Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
515 osób interesuje się tą książką
Ona uciekła do Stanów w poszukiwaniu lepszego życia. On uciekł od życia, które go zawiodło.
Vincent, znany lekarz, próbuje się pozbierać po zdradzie narzeczonej. Ruby, dziewiętnastolatka przebywająca w Stanach nielegalnie, desperacko walczy o przetrwanie. Światy tych dwojga nie miały prawa się przeciąć, a jednak…
Ich pierwsze spotkanie to prawdziwa katastrofa. On ma ją za rozpuszczoną gówniarę, ona jego – za nadętego snoba. Los jednak ma wobec nich swoje plany. Gdy oboje poznają się lepiej, wzajemna niechęć powoli ustępuje miejsca współczuciu i szacunkowi.
Układ, który proponuje Vince, żeby pomóc Ruby, ma być prosty: małżeństwo bez zobowiązań, wspólne mieszkanie i kilka pozorowanych randek. A jednak z każdą rozmową i każdym spojrzeniem rodzi się między nimi coś prawdziwego.
Tylko czy miłość wystarczy, gdy przeszłość powraca i chce odebrać wszystko?
Może: w poszukiwaniu lepszego życia? Albo może wpadniesz na coś jeszcze lepszego, bo wtedy powtórzy się życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 484
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redaktorka prowadząca i wydawczyni: Olga Gorczyca-Popławska Redakcja: Anna Kowalska Korekta: Monika Baran Projekt okładki: Adelina Sandecka Ilustracje na okładce (kolaż ze zdjęciem): Adelina Sandecka Zdjęcie na okładce: © eakarat / Stock.Adobe.com Grafiki na stronach rozdziałowych: © prezent, © MOHAMMAD / Stock.Adobe.com
Copyright © Martyna Majewska, 2025
Copyright © 2025, Papierowe Serca an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2025
ISBN 978-83-8417-440-1
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Ossowska
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy, historia, którą przeczytacie, jest jedynie fikcją literacką i wątki w niej poruszane, zwłaszcza te dotyczące deportacji i prawa imigracyjnego, nie są stuprocentowym odzwierciedleniem zasad panujących w Stanach Zjednoczonych.
Vince
Rok wcześniej
Sunąłem dłońmi wzdłuż linii jej ciała, wsłuchując się w coraz głośniejsze westchnienia.
– Uwielbiam twoje dłonie, kochanie – wyszeptała Akemi, drżąc w moich ramionach.
Uśmiechnąłem się. Zamierzałem dać jej znacznie więcej, nagle jednak usłyszałem dźwięk służbowej komórki.
– Nie wyłączyłeś? – zapytała z pretensją w głosie.
– Nie mogłem – odparłem, zerkając na ekran. Wiedziałem, że jeśli dzwonią do mnie ze szpitala, musiało stać się coś złego. Nigdy nie zakłócali mojego dnia wolnego bez powodu. – Tak, słucham?
– Doktorze, pana pacjentka, Mira Mendes, wymaga cesarskiego cięcia. Mieliśmy pana informować w razie jakichkolwiek komplikacji… – usłyszałem w słuchawce głos pielęgniarki.
Poderwałem się z łóżka i zacząłem w pośpiechu szukać spodni.
– Kto tak twierdzi? – zapytałem.
Mira była w zagrożonej ciąży, to był dopiero początek ósmego miesiąca. Miałem nadzieję, że uda nam się jeszcze trochę odsunąć poród. Kiedy wychodziłem ze szpitala, wszystko było w porządku, ale w takich sytuacjach stan pacjentki mógł się zmienić w każdej chwili.
– Panią Mendes badał doktor Adams, ale zanim podejmie decyzję, chce się skonsultować z panem.
– Rozumiem – odparłem. – Będę za piętnaście minut.
Odłożyłem telefon i wciągnąłem na siebie jeansy.
– Chyba sobie żartujesz! – fuknęła Akemi, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
– Wiesz, że muszę jechać. To moja pacjentka. Jest w zagrożonej ciąży i najprawdopodobniej za chwilę będzie operowana. Muszę przy niej być – odparłem, na co Akemi przewróciła tylko oczami i prychnęła.
– Jestem za nią odpowiedzialny, chyba to rozumiesz, prawda? – powiedziałem. Pocałowałem ją w czoło i uśmiechnąłem się przepraszająco. – Kiedy tylko wrócę, zaczniemy od miejsca, w którym skończyliśmy – dodałem i wpiłem się w jej usta. – Wytrzymasz?
W odpowiedzi jedynie pokiwała głową.
– Kiedy będziesz z powrotem? – zapytała, gdy stałem już przy drzwiach.
– Za jakieś cztery godziny. Ale później jestem cały twój. – Mrugnąłem do niej i wybiegłem z mieszkania.
* * *
W szpitalu czekał już na mnie Michael Adams. Był młodym rezydentem i wszystkie poważniejsze decyzje musiał konsultować z lekarzem prowadzącym. W tym przypadku ze mną. Założyłem fartuch i wziąłem do ręki wyniki badań.
– Jak ona się czuje?
– Nie najlepiej…
– A dziecko?
– Jest stabilne, ale wydaje mi się, że może się nie obejść bez cesarskiego cięcia…
– Skąd ten pomysł?
– Pacjentka ma skurcze, a ciąża jest zagrożona…
Zerknąłem na KTG i na pozostałe wyniki. Zmrużyłem oczy.
– Przecież to skurcze przepowiadające, Adams – powiedziałem z wyrzutem.
Bez przesady, przecież powinien już umieć rozpoznać czynności skurczowe macicy.
– Wiem, ale mają dużą amplitudę, a ona odczuwa dość silny ból… – zaczął się tłumaczyć.
– Jak na ten etap ciąży wcale nie mają zbyt dużej amplitudy, a Mira nie miała wcześniej skurczów przekraczających próg bólu, dlatego się niepokoi. Poza tym pozostałe wyniki są w porządku. Po co mielibyśmy robić teraz cięcie?
W odpowiedzi Adams spuścił jedynie wzrok.
Chociaż sytuacja nie była alarmująca, na wszelki wypadek postanowiłem sprawdzić wszystko jeszcze raz.
– Zbadam ją sam. Dla młodego każdy dzień w brzuchu mamy jest cenny. Nie róbmy nic pochopnie.
Wszedłem do sali pacjentki i uśmiechnąłem się ciepło, gdy zobaczyłem ją z mężem. Trzymali się za ręce, jakby byli dla siebie całym światem. Mira jedną dłonią gładziła brzuch – to dziecko było spełnieniem ich marzeń. Starali się o nie od paru lat, w tym czasie stracili kilka ciąż na bardzo wczesnym etapie. Tym razem udało się jednak dotrwać aż do tego momentu. Miałem świadomość, że koniec końców będę musiał wykonać cesarskie cięcie, ale chciałem zrobić to jak najpóźniej. Dla dziecka każdy dzień był na wagę złota.
– Widzę, że moja ulubiona pacjentka ma się świetnie – przywitałem Mirę.
– Doktorze, jak dobrze pana widzieć! Doktor Adams powiedział, że trzeba będzie zrobić cesarkę, i to dzisiaj! Jestem przerażona…
Cholera, Michael musiał się jeszcze naprawdę dużo nauczyć.
– Spokojnie, dla pewności sprawdzę wszystko jeszcze raz i podejmę decyzję, ale z tego co widzę, raczej nie będzie takiej potrzeby. – Posłałem jej pokrzepiający uśmiech.
– Ale przecież miałam skurcze… – powiedziała Mira. Najwyraźniej moje słowa jej nie uspokoiły.
– To zupełnie normalne – odparłem. – Ani ich częstotliwość, ani nasilenie nie sugerują nic niepokojącego. Twoje ciało powoli przygotowuje się do porodu. Wszystko będzie dobrze – dodałem, a ona spojrzała na mnie z wdzięcznością i ulgą.
Zrobiłem wszystkie badania i po godzinie miałem już pewność, że mały dziś jeszcze nie zobaczy swojej mamy.
