Póki ślub nas nie rozłączy - Vi Keeland - ebook + książka
NOWOŚĆ

Póki ślub nas nie rozłączy ebook

Vi Keeland

4,3

1236 osób interesuje się tą książką

Opis

NIE KAŻDY HAPPY END ZACZYNA SIĘ OD „TAK”

Po tym, jak została porzucona przed ołtarzem, każde „tak” sprawia, że ma ochotę krzyczeć. Co stanowi problem, biorąc pod uwagę, że Sloane jest redaktorką magazynu „Bride”. Kiedy wydawało jej się, że ta praca nie może być już gorsza, została poproszona o bycie druhną w ostatniej chwili... jako para lekko bezczelnego, piekielnie przystojnego drużby o intensywnie niebieskich oczach.

Sloane stara się zdystansować od mężczyzny, ale ten ją jednocześnie intryguje. Wilder wydaje się równie zaciekawiony jej niechętną postawą. Między nimi natychmiast rodzi się napięcie, którego nie sposób ignorować. Czeka ich wieczór pełen flirtu i jedna bardzo nieoczekiwana chwila w szafie na płaszcze.

Nie jest to najlepszy moment w karierze Sloane Carrick... a może jednak? Bo ten pocałunek to zdecydowanie najgorętsza rzecz, jakiej kiedykolwiek doświadczyła.

Z dwojga złego przynajmniej nie będzie musiała go więcej oglądać.

Aż do poniedziałku, kiedy to – niespodzianka! – okazuje się, że jest synem jej szefa i nowym partnerem w pracy na ten sezon.

TO POŁĄCZENIE IDEALNE... ALBO PIEKIELNE

Ta historia jest naprawdę SPICY. Sugerowany wiek: 18+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 340

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (19 ocen)
9
8
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
magdoria

Nie oderwiesz się od lektury

Vi jest nie zawodna♥️
10
Paulina0509

Dobrze spędzony czas

Lekka i przyjemna
10
IZTWA

Nie oderwiesz się od lektury

Vi Keeland jak zwykle nie zawodzi ❤️
10
NataszaCh19

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo fajna , ciepła historia. Przyjemnie było czytać tą książkę.
10
aga1420

Całkiem niezła

Nie porwała mnie, trochę przynudna.
00



TYTUŁ ORYGINAŁU:

Jilted

Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Katarzyna Masłowska

Redakcja: Justyna Yiğitler

Korekta: Anna Burger

Projekt okładki: Adelina Sandecka

Grafiki na okładce: © Nadia Grapes; © Ailey; © Creative_Juice_Art / Stock.Adobe.com

Wyklejka: © Ailey / Stock.Adobe.com

DTP: Maciej Grycz

Copyright © 2025. JILTED by Vi Keeland

Copyright © 2025 for the Polish edition by Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Karolina Bochenek, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-532-3

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk

Wszystkim kobietom, którym złamano serca przy ołtarzu.Pieprzyć go.Wkrótce zjawi się ktoś, kto na ciebie zasługuje.

1

Sloane

– Dobry Boże. – Elijah zamrugał z niedowierzaniem. – Powiedz, że to tylko żarty.

Parsknęłam śmiechem i podniosłam rękę, żeby przywołać do nas mojego brata Willa.

– Niestety nie. Będziemy musieli to jakoś przetrwać.

Will podszedł do nas, wytarł ręce w ścierkę barową i zarzucił ją sobie na ramię.

– Czego sobie życzysz tym razem, Petycjo?

Przewróciłam oczami.

– Poproszę kolejną margaritę, a Elijah napije się…

Spojrzałam na niego i czekałam, aż mój najlepszy przyjaciel i wspólnik w zbrodni wyrazi swoje życzenie. Na próżno, ponieważ był zbyt zajęty pożeraniem wzrokiem mojego brata.

Pokręciłam głową.

– On też weźmie margaritę. Ale tym razem podaj nam z kruszonym lodem, a nie z kostkami.

– Pff – prychnął Will. – Dwa wrzody na dupie. Już podaję.

Elijah podniósł się ze swojego stołka i pochylił nad barem, żeby popatrzeć sobie na mojego brata od tyłu.

– Na pewno nie jest gejem?

– Przeleciał połowę moich koleżanek z liceum, poślubił ukochaną ze studiów i ma z nią córkę. Poza tym nie wiem, skąd u ciebie w ogóle takie podejrzenia. – Wskazałam na brata. – Nie widzisz, co on na sobie ma? Brązową koszulę, czarne spodnie i zielone crocsy.

Elijah zmarszczył nos.

– Faktycznie, kiepsko u niego z gustem. Ale chyba mógłbym mu to darować przy tej męskiej szczęce.

Zachichotałam.

– Dlaczego nazywa cię Petycją?

– Bo lubi mnie wkurzać. W dzieciństwie bardzo się denerwowałam, kiedy nauczyciele mnie odpytywali. Wyrobiłam sobie nawyk powtarzania pytania przed udzieleniem odpowiedzi, bo trochę mnie to uspokajało. Kiedy Will i mój drugi brat Travis się o tym dowiedzieli, zaczęli mnie przezywać Repetycja. Z biegiem lat skrócili to przezwisko do Petycji.

– Czyli jest seksowny i zabawny. Dokładnie w moim typie. Cóż, wielka szkoda. – Elijah wziął do ręki kilka orzechów nerkowca z miseczki na barze, podrzucił jeden do góry i nadstawił usta. Orzeszek odbił się od jego policzka i spadł na podłogę.

– Nie sądzisz, że ktoś nas w coś wkręca? – Wskazałam na rozłożone na ladzie papiery dotyczące naszego zlecenia na ten wieczór. – Która panna młoda wybrałaby takie suknie?

– To swoją drogą. Widziałaś te fascynatory? Nie jesteśmy w Anglii, na litość boską, a to nie jest ślub w ogrodzie. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że ktoś faktycznie stroi sobie z nas żarty.

Sprawdziłam godzinę w telefonie.

– Cholera, już szesnasta. Musimy się zbierać, bo inaczej się spóźnimy. Powiedz Willowi, że poszłam się przebrać, kiedy przyjdzie z drinkami. Tym razem przeobrażę się w motyla w spiżarce. Jest tam trochę więcej miejsca niż w toalecie. No i nie zamoczę przypadkiem sukienki w klozecie, jak w zeszłym miesiącu.

– Dobra. Ale kiedy ja pójdę się przebrać, nie mów mu, że jestem na zapleczu. – Elijah puścił mi oczko. – Wtedy będzie szansa, że tam wejdzie i zobaczy mnie nago.

Chwilę później byłam już w błyszczących, srebrnych szpilkach i jednej ze swoich standardowych małych czarnych, które zawsze zakładałam na relacjonowane przez nas do magazynu śluby. Poprawiłam jeszcze makijaż i pochyliłam się, żeby nadać włosom objętości i spryskać je lakierem. Kiedy wróciłam, Elijah śmiał się z głową odchyloną do tyłu, a Will stał naprzeciwko niego, po drugiej stronie baru, z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy.

To nie może zwiastować nic dobrego, pomyślałam.

– Cokolwiek ci powiedział – zaczęłam i postawiłam torbę podróżną na stołku barowym – to kompletne kłamstwo. Nie wierz mu.

Elijah znów się roześmiał.

– Czyli jako siedmiolatka wcale nie rozdałaś wszystkim zaproszeń na swój ślub z psem? A zwierzę nie molestowało twoich pleców przez całą ceremonię?

