Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
371 osób interesuje się tą książką
Gorący romans w zimowej scenerii!
Marcelina ma wszystko zaplanowane: romantyczny wypad do Paryża, wymarzony pierścionek zaręczynowy i przyszłość u boku ukochanego. Jednak krótko przed świętami Bożego Narodzenia jej plany rozsypują się jak domek z kart. Zdradzona i zraniona, przyjeżdża na firmową imprezę w luksusowym górskim hotelu. Tam poznaje tajemniczego, przystojnego nieznajomego… i ląduje z nim w jacuzzi w oparach szampana.
Następnego dnia budzi się z kartką na poduszce i totalną pustką w głowie. Gdy wraca do rzeczywistości, dowiaduje się, że czeka ją nowy projekt z ważnym kontrahentem – jak się okazuje tym samym mężczyzną, z którym spędziła szalony weekend. A to dopiero początek…
Udawane narzeczeństwo, korporacyjne intrygi i była dziewczyna, która nie zamierza odpuścić. W tle magia świąt, płatki śniegu wirujące w powietrzu i emocje, które osiągną punkt kulminacyjny w sylwestrową noc. Czy Marcelina znów da się oszukać? A może tym razem serce podpowie jej właściwą drogę?
Pełna humoru, romantyczna i rozgrzewająca historia, idealna na zimowe wieczory!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 207
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
A wszystko przez to, że chciałam być zaskakująca i szalona! Mogłam zostać nudna i przewidywalna, wówczas zapewne nie odkryłabym prawdy i nadal tkwiła w błogiej nieświadomości. Nie pojechałabym do tego przeklętego Karpacza, nie poznała tego faceta, nie poszła z nim do jacuzzi z cholerną butelką szampana i nie uruchomiła tego całego domina, które właśnie rujnowało mi życie.
Spokój.
Przewidywalność.
Powtarzalność.
Zapamiętaj to sobie, Marcelino Nosek!
Gdyby nie twoja szalona, ekstrawertyczna, pragnąca odnalezienia wewnętrznego szczęśliwego ja dusza, nie byłabyś teraz w czarnej…
No.
Tam, gdzie światło nie dochodzi.
A wszystko zaczęło się od tego, że przygotowałam fantastyczną imprezę firmową dla…
Taio Cruz, Dynamite
Ta impreza zapowiadała się naprawdę fantastycznie. Mój szef Melchior Kapuściński, na którego oczywiście wszyscy w firmie mówili Kapusta, uśmiechał się z uznaniem. Właśnie skończyłam relacjonować dokładny plan trzydniowego spotkania integracyjnego dla naszej agencji kreatywnej Do It!
– Dwa dni w Karpaczu w hotelu Królowa Margot. Do dyspozycji basen, jacuzzi, strefa SPA, masaże, wieczorem impreza taneczna, załatwiłam DJ-a z modnego klubu we Wrocławiu. Kosztowo także znośnie. – Spojrzałam na szefa.
– Spisałaś się.
– Zatem mogę liczyć na urlop?
– No możesz, jasne.
Czekałam na ten przedłużony weekend od miesiąca. Planowałam go bardzo skrupulatnie. Maciej dowiedział się raptem dwa tygodnie temu – widziałam ogromne zaskoczenie na jego twarzy. Trzy dni w Paryżu, w cudownym hoteliku na Montparnassie. Wycieczki po tym mieście miłości, wieczorami kolacje w modnych restauracjach, gorące noce. Na to liczyłam, kiedy niedawno w jego rzeczach znalazłam pudełeczko z pierścionkiem. Wtedy moje serce zaczęło bić jak szalone. Nie mogłam się doczekać wyjazdu. Zupełnie się nie spodziewałam, że Maciej zamierza mi się oświadczyć, ale byłam szczęśliwa. Trzeba zrobić kolejny krok i cieszyłam się, że mój facet, z którym byłam od roku, zdecydował się na to jako pierwszy.