Wychodząc z sali Miry, wpadłem na Adamsa.
– I…? – Spojrzał na mnie wyczekująco.
– Jeszcze nie dzisiaj, Michael. A tak na przyszłość, to najpierw skonsultuj się ze mną, zanim nastraszysz pacjentkę.
– Przepraszam. – Spuścił głowę. – To zagrożona ciąża i przez to świruję… Życie tej dziewczyny, no i jej dziecka… Cholera, czasami się zastanawiam, czy podjąłem dobrą decyzję, gdy poszedłem na medycynę. Ta presja mnie wykończy…
Poklepałem go po ramieniu.
– Będziesz świetnym lekarzem i pomożesz wielu ludziom. Pewność przyjdzie z czasem, zobaczysz.
– Nie umiem być taki jak ty. – Westchnął i pokręcił głową.
Wiedziałem, co ma na myśli. Choć Michael był niewiele młodszy ode mnie, nadal odbywał rezydenturę. Ja zawodowo byłem już o wiele dalej. I tak – miałem to „coś”. Z jakiejś przyczyny zawsze to w sobie miałem. Pewność. Decyzyjność. Skrupulatność. Racjonalność. Mimo że zżywałem się z pacjentami, potrafiłem jednocześnie podejść do ich problemów bez emocji, które mogłyby wpłynąć na diagnozę. Z reguły byłem niemal w stu procentach pewien swoich decyzji i jak dotąd nie zdarzyło się, żeby ktoś miał zarzuty do mojej pracy.
Ruszyliśmy korytarzem w stronę dyżurki.
– Niepotrzebnie wyciągnąłem cię od narzeczonej – zaśmiał się Michael, szturchając mnie zaczepnie w ramię.
– To prawda. Ale za chwilę będzie miała niespodziankę, bo wrócę wcześniej.
– Niezła partia ci się trafiła – powiedział z nutką zazdrości w głosie. – Nie dość, że jest córką doktora Sato, a to chyba najlepszy chirurg naczyniowy na świecie, to jeszcze sama skończyła medycynę… Piękna i mądra. Brzmi jak połączenie doskonałe.
– Nie zaprzeczę – odparłem z nieskrywanym zadowoleniem.
Nie powiem, mile łechtało to moją próżność.
Zdjąłem fartuch i zarzuciłem marynarkę. Byłem gotowy do wyjścia.
– Jaką ma specjalizację?
– Kardiologia – odpowiedziałem, zerkając na zegarek.
Było jeszcze wcześnie, więc mieliśmy przed sobą z Akemi naprawdę dużo czasu.
– Nie ma przypadkiem siostry, która uleczyłaby też moje serce? – zapytał, łapiąc się dramatycznie za klatkę piersiową.
– Ale suchar, stary… – Pokręciłem z politowaniem głową. – Ktoś ci powinien najpierw wyleczyć poczucie humoru, bo kuleje… Do jutra!
* * *
Gdy tylko wszedłem do mieszkania, usłyszałem tak donośne jęki, jakby ktoś kręcił w mojej sypialni taniego pornosa.
– O taaaak! – Akemi krzyczała jak aktorka niskobudżetowej produkcji dla dorosłych.
Ale cóż, to było w jej stylu i szczerze mówiąc, zawsze mnie trochę denerwowało i dekoncentrowało, gdy byliśmy w łóżku. Co innego zmysłowe pojękiwania, ale te jej wrzaski były po prostu niedorzeczne. Nigdy jednak jej o tym nie mówiłem, żeby nie wprawiać jej w zakłopotanie.
Tak czy inaczej, właśnie wyśpiewywała jakąś arię, czy raczej orgię operową, i miałem naprawdę wielką nadzieję, że za towarzysza ma jedynie wibrator. W końcu zostawiałem ją bez seksu, więc może…
– Właśnie tak, kochanie… – Męski bas sprawił, że zamarłem w bezruchu.
Nie wierzyłem własnym uszom.
Wszedłem do sypialni i zobaczyłem coś, co będzie mnie nawiedzać w koszmarach do końca życia.
– Ja pierdolę – powiedziałem tylko.
Jakiś facet pieprzył właśnie moją narzeczoną w moim łóżku, w mojej sypialni, w moim mieszkaniu.
Przyłapani na gorącym uczynku odskoczyli od siebie jak poparzeni, patrząc na mnie z przerażeniem.
– Vince!? Miałeś być za cztery godziny! – krzyknęła Akemi.
Nie. Do. Wiary.
– Czyli to moja wina, bo wróciłem za wcześnie, tak? – spytałem, starając się zachować względny spokój.
Facet stoczył się z materaca i zaczął w popłochu zakładać spodnie. Był ode mnie niższy o głowę, więc spojrzał na mnie przerażony.
– Wypierdalaj, bo zaraz cię połamię – warknąłem i już go nie było.
Przynajmniej z nim gładko poszło.
Patrzyłem z niedowierzaniem na Akemi. Podeszła do mnie z błagalnym wyrazem twarzy.
– Vince, przepraszam, to nic nie znaczy. Wiesz, że cię kocham…
– Nawet nie zaczynaj. – Odsunąłem się od niej z niesmakiem.
– To tylko seks. Zależy mi na tobie, ale zrozum, wyszedłeś, lekceważąc mnie i moje potrzeby, więc…
Nie mogłem tego słuchać.
– Twoje potrzeby?! – spytałem ostro już wkurzony. – Zawsze stawiałem twoje potrzeby na pierwszym miejscu. W łóżku dbałem o to, żebyś była usatysfakcjonowana, twoja przyjemność była dla mnie ważniejsza od mojej. Robiłem wszystko, czego chciałaś, a ty kurwisz się z jakimś frajerem w moim łóżku? Tydzień po zaręczynach? Kiedy ja pojechałem ratować życie nienarodzonego dziecka? Kim ty w ogóle jesteś?!
– Vince, to nie tak…
– Od jak dawna to trwa? – zapytałem rzeczowo, ale kiedy zobaczyłem wyraz jej twarzy, wszystko stało się jasne. Skrzywiłem się z obrzydzeniem – Wiesz co, nieważne…
Nie do wiary. Byliśmy ze sobą niemal rok, ale wcześniej nie mieszkaliśmy razem. Wprowadziła się do mnie zaledwie tydzień temu, nazajutrz po tym, jak się jej oświadczyłem. Przedtem miała więc nieograniczone możliwości zdrady. Naprawdę zrobiło mi się niedobrze. Pokonałem odruch wymiotny i wziąłem głęboki oddech.
– Wychodzę i daję ci czas do jutra, żebyś spakowała swoje rzeczy i zniknęła z mojego życia. Nie chcę cię więcej widzieć.
– Gdybyś mnie tu samej nie zostawił, nie musiałabym dzwonić po Kenta! – wrzasnęła, a ja po raz setny w ciągu ostatnich kilku minut zacząłem się zastanawiać, gdzie przez ten rok miałem rozum.
– Przecież nie poszedłem na piwo z kolegą! Poszedłem…
– Tak, tak, operacja, bla, bla, bla… Mój ojciec też pracował w szpitalu, więc znam tę śpiewkę! Nie pozwolę na to, żeby kolejny facet mnie zaniedbywał!
– To ja cię zaniedbuję?! – Spojrzałem na nią z niedowierzaniem.
– Oczywiście! Praca zawsze na pierwszym miejscu, telefon zawsze włączony, biegniesz na każde zawołanie, wielki zbawca całej ludzkości! – krzyczała, wymachując rękami. – Ale gdzie w tym wszystkim jestem ja, Vince? – dodała dramatycznie.
Nie wierzyłem własnym uszom.
– Co ty pieprzysz? Przecież sama jesteś lekarką, do jasnej cholery! Myślałem, że dzięki temu mnie zrozumiesz!
– Och, w takim razie po raz kolejny cię zawiodłam! Może nie jestem tak idealna jak ty, za to na pewno bardziej ludzka!