Rzuciłam bratu gniewne spojrzenie.

– Tylko dlatego, że ten kretyn posmarował mi tył sukienki masłem orzechowym, kiedy udawał, że życzy mi powodzenia. Buddy miał obsesję na punkcie tego masła. Gdy tylko ktoś otwierał słoik, zaczynał kopulować z poduszką na kanapie.

Elijah rechotał dalej.

Szkoda, że ten incydent nie zniechęcił mnie do ślubów, mog­łoby mi to zaoszczędzić mnóstwa zmartwień. No i kto wie, może wyleczyłabym się z tej swojej obsesji i zajmowała teraz dziennikarstwem z prawdziwego zdarzenia, zamiast pisać dla magazynu „Bride”?

– Idź się przebrać – powiedziałam do przyjaciela, po czym wskazałam na brata. – A ty wracaj do tych bajerujących cię siedemnastolatek i napawaj się dalej ich uwagą. Świetnie ci idzie udawanie, że się nabierasz na dowody ich pełnoletnich kuzynek.

– Jezu – jęknął Will – ktoś tu jest dziś zrzędliwy.

– Co? Dlaczego niby miałabym zrzędzić? Bo mam spędzić kolejny sobotni wieczór na ślubie, na który wcale nie mam ochoty iść?

– Masz okres?

– Spadaj, Will. – Spiorunowałam go wzrokiem.

Mój brat nie miał złych intencji: tacy po prostu byliśmy i przekomarzanie się ze sobą było naszym językiem miłości. Ale tego popołudnia rzeczywiście humor mi nie dopisywał. A ściślej mówiąc, przez ostatnie sześć miesięcy.

Kiedyś naprawdę to kochałam. W końcu płacono mi za strojenie się i uczęszczanie na ekstrawaganckie śluby, a ja pisałam o nich później dla magazynu i udzielałam porad ponad półtora milionowi przyszłych panien młodych obserwujących mnie w mediach społecznościowych. To była praca marzeń dla takiej kobiety jak ja, która już jako mała dziewczynka zorganizowała sobie elegancką ceremonię w ogrodzie z dwuletnim psem Buddym jako panem młodym.

Od dziecka miałam obsesję na punkcie ślubów. Może nawet była to forma nałogu? Ciągle oglądałam filmy o ślubach, a także suknie ślubne i sale weselne w magazynach. Cholera, już jako dziesięciolatka przygotowałam przemowy na swoją przyszłą ceremonię. Moi rodzice mieli związek jak z bajki, dlatego wierzyłam, że mnie też spotka podobne szczęście. I wyczekiwałam go jak skończona idiotka. Teraz wiem, jakie to było naiwne z mojej strony, ale gdy się zaręczyłam, byłam w siódmym niebie. A potem nadszedł mój wielki dzień i… zostałam sama przy ołtarzu. Porzucona przez pana młodego.

Nic dziwnego, że ślubne klimaty zupełnie mi obrzydły. Moja miłość do nich skwaśniała i się zwarzyła niczym mleko zostawione na słońcu w upalny dzień. Na domiar złego następnego dnia zmarł mój pierwszy narzeczony Buddy. Miał dwadzieścia jeden lat – dożył wieku nieosiągalnego dla większości psów, więc nie było to dla nas zaskoczeniem, ale… Poważnie? Dzień po tym, jak zostałam porzucona przy ołtarzu?

W końcu Elijah wyszedł z zaplecza, elegancki jak zawsze. Ja na takie okazje lubiłam zakładać zwykłe czarne sukienki, żeby wtopić się w tłum, ale mój przyjaciel nie zamierzał rezygnować ze swojej ekstrawagancji. Tym razem założył granatowy garnitur w kratę, zwężane spodnie z rozcięciem na pięć centymetrów nad kostką i bordowe aksamitne buty. Zresztą, prawdę powiedziawszy, i tak nic bardziej zwyczajnego nie komponowałoby się z jego włosami w kolorze platynowego blondu i koreańskimi rysami. Niewielu mężczyzn potrafiłoby prezentować taki styl z tak naturalnym wdziękiem jak on.

Przełknęłam gorycz i zmusiłam się do uśmiechu.

– Przyćmisz pana młodego.

Uśmiechnął się.

– Czyż nie zawsze ich przyćmiewam?

Dwie godziny później weszliśmy do apartamentu dla nowożeńców w Chateau L’Amour i Elijah nagle się zatrzymał.

– Proszę cię po raz ostatni: powiedz, że ktoś robi sobie z nas żarty i tak naprawdę znaleźliśmy się na planie jakiegoś filmu kostiumowego – zwrócił się do mnie.

Skrzywiłam się, gdy dostrzegłam jedną z druhen. Kobieta rzeczywiście wyglądała, jakby wyszła prosto z planu Przeminęło z wiatrem w sukni z szeroką krynoliną. Na żywo kreacja prezentowała się jeszcze gorzej niż na zdjęciach, które dostaliśmy wcześniej.

– Może to jedna z dziewczyn, które oferują gościom szampana? Pod tą szeroką spódnicą można by pewnie schować ze sto kieliszków.

– Widzisz tu jakiegoś szampana?

– Nie, ale… Nie traćmy nadziei.

Gdy tylko dokończyłam to zdanie, do środka weszły dwie inne kobiety w identycznych sukniach. Elijah szturchnął mnie łokciem.

– Może mają trzy dziewczyny od szampana.

Westchnęłam ciężko. Świetnie. Na tym etapie mojego życia pisanie pochlebnych artykułów o gustownych ślubach było już wystarczająco trudne, co dopiero o takich bez gustu.

– Będziemy musieli się skupić na pannie młodej.

Zachichotał.

– A kto twoim zdaniem wybrał te wszystkie ohydztwa? Założę się, że przy niej te panie wyglądają jak z okładki „Vogue”.

Cholera. Mógł mieć rację.

– I tak nie ma znaczenia, jak koszmarne wydarzenie to będzie. Jakimś cudem musimy je przedstawić oszałamiająco, skoro dostaliśmy to zlecenie od samego Hayesa. A poza tym podobno jest tu Ted Hayes junior. Postaraj się o dobre ujęcia z synem wielkiego szefa.

Elijah i ja mieliśmy tego wieczoru relacjonować inny ślub, który został jednak przełożony, ponieważ panna młoda musiała się pilnie poddać jakiejś ważnej operacji. Dyrektor naczelny koncernu, do którego należał również nasz magazyn, postanowił nas zamiast tego wysłać na tę uroczystość. Pan młody był, zdaje się, przyjacielem jego rodziny, dlatego moje sprawozdanie i zdjęcia Elijaha musiały przedstawić całe wydarzenie w jak najlepszym świetle.

Mój przyjaciel skinął głową.

– Cholera jasna. No dobra.

Wtedy podeszła do nas kobieta z wymu­szonym uśmiechem na twarzy, była ubrana w czarną kamizelkę. Spojrzała na torbę ze sprzętem, którą niósł Elijah.

– Kamerzyści?

Pokręciłam głową.

– Jesteśmy z magazynu „Bride”. Relacjonujemy ślub na naszą kolejną rozkładówkę.

– Och. – Zmarszczyła brwi. – Kamerzysta powinien już tu być. Panna młoda się… ekhm, niecierpliwi. – Wyciągnęła rękę. – Jestem Claire, jedna z dwóch dzisiejszych asystentek ślubnych. Dajcie znać, jeśli będziecie czegoś potrzebować.

