Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Zdarzenie nad jeziorem dało mu moc. Teraz mrok domaga się zapłaty…
Mateusz to zwyczajny chłopak po maturze – praca w fabryce, weekendy w pizzerii, kilku znajomych. Jego życie płynie spokojnie. Do czasu samotnej wyprawy nad wodę.
Po wypadku Mateusz zaczyna się zmieniać. Nabiera siły, jego zmysły wyostrzają się do granic możliwości, staje się pewny siebie i przebiegły. Z początku jest zachwycony nowymi możliwościami, jednak szybko odkrywa, że każda nadludzka zdolnoś
ma swoją cenę.
Dar, który miał być błogosławieństwem, okazuje się początkiem mrocznej przemiany.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 403
Prolog
Powietrze śmierdziało benzyną i rozpuszczalnikami.
W pomieszczeniu unosił się zapach warsztatu samochodowego, którego właściciel niezbyt przykładnie dba o drobnostki. Porozrzucane kartoniki z lampami i świecami zdobiły okolice wejścia na zaplecze, w otoczeniu głównej rampy znajdowało się zaś multum rozmaitych akcesoriów wymontowanych ze starych aut. Znalazłoby się też kilka tablic rejestracyjnych. Nie zabrakło oczywiście kalendarza z roznegliżowanymi kobietami.
Mateusz Adamek nieśmiało zerkał w tamtym kierunku, jednak cała jego uwaga skupiała się na mężczyźnie w roboczym uniformie.
Mechanik zaglądał pod maskę pojazdu, co jakiś czas rzucając do siebie przekleństwem. Raz odszedł na chwilę, po czym wrócił ze, zdawałoby się, nowiutką lampą. Ubabrany olejem grzebał przy starej skodzie octavii i nic nie wskazywało na to, aby miał zaraz skończyć. Niecierpliwiło to nastolatka, śpieszącego się przecież na zasłużony wypoczynek.
Mateusz ogarnął wzrokiem wystrój otwartego garażu, nad którego bramą dumnie wisiał żółtawy szyld z nazwiskiem mechanika. W środku, na kanale, stał wysłużony mercedes z podniesioną w tej chwili maską. Kręcił się tam jakiś młodzik, który najwidoczniej dorabiał w warsztacie. Puszki z olejem napędowym i puste plastikowe pojemniki po różnego rodzaju substancjach walały się po podłodze. W niektórych zostało nawet kilka kropli, przez białe opakowania prześwitywał różowy płyn. Niemniej jednak chłopakowi nie podobał się wygląd tego warsztatu. Ogólny brud i bałagan nie pasowały do jego natury czyściocha czy też niemalże obsesyjnego pragnienia porządku.
Obserwując mężczyznę w średnim wieku – jego zmagania ze skodą–- nie był w stanie pozbyć się wrażenia, że ten specjalnie przedłuża coś, co mogło zająć znacznie mniej czasu. Poza rzucaniem niecenzuralnymi słowami co jakiś czas wychylał głowę spod maski i spoglądał na telefon.
Ciekawe, komu się bardziej śpieszy, pomyślał chłopak i potarł nos.
Od zeszłych wakacji odkładał na swój pierwszy samochód, a kiedy już zdobył tę skodę, okazało się, że wszystko w niej jest do zrobienia niemalże na nowo. Wymienił świece, pasek rozrządu, a do tego sporo włożył w wymianę klocków hamulcowych. Bardziej opłacałoby się kupić młodsze auto za te pięć tysięcy więcej, ale posiadające przynajmniej połowę z tych rzeczy na względnym poziomie.
– Naprawione! – zakomunikował mechanik.
Mężczyzna odchylił się od pojazdu, położył rękę na biodrze i przeciągnął się. Dało się słyszeć charakterystyczny szczęk kręgosłupa. Na młodego facet nie wyglądał, ale według opinii znajomych rodziców był najlepszy w swoim fachu. Szczególnie że zawsze pracował na dziesięcio-, dwudziestoletnich samochodach. A Mateusz podstawił mu do ogarnięcia piętnastoletnią octavię.
– Kontrolka nie będzie wyskakiwać? – upewnił się chłopak.
– Nie powinna – oznajmił mechanik. – Sprawdziłem ciśnienie oleju i pasek rozrządu. Jeśli tylko naleje się właściwego oleju, samochód będzie jak nowy. W razie potrzeby przyjedź w poniedziałek, to wezmę go znowu na warsztat.
Mężczyzna uśmiechnął się jak stary wyjadacz i poprosił o trzysta pięćdziesiąt złotych za robociznę.
– Dobra. Niech będzie. – Mówiąc to, Mateusz wyciągnął portfel i wypłacił należną sumę.
Auto musiało być sprawne dzisiaj, ponieważ zamierzał udać się na kąpielisko za Chojnowem.
Mechanik schował banknoty do tylnej kieszeni, po czym wyciągnął paczkę papierosów i poczęstował chłopaka.
– Nie palę.
– Się rozumie. Poprzedni właściciel musiał sporo kopcić. Aż tutaj czuć swąd tytoniu.
Było w tym ziarenko prawdy. Niemniej Mateusz popalał papierosy elektroniczne, a przesiąknięta dymem tapicerka (z racji wieku) mogła niezbyt przyjemnie scalać zapach z olejkami, których używał chłopak.
– Pewnie tak – powiedział bez przekonania.
Uścisnął wyciągniętą dłoń mężczyzny, po czym zapakował się do samochodu.
Jego koledzy z technikum – Damian Stępień i Maks Zalewski – często wybierali się w okolice kąpieliska. Dzisiejszego popołudnia, mimo że nie było już niczego ani do nauki, ani do zaliczenia, żaden z nich nie wyraził chęci do jazdy nad Rokitki. Tamtejsze zbiorniki wodne były pozostałością po kopalni, a dno znajdowało się dopiero trzydzieści lub czterdzieści metrów pod taflą wody. Panowały tam sprzyjające warunki do opalania się, oglądania za pięknymi dziewczynami i zwykłego spędzenia czasu wolnego.
Pierwszy z kolegów zakomunikował rano, że dzisiaj nic mu się nie chce, drugi zaś najzwyczajniej w świecie chciał spędzić czas z Laurą, swoją dziewczyną.
Z tego też powodu, nie chcąc marnować czasu i ładnej pogody, Mateusz zdecydował się spakować po pracy w torbę i samotnie pojechać nad jezioro, aby wykorzystać ostatnie promienie słoneczne. Istniało spore prawdopodobieństwo, że spotka na miejscu masę osób ze swojego technikum, jak również wiele innych, uczących się w Chojnowie czy Legnicy. Widział ich relacje na Instagramie i Facebooku, więc wnioskował, że jakby tylko chciał, znalazłby towarzyszy do opalania i pogadania. Po przekręceniu kluczyka zapaliły się wszystkie kontrolki pojazdu. Odczekał, zdającą się trwać całe wieki, chwilę i gdy zgasły, z zadowoleniem stwierdził, iż nie świeci się zarówno kontrolka oleju, jak również wspomagania kierownicy. Ta druga czasem świrowała. To znaczy jeśli miała kaprys, to się pokazywała, a skręcanie przypominało siłowanie się z Jurkiem Piwnickim na rękę.
Wyjechał na główną drogę i skręcił w kierunku Chojnowa.
Mateusz cieszył się w duchu. Wreszcie mógł pojechać nad wodę i nieco wypocząć. Pomijając ostatni weekend, przez część maja i cały czerwiec pracował w fabryce Borgersa na trzy zmiany, a w soboty i niedziele dorabiał jako dostawca pizzy. Mógł sobie na to pozwolić, gdyż matury w tym roku napisał w pierwszym tygodniu maja. Co do reszty nie przykładał takiej wagi. Za ważną uznawał tylko podstawę, gdyż miał zaliczone egzaminy zawodowe w technikum logistycznym. Pozwalało mu to złożyć aplikację w powyższej firmie i już teraz stawiać na rozwój kariery zawodowej.
Nieco się obawiał, czy taki tryb życia nie spowoduje utraty znajomości ze szkoły. Damian i Maks nie pracowali, a jedynie oddawali się rozrywce, planując rozpoczęcie roboty w firmie ojca tego drugiego dopiero od połowy lipca.
Chłopak nie mógł mieć pretensji do kolegów, że nie chcieli się z nim wybrać nad wodę. To on ostatnimi czasy więcej pracował, niż spał, co zresztą uwydatniło się w jego nerwowej postawie. Mówił znacznie szybciej, niż myślał, czasem odpowiadał agresywnie, gdyż nie znosił głupich pytań, a czasem po prostu z powodu stresu.
Tydzień temu wziął wolne w pizzerii na dwa weekendy. Od razu przedzwonił do kumpli, lecz wtedy oni wymigali się wyjazdem do Wrocławia. Zaproponowali grzecznie, że może z nimi jechać, jeśli tylko chce, ale Mateusz z kolei nie znosił wielkich miast. Na samą myśl o poruszaniu się tramwajami między wielkimi blokami, z dala od wolnej przestrzeni, jakaś wielka gula blokowała mu gardło.
Ale nieważne!
Trzeba doceniać to, co się ma, a więc czas wolny i możliwości, jakie dostaje się od losu. Jeśli wszystko się ułoży, od sierpnia będzie miał znacznie więcej wolnego, a w szerszej perspektywie (być może) dostanie awans w pracy. To pozwoli mu na tryb dwuzmianowy, lepsze zarobki i tym samym lekkie odpuszczenie. Skończą się nadgodziny, a zacznie się życie.
Opuścił szybę i odetchnął świeżym powietrzem. Wyczuwał, że zbliża się deszcz, ale nie przejął się nim. Na Rokitkach nawet jak pada, jest pięknie. Można się wyciszyć i w spokoju oddać rozmyślaniom.
Sięgnął po elektronicznego papierosa i zapalił. Dym wypełnił płuca i przyjemnie gryzł w gardło. Chłopak wypuścił obłok przez okno, za którym rozpościerały się pola kwitnącego maku. Pachniało wsią. Przez chwilę wyrzucał sobie, że niszczy tylko wewnętrzny zapach auta, paląc niekiedy jak smok podczas jazdy, jednak w szerszej perspektywie patrzył na to inaczej. Palił, bo pracował i zarabiał na to, co miał. Za czterdzieści minut powinien dotrzeć na miejsce, nad chłodną wodę i piaszczyste plaże. Wyciągnął ze schowka okulary i je założył.
