Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
184 osoby interesują się tą książką
Jeden udawany związek, dwa zadziorne koty i cała masa nieplanowanych uczuć… Święta zapowiadają się naprawdę fantastycznie!
On szukał sposobu na zostanie w Nowym Jorku. Ona – małżeństwa z rozsądku. Oboje dostali znacznie więcej, niż planowali.
Miles ma plan: przenieść się do Stanów, gdzie przeprowadziła się jego była razem z ich córką. Ellie też ma plan: zachwycać się magią świąt, utrzymać w ryzach dwa charakterne koty i… znaleźć męża. W przeciwnym wypadku rodzinny biznes ślubny przejmie jej brat Jordan. Właśnie zaręczył się z dziewczyną, która nie ogarnia niczego poza makijażem i kontem na Instagramie.
Gdy drogi Milesa i Ellie przecinają się w jednym z nowojorskich barów, rodzi się pomysł tak szalony, że aż… całkiem sensowny. Udawana relacja, świąteczna atmosfera, nieplanowana wycieczka do Londynu, kilka bardzo przekonujących pocałunków i mnóstwo rzeczy, które absolutnie, pod żadnym pozorem nie powinny się wydarzyć.
Ale kiedy w tle mrugają lampki londyńskiego Winter Wonderland, a w Nowym Jorku dwa koty spoglądają na swoich ludzi z podejrzliwą miną, wiadomo, że nic nie pójdzie zgodnie z planem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 346
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anne Marie
Świąteczny blef
Miles
Początek grudnia, rok wcześniej
Rozkładam ramiona, żeby poddać się przeszukaniu. Wykrywacz przesuwa się blisko mojego ciała, a ubrany na czarno facet w skupieniu zerka raz na mnie, raz na urządzenie. Wreszcie chyba dochodzi do wniosku, że nie jestem przestępcą, i wskazuje mi wejście, które ma za plecami. Prezentuję bilet wstępu, po czym podchodzę do Grace, która już wcześniej została sprawdzona. Nie wiem, co takiego mogłaby tu przemycić dziewięciolatka z plecakiem w kucyki, ale rozumiem, że bezpieczeństwo jest ważne, gdy w jednym miejscu spotyka się mnóstwo ludzi. Spoglądam na tłum przed nami i ruszam przez bramę wejściową. Grace podskakuje z piskiem, szarpiąc mnie za rękę.
– Pójdziemy na lodowisko? – pyta z nadzieją w głosie.
– Jak zawsze – zapewniam i uśmiecham się do córki.
Wkraczamy do krainy świateł, krzyków, wielkich maskotek, gorącej czekolady oraz choinek. Winter Wonderland to nasz coroczny zwyczaj. Oboje lubimy ten czas, kiedy Londyn stroi się w ogromną liczbę błyszczących lampek, a na każdej ulicy można spotkać bożonarodzeniowe detale. Potrafimy kwadrans stać na Piccadilly i podziwiać bajecznie przystrojone okna i wystawy w Fortnum & Mason. Raz w tygodniu wybieramy się do Ralpha Laurena, aby popijać ciepłe napoje i gapić się na fenomenalną dekorację Cartiera. Można powiedzieć, że żyjemy nadchodzącymi świętami. Uwielbiam ten czas w roku i nie wyobrażam sobie, abym miał spędzać go inaczej, niż błądząc z córką od wystawy do wystawy i pochłaniając litry gorącej czekolady.
– Tato, wypijemy czekoladę? – odzywa się Grace, jakby czytała mi w myślach.
– A stawiasz? – droczę się.
Prycha i unosi podbródek.
– Jasne, mam forsę.
– Tak? A skąd?
– Oszczędzałam kieszonkowe, żeby zabawić się przed świętami.
Wybucham śmiechem. Lubię, gdy używa nieadekwatnych określeń.
– Zabawić się można za gruby szmal, kochanie – wyjaśniam. – Za twoje zaskórniaki możemy najwyżej skosztować czegoś do picia.