– Czy możesz nam wskazać drogę do apartamentu panny młodej?

– Oczywiście. Chodźcie, zaprowadzę was.

Weszliśmy do eleganckiego pomieszczenia, w którym kręciło się kilka druhen. Nigdzie jednak nie zobaczyłam przyszłej żony.

– Czy panna młoda jest gdzieś w pobliżu? – zapytałam. – Chciałabym się przedstawić i upewnić, że możemy zrobić przygotowującym się paniom kilka przedślubnych zdjęć.

– Ona…

– Jaja sobie ze mnie robicie!? – wykrzyknęła nagle kobieta z sąsiedniego pomieszczenia. – Nie wierzę, że akurat mnie się to przydarza!

– To właśnie nasza panna młoda – wyszeptała Claire, pochylając się w naszą stronę. Po tych krzykach zaczęłam się obawiać najgorszego.

– Czy… pan młody odwołał ślub? – zapytałam.

– Nie. – Claire pokręciła głową. – Pewnie złamała paznokieć.

Och, wspaniale.

Drzwi z tyłu pomieszczenia otworzyły się gwałtownie i wyszła przez nie panna młoda z piekła rodem. Miała już zrobione włosy i makijaż, a na głowie błyszczącą tiarę, ale poza tym była jeszcze w szlafroku.

– Która następna? – Rozejrzała się dookoła i wskazała na jedną z druhen. – Ty! Rozbieraj się i idź się spryskać.

– Spryskać? – wyszeptałam do asystentki. – Co jest grane?

– Wczoraj wieczorem przyleciała z Florydy druhna honorowa. Podobno Piper dostała ataku histerii na jej widok, bo jest dość mocno opalona. Nasza panna młoda przeraziła się, że reszta druhen będzie wyglądać upiornie blado na zdjęciach, dlatego wszystkie panie dostały wczoraj wieczorem SMS-y, że mają się zjawić dwie godziny wcześniej i poddać obowiązkowemu opalaniu natryskowemu. Tutaj, na miejscu.

Poczułam, jak moje oczy rozszerzają się ze zdumienia.

– Żartujesz sobie?

– Nie. – Asystentka uraczyła mnie znużonym uśmiechem. – A teraz wybaczcie, ale muszę skądś wytrzasnąć kruszony lód, bo Piper nie znosi kostek. Powodzenia.

Wymieniliśmy spojrzenia z Elijahem.

– Samoobsługowy drink bar? – podsunął.

– Czytasz mi w myślach, przyjacielu.

Wyszliśmy z apartamentu i poszliśmy poszukać menedżera.

– Dzień dobry – przywitałam się z nim, kiedy już go znaleźliśmy. – Nazywam się Sloane Carrick i piszę dla magazynu „Bride”, a to Elijah Kim, fotograf, z którym współpracuję. Czy poinformowano pana, że będziemy relacjonować dzisiejszy ślub dla magazynu?

Mężczyzna wyprostował się z uśmiechem.

– Tak, czujemy się zaszczyceni, że przybyliście do Chateau. Jestem Leonard Frommer. Jak mogę państwu pomóc?

– Chcielibyśmy zrobić kilka zdjęć sali, w której zostaną podane drinki. Jeśli to możliwe, oczywiście.

– Naturalnie. Tędy, proszę. – Leonard poprowadził nas długim tunelowym korytarzem łączącym dwa budynki.

W pewnym momencie zza zakrętu wyszedł niespodziewanie mężczyzna zmierzający w przeciwnym kierunku. Zatrzymałam się gwałtownie, żeby na niego nie wpaść, i zachwiałam na swoich szpilkach.

Złapał mnie za ramiona, pomagając odzyskać równowagę.

– Uwaga…

– Cholera. Przepraszam. Nie zauważyłam pana.

Prześlizgnął się wzrokiem po mojej twarzy i uśmiechnął szeroko.

– Pani za to nie sposób nie zauważyć.

Jezu Chryste. Czy te oczy są prawdziwe? Zamrugałam kilka razy. Nigdy jeszcze nie widziałam takich oczu. Jaki to właściwie kolor? Lazurowy? Jak Morze Karaibskie z samolotu. W dodatku te dwa dzieła sztuki przesłonięte były najgęstszymi pod słońcem czarnymi rzęsami i tak mnie zauroczyły, że nie mogłam oderwać od nich wzroku, żeby obejrzeć resztę ciała nieznajomego.

– Idziesz, Sloane? – Elijah obejrzał się za mną.

– Tak, tak – rzuciłam do przyjaciela i ponownie spojrzałam w te zachwycające oczy. – Raz jeszcze przepraszam.

Wciąż oszołomiona obeszłam nieznajomego i poszłam dalej za Elijahem. Po zaledwie kilku krokach nie wytrzymałam i się obejrzałam. Facet nie ruszył się z miejsca. Po prostu tam stał i patrzył na mnie z krzywym uśmieszkiem na twarzy. Niestety jakieś trzy metry dalej skręciliśmy w prawo i nie mogłam go już podziwiać.

Dogoniłam przyjaciela.

– Widziałeś oczy tego faceta?

– Nie. Dlaczego pytasz?

Pokręciłam głową. Sześć miesięcy temu poprzysięgłam sobie, że skończyłam z mężczyznami. Nie mogłam złamać danej sobie obietnicy przez ładną parę oczu.

– A, nieważne.

Podwójne drzwi na końcu korytarza prowadziły do pięknego pomieszczenia ze szklanymi ścianami, wysokim sufitem i tropikalnymi roślinami. Miało się w nim wrażenie, jakby się przebywało pod gołym niebem, a jednocześnie można było korzystać z zalet klimatyzacji. Menedżer oprowadził nas dookoła, po czym zostawił samych, żebyśmy mogli zrobić kilka zdjęć. Gdy tylko drzwi się za nim zamknęły, podeszliśmy prosto do jednego z barów rozstawionych w pomieszczeniu. Elijah stanął za nim i wyjął dwa kieliszki.

– Co podać, madame? Aby pomóc pani w wyborze odpowiedniego drinka, informuję, że na przystawkę mamy druhny w sosie pomarańczowym, a na kolację marynowaną pannę młodą.

Zaśmiałam się.

– Poproszę tequilę.

– Doskonały wybór. Już podaję.

Rozejrzałam się po pięknym pomieszczeniu. Stoły nakryto obrusami w kremowym kolorze i ozdobiono wielkimi, ciemnofioletowymi kwiatowymi kompozycjami. To były hortensje, takie same jak te, które wybrałam na swój ślub.

Elijah nalał mi drinka i przesunął go w moją stronę.

– Przestań.

– Co?

– Wspominać swój niedoszły ślub.

Westchnęłam ciężko.

– Chciałabym, żeby to było takie proste.

– Jeszcze będziesz miała swój wielki dzień. Ale tym razem z kimś, kto naprawdę na ciebie zasługuje. Josh i tak był dla ciebie zbyt nudny i zwyczajny.

– Dzięki, że tak mówisz. – Uśmiechnęłam się smutno.

– Poza tym twój nowy facet na pewno nie będzie miał małego. Zasługujesz na penisa godnych rozmiarów.