Wydawać się mogło, że nic nie zepsuje jego nastroju.
*
Powoli otworzył powieki.
Nie pamiętał, kiedy poprzednim razem miał tak wielki ciąg jak ostatnio. To działało bardzo podobnie do narkotyków. Pod pewnymi względami tak samo. Kiedy zażyło się coś raz i czuło się z tym dobrze, chciało się tego więcej. Autodestrukcja w najlepszym wydaniu. A jeśli to niezbyt dobre dla organizmu? Jeśli działanie tego specyfiku nie było pożądane i powodowało tylko negatywne emocje? Wtedy się tego nie brało.
W jego przypadku zadziało się inaczej.
Pierwszy raz nastąpił wiele lat temu, ale kiedy dokładnie…? Chyba próżno szukać w pamięci tych odległych dni i miesięcy. Zresztą, człowiek czasem traci poczucie czasu
To wszystko przez te ciągi! Ostatnie miesiące były najgorsze. Stracił niemal wszystko, wliczając w to bliskich, mieszkanie i samochód. To jak jakiś demon, którego nie można ujarzmić. Rekompensował to sobie w pewien sposób, sięgając po mniej drastyczne środki, polując na inne stworzenia, ale instynkt nie dał o sobie zapomnieć. Kiedyś już raz spróbował zakazanego owocu, a teraz ciągnęło się to za nim w najgorszej odsłonie.
Dźwignął się na łokciu.
Poczuł wiejący mu na genitalia chłód i zorientował się, że leży nagi między sosnami i świerkami. Nie mógł sobie przypomnieć wydarzeń ostatniej nocy. Nie pamiętał praktycznie niczego, co było istotne. Zachowywał się jak pijany, a w dodatku dalej głodny. Ostatni obraz, ostatni widok, który zapamiętał, to ta zakochana parka w samochodzie. Okolice jakiegoś zbiornika wodnego, dosyć małego. Gdzie to było? Ach! Nie ma sensu szukać tego w pamięci. To tylko wspomnienie, ale miał nadzieję, że ta noc zakończyła się w sposób właściwy, bez ofiar i rozlewu krwi.
Rozejrzał się i dostrzegł gruntową drogę, na końcu której usypano niewielkie wydmy z piasku. Zapory dla samochodów. Rozpoznał charakterystyczny głaz z namalowanym symbolem. Mężczyzna zdał sobie sprawę, że przebywał przy nim zeszłej nocy, a auto chłopaka stało zaparkowane dalej, przy leśnej drodze. Kierowca musiał minąć wydmę kosztem podwozia i wjechać między sosny od lewej strony.
Mężczyzna westchnął.
Teraz widział spacerujących ludzi. Młodzi, starzy, kobiety i mężczyźni. I on, nagi, brudny i wystraszony. Natłok ludzi zmierzających najpewniej w jakieś miejsce rekreacyjne uniemożliwił mu wydostanie się z kryjówki. Musiał poczekać, aż zapadnie zmrok.
Rozdział I
Mateusz dotarł nad Rokitki około szesnastej. Słońce wisiało jeszcze wysoko, ale największy skwar mieli już za sobą. Pozostało jedynie nacieszyć się przyjemnym ciepłem promieni oraz chłodem bijącym od wody. Już na samym wjeździe rzuciła mu się w oczy niemała liczba wyjeżdżających samochodów.
Cieszył się w duchu, gdyż za duży ruch również nie był pożądany.
Należał raczej do samotników, nie licząc tej dwójki przyjaciół, którzy akurat nie mogli się z nim spotkać. Trudno, nie będzie narzekał. Właściwie to nawet nie miał słuchaczy, którzy mogliby mu przytakiwać w tym marudzeniu. A Adamek lubił, kiedy go słuchano. Tym razem musiał obejść się smakiem. Pomyśli, poopala się i wysnuje plany na następne półrocze.
Trzydziestego czerwca dwa tysiące dwudziestego trzeciego roku o godzinie szesnastej dziesięć był już w pełni szczęśliwym człowiekiem.
Jeśli nie uwzględniał w wyliczeniach wyjazdu nad Rokitki, to stan konta zadowalał Mateusza. Wieczorem, kiedy wróci, napije się z ojcem whisky, powie mu o możliwości szukania dla siebie mieszkania w Złotoryi i spokojnego spędzenia weekendu. Może odpali aplikację randkową? Może uda się poznać jakąś osobę, z którą mógłby chodzić do kina lub jeździć właśnie nad zbiornik wodny i się opalać?
Właśnie!
Musi iść do kina. Niedawno wyszedł film Flash od DC Universe. Pójdzie, obejrzy i będzie się nim zachwycał przez kolejny tydzień. W drodze powrotnej zahaczy o McDonalda lub KFC, a następnie wróci do mieszkania rodziców i położy się spać. Będzie czekał na kolejny seans. Takie studia jak Marvel czy DC zawsze mają jakieś premiery w ciągu roku. Zawsze! Uwielbiał tego rodzaju groteskowe kino, gdzie superbohater przechodzi pewnego rodzaju metamorfozę, przemianę. Filmy stanowiły odskocznię, pozwalały na snucie marzeń, chociaż w tym chłopak nie był najlepszy. Jedni chcieli pieniędzy i bogactwa, a Adamkowi marzyło się po prostu posiadanie własnego mieszkania i oglądanie filmów na dużym ekranie.
Tak, Mateusz Adamek był prostym, szczęśliwym nastolatkiem.
Zajeżdżając na parking od strony domków letniskowych, zauważył wiele rejestracji z początkiem DZL, co tylko umocniło jego przeczucie, że natknie się na kogoś znajomego. Od razu wykluczył możliwość spotkania dorosłych – poprawka! – możliwość spotkania osób z dziećmi. Tutaj godzina czternasta to dla nich maks, zatroskane matki nie pozwolą siedzieć dłużej w obawie przez promieniowaniem UV. Uśmiechnął się na samo wspomnienie własnej mamy. Chociaż nie opalał się nigdy na kraba, Weronika Adamek zawsze wkładała mu do torby krem z filtrem. Teraz również wymacał go w bocznej kieszeni, jeszcze przed wyjściem, ale nie wyjął buteleczki.
Gdy wysiadał z samochodu, widział wracające grupki z dziećmi, kierujące się na parking. Rodziny pakowały się do sceników i minivanów, a młodzież szła właśnie do jedynego w okolicy sklepu po kolejną dawkę alkoholu. Popularne teraz kubki z lodem nadawały się idealnie do drinków, skutkiem czego w pobliskim śmietniku znajdowały się niemal tylko one.
Zarzucił torbę na ramię i ruszył ścieżką wiodącą w stronę przeciwległego brzegu.
Całe Rokitki można podzielić na cztery części – tak skonstruowane było jezioro, na wzór prostokąta lub kwadratu; otóż brzeg najbliżej parkingu okupowały domki letniskowe, niektóre wynajmowane, inne należące na stałe do jednego właściciela. To tam znajdowały się niekiedy pomosty i sztuczne zatoczki dla rowerków wodnych i kajaków, aczkolwiek samo jezioro nie było na tyle duże, aby osoby, które korzystały z tych atrakcji, nie przeszkadzały innym plażowiczom. Wysunięty od parkingu drugi brzeg pokrywały w dużej mierze ziemiste stanowiska widokowe, niekiedy małe plaże stromo opadające w dół, gdzie bawiły się dzieci i ich rodzice. Przy ścieżce część osób grała w siatkówkę lub w badmintona. Te dwie części nie interesowały Mateusza.
Adamek najbardziej lubił przeciwległy brzeg, na którym płonęło kilka palenisk na grilla i gdzie też, między drzewami, stało kilka zaparkowanych samochodów. Był to taki dziki parking. Czasem zapuszczała się tam straż miejska z Chojnowa, dlatego chłopak wolał nie parkować w ten sposób i zamiast tego znaleźć bezpieczne miejsce na otwartym parkingu.
Cechę szczególną tamtego miejsca stanowiła też obecność krzewów i dużych składowisk śmieci. W taką pogodę niewiele osób zaprzątało sobie nimi głowę, podobnie zresztą jak sam Mateusz.
Ostatnią częścią okolicy był dziki teren, drugi brzeg, przylegający do domków letniskowych, na którym próżno szukać piasku i plaży. Miejsce to zarastało trzcinami, a między nimi legowiska miały kaczki i czasem łabędzie. Za takim „nabrzeżem” znajdował się gęsty las ze ścieżką, prowadzącą bezpośrednio na drogę krajową.
Idąc dróżką, chłopak zauważył pierwsze uczennice technikum, do którego chodził. Chyba z klasy hotelarskiej, o ile dobrze kojarzył. Dwie brunetki przemknęły obok niego w stronę parkingu, a za nimi biegło dwóch chłopaków, również z jego szkoły. Kusiło go, aby obejrzeć się za dziewczynami, ale uznał, iż byłoby to niewłaściwe w stosunku do dwójki pozostałych chłopaków. Powstrzymał się przed tym gestem, a zamiast tego delikatny uśmiech wstąpił na jego twarz. Ręką poprawił torbę na ramieniu.
– Mati? To ty jesteś tutaj?!
Jednym z nadbiegających był Arek Goliszewski, od tego roku kolega z firmy, pracował w dziale wysyłek. Uczył się w trzeciej klasie, na tym samym kierunku, co Adamek.
– Jak widzisz – odpowiedział uprzejmie. – A wy co? Za ciepło w mieście?
– Żebyś wiedział! – odpowiedział drugi z chłopaków, znacznie bardziej przypominający kraba niżeli białego człowieka.
– Zaraz po pracy zgarnąłem ekipę i ruszyliśmy tutaj. Widziałem prognozy i pomyślałem, że nie ma co marnować okazji. – dodał Arkadiusz
W tym czasie dziewczęta krzyknęły coś do nich, a ten opalony na kraba zaśmiał się i ruszył biegiem ku nim.
– Pies na baby – skomentował zachowanie kolegi Goliszewski, śmiejąc się.
– Jak sądzę, takich tu nie brakuje. – Mateusz również się zaśmiał. – Nie ma co się dziwić, dużo fajnych dziewczyn się tu kręci.
Rozejrzał się i rzeczywiście. Nie musiał długo szukać, aby dostrzec wiele innych uczennic szkół średnich oraz zapewne studentek, które w strojach kąpielowych opalały się na najbardziej zaludnionym brzegu zbiornika.