– Czyli powinieneś podnieść mi kieszonkowe – kwituje i robi dumną minę.
– Jeden zero dla ciebie. Ja stawiam – rzucam i kierujemy się pod dach drewnianej chatki, gdzie każdą kolumnę otacza świąteczna girlanda.
Pstrykamy wspólną fotkę, która trafi do kolekcji. Każdego roku robimy sobie zdjęcie wśród atrakcji Winter Wonderland, a potem drukuję fotografię na magnesie i przyczepiam go do drzwi lodówki. Gdy Grace skończy studia, na pewno będę posiadaczem znacznie większej lodówki, aby jej drzwi pomieściły moją galerię.
– Jesteś beznadziejny – komentuje młoda, gdy wysilam się na lodowisku, próbując nie zaryć twarzą o lód. – Miałeś się podszkolić.
– Nie miałem czasu.
– Dorośli wiecznie nie mają czasu.
– Trafna uwaga – przyznaję, podjeżdżając powoli do barierki. – Ciesz się dzieciństwem, bo wtedy jest czas na wszystko.
– Tato, mam już dziewięć lat. Dzieciństwo mam za sobą. Teraz powoli dojrzewam.
Na dźwięk tego słowa chwytają mnie za serce żal oraz strach. Kiedy moja mała dziewczynka przestała być dzieckiem? Wzdrygam się i oznajmiam:
– O dojrzewaniu powinnaś chyba pogadać z mamą.
– Ona mówi, że mamy jeszcze czas na takie rozmowy.
– Widocznie mama jest wyjątkiem i jej się nie śpieszy – mówię sam do siebie. – Tylko ja wiecznie nie wyrabiam na zakrętach.
– Zapytać ją, jak to robi? – proponuje Grace.
– Nie trzeba – odpowiadam z uśmiechem.
Doskonale wiem, jak April organizuje sobie czas na wszystko. Żyje na utrzymaniu faceta. Kiedyś byłem to ja, dzisiaj prowadza się z niejakim Vince’em, który mówi z amerykańskim akcentem i sra forsą, ale jest dobry dla Grace, więc jak dla mnie wszystko gra.
– To co teraz? Karuzela? – zagajam, gdy opuszczamy lodowisko.
– Diabelski młyn! – woła, a w jej szeroko otwartych oczach odbijają się światła otaczających nas atrakcji.
– Niech ci będzie – kapituluję, udając, że nie mam ochoty na jazdę wagonikiem. – Ale potem ja coś wybieram.
– Tylko nie spacer. To nudy.
Prycham, a ona pokazuje mi język. Zaczynam łaskotać ją przez kurtkę, a Grace śmieje się głośno i wierzga kończynami. Wiem, że ją to wkurza, ale uwielbiam jej chichot.
Gdy karuzela rusza, Grace zajmuje się pstrykaniem fotek. Kupiłem jej telefon, abyśmy mogli zawsze być w kontakcie. Uważam też, że smartfon może się przydać na przykład wtedy, gdy młoda będzie potrzebowała szybciej wyjść ze szkoły przez złe samopoczucie. Nie musi wtedy polegać na innych, tylko ma własne połączenie ze światem. April sądzi, że telefon to zło, ale wszyscy wiedzą, że kłamie. Wystarczy spojrzeć na jej Instagram – gdzie codziennie wydyma usta do kamery – aby odkryć, że jest wręcz zespolona ze swoim smartfonem.
Wzdycham i daję się ponieść chwili. Wszechobecny gwar dociera do mnie z dołu, gdy spoglądam na roztaczający się wokół Hyde Park. Częściowo jest pogrążony w mroku, ale świąteczne miasteczko jest tak jasnym punktem, że przyciąga wszystkich niczym włączona lampa nieproszone owady.
– Ale dużo ludzi – stwierdza Grace, wychylając się z wagonika.
– Zgadza się. Przyjeżdżają z daleka, żeby tu być.
– Lubią święta? – pyta, uśmiechając się na tę myśl.
– Tak, kochanie. Lubią święta i chcą je poczuć w Londynie.