– No z pewnością, co do tego nie mam już żadnych wątpliwości. A ta rozmowa nie ma najmniejszego sensu. Przed chwilą pieprzyłaś się na naszym łóżku z obcym facetem. To koniec!
– Wybacz, ale to nie ja wybiegam z domu w środku nocy, nie ja nagle znikam w weekend, bo ktoś wymaga operacji! Mam pracę w przychodni i kiedy w niej jestem, robię, co mogę, żeby pomagać ludziom, ale mam też swoje życie. A ty? Ty żyjesz tylko pracą, Vince! To ona cię definiuje. Nie nasz związek, nie rodzina. Dla ciebie szpital zawsze będzie na pierwszym miejscu.
– To nieprawda. Nie rób ze mnie pracoholika, zawsze starałem się mieć czas dla ciebie.
– Może tak ci się wydaje, ale koniec końców zawsze wybierasz szpital zamiast rodziny…
– Nigdy nie wybrałbym szpitala zamiast rodziny! Ale kiedy ktoś pilnie potrzebuje operacji, to przecież nie będzie czekać, aż wrócę z weekendu! Przysięgałem pomagać ludziom, tak samo jak ty! Chyba sama rozumiesz, że czyjeś życie jest ważniejsze niż wspólna kolacja albo wypad do kina! Doktor Sato na pewno przyznałby mi rację…
– Nie mieszaj w to mojego ojca! Mogłam mieć każdego, Vince. Każdego! Ale wybrałam ciebie, mimo że jesteś taki uparty, chłodny w obyciu i formalny, a twój amerykański ojciec to rodowity kowboj, który cudem skończył medycynę i leczy na zadupiu. Nigdy nie był częścią elity, pochodził z nizin społecznych, a karierę zaczynał, dojąc krowy w Montanie! – Parsknęła śmiechem. – Czego mógł cię nauczyć ktoś taki?
Wziąłem głęboki oddech, strącając się uspokoić. To, że obraża mnie, to jedno, ale to, że obraża mojego ojca… Mój ojciec… Mój tata był wspaniałym człowiekiem. Owszem – wychował się na farmie, był zwykłym amerykańskim chłopakiem z Ronan w Montanie, który kochał konie i góry, za to nie najlepiej odnajdywał się w dużych miastach. Skończył jednak medycynę, która od zawsze była jego największą pasją, i wyjechał na rezydenturę do Nowego Jorku. Właśnie tam poznał moją mamę. Zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. To dla niej postanowił nie wracać już do Montany i zostać w Nowym Jorku, dla niej też wyprowadził się do Japonii, z której mama pochodziła. Dla niej nauczył się japońskiego i zmienił całe swoje życie – ponieważ w momencie, w którym ją pokochał, stała się dla niego całym światem. Kiedy wiele lat później zachorowała, trwał przy niej każdego dnia, każdej nocy aż do końca. I kochał ją nadal, kiedy już jej nie było. Pokazał mi, że miłość jest silniejsza niż śmierć.
Rodzice planowali przenieść się do Montany na stare lata, tata tak bardzo o tym marzył – ale tylko z mamą. Kiedy jej już zabrakło, postanowił zostać w Japonii, żeby być bliżej niej.
Moi rodzice kochali się tak bardzo, że nawet nie umiem sobie wyobrazić, jak to jest być komuś tak bezgranicznie oddanym, z tylu rzeczy zrezygnować dla drugiej osoby… Pokazali mi, że miłość jest silniejsza nie tylko od śmierci, ale też od uprzedzeń, różnic społecznych, ekonomicznych czy kulturowych. Mama była córką japońskiej artystki i bogatego biznesmana, tata synem zwykłych amerykańskich ranczerów – i mimo że nie mogli bardziej się od siebie różnić, pasowali do siebie idealnie.
– Wiesz, czego nauczył mnie mój tata? – odezwałem się po chwili, patrząc na Akemi z niesmakiem. – Szacunku do innych. Nauczył mnie pomagać i kochać. Nauczył mnie wierności i lojalności. Nauczył mnie wszystkiego, co cenne. Dlatego teraz wyjdę, a kiedy wrócę, ma cię tutaj nie być. Między nami koniec.
Akemi próbowała coś jeszcze powiedzieć, ale ja już nie chciałem słuchać. Trzasnąłem drzwiami i wyszedłem.
Wsiadłem do auta, które dopiero co zaparkowałem pod domem. Nie wiedziałem, co robić i dokąd jechać. Czułem się tak cholernie pusty…
– Mamo – powiedziałem na głos, choć prawdopodobieństwo, że mnie usłyszy, było doprawdy niewielkie. Jednak jako dzieciak zawsze się jej zwierzałem, a ona słuchała cierpliwie i dawała mi wsparcie, więc do tej pory czasem zdarzało mi się z nią „gadać”. Nawet teraz zrobiłem to niemal automatycznie. – Co za porażka. Dlaczego zawsze muszę mieć takiego pecha? Czy jest w ogóle jakaś szansa, że zakocham się jeszcze jak ty i tata? Jeśli tak, jeśli ona gdzieś jest… Zrób coś, żebym ją spotkał, proszę…
Po chwili uświadomiłem sobie, co właśnie powiedziałem. Parsknąłem śmiechem i pokręciłem głową z niedowierzaniem. Żenada.
Odpaliłem auto.
Postanowiłem spać tej nocy w hotelu.
Ruby
Dwa lata wcześniej
Ściskałam w dłoni bilet tak mocno, jakby to było moje być albo nie być. Nic dziwnego – od tej podróży zależała cała moja przyszłość.
Starałam się nie myśleć o tym, jak ryzykowne było to, co robiłam. Bez względu na wszystko musiałam walczyć o siebie i o to, aby moje życie stało się choć odrobinę lepsze.
W drugiej ręce trzymałam magnes na lodówkę, jedyną niepraktyczną rzecz, którą zabrałam ze sobą. Kawałek podniszczonego plastiku w kształcie serca z napisem: „Do zobaczenia w Nowym Jorku!”.
Ten banalny napis miał dla mnie ogromne znaczenie. Nie był to tylko zwykły tekst z kiczowatej pamiątki, ale obietnica. Obietnica lepszej przyszłości.
Zostawiałam za sobą demony, przed którymi tak bardzo pragnęłam uciec. Ale ucieczka nie była jedynym powodem mojego wyjazdu. Drugim z nich był mój ojciec, którego musiałam znaleźć i który był moją jedyną nadzieją.
Z nerwów skubałam skórki od paznokci. Uda się czy nie uda? Póki co wszystko szło zgodnie z planem. Moja „ciocia” stukała tipsami we wściekle różową walizkę, przeżuwając ze znudzeniem gumę. Wreszcie nadeszła nasza kolej. Podeszłyśmy do bramki i podałyśmy swoje dokumenty bileterce.
– ESTA na dziewięćdziesiąt dni – odczytała mechanicznie.
– Taaa. Zabieram ze sobą siostrzenicę, żeby zobaczyła Chicago – odparła Megan.
– Miłego pobytu – odpowiedziała i oddała nam dokumenty, a ja odetchnęłam z ulgą i chwyciłam swój bilet drżącymi dłońmi.
– Na pewno wiesz, co robisz? – spytała mnie Megan, gdy już znalazłyśmy się na pokładzie.
Zdołałam tylko pokiwać głową.
– Pamiętaj, Ruby, nie będę cię niańczyć. Zgodziłam się na całą tę szopkę, bo jest mi cię zwyczajnie żal. Ale na miejscu będziesz już musiała radzić sobie sama, jasne?
– Jasne – odparłam i zapięłam pas.
To był pierwszy lot w moim życiu. Nigdy wcześniej nie opuszczałam Australii.
– Nie chcę żadnych kłopotów – kontynuowała Megan. – Jeśli cię znajdą, nie znamy się. Nie mogą się dowiedzieć, że ci pomogłam.
– Tak, oczywiście.
– Współczuję ci, młoda… I to nie jest tak, że nie chcę ci pomóc… Po prostu sama ledwo ogarniam swoje życie, rozumiesz?
