptopa i kiwam głową.

– Chyba będzie mi potrzebny ten napój od Boga. Inaczej zwariuję.

Jade chichocze, po czym wchodzi do środka. Pochodzi do biurka i stawia na nim kubek, a sama zajmuje miejsce przede mną. Od razu biorę do ręki mojego renifera i upijam porządny łyk kawy. Przymykam oczy z zachwytu.

– Zawsze wiesz, kiedy cię potrzebuję – mruczę.

– Oczywiście, że wiem – stwierdza pewnie. – Lata spędzone z tobą w akademiku oraz na uczelni zrobiły swoje. Dodatkowo mieszkamy razem, więc to zdecydowanie podchodzi pod syndrom sztokholmski.

Śmieję się głośno. Z Jade poznałyśmy się na studiach. Połączyły nas wspólne zainteresowania, a przede wszystkim podobny temperament i poczucie humoru. Jest dla mnie jak siostra, ponieważ pomagałyśmy sobie od początku naszej znajomości.

– Oj tam, podejrzewam, że tęsknisz za tymi czasami.

Przyjaciółka unosi brew.

– Oczywiście, że tęsknię. Szczególnie za twoim poukładanym jak kostka życiem, czasem na naukę oraz imprezy, no i oczywiście brakiem jakichkolwiek odstępstw od normy. – Uśmiecha się nad kubkiem. – Nigdy nie wyluzowałaś się w stu procentach. Dopiero gdy wynajęłyśmy razem mieszkanie, lekko się ogarnęłaś.

– Nieprawda! – odpieram zarzut. – Po prostu byłam dobrze zorganizowana, kiedy ty wiecznie czegoś szukałaś i byłaś ze wszystkim ostatnia.

Jade przewraca oczami.

– Ja po prostu mam ten artystyczny bałagan zawsze i wszędzie.

Mimo że jesteśmy przyjaciółkami, to jesteśmy zupełnie inne. Jade zdecydowanie jest temperamentna i niepoukładana, jednak odnajduje się w tym idealnie. Ja mam podobną energię do niej, jednak uwielbiam porządek. Nawet teraz, mieszkając razem, mamy swoje rytuały.

– Jak przygotowania do świąt? Twoja mama zdążyła zadzwonić i opowiedzieć ci, ile rzeczy przygotowała?

Parskam śmiechem.

– Zadzwoniła rano i zaczęła od tego, że jadą dzisiaj z tatą na zakupy. Mój brat ma przyjechać z żoną i córeczkami, więc dla mamy to gotowanie prawie jak dla armii.

– Eh… ten Daniel… – mówi z rozmarzeniem. – Szkoda, że wcześniej go ze mną nie poznałaś.

Odkładam kubek na biurko i patrzę na nią z niedowierzaniem.

– Uwierz mi, że ostatnie, czego bym chciała, to abyś zakręciła się wokół mojego brata – odpowiadam z powagą. – Poza tym… w momencie, w którym zobaczyłaś jego zdjęcie, był już z Sarą.

Moja bratowa jest naprawdę cudowną kobietą – idealną dla Daniela. Jest dla niego łagodna i wyrozumiała, a on sam nie ma łatwego charakteru. Połączenie jego i Jade byłoby chyba bombą nuklearną.

– Twierdzisz, że nie byłabym godna twojego brata? – pyta z udawaną urazą.

Kiwam głową.

– Uważam, że bezpieczniejsze będzie znalezienie faceta, który pokocha ciebie i twoje skłonności do bałaganu, niż takiego, który rozniesie ciebie i wasz dom w drobny mak.

– Wyszłabym z tego pojedynku cało.

Uśmiecham się do niej i kręcę głową.

– W to nie wątpię. A jak twoja mama?

Jade wzrusza ramieniem.

– Dzwoniła, że nie może się doczekać, aż spędzimy trochę czasu razem. Odkąd tata zmarł, zawsze z utęsknieniem wypatruje mojego powrotu do domu. Najlepiej, żebym wróciła tam na stałe. Nigdy mnie o to nie prosiła, ale wiem, że tego by chciała.

Ojciec mojej przyjaciółki zmarł rok temu. Jade bardzo to przeżyła, dlatego teraz każde wolne dni spędza z mamą. Jej dom rodzinny jest w Toronto, ale tak jak ja bardzo chciała wyjechać do Denver.

– Nie dziwię się – mówię smutno. – Jesteś jedynaczką, a kiedy żył tata, mieli tylko siebie.

– Wiem. – Jade wzdycha. – Niemniej jednak mama zrobi moje ulubione brownie, a za to warto lecieć cztery godziny do domu. Byle poczuć jej miłość.

Każda z nas ma ciepły dom i kochających rodziców. Święta czy inne dłuższe przerwy zawsze spędzałyśmy w domach rodzinnych. Miałyśmy masę wspólnych weekendów, dlatego ten wyjątkowy czas poświęcałyśmy rodzinom.

– Kupiłam mamie na święta zegarek z grawerem. Oprócz tego słodycze, kilka książek i jej ulubione kosmetyki, które co roku ode mnie dostaje. Jest od nich uzależniona i uważa, że nigdy nie miała lepszych.

– Ja również kupiłam prezenty – odpowiadam z zadowoleniem. – Mam wszystko spakowane i dziękuję Bogu, że się wyrobiłam. W zeszłym roku kupowałam prezenty w dniu wylotu do domu!

Jade zaczyna się śmiać.

– Pamiętam! Biegałaś po centrum handlowym, jakbyś miała robaki w tyłku.

Dla mnie to nie było ani trochę zabawne. Musiałam się naprawdę nabiegać, aby wszystko kupić. A wieczorem miałam lot do domu. To był naprawdę szalony czas i chyba nigdy więcej nie chcę go powtórzyć.

– Dlatego cieszę się, że tym razem mam wszystko kupione wcześniej.

Jade kiwa głową.

– Dobra. – Wstaje i zgarnia swój kubek. – Idę do pracy.

Unoszę brwi.

– Nad czym pracujesz?

Jade poprawia swoją marynarkę i patrzy na mnie zadowolona.