– Fajnie, że tu mieszkamy – kwituje, po czym kontynuuje robienie zdjęć.
Godzinę później, gdy odwiedziliśmy już wszystkie punkty, a tłum zgęstniał na tyle, że coraz trudniej się poruszać, opuszczamy Winter Wonderland i udajemy się do metra. Muszę odwieźć moją latorośl do jej matki. W metrze Grace wciąż przeżywa wizytę w świątecznym miasteczku i pokazuje mi wszystkie zdjęcia, jakie dziś zrobiła.
– Wyślij mi kilka – proszę ją, bo po pierwsze chcę mieć pamiątkę, a po drugie wiem, że lubi, gdy traktuję ją jak pełnoprawnego posiadacza telefonu komórkowego.
Gdy wychodzimy z metra, Grace namawia mnie na lody w swojej ulubionej cukierni. Każę jej obiecać, że April się o tym nie dowie, a potem wsuwamy po wielkim pucharku niebiańskiej słodyczy. Świetna kolacja. Kocham te nasze wypady.
– Mamo, było super! – krzyczy młoda, wkroczywszy do mieszkania.
– Cieszę się – komentuje moja była dziewczyna, po czym zwraca się do mnie szeptem: – Musimy porozmawiać.
– Nie ma problemu.
– Grace, pożegnaj się z tatą.
– Pa, tato. Dzięki za dzisiaj.
– Dobranoc – mówię i całuję córkę w policzek, a potem April wypycha mnie na korytarz i zamyka za sobą drzwi mieszkania. – O co chodzi?
– Miles, posłuchaj. Nastąpią pewne zmiany.
Jej ton sprawia, że po plecach pełznie mi zimny dreszcz.
– Jakie zmiany? – dociekam.
– Vince mi się oświadczył.
– Jeśli chce adoptować Grace, nie zgadzam się – wypalam od razu, po czym orientuję się, że powinienem być nieco milszy, więc dodaję: – No i moje gratulacje.
– Dzięki. – Zakłada kosmyk włosów za ucho i spuszcza wzrok na swoje stopy. – Vince i ja weźmiemy ślub na wiosnę. Prawdopodobnie w maju. Wtedy jest ładna pogoda. Albo w czerwcu. Jeszcze nie zdecydowałam.
Nie rozumiem, co chce mi przez to powiedzieć. Mam się popłakać, że nam nie wyszło, a teraz ona i Vince układają sobie życie? A może nie życzy sobie mojej obecności na ślubie? Żaden problem, nie wybieram się. Jedyne, co mnie łączy z tą kobietą, to moja córka. Skoro temat nie dotyczy jej, to nie wiem, po co tkwię na korytarzu i słucham tych zwierzeń.
– Co to ma wspólnego ze mną, April?
Przygryza wargę i nie patrzy mi w oczy. Czuję, że zbliża się coś, co zniszczy moje poukładane życie. Wstrzymuję powietrze, a potem mój świat się kończy, gdy April oświadcza:
– Po ślubie Vince zabiera mnie i Grace do siebie. Do Nowego Jorku.
Ellie
Po raz kolejny spoglądam na zdjęcie w prasie i wzdrygam się na jego widok. Nie że czuję obrzydzenie do małżeństwa. Nie mogłabym wtedy wykonywać swojej pracy. Po prostu to zdjęcie to…
– Niezła szopka – odzywa się Cheryl, pojawiwszy się za moimi plecami.
– Prawda? – rzucam i macham gazetą. – Jakby nie można było tego zrobić mniej ostentacyjnie.
– Obstawiam, że sam poinformował dziennikarzy.
Mrużę oczy i zastanawiam się chwilę nad jej słowami. Doskonale orientuje się w wybrykach Jordana. W końcu jesteśmy rodziną. W sumie Cheryl może mieć rację. Znając mojego brata, mógłby zaprosić dziennikarzy do toalety, jeśli to przyniosłoby mu sławę, więc nie powinno mnie dziwić, że od rana w sieci i najpoczytniejszych gazetach roi się od zdjęć z jego zaręczyn w jednej z wypasionych nowojorskich restauracji.