Po moim niedoszłym ślubie przez dobrych kilka tygodni topiłam smutki w tequili. Duża ilość alkoholu zadziałała na mnie niczym serum prawdy, przez co powiedziałam odrobinę za dużo niektórym osobom. Między innymi podzieliłam się z moim opiekuńczym najstarszym bratem Travisem, policjantem, pewnymi osobistymi informacjami, z których zwierzył mi się Josh. Nigdy nie pożałowałam jednak, że upiłam się z Elijahem i wyznałam mu, że mój były ma małego. Tak, wiedziałam, że to dziecinne. A jednak uśmiechałam się za każdym razem, gdy mój przyjaciel o tym wspominał.

Po chwili Elijah wychylił już swój drugi kieliszek, podczas gdy ja kończyłam jeszcze pierwszy. Facet miał znacznie mocniejszą głowę ode mnie. Potem zrobił kilka zdjęć pięknego pomieszczenia i wróciliśmy do panny młodej. Wydawała się jeszcze bardziej rozemocjonowana i wkurzona niż piętnaście minut temu, ale na szczęście alkohol cudownie mnie na to znieczulił. Kiedy przestała opieprzać kogoś przez telefon, uznałam, że to dobry moment, aby się przedstawić.

– Cześć. Przepraszam, jestem Sloane Carrick z magazynu „Bride”, a to jest…

– Jaki nosisz rozmiar? – przerwała mi.

– Yyy… chyba trzydzieści osiem. Dlaczego pytasz?

Jej oczy się rozświetliły.

– Och, dzięki Bogu! Musimy cię ubrać.

– Ale ja… jestem ubrana. – Spojrzałam na siebie.

– Zrzucaj tę ponurą kieckę. Założysz suknię druhny.

2

Sloane

– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę to robię.

Szczerzący się od ucha do ucha Elijah pstryknął mi kolejne zdjęcie.

– Będę miał świetny materiał do szantażowania cię przez kolejne lata.

– Przestań cykać mi fotki. – Skrzywiłam się. – Wystarczy, że młoda nakłoniła mnie do założenia tego paskudztwa. Nie potrzebuję tego dokumentować.

– I tak cały świat cię w tym zobaczy, skarbie.

– Co? – Zrobiłam wielkie oczy. – Nie ma mowy. Nie musimy publikować zdjęć całego orszaku ślubnego.

– A dlaczego mielibyśmy tego nie robić?

– Zdarzało nam się wcześniej pominąć kilka osób, choć nieumyślnie. Pamiętasz tamten ślub w Waddington? W East Hampton, w winnicy z wielką metalową rzeźbą przed domem? Opublikowaliśmy osobne zdjęcia druhen i drużbów.

– Ale przecież i tak będziesz na zdjęciach orszaku, czyż nie?

– Niekoniecznie, skoro to ty nad nimi czuwasz. Cyknij jakieś beze mnie.

Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Jakim cudem dałam się na to namówić, do cholery?

Panna młoda wpadła we wściekłość na wieść o tym, że jedna z jej druhen się nie zjawi. Co za bezczelność ze strony matki tej kobiety, że postanowiła dostać dziś z rana poważnego zawału serca i trzeba było ją podłączyć do aparatury podtrzymującej życie.

– Nie rozumie, że muszę mieć druhny i drużbów do pary? – piekliła się oburzona Piper. – Zrujnuje mi wesele!

Nigdy wcześniej nie poznałam tak egocentrycznej osoby. Jedna z jej najbliższych przyjaciółek znalazła się w naprawdę kryzysowej sytuacji, a ona nawet się tym nie przejęła. Naturalnie zdawałam sobie sprawę, że panny młode potrafią być skrajnie zafiksowane na własnym ślubie. Do diabła, sama też tak miałam, kiedy planowałam swój ślub. Nie mogłam spać, bo moja przyszła teściowa kupiła suknię, która nie pasowała do wybranej przeze mnie kolorystyki. Ale kogo tak naprawdę obchodziło, co ta kobieta będzie miała na sobie? Czy nie było najważniejsze, aby czuła się w tym dobrze? A jednak tak wiele z nas marzy o bajkowym ślubie, w którym każdy głupi szczegół będzie idealny.

Boże… Podeszłam bliżej lustra i przyjrzałam się tej dziwacznej rzeczy na swojej głowie. Zawsze uwielbiałam fascynatory – wydawały mi się takie eleganckie i szykowne. Ale z tą toporną ciemnofioletową konstrukcją wystającą mi z włosów czułam się śmiesznie. Być może dwumetrowa modelka jeszcze jakoś by w tym wyglądała, gdyby miała na sobie prostą sukienkę, a ta dziwaczna ozdoba była najwymyślniejszym elementem całej kreacji. Spojrzałam na swoją suknię i pokręciłam głową. Nie dało się ukryć, że wyglądam fatalnie. Starałam się nawet nie myśleć o tym, jak ten odcień fioletu kłóci się z moimi kasztanowymi włosami.

Przesunęłam wzrok ze swojego odbicia na stojącego za mną mężczyznę. Elijah wciąż szczerzył się jak wariat.

– Przecież ta kobieta nie jest nawet Brytyjką, na litość boską! – wyjęczałam.

Mój przyjaciel się zaśmiał.

– To akurat najmniejszy z twoich problemów, skarbie.

Bardzo nie chciałam tak stamtąd wyjść. Chwilę potem drzwi się otworzyły i młodzilla wkroczyła bezceremonialnie do środka. Nie raczyła nawet zapukać, żeby się upewnić, że już się przebrałam.

– Och, dzięki Bogu! – oznajmiła. – Caroline jest trochę drobniejsza od ciebie, więc lepiej by w tym wyglądała, ale to i tak lepsze niż nic. Czy mogłabyś bardziej upchać te swoje cyc­ki? Wyglądają, jakby miały zaraz wyskoczyć na wierzch.

Oczy prawie wyszły mi z orbit na jej słowa, ale młodzilla nawet nie zwróciła na to uwagi. Byłam tak przejęta swoim okropnym strojem, że nie zorientowałam się od razu, że ona sama też się w końcu ubrała.

Ludzie mówią, że każda panna młoda jest piękna, ale… Cóż, twierdzą tak tylko z grzeczności, bo to nieprawda. A przynajmniej nie wtedy, gdy ma sto pięćdziesiąt centymetrów wzrostu i osiem warstw tiulu na sobie. Piper wyglądała, jakby miała przemycić grupkę pięcioletnich baletnic przez kontrolę bezpieczeństwa na lotnisku. O tyle dobrze, że nie musiała zakładać tej okropnej ozdoby na włosy.

Młodzilla złapała mnie za ramię.

– Co masz przyklejone tu z tyłu do ramienia? Plaster nikotynowy? – Podniosła obie ręce i potrząsnęła nimi. – Trzeba się tego pozbyć.

– To plaster z insuliną. Jestem diabetyczką.

– Aha. Czyli musi zostać?

– Cóż, tak. Wolałabym nie zemdleć w trakcie.

Wpatrywałam się wstrząśnięta w tę niemożliwą kobietę. Nie mieściło mi się w głowie, że ktoś może mieć aż tak okropne maniery. W dodatku wzięła moje oszołomienie jej wrednym zachowaniem za podziw!

– Piękna, prawda? – Obróciła się dookoła. – Jedyna w swoim rodzaju, co?

– Zdecydowanie – mruknął Elijah za mną.

– Jest… wyjątkowa. – Uśmiechnęłam się.

Asystentka Claire zapukała w otwarte drzwi i otworzyła szeroko oczy na mój widok.