Pokiwałam głową. Wiedziałam, że cokolwiek by się działo, i tak dam sobie radę.
Zawsze dawałam sobie radę.
Zrobię wszystko, żeby zacząć żyć po swojemu.
Z tą myślą wyruszyłam w kilkunastogodzinny lot.
– Jesteś zbyt ładna. Zbyt inna. Za bardzo rzucasz się w oczy. – Megan nie odpuszczała. – Musisz zrobić wszystko, żeby wtopić się w tłum, dobrze ci radzę. Duże swetry, bluza z kapturem, czapka z daszkiem… Coś na pewno wymyślisz… Coś takiego, dzięki czemu nie będzie widać, jaka jesteś… – Pomachała w moim kierunku. – …nadzwyczajna.
Odchrząknęłam, ale przytaknęłam po raz setny.
„Nadzwyczajna”. To było odpowiednie słowo opisujące mnie i moją sytuację. Ale zdecydowanie nie w dobrym znaczeniu.
* * *
Chicago było wielkie, a ja czułam się mała i zagubiona. Przede wszystkim jednak musiałam się przedostać do Nowego Jorku, bo to on był celem mojej podróży. Chicago stanowiło jedynie przystanek, stację przejściową. Mieszkała tu Megan, moja niby-ciocia, której oddałam niemal wszystkie oszczędności, aby pomogła mi dostać się do Stanów.
Nie sądziłam, by ludzie, przed którymi uciekałam, postanowili szukać mnie poza Australią, a tym bardziej przeczesywać tak ogromną metropolię jak Chicago, jednak wolałam nie ryzykować. Nowy Jork był mimo wszystko bezpieczniejszą opcją. A poza tym właśnie tam miałam szansę odnaleźć ojca.
Podróż autobusem z Chicago do Nowego Jorku trwała długie dwadzieścia godzin i kosztowała mnie trochę ponad sto dolarów. Po drodze na szczęście udało mi się nieco zdrzemnąć. Odpoczynek był teraz na wagę złota, bo musiałam zebrać siły przed tym, co czekało mnie na miejscu.
Najistotniejsze było, abym znalazła w Nowym Jorku pracę i jakiekolwiek lokum, żeby nie wylądować na ulicy. Wiedziałam, że po przyjeździe nie mogę stracić ani chwili, bo cały mój misternie ułożony plan się zawali. Bałam się, ale byłam też bardzo zdeterminowana. Przecież ja zawsze dawałam sobie jakoś radę. Musiałam trzymać się tej myśli.
Autobus dotarł do Midtown, środkowej części Manhattanu wczesnym popołudniem. Wysiadłam z niego potwornie zmęczona i obolała, ale przede wszystkim… wolna.
Wreszcie byłam w Nowym Jorku, w miejscu, o którym od tak dawna marzyłam, a które było dla mnie tak odległe i nierealne, jakby znajdowało się w innej galaktyce. Wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się dookoła. Tłum ludzi. Drapacze chmur. Żółte taksówki. Udało mi się… Naprawdę mi się udało! Pokonałam strach. Pokonałam ocean. Pokonałam wszystkie przeciwności i wreszcie osiągnęłam swój cel.
Co prawda moja sytuacja póki co nie była zbyt wesoła, w końcu byłam zupełnie sama, nie miałam gdzie mieszkać, a na dodatek nie mogłam posługiwać się swoimi dokumentami – za bardzo się bałam, że przez nie cały mój wysiłek poszedłby na marne. Nie byłam jeszcze pełnoletnia, od moich osiemnastych urodzin dzielił mnie cały długi rok, poza tym przyleciałam tu podstępem, dzięki niemalże obcej kobiecie, a do tego bez zgody moich prawnych opiekunów. Mało tego – już za niecałe dziewięćdziesiąt dni, kiedy moja ESTA się przeterminuje, zacznę przebywać tu nielegalnie, ale…
Byłam wolna! Tylko to się teraz liczyło. I dopóki będę siedzieć cicho i nie rzucać się w oczy, nic nie powinno mi grozić. Będę bezpieczna.
Jeszcze w Chicago udało mi się kupić w jakimś lombardzie używany telefon, kartę załatwiła mi Megan. Wyjęłam go teraz i włączyłam nawigację. Wstukałam nazwę jakiejś obskurnej knajpy, w której miałam nadzieję dostać pracę.
Tak naprawdę było mi zupełnie obojętne, co będę robić – sprzątać, gotować, opiekować się dziećmi, stać za barem… Nieważne, musiałam znaleźć jakąś robotę, jakąkolwiek. Sprawdziłam więc wszystkie możliwe oferty. Wszystkie, to znaczy takie, w których nie musiałam podawać swoich danych. Na szczęście okazało się, że dla wielu pracodawców mój status nie będzie miał najmniejszego znaczenia. Niektórzy wręcz woleli, żeby pracować u nich na czarno. Nie zadawali pytań, nie chcieli wiedzieć, kim jesteś, skąd się wziąłeś, nie interesowała ich twoja historia. Oni potrzebowali pracownika – a ja potrzebowałam pieniędzy. Układ idealny.
Właśnie tym sposobem dotarłam do obskurnej knajpy w jakiejś szemranej okolicy. Na rozchybotanych, odrapanych drzwiach wisiała wymięta kartka z informacją, że szukają kogoś do pomocy przy obsłudze klientów. Wygładziłam nieco swoją pomiętą koszulkę, której nie miałam dotąd jak wyprasować, poprawiłam włosy i z walącym sercem weszłam do środka.
Za barem stał jakiś facet. Miał niezbyt sympatyczny wyraz twarzy i czuć było od niego alkohol, ale starałam się nie zwracać na to uwagi.
– Dzień dobry – powiedziałam niepewnie.
– A ty czego tu chcesz, panienko? – spytał, lustrując mnie od stóp do głów.
– Szukam pracy. Widziałam ogłoszenie…
Mężczyzna nie dał mi dokończyć, tylko wybuchnął śmiechem.
– Ty? U mnie?
– Tak…
– Jako kto?
– Jako kelnerka? Jako pomoc kuchenna? Mogę też sprzątać…
– Ile ty w ogóle masz lat?
– Wystraczająco…
– Nawet jeśli… Nie mogę cię przyjąć. Jesteś zbyt ładniutka, nie dadzą ci tu żyć, a mnie niepotrzebne są dodatkowe burdy. Ciężko od ciebie oderwać oczy, ślicznotko. – Zaśmiał się trochę obleśnie, więc zakryłam się ramionami. – Ale nie bój się, nie jestem degeneratem. Wyglądasz mi na jakieś szesnaście lat, a nawet ja mam jakieś zasady. Idź do BobbyFish, to po drugiej stronie ulicy. Stary Bob szuka pomocy, jest niegroźny i wszystko mu jedno. No i tam przychodzą tylko na żarcie, a nie na picie. Zwykła klientela, raczej biedota, ale może nie będą cię aż tak zaczepiać… – Wziął szklankę i zaczął ją polerować, a ja miałam ochotę wyściskać go za te cenne informacje.
– Nie wiem, jak panu dziękować!
Wybiegłam z baru i pognałam jak na skrzydłach do BobbyFish.
* * *
– Umie liczyć?
– Tak.
– Umie pisać?
– Tak.
– Zmywać umie?
– Umiem.
– Gotować?
– Szybko się uczę i robię świetne skrzydełka – rzuciłam zachęcającym tonem.
– Tu się robi ryby, a nie skrzydełka – odpowiedział starszy, nieco przygarbiony mężczyzna, spoglądając na mnie odrobinę nieufnie spod lekko przymkniętych powiek.
Nie wiem, dlaczego, ale od razu wzbudził moją sympatię.
– Nauczę się przyrządzać wszystko z karty i nie tylko, będę najlepszą kucharką! – zawołałam z entuzjazmem.
– Niech się tak nie wyrywa. Od gotowania jestem tu ja. Będzie tylko pomagać…
– Czy to znaczy, że… Dostałam pracę? – spytałam z nadzieją w głosie.