– Robię analizę finansową dla naszego klienta. Firma popłynęła przy jednym zakupie i teraz tonie w długach. Ich rozmowa ze mną była krzykiem rozpaczy. Staram się znaleźć im jak najlepsze wyjście z sytuacji, choć to gówniane światełko w tunelu jest zasypane kilogramami ziemi.

Prycham i zerkam na laptopa i moją sprawę.

– U mnie nie lepiej – odpowiadam rozgoryczona. – Wszyscy żyją świętami, bo choć określiłam jasno terminy, to każdy jakby lewituje w innej galaktyce. Marketing nie odpisuje, kancelaria prawna potrzebuje kilku dni, a wiadomo, że za parę dni zaczynają się święta. Mam nadzieję, że jutro będziemy w komplecie na spotkaniu.

Przyjaciółka rozkłada ręce w geście bezradności.

– Okres świąteczny odbiera ludziom zdolność logicznego myślenia. Musimy to przetrwać.

To prawda. Każdego roku jest to samo – totalne wariactwo i szaleństwo świąteczne. Choć uwielbiam święta, to jednak w pracy staram się nadal myśleć trzeźwo. Jesteśmy odpowiedzialni za swoje projekty, a ja nie chcę zawieść tych, którzy mi zaufali. Jade macha mi na pożegnanie.

– Widzimy się w mieszkaniu? – pyta, stając przy drzwiach. – Zobaczymy, jak pójdzie moja randka, ale sądząc po tym, że gość mi nie odpisuje, mogę szybko się ulotnić.

Przytakuję.

– O ile wcześniej nie zwariuję, nie popełnię żadnej zbrodni, która sprawi, że zostanę aresztowana, to tak.

Przyjaciółka śmieje się i wychodzi, zostawiając mnie samą w gabinecie. Między innymi dlatego lubię swoją pracę. Możemy wspólnie rozmawiać i analizować wiele spraw, ale również się wspierać, co jest bardzo ważne. Poza tym lubimy spędzać ze sobą czas w domu, gdzie obie realizujemy swoje pasje. Jade gra na gitarze i co rusz daje mi prywatne koncerty, a ja uwielbiam czytać książki. Z tej pasji zrodziła się miłość do pisania, jednak póki co są to historie do szuflady.

Po południu ruszam do bufetu, aby coś zjeść. Od kawy z Jade nic nie jadłam, nie licząc jabłka i kanapki z serem. Mój żołądek upomina się o kolejną porcję jedzenia, dlatego w pośpiechu przemierzam korytarz, a zapach potraw niemal przyciąga mnie do środka. W pomieszczeniu siedzi kilka osób, które zajadają się przysmakami. Pani Tessa udekorowała cały bufet w piękne czerwono-srebrne łańcuchy. Pojedyncze bombki zwisają z żyrandoli, a w kąciku stoi dmuchany Mikołaj. Podchodzę do lady, zgarniam tacę i od razu kładę na talerz dwa plasterki szynki z indyka w sosie oraz purée ziemniaczane. Do tego dokładam sobie piernik i oczywiście gorącą czekoladę. Kiedy podchodzę do kasy, pani Tessa uśmiecha się z radością.

– Nareszcie! – Klaszcze w dłonie. – Już się bałam, że nigdy nie wyjdziesz z tego biura!

Przesuwam tacę. Uwielbiam tę kobietę, bo jest dla nas jak babcia, która pilnuje, aby każdy przyszedł i zjadł porcję swojego jedzenia.

– Jak pani widzi, jestem i mam się dobrze – odpowiadam z rozbawieniem. – Poza tym przed świętami nigdy nie mam na nic czasu, ponieważ muszę ścigać tych, którzy mają czas na wszystko.

Kobieta śmieje się cicho i poprawia swój fartuszek.

– Taki urok świąt.

Kiwam głową. Tessa podlicza mój obiad, a ja płacę i ruszam do wolnego stolika. Prawdę mówiąc, nie mam ochoty z nikim rozmawiać, bo jedyne, czego mi teraz trzeba, to cisza. Zastanawiam się, jak rozwiązać problem z marketingiem. Nie mogę dłużej czekać. Im bardziej to wszystko się ciągnie, tym gorzej dla mojego klienta, który jest bombardowany w sieci niewybrednymi wyzwiskami. Chyba nikt nie ma ochoty takich czytać. Nawet, jeśli, do cholery, to się im należy.

Wcinam plastry soczystego indyka i wchodzę na Facebooka. Relacje moich znajomych są doprawdy urocze. Niektórzy ubierają świąteczne drzewko, inni pakują prezenty, w tle świąteczne kolędy i tyle radości, ile tylko można udźwignąć. Jedne koleżanki są w ciąży, jeszcze inne wychodzą za mąż. W święta zapewne będzie wysyp świątecznych zaręczyn, na które wprost nie mogę się doczekać. Tak jakby święta i walentynki nie były wystarczająco przemielone.

Skroluję dalej posty, aż nagle na ekranie pojawia się zdjęcie mojego brata. Uśmiecham się pod nosem i od razu odbieram.

– Błagam, tylko nie mów, że mama wymyśliła coś niezwykłego i musimy połączyć siły, aby ugasić jej zapał do gotowania.

Daniel zaczyna się śmiać.

– Niestety, ale na to już za późno – stwierdza z rozbawieniem. – W tym roku mama przechodzi samą siebie. Praktycznie od zeszłego tygodnia sprząta, gotuje, pierze, dekoruje dom. Istna rewolucja.

To prawda. Mama w zeszłym tygodniu miała czas, aby porozmawiać ze mną jedynie przez pięć minut, bo musiała posprzątać dosłownie każdy skrawek naszego domu. Tłumaczę, że przyjeżdżają dzieci i wnuki, a nie inspekcja, jednak ona na to kompletnie nie zważa.

– W takim razie, czemu zawdzięczam ten telefon?

Zabieram się za kawałek ciasta. Nabijam na widelczyk słodkość i wkładam do ust.

– Nie mogę zadzwonić i zapytać, co słychać u siostry?

Prycham.

– Ty nigdy nie dzwonisz, aby tak sobie porozmawiać.

Brat wzdycha.