– Jakimś sposobem nakłoniono mnie, żebym zastąpiła jedną z druhen – wyjaśniłam.

– Tak – potwierdziła Piper. – Ale nie było to jakoś szczególnie trudne. Wystarczyło, że wspomniałam o tacie, który jest najlepszym przyjacielem właściciela magazynu, dla którego pracuje Sloane.

Ta kobieta wyzwalała we mnie nieznane pokłady agresji, do tego stopnia, że miałam ochotę ją uderzyć. Claire spojrzała na mnie ze współczuciem, po czym zwróciła się do panny młodej.

– Opalanie natryskowe zakończone. Zostało nam jeszcze jakieś trzydzieści minut do rozpoczęcia ceremonii. Fotograf już czeka, jeśli chcesz przejść do zdjęć.

Prawie zapomniałam o tym obowiązkowym natrysku. Całe szczęście, że zostałam z niego zwolniona. Razem z braćmi odziedziczyliśmy po naszym ojcu Irlandczyku bar, a po matce Włoszce zdolność łatwego opalania się.

Piper spojrzała na moje piersi i westchnęła.

– Musimy zmienić kolejność w orszaku. Masz być na końcu, jak najdalej ode mnie. Nie chcę wyglądać przy tobie płasko.

– Claire, jesteś moją nową najlepszą przyjaciółką.

Zwykle niewiele piłam na przyjęciach, które relacjonowałam dla magazynu, ale kiedy asystentka panny młodej podała mi kieliszek tequili (drugi w ciągu godziny), nie potrafiłam jej odmówić. Przełknęłam gładko przezroczysty płyn, od którego zrobiło mi się ciepło w żołądku.

Sesja zdjęciowa przed ślubem była istnym koszmarem. Piper wciąż wykrzykiwała rozkazy, dopóki nie musiała sobie zrobić przerwy na toaletę. W tej krótkiej chwili wytchnienia zadbałam o to, żeby Elijah pstryknął kilka spontanicznych zdjęć śmiejących się kobiet beze mnie, abyśmy mogli potem wybrać jedno do zamieszczenia w magazynie.

Nie mogłam się doczekać, kiedy zdejmę z siebie ten dziwaczny kostium. Nie dość, że wyglądałam w nim paskudnie, to jeszcze było mi piekielnie gorąco, a spinki od fascynatora ciągnęły mnie boleśnie za włosy.

Na szczęście ta męczarnia nie miała trwać długo. Po zakończeniu ceremonii czekała mnie jeszcze sesja zdjęciowa całego orszaku ślubnego i w końcu miałam zdjąć z siebie tę paskudną kreację. Planowałam się też upić w nagrodę za swoje poświęcenie na rzecz magazynu.

Menedżer wyszedł na trawnik, gdzie robiliśmy zdjęcia, i oznajmił nam, że czas rozpocząć ceremonię. Szłam na samym końcu za resztą druhen, czując się jeszcze bardziej nieswojo bez Elijaha. Niestety przyjaciel musiał mnie opuścić, aby przygotować się do sfotografowania panny młodej podchodzącej do ołtarza.

Drużbowie czekali już na nas ustawieni w kolejce przed kaplicą. Co innego wyglądać śmiesznie, kiedy wszyscy wokół też tak wyglądają, a co innego pokazać się tak publicznie. Przenosiłam wzrok z jednego mężczyzny w smokingu na drugiego. Większość z nich wydawała się mniej więcej w moim wieku i kilku było naprawdę przystojnych. Wtedy spojrzałam na ostatniego drużbę w kolejce i zaparło mi dech w piersiach. To był ten przystojny facet o lazurowych oczach, na którego prawie wpadłam wcześniej. Wyprostowałam się, zapominając na chwilę o tym, co, do cholery, mam na sobie.

– Pozwól, że cię przedstawię – zwróciła się do mnie Kelly, najsympatyczniejsza z druhen.

– Okej.

Poprowadziła mnie wzdłuż kolejki drużbów i przedstawiła mnie kolejno Matthew, Hardingowi i Tedowi. Tego trzeciego, z racji imienia, wzięłam za syna właściciela naszego magazynu, dlatego przywitałam się z nim nieco serdeczniej niż z poprzednimi. Pomyślałam nawet, że być może porozmawiam z nim chwilę, jeśli nadarzy się okazja. Nie zaszkodzi być miłym dla rodziny wielkiego szefa.

Wreszcie dotarłyśmy do końca kolejki i zatrzymałyśmy się przed lazurowymi oczami. Wyprostowałam się, zapominając na chwilę o tym, co mam na sobie, a mój entuzjazm wobec całego wydarzenia znacząco wzrósł.

– A to Wilder, twój partner na ceremonię – zwróciła się do mnie Kelly, po czym pogroziła mu palcem. – Tylko bądź miły.

– Zawsze jestem miły, kochana – odparł z zarozumiałym uśmieszkiem na twarzy.

O cholera… Te oczy występowały w pakiecie z brytyjskim akcentem. Młodzilla skinęła na Kelly, więc ta przeprosiła mnie i zostawiła sam na sam z lazurowookim.

Drużba, który najwyraźniej nazywał się Wilder, przyjrzał się mojej sukience, a potem spojrzał na fascynator na czubku mojej głowy, który przypominał raczej zmasakrowane rogi dzikiego zwierzęcia niż ozdobę.

– Wcześniej miałaś na sobie inną sukienkę, czyli wypadek musiał się wydarzyć niedawno.

– Jaki wypadek?

Znów uśmiechnął się zarozumiale i wskazał na stroik na mojej głowie.

– Zakładam, że doznałaś poważnego urazu mózgu, skoro wpadłaś na pomysł, żeby się w to przebrać.

3

Sloane

– Żartujesz sobie? – Oparłam ręce na biodrach. – Zawsze obrażasz nowo poznane osoby?

– Tak. To znaczy, tak, żartuję – skwitował z uśmiechem.

– Tylko że to wcale nie było zabawne. Naprawdę myślisz, że dobrowolnie założyłabym ten… ten… – Gestykulowałam nerwowo rękoma. – Kostium?

Wtedy podszedł do nas menedżer i rozejrzał się nerwowo po korytarzu. Pewnie szukał panny młodej.

– Wszystko w porządku? – zapytał nas szeptem.

– Tak – odparłam.

Wskazał drzwi.

– Goście czekają tam na rozpoczęcie ceremonii, a ściany są cienkie.

Wzięłam głęboki oddech i skinęłam głową.

– Oczywiście. Przepraszam.

Spojrzałam z ukosa na stojącego obok mnie faceta, który, jak się okazało, miał być moim partnerem dzisiejszego wieczoru. Ten zarozumiały uśmieszek nie schodził mu z twarzy, wydawał się wielce z siebie zadowolony. Rzucałam mu co jakiś czas gniewne spojrzenia, korzystając z okazji, aby przyjrzeć się reszcie jego twarzy – wcześniej nie byłam w stanie oderwać wzroku od jego oczu. Miał kwadratową szczękę, wyraźnie zarysowane kości policzkowe i nieskazitelną opaleniznę… Czyżby młodzilla zmusiła do opalania natryskowego również drużbów? Ale nie, ten facet mógł zawdzięczać swoją piękną, złocistobrązową karnację tylko genom. Nie wspominając już o tym, że był wysoki (a ja miałam słabość do wysokich mężczyzn), barczysty i… Wciągnęłam powietrze. Cholera, skurczybyk naprawdę dobrze pachniał.