– Nie sądziłam, że traktuje tę flądrę serio – komentuje Cheryl i podaje mi plik dokumentów. – Twój ojciec prosił przekazać.
– Dzięki. – Odbieram od kuzynki zamówienia na wybrane przeze mnie materiały do przyszłorocznej kolekcji. – Liczę na to, że te koronki zrobią furorę na rynku – gadam sama do siebie.
– Na pewno. Masz do tego talent – mówi i puszcza do mnie oko. – Wychodzimy dziś wieczorem? Potrzebuję zobaczyć kogoś spoza firmy.
– Możemy zajrzeć do naszego ulubionego baru. Opijemy zaręczyny mojego brata – oznajmiam sarkastycznie.
– Mam nadzieję, że twoi rodzice będą żyć dwieście lat, aby tylko Jordan nie dorwał się do prowadzenia firmy – kwituje Cheryl, po czym wychodzi.
Prowadzenie firmy? Powoli łączę kropki. Niech to szlag! Dopiero to do mnie dotarło. Jordan oświadczył się tej wywłoce, żeby zapewnić sobie ciepłą posadkę w przyszłości. Czuję, jak krew zaczyna mi szybciej krążyć. Wiedziałam, że brat to niezły cwaniak, który dąży po trupach do celu, ale żeby grać aż tak nieczysto? Muszę pogadać z ojcem. Wychodzę od siebie i zmierzam do biura prezesa SSY – naszej rodzinnej firmy, którą kocham bardziej niż czekoladę.
– Mogę? – pytam, uchyliwszy drzwi.
Tata kiwa głową. Siedzi przy biurku i przegląda katalogi konkurencji. Uśmiecham się. Każde z nas się stara, aby Sullivan Says Yes było liderem na rynku kreacji ślubnych. Ja odpowiadam za projekty, co odziedziczyłam po mamie. Ona też ma dryg do szycia i jest autorką naszych nieśmiertelnych modeli sukni ślubnych, które od lat zachwycają panny młode na całym świecie. Jordan, mój młodszy brat, zajmuje się finansami. Zawsze miał łeb do liczenia. Aktualnie chyba liczy na to, że to on zajmie fotel prezesa, gdy staruszkowie zdecydują się przekazać firmę kolejnej parze. Niestety taki zwyczaj wprowadził mój pradziadek i wszyscy się go trzymają, bo podobno świetnie buduje markę. Firmę zawsze prowadziła para. Przejęcie było wydarzeniem medialnym, a w prasie pojawiały się zdjęcia ślubne nowego prezesa i prezesowej. Mimo że poświęcam się SSY bez reszty, aktualnie to właśnie mój brat może w przyszłości poprowadzić biznes, ponieważ wczoraj wieczorem oświadczył się dziewczynie, którą zna od czterech miesięcy. Ja jestem singielką, więc nie będę brana pod uwagę w momencie, gdy staruszkowie zrezygnują z pracy.
– Tato, widziałeś zdjęcia? – zagajam, opierając się o ścianę.
– Tak. Ty też nie wiedziałaś, że to planuje?
– Nie miałam pojęcia.
– Nigdy nie wtrącałem się w wasze wybory życiowe, ale sądziłem, że… Hmm… Jak by to powiedzieć…
– Że Jordan wybierze kogoś z mózgiem? – podpowiadam, a tata parska śmiechem.
– Ty to powiedziałaś.
– Nie możesz wprowadzić zapisu o minimalnym IQ prezesa i jego żony?
– Mój dziadek zbudował tę firmę na pewnych wartościach, wiesz o tym – tłumaczy łagodnie. – Wierzył w miłość. Bezwarunkową. Takie same pragnienia mają nasi klienci, dlatego do nas lgną.
Przewracam oczami. Romantyzm, który panuje w mojej rodzinie, czasem mnie wkurza. Zawsze kierowałam się raczej rozsądkiem niż sercem. Jak przekonać ojca, żeby wziął dziedzica pod lupę? Postanawiam uderzyć z grubej rury.