Cieszyłam się na tę naszą wyprawę. Romantyczna stolica Europy, piękny hotel, pierścionek w kieszeni mojego faceta – to wszystko brzmiało jak z jakiejś bajki albo komedii romantycznej. Ostatnie tygodnie tego roku zaczynały się naprawdę cudownie!
Mieliśmy wylatywać nazajutrz. Dzisiaj Maciej miał dużo pracy, a wieczorem planował jeszcze iść na basen, bo namiętnie pływał. Postanowiłam zaplanować mu wieczór pełen relaksu – chciałam, aby już zaczął świętować. Dlatego kupiłam szampana, zamówiłam pizzę i pojechałam do jego mieszkania mieszczącego się w śródmieściu. Byłam taka szczęśliwa, prawie unosiłam się nad ziemią. Pobiegłam jak na skrzydłach trzy piętra w górę i gdy dochodziłam do mieszkania Maćka, usłyszałam muzykę dobiegającą ze środka. Uśmiechnęłam się. Mój chłopak już się bawił, i bardzo dobrze. Miał przecież zbyt dużo obowiązków – pracował w dużej kancelarii i zajmował się prawem korporacyjnym. Wprawdzie kancelaria dobrze płaciła, ale wysysała ze swoich pracowników siły witalne niczym wampir energetyczny.
Tym bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że muszę zabrać go w jakieś fajne miejsce, by się wreszcie zrelaksował.
Kiedy otwierałam drzwi, zorientowałam się, że przy akompaniamencie muzyki mój facet skanduje całkiem inny refren i nie robi tego sam. I że na pewno w tej chwili ciężko pracuje, a przecież miał odpoczywać!
Kiedy weszłam do salonu, zobaczyłam faktycznie pracującego w pocie czoła Macieja i jęczącą pod nim jego… szefową?
– O kurwa! – Znienawidzona przez mojego faceta dyrektorka działu przeklęła, kiedy mnie dostrzegła. A ja dostrzegłam srebrny błysk na jej palcu i już wszystko stało się dla mnie nader przejrzyste.
Maciej wyleciał z niej jak z procy i gorączkowo zaczął szukać ubrań. Nie czekałam, aż jakieś znajdzie, tylko zajęłam się zbieganiem ze schodów, co wcale nie było takie proste, zwłaszcza że wciąż w jednej ręce trzymałam szampana, w drugiej pudełko z zimną już pizzą, a na ramieniu majtała mi się torebka. Kiedy wreszcie wpadłam do mojego samochodu, dostrzegłam wybiegającego Maćka. Wymachiwał rękoma i usiłował mnie zatrzymać. Byłabym go rozjechała, gdyby nie uskoczył. Nie czując w tym momencie nic, może oprócz złości na to, że pizza wystygła, dodałam gazu i ruszyłam do mojej przyjaciółki Kasi.
Kaśka była mężatką od trzech lat, a jej mąż Antoni świata poza nią nie widział. Oboje prowadzili biuro architektoniczne i przyjaźniłam się z nimi niemalże od początków podstawówki.
Kiedy wcisnęłam dzwonek na bramie ich małego, ale bardzo ergonomicznego domku na wrocławskich Bielanach, Antoni wyszedł na zewnątrz, aby zobaczyć, kto się tak tłucze po ciemku.
– Marycha? – odezwał się zaskoczony. Zawsze tak na mnie mówił, chociaż miałam na imię Marcelina.
Musiałam przedstawiać sobą niezły widok – wkurwiona, z czerwonym nosem, bo było cholernie zimno, z butelką szampana i pizzą. Nie wiem dlaczego, ale wytarabaniłam się z samochodu z całym tym majdanem.
– Muszę pogadać. Jest Kasia?
– No jasne, wchodź, już… – Cofnął się do domu i wcisnął przycisk. – Wyszedłem, bo ostatnio jacyś gówniarze co rusz robią kawały, dzwonią i uciekają. Myślałem, że znowu jakaś akcja.
– To tylko ja.
– Co się stało? – Chyba dopiero teraz dostrzegł mój wyraz twarzy. – Chodź, jesteś zmarznięta, nie masz ogrzewania w aucie?