W pewnym momencie tak się na niego zagapiłam, że dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że on też mi się przygląda. Uniósł brew, gdy nasze spojrzenia się spotkały.

– I jak? Podoba ci się to, co widzisz?

Grr. Nie dość, że niegrzeczny, to jeszcze zarozumiały. Przykleiłam do twarzy sztuczny uśmiech.

– Tak. Szkoda tylko, że tak przyjemna aparycja nie idzie w parze z równie miłą osobowością.

Facet bynajmniej nie wyglądał na urażonego. Właściwie to jego uśmiech jeszcze się poszerzył. Może lubił być obrażany? Jeśli tak, to chyba mieliśmy jednak szansę się dogadać, skoro ostatnio byłam nie w sosie.

Wilder wyciągnął do mnie rękę.

– Skąd się tu wzięłaś, Sloane?

Z jakiegoś powodu zawahałam się przed podaniem mu ręki, a kiedy już to zrobiłam, całe moje ciało ożyło od jego dotyku. O Boże. Przez całe sześć miesięcy ani razu nie poczułam pociągu seksualnego, a tu nagle ten facet tak na mnie działa? Sądząc jednak po jego wyglądzie i zarozumiałym uśmieszku, z pewnością wzbudzał podobne odczucia u całych zastępów kobiet. Co to za słownictwo? Zaraziłam się angielską kurtuazją?

Wilder uniósł moją dłoń do ust i ją pocałował, a ja poczułam ten pocałunek… nieco niżej.

Odchrząknęłam.

– Zastępuję druhnę, która miała nagły wypadek.

– To musi być mój szczęśliwy dzień.

– Tak, na twoje szczęście matka bliskiej przyjaciółki panny młodej musiała zostać podłączona do aparatury podtrzymującej życie.

– Zawsze jesteś taka wyszczekana?

– Tylko gdy mam do czynienia z kimś, kto obraża mnie na dzień dobry.

Podniósł wzrok na moją głowę.

– To twój naturalny kolor włosów? – zapytał, tym razem z amerykańskim akcentem.

– Dlaczego teraz nie zabrzmiałeś jak Brytyjczyk?

– Bo jestem Amerykaninem. Cóż, technicznie rzecz biorąc, mam podwójne obywatelstwo, ale od dziecięciu lat mieszkam w Londynie.

Spojrzałam na swoją dłoń, którą nadal trzymał.

– Zamierzasz mnie kiedyś puścić?

Uśmiechnął się i splótł swoje palce z moimi.

– Może później. Nie chciałbym, żebyś znów mi uciekła.

– Nie uciekałam, tylko dokądś szłam.

– Najważniejsze, że teraz tu jesteś. – Ścisnął moje palce.

Było coś dziwnie ujmującego w tym zarozumiałym i niegrzecznym mężczyźnie. Nie wiedziałam tylko, co to właściwie jest. Może ten akcent?

– Przyjaźnisz się z panną młodą lub panem młodym? – zapytałam.

– Musiałbym doznać poważniejszego urazu głowy niż ty przed założeniem tego stroju, żeby zaprzyjaźnić się z Piper. Aiden jest moim kumplem ze studiów. Nie pojmuję, jakim cudem ją znosi.

– A skąd wiesz, że ja się z nią nie przyjaźnię?

– Bo wygląda na to, że masz dobry gust, skoro ci się podobam.

Parsknęłam śmiechem.

– Nie grzeszysz skromnością, co?

– Być może. Po prostu mówię, co myślę.

– Wiesz co? Podobasz mi się znacznie bardziej, kiedy się nie odzywasz. – Wyrwałam mu w końcu dłoń i się rozejrzałam. – Ciekawe, czy mają tu jakiś płyn do dezynfekcji rąk.

Zza drzwi dobiegły nas dźwięki muzyki, kończąc nasze przekomarzania. Kilka minut później ruszyłam do ołtarza pod rękę z lazurowookim. Rozglądając się po pięknym pomieszczeniu pełnym kwiatów i wystrojonych ludzi, zastanawiałam się, dlaczego właściwie wcześniej tak uwielbiałam śluby, do cholery? Jak mogłam widzieć cokolwiek magicznego w tej wyreżyserowanej szopce?

W połowie drogi do ołtarza napotkałam spojrzenie Elijaha. Jego brwi sięgnęły niemalże linii włosów, gdy zauważył idącego obok mnie mężczyznę. Zaskoczenie na twarzy mojego przyjaciela szybko ustąpiło jednak miejsca łobuzerskiemu uśmieszkowi. Pokazał mi nawet kciuk podniesiony do góry. I nie zrobił tego zbyt dyskretnie.

– Twój przyjaciel najwyraźniej mnie zaakceptował – skomentował szeptem Wilder, pochylając się w moją stronę.

– Pocałuj mnie w tyłek – odparłam ze słodkim uśmiechem.

Zachichotał.

– Później, kochanie.

Dwie długie godziny później siedziałam w swojej czarnej sukience przy stoliku z grupą nieznajomych.

– Zatańczysz?

Podniosłam wzrok na błyszczące oczy Wildera.

– Nie, dzięki. – Odwróciłam głowę.

Niezrażony mężczyzna zajął puste miejsce Elijaha obok.

– Masz dwie lewe nogi?

Pokręciłam głową z dezaprobatą.

– Czy ty w ogóle potrafisz wydobyć z siebie coś pozytywnego na temat drugiego człowieka? W sumie rozmawialiśmy ze sobą może pięć minut, a jednak zdążyłeś mnie już kilkukrotnie obrazić. Skrytykowałeś mój wygląd, zapytałeś, czy farbuję włosy, a teraz jeszcze pytasz, czy mam dwie lewe nogi?

– Nie skrytykowałem ciebie, tylko tamtą niedorzeczną krea­cję. Chyba nie zaprzeczysz, że była paskudna? Ty zaś wyglądałabyś dobrze we wszystkim.

– Czyżbym usłyszała komplement? – Przyłożyłam dłoń do ucha.

– Chętnie uraczę cię kolejnym, jeśli pozwolisz. Zapytałem o twój kolor włosów, bo jest piękny.

– Pod warunkiem, że naturalny?

Uśmiechnął się.

– Czy facet, z którym przyszłaś, to twój chłopak?

– Po co ci ta informacja?

– Mam wiele złych nawyków, ale podrywanie zajętych kobiet do nich nie należy.

– Ach, więc mnie podrywasz? – Uniosłam brew. – W takim razie chyba przyda ci się lekcja na temat tego, czego pragną kobiety.

– Wątpię, abym jej potrzebował. – Wstał, wziął mnie za rękę i pociągnął do góry. – Zatańcz ze mną, piękna.

Boże, czyżbym była aż taką frajerką, że jedno „piękna” zrekompensowało mi wszystkie jego obelgi? Nie, na pewno nie. Z całą pewnością nie jestem taką naiwniaczką. Tylko dlaczego całe moje ciało ożywa przy tym mężczyźnie?

– Wiesz co? Jednak sobie daruję.

– No to pozwól, że postawię ci drinka.

– Przecież są darmowe.

– Czyli dwa?

Nie udało mi się powstrzymać śmiechu.

– Jednego. Ale tylko dlatego, że się nudzę, a mój towarzyszysz zniknął pół godziny temu z facetem, który jest ode mnie ładniejszy.

– Dobrze wiedzieć. – Splótł swoje palce z moimi i poprowadził mnie do jednego z barów. – Czego się napijesz?