Uśmiechnął się, kiedy Arek akurat powiedział:
– Znajdzie się kilka fajnych, ale idiotek też nie brakuje.
Dobitnie, ale przynajmniej szczerze, pomyślał Mateusz. Takie opinie cenił sobie najbardziej. Zdawał sobie sprawę, iż nie wszystko złoto, co się świeci. Z tego powodu nie miał w planach zabawy w casanovę i szukania swoich szans wśród nastolatek.
– A ty dzisiaj sam?
Głos Arka wyrwał Mateusza z zadumy. Zdziwionym wzrokiem spojrzał na znajomego, a ten ponowił pytanie:
– Sam przyjechałeś?
– Tak, tak. Miałem w planach większą ekipę, ale nie wyszło. Wszyscy są zajęci – powiedział z uśmiechem, chcąc ukryć lekki żal w głosie.
Obserwując wszystkich rozradowanych nastolatków, nie sposób nie myśleć o własnej samotnej wyprawie. Wiadomo, w większej grupie człowiek czuje się też bezpieczniej, a Mateusz nie był typem lidera; jego ogólna aparycja i wygląd bardziej pasowały do klasowego kujona i mięczaka, chociaż te dwa sformułowania nie zawsze szły w parze.
– Rozumiem… Bo wiesz, tam Damian podrywa właśnie jakąś Agnieszkę. Myślałem, że zgadaliście się na dwa auta.
Mateusz starał się nie pokazać, że dotknęła go ta informacja, bo jak wnioskował z wiadomości przyjaciela, ten był zbyt zmęczony, aby wyjechać dzisiaj nad Rokitki. Zastanawiał się, czy Maks także znajduje się na terenie kąpieliska, czy też nie kłamał odnośnie do planów z Laurą.
Lekko się zaczerwienił i zacisnął usta. Kolega jednak to dostrzegł, bo z zaciekawieniem przyglądał się jego twarzy.
– To dziwne – powiedział Mateusz, od razu odwracając wzrok w stronę przeciwnego do domków brzegu.
– Taaa… – odpowiedział zmieszany Arek. – Ja już pójdę do dziewczyn. Mamy jechać po alkohol, a na razie jako jedyny jestem trzeźwy. – Uśmiechnął się przepraszająco.
– Jasne, jedźcie. – Mateusz tym razem, nawet jeśli był przygnębiony, nie dał tego po sobie poznać. Odpowiedział innym tonem, jakby właśnie usłyszał lekko zabawną historię.
Pożegnali się, przybijając piątkę, i każdy poszedł w swoją stronę.
Słońce grzało, przyjemnie muskając niezbyt opalone ciało Adamka i zostawiając już pierwsze ślady na jego karku. Chłopak przeczesał włosy na bok. W jego mniemaniu trzeba dobrze wyglądać, nawet jeśli jest się lekko zirytowanym i zawiedzionym. Mimo że zachował spokojny ton, w rzeczywistości chciał się już teraz stąd zabrać i wrócić do pokoju. Nie miał jednak pewności, że ten, który podrywa jakąś tam Agnieszkę, jest w rzeczywistości Damianem, jego kumplem. Arek mógł się pomylić. Pozostawał więc jeden sposób, aby to sprawdzić.
Po minięciu prowizorycznej zapory leśników składającej się z żelbetowego bloczka znalazł się na iście piaszczystym terenie, jaki zazwyczaj występuje nad morzem. Szczególnie zapamiętał teren z okolic Jastarni, gdzie piasek opanował już wszystkie schrony z okresu II wojny światowej. Wdzierał się przez okratowane drzwi, pozostałości okopów i utrudniał zwiedzanie obiektów. Cytując jednego z największych antagonistów w historii kina (w odsłonie Haydena Christensena): „nie lubię piasku (…) wszędzie wchodzi, jest szorstki i nieprzyjemny”.
Na wspomnienie sceny z piękną Natalie Portman Mateusza ogarnął chwilowy atak śmiechu. Osoby postronne, a w szczególności rodzice małych dzieci, mogły uznać go za wariata, więc szybko się opanował. Pilnował, by dobrze się prezentować przed starszymi.
Na najbardziej rozrywkowym brzegu zabawa trwała na całego. Nastolatkowie, którzy ledwo skończyli szesnaście lat, puszczali na pełen regulator nowości ze świata muzyki. Część dziewczyn tańczyła niemal tak, jakby była w klubie. Niektórzy grali w siatkówkę, a jeszcze inni całowali się, nie robiąc sobie nic z obecności zarówno dorosłych, jak i innych plażowiczów. W niektórych filmach widuje się podobny klimat z Ameryki lat osiemdziesiątych, w szczególności takich klasyków jak Scarface. Mateusza zawsze dziwiło, jak niewiele może się różnić tamtejszy „luz” od tego w zaściankowych kąpieliskach.
Wszystko przez pandemię, skwitował w myślach i pierwszy raz od dawna poczuł wdzięczność za to, że przyszło mu doczekać takiego wspaniałego, pierwszego najpewniej roku pocovidowego.
Dziewiętnaście lat to nieco śmieszny poziom intelektualny. Na młodszych patrzy się z góry, a na starszych niemalże z równością. Oczywiście Mateusz Adamek nie był im równy w każdym względzie, ale zarabiał na siebie, do tego teraz znalazł nieco czasu, aby zabawić się nad jeziorem. „Zabawić” znaczy przyjechać i się poopalać, ewentualnie oglądać dziewczyny w skąpych strojach kąpielowych. Większość chłopaków chciałaby zapewne pojawić się w towarzystwie kumpli i pokazać z jak najlepszej strony. Wtedy prawdopodobnie znalazłaby się podobna grupa dziewczyn, z którą można by się jakoś zorganizować i wyskoczyć na miasto. Łatwo wtedy o nawiązywanie nowych znajomości.
Mateusz również by tego chciał, lecz (jak mu się zdawało) pojawiły się pewne problemy z organizacją.
Nie musiał długo szukać, aby dostrzec należącego do Maksa golfa, zaparkowanego za krzewami od strony dzikiego wjazdu. Srebrna karoseria i rejestracja samochodowa potwierdzały jego przypuszczenia; kolega przyjechał tutaj bez niego, zapewne razem z Damianem. Chłopak poczuł lekkie ukłucie w klatce piersiowej, a jego oddech przyśpieszył. Starał się opanować. Nie potrzebował teraz demonstracji niezadowolenia tym faktem. Co jak co, ale nie byli tutaj sami i z pewnością nie każdy chciałby być świadkiem sprzeczki trójki znajomych.
Odwrócił wzrok w kierunku plaży.
W promieniach słońca dostrzegł siedzącego na brzegu właściciela samochodu, który gładził po plecach opalającą się Laurę, swoją dziewczynę. Przed nimi Damian obejmował wpół jakąś brunetkę, po czym z radosnym okrzykiem wrzucił ją do wody. Rokitki miały właśnie to do siebie, iż ledwie metr od linii brzegowej wszystko zapadało się w głębię. Dziewczyna zniknęła pod taflą wody, by po chwili wypłynąć.
– Jezu, jak mogłeś! – zapiszczała. – Zabiję cię!
Przebijał się przez to jej śmiech.
Adamek nie usłyszał odpowiedzi kolegi, gdyż ten stał już tyłem do niego, grupa obok zaczęła zaś śpiewać (kalecząc przy tym niemiłosiernie) jeden z kultowych tekstów polskiego rapera. Tak, Rokitki miały swój klimat.
Dwaj przyjaciele Mateusza siedzieli teraz z fajnymi dziewczynami, opalali się w najlepsze oraz popijali piwo. Nieopodal przyjemnie grała jakaś muzyka. Chłopak nie interesował się nowościami, zamiast tego słuchał bardziej rockowych kapel. Słońce jeszcze nie zachodziło, więc pogoda nadal była przyjemna. Lekki wiaterek pozwalał nabrać oddechu tym najwytrwalszym plażowiczom, których skóra coraz bardziej się czerwieniła.
Adamek zaś stał sam jak palec wśród biegających dzieciaków, przechodzących ze spokojem nastolatków i dorosłych. Wyglądał na bardzo zmieszanego czy też niezdecydowanego.
Tkwił w miejscu przez chwilę, nim zdecydował się podreptać w bezpiecznej odległości na drugą stronę całego zbiegowiska. Tam znajdowali się uczniowie z innych szkół i miast. Praktycznie nie spotykało się dorosłych z dziećmi. Dzięki temu dało się pozostać niezauważonym. Gdyby nie pojawiałoby się tam tyle młodych dziewczyn, to z pewnością spojrzenia Damiana lub Maksa skupiłyby się na idącym samotnie Mateuszu. W natłoku młodocianych łatwiej było niepozornemu nastolatkowi przejść na przeciwległą stronę plaży.
*
W samotności nie ma niczego złego.
Kiedy Mateusz powoli odkrywał, iż nie nadaje się do współdziałania z innymi i kiedy wypady z kolegami stały się coraz rzadsze, doszedł do wniosku, że jest to na swój sposób zbawienne. W fantazjach mógłby na przykład umawiać się z różnymi dziewczynami, a i tak żadna by go nie kojarzyła z imprezy lub wydarzeń. W praktyce był po prostu wycofany; miły, ale wycofany. Istniało nawet określenie wśród młodszych roczników, które mogłoby do niego pasować. Boomer. Dotychczas odrzucał je z gniewem i kiedy koleżanka w klasie zasugerowała żartobliwie, iż ten zwrot do niego pasuje, potraktował ją dosyć chamsko. Po czasie przeprosił, ale niesmak pozostał. Leżeniem na plaży i sączeniem bezalkoholowego piwa upodobnił się do tego rodzaju ludzi.
W trakcie pracy na magazynie, kiedy jedynym stałym partnerem jest podręczny tablet firmowy, chłopak nauczył się radzić sobie z brakiem ludzi. Byli oni dla niego tylko „szarakami”, aczkolwiek wielokrotnie próbował zmienić o nich zdanie.
Na wielkiej hali kręciło się kilka osób z paleciakami i wózkami widłowymi. Mieli za zadanie zabierać przeznaczony do wysyłki towar. Przed rokiem Adamek pracował właśnie jako taki „szarak”. Niewielkim wózkiem woził towary z punktu A do punktu B i nie interesował się ich zawartością. W uznaniu za dobrze wykonaną pracę, a także z uwagi na pomyślnie napisane egzaminy zawodowe dostał posadę magazyniera nadzorującego wywózkę potrzebnych pakunków. Tym sposobem niewiele się narobił, a jego największym koszmarem okazała się nuda.