– Nie mam już nic… – Naprawdę nie chciałam ryczeć, ale bliskość przyjaciela, ich ciepły dom obok, ich miłość od czasów szkoły… to mnie jakoś pokonało.
Momentalnie obok mnie znalazła się zaniepokojona przyjaciółka i już po chwili siedziałam w ich przytulnym salonie owinięta kocem, a w ręku trzymałam kubek parującej zimowej herbaty z malinami, hibiskusem, goździkami i pomarańczami.
– Ten zadufany dupek, ta sklonowana owca! – Kasia zgrzytała zębami, a Antoni tylko kręcił głową z niesmakiem. Taka była reakcja obojga na wieści o tym, że mój niedoszły przyszły narzeczony całkiem inaczej postrzegał nasz związek, a ten pierścionek… wcale nie był dla mnie!
– Zawsze wyglądał tak, że miałem ochotę mu przywalić – odezwał się po chwili Antoni. Kasia spojrzała na niego z dumą, ja z zaskoczeniem. Mąż mojej przyjaciółki znany był z pokojowego usposobienia, więc taka postawa wydawała się co najmniej zaskakująca.
– To mogłeś to zrobić. – Pociągnęłam nosem.
– Teraz już mogę.
Kaśka nagle złapała mnie za ręce.
– Leć do tego Paryża! Spakowałaś się?! Jutro masz lot, może kogoś poznasz, klin klinem, walić sklonowaną owcę!
– Właśnie dlatego tu jestem. – Spojrzałam na przyjaciół. – Chcę, abyście to wy tam polecieli.
– Co? Nie ma mowy!
– Posłuchajcie… – zaczęłam spokojnie. – To miał być wyjazd dla zakochanych ludzi. Tak przynajmniej sądziłam. To miało być romantyczne, specjalne, cudowne. Nie polecę tam sama, ale nie chcę, aby to przepadło. I chcę, abyście to wy się tam znaleźli. Zakochani, cudowni przyjaciele, na których zawsze mogę liczyć.
– Jeśli sądzisz, że cię tu zostawimy… – odezwała się Kaśka, ale potrząsnęłam głową.
– Jadę na ten weekend do Karpacza. Będzie fajna impreza, pomoczę się w basenie, pójdę na masaż. Powdycham górskiego powietrza. Nic mi nie będzie, a tym bardziej ze świadomością, że wy dobrze się bawicie zamiast tego…
– Tej owcy.
– Tak! – Zaśmiałam się przez łzy. – A czemu owca? Przecież on nie ma nawet kręconych włosów – zainteresowałam się, patrząc na przyjaciółkę.
– A miałam nazwać go chujem?
– Sklonowanym!
Przyjaciele mnie przytulili, a potem zjadłam zapiekankę, wypiłam kolejną herbatę i pojechałam do domu, aby się spakować. Nazajutrz z samego rana ruszałam do Karpacza. Miałam tam do dyspozycji apartament oddalony od hotelu, klucze leżały w skrzynce przy drzwiach wejściowych. Nasz boss często z niego korzystał ze swoją rodziną, ja także byłam tam dwa razy z przyjaciółmi. Dopiero teraz zorientowałam się, że Maciej nie pojechał tam ze mną ani razu. Nie dogadywał się z Antonim i Kaśką. Już to powinno mi pokazać, że wcale nie brał mnie na poważnie. Byłam przystankiem. Pociągiem z przesiadką. Chwilą na przetrzymanie. Wyjściem awaryjnym.
STOP!
Nie dam się pokonać kłamliwej, sklonowanej owcy! Marcelino Nosek, zasługujesz na coś lepszego, prawdziwego. Zasługujesz na szczęśliwy nowy rok i taki właśnie będzie!
W drogę!