– A jeśli Jordan zostanie prezesem i sprzeda firmę? Co na to mój świętej pamięci pradziadek?
– Pewnie zacząłby nas wszystkich straszyć – stwierdza tata. – Ale już o tym rozmawialiśmy, Ellie. Bałaś się, że Jordan ma takie plany. Rozmawiałem z nim. Zapewnił, że nigdy tak nie pomyślał.
Wiem, wyszłam wtedy na idiotkę. Tak się składa, że podczas zeszłorocznego rodzinnego przyjęcia bożonarodzeniowego podsłuchałam, jak mój pijany brat zwierza się jeszcze bardziej pijanemu kuzynowi, że w przyszłości przejmie biznes i spienięży go bez żalu, aby móc do końca życia pierdzieć w stołek. Kilka miesięcy później na rodzinnym obiedzie pojawiła się Amber, czyli od wczoraj narzeczona mojego brata. Czy tylko mi to śmierdzi?
– Myślisz, że jest jakaś szansa, że firma nie wpadnie w ręce jego i jego zabaweczki?
Tata zdejmuje okulary i przeciera oczy. Pewnie ma dość mojego ględzenia, ale nie spocznę, dopóki nasz rodzinny interes nie będzie bezpieczny. Problem rozwiązałoby moje zamążpójście, ale za dużo pracuję, żeby chodzić na randki, więc póki co nie zanosi się na zmianę stanu cywilnego. Rodzice za kilka lat przejdą na emeryturę. Mama już rozgląda się za domem z dala od Nowego Jorku, aby móc w ciszy i spokoju czytać książki i oglądać telewizję. Widzę, jak szykuje się do emigracji z miasta.
– Jeszcze nie… – zaczyna tata, ale nie dane mu skończyć, bo drzwi biura się otwierają i wparowuje przez nie Jordan.
– Siema, rodzinko. – Szczerzy się do mnie, a potem do ojca. – Liczyłem na gratulacje.
– Gratuluję, synu.
– Yhm – burczę, niby dołączając się do życzeń staruszka.
– To jak? – pyta Jordan. – Ożenię się w przyszłym roku, a potem możesz przepisać na mnie firmę i ruszać łowić ryby czy co tam się porabia na emeryturze.
– Nie tak szybko, mój drogi – hamuje go ojciec. – Najpierw pożyj trochę w narzeczeństwie. Skosztuj życia we dwoje. Potem zorganizujemy ślub, jeśli nadal będziesz tego chciał.
Czuję, że tata też nie jest fanem Amber, ale ma klasę i nie wpieprza się w wybory swoich dzieci. Bardzo go za to szanuję, choć w tej chwili wolałabym, aby zapytał Jordana, czy się z chujem na mózgi pozamieniał, wybierając sobie narzeczoną, która pasjonuje się żuciem gumy i śledzeniem celebrytów na Instagramie.
– Planujemy wesele latem – kontynuuje mój brat. – Może w lipcu.
– Dopiero było Halloween – wyjaśnia tata. – Masz jeszcze dużo czasu.
– Tato, dobrze wiemy, że nie ma na co czekać. Im szybciej się ożenię, tym szybciej będziesz spał spokojnie – mówi Jordan, a potem wskazuje głową na mnie i dodaje: – Przecież wiadomo, że Ellie nie wyjdzie za mąż.
– A to dlaczego? – oburzam się.
Parska, wkłada ręce do kieszeni, a potem oznajmia:
– Siostra, nie bądź śmieszna. Przecież ty jesteś w związku z pracą. No i z tym wszarzem, którego kupiłaś w tamtym roku.
– Adoptowałam – poprawiam go. – Adoptowałam kota. W sumie dwa.
– No właśnie. – Śmieje się i rozkłada ręce, jakby prezentował wyniki sprzedaży. – Ellie to idealna stara panna. Po trzydziestce, brak randek, lekka nadwaga. Dwa koty i praca. Zero facetów i szansy na ślub.