Zaczął interesować się tymi kartonami, których przecież tak nienawidził jako prosty pracownik. Zależność ta brała się właśnie z nikłych umiejętności nawiązywania kontaktu z ludźmi. W pewnym sensie maszyny i pakunki były bardziej wyrozumiałe, gdyż nie komentowały zarówno jego usposobienia, jak i wyglądu. Zdarza się też tak, że bardziej od ludzi wolimy towarzystwo takich właśnie martwych przedmiotów. Mało kogo jednak to obchodziło. Umówmy się, że przecież w każdej pracy jest tak, iż czegoś się nienawidzi. Dla przykładu dział obsługi klienta szczerze nienawidzi klientów, marketing zaś nienawidzi reklam i tych oklepanych haseł. Jedynie informatycy to wyjątek potwierdzający regułę. Z pasji utworzyli dobrze płatny zawód.
A magazynier? Logistyk? Tacy nienawidzili wszystkiego. Czy pojawił się człowiek, czy maszyna – zawsze to samo! Od majowego zatrudnienia w zakładzie Mateusz zdążył wyrobić sobie opinię wrednego skurczybyka, który nie znosi widoku żywej istoty ludzkiej. Do tego palił dużo elektronicznych papierosów, co z pewnością nie podobało się kierownikowi zmiany, ale że wszystko na zmianie Adamka grało, to mężczyzna nie zwracał uwagi na ten nałóg.
Młody logistyk i świeżo upieczony maturzysta przykładał się do swojej pracy. Można było go nie lubić, można było mieć go za chama i prostaka, ale należało mu oddać jedno – zawsze miał wszystko pod kontrolą. Niesiony nawet swoim wewnętrznym obowiązkiem potrafił pomóc przy załadunku niektórych kartonów, byle wyrobić się na transport. Nie powinno się jednak mylić tego z chęcią pomocy innym. Był to po prostu „przymus” w pracy, w której się zatrudnił. Jak w szwajcarskim zegarku.
Podobnie w życiu prywatnym.
Nie bez powodu leżąc na plaży w Rokitkach, odczuwał coś na wzór dyskomfortu, mimo że promienie słoneczne przyjemnie muskały jego ciało. Podświadomie twierdził, że mógłby robić teraz coś bardziej pożytecznego, coś bardziej produktywnego, zamiast marnować czas na opalanie się.
– Może byś wyszedł na jakąś imprezę? – zasugerowała matka w pewien piątkowy wieczór, gdzieś w grudniu ubiegłego roku, kiedy jeszcze obowiązywały obostrzenia w związku z pandemią COVID-19.
Zdziwiło go to, gdyż dotychczas rodzice nie byli skorzy do proponowania mu tego rodzaju rozrywek.
Wyjaśnił, że nie czuje potrzeby, by wychodzić, a zamiast tego woli poczytać filmografię znanych aktorów lub obejrzeć jakiś serial na Netflixie. Odpowiedziała, że przecież mógłby wrócić o dwudziestej drugiej do domu, tak jak ostatni autobus z Legnicy.
Jedną z wad mieszkania w tak małym miasteczku jak Złotoryja był przymus dojeżdżania wszędzie samochodem. Galeria handlowa, mecz ekstraklasy czy też właśnie impreza to niemalże poświęcanie stanu nietrzeźwości na rzecz wstrzemięźliwości alkoholowej. Z tego też powodu Mateusz dochodził do wniosku, że nie potrzebuje teraz wyjazdu na spotkanie towarzyskie, na którym każdy – z wyjątkiem jego samego – będzie pił,. Jeśliby na to przystał i napisał do Maksa, ten z pewnością kazałby mu być kierowcą, czego Adamek chciał uniknąć. Inna sprawa, że z imprezy nie wychodzi się tak szybko, by o dwudziestej drugiej być już w swoim łóżku.
Teraz miał imprezę pod nosem.
Widział pijanych nastolatków; jeden, może dwóch miało skończone osiemnaście lat i prawo jazdy. Reszta śmiała się i bawiła, korzystając z błogosławieństwa dobrej pogody. Ich obstawę stanowiły niekiedy jeszcze młodsze, piszczące zaraz przy zetknięciu z wodą nastolatki, które wchodziły do zbiornika w towarzystwie dmuchanych kółek i materaców. Tych ostatnich dostrzegł mnóstwo zwłaszcza na środku zbiornika.
Obserwował kilka ciemnych punkcików, na których to przebywali jego rówieśnicy. Niektórzy z dziewczynami, całując się namiętnie, a inni samotnie, delektując się ciepłem popołudnia. W odbiciach słońca lśniły zielone i brązowe butelki piwa.
Adamek przewrócił się na brzuch i nałożył na głowę i kark mniejszy ręcznik. Skojarzyło mu się to z chowaniem głowy w piasek. Zawsze w stresujących sytuacjach wolał ją ukrywać. Któż wie, co też może się wydarzyć? Może akurat Maks zauważy samotnie opalającego się chłopaka i rozpozna osmolone ramiona Mateusza? Mało prawdopodobne, ale możliwe. Damian siedział jeszcze w wodzie, razem z poznaną niedawno dziewczyną. Agnieszką. Tak miała na imię, jeśli wierzyć Arkowi. Ile już tam byli? To pytanie chyba najbardziej go dręczyło. Jeśli wyjechali rano, kiedy chłopak pytał o wspólny wyjazd właśnie nad Rokitki, to byłby w stanie ich usprawiedliwić. Nie chcieli go urazić, więc nie powiedzieli o planach. Ale jeśli wyruszyli później, dlaczego nie mogli na niego poczekać? Zacisnął dłonie w pięści i ponownie starał się opanować.
*
– Przestań! – wykrzyknęła Agnieszka, udając urażoną.
– Dlaczego? Przecież to lubisz! – odpowiedział Damian, ponownie chlapiąc ją zimną wodą.
Ledwie wyszli na ręczniki, a chłopak od razu począł przynosić wodę w butelce i polewać jej ciało. Piszczała przy tym słodko i najwidoczniej jej się podobało. Damian uwielbiał takie zagrywki. Nie, że próbował tak wiele razy, ale Agnieszka była chyba pierwszą dziewczyną, która mu na to pozwoliła.
– Ale teraz już było mi ciepło. – Dalej się śmiała, ukazując śnieżnobiałe zęby. Poprawiła też włosy, aby wyeksponować równie białą szyję. Nie opalała się zbyt często, więc nie chwaliła się też wcześniej sylwetką, dlatego do tego wyjazdu Damian nie wiedział, jak atrakcyjna jest jej figura. – Co się tak gapisz? – zapytała zawadiacko.
Chłopak przez chwilę nie odrywał od niej oczu. Była dosyć wysoka, uprawiała lekkoatletykę, a na brzuchu wyraźnie rysowały się mięśnie, jednak zarówno talia, jak i uda wraz z ramionami pozostawały szczupłe. Mogłoby się wydawać, że trenując taki rodzaj sportu, nie ma sposobu, aby nie być opalonym, a jednak Agnieszka bardzo szybko spiekała się na raka. Zapewne tak samo miało być po tym wypadzie, na który zdołał ją namówić.
– Podziwiam swoją sprinterkę. – Zaśmiał się i obdarzył ją rozmarzonym wzrokiem.
– Romeo! Lepiej sprawdź, czy butelki dalej są chłodne – rzucił do niego Maks.
Chłopak, który dotychczas zabawiał Agnieszkę, ruszył w stronę brzegu, gdzie wcześniej zakopali w piasku butelki z piwem bezalkoholowym dla Maksa i Laury oraz puszki dla niego i „jego” sprinterki. W takich warunkach to jedyny sposób, aby napoje pozostały w miarę chłodne. Oczywiście nie był on tak skuteczny jak trzymanie w lodówce, ale w tych okolicznościach i tak czuć było nieco zimna. Dodawało to orzeźwienia.
Agnieszka Rogulska i Damian Stępień poznali się przed dwoma miesiącami, kiedy to on i Maks wybrali się na bilard w Legnicy. Wykupili stół i grali dosyć długo, aż zaczęły się zjawiać tłumy innych osób, a wśród nich właśnie Agnieszka. Zwyczajnie zagadał do niej przy barze i tak zaczęli się spotykać. Pod tą bladością kryła się bowiem doskonała osobowość i zrozumienie dla wielu spraw, które akurat nawiedzały Damiana: matura, chęć wyrwania się z małego miasta i wyruszenie na studia w październiku.
Maks Zalewski i Laura Cętka natomiast zawsze byli razem.
Już w podstawówce mieli się ku sobie i pomijając początkowy okres nastoletni, kiedy tak naprawdę każdy mógł mówić, że jest z każdym, trwali przy sobie przez lata edukacji. Wspólnie spędzali weekendy u niej lub u niego i jeździli na wycieczki. Chłopaki zazdrościły Maksowi ładnej dziewczyny, a Laurze koleżanki zazdrościły chłopaka.
– Przyjemnie tu – powiedział Maks, popijając bezalkoholowe piwo. – Szkoda, że nie można zostać dłużej.
– Zbliża się wieczór, możemy być tu jeszcze przez dwie, trzy godziny – zauważyła jego partnerka, podnosząc się do pozycji siedzącej, by przytulić się do jego torsu.
Zalewski, najpewniej z powodu przypływu nostalgii, zapatrzył się w taflę jeziora. Ze spokojem pociągnął kolejny, spory łyk piwa o smaku jabłka.
– O czym tak myślisz? – zapytała.
– Koniec wakacji. Niedługo praca i studia. Nie martwisz się? – zapytał, patrząc jej prosto w oczy. Damian i Agnieszka rozmawiali obok nich, ale byli zbyt zajęci sobą, aby zwracać uwagę na pytanie kolegi.
– Nie – odpowiedziała Laura, choć sama sobie nie wierzyła. – W każdym razie nie martwię się o nas.
Była to uwaga, która z pewnością spodobałaby się każdemu mężczyźnie, a tym bardziej zakochanemu chłopakowi. Przytulił ukochaną i pocałował ją w czoło.