– Ranisz moje serce – mówi zbyt teatralnym głosem. – Poza tym jesteś tak zajętą kobietą, że wcale się nie dziwię, iż w swoim grafiku nie masz czasu na żadnego fajnego faceta. Rodzice pewnie liczą na świąteczny cud i moment, kiedy przyprowadzisz do domu swojego wybranka. Przynajmniej mama tak myśli.

Przewracam oczami.

– To raczej kwestia tego, że mam pecha do mężczyzn.

– Żeby mieć pecha, trzeba najpierw kogoś do siebie dopuścić.

Odkąd przeprowadziłam się do Denver, mój świat skupia się na studiach, a także pracy – aby odciążyć rodziców. Chłopacy na uczelni wydawali się być dla mnie niedojrzali. Podobałam się im i dawali mi to odczuć, jednak dla nich priorytetem było zaliczenie jak największej liczby lasek na studiach. Po dwóch randkach oczekiwali, że rozłożę posłusznie nogi i będę kolejnym nazwiskiem na ich liście. Po kilku próbach szybko się zniechęciłam. Jedyne zauroczenie, jakie pamiętam do dziś, to wzdychanie do mojego sąsiada, który był ode mnie sporo starszy. Zanim ja dorosłam, on wyjechał i zapewne założył swoją rodzinę. W każdym razie nie widziałam go od ponad dziesięciu lat. Był dobrym kumplem mojego brata, stąd mogłam sobie do niego wzdychać, ile chciałam. Podejrzewam, że teraz jest uroczym człowiekiem i dobrym mężem dla swojej żony.

– Czy to będzie temat przy świątecznym stole? – mruczę.

Daniel zaczyna się śmiać.

– Wiesz dobrze, że to ulubiony temat rodziców. Ich córeczka wyjechała z domu od razu po liceum, i to na dodatek daleko od nich, ponieważ poczuła, że Boston to nie jej miejsce na ziemi.

Zjadam ostatni kęs ciasta i popijam go łykiem czekolady. Chryste, ale słodkie! Chyba dzisiaj przekroczyłam swój limit kalorii.

– Robię wszystko zgodnie ze swoim sercem.

Po drugiej stronie słyszę zgiełk miasta.

– Jesteś dobrą kobietą – stwierdza jak gdyby nigdy nic. – I zasługujesz na wszystko, co najlepsze. Sama dobrze wiesz, że popierałem twój wyjazd.

Mój brat od początku wspiera moje wybory. Kiedy powiedziałam mu, że chcę studiować w Denver, od razu wykazał się zrozumieniem i był ze mną, kiedy przedstawiałam swoją decyzję rodzicom. Jest dla mnie ogromnym wsparciem i nie wyobrażam sobie życia bez niego.

– Za to jestem ci wdzięczna, ale jeśli możesz, nie zaczynaj tematu mojego statusu związkowego. Dobrze wiesz, że nikogo nie mam i to się na razie nie zmieni.

– Naprawdę nie ma w Denver faceta, który rzuciłby cię na kolana?

Dopijam czekoladę i wycieram usta serwetką.

– Raczej to kwestia tego, że ja nie dam się rzucić na kolana – oznajmiam. – Wiele poświęciłam, aby być w tym miejscu, w którym jestem. Nie chcę kogoś, kto zaburzy moje poczucie własnej wartości.

– A ktoś próbował?

– Wielu – mówię cicho.

Daniel wzdycha.

– W takim razie nie będę naciskał i obiecuję, że będę cię bronić przed rodzicami przy świątecznym stole.

Rodzice nie naciskają na mnie z pewnymi tematami, choć mają swoje domysły. Przede wszystkim mój wyjazd do Denver był podejrzany. Na początku myśleli, że kogoś poznałam, dlatego chciałam zmienić otoczenie. Nie za bardzo rozumieli, że po prostu potrzebowałam się usamodzielnić. Nie być pod ich ochronnym płaszczem. Chciałam się sparzyć. Chciałam, żeby moje błędy zabolały, bo jak inaczej nauczyć się żyć?

– W takim razie dziękuję ci za wsparcie – odpowiadam z rozbawieniem. – Co u Sary i dziewczynek?

– Wspaniale. Sara rozpoczyna kurs gotowania u szefa kuchni w pobliskiej restauracji. Jest niezwykle podekscytowana. A Ruby i Ella aż kipią z radości na myśl o świętach, zwłaszcza że babcie szaleją z prezentami.

Zaczynam się śmiać. Uwielbiam moje bratanice, bo są absolutnie urocze. Kocham je i sama rozpieszczam, ile się da.

– Nie mogę się doczekać, aż je zobaczę! Powiedz, że ciocia za nimi tęskni.

– Och, uwierz mi, że one to wiedzą. Nie mogą się doczekać, aż cię zobaczą.

Uśmiecham się pod nosem. Córki mojego brata są moimi promyczkami. Niejednokrotnie Sara, rozmawiając ze mną przez kamerkę, nie może ich opanować, ponieważ krzyczą na zmianę. Rozmawiamy z bratem jeszcze przez moment, a potem rozłączam się i wracam do pracy. Mam nadzieję, że dotrzyma słowa i uratuje mnie przed rodzicami, a szczególnie przed mamą. Moje nieistniejące życie uczuciowe za każdym razem jest ulubionym tematem rozmów ciotek i wujków. Dla nich to jest nie do pomyślenia, aby młoda kobieta nie miała nawet chłopaka. Mam to gdzieś, ponieważ gówno powinno ich to obchodzić. Z kolei rodzice pytają, ale nie naciskają. Zapewne ich pytania wynikają z troski, nie z przymusu. Od zawsze miałam powodzenie wśród chłopaków, jeszcze za czasów liceum. Chodziłam na randki, spotykałam się z wieloma kolegami, ale za każdym razem coś sprawiało, że nie chciałam kontynuować znajomości.

Nikt nie wie, że po przyjeździe do Denver na studia zaszalałam na jednej imprezie i pozwoliłam sobie na chwilę wolności. Stwierdziłam, że jeśli nie dopuszczę nikogo do siebie, to odbiorę sobie szanse na poznanie kogoś niezwykłego. Tak się stało. Poznałam tam fajnego faceta, który studiował prawo. Sebastian był trzy lata starszy ode mnie i potrafił rozbawić mnie do łez. Zaczęliśmy się spotykać, a ja chciałam więcej. Pierwszy raz pragnęłam zaufać i dać się porwać w wir uczuć. Nic nie zapowiadało katastrofy. Spędzaliśmy razem coraz więcej czasu, aż w końcu pojawił się pierwszy pocałunek. Tak cudowny, że motyle w moim brzuchu latały jak szalone. Byłam szczęśliwa. W nowym miejscu znalazłam miłość i chciałam, aby tak zostało.