– Poproszę tylko wodę, dzięki.

– Nic alkoholowego?

– Technicznie rzecz biorąc, jestem w pracy.

– W pracy? – Wilder zmarszczył brwi.

– Relacjonuję ten ślub dla magazynu.

– Którego?

– „Bride”.

– Ach.

– Nie martw się, raczej nie wspomnę w relacji o niegrzecznym drużbie. Zazwyczaj skupiam się na nowożeńcach. Albo na takich szczegółach jak kwiaty, lokal czy suknie.

– Chyba nie zamierzasz napisać o tych śmiesznych kreacjach?

Zaśmiałam się.

– Masz rację. W tym przypadku akurat lepiej byłoby już wspomnieć o niegrzecznym drużbie.

– Co zwykle pijesz, kiedy nie jesteś w pracy?

– Tequilę.

– A próbowałaś kiedyś siesty?

– Tequila z dodatkiem campari, soku grejpfrutowego, limonki i syropu cukrowego.

– Czyżby to był twój ulubiony drink?

– Nie. – Pokręciłam głową. – Wolę tequilę z samą wodą gazowaną. Jeśli chodzi o słodkości, to wolę babeczki lub jakieś ciastka niż słodkie drinki. Moja rodzina prowadzi bar. Pracowałam tam w liceum i w trakcie studiów. No i tak się składa, że nadal tam pomagam kilka dni w tygodniu.

Wilder skinął głową, po czym odwrócił się do barmana, żeby zamówić gin z tonikiem i tequilę z wodą gazowaną. Chwilę potem podał mi szklankę.

– Nie o to prosiłam.

– Wiem.

– To dlaczego mi to zamówiłeś?

– Postanowiłem, że kończysz pracę na dziś.

– Ach tak? Zdecydowałeś o tym za mnie?

Pociągnął łyk drinka.

– Tak.

– A co ci daje prawo, by za mnie decydować?

– Myślę, że w pełni sobie na to zasłużyłaś po tym, jak zmuszono cię do założenia sukni, której wcale nie chciałaś zakładać. No i musisz mnie znosić jako swojego partnera.

– Skąd wiesz, że Piper mnie sterroryzowała?

– Bo taka już jest. Jak myślisz, jak doprowadziła mojego biednego kumpla Aidena do ołtarza?

– Pozwala jej sobą pomiatać? Dlaczego?

– Cholera, nie wiem. – Wilder wzruszył ramionami. – Chyba mu się to podoba. Może lubi dominujące kobiety?

– A ty nie?

Kąciki jego ust uniosły się, gdy nasze spojrzenia się spotkały.

– Nie mam nic przeciwko dominującej kobiecie, ale są chwile i okoliczności, w których to ja zdecydowanie wolę rządzić.

Chyba miał rację co do mojego urazu głowy, bo nagle poczułam, że rumienię się lekko w reakcji na ton jego głosu. Mój sprośny umysł nie miał wątpliwości, do czego nawiązuje. Potrzebowałam się schłodzić, więc wychyliłam pospiesznie część swojego drinka.

Cholera, zapomniałam, że zamówił mi tequilę – to mogło być trochę za dużo na raz. Zwłaszcza że wody było tam tyle co naparstek. Zamiast mnie jakoś otrzeźwić, tych kilka łyków jeszcze nasiliło reakcje mojego ciała na tego mężczyznę.

– Dlaczego przeniosłeś się do Londynu? – zapytałam.

– Mój ojciec pochodzi stąd, a mama z Cambridge. Rozwiedli się, a potem ona zachorowała, gdy byłem na ostatnim roku studiów, i wróciła do Anglii, żeby być bliżej rodziny. Mam tam też przyrodniego brata i po jej śmierci podjąłem pracę w Londynie, żeby być bliżej niego. No i od tamtej pory tam mieszkam.

– Przykro mi.

Skinął głową i odwrócił wzrok.

– Opowiedz mi coś więcej o tej swojej pracy. Wymaga od ciebie noszenia paskudnych sukni i tolerowania takich kobiet jak Piper?

– Nie. – Uśmiechnęłam się. – Ale mój szef ma jakieś powiązania z rodziną Piper, więc nie oponowałam, gdy zażądała, żebym się przebrała. Zazwyczaj tylko przyglądam się wydarzeniu z boku, a potem piszę o nim do magazynu. Co miesiąc zamieszczamy relację ze ślubu w formie sześciostronicowej rozkładówki. Facet, z którym tu przyjechałam, to Elijah. Jest fotografem i można powiedzieć, że tworzymy zespół. Prowadzę też media społecznościowe i kanał na YouTubie dla magazynu.

– Miałaś szczęście, że Piper nie spryskała cię na pomarańczowo.

Zakryłam uśmiech dłonią.

– Kurczę, wyjdą pomarańczowo na zdjęciach, co?

– W tych fioletowych sukienkach wyglądały jak gigantyczne gumijagody nadziane dynią.

Zaśmiałam się.

– Twoja brutalna szczerość jest zabawna, kiedy nie jest wymierzona we mnie.

Jego wzrok opadł na moje usta.

– Lubię, kiedy się uśmiechasz.

Zaalarmowana tym, że bezwiednie opuściłam gardę, wróciłam do tematu pracy.

– Czasem cytuję w artykułach wypowiedzi gości. Może coś zaproponujesz?

Uśmiechnął się.

– To nie jest dobry pomysł, skoro twój szef przyjaźni się z rodziną panny młodej.

– Racja.

– Mam nadzieję, że facet nie jest dupkiem? Czy to z jego powodu czułaś się zobligowana do spełnienia żądań panny młodej?

– Nie, przynajmniej nic mi nie wiadomo, żeby taki był. Właściwie nawet go nie znam, bo to w zasadzie szef szefa mojego szefa. Mogę tylko powiedzieć, że trochę mnie onieśmiela ze względu na to, kim jest, i w jaki sposób się wypowiada. Jest bardzo bezpośredni.

Wilder się uśmiechnął.

– Znam ten typ. – Znów wyciągnął do mnie rękę. – Zatańczysz ze mną?

Na tym etapie tequila uderzyła mi już do głowy, więc pomyślałam: „Czemu nie?”, dopiłam resztę drinka i odstawiłam szklankę na blat.

– Dobra, pieprzyć to.

Zachichotał.

– Cóż za entuzjazm – powiedział, po czym poprowadził mnie na parkiet. Chwycił moją dłoń, a drugą ręką objął mnie w talii i przyciągnął do siebie bliżej.

Spojrzałam na niego wymownie.

– Co? – zapytał.

– Dobre maniery nakazują, aby w tańcu z kimś, kogo ledwo znasz, zostawić miejsce dla Jezusa.

– Co takiego? – Jego warga zadrżała.

– Chodziłam do żeńskiej szkoły katolickiej. Kilka razy do roku organizowałyśmy potańcówki, na które mogłyśmy zaprosić chłopców, i opiekunowie zawsze powtarzali nam: „Zostaw miejsce dla Jezusa”, gdy zauważyli, że tańczymy nieco za blisko siebie.

– Cóż, co do mnie, to nie zamierzam angażować w to Jezusa – oznajmił z uśmiechem. – Za dobrze mi przy tobie, żeby odsunąć się choćby o centymetr.