Siedzieli tak chwilę i wpatrywali się w jezioro, skąpane w blasku późnych promieni słonecznych. Te wydłużały cienie od zachodu, powodując gdzieniegdzie zapadanie zmierzchu. Boczne brzegi miały ich najwięcej. Tam zostało już niewiele osób, natomiast naprzeciwko nich, na brzegu, pojawili się właściciele domków letniskowych i ich dzieci. Był to czas wypoczynku po całodziennym skwarze. Tutaj słońce świeciło najdłużej, dlatego młodzi siedzieli jeszcze przez godzinę, nim pierwsze osoby zaczęły opuszczać teren plaży i kierować się do samochodów. Zauważyło to też towarzystwo Maksa i zaczęli się powoli zbierać.
– A ten wasz kolega? Mateusz? Będzie jutro? – zapytała nagle Agnieszka.
Damian lekko się zmieszał, natomiast Maks spokojnie odstawił piwo i zaczął zwijać koc.
– Mateusz dużo pracuje. Nie trzymamy już takiego kontaktu jak wcześniej – odpowiedział. – Damian i ja mamy swoje sprawy i, powiedzmy, nie pokrywają się z planami Matiego.
– On raczej wolałby teraz pracować, niż być na plaży – dodał Damian.
– Rozumiem – powiedziała Agnieszka, chociaż nie rozumiała, jak można chcieć pracować w taką pogodę. Może wiązało się to z tym, że jako uczennica trzeciej klasy liceum nie podjęła jeszcze pracy.
Maks zwinął w tym czasie koc i przypadkiem kopnął piłkę w stronę linii drzew, parę metrów dalej, gdzie kilka osób się jeszcze opalało. Poszedł po nią, a w tym czasie Laura upomniała Damiana, lekko się przy tym denerwując.
– Damian, nie kłam! – upomniała kolegę. – Mati napisał dzisiaj do chłopaków, czy nie chcieliby pojechać z nim właśnie nad Rokitki, ale powiedzieli, że mają co innego w planach – rzekła do Agi. – Trochę podłe, ale prawda jest taka, że byłby tylko piątym kołem u wozu – dodała, chcąc też usprawiedliwić Maksa.
– A coś z nim nie tak? W sensie… – Koleżanka wymownie ruszyła ręką.
– Och, nie! – oponowała Laura. – Po prostu Mati zawsze był wycofany i unikał większego towarzystwa. Dużo też gada o logistyce i swojej pracy. Nawet jeśli pracował tam tylko w wakacje, to potrafił opowiadać anegdotki z tego krótkiego okresu. Porównywał zajęcia w technikum z rzeczywistymi umiejętnościami logistyka i tak dalej, i tak dalej… To już męczyło.
Agnieszka pokiwała ze zrozumieniem głową, Damian zdążył złożyć jej koc, a Maks spakować wszystkie swoje rzeczy do plecaka. Posprzątali też butelki i puszki po piwie. Cała czwórka stała jeszcze na piasku, kiedy plaża pustoszała. Kilka osób łapało ostatnie promienie słoneczne, dwójka małolatów grała w siatkówkę, a jeszcze jedna para wtulała się w siebie, leżąc na niebieskim ręczniku.
– Poza tym Mati zawsze był częściowo zrzędą – wypalił Damian. – Najchętniej siedziałby tylko w Złotoryi i najlepiej nie ruszał się stamtąd do usranej śmierci.
– Daj spokój – powiedział Maks. – Wystarczająco już o nim powiedzieliśmy.
– Aga nie ma pojęcia, co to znaczy być z takim gościem w grupie. Myśli pewnie, że jesteśmy źli, bo nie zaprosiliśmy go do nas, ale prawda jest taka, że sami nie chcemy się też męczyć w swoim czasie wolnym.
– Chyba niezbyt go lubisz – zauważyła Agnieszka.
Tym razem założyła ręce na piersiach i widać było, że oczekuje szczerej odpowiedzi. Potrafiła być słodka, ale i poważna, gdy wymagała tego sytuacja.
– Tak, niezbyt – przyznał chłopak. – Wychodziliśmy z nim od technikum, piliśmy i czasem bawiliśmy się na mieście, o ile tak można nazwać stację benzynową. Zamiast wyjazdów do Wrocławia, mieliśmy siedzieć na CPN-ie i pić wódkę z kubeczków.
Laura spuściła głowę, a Agnieszka spojrzała pytająco na nią i jej chłopaka. Zachowywali milczenie, Maks tylko delikatnie skinął głową.
– No cóż, jeśli to prawda, może rzeczywiście dobrze, że z nami nie pojechał.
Ruszyli do samochodu.
*
Kiedy grupa nastolatków opuściła dotychczasowe miejsce spoczynku, Mateusz miał dłonie zaciśnięte w pięści. Nie sądził, aby go zauważyli. Zarówno Maks, jak i Damian nie mogli rozpoznać go po torbie ani po twarzy. Nie bez powodu leżał z zarzuconym ręcznikiem i nie bez powodu pozostał w spodenkach. Opalił się całkiem śmiesznie, ale nie interesowało go to.
W miarę jak o nim mówili, coraz bardziej rósł w nim gniew, mimo że częściowo mógłby się zgodzić z tym, co usłyszał na swój temat. Był może cichy i wycofany, ale z pewnością nie głupi. Dzisiaj dzieli się ludzi według optymalnych standardów. Jeśli jesteś odludkiem, znaczy, że dziczejesz i stajesz się po prostu idiotą. Gadasz bzdury i nie potrafisz nawiązywać relacji. A jeśli jesteś towarzyski, udzielasz się w dyskusjach i spędzasz czas z rówieśnikami, z pewnością można ci zaufać, porozmawiać z tobą na poziomie i (co najważniejsze) błyszczysz inteligencją.
Mateusz Adamek był daleki od takiego uproszczenia sprawy. Wychodził z założenia, że osoba towarzyska może błyszczeć sposobem wypowiedzi, a jednocześnie dalej być idiotą.
Gdyby przebywał w większym towarzystwie, owszem, nie potrafiłby się zachować i pozostawał cichym słuchaczem. Może wypowiedziałby się o pewnej teorii czy opinii kogoś ważnego, ale nie wchodził w długie, często bezsensowne dyskusje. Zazwyczaj kończyło się to wspólnym wypiciem piwa lub pójściem na imprezę. A Mateusz tego nie chciał i dlatego postrzegano go jako dziwaka.
Trudno mu było jednak zaprzeczyć; jego pasją była logistyka. Pochłaniała go, a w głowie układał już plany awansów. Wyobrażał sobie, jak siedzi w dyżurnym biurze i nadzoruje przeglądy magazynów. Ma przy tym krawat i koszulę, a na nogach dobre jakościowo spodnie, na przykład Wranglera. Stabilna i wygodna posada, z dobrą wypłatą. A w piątkowy wieczór piwo w wąskim gronie przyjaciół, utrzymanie ich przy sobie i miłe spędzenie czasu.
W jednym tylko się pomylił.
Najwidoczniej przyjaciół nie miał wcale. Jak inaczej nazwać stwierdzenie Damiana? Gotował się we wnętrzu, chociaż zachód słońca przybierał decydującą fazę. Znajomi odeszli już do samochodu, ale minęło jeszcze kilka minut, nim Adamek zdecydował się zdjąć ręcznik z twarzy. Poczuł się wtedy nagi, jakby obnażył przed światem całą swoją dziwaczną naturę. Niczym satyryczny wizerunek janusza, który nic nie zobaczył, nigdzie nie był i jest ekspertem w każdej dziedzinie życia.
Tak, ekspertem, zakpił sam z siebie w myślach i usiadł na ręczniku.
Słońce skryło się już za domkami, więc cienie dosięgły i chłopaka. Łuna była doskonale widoczna i dodawała mu nieco otuchy. Z jakiegoś powodu bardziej lubił nadejście nocy niżeli dnia. Gdy jechał do pracy, zawsze denerwował go widok porannych promieni słonecznych. W magazynie panowała duchota i nie dało się czasem wytrzymać, a butelka wody nie zawsze wystarczała na przetrwanie dnia. Z pomocą przychodził automat przy biurze kierownika.
To wspomnienie nieco przywróciło obraz jego marzenia o objęciu tej funkcji w perspektywie kolejnych lat.
Wiązał przyszłość z tym zawodem i z rodzinnym miastem, nie widział w tym niczego złego. Nie każdy, kto nie idzie na studia, nie ma perspektyw. Nie każdy też, z tych, co nie idą na studia, marzy tylko o nadejściu piątku czy soboty i wypiciu kilku butelek piwa wieczorem. Czasem takie osoby po prostu chcą BYĆ.
Niczym niezaznaczona obecność, egzystencja w małej miejscowości, w wąskim gronie, przy rodzinie, w znanych miejscach. Miało to swoje plusy. Zawsze idziesz do tego samego lekarza, a on zna na pamięć całą twoją kartę zdrowia. Mechanik będzie wiedział, co trzeba naprawić w samochodzie, zanim ten jeszcze stanie na kanale, a szanowny pan Kowalski spod piątki zawsze pozdrowi nikłym uniesieniem ręki i promiennym uśmiechem. W porównaniu z wielkim ośrodkiem miejskim wydawać się mogło, że takie okoliczności to raj dla introwertyków.
Mateusz odetchnął głęboko i wyciągnął z torby elektronicznego papierosa.
Zaciągnął się i wypuścił dym z ust. Kiedyś być może przyjdzie mu za to zapłacić zdrowiem, ale przynajmniej teraz miał z tego chwilową ulgę. Jedni zatracali się w alkoholu i narkotykach, inni mieli papierosy.
Dziwnie się poczuł w tamtym momencie. Dostrzegł ćwiartkę księżyca, która mozolnie i jakby nieśmiało stawała się coraz wyraźniejsza. Pary, które do tej pory czekały jeszcze na zachód słońca, zaczęły się powoli zbierać i odchodzić. Podobnie zwlekające grupki znajomych. Był piątek, a to oznaczało wydarzenia w miejskich klubach tanecznych. Jeśli Mateusz dobrze myślał, to Maks i Damian (ten, który z powodu zmęczenia nie chciał jechać do Rokitek) powinni właśnie wkładać koszule i spierać się o to, kto będzie dzisiaj prowadził. Zastany tego popołudnia zgiełk tworzony przez tłumek wypoczywających nad wodą ludzi wydawał się teraz bardzo odległy. Coraz większą pustkę na plażach zwiastował również odgłos sowy w pobliskim lesie.