Po niedługim czasie poszliśmy do łóżka. Był to mój pierwszy raz i… jedyne, co pamiętam, to ból, który przeżywałam tamtej nocy. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam Sebastiana w innym świetle. Mężczyzna był zajęty tylko sobą. Pchał mocno i kompletnie nie zajął się mną tak, jak sobie wyobrażałam. Czułam się jak trofeum do wygrania, a nie jak człowiek. Jedyne, czego pragnął, to szybko dojść, a jego słowa sprawiły, że wszędzie byłam sucha jak wiór.

Masz zajebiste cycki.

Kurwa, ale ciasno.

Ja pierdolę, zaraz spuszczę się w tobie.

Zero delikatności, którą miał w sobie wcześniej. Byłam niedoświadczona, dlatego te słowa przy pierwszym razie budziły we mnie obrzydzenie. Brak jakiegokolwiek zrozumienia, że pragnę czuć się zaopiekowana. Dla niego liczyło się to, że jemu było dobrze. Po wszystkim chciało mi się płakać, jednak on stwierdził, że dramatyzuję. Mówił, że to normalne i właśnie zrobił ze mnie prawdziwą kobietę.

Pamiętam wieczór, kiedy wróciłam do akademika i weszłam pod prysznic. Woda obmywała moje ciało, tworząc czerwoną kałużę pod nogami, a ja zaniosłam się łzami. Sebastian nie zasługiwał na żadną, nawet najmniejszą cząstkę mnie. Okłamał mnie. Gwoździem do trumny okazał się fakt, że należał do grupy chłopaków, którzy podrywali najładniejsze dziewczyny ze studiów i rozpracowywali je, aby ostatecznie zaliczyć. Dowiedziałam się potem, że ponoć byłam jedną z trudniejszych dziewczyn, bo dopiero po niecałych trzech miesiącach wylądowaliśmy w łóżku. Tę chwilę zapamiętam do końca mojego życia.

Ten ból.

To serce, które pragnęło miłości, a dostało baty.

Wtedy zrozumiałam, że mężczyźni kłamią i manipulują, aby dostać to, czego chcą. Ta sytuacja dała mi jasną i klarowną odpowiedź na to, czego mam unikać. Zobowiązań, uczuć czy miłości. Nie przypuszczałam, że zawiedzione zaufanie może zaboleć bardziej niż cokolwiek innego. Od tamtej wpadki nie angażowałam się uczuciowo. Fakt, nadal miałam ogromne powodzenie, ale nie byłam już tą naiwną dziewczyną.

Zmieniłam się.

Ta sytuacja zmieniła mnie na zawsze. Słodkie słówka nie robią na mnie wrażenia, ponieważ już raz się na nich sparzyłam. Od tamtego czasu miałam dwie nocne przygody, które przynajmniej w jakimś stopniu były dla mnie seksualnie przyjemne, ale nad ranem opuszczałam łóżko, nie dając mężczyznom nawet możliwości rozmowy. Może nie było to życie, o jakim marzyłam, ale zawsze coś. Przynajmniej w pracy byłam szczęśliwa i usatysfakcjonowana, a cała reszta? Mam nadzieję, że kiedyś coś się zmieni, a jeśli nie, to po prostu będę szczęśliwą singielką do końca swoich dni. Z pewnością nie na łasce żadnego fiuta, który będzie bawił się moimi uczuciami, kiedy tylko przyjdzie mu ochota.

Choć bywało, że podczas walentynek czy świąt miałam momenty smutku, to starałam się wypełniać je pozytywnymi myślami. Obecność rodziców, a także mojego brata z żoną i ich córeczek, to coś, co zawsze mnie w jakiś sposób uspokaja. Daje nadzieję i poczucie, że ktoś mnie kocha bezwarunkowo. Bez podchodów czy chęci dostania czegoś ode mnie. Tak po prostu. Znam smak cierpienia i choć wiele uroczystości czy świąt przypomina mi o tym, że kiedyś się sparzyłam, to staram się myśleć pozytywnie.

Do późnego popołudnia pracuję i nie odrywam się od laptopa. Dzięki Bogu, udaje mi się dobić do działu marketingu i już mam jakiekolwiek opracowanie problemu moich klientów. Mogę ruszyć do przodu i przede wszystkim wysłać im nasze ustalenia. Będą mieli prezent na święta. Po skończonej pracy wysyłam Jade SMS-a, że po drodze wskoczę na szybkie zakupy. Dzięki temu, że mieszkamy razem, możemy wymieniać się obowiązkami. Mimo że wyjeżdżamy na święta do domów, mamy zwyczaj robienia wigilii w naszym mieszkaniu. Uwielbiamy to i kultywujemy tę tradycję od studiów. Mamy małą choinkę, którą ubieramy, a potem siadamy do pieczonego kurczaka i ciasta czekoladowego. Być może nie są to święta, jakie wyprawiają nasze mamy, ale są – i to jest dla nas ważne. Kameralna kolacja w świątecznym nastroju jest dla nas idealna.

Wychodzę z budynku, od razu otulając się ciaśniej szalem. Jest tak zimno, że mój nos zapewne już jest czerwony. Denver w zimie wygląda bajecznie. Biały śnieg pokrywa każdy centymetr miasta, tworząc idealnie mroźny krajobraz. Właśnie to uwielbiam w tym miejscu. Śnieg skrzypi pod moimi nogami, a ja udaję się do pobliskiego marketu. Od razu słychać świąteczne piosenki, a mikołajkowe słodycze i przepięknie pachnące pierniki wypełniają całe pomieszczenie. Dzisiaj mam zrobić na kolację chili. Coś pikantnego i rozgrzewającego. Zdecydowanie idealne na tak zimne dni. Kupuję wołowinę, czerwoną fasolę, pomidory i wszystkie potrzebne przyprawy. Dodatkowo zgarniam z półki czerwone wino, które będzie idealne na ten wieczór. Podchodzę do kasjerki, która z uśmiechem zaczyna skanować wszystkie produkty. Zerkam jeszcze, czy wszystko wzięłam, a kiedy wyciągam portfel, kobieta pyta:

– Może skusi się pani na kruche ciasteczka?