Teraz to mnie wkurwił. Wcale nie mam nadwagi. Zanim zdążę pomyśleć, odparowuję:
– Nieprawda.
Obaj z tatą wlepiają we mnie zaciekawione spojrzenia.
– Proszę? – Jordan marszczy brwi i czeka.
Zakładam ręce na piersi, żeby wyglądać na bardziej pewną siebie, a potem oświadczam:
– Mam chłopaka.
– Jasne – rzuca mój brat.
– Chcemy go poznać – mówi w tej samej chwili tata.
Ja też, tatku. Cholera, chyba się wkopałam.
– Spotykamy się od niedawna. Jakieś… kilka miesięcy – kręcę, aby jakoś z tego wybrnąć. – To chyba trochę za szybko, żeby przedstawiać go rodzicom.
– To może… – Staruszek marszczy czoło. – Może przyprowadzisz go na przyjęcie gwiazdkowe u nas w domu?
Prawie dwa miesiące na znalezienie ofiary i namówienie jej, aby była moim chłopakiem, a potem mężem, żeby umożliwić mi uratowanie rodzinnej firmy przed sprzedażą? No cóż, jak już zaczęłam, to chyba powinnam w to brnąć. Czy nie?
– Okej – stwierdzam. – Poznacie go na przyjęciu gwiazdkowym.
Zerkam na minę brata i odczuwam satysfakcję. Już nie wygląda na tak pewnego swojej pozycji w firmie. Czuje się zagrożony, bo jeśli wyjdę za mąż, mamy równe szanse na zostanie głową tego biznesu. Chłopak, oświadczyny, ślub. Nie brzmi zbyt skomplikowanie. Muszę tylko znaleźć faceta, który będzie odstawiał ze mną ten cyrk. Może ktoś zrobi to za pieniądze. A może jakiś kawaler jest równie zdesperowany jak ja.
Miles
Wszędzie dynie. Nie wiedziałem, że Amerykanie aż tak mocno kochają Halloween. Jestem tutaj od dwóch tygodni i wiem, że koniec października już zawsze będzie mi się kojarzył z pumpkin spice latte.
– Nie umiem się przyzwyczaić do tych kierunków – wyznaje Grace, kiedy rozgląda się przed przejściem, a samochody nadjeżdżają z innej strony niż u nas. – Myślisz, że mama i Vince kiedyś przeprowadzą się znowu do Londynu?
Chwytam mocno jej dłoń i przechodzimy po pasach, zmierzając do Central Parku, który swoim ogromem tłamsi nasz ukochany Hyde Park.
– Nie wiem, kochanie – odpowiadam córce. – Nie podoba ci się w Nowym Jorku?
– Jestem tu krótko, a już czuję się taka maleńka – oznajmia, a mnie coś ściska za serce. – Dobrze, że ty tu teraz jesteś, bo mama oszalała na punkcie urządzania domu i w ogóle nie ma dla mnie czasu. Prawie przegapiła rozpoczęcie roku szkolnego. Vince zawiózł mnie wtedy na miejsce i oprowadził po okolicy.
Ucisk się nasila. Nie powiedziałem jej, że mogę tu być jedynie trzy miesiące, zanim ktoś się zorientuje i zostanę deportowany do Wielkiej Brytanii. Na szczęście pracuję zdalnie, więc mogłem się po prostu spakować i polecieć za córką na inny kontynent. Co dalej? Kiedy znowu się spotkamy, jak już minie mój czas? Nawet nie chcę o tym teraz myśleć, bo widzę, że czuje się totalnie stłamszona przez nowe otoczenie.
– A jak w szkole? – chcę wiedzieć.
– W porządku. Mam fajną klasę. Już się nawet przyzwyczaiłam.
– Nie to co do ruchu prawostronnego – żartuję, a ona się lekko uśmiecha. – Niedługo pojawią się dekoracje świąteczne, to na pewno spojrzysz przychylniej na miasto.
– Odwiedzimy miejsca z filmów? – pyta, otwierając szeroko oczy.