Mimo że robiło się chłodniej, Mateusz nie zdecydował się na włożenie koszulki. Nie musiał się już wstydzić mizernej budowy i nie potrzebował ukrywać nieadekwatnej w porównaniu z resztą plażowiczów opalenizny. Nie spalał się, ale to nie znaczyło, że całe ciało było współmiernie osmolone promieniami słonecznymi. Nawet długie popołudnie na plaży nie wystarczyło, aby wyrównały się braki na skórze.
Nie spodziewał się, jak szybko pożałuje, że nie miał na sobie jeszcze bluzy z grubego materiału.
*
Wreszcie zapadła ciemność.
Nie kompletna i wcale nie taka mroczna. Oczy doskonale przystosowywały się do mroku panującego podczas bezksiężycowych nocy. Odległość od domu nie robiła na nim wrażenia i po raz kolejny w życiu dziękował losowi za tę dziwną przypadłość. Nie sądził, aby był to skutek nieszczęśliwego zdarzenia, którego doświadczył w przeszłości. O nie! To wydarzenie w jego życiu nadało mu wiele innych zdolności, ale jako indywidualista wolał wierzyć, że akurat dobry wzrok pochodzi z jego genów.
Mimo to ten dar ułatwiał wiele spraw, ale jednocześnie komplikował masę pozostałych.
Dar? A może już przekleństwo?
Początkowo skłaniał się ku drugiej opcji, lecz w miarę opanowywania umiejętności kontrolowania się zaczął wykorzystywać przypadłość w dobrych celach. Wielokrotnie jego siła pomagała mu w naprawach domu, przeprowadzkach czy też w trakcie pracy na budowie. Dzięki wyostrzeniu się jego zmysłów mógł w końcu zacząć inwestować i zarabiać za pomocą Internetu. To były złote lata, chociaż nie przypuszczał, że przelecą mu one tak szybko jak kolejka górska. Nie pora i nie czas roztrząsać te wątpliwe i na poły zapomniane tematy. Musiał się skupić i zakończyć to szaleństwo, w które wpadł.
Wylazł najpierw na drogę, zdziwiony swoim otępieniem.
Oczywiście. Nie był teraz dostatecznie sprawny. Nie zaspokoił odwiecznego pragnienia ani instynktu, a po wcześniejszej, pełnej wrażeń nocy dalej nie miał sił. Na uginających się nogach ruszył w kierunku tafli jeziora. Rozpoznał je: Rokitki.
Bywał tutaj kiedyś, gdy jeszcze mieszkał w Chojnowie. Los jednak chciał, że wyprowadził się do Wrocławia i tam osiadł w podmiejskiej dzielnicy. Spokojny żywot przeplatał dosyć złowieszczymi ekscesami i niebezpiecznymi wyprawami. Adrenalina stała się nieodłączną częścią jego życia, a teraz, kiedy tak bardzo jej potrzebował w swojej ostatniej wędrówce, opuściła go.
Mijały kolejne minuty, a w organizmie doszło do pewnych zmian. Wyzwolona energia nadała jego sylwetce prostszy wyraz, brał przy tym głębokie wdechy i wydechy. Męczył się. Zdawał sobie sprawę, że w sytuacjach stresujących zdarzały się wypadki. Nie mógł teraz do takowego dopuścić. Zawsze koncentrował się na wykonaniu określonego celu i rozdzierające poczucie uwolnienia nieokiełznanej bestii schodziło wtedy na drugi plan. Drogą do sukcesu było związanie rzemieni własnej podświadomości, jednakże w tej chwili okazało się to niewyobrażalnie trudne.
Z biegiem czasu rzemienie zaczęły pękać, jeden po drugim, rozrywane przez tragedie zawodowe i osobiste. Złe decyzje, nawyki i fatalna kondycja psychiczna dopełniły dzieła zniszczenia.
Mężczyzna widział już ciemne wody zbiornika wodnego. Pamiętał o głębokości byłej kopalni, więc nie zamierzał szukać sobie ustronnego miejsca. Ciało najprawdopodobniej wypłynie nad ranem, co z pewnością zrodzi wiele pytań. Co jednak o nim napiszą? Nic, co wzbudziłoby jakiekolwiek podejrzenia odnośnie do jego zdolności. Miał też wszelkie podstawy, aby dokonać tego czynu.
Już prawie… już niedaleko…
*
Mateusz posiedział jeszcze dobrą godzinę, nim zdecydował się na powrót do zaparkowanego samochodu. Ludzie zniknęli mu z oczu, a zegarek w telefonie wskazywał dwudziestą drugą pięćdziesiąt. Nie miał ochoty opuszczać tego miejsca. Podobało mu się. Nocą można dostrzec wiele ciekawych zjawisk i zmian, jakie zachodzą po zapadnięciu zmroku. Cieszył się, że jutro ani nie ma dyżuru w pizzerii, ani nie wziął weekendowej zmiany na szóstą.
Napisał do ojca, że wróci później, a ten życzył mu tylko dobrej zabawy, dodał nawet emotkę szczerego uśmiechu. Być może nie zdawał sobie sprawy z tego, że jego syn nie przebywa ze znajomymi.
Jedyne towarzystwo stanowiły teraz woda i drzewa. Dopił colę i zaczął się zbierać. Zgarnął wszystko do torby i sprawdził, czy nie zgubił kluczyków do samochodu i mieszkania. Telefon i portfel również były na miejscu. Zabrał puste opakowanie po paluszkach i dwie puszki.
Wstał i ruszył drogą prowadzącą na parking.
Kiedy odwrócił się jeszcze raz, aby zobaczyć, czy aby na pewno niczego nie zostawił, naszło go przeczucie, że nie jest sam na opustoszałej plaży. Przeczucie, graniczące z pewnością, podobne do tego, jakie odczuwa się przed otrzymaniem reprymendy od przełożonego; wiesz, że zawaliłeś sprawę, i tylko czekasz na wybuch złości nadzorcy. Nie mylił się i tym razem.
Kiedy ponownie spojrzał w kierunku drogi, zobaczył nagiego, umięśnionego mężczyznę z ciemnymi zabarwieniami na brzuchu, szyi i twarzy. Sprawiał wrażenie, jakby zamiast kąpieli w wodzie wytarzał się w czarnej mazi. W ciemnościach, przy nikłej łunie świateł z przeciwległego brzegu, wyglądało to na błoto.
– Przepraszam…? – Słowa ugrzęzły Mateuszowi w gardle.
Nagi mężczyzna wydawał się w tamtej chwili sztywny, wykuty z kamienia i pozbawiony życia. Jedynie jego oczy iskrzyły się w scenerii nocy, potęgując w młodym Adamku uczucie grozy. Dalekie światła mogły dawać tylko namiastkę bezpieczeństwa, a że dziwny człowiek blokował dostęp do ścieżki w stronę parkingu, mógł jedynie zawrócić na bardziej zalesiony brzeg i nadłożyć drogi do samochodu. Pozostawała jeszcze woda i płynięcie ze wszystkimi rzeczami wpław.
Wtedy też mężczyzna się poruszył.
– Co… co pan tu robi? – zapytał chłopak w przypływie strachu.
Głowa mężczyzny delikatnie przekręciła się w lewo, a potem w prawo, jakby zaprzeczała jego słowom, a w karku dało się słyszeć trzaśnięcie kręgów.
*
Nie spodziewał się tutaj nikogo.
Tym razem węch go zawiódł i choć zazwyczaj pozostawał czujny, nie zorientował się o obecności tego dzieciaka. Młody i najwidoczniej słaby. Zalatywało od niego potem, a teraz wyczuwał również strach. Wilgoć na jego skórze znacząco się wzmogła, pomimo powiewu chłodnego wiatru od północy.
Rzemienie wewnętrznej bestii – i tak już naderwane i mocno przetrzebione – zaczęły jeszcze bardziej się rozluźniać, a w umyśle pojawił się szał. Czy ten chłopak nie wiedział, przed kim stanął?! Myślał gorączkowo nad opanowaniem sytuacji, ale nic nie było na tyle racjonalne, aby zapewnić o tym, że wszystko w porządku. Zaczął przy tym ciężko oddychać i kiedy padło pytanie, dostał dziwacznych ataków duszności.
Rozpoczynała się przemiana, a to oznaczało jedno: tym bardziej trzeba to skończyć.
– Idź stąd! – krzyknął niespodziewanie. Głos zmienił mu się groźny ryk, co stanowiło jeden z pierwszych objawów.
– Ale… co się… co się…
Jąkanie się chłopaka jeszcze bardziej rozjuszyło bestię.
Czuł, jak rozszerzają mu się kończyny, piszczele i kości ramienne. Również zmysł węchu wyostrzył się na tyle, że do jego nozdrzy dotarł zapach piekących się po drugiej stronie jeziora kiełbasek. Tamtejszy właściciel domku letniskowego siadał właśnie na leżaku w towarzystwie żony i syna, a on nawet tutaj usłyszał odgłos jego bąka. To dolało oliwy do ognia.
– Wynoś się!
Mężczyzna szybko ruszył ku linii brzegowej, a w coraz bardziej widocznym przy jeziorze blasku odległych świateł, Mateusz spostrzegł krwawe ślady na jego torsie. Z rosnącym niepokojem odgadł, że krew jest również obecna na szyi i twarzy.
– Co się stało?! – zdobył się na histeryczne pytanie, kiedy ten dziwny człowiek podążał w stronę wody.
Nie spodziewał się, że jego piskliwy głosik tylko rozdrażni nieokiełznaną bestię w ciele nieznajomego. Głos, który tym razem mu odpowiedział, nie przypominał ludzkiego. Przemawiały przez niego nienawiść i zirytowanie. Krok mężczyzny stał się chwiejny, sylwetka zaś nienaturalnie wyprostowana.
– Wynoś się stąd!
Chłopak odniósł wrażenie, że zarówno kończyny, jak również kręgosłup zaczęły się nienaturalnie wydłużać. Przerwy między wypustkami na plecach stawały się coraz większe. Zaskoczony, nie wiedział, co robić. Torba spadła mu z ramienia, a z dłoni wypuścił puste puszki po coli. Odgłos, gdy zetknęły się z ziemią, nawet jemu wydał się nienaturalnie głośny.