Zerkam na pudełeczko z idealnymi, kruchymi ciastkami w kształcie choinek i gwiazdek. Ozdobione lukrem i kolorową posypką wyglądają jak małe dzieła sztuki.

– Chyba się skuszę i zdradzę dietę – odpowiadam.

Ekspedientka zaczyna się śmiać.

– W czasie świąt nie ma miejsca na dietę!

– Oczywiście, że nie – burczę. – Sądząc po tym, co wyprawia moja mama w domu, to mogę spokojnie założyć, że przytyję z trzy kilo.

Mama nigdy nie pozwoliłaby, abym czegoś nie skosztowała. Poza tym nie chcę jej sprawiać przykrości. Wiem, jak ważne są dla niej rodzinne chwile.

– Po świętach wszystko wróci do normy. – Puszcza do mnie oczko. – Zresztą, ma pani taką figurę, że absolutnie bym się nie przejmowała.

Uśmiecham się do niej serdecznie. Nie wiem, jak widzi moją figurę przez puchową kurtkę, ale nie rozwodzę się nad tym, tylko płacę i pakuję zakupy. Życzę jej dobrego dnia i ruszam do domu. Dzięki Bogu nie mam daleko, dlatego do pracy chodzę pieszo. Powolnym krokiem idę chodnikiem, aż nagle obok mnie przemyka czarny Mercedes klasy G, który z impetem wjeżdża w kałużę. Woda rozpryskuje się na mój jasny płaszczyk. Przystaję zszokowana, patrząc to na płaszcz, to na samochód. Kierowca nawet się nie rozgląda, nie hamuje. Jedzie dalej, jakby świat należał tylko do niego.

– Ty pieprzony kutasie! – wrzeszczę za nim. – Lubię błotne spa, ale nie w miejskiej wersji!

Gniew wzbiera we mnie z ogromną siłą. Ten płaszczyk jest moim najnowszym zakupem i nie chciałam, aby w pierwszy dzień został ochlapany cholernym błotem.

– Pieprzony dupek! – warczę, oceniając plamę na płaszczu. – Może powinien jeździć czołgiem, aby każdy schodził mu z drogi.

Otrzepuję błoto, choć podejrzewam, że nie obędzie się bez prania. Chryste! A dzień zapowiadał się tak pięknie. Wkurzona idę do mieszkania, mając nadzieję, że uda mi się zapanować nad złością. Mój nowy płaszczyk został rozdziewiczony przez błoto w Denver. Przysięgam, że znajdę tego człowieka i zrobię mu takie błotne spa, że mnie popamięta. W pamięci zapada mi rejestracja: KING001.

– Raczej Fiut001.

Po piętnastu minutach dochodzę do naszego mieszkania. Kiedy tylko przekraczam próg, od razu czuję się lepiej. Kładę zakupy na ziemi, a następnie zdejmuję ubrudzony płaszczyk. Muszę znaleźć pralnię, która mi to wyczyści, i to ekspresem, ponieważ chcę go zabrać na wyjazd do Bostonu. Pieprzony cymbał. Mam nadzieję, że ktoś mi zrobi taką ekspresową usługę, choć boję się, że z racji nadchodzących świąt może być z tym problem.

Odwieszam płaszczyk na wieszak, biorę zakupy i ruszam do kuchni. Muszę coś ugotować, zanim Jade wróci z randki. Ostatnio znowu zainstalowała aplikację randkową i powoli zaczyna przebierać w mężczyznach, których dopasował jej algorytm. Najwidoczniej tylko ja jestem pesymistką, jeśli chodzi o szukanie miłości w sieci. Nie potrafię tak. Może dlatego, że wcześniej się sparzyłam i z góry skazuję facetów na porażkę? Wolę klarowne sytuacje niż tracenie czasu na bałwanów. Cóż za świąteczne określenie.

Włączam sobie radio i słyszę Last Christmas. Uwielbiam tę piosenkę i pomimo zdenerwowania ponownie wpadam w świąteczny nastrój. Uśmiecham się i zaczynam gotować, wyczekując Jade. Mam nadzieję, że jej randka będzie udana – albo przynajmniej, że dziewczyna nie będzie zawiedziona. W sumie może wydarzy się świąteczny cud i chociaż jedna z nas będzie szczęśliwa? Mam nadzieję, bo życzę jej tego, odkąd się znamy. Dobrze, że choć ona nie utraciła wiary w męski gatunek.

Z kolei facetowi z samochodu życzę, aby spędził je w korku na autostradzie. Przynajmniej nie będzie psuć krwi rodzinie, a ego zamknie w swoim cholernym samochodziku. Od razu do głowy wpada mi głupi pomysł. Tak idiotyczny, a jednocześnie kuszący, że nie mogę się powstrzymać. Realizacja tego pomysłu będzie dobrym zwieńczeniem dzisiejszego dnia. Muszę zdobyć tylko kilka informacji, a resztę ogarnę sama. Z niezwykłą rozkoszą.

Wesołych Świąt, frajerze!

1Mariah Carey – All I Want For Christmas Is You.

Rozdział 2

James



Zaciskam dłonie na kierownicy, a puls wybija nerwowy rytm. Mam ochotę roznieść wszystko w drobny mak. To miał być zwyczajny dzień – standardowy, bez większych problemów. Pracuję nad przejęciem przez ogromnego potentata rodzinnej firmy z Aspen produkującej sprzęt narciarski w Aspen. Interes w tym momencie prowadzi trzecie pokolenie. Zasłynęli z ręcznie robionych nart i desek snowboardowych. Właściciele jednak nie mają siły konkurować z większymi graczami. Wiadomo, rynek się rozwija. Wchodzą ogromne sieci, jeszcze większe pieniądze i możliwości. Zgłosił się do mnie prawnik jednego z największych koncernów sprzętu narciarskiego, który chce przejąć firmę państwa Carverów. Widzą potencjał w ich biznesie, chcą rozwinąć sieć globalną i włożyć ogromne pieniądze w rozbudowę zakładu. To szansa, aby produkt mógł się wybić na światowe rynki. Ja z kolei zostałem poproszony o pomoc rodzinie Carverów. Dzisiaj jednak dostałem od nich wiadomość, że młodsze pokolenie nie zgadza się na tę transakcję i potrzebują więcej czasu do namysłu.