– Jasne, wybierz tylko, z których.
– A polecimy do Londynu? Chciałabym zobaczyć babcię i dziadka. No i ciocię. A za miesiąc będzie już otwarty Winter Wonderland.
Jestem zły na April, że odebrała mi możliwość spędzenia przedświątecznego czasu w Londynie razem z Grace. Nie mogę odrywać córki od szkoły, więc wyjazd stąd na miesiąc nie wchodzi w grę. Nie mam też pomysłu, jak załatwić sobie pobyt, żeby móc być blisko mojego dziecka. Ma już dziesięć lat i możliwe, że za kilka kolejnych stwierdzi, że tęskni za Anglią. Może któregoś dnia wróci do Londynu na stałe. Obawiam się jednak, że Nowy Jork ma zbyt dużo do zaoferowania, aby nie zatrzymać tutaj mojej córki. Szkoda tylko, że nie ma legalnego sposobu, aby zatrzymać tu mnie.
– Pogadam z mamą – obiecuję, a Grace się rozpromienia. – Może pospacerujemy i pójdziemy na obiad? – proponuję, zmieniając temat.
– Ale ty wybierasz knajpę. Ja ostatnio kiepsko trafiłam. – Krzywi się, zapewne na wspomnienie mało smacznego mięsa, które dwa dni temu jedynie dziabała na talerzu. – Może coś z makaronem?
– Postaram się – obiecuję, a potem wciągam ją w dyskusję o tegorocznych świątecznych filmach, na które wybierzemy się do kina.
Kiedy kilka godzin później samotnie przemierzam nowojorskie przecznice, zaczyna prószyć śnieg. Nie wiem, czy to tutaj norma na początku listopada, ale postanawiam się nad tym nie rozwodzić, bo przecież w przyszłym roku może mnie tu nie być. Z westchnieniem oraz poczuciem bezradności wchodzę do knajpy znajdującej się blisko wynajmowanego przeze mnie mieszkania. Zamawiam alkohol i siadam przy barze, aby obserwować ludzi. To pomaga mi się oderwać od moich własnych problemów.
Z baru zniknęła dynia, która uśmiechała się do mnie jeszcze przedwczoraj. Domyślam się, że lada dzień pojawią się tutaj dekoracje bożonarodzeniowe. Może chociaż to osłodzi mi czas w obcym mieście, z którego będę musiał wyjechać bez córki.
– Cześć, Colin – odzywa się jakaś kobieta, stanąwszy przy barze.
– Hej, co dla ciebie? – zagaduje ją barman.
Ona gramoli się na krzesło obok mnie i przeciągle wzdycha.
– Zaskocz mnie – odpowiada. – Mam kiepski dzień. W dodatku Cheryl mnie wystawiła.
– Znowu jakaś randka znienacka? – pyta wesoło chłopak.
– Nie wiem, jak ona to robi – informuje kobieta. – Ja ledwo znajduję czas na golenie nóg.
W reakcji na jej deklarację parskam śmiechem i opluwam alkoholem brodę.
– Przepraszam – mówię, sięgając po serwetkę. – Nie chciałem podsłuchiwać, ale sama pani rozumie.
Ona tylko macha dłonią, ale niejaki Colin ma ze mnie niezły ubaw. Gdy barman się oddala, nieznajoma zwraca się do mnie:
– Mam nadzieję, że nie zrobił pan sobie krzywdy przez moje wyznanie.
– Wszystko w porządku – odpowiadam. – Obiecuję też nie zdradzać pani sekretu.
Uśmiecha się, po czym wyciąga w moją stronę dłoń i przedstawia się:
– Jestem Ellie.
– Miles.
– Brytyjczyk? – Marszczy brwi i posyła mi tajemniczy uśmiech.
– Trudno mi to ukryć. – Wzruszam ramionami i robię minę niewiniątka.
W tej chwili wraca barman i podsuwa mojej nowej znajomej szklankę z kolorową zawartością.
– Coś mocnego na poprawę humoru – oznajmia.