– Taaa… – odparł Bob i pokuśtykał do kuchni, podpierając się laską. – Dużo nie zarobi, ale będzie miała tu spokój.
Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście!
– Nie pożałuje pan! Będę najlepszą pomocniczką, jaką kiedykolwiek pan miał!
– To żaden wyczyn. Robię tu sam trzydzieści pięć lat.
Wow! Byłam bardzo ciekawa, jak Bob poradził sobie z prowadzeniem interesu w pojedynkę… i to przez taki szmat czasu! Był bardzo niski i wątłej budowy, musiał więc nadrabiać siłą charakteru i pracowitością.
– Jak pan dał radę… – zaczęłam, ale staruszek pokazał gestem, że mam zamilknąć.
– Niech mniej mówi, a więcej słucha.
Pokiwałam głową, zamknęłam usta na niewidzialną kłódkę i wyrzuciłam kluczyk.
Bob zaśmiał się i westchnął głośno.
– Oj, będzie z tobą przeprawa, dziewczyno.
Ruby
Mijał mój drugi miesiąc w Nowym Jorku. Każdą wolną chwilę poświęcałam na to, żeby odnaleźć ojca, ale poszukiwania szły naprawdę fatalnie. Nie było w tym nic dziwnego, w końcu znałam tylko jego imię, wiek i kilka charakterystycznych cech, które może i byłyby przydatne, ale nie wtedy, kiedy w grę wchodziła metropolia i osiem milionów ludzi. Tak czy inaczej – nie mogłam się poddać, w końcu po to tu przyjechałam.
Co do innych spraw – właściwie nie miałam na co narzekać.
– Zostanie dzisiaj sama i zamknie? – usłyszałam głos Boba.
Spojrzałam na niego. Wkładał właśnie ostatnie naczynia do zmywarki, na twarzy miał wypisane zmęczenie.
Przytaknęłam ze współczuciem.
– Oczywiście. Niech szef idzie do domu i odpocznie – dodałam.
Martwiłam się o jego stan zdrowia. Nie wiedziałam, ile dokładnie miał lat, ale wyglądał na co najmniej dziewięćdziesiąt. Chciałam być dla niego jak najbardziej pomocna, bo wydawał się tak spracowany i zmęczony, że zdecydowanie zasługiwał na odrobinę wytchnienia.
– Dobry z ciebie dzieciak. – Poklepał mnie po ramieniu i skierował się do wyjścia, a ja uśmiechnęłam się ciepło, odprowadzając go wzrokiem.
– Niech się wyśpi, zrelaksuje i nie martwi! – krzyknęłam za nim, na co się zaśmiał i pokręcił głową, po czym zniknął za drzwiami.
Praca w BobbyFish była ciężka, ale spokojna.
Bob płacił na czas i nawet pozwolił mi wynająć malutki pokoik na poddaszu restauracji. To była raczej rudera, która latem rozgrzewała się jak piekarnik, a zimą pewnie zamieniała się w lodówkę, ale wiedziałam, że wytrzymam, tym bardziej, że Bob odliczał mi tylko niewielką część pensji na czynsz. Ja miałam gdzie spać, jemu wpadał dodatkowy grosz, więc wszyscy byli zadowoleni.
Zaczynała się jesień i siłą rzeczy pomyślałam o Australii i mojej mamie. Pomyślałam o tym, że tak bardzo chciałabym uczyć się w zwyczajnej szkole i mieć zwyczajne życie… Tutaj oczywiście nie mogłam ani skończyć szkoły, ani legalnie pracować, ale traktowałam to tylko jako etap przejściowy w drodze ku lepszej przyszłości.
Tego wieczoru do restauracji przyszli inni goście niż zwykle. Większość naszych klientów stanowili ubożsi mieszkańcy Nowego Jorku – niczym niewyróżniające się, szare osoby, zmęczone codziennością i walką o przetrwanie.
Dlatego kiedy do środka weszło dwóch przystojnych, dobrze ubranych chłopaków, a za nimi piękna czarnowłosa dziewczyna w skąpej, ewidentnie markowej sukience, poczułam się nieswojo i skuliłam się w sobie.
Dziewczyna działała na mnie onieśmielająco. Elegancka, wyprostowana, pewna siebie. Miała śliczną twarz, jej wielkie szmaragdowe oczy kontrastowały z czernią włosów, a uśmiechała się tak szeroko, że i ja poczułam się zmuszona odwzajemnić uśmiech. Poprawiłam kucyk i sweter w rozmiarze XXL, w którym dosłownie tonęłam, i cicho odchrząknęłam z zakłopotaniem.
Piękne, bogate dzieciaki w BobbyFish. Tego tu jeszcze nie było.
Zaczęłam nerwowo skubać paznokcie.
– Dzień dobry, witamy w Bobby… – wydusiłam z siebie.
– Cześć! – Dziewczyna oparła się o blat. Z bliska robiła jeszcze większe wrażenie. Spojrzała na mnie, rozchylając pełne usta pomalowane ciemnoczerwoną szminką. – Wow! Jakie ty masz niesamowite oczy!
Zamrugałam zawstydzona.
– No nieźle! – Teraz jeszcze przystojny szatyn zaczął mi się przyglądać. – Masz heterosromię?
– Heterokutasromię. – Dziewczyna przewróciła oczami. – To się nazywa heterochromia, idioto. Mam rację? – zwróciła się do mnie.
– Tak – odpowiedziałam i spuściłam wzrok.
– Hej, nie chowaj ich, naprawdę są śliczne – dodał jasnowłosy chłopak. Oparł się o blat z drugiej strony i zaczął się we mnie wpatrywać.
– Luck ma trochę to samo – wybełkotał szatyn, ewidentnie wstawiony. – Jedno jasnobrązowe, drugie jakby ciemniejsze, ale ty masz dwa zupełnie inne kolory, czad!
To prawda. Jedno oko miałam ciemnoniebieskie, drugie ciemnozielone. I chyba nawet sama jeszcze się do tego nie przyzwyczaiłam
– Jestem Ana. – Dziewczyna wyciągnęła w moim kierunku dłoń, więc uścisnęłam ją delikatnie. –To Teddy, a to Tommy – dodała, wskazując na chłopaków.
– Ruby – przedstawiłam się.
– Rubin? Jak twoje włosy? – Ana uśmiechnęła się szeroko, a ja przytaknęłam. – Mama miała wyobraźnię, nie ma co. – Puściła mi oko, wprawiając mnie w jeszcze większe zakłopotanie.
Mimo wszystko uznałam za miłe to, że zwróciła uwagę na coś tak nieoczywistego.
– Mogę wam coś podać?
– Właściwie to nie mam bladego pojęcia, jakim cudem tu zawędrowaliśmy, co nie, chłopaki? – Szturchnęła w ramię szatyna, a ten zaśmiał się i tylko pokiwał głową w odpowiedzi. – Co to za knajpa, słonko?
– BobbyFish, najlepsze ryby w mieście! – odparłam zachęcająco.
– No tak, mogłam się domyślić po zapachu… Nie przepadam za rybami, ale okej, niech będzie. Wezmę łososia – powiedziała Ana.
– Ja same frytki – odezwał się szatyn.
– A ja poproszę o twój numer – dodał ten jasnowłosy.
– Przykro mi, ale nie ma go w karcie – odpowiedziałam przytomnie.
– A nie możesz dopisać? – zapytał, patrząc na mnie wymownie.
Choć był naprawdę przystojny, to nie było szans, żebym umówiła się z kimkolwiek na randkę.
– Przykro mi, ale nie.
– Niedostępna. Lubię wyzwania – odparł niby to zalotnie, a jednak nachalnie.
– Daj jej spokój, skoro nie jest zainteresowana – wtrąciła Ana surowym tonem.
Spojrzałam na nią z wdzięcznością. Mrugnęła do mnie, a ja poczułam… nadzieję. Nawet nie wiem dlaczego.