Wyglądało na to, że w tej kwestii akurat się zgadzamy. Cholernie przyjemnie było czuć przy sobie ciało Wildera. No i jakoś mnie nie zdziwiło, że facet potrafi tańczyć. Obejmował mnie i prowadził z taką pewnością siebie i tak idealnym wyczuciem rytmu, że mimowolnie zaczęłam się zastanawiać, jak dobry jest w pewnych innych rzeczach.

– Kiedy wracasz do Anglii? – zapytałam, wyciągając szyję, żeby na niego spojrzeć.

– Pojutrze. Będziesz za mną tęsknić?

– Mniej więcej tak, jak ty za mną.

– Czyli niezmiernie. – Uśmiechnął się.

Niezmiernie. Wykonał obrót.

– Powiedz mi, Sloane, co byś robiła dziś wieczorem, gdyby cię tu nie było?

– Prawdopodobnie pomagałabym moim braciom w barze.

– Nie spotykasz się wieczorami z chłopakiem?

– Już nie. – Zmarszczyłam brwi.

– To zabrzmiało, jakby kryła się za tym jakaś historia.

– Czyż nie jest tak zawsze?

– Pewnie tak.

Nie chciałam dzielić się z nim akurattą historią, więc zadałam mu to samo pytanie.

– A co ty byś dzisiaj robił, gdyby cię tu nie było?

– Ostatnio przeszukuję ulice miasta w poszukiwaniu mojego młodszego brata, kiedy wymyka się z domu.

Tego akurat się nie spodziewałam. Uśmiechnęłam się na te słowa.

– Mam dwóch starszych braci. Też mnie tak kiedyś szukali.

Spojrzał na mnie z nadzieją.

– Ale oduczyłaś się tego?

– Doszłam do wniosku, że trudniej im będzie mnie przyłapać na schadzkach z chłopakiem, kiedy to on będzie zakradał się do mnie.

– No to mnie pocieszyłaś. – Wilder zmarszczył brwi.

Zaśmiałam się.

– Ile lat ma twój brat?

– Dwudziestego piątego skończy piętnaście.

– Doskonale cię rozumiem. Mam czternastoletnią bratanicę.

Wtedy podszedł do nas Elijah.

– Hej. Masz może… – Przerwał, żeby przyjrzeć się Wilderowi z bliska. – O, wow. Teraz już kumam, co miałaś na myśli z tymi oczami.

Na twarzy Wildera znów pojawił się zarozumiały uśmieszek.

– Omawiałaś mój wygląd z przyjacielem?

Zignorowałam jego pytanie.

– O co chciałeś mnie zapytać? – zwróciłam się do Elijaha.

– Ach. Masz może ten numerek z szatni, który nam dali?

– Jest w mojej torebce. Czemu pytasz?

– Potrzebuję czegoś z mojej torby ze sprzętem.

Zauważyłam, że tamten przystojniak, z którym mój przyjaciel rozmawiał wcześniej, czeka na niego niecierpliwie na skraju parkietu. Chyba trochę obawiałam się zapytać, czego właściwie potrzebuje Elijah z tej torby.

– Poczekaj, przyniosę ci ten numerek – powiedziałam do niego i odsunęłam się od Wildera, ale ten przycisnął mnie do siebie mocniej.

– Twoja torebka leży na stoliku? – zapytał.

– Tak.

Uniósł brodę w stronę mojego przyjaciela.

– Poradzisz sobie, prawda, kolego?

Oczy Elijaha zabłysły.

– Nie ma problemu. – Pomachał nam palcami i oddalił się pośpiesznie.

– Co ty wyprawiasz? – zapytałam Wildera.

– Tańczę.

– Nie masz prawa sugerować ludziom, żeby grzebali w mojej torebce.

– Ukrywasz w niej coś?

– Nie. Nie o to chodzi.

– No dobrze. – Wzruszył ramionami. – Więc o co?

– Ty… Po prostu… To było niegrzeczne z twojej strony rozporządzać moją torebką.

Wilder spojrzał mi w oczy.

– Nie byłem gotowy cię puścić.

Choć nadal byłam podirytowana, mile połechtały mnie jego słowa. Pewnie to za sprawą alkoholu, ale… Czułam się naprawdę dobrze w jego ramionach. Powinnam zachować między nami pewien dystans – zrobić miejsce dla Jezusa i mojego zdrowego rozsądku. Pokręciłam głową i wyrwałam się z uścisku Wildera.

– Potrzebuję kolejnego drinka.

– Pójdę z tobą.

– Nie potrzebuję eskorty.

– A kumpla do picia?

Zawahałam się.

– Znasz tu jeszcze kogoś oprócz mnie i uroczej panny młodej?

– Nie, ale…

Wilder puścił mnie w pasie tylko po to, by złapać mnie za rękę i pociągnąć za sobą.

– No to chodź. Tylko jeden drink. Będę grzeczny.

Wypicie drugiego drinka z tym mężczyzną wydawało się jeszcze gorszym pomysłem niż pozwolenie sobie na tamtego pierwszego. A po trzecim… wylądowałam z nim w szatni.

4

Wilder

– Dzięki, kolego. Ratujesz mi życie.

Kelner przeliczył gotówkę, którą mu wręczyłem.

– Nie ma problemu. Polecam się na przyszłość, jeśli będzie pan jeszcze chciał zapłacić trzysta dolców za kolejną babeczkę. – Wsadził banknoty do przedniej kieszeni. – Ach, w razie, gdyby szef kuchni o to pytał, dał pan za nią dwieście, nie trzysta.

Zachichotałem i pokręciłem głową. A skoro już o głowie mowa, to będę musiał ją sobie przebadać po tym, ile właśnie wydałem na głupią babeczkę. Ale przynajmniej pachniała pysznie, a w dodatku była jeszcze ciepła. Powinienem był wynegocjować od Sloane trochę więcej w zamian za świeży wypiek prosto z piekarnika.

Spojrzałem na jej stolik. Jej miejsce było puste, podobnie jak Elijaha. Zrobiłem rundkę wokół sali balowej, ale nigdzie jej nie znalazłem. Natknąłem się za to na jej przyjaciela.

– Hej, widziałeś Sloane? – zagadnąłem.

– Poszła poszukać szatniarki. Mamy się spotkać przy szatni za kilka minut, tylko chcę się jeszcze z kimś pożegnać przed wyjściem.

– Z tym kelnerem, który przypomina Jareda Leto?

Oczy Elijaha rozbłysły.

– Też zauważyłeś podobieństwo?

– Wszedł przed chwilą do kuchni. – Wskazałem kciukiem za siebie.

– Dzięki.

Już chciał ruszyć, kiedy wyciągnąłem rękę i go zatrzymałem.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Podziękowania

Dostępne w wersji pełnej

O Autorce

© Irene Bello of Irene Bello Photography

Vi Keeland to autorka bestsellerów „New York Timesa”, „The Wall Street Journal” i „USA Today”. Sprzedała miliony egzemplarzy swoich książek, które zostały przetłumaczone na dwadzieścia sześć języków i znalazły się na listach bestsellerów w Stanach Zjednoczonych, Niemczech, Brazylii, Bułgarii, Izraelu i na Węg­rzech. Platforma Passionflix zekranizowała trzy jej opowiadania, a niedawno wykupiono prawa do ekranizacji jej dwóch powieści. Wiedzie szczęśliwe życie w Nowym Jorku z trójką dzieci i mężem, którego poznała jako sześcioletnia dziewczynka.

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Podziękowania

O Autorce

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Strona redakcyjna

Spis treści

Dedykacja