* * *
Przyjechałem nieco przed czasem, bo chciałem trochę odpocząć i pomyśleć o planowanej przez moją firmę kampanii. Byłem gościem polskiego partnera i widziałem w tej kooperacji wielką szansę dla naszej spółki. Dlatego przyjąłem zaproszenie do udziału w evencie Do It! i skorzystałem z propozycji asystentki spółki, która zaproponowała, abym zjawił się wcześniej. Do dyspozycji miałem apartament szefa agencji kreatywnej organizującej ten event, zarezerwowany na specjalną okazję. Miło być taką okazją. Dlatego już w czwartkowy poranek pojawiłem się w Pałacyku Margot i cieszyłem się samotnością na basenie, bo hotel dopiero pod wieczór miał się zapełnić pracownikami firmy. W tej chwili przebywało w nim trochę par, rodzin z dziećmi, ale akurat na basen nikt nie przyszedł. Większość korzystała z ładnej pogody – albo jeździła na nartach, albo wspinała się na Śnieżkę. Sam apartament znajdował się na terenie hotelowym, ale w znacznym oddaleniu od głównego budynku. Klucze dostałem od prezesa przed wyjazdem, więc praktycznie nie musiałem się nikomu pokazywać na oczy, co bardzo mi pasowało.
Ostatnio wiele rzeczy mnie irytowało, dlatego potrzebowałem małego resetu i byłem wdzięczny losowi, że dał mi taką możliwość. A także Melchiorowi, że użyczył mi swojego domku.
Następnego dnia z samego rana poszedłem do świątyni Wang. Lubiłem wędrówki po górach, jednakże w ostatnim czasie nie miałem zbyt wielu okazji, aby w samotności wybrać się nawet na jakąś krótką wyprawę. Dlatego dzisiaj skorzystałem z okazji i ruszyłem. Fajnie było iść w górę, słuchać skrzypienia śniegu i patrzeć na piękne widoki i na górującą nad Karpaczem Śnieżkę. Kiedy wróciłem do domku, marzyłem o gorącym prysznicu i jakimś pożywnym obiedzie. Wszedłem do holu, rozebrałem się, potem w salonie zrzuciłem resztę ubrań i udałem się do przestronnej łazienki, w której oprócz prysznica za przepierzeniem znajdowała się też wanna z jacuzzi. Kiedy wszedłem pod prysznic i włączyłem wodę, usłyszałem jakiś hałas. Przestraszyłem się, że to jakiś włamywacz, co było absurdem, bo to przecież teren hotelu i w ogóle. Jednak wyleciałem nagi, gotów się bronić gołymi rękami, a może i bronić też zdobionej umywalki, i wpadłem na rudowłosą przerażoną kobietę. Mokrusieńka owijała się małym ręcznikiem, z trudem zasłaniającym obfity biust.
– Kim jesteś?! Ratunku! – wrzasnęła, a ja podskoczyłem i złapałem równie mały ręcznik do rąk, by zakryć swoje przyrodzenie.
– Co pani tu robi?!
– Ja? Co pan…! Ty, skąd się tu wziąłeś, zboczeńcu!?
– Przepraszam. – Uniosłem dłonie, a ręcznik spadł na podłogę. – Kurwa – mruknąłem i zakryłem się… płynem do płukania ust.
Kobieta spojrzała na mnie zdumiona.
– Nazywam się Mat Dressler. Jestem gościem pana Melchiora – powiedziałem spokojnym tonem, bo nie chciałem, aby rudowłosa znowu zaczęła wrzeszczeć i wyzywać mnie od zboczeńców.
– Kapusty? Znaczy Melchiora Kapuścińskiego? – upewniała się.
– Dokładnie tego.
– Dlaczego ja nic o tym nie wiem? – Już chciała położyć dłonie na biodrach, ale ręcznik zaczął się niebezpiecznie zsuwać z jej apetycznie zaokrąglonego ciała, więc tylko mocniej objęła się ramionami.
– Nie mam pojęcia. Jest pani jego żoną?
Prychnęła.
– Żoną? A wyglądam na żonę mojego sześćdziesięcioletniego szefa?
– No wiek nie gra… – Dotarło do mnie, co powiedziała. – Ach, przepraszam. Nie mam pojęcia, skąd to zamieszanie. – Pokręciłem głową.
– Może… – Kobieta otaksowała mnie zielonymi oczami. – Może ubierzemy się i porozmawiamy?
Skwapliwie pokiwałem głową.