Wtedy też z gardzieli mężczyzny – a raczej czegoś, co jeszcze przed chwilą było mężczyzną – wydobył się głośny dźwięk. Nie ryk, lecz dźwięk, na poły skowyt, jaki wydają wilki do księżyca. To coś padło na kolana i wbiło dłonie w ziemię. Gdyby Mateusz stał bliżej, z pewnością dostrzegłby wydłużające się paliczki i rosnące pazury. To one właśnie zakopały się w piachu, dosięgły samej ziemi. Kurczowo się zacisnęły. Bestia nie odwracała się do przerażonego nastolatka.
Adamek był na tyle świadomy, aby nie ingerować, ale też na tyle zdezorientowany, aby stać w miejscu. Mieszająca się fascynacja nieznanym kazała mu oglądać zakazany obraz przemiany, jaka następowała chyba tylko w filmowych blockbusterach. Widział, jak normalne włosy mężczyzny coraz bardziej się rozrastają, tworzą coś w rodzaju grzywy, nos i policzki ulegają zaś stopniowemu wydłużeniu. Żuchwa również się rozciągnęła i tylko gdzieniegdzie chłopak dostrzegał pojedyncze oznaki normalności.
Kiedy postać dostała kolejnych spazmów i wolno czołgała się w kierunku wody, Mateusz zrobił krok w jej kierunku, naiwnie myśląc, że jest to nadal człowiek w najogólniejszym tego słowa znaczeniu. W momencie wykonania tego jednego ruchu, jego zapach błyskawicznie przybliżył się do nozdrzy bestii. Swąd potu naruszył jej układ oddechowy, a zaschnięta krew na pysku (będącym wcześniej twarzą) pobudziła instynkt do zdobycia pożywienia.
Potwór ujawniał prawdziwe oblicze.
Ciemność, mrok, którego nie sposób rozjaśnić nawet najlepszą latarnią, otaczały jego wnętrze. Wyrywał kolejne rzemienie, które jeszcze ostały się w jego umyśle. Pozwalał unosić się coraz wyżej, pozwalał bestii krążyć po zaćmionym umyśle. Głodny, zły i nieprzewidywalny.
Żałował teraz, że nie może przeprosić chłopaka za to, co ma nastąpić.
Kiedy wszystko wydawało się oddalać, a klęcząca na dziwnych kończynach postać drżała w agonalnych drgawkach, niespodziewanie wielkie cielsko wyprostowało się, stanęło na dwóch łapach i odwróciło głowę w kierunku chłopaka.
Mateusz nie dostrzegał choćby iskierki rozumu w oczach potwora. W niegdyś bladych białkach ocznych panowała jedynie ślepa furia, a źrenice zdawały się rozszerzone w szaleństwie.
Ruszył na niego bardzo szybko i tylko słabość nerwów Mateusza wywołała nagły impuls do ucieczki, który uratował mu życie. Ułamek sekundy przed atakiem jego stopy zwróciły się ku ścieżce i popędził nią w stronę parkingu, tam, gdzie wcześniej zamierzał pójść. Wielkie cielsko zatopiło pazury w ziemi, gdzie wcześniej stał chłopak, i przywarło pyskiem do piachu, jakby chciało ugryźć nastolatka. Adamek zdążył w porę, a impet, z jakim pokraka rzuciła się w tamto miejsce, spowodował chwilowe utknięcie jego szponów w podłożu. Nie trwało to jednak długo, potężne łapy poniosły pomiot wilka i człowieka w stronę uciekającego.
Ten nie oglądał się za siebie.
Pozostawiwszy torbę, a razem z nią również klucze od samochodu, biegł czym prędzej w stronę domków letniskowych w poszukiwaniu pomocy. Zawrotna prędkość, z jaką wszystko się działo, powodowała niemożność wykrzyczenia jakichkolwiek słów, w tym prośby o pomoc. Pozostał szalony bieg i nadzieja, że przeciwnik wcale nie jest tak szybki i prawdopodobnie zrezygnuje z pościgu.
Bestia jednak, po wydobyciu szponów z ziemi, ruszyła ku niemu na czterech łapach. Zgrabnie mijała wypukłości i zagłębienia terenu. Mało tego. Zręczność kończyn pozwoliła jej nawet dopaść drzew i zgodnie z wrodzonym instynktem zaatakować od strony, z której uciekająca zwierzyna najmniej spodziewa się ataku – od góry.
Gdyby Adamek uważnie się wsłuchał, gdyby nie był tak przerażony, z pewnością usłyszałby, jak kolejne drzewa stają się ofiarą pazurów. Te wbijały się w sosny i świerki, nic sobie nie robiąc z igieł i odłamków kory. Drewno nie stanowiło dla potwora problemu… Nie, kiedy na horyzoncie znajdowała się ofiara. Dzika furia zawładnęła niegdyś rozumnym umysłem mężczyzny, zmienionym teraz w ogromną hybrydę.
Mateusz przez chwilę wierzył, że jest w stanie wydostać się z terenu Rokitek, a przynajmniej z okolicy jeziora. Latarnie na parkingu zbliżały się ku niemu w szybkim tempie, a zważając, że nie miał predyspozycji do biegów, czy to krótko-, czy długodystansowych, w jego serce wstąpiła nieopisana radość. Już prawie… kilkadziesiąt metrów… tak niewiele… tak malutko.
Spodenki obtarły mu uda, a bose stopy poraniły się na podłożu, pełnym szyszek i gałązek. Mimo tego obraz swobody i zakończenia biegu przybliżał się do jego umysłu z niesamowitą szybkością. Nadzieja jednak została brutalnie przerwana i umarła w momencie, kiedy usłyszał nad głową potężny ryk mogący z pewnością zwrócić uwagę okolicznych turystów.
Bestia rzuciła się na niego z bocznych drzew, wydając przy tym w swoim rozumieniu odgłos triumfu.
Cielsko złapało chłopaka, przewróciło się z nim na bok i zacisnęło pazury na jego torsie i brzuchu. Klatkę piersiową Mateusza przeszył nieopisany ból, z brzucha trysnęła zaś krew. Ciało potwora przygniotło go, a prędkość, z jaką rzucił się na człowieka, nie pozwoliła na złapanie równowagi. Podążali ścieżką, ledwie kilka metrów od linii brzegowej, więc obaj wpadli do wody. Zatopione w ciele pazury oraz ogólne rozmiary stworzenia uniemożliwiły chłopakowi podjęcie jakiejkolwiek próby wydostania się z mocarnego uścisku.
Dwójka osobników zanurzyła się w spokojnej dotąd tafli jeziora, nieporuszanej nawet lekkimi powiewami wiatru.
Mateusz szarpał się, czym powodował coraz bardziej rozległe obrażenia swojego ciała. Czując to, istota rozwarła pysk, aby oderwać kawał ciała ofiary, lecz jej niewielkie rozmiary uniemożliwiły realizację tego zamiaru. Zamiast tego bestia łyknęła tylko wodę. Musiało ją to zdenerwować, gdyż ulatujące bąbelki zwiastowały chęć wydania ryku, co pod wodą okazało się niemożliwe. Adamek jednak nieumyślnie, wciąż szamocząc się w nadziei na wolność, zahaczył o paszczę, a tym samym nabawił się na barku potężnego znamienia, śladów po rzędzie ostrych kłów.
Zbiorniki wodne w Rokitkach były bardzo głębokie jak na rekreacyjne kąpieliska. Dzikie, pozbawione ratowników, rokrocznie przyczyniały się do utonięcia przynajmniej kilku osób. Tym razem woda pochłonęła bestię i jej ofiarę.
Kolejne jej ilości wlewały się do gardeł dwójki szarpiących się. Chłopak jako pierwszy opadł z sił, raniony i zmęczony nagłym biegiem oraz próbą przetrwania. Stwór jednak walczył, odkopując z odmętów pamięci informację, że w tej postaci ma trudności z pływaniem, buzujące w nim adrenalina i próby wydania dźwięku potęgowały zaś napływ wody do jego płuc.
Obaj stopniowo zanikali.
Oczy i umysł chłopaka stawały się coraz bardziej zamglone. Woda dostawała się do płuc, nerwy ośrodka mózgowego kierowały czynności życiowe do serca i mózgu właśnie. Świadomie się topił, wyczerpany i zakleszczony w szponach niezidentyfikowanej bestii. Nie wiercił już nogami, nie ruszał ramionami ani głową. W ostatnim przebłysku przed utratą przytomności stwierdził, że gdyby pojawił się tutaj z Maksem i Damianem, ten wieczór potoczyłby się zupełnie inaczej.
*
Woda.
Jedyne, co mogło go zabić. Z tym zamiarem ruszył ku tak spokojnej i niepozornej tafli jeziora. Miał cichą nadzieję, że wypływając na środek i świadomie się podtapiając, wyzwoli tego natrętnego stwora, który przecież nie potrafił pływać. Tak, udało się, ale gdy wyczuł ciało w swoich ramionach, stwierdził, że i tym razem nie obeszło się bez ofiar. Przeklinał siebie w duchu, dochodząc w tych ostatnich chwilach do sterów własnej świadomości.
Stwór gdzieś zniknął, pozostawił go samego sobie. Zapewne doszedł do wniosku, że i tak jest martwy. Puścił chłopaka i odsunął go od siebie. Domyślał się, że znajdują się obaj zbyt głęboko, aby wypłynąć na powierzchnię. Nie zdążę. Mózg działał już na ostatkach.
Chłopak unosił się przed nim i powoli się oddalał, odpływał dalej i dalej.
Mężczyzna pomyślał, że jeśli stanie przed sądem bożym, będzie błagał o przebaczenie przynajmniej z tej zbrodni. Teraz, kiedy podjął decyzję o zakończeniu tego wszystkiego, musiało dojść do ostatniego aktu dramatu, ostatniej ofiary przed kresem jego dni. Miał nadzieję, że chłopak jakoś się uratuje, ale szybko pozbył się tego złudzenia. Raniony i podtopiony nie miał szans.
Zamknął oczy i oddał się mrokowi.
Nie dostrzegał tego w ciemnościach toni, ale chłopak miał na ramieniu ślad ostrych kłów. Gdyby to zauważył, być może zdobyłby się na ostatni wysiłek i pociągnął jego ciało ze sobą, jeszcze głębiej. Wtedy miałby pewność, że na pewno nie żyje.
Rozdział II
Tego ranka wszystko zapowiadało, że dzień przebiegnie dobrze.