Ta dziewczyna była tak inna niż ja, przebojowa i pewna siebie, ale zdawała się przy tym dobrą i ciepłą osobą. A ja potrzebowałam takich osób, potrzebowałam dobra i ciepła, których nigdy nie zaznałam. Miałam wrażenie, że potrafię wyczuć te cechy u innych. Podobnie jak mrok i zło.
– Dobra, my idziemy na fajkę. Może dołączysz, słonko? – zapytał szatyn.
Pokazałam palcem karteczkę z jego zamówieniem.
– Frytki przecież nie zrobią się same – powiedziałam ze śmiechem.
– No tak. Obowiązki przede wszystkim. Idziesz, Ana?
– No co ty, przecież nie palę. Zaczekam tu na was – westchnęła i usiadła przy barze, zarzucając nogę na nogę.
Po chwili zostałyśmy same, a Ana zaczęła przyglądać się lodówce z napojami.
– Macie piwo?
– Nie sprzedajemy alkoholu – odpowiedziałam lekko znużonym tonem, bo tłumaczyłam to już tysiące razy upartym klientom. Również tym nieletnim.
– Jasne. To podasz mi może… colę?
Przytaknęłam i sięgnęłam do lodówki.
Nagle rozległ się głośny dźwięk telefonu, a Ana chwyciła nerwowo torebkę i zaczęła ją przetrząsać z wyjątkowym zaangażowaniem.
W końcu wyłowiła triumfalnie nowiutkiego iPhone’a, ale kiedy zerknęła na wyświetlacz, oblała się purpurą, po czym odebrała połączenie.
– Tak… Oczywiście, że jestem w jednym kawałku. Nie, nie robię nic głupiego. Dla twojej informacji, Hunter, jestem już duża… Tak, jestem! – krzyknęła, a ja usłyszałam dudniący, męski głos w słuchawce. – Okej. Dobrze. Będę. Nie, nie musisz przyjeżdżać. Do zobaczenia – dodała i się rozłączyła, po czym uderzyła głową o blat.
Postawiłam przed nią colę i poczułam się trochę jak barman ze starych amerykańskich filmów, podpytujący o problemy swoich klientów i wysłuchujący ich zwierzeń.
– Kłopoty? – zapytałam i od razu poczułam lekkie zażenowanie tym tekstem, ale naprawdę nie wiedziałam, jak się zachować, a głupio było mi iść do kuchni, kiedy ona najwyraźniej przeżywała załamanie.
– Tak. Ten facet to same kłopoty – odparła, podnosząc głowę z baru.
– Twój chłopak?
– Chciałabym! Kochana, to miłość mojego życia. Zmaterializowany mokry sen i niespełnione marzenie w jednym – dodała dramatycznie i zerknęła z uczuciem na swój telefon.
– Więc w czym problem? Chyba się o ciebie troszczy. To dobrze wróży. – Uśmiechnęłam się pocieszająco.
– O nie. Jest starszy ode mnie i na dodatek wychowaliśmy się razem. Moi rodzice przygarnęli Hunta i jego młodszą siostrę, kiedy ci byli dziećmi, i przejęli obowiązki rodziny zastępczej… Jak już się pewnie domyślasz, sytuacja jest dość skomplikowana – dodała zrezygnowanym tonem.
– Mówiłaś mu o tym, ile dla ciebie znaczy? Może on odwzajemnia twoje uczucia i wystarczy szczera rozmowa?
– Niestety. Nigdy nie kryłam się z tym, co do niego czuję, a on nigdy nie krył się z tym, że zdecydowanie tego nie odwzajemnia. Słyszałaś, jak ze mną rozmawiał. Jakby był moją opiekunką, a ja nieodpowiedzialną gówniarą i kopalnią problemów w jednym. Może faktycznie kiedyś miałam tendencję do ładowania się w kłopoty, ale dorosłam i sporo się zmieniło. Dla niego chyba jednak już na zawsze pozostanę dzieciakiem. Mówiłam ci. Skomplikowane. – Westchnęła z rezygnacją.
– Faktycznie, może i jest trochę skomplikowane. Ale wiesz, co zawsze powtarzała mi mama? – Ana spojrzała na mnie z zaciekawieniem. – Mówiła, że jeśli czegoś wystarczająco mocno pragniemy, musi nam się w końcu udać. Trzeba tylko próbować do skutku, aż wreszcie osiągniemy swój cel.
– A co, jeśli cel jest nieosiągalny?
– Mówię tylko, że skoro to naprawdę miłość twojego życia, nie rezygnuj bez walki. – Mrugnęłam do niej, na co Ana się uśmiechnęła i pokiwała głową. – A teraz idę już robić frytki i łososia, jeśli pozwolisz – powiedziałam, zakładając fartuszek.
– Ruby? – zawołała za mną Ana i zeskoczyła ze stołka. – Masz coś przeciwko, żebym ci pomogła?
– W czym?
– No… W tej całej rybie… I frytkach… – odparła.
Patrzyłam na nią zaskoczona.
– No co? To chyba nie jest jakaś czarna magia, a mnie przydałaby się lekcja gotowania. Poza tym dobrze mi się z tobą gada.
– Ana, nie możesz mi pomagać w kuchni – zaśmiałam się z niedowierzaniem.
– A założysz się? – Puściła mi oko.
Już w tamtej chwili instynktownie poczułam, że to nie będzie nasze jedyne spotkanie.
Ruby
Obecnie
– Rany, jak ja go kocham! – wyjęczała Ana, wpatrując się pożądliwym wzrokiem w ekran swojego laptopa, na którym oglądałyśmy nagranie z ostatniego koncertu Hunta. – Gdybym odrobinę się postarała, doszłabym tu i teraz od samego patrzenia na niego i słuchania jego głosu… – westchnęła.
Cóż, facet rzeczywiście był przystojny. A właściwie śliczny. Miał blond włosy i głębokie spojrzenie, stał na scenie w przytłumionym świetle reflektorów, z gitarą przewieszoną przez ramię. Był szczupły, a przy tym miał idealnie wyrzeźbione ciało, co rzucało się w oczy nawet przez materiał koszulki. Jego pełne usta muskały mikrofon. Śpiewał zmysłową balladę głębokim, lekko zachrypniętym głosem, sprawiając, że niemal każdej patrzącej na niego dziewczynie – oczywiście z Aną na czele – miękły nogi. Moja przyjaciółka jęknęła głośno, kiedy zaczął śpiewać refren, a mięśnie pod koszulką napięły mu się jeszcze bardziej.
Właśnie wtedy drzwi do pokoju Any gwałtownie się otworzyły i stanął w nich nie kto inny jak ów blondyn z gitarą. Co prawda w tym momencie nie miał gitary, ale i tak robił wrażenie.
– Co jest? Czemu tak jęczysz? – spojrzał na Anę przenikliwym, chyba niezbyt przyjaznym spojrzeniem.
– Musisz wpadać w ten sposób do mojego pokoju?! Nie umiesz pukać?!
– Myślałem, że coś się stało. O, czy to z mojego koncertu w Sanctuary? – zapytał i wszedł do pokoju.
Zerknął na laptopa, na którym wciąż leciał filmik.
– Tak, a co? – odparła Ana, czerwieniąc się jak burak.
– Dałem radę? Byłem trochę zestresowany.
– Było okej. – Moja przyjaciółka wzruszyła ramionami, a ja przytaknęłam niby od niechcenia.
– To dobrze. Idę z Vince’em na obiad. Masz co jeść?
– No raczej. Nie jestem już dzieckiem – prychnęła Ana.
– Jasne. Potem wracam do siebie, więc zostajesz sama. Obiecaj, że nie sprosisz dziś na noc pół osiedla i nie rozwalisz domu…
– Nie muszę nikogo zapraszać, bo sama idę na imprezę.
– Znowu?!
– Tak, znowu.
– W porządku. – Uniósł dłonie w geście kapitulacji. – Wierzę, że nie zrobisz nic głupiego. W końcu jesteś już dorosła…
– Widzę, że w końcu załapałeś! A, i pozdrów Vinnie’ego. Powiedz mu, że zapiszę się do niego w tym tygodniu na wizytę. – Poruszyła brwiami. – Mam nadzieję, że zbada mnie… dogłębnie… – Westchnęła zmysłowo, po czym wybuchła śmiechem.