– Dobry pomysł. Wezmę szybki prysznic. – Wskazałem za siebie.
– Ja już się wykąpałam. – Kiwnęła głową w stronę trójkątnej wanny.
– To… – Uniosłem brew.
Spojrzała w stronę drzwi wyjściowych z łazienki.
– Odwróć się – zażądała.
– Jasne. Już. – Stanąłem do niej tyłem i słyszałem, jak otwiera drzwi i czym prędzej wychodzi. Ręcznik był tak mały, że nie zakrywał jej kształtnych pośladków, które z kolei doskonale widziałem w lustrzanych kafelkach pod prysznicem.
Wreszcie odstawiłem nieszczęsny płyn do płukania ust i wszedłem pod strumień wody, śmiejąc się w głos.
Mr Kitty, I Lost You
No tego to się na pewno nie spodziewałam! Kiedy przyjechałam do domku szefa, byłam rozżalona i wkurzona. Cieszyłam się, że po ostatnim pobycie integracyjnym mojego działu Kapusta kazał mi nie oddawać klucza, miałam go zatrzymać na wszelki wypadek, bo już dwa komplety zginęły podczas różnych wyjazdów. Tak więc weszłam do domku i owszem, widziałam czyjeś rzeczy, ale uznałam, że to może prezesa lub jego zięcia. Czasami tu przyjeżdżał z córką szefa, zostawiali także swoje ciuchy w góry, książki, płyty. Dlatego zajęłam drugą sypialnię, napiłam się wina, nie zważając na to, że dopiero dochodzi południe, i postanowiłam wziąć gorącą kąpiel. I chyba musiałam lekko przysnąć… Wiem, że to niemądre, ale podłożyłam sobie pod głowę specjalny dmuchany wałek, który miał na celu ratowanie śpiących ludzi podczas kąpieli. Idiotyczne, ale skuteczne. W każdym razie jak mogłam nie słyszeć, że po domu ktoś chodzi? Gdy dotarły do mnie odgłosy z łazienki, prawie dostałam zawału. Wyskoczyłam jak z procy, walnęłam się w kolano i zakryłam małym ręcznikiem, który albo odsłaniał mi tyłek, albo cycki. Zdecydowałam się pokazać tyłek. Za to facet… tak, facet, którego spotkałam w części prysznicowej, musiałby chyba mieć namiot, aby zakryć swojego… W każdym razie byłam w cholernym szoku, widząc wysokiego, idealnie zbudowanego, przystojnego faceta o szarych oczach i jasnych krótkich włosach. Czy ja naprawdę się upiłam? Czy to mi się śniło? Czy…
Teraz szybko doprowadziłam się do ładu, co okazało się niezwykle trudne, bo cała ta sytuacja była… kuriozalna. Słyszałam, że facet, znaczy ten Mat, bierze prysznic, więc korzystając z okazji, zadzwoniłam do przyjaciółki.
– No, masz szczęście, że się meldujesz, bo… – Kaśka zaczęła się odgrażać, ale powstrzymałam ją jednym zdaniem:
– W łazience spotkałam nagiego Adonisa. Ewentualnie Ryana Goslinga. Lub być może to Henry Cavill.
W słuchawce zapadła cisza. Po chwili usłyszałam ostrożny głos:
– Naćpałaś się śniegiem? A nie, głupie to… – Kaśka westchnęła. – Co ty mówisz, kochanie? – spytała łagodnym tonem, jakiego używa się, przemawiając do ludzi, którzy twierdzą, że widzieli się z bogiem. No, w sumie… patrząc na boskie ciało tego całego Mata, to…
– Nie, piłam tylko wino. Posłuchaj, tutaj, w tym domu, jest jeszcze jeden gość Kapusty. Znaczy mojego prezia. I spotkaliśmy się w łazience.
– A czemu był nagi? Gość, nie Kapusta. Nie chcę wyobrażać sobie twojego szefa nagiego!
– Kaśka, skup się! – warknęłam. – Adonis był nagi, bo szedł pod prysznic. A ja wychodziłam z wanny.
– Naga? – Kaśka prawie krzyknęła.