Nim jeszcze słońce wychyliło się zza linii drzew, po przeciwnej stronie zbiornika wodnego Albert wstał z łóżka i przygotował sobie kawę. Od czasu rozwodu nie miał wielu zajęć i tak też było dzisiaj. W telewizji, zarówno na Polsacie, jak i TVN-ie, nie pojawiły się informacje o tym, co ciekawiło go w tej chwili najbardziej… O utonięciach.
Otóż Albert Zawadzki uwielbiał, kiedy komuś wiodło się gorzej niż jemu. Szczególnie jeśli topił się ktoś, kto potrafił pływać. Trudno to było wyjaśnić, ale w jakiś sposób informacja o topielcach podawana w mediach, zwłaszcza w okresie letnim, napawała go satysfakcją. Może wpływ na to miał fakt, że wtedy właśnie – czyli w okresie letnim – przebywał w swoim domku letniskowym w Rokitkach, a rozwydrzone dzieciaki nie dawały mu w spokoju położyć się wieczorem do łóżka.
Jak na swoje czterdzieści cztery lata był bardzo marudnym człowiekiem. Zawsze wypominała mu to żona, a on zawsze przyznawał jej rację, podkreślając, że jeśli tak bardzo jej to przeszkadza, to może od niego odejść. I oto właśnie w listopadzie zeszłego roku zastosowała się do tej rady i od niego odeszła.
Może też dziwić fakt, że ktoś taki jak on posiadał domek letniskowy, szczególnie nad takim jeziorem jak zbiornik na Rokitkach. Cóż, tutaj widać było jeszcze efekt działalności jego eksżony, która w przeciwieństwie do niego uwielbiała letni harmider i zgiełk. Uzgodnili w trakcie trwania procesu, że zyski z wynajmu domku i koszty jego utrzymania będą dzielić na pół. Ponadto oboje będą mieć możliwość przyjeżdżania tutaj, kiedy tylko najdzie ich ochota. Albert na to przystał n i bywał tutaj znacznie częściej niż w trakcie trwania małżeństwa. Chciał zrobić po prostu na złość byłej partnerce.
Gdy więc poranne, leniwe słońce wzniosło się nieco powyżej linii drzew, zaczęły się zjeżdżać samochody z dziećmi i młodzieżą. Niektórzy na motocyklach, inni na rowerach. W szczytowym momencie, o godzinie dwunastej, na plaży więcej było kolorowych ręczników niż samochodów na parkingu w pobliżu.
Nie pozostało mu nic innego jak obejrzeć coś na Netflixie i przeglądać różne informacje ze świata. Czasem – ale tylko w niepogodę – sięgał też po książki, które fascynowały go, gdy był młodszy.
Tak więc nie różnił się za wiele od przeciętnego mężczyzny w średnim wieku podczas urlopu. Ktoś mógłby się kłócić, że wcale tak to nie wygląda, że remonty, że pasje i tak dalej, i tak dalej. Prawda była jednak taka, że rozwiedziony, czterdziestoparoletni mężczyzna nikomu nie musi niczego udowadniać. No, może poza byłą żoną, i wcale nie chodzi tutaj o aspekty sylwetkowe. Liczyło się pokazanie sytuacji finansowej i stabilizacji, uśmiechu na twarzy i spokoju ducha, a to wszystko Albert osiągnął.
Wybiła dwudziesta trzecia, a on miał za sobą już cały pierwszy sezon Wiedźmina, Przewijał niektóre odważne sceny i skupiał się na akcji. Namiętne pożegnania Wilka z Yennefer czy też z Ciri przyprawiały go niekiedy o mdłości, lecz mimo to, by tylko ujrzeć poszczególne choreografie walk, był w stanie je znieść. Do tego spokój, jaki coraz bardziej opanowywał okolice zbiornika, wprowadzał Alberta w miły stan ukojenia. Można by pokusić się o stwierdzenie, że przysypiał.
Siedział na kanapie w małym salonie, przed telewizorkiem, kiedy nagle dotarł do niego głośny odgłos dochodzący spoza domku. Momentalnie oprzytomniał i powstał jak rażony piorunem. Nie potrafił zidentyfikować tego dźwięku, niczego też nie dostrzegł za oknem. Ostrożnie podszedł do rozsuwanych drzwi i odbezpieczył zamek. Wychylił głowę i się rozejrzał.
W sąsiednim domku po prawej urzędowali państwo Sroczyńscy z gromadką dzieci, po lewej zaś – zapewne już śpiące – starsze małżeństwo, Nycowie. Głowa pierwszej rodziny, postawny mężczyzna, stał w skupieniu na werandzie, trzymając papierosa w prawej ręce. Tuż za nim, w szlafroku, sterczała jego czcigodna małżonka.
Albert nieśmiało wyszedł na drewniany taras, z którego miał zejście na trawę i kawałek brzegu zbiornika. Dopiero wtedy uświadomił sobie, że nie wygląda zachęcająco, mając na sobie przepoconą, szarą koszulkę i jedynie bokserki. Do tego jego braki we włosach – duże zakola – nadawały mu komiczny wyraz.
– Dobry wieczór – powiedział z grzeczności do sąsiada. – Co tam się dzieje?
– Nie mam pojęcia, ale jeśli się powtórzy, zamierzam zamknąć dom na trzy spusty – odpowiedział jednym tchem, nawet nie patrząc na Alberta. Następnie zgniótł niedopałek o balustradę i odrzucił na trawę.
Mężczyzna w bokserkach zszedł z tarasu i skupił całą uwagę na drugim brzegu. Był zmęczony i wzrok też miał już mocno nadszarpnięty zębem czasu, jednak wierzył, że dostrzeże nawet nikłe światełka latarek albo telefonów.
Ryk się powtórzył, brzmiał niezwykle, wręcz nieludzko.
Sąsiad zwrócił się do żony, aby zamknęła wszystkie okna i zasunęła rolety, i że zaraz zadzwoni na policję. Albert w tym czasie, nie mając obaw o swój domek, podszedł jeszcze bliżej. Czuł coś na wzór ekscytacji i nowego doświadczenia. Może nastolatkowie urządzali sobie żarty? Albo właśnie słyszał odgłosy morderstwa? Chyba tydzień temu czytał, że coś rozszarpało młodą dziewczynę w Chojnowie, na wylocie w kierunku Legnicy. Może tym razem morderca zaatakował tutaj?
Słuchał dźwięków z drugiego brzegu, ignorując swój wygląd oraz pojawienie się obok i na innych tarasach pozostałych osób. Małżeństwo Nyców musiało twardo spać, bowiem chyba jako jedyni nie wyszli przed domek, aby wsłuchiwać się w nocne odgłosy.
W pewnej chwili dało się słyszeć plusk wody i w tej wszechobecnej ciszy wydał się on tak złowrogi, że nie można wręcz było wytrzymać z napięcia. Później Albert zeznał, że nie działo się nic interesującego i wrócił do domku, tak samo jak pozostali letnicy, i tam czekał na odgłos syren policyjnych.
Zataił informację, że krótko przed usłyszeniem plusku jego uwagę zwróciły kołyszące się drzewa po prawej stronie, nieopodal parkingu, na którym znajdowały się wtedy tylko cztery pojazdy.
*
Tadeusz Golisz miał mieć tego dnia spokojną służbę na patrolu. Spokojną, gdyż najwięcej roboty było zawsze w sobotę rano, kiedy zgłaszano kradzieże po nocy, pobicia, zaginięcia i tym podobne sprawy. Poza tym w zeszły piątek również przebywał na nocnej zmianie ze swoim kolegą po fachu, Andrzejem, i wtedy musieli odkryć ciało dwudziestojednoletniej Moniki, pracownicy stacji benzynowej.
Dziewczyna wracała z dziennej zmiany na stacji i tak się złożyło, że padła ofiarą morderstwa. Z ich punktu widzenia sprawa była nadzwyczaj prosta, ponieważ nie mieli ciała w jednym kawałku i tym samym podejrzenia, że ofiara może jeszcze żyć. Zwłoki były rozszarpane na kilka części, a głowa wisiała dosłownie na fragmencie skóry. Szczątki zostały pozbawione dużych pokładów mięsa (a Monika nie należała do szczupłych osób – jak zostali potem poinformowani). Zgłosili to wszystko i sprawa trafiła do prokuratury. Oni zabezpieczyli teren i zdali odpowiednie sprawozdanie.
W tracie pełnienia służby, od dwa tysiące siódmego roku, Tadeusz tylko raz spotkał się z czymś podobnym i tylko raz musiał pisać podobny do tego raport. Wtedy stwierdził, że będzie miał na parę lat spokój.
Rzeczywiście, od tamtego czasu minęło dokładnie dziesięć lat i nagle przytrafiła się historia z Moniką. I znowu powiedział sobie „Tadek, dzięki temu będzie kolejne dziesięć lat spokoju”. Żył w tym przeświadczeniu równy tydzień, dopóki nie usłyszał powiadomienia o aferze nad zbiornikiem w Rokitkach.
– Zaczyna się – stwierdził Andrzej, wygodniej sadowiąc się na miejscu kierowcy.
– Jedźmy więc.
Kiedy dojechali na miejsce, nie spostrzegli jednak niczego szczególnego, a jedynie masę śladów plażowiczów. Zawiadomili sztabowych i poszli spisywać zeznania świadków, a tych było całe multum. Przysłano jeszcze dwa patrole, w tym jeden z Legnicy, i zaczęła się zabawa.
Następnie przyjechała ekipa płetwonurków z Bolesławca oraz posłano po psy tropiące z Wrocławia. Kiedy te przybyły na miejsce, w dosyć ekspresowym tempie znaleziono młodego chłopaka, a o godzinie szóstej rano odkryto dwa ciała w lesie, blisko kilometr od miejsca zasłyszanego plusku.
*
Ciemność.
Zapamiętał doskonale moment, w którym przez jego świadomość przeszedł ostatni dreszcz, ostatnia wola walki o życie, która trwała ledwie jedno poruszenie ręką. Wszystko to zajęło kilka godzin, podczas których jego ciało poddawało się wodzie. Wydawało mu się, że było jednocześnie w niej i nią, zapadało się coraz głębiej i głębiej. Uzupełniali się nawzajem z zimną i mroczną cieczą. W czeluściach tej otchłani, gdzie nie docierały już dźwięki, poczuł delikatne drgania. Rytmiczne, pulsujące. Skóra przybrała szarawejbarwy, kończyny zaś zostały ogarnięte przez spazmy.
Wszystko działo się poza świadomością.