– To chyba możesz od razu zrobić kolejny – zapowiada Ellie i kosztuje drinka. – Dobry. Za godzinę mój dzień powinien stać się nieco lepszy.
– Aż tak źle? – rzucam, gdy znów zostajemy sami.
– Szczerze mówiąc, moja sytuacja jest beznadziejna.
– Miałem wrażenie, że to ja się w takiej znajduję – stwierdzam i sączę swój alkohol.
– Twój brat chce przejąć i zniszczyć rodzinną firmę? – pyta, opiera policzek na dłoni i robi naburmuszoną minę.
– Nie, ale moja była wyszła za Amerykanina i zabrała tutaj naszą córkę, a mój pobyt dobiegnie końca za siedemdziesiąt sześć dni i stracę kontakt z dzieckiem.
– Opowiadaj – zachęca.
– Panie mają pierwszeństwo.
Dopija drinka kilkoma łykami, a potem się uzewnętrznia. Chyba bardzo tego potrzebuje, bo wyrzuca z siebie słowa niczym karabin naboje. Mówi o firmie, którą bez wątpienia kocha, o rodzicach oddanych biznesowi, a także o bracie, który w tajemnicy przed wszystkimi najprawdopodobniej sprzeda świetnie prosperujący interes i przerwie rodzinną tradycję. Widzę, że praca jest dla niej bardzo ważna, bo opowiada o niej z wielką pasją. Nic nie mówi mi nazwa jej firmy, ale może dlatego, że nigdy nie brałem ślubu i ta branża jest mi zupełnie nieznana. Jestem grafikiem, a moi klienci to głównie przedsiębiorstwa brytyjskie, nie amerykańskie.
– Już wiesz, że mój brat to palant – kwituje Ellie. – Teraz słucham twoich zwierzeń. Mów.
I opowiadam obcej kobiecie o ostatnich miesiącach, podczas których wydarzyło się cholernie dużo. Najpierw w grudniu April powiedziała mi o zaręczynach. W maju odbył się ślub, a wkrótce potem moja była dziewczyna zaczęła przygotowywać się do wyjazdu za wielką wodę. Grace nie była zachwycona, ale zgodnie z prawem ma mieszkać tam, gdzie jej matka, więc póki moje dziecko jest nieletnie, musi dopasowywać się do kaprysów April oraz Vince’a. Końcem sierpnia wyjechali. Półtora miesiąca później zjawiłem się w Nowym Jorku, aby spędzić przedświąteczny czas z córką i zyskać wspólne wspomnienia, które pozwolą nam przeżyć rozłąkę, do jakiej niebawem dojdzie.
Kiedy kończę swoją historię, Ellie marszczy czoło, przygryza wargę i wygląda, jakby nad czymś intensywnie myślała.
– Wygrałeś – komentuje po chwili. – Twoja sytuacja wydaje się bardziej chujowa niż moja.
– Dziękuję za podium, ale wolałbym z niego zejść, znajdując rozwiązanie problemu.
– Może uznasz mnie za wariatkę – zaczyna i przysuwa się bliżej – ale jest coś, co pomogłoby nam obojgu.
Nie ukrywam, że wzbudziła moją ciekawość. Unoszę brwi i z zainteresowaniem spoglądam na moją nową znajomą.
– Tak? – dociekam. – A co to takiego?
Ellie
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Polecamy również:
Droga Czytelniczko,
serdecznie zapraszamy Cię do polubienia naszego profilu na Facebooku. Dzięki temu jako pierwsza dowiesz się o naszych nowościach wydawniczych, przeczytasz i posłuchasz fragmenty powieści, a także będziesz miała okazję wziąć udział w konkursach i promocjach.
Przyłącz się i buduj z nami społeczność, która uwielbia literaturę pełną emocji!
Zespół
Świąteczny blef
ISBN: 978-83-8423-121-0
© Katarzyna Bester i Wydawnictwo Amare 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Amare.
REDAKCJA: Magdalena Wołoszyn-Cępa
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Amare należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://wydawnictwo-amare.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