– Nie, wiesz, w stroju płetwonurka – prychnęłam. – No jasne, że naga! No i poświeciliśmy sobie tym i owym. Teraz już się ubrałam i idę z nim pogadać. On tu przyjechał na weekend.
– Kumam. – Już widziałam, jak Kaśka unosi brew. – To jest karma! Przeznaczenie, siostro! Bierz go!
– A co ja, owczarek niemiecki?
– Teraz to ty się skup! – Przyjaciółka była śmiertelnie poważna. – Jesteście w jednym domku, facet jest przystojny, widziałaś jego…
– Widziałam w sumie wszystko. Ale co to ma…
– Klin klinem! Stara dobra zasada Joanny Chmielewskiej!
– Wiem, że kochasz jej kryminały, ale… – Starałam się zatrzymać ten huragan Katrina.
– Po prostu ci się to należy!
– Ej, nie używaj tego sformułowania! – ostrzegłam.
– No tak, masz rację. W każdym razie życzę ci cudownego weekendu i zupełnie się nie hamuj!
– Ale przecież nie rzucę się na obcego faceta. Który w sumie tak do końca obcy nie jest, skoro jest gościem szefa. Może to jakaś rodzina. Poza tym – zdenerwowałam się – nie jestem jakąś zdesperowaną laską, która rzuca się na facetów.
– No dobrze, może trochę przesadziłam. Ale możecie wypić lampkę wina, potańczyć. Wiesz, góry, kominek, świece, wosk i…
Przez przemowę Kaśki nawet nie usłyszałam, że Adonis, znaczy ten cały Mat, wyszedł już ze swojego pokoju. Ubrany, pachnący i wyglądający jak…
– Muszę kończyć, Ryan Gosling tu jest – wysyczałam przez zęby, uśmiechając się, jakbym była właśnie po rwaniu ósemki.
– Co? No to bierz go, dziewczyno! Wrrr, hau, hauuuu.
Czym prędzej wyłączyłam telefon, a Mat spojrzał na mnie zaciekawiony.
– Czy ktoś tam właśnie szczekał?
– Tak. To moja przyjaciółka. Zawsze tak się żegna. Bo tęskni za mną.
Spojrzał na mnie szarymi oczami, jakby się zastanawiał nad kondycją mojego zdrowia psychicznego. To dobrze, bo ja nie miałam się nad czym zastanawiać. Ostatnio nie było ze mną najlepiej. Powinnam się spakować i pójść do hotelu, zamiast tego siedziałam w domku szefa z obcym facetem, który wyglądał jak gwiazdka z nieba, wór prezentów i kwas hialuronowy w promocji. Ale wiele rzeczy powinnam, na przykład na bank nie powinnam wierzyć w liczne nadgodziny mojego wiarołomnego niedoszłego narzeczonego, którego chciałam zabrać do Paryża, a wyszła dupa ryża.
Oj, źle ze mną, jak już rymy jarmarczne uskuteczniam.
– Czy wszystko w porządku? – Szarooki Mat Dressler pochylił się nade mną. Poczułam dziwną słabość. Naprawdę był zbyt blisko, tak blisko, że dostrzegłam srebrne plamki w jego tęczówkach.
– Och… – Zatoczyłam się.
Złapał mnie wpół i otoczył silnymi rękami. Zauważyłam od razu, że ma pięknie umięśnione przedramiona, poznaczone grubymi żyłami, do tego pachnie obłędnie. I w sposób prawdziwie rycerski poprowadził mnie w stronę sofy. A co tam! Wcale nie było mi słabo! Ale skoro chciał się mną zaopiekować, kimże byłam, aby mu odmawiać tej przyjemności?! A raczej sobie.
– Może wody? – spytał zaniepokojony. Jego polski z silnym niemieckim akcentem uznałam za więcej niż ujmujący.
– Lepiej wina. Czerwonego – odparłam.