Kurwa!

Nienawidzę, jak niektórzy nie potrafią się zdecydować. Marnują mój czas, co sprawia, że dostaję białej gorączki. Stoję na światłach i czekam na zmianę, obserwując wśród przechodniów radość. To oczywiste, zważywszy na to, jaki mamy okres. Święta Bożego Narodzenia nie kojarzą mi się dobrze. Przynajmniej od czasu, kiedy ojciec zrobił mi awanturę o to, że nie wybrałem prowadzenia jego firmy, tylko prawo. Nie chciał mnie słuchać, nawet kiedy tłumaczyłem mu, że to moja misja. Obraził się, a kilka słów wypowiedzianych za dużo stało się kością niezgody na kolejne lata. Cierpieliśmy wszyscy, najbardziej moja matka, ale ja też mam swoją dumę. Zaszedłem bardzo daleko, jednak w tej drodze niezwykle brakowało mi rodziców, a przede wszystkim mamy. Jej dobro i ciepło zawsze mnie uspokajały, a przez ostatnie dziesięć lat miałem ich jak na lekarstwo.

W tym roku jednak magia świąt naprawdę zdziałała cuda. Mój ojciec postanowił do mnie zadzwonić, że chce, abym przyleciał do domu na święta. Byłem zdziwiony tą propozycją, bo nie rozmawiałem z nim od kilku lat. Z relacji mamy dowiadywałem się, że wszystko u niego w porządku, jednak nic poza tym. Na początku chciałem odmówić, jednak słowa, które do mnie wypowiedział, utkwiły w mojej głowie i skłoniły do zgody.

Pragnę odzyskać syna. Jedynego, jakiego mam. Na resztę rozmowy przyjdzie czas, kiedy będziemy siedzieć naprzeciwko siebie.

Dlatego postanowiłem polecieć do Bostonu na święta i pierwszy raz od dekady spędzić je u rodziców. Nie ukrywam, jestem zestresowany, bo nie wiem, jak potoczy się nasza rozmowa. Obaj jesteśmy uparci, ale czy wyciągnięta przez niego ręka nie jest dowodem na to, że chce, aby między nami było dobrze? Wzdycham i patrzę, jak światła się zmieniają, po czym ruszam do mojego biura. Muszę jeszcze zerknąć na dokumenty, zanim pojadę do domu. Prawdę mówiąc, nie musiałbym tego robić już teraz, jednak zważywszy na to, że lubię być przygotowany na wiele scenariuszy, wolę dmuchać na zimne.

Od razu po studiach rozpocząłem pracę z człowiekiem, u którego wcześniej odbywałem staż. Eliot Grant jest ode mnie o piętnaście lat starszy, a mimo wszystko zapamiętał mnie i moją determinację, aby zostać prawnikiem wysokich lotów. Choć marzyłem o Harvardzie, nie mogłem tam pójść ze względu na rodziców, a szczególnie na tatę. Poza tym wiedziałem, że nie będę miał spokoju, dlatego wyjechałem do Denver. Nie znając nikogo, mając jedynie trochę oszczędności i marzenia, rozpocząłem walkę o to, co mam dziś. Ukończyłem Szkołę Prawną na Uniwersytecie w Denver. Być może nie miał takiego prestiżu jak Harvard, ale wierzę, że to nie szkoły, a prawnicy wygrywają sprawy sądowe. Nie dałem sobie wmówić, że jest inaczej.

Mój partner biznesowy ukończył Harvard. Kiedy przybyłem do niego na staż, czułem ogromną presję. Ktoś po tak wielkiej uczelni. Ktoś lepszy ode mnie i zapewne przebijający mnie na każdym szczeblu. Postanowiłem jednak walczyć z tym stereotypem i pokazać, że to nie uczelnia decyduje o tym, kto jest dobry. Najwidoczniej Eliot to zauważył, bo na stażu pokazywałem, że nie ma dla mnie trudnych spraw. Po skończeniu studiów i zdaniu egzaminu pracowałem w jednej z kancelarii jako młodszy prawnik. Zdobywałem tam doświadczenie i służyłem moim klientom najlepiej, jak potrafiłem. A każdego człowieka, który stawał mi na drodze, rozkurwiałem na tyle elementów, że trudno było mu się pozbierać.

Eliot zapamiętał mnie ze stażu i po pierwszej głośnej wygranej batalii sądowej skontaktował się ze mną z propozycją nawiązania współpracy. Grant jest najbardziej znanym prawnikiem w całym Kolorado, ale i nie tylko. Jego nazwisko cenione jest również w Chicago czy Nowym Jorku. Każdy zabija się o pracę u niego, a ja dostałem możliwość partnerstwa w jego kancelarii. W wieku dwudziestu ośmiu lat osiągnąłem coś ogromnego, jednak wiem dlaczego. Miałem wiele wygranych spraw, moje nazwisko zaczęło coś znaczyć. Eliot śmiał się, że jestem cudownym dzieckiem prawa, które po prostu zasługuje na szybszy rozwój. Grant widział we mnie potencjał i dlatego zaryzykował. Postanowił zrobić ze mnie partnera, a ja od tamtego momentu robiłem wszystko, aby udowodnić mu, że jestem gotowy na każde wyzwanie.