– Nie do wiary… – Hunter pokręcił głową.
Był wyraźnie zniesmaczony.
– Oj, daj spokój, przecież tylko sobie żartuję. Swoją drogą… On jest taki seksowny. Zawsze się zastanawiam, jak reagują babki, które przychodzą do niego pierwszy raz i nie zdają sobie sprawy z tego, jak on wygląda. Mają wtedy w głowie pewnie coś w stylu: „O cholera, mogłam założyć jakąś lepszą bieliznę, a nie te babcine gacie…”.
– Ana, zamilknij, błagam. – Hunt westchnął przeciągle. – Wychodzę. Postaraj się nie wpakować w żadne kłopoty i wrócić bezpiecznie z tej imprezy, okej?
– Okej…
Gdy zniknął za drzwiami, Ana ukryła twarz w dłoniach.
– Mam wrażenie, że z każdą rozmową pogrążam się coraz bardziej…
– Nie jest tak źle – odparłam pocieszającym tonem.
– W ogóle nie jest zazdrosny. Myślałam, że jak powiem mu, że lecę na jego kumpla, który swoją drogą jest naprawdę gorący, to uruchomi się w nim jakiś instynkt czy coś. Ale, jak widać, nic z tego.
No cóż, Hunter rzeczywiście wydawał się nieosiągalny. Starszy od nas o dziesięć lat, rozsądny i odpowiedzialny… Nie wspominając już o tym, że rodzice Any byli jego rodziną zastępczą! Trafił do ich domu jako nastolatek, więc chyba naprawdę nie traktował Any jako potencjalnej partnerki. Była dla niego raczej jak młodsza siostra.
– To mnie wykończy! – krzyknęła. – Nie wytrzymam bez niego, uschnę z tęsknoty, umrę z żądzy…
Popatrzyłam na nią ze współczuciem.
– Ana, głowa do góry. Prędzej czy później się dogadacie.
– Ale ja się nie chcę z nim dogadać, ja chcę z nim być! Ech, lepiej zmieńmy temat – westchnęła z rezygnacją. – Jak u ciebie, Ruby? Coś nowego w sprawie taty?
– Niestety nie. Szczerze mówiąc, czarno to widzę. Minęły już dwa lata, a nie jestem nawet blisko.
Sprawa z tatą utknęła w martwym punkcie. Przyleciałam tutaj, żeby go odnaleźć, ale z biegiem czasu coraz wyraźniej widziałam, jaka byłam naiwna. Docierało do mnie, że życie to nie film, w którym nagle znajdujesz w wielomilionowym tłumie tę jedną osobę, której szukasz. Życie było podłe, ciężkie i rozczarowujące, nie zamierzało iść mi na rękę. A człowiek, którego próbowałam znaleźć, nie był bliżej ani o krok. Był tak odległy i nierealny, że czasami zastanawiałam się, czy w ogóle istnieje.
Próbowałam przypomnieć sobie siebie sprzed dwóch lat, odszukać tamtą Ruby, która stwierdziła, że odnajdzie ojca, i wyruszyła w tę szaloną podróż. Chciałam odnaleźć w sobie tamtą motywację, tamtą odwagę, tamtą wiarę w siebie, ale jedyne, co znajdowałam, to złość, desperacja i strach, które odbierały mi możliwość racjonalnego myślenia.
– Kochana, tak mi przykro. Wiesz, że zrobię wszystko, żeby ci pomóc.
– Wiem. – Przytuliłam się do Any, a ona objęła mnie z czułością.
– Jesteś jedną z najsilniejszych osób, jakie znam. Coś wymyślimy…
– Nie ma innego wyjścia. W przeciwnym razie w końcu mnie deportują i okaże się, że to wszystko było na nic! – Poczułam, że zbiera mi się na płacz. – Nie potrafię tak dłużej, Ana. Nie mogę pójść do lekarza, nie mogę pójść do szkoły, to trwa za długo. Poza tym nie mogę wiecznie pracować na czarno…
– Cholera, Ruby… A co, jeśli twój ojciec się nie znajdzie? Wrócisz do Australii?
– Nigdy! – odpowiedziałam z przekonaniem. – Nigdy tam nie wrócę!
– Kochanie… – Ana przytuliła mnie mocniej. – To co zrobimy?
– Nie mam pojęcia. Pewna kobieta, którą znam, wzięła fikcyjny ślub, żeby tutaj zostać – odparłam, krzywiąc się z niesmakiem.
– O rany, serio?!
– Serio. Tylko że musiała potem sypiać z tym facetem w zamian za przysługę. Był stary i brzydki, a ona ładna i znacznie od niego młodsza. Ohyda. Nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. Nie ma szans…
– Wiadomo. A gdybyśmy tak zapłaciły jakiemuś zwykłemu chłopakowi? Mieszkalibyście razem, ale jako współlokatorzy, on dostałby kasę. Po jakimś czasie się rozstaniecie, a zielona karta zostanie…
– To może nawet nie byłby taki zły pomysł, gdyby nie to, że nie mam kasy.
– Ale ja mam!
– Nie, Ana. Nie ma mowy. Nawet jeśli byłabym zmuszona zrobić coś takiego, to poradzę sobie sama.
– Nie jesteś sama, Ruby. – Ana spojrzała mi w oczy i wzięła mnie za rękę. – Kocham cię jak siostrę i chcę, żebyś tu została. Chcę, żebyś była szczęśliwa i bezpieczna. A jeśli twój ojciec się nie znajdzie, zrobimy to razem. We wszystkim ci pomogę.
Popatrzyłam na przyjaciółkę przepełniona wdzięcznością za to, że los postawił kogoś tak cudownego na mojej drodze.
Postanowiłam jednak zmienić temat, żeby nie gadać już dłużej o mojej beznadziejnej sytuacji. Co prawda Ana nie zadawała mi nigdy żadnych pytań na temat przeszłości, ale bałam się, że kiedyś w końcu zacznie. Naprawdę bardzo się tego bałam.
– Opowiedz mi coś o tej dzisiejszej imprezie – przekierowałam rozmowę na inne tory.
– Chcesz iść ze mną?! – zawołała rozpromieniona.
– Zdecydowanie nie. Ale pogadajmy o niej. Może będzie tam ktoś, kto pomoże ci zapomnieć o Hunterze? – zagadnęłam.
I już po chwili mogłam słuchać opowieści o zwyczajnym życiu zwyczajnych nastolatków, którzy mieli prawo zachowywać się lekkomyślnie i czuli się wolni. Mogli robić głupie rzeczy, nie licząc się z konsekwencjami. Nie musieli przez cały czas myśleć tylko o przetrwaniu.
Dobrze było znać takie życie. Przynajmniej z opowieści.
Vince
Obecnie
– Ile?! – zapytał Hunt, patrząc na mnie z niedowierzaniem.
– Siedem.
– W ciągu jednej nocy?
– Tak. Jestem wykończony.
– Domyślam się…
– Z większością poszło szybko i gładko, ale jedna dziewczyna wymagała więcej zaangażowania. Krzyczała i szarpała się tak mocno, że bałem się o własne życie, stary. Serio. No ale nie było z nią jej męża, więc musiała się na kimś wyładować.
– Mhmm…
– Współczuję kobietom, poważnie – dodałem i sięgnąłem po kawę. Była mocna i gorzka, tak jak lubię.
– Mam to samo, stary. Poza tym, do jasnej cholery, nie mógłbym być lekarzem. Stresuję się już od samego słuchania o porodach. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której miałbym w czymś takim uczestniczyć.
– Da się przywyknąć – zaśmiałem się. – A co u ciebie? Jakieś nocne przygody?
– Taaaa, ale nie takie, jak myślisz… – odparł Hunter i zrobił minę, jakby chciał zwymiotować.
– Co jest? Opowiadaj!