– Jasne! – Rzucił się w stronę barku. Naprawdę się przejął, co wpłynęło na mnie inspirująco, a jednocześnie bardzo roztkliwiająco. Nie przypominałam sobie, żeby Maciek (niewierny, kłamliwy fiut) tak koło mnie biegał. To zawsze ja byłam tą, która mu nadskakiwała i starała się spełniać niewypowiedziane życzenia. I teraz mam za swoje, dobrze mi tak!
– Dobrze ci tak! – warknęłam, a Mat zatrzymał się zdumiony z kieliszkiem wina.
– Dobrze mi? – Nie rozumiał.
Hm, chciałabym, aby było ci dobrze, Adonisie.
Pomachałam ręką i potrząsnęłam głową. Pewnie wyglądałam, jakbym walczyła z chmarą komarów, ewentualnie pszczół.
– Mówiłam do siebie. Nieważne.
Podał mi wino, uważnie mnie przy tym obserwując. Pewnie się zastanawiał, czy już ma uciekać, czy może dzwonić po pomoc.
– Posłuchaj. – Usiadł na sofie, oparł łokcie o kolana i westchnął. Patrzył na mnie tymi zajebistymi oczami, a ja piłam wino małymi łyczkami, czując, jak gorąco rozlewa się po moim ciele. I nie do końca wiedziałam, co jest tego powodem. Alkohol czy ten mężczyzna. – Wyszło trochę niezręcznie. Nie wiedziałem, że ktoś tu będzie. Melchior zaproponował mi gościnę, bo chciałem być sam i…
Pokiwałam głową.
– To moja wina. Spotkała mnie niefajna sytuacja z byłym… – Machnęłam ręką. – Nie miałam pojęcia, że domek jest zajęty. Powinnam spytać szefa. Pewnie się na mnie wkurzy. – Zamyśliłam się. Tak naprawdę nie do końca wierzyłam, że Kapusta mógłby się na mnie zdenerwować. Był świetnym gościem i bardzo się lubiliśmy. Ale na pewno zachowałam się bardzo nieprzemyślanie, w oględnych słowach mówiąc.
– Nie chcę, żebyś miała kłopoty.
– Dam radę. – Dopiłam wino. – Przepraszam za najście. I za łazienkę. – Wskazałam pomieszczenie za nami.
– To akurat było… ciekawe.
Czy coś w jego srebrnych oczach błysnęło, czy to tylko moja wyobraźnia podpowiadała mi nader interesujące rozwiązania?
– Tak… bardzo… – Poczułam, że moje policzki robią się pąsowe. Cholerne wino! – W każdym razie spakuję się i pójdę do hotelu.
– Ależ… – Mat nagle się poderwał, pochylił nade mną i dotknął mojej ręki, po czym szybko się wycofał (zupełnie niepotrzebnie!). – Możesz zostać. Przecież się pomieścimy, a poza tym to tylko weekend.
– Chciałeś być sam.
– To prawda. – Kiwnął głową i odparł spokojnie: – Ale… chyba już nie chcę. Spotkanie z tobą okazało się bardzo… inspirujące.
– Ach tak? – Uśmiechnęłam się lekko. – To w łazience, czy tak w ogóle?
– I to, i to. – Mrugnął do mnie, a ja przełknęłam ślinę, jakbym właśnie umierała z pragnienia. A może…? – W każdym razie ty też, jak się domyślam, masz za sobą ciężki czas, więc wpadłem na pewien pomysł, jak możemy wyrzucić to z głowy.
– Och… – szepnęłam i spojrzałam na niego. – Jak?
– Na stres najlepiej robi zmęczenie.
© Copyright by Agnieszka Lingas-Łoniewska, 2025
© Copyright by Wydawnictwo JakBook, 2025
Wydanie I
ISBN: 978-83-68535-09-9
Redakcja: Beata Kostrzewska
Korekta: Marta Jakubowska Słowa na warsztat
Skład: Monika Pirogowicz
Okładka: Maciej Sysio
Konwersja do EPUB/MOBI: InkPad.pl
Fotografia na okładce:
Zdjęcie wygenerowane przez OpenAI
Wydawnictwo JakBook
ul. Lipowa 61, 55-020 Mnichowice
www.wydawnictwojakbook.pl