Kiedy pierwszy raz zobaczyłem piękną i dumną nazwę kancelarii Donovan&Grant, poczułem, że wygrałem, a moje marzenia były warte wszystkiego. Od trzech lat jestem w najlepszym okresie swojego życia i mam nadzieję, że ta passa będzie trwać. Wielu tylko czeka, abym popełnił błąd, ale oni nie wiedzą, do czego jestem zdolny. Nie wiedzą tego. Nie znają mojej taktyki. Nie rozumieją, że wchodząc ze mną na salę sądową, już przegrywają. Podjeżdżam pod kancelarię i parkuję samochód, a następnie gaszę silnik. Zgarniam teczkę z siedzenia i wychodzę z auta. Kieruję się w stronę wejścia do kancelarii, gdzie szyld dumnie eksponuje nasze nazwiska. Za każdym razem, kiedy to widzę, przypomina mi się droga, którą musiałem pokonać. Wchodzę do środka, gdzie w recepcji siedzi Gloria. Pracuje tutaj długie lata i jest naszym nieocenionym skarbem.

– Gloria.

Witam się z nią i kiwam głową, a ona wstaje i uśmiecha się delikatnie. Mimo że jest po czterdziestce, nadal emanuje siłą i czystym profesjonalizmem. Eliot wspominał, że kiedy zaszła w ciążę, nie mógł znaleźć nikogo sensownego na jej miejsce. No cóż… dobra sekretarka to dobrze działająca kancelaria.

– Panie Donovan – odpowiada zaskoczona. – Zapomniał pan o czymś?

Kręcę głową.

– Oczywiście, że nie. Muszę jednak zerknąć do akt, ponieważ sprawa Carverów nieco się skomplikowała.

Przytakuje.

– Zrobić panu kawę?

– Tak, dziękuję – odpowiadam z wdzięcznością. – Czy Eliot jest u siebie?

Kobieta opuszcza recepcję i rusza za mną korytarzem, aby dostać się do pokoju socjalnego.

– Pan Grant jest w tym momencie w sądzie. Podejrzewam, że jeszcze przyjedzie do kancelarii.

Mam nadzieję, że jego sprawa potoczy się o wiele lepiej niż moja. Wchodzę do gabinetu i od razu ściągam płaszcz. Odwieszam go na elegancki wieszak, a następnie podchodzę do biurka. Siadam na skórzanym fotelu i otwieram laptopa. Rozglądam się po biurze, które urządziłem od razu po tym, jak zostałem partnerem Granta. Całe wyposażenie pomieszczenia jest w drewnie. Uwielbiam ciepło i elegancję, a drewno właśnie to oddaje. Dwa regały z książkami, stolik z dwoma fotelami, a także mahoniowe biurko, które dopełnia całą resztę. Oczywiście dodałem dwa obrazy, które idealnie współgrają z resztą wystroju. Tutaj czuję się królem. Stworzyłem to miejsce, aby chcieć tu wracać. Praca to moje powołanie i to tutaj przeplatają się ludzkie tragedie i łzy szczęścia po finalizacji spraw. Po chwili do gabinetu puka, a następnie wchodzi Gloria. Zostawia mi kawę na biurku, a potem szybko opuszcza pomieszczenie.

Wpisuję hasło, a potem od razu loguję się do poczty. Natychmiast dostrzegam wiadomość od mojego klienta.

Od: [email protected]

Do: [email protected]

Temat: Decyzja w sprawie przejęcia firmy

Szanowny panie Donovan,

po wczorajszej burzliwej rozmowie w gronie rodzinnym zdecydowaliśmy, że nie jesteśmy gotowi przyjąć oferty przejęcia naszej firmy przez Nordic Edge.

Starsza część naszej rodziny jest za tym, aby jak najszybciej sfinalizować przejęcie firmy. Dla nich jest to zapewnienie nam stabilizacji finansowej. My – jako młodsze pokolenie – nie chcemy, aby firma z tak wielkimi rodzinnymi tradycjami została przejęta. Uważamy, że nieważne w jakiej formie, ale firma powinna dalej rozwijać się w duchu rodzinnych tradycji.

Musimy mieć więcej czasu, aby móc ponownie się spotkać i przedyskutować wszystkie za i przeciw. Naszym obowiązkiem jest podjęcie decyzji w taki sposób, aby nie podzielić naszej rodziny.

Dziękuję za zrozumienie i cierpliwość. Rozumiem, że nasza decyzja opóźni proces, ale mam nadzieję, że pobudki, jakimi się kierujemy, zostaną zrozumiane. Damy znać, kiedy dojdziemy do porozumienia.

Z wyrazami szacunku

Derek Carver

Kurwa!

Zaciskam nerwowo szczękę, mając ochotę rozjebać wszystko w drobny mak. Telefon Dereka już dał mi do zrozumienia, że będzie ciężko. Jednak po przeczytaniu oficjalnego pisma mam ochotę coś rozwalić. Wszystko było gotowe. Strategia, plany, klienci. Wzdycham, bo to dla mnie kolejny twardy orzech do zgryzienia. Muszę poinformować Nordic Edge, że wszystko będzie zawieszone do czasu, aż rodzina Carverów będzie gotowa podjąć decyzję. Jednak czy Nordic Edge będzie czekać? Ja pierdolę, po analizie finansowej tłumaczyłem im, że najlepiej, aby sprzedali firmę, póki jeszcze generuje ona jakiekolwiek zyski. Z roku na rok jest coraz gorzej, a im gorsza kondycja firmy, tym mniejsze pieniądze otrzymają przy sprzedaży.

Muszę zainterweniować i przedstawić im realne scenariusze, jakie w tym momencie się mogą wydarzyć. Wiedziałem, że powinienem przyjść do pracy. To po prostu było oczywiste i tym razem intuicja mnie nie zawiodła. Za oknem szarzeje, a śnieg uderza w szyby. Nie ukrywam, że w Denver zima jest cudowna. Za każdym razem zachwycam się krajobrazem, bo jest tak różny od deszczowego Bostonu. Przynajmniej tak go zapamiętałem. Wzdycham, po czym zaczynam odpisywać na e-mail. Nie mogę zostawić tego bez odpowiedzi.

Od: [email protected]

Do: [email protected]

Temat: Przejęcie firmy Carver Snowcraft

Szanowny Panie Carver,

dziękuję za Pana szczerość i przedstawienie opinii rodziny. Doskonale rozumiem Wasze emocje związane z tym tematem. Firma jest Waszym dziedzictwem i wiążą się z nią lata pracy kilku pokoleń.