– Ana jest niemożliwa. I skrajnie nieodpowiedzialna. Jej rodzice wyjechali, więc robi imprezę za imprezą. Twierdzi, że musi się wyszaleć w ciągu ostatnich miesięcy przed pójściem na studia. Boję się myśleć, co będzie dalej, skoro kiedy zaszedłem wczoraj na chwilę do niej do domu, spotkałem tam kilkadziesiąt pijanych osób. A kiedy zajrzałem do jej pokoju, zobaczyłem ją zupełnie nagą, z facetem klęczącym między jej nogami. Oczywiście pozbyłem się tego dupka i oczyściłem dom z bandy pijanych małolatów, ale nie mam już do niej siły, Vince. A ta scena z jej pokoju… Nie chcę sobie tego nawet przypominać. Co za masakra…
– O rany, przecież to w zasadzie twoja rodzina…
– No właśnie! Boże, to było straszne. Będę miał traumę do końca życia, bo już tego nie odzobaczę.
– Hmm, nie dziwię się, że ma adoratorów. Widziałem ją może ze dwa razy, ale zdążyłem zauważyć, że jest piękną kobietą. Rozumiem, że sytuacja jest dla ciebie dość niezręczna, tylko czy nie przesadzasz trochę z tą traumą?
– Nie – odpowiedział sucho. – Ona jest za młoda, żeby robić takie rzeczy.
– Za młoda? To ile ona ma lat? Wygląda na dorosłą…
– Dopiero co skończyła dziewiętnaście.
– Więc nie tylko wygląda, ale nawet jest dorosła. Hunt, nie bądź nadopiekuńczy. Daj jej żyć. Organizowanie imprez w tym wieku jest zupełnie normalne. Tak samo jak życie erotyczne…
– Życie erotyczne? Czy ty sam siebie słyszysz?
– Hunter, Ana jest już kobietą. Wiem, że to dla ciebie trudne, ale takie są fakty. Nie rozumiem, co cię tak szokuje i oburza. Chyba że…
– Chyba że co?
– Czy ty przypadkiem nie jesteś zazdrosny?
– Zwariowałeś?!
– No co? To atrakcyjna dziewczyna. Teoretycznie możesz być o nią zazdrosny. Cały czas miałeś ją tylko dla siebie, a teraz pojawiają się w jej życiu inni mężczyźni. To może być dla ciebie trudne.
Hunter spojrzał na mnie, jakby chciał mnie zabić wzrokiem.
– Udam, że tego nie słyszałem.
– Dobra, nic nie mówiłem.
– Ona ma dziewiętnaście lat, Vince.
– Okej, więcej już nie spojrzę w jej kierunku. Jestem za stary nawet na to, żeby się wypowiadać na jej temat, wiem. Ale ty jesteś odrobinę młodszy! – Parsknąłem śmiechem i wtedy zobaczyłem jego minę. – Stary, żartuję. Jasne, że jest za młoda, ale chyba mam prawo zauważać jej urodę? Czy nie? Hunt, nie gap się tak na mnie!
Pokręcił głową z dezaprobatą, a ja byłem naprawdę rozbawiony jego oburzeniem. Pomyślałem, że pogram mu trochę na nerwach. Zawsze uważałem, że Hunt traktuje wszystko zbyt poważnie.
– Nie patrzę tak na nią, spokojnie. I bardzo ci współczuję, że byłeś zmuszony oglądać ją nago. To rzeczywiście musiało być straszne… Biedaku. – Poklepałem go po ramieniu. – Nie wiem jak ty, ale ja właściwie nie patrzę już w ten sposób na żadną kobietę. Seks jest zaledwie odległym wspomnieniem, ciało odmawia posłuszeństwa… Czy stanąłbym na wysokości zadania? Wątpię. Trzeba by się wspomagać, a wiadomo, skutki uboczne są groźne, zawał albo udar to już normalka u osób w moim wieku…
Hunt patrzył na mnie z politowaniem.
– Tak, wiem, nie zrozumiesz mnie… – mówiłem dalej. – Co taki dwudziestodziewięcioletni gówniarz jak ty może wiedzieć o życiu… Ja, jako dorosły i poważny facet po trzydziestce, który zdaje sobie sprawę z upływających lat, nie będę zadawał się z kimś tak niedojrzałym…
– Och, zamknij się już – zaśmiał się i przewrócił oczami.
– Wyluzuj. Nie miałeś czasu być dzieciakiem, od razu wkroczyłeś na ścieżkę dorosłości i odpowiedzialności. Spróbuj być dla siebie trochę łagodniejszy. Wciąż przecież jesteś bardzo młody, masz prawo czuć różne rzeczy, pragnąć, kogo chcesz. Odpuść sobie wreszcie.
Hunter był moim przyjacielem od najmłodszych lat i bardzo mi na nim zależało, zwłaszcza że naprawdę dużo przeszedł i zasługiwał na szczęście jak nikt inny. Nasze mamy bardzo się lubiły i, odkąd pamiętam, spędzaliśmy razem mnóstwo czasu. Aż do dnia, w którym przyszła na świat młodsza siostra Hunta, Sunny, a zaraz po tym jego mama umarła.
I to był początek koszmaru. Ojciec Hunta zaczął pić, zrobił się agresywny, obwiniał maleńką Sunny o śmierć żony. A Hunter z dnia na dzień przestał być zwykłym chłopakiem żyjącym zwykłym dziecięcym życiem i stał się półsierotą, synem pijaka i przemocowca. Zbyt szybko musiał dorosnąć.
A ja przez cały ten czas starłem się go wspierać – na tyle, na ile umiałem. W kolejnych latach też. Pomagałem mu w opiece nad Sunny, dokładałem z kieszonkowego do rachunków, kupowałem żarcie. Robiłem, co w mojej mocy, by było mu trochę lżej, aż do czasu, gdy jako nastolatek musiałem wyjechać z Nowego Jorku, bo moi rodzice postanowili przeprowadzić się do Japonii. A Hunter został. Ponoć miał totalnie przesrane do dnia, w którym jego ojciec zginął w jakiejś pijackiej awanturze. Wtedy Hunt trafił razem z młodszą siostrą do domu dziecka, skąd zabrali ich rodzice Any i przygarnęli pod swój dach, stając się dla nich rodziną zastępczą.
Moje rozmyślania przerwał dźwięk telefonu Huntera. Odebrał połączenie, a z tonu jego głosu wywnioskowałem, że stało się coś złego. Spojrzałem na niego z niepokojem.
Kiedy się rozłączył, odwzajemnił moje spojrzenie.
– Co się dzieje? – zapytałem.
– Mój przyjaciel leży w szpitalu. Jest stabilny, ale ponoć mocno się połamał. Noga, obojczyk. Czeka go długie leczenie…
– Stary, strasznie mi przykro.
– Na szczęście nic mu nie grozi, ale i tak nieźle się wystraszyłem. Nie widziałem go od roku… Cholera, czuję się podle, że olewałem go przez tyle czasu. Najwyższa pora to nadrobić.
– Zaraz, zaraz, nie widziałeś się z przyjacielem od roku? Jakim cudem?
– Ash wrócił do Montany. Jest dość… specyficzny. Zaszył się w domu i unika kontaktu z ludźmi.
Do Montany. Tylko to usłyszałem. Automatycznie skupiłem całą swoją uwagę na tych dwóch słowach, jakby los próbował mi coś powiedzieć.
Już od dawna nie byłem szczęśliwy w Nowym Jorku i coraz częściej myślałem o wyprowadzce.
A Montana była miejscem, które tak kochał mój tata, miejscem, do którego tak bardzo chciał wrócić.
Może to był znak?
– Polecę tam za jakieś dwa tygodnie, żeby pomóc mu się ogarnąć i spędzić z nim trochę czasu – kontynuował Hunt.
A ja już wiedziałem, co powinienem zrobić.
– Hunter?
– Tak? – odparł lekko zaskoczony.
– Polecę z tobą.
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
Ruby
Dostępne w wersji pełnej
Vince
Dostępne w wersji pełnej