Muszę jednak przypomnieć, że nie jesteśmy w stanie tkwić w tym procesie w nieskończoność. Nordic Edge jest w pełni zaangażowany, aby jak najszybciej przejąć firmę. Im dłużej będziemy ich wstrzymywać, tym mocniej wpłynie to na przyszłe rozmowy, warunki finansowe umowy oraz na samo istnienie firmy na rynku.

Sugeruję, aby Państwa rodzina podjęła decyzję możliwie jak najszybciej, ponieważ zwłoka osłabi naszą pozycję negocjacyjną. Proszę pamiętać, że naszym celem jest zachowanie tradycji oraz wartości Państwa firmy, a sam proces przejęcia został tak zaprojektowany, aby uhonorować jej dziedzictwo i przeszłość.

Proponuję spotkanie całej rodziny w naszym biurze, aby móc podjąć ostateczną decyzję co do transakcji. Proszę wybrać dogodny termin, jednak najważniejsze, aby były to dni przed świętami.

Z poważaniem

James Donovan

Klikam „wyślij”, a w duchu modlę się, aby zgodzili się na spotkanie. Jeśli Nordic Edge się wycofa, nie będzie miło. Kurwa, na pewno nie. Z jednej strony cieszę się, że zależy im na przejęciu firmy, ale oni, do cholery, nie będą czekać w nieskończoność. Carver musi zdać sobie sprawę, że jeśli zostawi firmę pod swoimi skrzydłami, to za kilka lat zjedzą ją inne przedsiębiorstwa. Bez finansowania i odpowiednich narzędzi nie uratują interesu. Nagle słyszę męski śmiech na korytarzu, a po chwili bez pytania do środka wpada Eliot. Jego uśmiech od razu sprawia, że wiem, co się stało w sądzie.

– Jak rozumiem, wygrałeś? – pytam, unosząc brew.

Mężczyzna wkłada ręce do kieszeni i podchodzi bliżej.

– Przypomnij mi lepiej, kiedy przegrałem.

Prycham. Takiej pewności siebie nauczył mnie Grant. Zero kompleksów.

– A ty? Nad czym dumasz?

Biorę głęboki oddech, przejeżdżając palcem po ustach.

– Sprawa firmy Carverów stoi w miejscu. Młode pokolenie ich rodziny stwierdziło, że to zły pomysł, aby oddać firmę w obce ręce. Potrzebują więcej czasu do namysłu, a nie wiem, czy Nordic Edge ma tyle cierpliwości w zanadrzu.

Grant siada naprzeciwko mnie i opiera się wygodnie w fotelu.

– Młode pokolenie zawsze wykazuje buntowniczą naturę i chce walczyć o ideały – stwierdza śpiewnym głosem. – Myślą, że tradycja, nazwisko czy produkt wystarczą, aby utrzymać się na rynku. Dopóki nie znajdą się na dnie, a wtedy Nordic Edge kupi ich za tak śmieszną kwotę, że nie zabezpieczy ich to na lata, tylko może na kilka miesięcy.

– Wiem to doskonale, dlatego zaproponowałem im spotkanie. Mam nadzieję, że się do tego odniosą, bo chcę, aby ta transakcja doszła do skutku.

Eliot kiwa głową.

– Nordic Edge to potentat na rynku i fakt, że to właśnie oni zgłosili się pierwsi, daje Carverom naprawdę dobrą ofertę. Będą ostatnimi idiotami, jeśli się nie zgodzą.

– Nie chcę, aby zostali na lodzie, ale z drugiej strony sami się w to pakują.

Przyjaciel kręci głową.

– Rób, co uważasz za słuszne, ale nie daj się wmanewrować w dalekie terminy. Najpóźniej po świętach musi dojść do przejęcia.

– Tak będzie – odpowiadam pewnie. – Jeszcze przed wyjazdem do Bostonu muszą się tutaj zjawić.

Grant unosi brwi.

– Wylatujesz w środę do domu. Dzisiaj jest poniedziałek. Kiedy chcesz to zorganizować?

– Przesunę lot o jeden dzień. Mam nadzieję, że dostanę dzisiaj wiadomość zwrotną.

Nie mam wyjścia, a chcę, aby ta sprawa ruszyła. Zresztą i tak powiedziałem rodzicom, że przyjadę dwudziestego czwartego grudnia. Zarezerwowałem lot na dzień wcześniej, bo… chyba muszę się przygotować na to spotkanie. Poza tym chcę mieć czas, aby kupić prezenty.

– Stresujesz się?

Głos Eliota przebija się przez chmurę moich myśli. On jedyny wie, co działo się w moim domu. Odkąd zaczęliśmy współpracę, zaprzyjaźniliśmy się i nie ukrywam, że mi ulżyło, kiedy mogłem komuś o tym opowiedzieć. Grant nie osądza mnie, a jedynie słucha. Bywa uszczypliwy w wielu kwestiach, ale nigdy nie wyśmiewał mnie z powodu tego, co wydarzyło się w moim domu.

– Trochę.

– Bardzo.

Przewracam oczami.

– Skoro wiesz, to po co pytasz?

Mężczyzna śmieje się cicho.

– Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić waszego pierwszego spotkania po latach. – Zastanawia się, a potem dodaje: – Myślę, że tata będzie chciał, abyś przejął jego firmę.

Prostuję się na fotelu. Przemknęło mi to przez myśl. Jego zmiana nastawienia musi być z czymś związana. Może jest chory? Chociaż mama z pewnością dałaby mi o tym znać. Zastanawiam się, o co chodzi i jakie jest drugie dno mojej wizyty.

– Nie wiem, ale jestem przygotowany na wszystko.

– I dobrze. – Eliot spogląda na zegarek. – Idę do siebie. Chcę dokończyć robotę, bo wieczorem mam randkę.

Mrużę oczy.

– Randkę czy profesjonalne usługi erotyczne?

Wyszczerza do mnie zęby.

– Są święta, prawda? Każdy może wymarzyć sobie jakiś piękny prezent.

Znam Granta od kilku lat i wiem, że to ostatni facet, który chciałby się z kimś związać. Zresztą mam podobne zdanie. Związki są skomplikowane, a w moim poukładanym życiu nie ma czasu na dramy czy inne beznadziejne kwestie z tym związane.

– Czyli będzie w stroju śnieżynki?

– Wolę, żeby była bez niego.